czwartek, 19 września 2013

24. Czarnoksiężnik nie zapomina...



Dzisiejszy rozdział zaskoczy chyba każdego... Ale myślę, że trafi też do wielu gustów ; )
Rozdział 24
Czarnoksiężnik nie zapomina...

- Jak to zginął? Nie to nie możliwe! Zdrada! To nie możliwe! - te i inne okrzyki odpowiedziały na komunikat oficera wywiadu.
- Cisza - warknął monarcha. Wszyscy momentalnie zamilkli.
- Może nam to wasza wysokość wyjaśnić? - spytał najstarszy generał.
- Owszem - odpowiedział Marc i potargał swoje czarne włosy, zdejmując z nich srebrną koronę  - Jon opowiedz im.
 - Książę jechał spętany na wozie - odparł młodszy van Ionescu -  pośród głównej części wojsk naszych sojuszników z zachodu. Podczas postoju poprosił żeby ktoś pomógł mu się odlać - zrobił chwile przerwy - uderzył pilnującego go żołnierza i chciał jego mieczem przeciąć więzy. Udało mu się uwolnić nogi.. Łucznicy przebili mu płuca, żebro, łydkę, udo i rozerwali prawe ucho. Reszty się domyślcie - zakończył z nikłym uśmiechem na twarzy.

 - Czy ktoś o tym wie? - spytał Len - poza nami i tamtą armią?
- Nie wiemy - oznajmił szpieg.
- Zanosi się na międzynarodowy skandal - wygłosił starszy van Ionescu - jeśli ktoś się dowie... - zaczął, ale przerwał mu brat.
- Nikt się nie dowie.
- A skąd to wiesz?
- Wierzę w wierność naszych zachodnich przyjaciół.
- Wspaniale - ucieszył się król - wobec tego możemy ponownie ruszać na wojnę. Poruczniku - zwrócił sie do Lena - wysłałem już pułkownika Narescu z misją nękania wroga wokół Twierdzy Dzikie Pola. Sojusznicy oblegną niedługo co najważniejsze na zachodzie. My zajmiemy dwie twierdze w centrum. Wtedy wyeliminujemy uzurpatorów z pewnego dobrze nam znanego rodu. Zostaną tylko książęta, o ile nic się nie zmieni. Będziemy mieć wówczas dwie trzecie kraju. Wróg będzie miał tylko trzy duże miasta w tym stolicę. Tu jawi się misja dla pana i pańskich ludzi - powiedział patrząc na Lena świdrującym spojrzeniem. Chłopak czuł, że monarcha chce zbadać wzrokiem jego dusze i umysł, dlatego patrzył wprost w oczy swojego suwerena.
- Słucham wasza wysokość.
- Masz do wyboru dwie opcje - zakomunikował Marc - albo zdobywasz w pojedynkę Norfdam albo Westdam.
- Norfdam to największe miasto na północy - dodał porucznik Jon.
- A Westdam... - zaczął jeden z generałów.
- Na zachodzie - wpadł mu w słowo złotooki.
- Dokładniej przy samej granicy z Ordą.
- Co wybierasz? - spytał król.

                    Len nie odpowiedział od razu, lecz spojrzał na mapę. Przygraniczne miasto leżało bardzo blisko Ordy, z którą miał zatargi dotyczące sióstr Namada. Drugi cel leżał daleko na północ i trudno był się tam dostać. Wyprawa tam byłaby praktycznie nie możliwa do zrealizowania w takim celu. Musiał by minąć wiele mniejszych miast i wiosek, patrolów i oddziałów wrogich armii.

- Dlaczego mam zająć te miasta w ten sposób? - zwrócił się bezpośrednio do Marca.
- Bo jesteś najlepszy w takim rodzaju walk - wyjaśnił król - walk z zaskoczenia, kiedy trzeba niespodziewanie wjechać na przeciwnika. Zastawić pułapkę, wygrać z liczniejszym wrogiem, szybko uciec. Przygotować obronę.
- Mogę odmówić?
- Nie.
- Bez różnicy...
- Proponuję Westdam - wtrąciła błyskawicznie Namada,
- Zgadzam się - zakomunikował Marc - tylko nie wywołajcie tam żadnej wojny z Oryńcami.
- Postaramy sie - odpowiedziała Akiko z promiennym uśmiechem, na co wszyscy zareagowali śmiechem.

                    Kiedy Len opuścił zebranie czuł się co najmniej rozeźlony. Miejsce następnej misji wybrała mu kobieta, którą z niewoli uwolnili jego ludzie. Dodatkowo czuł, że został wysłany na samobójcze zadanie. Jak do cholery mam zdobyć całe miasto mając pod ręką 65 ludzi?! - myślał. Nawet jeśli dotrze na miejsce nie ponosząc żadnych strat, to i tak nie będzie miał machin oblężniczych, drabin, taranów. Wszystko to będzie musiał zrobić na miejscu. Co prawda król obiecał mu nowe wyposażenie dla wojska i trochę dla ewentualnych nowych rekrutów, ale i tak będzie miał pod ręką raptem - góra - stu ludzi. Czym tak podpadł królowi, który zawdzięcza mu zdobycie połowy kraju, że zostaje skazany na pewną śmierć?

                    Kiedy wszedł do namiotu rozkazał wartownikowi wezwać do środka Linescu i Babinescu, a także Akiko. Usiadł na futrze i patrzył tępo na wejście. Otrząsnął się dopiero po chwili. Wyjął Miecz Błyskawicy i położył go po swojej prawej stronie. Zdjął bluzkę i utwardzaną skórę i położył z lewej strony. Jego namiot nie miał materiału od strony gleby, więc przedmioty leżały na trawie. Siedział ubrany tylko do pasa i czekał...

                    Po kilku minutach przez otwór do namiotu weszli, zgięci w pół Linescu i Babinescu. Rozprostowali się dopiero wewnątrz. Oboje trzymali w dłoniach skóry taka jak ta, którą miał Tao. Mogły służyć zarówno jako okrycia na noc jak i jako miejsce do siedzenia w dzień.

- Usiądźcie - polecił im złotooki. Uczynili to natychmiastowo.
- O co chodzi poruczniku? - spytał Józef.
- Czekamy jeszcze... - zaczął wyjaśniać Tao, nie dokończył jednak gdyż do namiotu weszła kobieta.
- Coś straciłam? - spytała Namada.
- Nie.
- Ona? - spytali równocześnie zastępcy Lena.
- Taki rozkaz - odrzekł Len i wzruszył ramionami.
- Mamy już stroje dla wszystkich - zaczął jako pierwszy Linescu - czerwone czapki dla wszystkich, takie same jak te, które mamy. Do tego szare kolczugi, pod które zakładamy utwardzaną skórę. Na ręce dostaliśmy metalowe nałokietniki. Poniżej pasa założymy zielone szarawary i wysokie skórzane buty.  Wszystko możemy okryć ziemno-zieloną peleryną.
- Brzmi nieźle - zapewniła Akiko - a gdzie strój dla porucznika?
- Porucznik będzie chodził we własnych spodniach - odrzekł Linescu - mimo to dostanie kolczugę i nową utwardzaną skórę. Butów nie zechce zmienić, ale dostanie też nowe uzbrojenie - zapewnił. Na ostatnie słowa w żółtawych tęczówkach Lena pojawiły się iskry.
- Co dostaliśmy?
- Jako elitarny oddział dostaliśmy ogromny arsenał - odpowiedział Babinescu - zwykli żołnierze otrzymają halabardy jako podstawową broń. Do tego sztylet i krótki nóż do walki na mały dystans. Poza tym otrzymaliśmy 10 łuków i spory zapasa kołczanów, jako że nikt z nas nie jest wybitnym strzelcem. Porucznik dostanie poza swoim własnym mieczem jeszcze sztylet i buzdygan jako znak swojej rangi.
- A co macie dla mnie? - dopytała Akiko.
- Krotki sztylet, nóż i to by było na tyle - uciął Józef.
- Umiem strzelać z łuku i to całkiem nieźle - powiedziała zadziornie kobieta.
- Ok - rzucił Len nim jego podwładni zaprotestowali - macie dla niej ubranie? - spytał, a mężczyźni kiwnęli głowami na potwierdzenie - no to dawać je!

                    Po chwili przynieśli wąskie, beżowe spodnie do jazdy konnej, tradycyjną dla oddziału Lena czerwoną czapkę, utwardzaną skórę do niej ciemno szarą koszulę i płaszcz taki jak miała reszta oddziału. Całość stanowiła dość niekonwencjonalne połączenie.

- Dostaliśmy też pięć wozów na podróż - powiedział nie pewnie Linescu.
- Po co? - zapytał Tao.
- W dwóch mamy żywność - Babinescu rozpoczął recytację - wodę, trochę bukłaków z winem i bandaże. W następnym dodatkową broń, na wypadek gdybyśmy musieli zmienić starą. W czwartym ubrania na zmianę, po jednym dla każdego i grube futra na wypadek zimy. Ostatni ma służyć do transport wojsk. Do każdego wozu dostaliśmy po dwa konie. Następne 10 koni jest dla naszej kawalerii.
- Trudno będzie się ukryć w lesie z tymi wozami - skwitował Tao. Zebrani przytaknęli gorliwie ruchem głów.
- Coś jeszcze panie poruczniku? - spytała jedyna kobieta w pomieszczeniu.
- Nie - powiedział od niechcenia Len - Linescu każ zwijać obóz, Babinescu dopilnuj żebyśmy za godzinę byli gotowi do wyjazdu. Akiko... znajdź coś sobie do roboty.
- Tak jest - odrzekła pozostała trójka.

                    Żołnierze dopilnowali by cała formacja była gotowa do wymarszu o wyznaczonej godzinie. Len obsadził ludzi w następujący sposób. Jako pierwsi jechali jeźdźcy, stanowiący przednią straż i zwiadowców. następnie jechały wozy z ubraniami i i bronią. Na każdym z nich znajdowało się dwoje woźniców i pięciu wojów na pace. Za nimi podążał wóz z 20 żołnierzami i dwoma żołnierzami- woźnicami. Za nimi jechały wozy z żywnością - obsadzone tak jak te z ubraniami i bronią. Za nimi podążało 15 pieszych i Akiko, która piastowała piecze nad tylną strażą. Len początkowo podziwiał wyjeżdżającą kolumnę, ale po chwili pogalopował przed pierwszy wóz i w tym miejscu jechać miał aż do celu.

                    Podróż mijała sprawnie, aczkolwiek niezbyt szybko, gdyż piętnastu wojów poruszało się pieszo. W związku z tym Tao musiał dostosować tempo do marszu tylnej straży, tak by tak nie została nazbyt daleko w tyle.

                    Jechali szerokim traktem na północ, na pierwszym rozdrożu Len zamierzał odbć na zachód, a dalej kierować się w stronę Westdamu - na północny- zachód. Samemu porucznikowi podróżowało się niezbyt komfortowo. Do spodni przypięty miał pas ze sztyletem u lewej nogi i stosunkowo małym jak na ten rodzaj broni buzdyganem u prawej nogi, złożonym Miecz Błyskawicy wepchnął za pas.

                    Postoje urządzali tylko na noc. Porucznik rozkazywał ustawić wówczas cztery wozy w czworobok, gdzieś w głębi lasu, co było trudne z uwagi na to, że trudno było nimi wjechać między sosny, dęby i brzozy, które stanowiły tutejszy las. Wokół wozów ustawiali namioty. Dodatkowo od strony drogi ustawiali jeszcze pusty wóz, na którym zawsze było troje wartowników. Pozostałych Tao kazał ustawiać Józefowi według własnego uznania.

                    Dużo łatwiej było urządzić postój w okolicy jakiejś wioski - miast i miasteczek Len wolał unikać. Wówczas ustawienie koło siebie czterech pojazdów nie stanowiło problemu.

                    Po paru dniach podróży w jednej  takich wiosek na wojaków czekała nie miła niespodzianka. Złotooki porucznik kazał rozbić obóz w dość dużej wiosce przy trakcie wiodącym na północny- zachód. Większość oddziału już spała. Babinescu jak zwykle rozstawił straże. Dziś byli to tradycyjnie trzej ludzie na pustym wozie oraz para wojów każdym narożniku obozu i jeden pomiędzy czterema, stykającymi się wozami.

                    Józef postanowił sprawdzić czy wszystko jest na właściwym miejscu i pójść spać wraz z innymi. Obszedł już prawie cały obóz, kiedy od skraju wioski w jego stronę podążało troje ludzi. Ubrani byli w czarne peleryny, z założonymi na głowę kapturami o takim samym kolorze. Żołnierz nie potrafił powiedzieć czy są to chłopi, wrogowie czy... właściwie nie wiedział czy to kobiety czy mężczyźni. Kiedy przybysze byli już kilkadziesiąt metrów od niego, mógł ujrzeć ich dokładniej w blednącym świetle obozowych pochodni i świateł z wiejskich chałup. Spojrzał na twarze trojga i doznał szoku. Nie mieli oni twarzy, zamiast nich widniały białe twarzoczaszki z dziurami na oczy. Po kilku sekundach zrozumiał, że są to maski. Migiem zrozumiał, że obcy stanowią zagrożenie. Dobył zza pasa róg i zadął w niego.

                    Jeden z obcych wyjął kilkudziesięciu centymetrowy, drewniany patyk z wewnętrznej kieszeni peleryny i skierował go w Józefa. Ten jeszcze raz użyl rogu.

- POBUDKA - wrzeszczał - budzić się! Wy leniwe skur... - nie dokończył tego zdania, gdyż obcy wymamrotał coś pod nosem, a z drewnianego kija śmignął strumień oślepiającego światła. Józef nie widział nawet co to za kolor. Patrzył na strumień jak zahipnotyzowany. Światło trafiło go prosto w żebra. Mimo założonej kolczugi i reszty uzbrojenia poczuł, że wewnątrz niego rozchodzi się jakaś fala. Po sekundzie zrobiło mu się zimno... Upadł.

                    Z namiotów powyłazili zaspani żołnierze. Żaden nie ubrał się w strój do walki. W dłoniach trzymali halabardy, noże i sztylety. Napastnicy podchodzili coraz bliżej. Zabójca Babinescu uśmiercił jeszcze trzech ludzi, kiedy wreszcie trafiła go strzała z łuku Akiko. Po chwili druga wwierciła się mu między oczy, przebijając maskę z ogromną siłą. Namada użyła specjalnej strzały, przeznaczonej na w pełni opancerzonych rycerzy.

                    Pozostali dwaj zbliżali się do obozu. Nawet nie zatrzymali się by zobaczyć czy ich kompan jeszcze żyje. Byli już kilka kroków od obozu, gdy przed nimi wyrósł mur z 8 wartowników. Jeden z nich wyjął z płaszcza drewniany patyk - podobny do używanego przez zmarłego kolegę. Wyszeptał coś niezrozumiałego dla innych pod nosem i skierował czubek patyka w stronę ziemi u stóp wartowników. Z patyka wystrzelił świetlisty promień i eksplozja poprzewracała wartowników. Drugi człowiek w pelerynie wystrzelił w nich czerwone promienie, które unieruchomiły żołnierzy na jakiś czas.

- Gdzie Tao?! - ryknął jeden z nich.
- Czego chcecie? - odwarknął Len, stojący tuż za unieruchomionymi i powalonymi na glebę strażnikami obozu. 

                    Tao zdążył ubrać się tylko swoje buty i szerokie spodnie. Stał przed napastnikami z gołą klatą, buzdyganem i Mieczem Błyskawicy w dłoniach. Wskazał buzdyganem na napastników i zadał jeszcze raz to samo pytanie.

- Nie kojarzysz takich metod walk, Len? - spytał jeden z nich. Po czym zdjął maskę, pod którą ukazały się słomiane włosy i dobrze znana porucznikowi twarz.
- Crouch! - ryknął, a źrenice w złotych oczach zwęziły mu się niebezpiecznie.
- Tak to ja. Zawiodłeś mnie Len. Miałeś wykonać prostą misję! A ty co zrobiłeś? Zakumplowałeś się z tą dziwką i wygadałeś się jej matce. Źle zrobiłeś, ale można to było odkręcić. Można było - powtórzył - ale... ale ty wolałeś zostać bohaterem. I co zrobił bohater? Spierdolił! Tym razem nic cię nie uratuje Tao.
- JAK ŚMIESZ GROZIĆ PORUCZNIKOWI?! - zagrzmiał stojący za złotookim Linescu i ruszył na wroga z sztyletem w dłoni. Ubrany był tylko w szarawary i buty.

                    Len chciał krzyknąć żeby jego podwładny tego nie robił, lecz było już za późno. Crouch skierował różdżkę na Rumlandczyka, a ten wyleciał w powietrze z ogromną siłą. W locie, z  jego lewego boku spadała na ziemię krew - niczym wiosenna mżawka.

- Ktoś chce się jeszcze wtrącić? - syknął czarnoksiężnik.
- Nie - stwierdził Len - załatwmy to sami.
- I tak zginiesz - powiedział słomianowłosy przez zaciśnięte zęby.

                    Len wyszedł przed szereg. Nie miał na sobie zbroi, kolczugi ani nawet utwardzanej skóry. Z resztą wiedział, że nie wiele by mu pomogły przeciw zaklęciom. Dzięki ich braku zyskiwał szybkość. Być może to przyczyni się do tego, że przeżyje.

- Uwolnij moich ludzi - syknął do wroga, a ten skinieniem różdżki przywrócił wartownikom zdolność ruchu.

                    Złotooki był już od niego trzy metry, kiedy się zatrzymał. Patrzeli sobie w oczy czekając aż przeciwnik wykona pierwszy ruch.

- Może zachowasz jakieś resztki honoru Crouch - zadrwił Len.
- O co ci chodzi?
- Ty możesz strzelać swoimi zaklęciami we mnie z daleka...
- No i?
- Ja muszę ci zadać cios durniu, czy na prawdę muszę objaśniać ci to jak przedszkolakowi? - drwił dalej Len - Czy masz więcej rozumu niż ten patyk, który trzymasz w ręce? A może nawet nie wiesz co to honor?
- Rozumiem - burknął czarnoksiężnik - dam ci szanse, iluzoryczne - dodał i przeobraził swoją różdżkę w srebrno- szarą szablę - tak lepiej?
- Hm...

                    Tao zamachnął się Mieczem Błyskawicy od lewej i zaatakował przeciwnika. Ten odparł to zręcznie i skontrował od prawej. Złotooki ratował się, przewracając w tył.  Nim Crouch zadał kolejny cios, cofnął się na czworaka do tyłu. Będąc w bezpiecznej odległości wstał. Rozległ się zgrzyt stali, a po sekundzie kolejny. Szabla uderzała o miecz, miecz o szablę. Obaj rywale atakowali by zabić. Ostrze szabli ze świstem cięło powietrze obok Len, gdy ten odskoczył w bok, po cięciu z góry. Len wykonał w odpowiedzi pchnięcie, ale Crouch również odskoczył.  Rozległy się kolejne zgrzyty stali. Len atakował z coraz większą prędkością. Mimo to czarnoksiężnik bronił się coraz rozpaczliwiej. Nie zważając na własną wolę, musiał wycofać się kilka kroków pod naporem przeciwnika.

                    Hałas spowodowany uderzeniem oręża o oręż obudził pół wioski, drugie pół wstało z łóżek z powodu krzyków widowni. Wieśniacy wychodzili przed chaty żeby popatrzeć jak słynny porucznik oddziału leśnego pojedynkuje się z groźnym czarnoksiężnikiem, za pomocą białej broni. Ci, którzy bali się opuścić domostwa patrzeli z okien.

                    Crouch wycofał się już miedzy budynki. Jego twarz pokryta była kroplami potu. Wszyscy wokół wiedzieli, że dał się sprowokować do takiego rodzaju walki. Był zręcznym szermierzem, ale Len posiadał wieloletnie doświadczenie.

                    Z biegiem czasu kolejne cięcia Lena szatkowały czarną pelerynę. Wkrótce była ona w strzępach, jednak sam Crouch wciąż nie był nawet ranny. Cofał się krok za krokiem.

                    Na własne nieszczęście czarnoksiężnik po kolejnych minutach poczuł, że dalej już nie idzie cię wycofać. Naparł plecami na ścianę i nie miał dokąd uciec. Len wykorzystał to i zranił go w kolano. Kolejne cięcie drasnęło go po żebrach. Len uniósł miecz w celu zadania ostatecznego ciosu. Ciął z nad własnej głowy, lecz Barty zablokował go kurcząc se i unosząc w górę szablę. Kiedy Miecz Błyskawicy stykał się z orężem maga, ten ostatni złapał Lena za nadgarstek - ręki w której trzymał miecz - swoją wolną ręką. Tao instynktownie zrobił to samo z przeciwnikiem.

                    Stal trzymając się z ręce, w których unosili broń i okładali się kolanami. Obaj otrzymali kilka ciosów. Jednocześnie próbowali odtrącić broń wroga i zadań ostatnie cięcie w tej konfrontacji. Skutkiem tego było obalenie obojga i wypadnięcie z ich rąk broni.

                    Pojedynek przeobraził się w nawalankę na pięści. Len posiłkował się kopnięciami, które sprawiały ogromne kłopoty Crouchowi. Po idealnie wymierzonym lewym sierpowym złotookiego, Barty zatoczył się kilka kroków i chwiał dalej. Był kilkanaście kroków od Lena. "Idealnie" -  pomyślał porucznik. Wziął rozpęd i potraktował Crocha rasowym high- kickiem. Rozległ się chrzęst łamanego nosa i Barty padł na ziemię.

                    Len rzucił się na niego zapominając o mieczu i rozpoczął masakrowanie twarzy oponenta przez grad ciosów obiema pięściami. Słomianowłosy zareagował na to zaledwie jednym ciosem w klatkę piersiową Lena.

                    Twarz Croucha cała była w krwi, ranach i rozcięciach. Z każdym kolejnym ciosem oddech miał coraz mniej coraz słabszy. Do ust wleciało mu sporo własnej krwi. czarnoksiężnik dusił się. Dusił własną, świeżą krwią. Mimo to Len bił dopóki starczyło mu sił, a nikt nie śmiał mu przerwać.

                    W momencie gdy wreszcie zabrakło mu sił opadł w lewo. Leżał obok trupa czarnoksiężnika, w kałuży krwi. Świadomość dopiero do niego powracała. Wiedział o tym, ale nie miał już sił się ruszać. Nie wiedział ile walczył, choć wiedział, iż trwało to zbyt długo. Wreszcie ktoś go podniósł i zaniósł do namiotu.

- Gdzie trzeci? - powiedział słabym głosem.
- Ktoś mu poderżnął gardło...

                    Nie wiedział kto mu odpowiedział. Nie wiedział nawet czy to jego namiot.

- Przesłuchać chłopów - rozkazał i zasnął z wyczerpania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz