piątek, 13 września 2013

23. Przed obliczem monarchy



Rozdział 23
Przed obliczem monarchy

                    Oddział Lena przybył na miejsce, gdzie miał się spotkać z siłami prowadzonymi przez króla Marca na wojnę. Zdaniem Linescu byli idealnie tu gdzie mieli być, jednakże jak twierdził za wzniesieniem - przed którym się znajdowali - powinna być gospoda. Za rozsądne uznał żeby potkać się z królem przed nią, a porucznik Tao przyznał mu rację. Wobec tego ruszyli za wzniesienie.

                    Siły Lena zostały nieznacznie powiększone podczas marszu na południe. Dołączali do niego napotkani po drodze wolni żołnierze, najemnicy mijani po drodze, którym pokończyły się kontrakty z uzurpatorami lub byli rozczarowani wynikami wojny, znalazło się nawet paru takich, którzy zdezerterowali z armii Danan- Deja, który palił wioski mijane przez niedobitki jego wojsk wokół Twierdzy Dzikie Pola. Wobec tego liczebność Samodzielnego Oddziału Leśnego ANR wynosiła już 60 osób, w tym 10 lekkich kawalerzystów, wysłanych przez Lena jako przednia straż. Dodatkowo pięciu swoich ludzi wysłał wcześniej na misje odbicia Akiko, jak narazie słuch po nich zaginął, ale Len wiedział kiedy się an nich natkną.

                    Ze szczytu wzniesienia widzieli kilka budynków należących do właścicieli przydrożnej gospody. Kilkaset metrów za nią widniały na horyzoncie kolorowe zamazane plamy, od których dobiegały śpiewy. Len domyślił się, że to musi być jego suweren. reszta drogi mijały im już bardziej radośnie. Spotkali się z zwiadowcami króla pod gospodą. Przednia straż Lena już gawędziła z zwiadowcami jego przywódcy, wobec czego wymienili tylko uprzejmości i zwiadowcy oznajmili, że porucznik ma tu zaczekać na króla.

- Słyszeliście chłopaki? - zwrócił się do swoich wojsk - Linescu. Dopilnuj rozbicia namiotów między lasem, a gospodą. Potem rozstaw warty i zgłoś sie do mnie.
- Tak jest - odpowiedział Linescu.

                    Sam Len usiadł na pieńku pod gospodą i przyglądał się zbliżającym się wojskom. Z daleka widział kilkanaście różnobarwnych sztandarów. Rozpoznawał też, wielu różnych jednostek. na samym początku jechała kawaleria - typowa dla Rumlandii lekka, uzbrojona w szablę - za nimi podążała piechota. Po kilku minutach Len dostrzegł, że pierwszą formacją piechoty są topornicy, za nimi szli pikinierzy, łucznicy, halabardnicy, mała grupka kuszników, a na samym końcu jechały dwa rzędy kawalerzystów. Po kolejnych kilkuset metrach Tao dostrzegł też, że król jedzie konno w ostatnim szeregu jadących na czele jeźdźców.

                    Monarcha ubrany był w stalowo- szarą, płytową zbroje. Na głowie miał hełm, o takim samym kolorze, z czerwonym pióropuszem idącym wzdłuż nakrycia głowy. Zielona peleryna doczepiona do jego zbroi opadała na konia - białego rumaka. Przepasany był szkarłatnym pasem, z jednej strony miał pochwę z długim mieczem, a z drugiej sztylet. Na twarzy króla widniały bujne, czarne wąsy i kilkudniowy zarost. W dłoni trzymał buławę, zakończoną rubinem.

                    Obok króla jechało dwóch jego giermków. Obaj ubrani w czarne nakolanniki, nagolenniki i kolczugi. Wysokie skórzane buty sięgały im aż do nakolanników. Spod kolczugi wystawały im bluzy w kolorach rumlandzkiej flagi, a po plecach zgrabnie opadały zielone - takie same jak u króla płaszcze. Giermkowie uzbrojeni byli w długie miecze. Poza tym jeden z nich wiózł królewską tarczę, a drugi trzymał w dłoni róg, gotowy do zadęcia w niego przy najbliższej okazji. 

                    Kiedy orszak  wojsk królewskich był już w zasięgu rzutu kamieniem, jeden z giermków zadął dwa razy, krótko w róg. Poskutkowało to zatrzymaniem się armii. Drugi giermek wyjechał przed kolumnę i podjechał do Lena.

                    Kiedy zatrzymał się obok pnia, na którym siedział Len, ten mógł mu się bliżej przyjrzeć. Miał czarne, krótkie włosy i dziewiczy zarost. Bystre zielone oczy spojrzały badawczo na złotookiego. Tao błyskawicznie wpadł na pomysł, że jest to krewny monarchy.

- Król oczekuje pana przybycia poruczniku - oznajmił.
- Idę - odpowiedział Len od niechcenia.

                    W odróżnieniu od pozostałych on ubrany był tak jak lubił, czyli nie jak żołnierz. Na nogach miał ciemne, niewysokie buty, wsuwane na nogę. Ubrał też szerokie czarne spodnie - charakterystyczne dla niego - oraz czarną bluzkę bez rękawów, którą otrzymał w podarunku od wdzięcznych wieśniaków parę dni temu. Na głowie sterczał mu jak zawsze wysoki czub, a złote tęczówki mierzyły żołnierzy, kiedy ich mijał - były to dwa kolejne znaki charakterystyczne dla porucznika Tao.

                    Kiedy zbliżył się do kolumny, jeźdźcy rozstąpili się, tworząc szpalery przez, które dotarł przed oblicze Marca. Będąc metr od monarchy padł na lewe kolano i schylił głowę. Patrzył w ziemię, a całą kolumnę opanowała cisza, przerwana dopiero przez konia jednego z kawalerzystów. Koń z głośnym hałasem wydalił na trakt dzisiejsze śniadanie. Kilkoro żołnierzy uśmiechnęło się z tego powodu, a król roześmiał się. Za jego przykładem poszli inni. Tao uśmiechnął się nieznacznie.

- Wstań - rozkazał monarcha, co też Len uczynił natychmiast - czy mam przyjemność poznać porucznika Lena Tao? - spytał.
- Tak - odparł Len patrząc w królewskie oczy.
- Miło mi pana wreszcie poznać... - tu zrobił krótką przerwę - choć muszę przyznać, że spodziewałem się ujrzeć kogoś starszego. No nic to... Czy dotrzymasz mi towarzystwa w drodze do gospody?
- Oczywiście wasza wysokość.

                    Len dosiadł rumaka, który został mu przyprowadzony przez czarnowłosego giermka i pojechał obok króla. Po drodze już nie rozmawiali. Dojeżdżając mijali ustawionych w dwuszeregu żołnierzy Lena, którzy salutowali swojemu dowódcy, królowi i jego świcie. Len domyślił się, że był to pomysł Linescu.

                    Złotooki dopiero teraz zwrócił uwagę na gospodę i jej zabudowania. Było to siedem budynków. Przy samej ulicy znajdowała się budynek, gdzie można było wejść na piwo lub zjeść posiłek. Był to murowany z czerwonej cegły, jednopiętrowy, niski, ale za to rozległy budynek. Za nim stał czteropiętrowy, o małym obwodzie, zbudowany z takiej samej cegły. Pozostałe to małe budyneczki zbudowane z drewna
.
                    Do gospody jako pierwsi weszło kilku zwiadowców króla, a gdy jeden z nich po powrocie oznajmił, że w środku nie ma żadnych gości, do środka wkroczył Marc, a za nim Len i inni dostojnicy.

                    W środku stało kilkanaście ław i stołów. Pod ścianą od strony lasu znajdowała się lada i wejście na zaplecze. Za ladą stała starsza kobieta, w blado- pomarańczowej sukni oraz młody, rudy chłopak.

- Jego Miłość życzy sobie coś do jedzenia - oznajmił barmance jeden z giermków - tylko żeby była to specjalność kucharza.

                    Len siedział przy jednym stole z królem, trzema siwymi generałami po jednej stornie. Pod drugiej obok siebie siedziało dwóch braci - wysokich, brunetów. jeden młody, chociaż starszy od złotookiego, a drugi na oko po trzydziestce, może koło czterdziestki. Tao usiadł po stronie braci. obok stołu stali królewscy giermkowie.

- Przynieście nam wina - rozkazał im Marc - i coś do jedzenia. Karzcie też pułkownikowi Narescu wziąć jazdę i ruszyć już na Dzikie Pola.
- tak jest - odpowiedzieli młodzieńcy.
- Poruczniku poznaj moją radę wojenną - przemówił monarcha po chwili - oto szef wywiadu, porucznik Jon van Ionescu - wskazał na brata o ciemniejszej karnacji - i jego brat, namiestnik Amsteresztu Petr. Pozostali to generałowie - Len nie dosłyszał nazwisk wojskowych, gdyż głos króla zagłuszył śpiew siedzących nieopodal toporników - każ im śpiewać tak żeby szło gadać - zwrócił sie do Petra.
- Tak jest wasza miłość - odrzekł namiestnik.
- Len - zaczął Jon - mogę mówić do ciebie po imieniu? - spytał, a Tao odpowiedział mu skinieniem głowy - może opowiesz nam skąd pochodzisz?

                    Tao nie odpowiedział od razu. Spojrzał w brązowe oczy, siedzącego obok niego porucznika i zamyślił się. Tego pytania się nie spodziewał - nie od razu. Powiedzieć im prawdę czy skłamać?

- Jeśli wasza wysokość pozwoli - powiedział do Marca - to opowiem o tym przy innej okazji.
- Jak wolisz.
- To powiedz czemu zaoferowałeś swe usługi jedynemu, rzeczywistemu królowi? - dopytywał Jon.
- Przesłuchujesz mnie? - warknął Tao.
- Tylko sprawdzam...

                    Len coraz mniej lubił tego młodzieńca. Na szczęście wrócił już jego brat, a siedzący przy stole obok nich wojacy śpiewali już ciszej tak, że mogli swobodnie porozmawiać z innymi. Zaraz potem wrócił brunet, będący giermkiem króla i przyniósł dwa, duże dzbany czerwonego wina.

- Len opowiedz nam o waszych sukcesach - zaproponował monarcha.
- Dobrze wasza wysokość. Zaczynałem z 10 ludzi, potem poprzez różne perypetie z van Nicolescu trafiliśmy do lasu. Tam walczyliśmy, traciłem ludzi i zyskiwałem nowych.
- To prawda, że wygraliście w lesie mając o połowę mniej ludzi niż wróg? - spytał Petr.
- Nas było dokładnie 40, a ich około stu - odparł od niechcenia Len. Wszyscy zareagowali na to głośnym "wow".

                    Wkrótce rada wojenna rozpiła się na dobre, a wraz z ilością promili we krwi, stawali się coraz bardziej rozgadani. Dyskutowali na przeróżne tematy, po pewnym czasie Petr ponownie oddalił się od stołu - tym razem chwiejnym krokiem - i zawzięcie dyskutował z barmanką na temat urodziwych dziewek w okolicy. Po pewnym czasie doszli do konkluzji, że w jedynym zajętym pokoju jest matka z dwoma córkami. Petr zareagował na to bardzo optymistycznie i skinieniem reki przywołał brata. Razem wyszli...

                    Biesiada trwała do późnych godzin nocnych, a raczej już porannych gdyż zakończyła się o wschodzie słońca. Większość ucztujących wojaków leżała pod stołami, na nich lub obok nich.

                    Kiedy Len ocknął się leżąc z twarzą na talerzu, na którym znajdowały się resztki pieczeni z indyka, zorientował się, że nigdzie nie ma króla. Rozejrzał się uważnie po całej sali, ale nadal nie widział nigdzie swojego suwerena. Trącił dłonią leżącego obok niego generała, ale ten nawet nie drgnął. Wobec tego Len pokuśtykał do lady, gdzie stała starsza kobieta ubrana w ten sam co wczoraj pomarańczowy strój.

- Gdzie król? - warknął, czując że głowa mu zaraz eksploduje.
- Śpi w pokoju...
- Kto go tam zaniósł? - przerwał jej niecierpliwie.
- Giermkowie...

                    Len westchnął cicho i wyszedł na zewnątrz. Chłody powiew wiatru poprawił mu odrobinę samopoczucie. Czuł, że głowę ma ciężką i obolałą. Nogi miał jak z waty i czuł, że ledwo stoi, ręce ciążyły mu niemiłosiernie, a w brzuchu zdawało się galopować stado rozszalałych koni.

- Jak się pan porucznik czuje? - spytał go jeden z jego nowych ludzi Dave. Był to młody, czternastoletni, blondyn, o krótko ostrzyżonych włosach i długich nogach.
- Czego chcesz? - warknął Tao.
- Jeźdźcy donieśli, że na porannym zwiadzie  kilka kilometrów stąd na północ jedzie do nas wóz - wyjaśnił blondyn.
- I co z tego?
- To nasi ludzie i jakaś kobieta - oznajmił z duma czternastolatek.
- Karz pięciu kawalerzystom pojechać do nich i przyprowadzić tu - rozkazał.
- Tak jest!

                    Gdy blondyn odbiegł od niego w pośpiechu poczuł, że zbiera mu się na mdłości. Ewidentnie znów przesadził z alkoholem. Pamiętał, że kiedy zdarzyło mu się to ostatni raz - w Dzikich Polach - wylądował w łóżku z jakąś blondyną,  kraju na północ od Rumlandii. Z samego aktu nie wiele pamiętał. Co prawda dalej kojarzył duże piersi dziewczyny, ale nie wiele poza tym.

                    Poczłapał powoli do swojego namiotu, gdzie spał z nim Linescu - brakowało im namiotów na pomieszczenie 60 ludzi. Kiedy tylko wszedł padł na miękką skórę i natychmiast poczuł jak wszystko wokół wiruje. Poczuł się jeszcze gorzej niż przedtem.

- Linescu! - syknął.
- Tak, poruczniku? - odsapał żołnierz.
- Medyka!

                    Po usłyszeniu tych słów wojak zerwał się na baczność spojrzał na swojego przywódcę i wybiegł pędem z namiotu. Len zwinął się w tym czasie w kłębek i leżał tak sam nie wiedział ile. Może kilkanaście sekund? Może godzinę, a może dwie?

- Gdzie on jest? - dobiegł go niski, basowy głos z zewnątrz.
- W środku - odrzekł znajomy głos. To musiał być Linescu.
- Ok.

                    Do wnętrza wkroczył mężczyzna około 50 letni. Jego czarne włosy, przyprószone były siwizną, a szare oczy stawały się matowe i jakby nieobecne. Wsunął Lenowi do ust tabletkę i wyszedł nic nie mówiąc.

- Za ile wyzdrowieje? - z zewnątrz doszło go pytanie Linescu.
- Za około pół godziny będzie odczuwał już tylko kaca - odrzekł medyk.

                    Len zasnął i obudził się sam nie wie po jakim upływie czasu. Kiedy się obudził,  miał te same spodnie co wczoraj jednak zamiast czarnej bluzki miał kamizelkę z utwardzanej skóry, a na niej czarny kubrak. Obok niego leżał Miecz Błyskawicy, a nad nim stał Józef Babinescu. Czy ja śnię? - pomyślał Len.

- Pora wstać poruczniku - oznajmił jego podwładny - melduję, że misja zakończyła się sukcesem - powiedział, widząc zmieszanie na twarzy złotookiego dodał - pani Namada oczekuje przed porucznika namiotem.
- Wprowadź ją i wyjdź...
- Tak jest.

                    Po chwili do środka weszła szatynka o jasnej cerze i ciemnych oczach. Ubrana była w spodnie do jazdy konnej - o kremowym kolorze. Na nogach miała sięgające do połowy łydek, brązowe, skórzane buty. Spod czarnej peleryny wystawały jej skrawki białej koszuli, z ozdobnymi falbankami na wysokości żeber i rękawach.

- Śnię? - spytał zszokowany Tao.
- Nie poruczniku - odpowiedziała Akiko - dziękuję za uwolnienie z rąk tych szubrawców i... Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Len - powiedziała i przyklękła by go przytulić. Len bardzo to lubił, jej obfite piersi dawały mu dobre samopoczucie, kiedy Akiko przybijała je do niego, przytulając się.
- Moje urodziny? - bąknął zaskoczony.
- Tak Twoje - szepnęła mu do ucha Akiko - urodziłeś się 1.01. nie pamiętasz?

               Tao zignorował tę uwagę.

- Kiedy tu przybyłaś? - spytał kiedy kobieta oderwała się od niego.
- Kilka chwil temu - odpowiedziała - wjeżdżając natknęliśmy sie na króla, a on pogratulował twoim chłopakom dobrze wykonanej roboty i kazał dać ci w prezencie to co masz obecnie ubrane.
- Wolałem moją bluzkę - zamarudził.
- Łatwiej było ją pociąć - odrzekła radosnym tonem Namada - chodź jego miłość chce nas ujrzeć.

                    Wstał pociągnięty za rękę przez kobietę i poszedł za nią, bezmyślnie gapiąc się na jej tyłek. Ciasne spodnie do jazdy konnej idealnie podkreślały jego atuty. Nawet nie zorientował się kiedy zatrzymali się przed wejściem do pokoju, wynajętego przez monarchę. Zupełnie umknęło mu kiedy weszli do budynku. 

- Wasz miłość - powiedział równocześnie z Namadą i uklękli na jedno kolano.
- Wstańcie - rzucił niecierpliwie Marc - nic nie utraciliście dopiero co zaczynamy. Jon przedstaw pełen raport poparcia dla sprawy tronu w Bukadamie!
- Związek Czerwonych, Księstwo Międzyrzeckie, Republika Kozacka, Danubia i Kraj Przyrzeczny popierają ród van Danilesców - oznajmił porucznik wywiadu - Orda, Skandynawia, Kraj Białego Orła, Indianie i Państwo Czarnej Wrony są po stronie książąt, a Złota Armia, Srebrna Armia, Imperium Południowe, Nordank i Republika Centralna uznały Twoje prawa wasza sprawiedliwość do tronu.
- Jak widzicie z wyjątkiem Złotej Armii popierają nas tylko maluczcy - rzekł ze smutkiem Marc - dlatego musimy szanować życie każdego zdolnego do walki w naszej sprawie żołnierza!
- Tak jest - odrzekł gorliwie Jon - dodatkowo ze smutkiem oznajmiam, że pojmany przez nas książę zginął podczas próby ucieczki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz