czwartek, 7 stycznia 2016

31. Danube



 "Sukces w sprzedaży nie zależy od tych, których ty znasz. Ważne jest, kto chce poznać ciebie."

 Dale Carnegie
Rozdział 31
Danube

            Kolejne godziny mijały Jun Tao na bezustannym marszu na północ. Z każdą kolejną setką kroków czuła się coraz bardziej zmęczona i śmierdząca. Co prawda w wiosce Dzwon Anny jedna z gospodyń wiejskich wpuściła ją do chaty i nawet pozwoliła opłukać, lecz zimna woda zaledwie zmyła brud z jej skóry. Zapach natomiast pozostał niemal ten sam. W podzięce za kąpiel musiała wyszorować całą podłogę w chacie, co do lekkich zadań się nie zaliczało. Łamiąc sobie przy tym kilka paznokci uporała się z pracom. Zadowolona z jej pracy gospodyni podarowała dziewczynie kilka sucharów na drogę.

            Po opuszczeniu Dzwonu Anny kobieta zmieniła delikatnie kurs. Ruszyła drogą na zachód, w kierunku jednego z większych miast Imperium Południowego, czyli Platinum. Początkowo myślała, że jeżeli będzie kierowała się na północ to trafi do miasta zwanego Green i dalej do Rumlandii, jednak chłopka wyjaśniła jej, że drogą na północ dojdzie do rzeki. Postanowiła posłuchać kobiety i iść na zachód do miasta, gdzie będzie mogła dowiedzieć się dokładnie jaką drogą podążać do brata.
            Po kolejnej całodziennej wędrówce poczuła się wyczerpana. Tym razem postanowiła zrobić sobie przerwę na nocleg w przydrożnej gospodzie. Jej wygląd nie był zbyt zachęcający, ale prawdę powiedziawszy nie miała większego wyboru. Perspektywa kolejnej nocy przy drodze - zwłaszcza w pobliżu zapewne pijanych mężczyzn z knajpy- podziałała bardzo mobilizująco.

            Ostatni raz przed wejściem spojrzała na budynek. Ściany pokryte miał odrapanymi białymi deskami, które zostały przybite pewnie po to żeby zakryć dziury w ścianach. Drzwi wejściowe zostały wąsko uchylone. Wypadał przez nie na zewnątrz bladoróżowy strumyk światła. Przed nimi stał brudny mężczyzna. Miał długą i gęstą czarną brodę. Kosmyki włosów w tym samym kolorze wypadały mu spod zniszczonego nakrycia głowy. Ubrany był w sweter o sprutych w okolicach nadgarstków rękawach i znoszone spodnie. Uśmiechnął się w nieprzyjemny sposób na widok młodej damy.

            Jun postanowiła nie dać po sobie znać jak bardzo się boi. Przyspieszył jej oddech, a wraz z nim jej chód także stał się szybszy niż zwykle. Była już na wysokości drzwi, gdy mężczyzna złapał ją za ramię. Jego uścisk był niemal żelazny. Tao poczuła jak ból zaczyna promieniować. Ze wszystkich sił starała się nie dać po sobie znać jak ją boli. Spanikowała, jednak na tyle, że nie zadała sobie nawet trudu żeby strącić dłoń mężczyzny ze swojego ramienia. W końcu dała za wygraną i syknęła z bólu. Dopiero wtedy uścisk zelżał.

- Twarda jesteś paniusiu - zauważył oprych - ale do tego wyjątkowo głupia.
- Pfff - syknęła Jun i weszła do lokalu nim tamten zdołał coś jeszcze powiedzieć.

            Wewnątrz nie było lepiej. W dużej sali stały niedbało rozstawione stoły, aż uginające się od tłustego mięsa i rozmaitych niezbyt wyszukanych alkoholi. Klientela siedząca przy nich z reguły nie wyglądała atrakcyjniej od pijaka, który zaczepił ją przed wejściem. Tu i ówdzie pomiędzy mężczyznami siedziały skąpo odziane niewiasty - zwykle w wieku młodszym niż Tao. W gospodzie było też kilka poważniej wyglądających kobiet, nie ulegało jednak wątpliwości, że żadna z nich nie była damom.

            Pod najdalej znajdująca się od wejścia ścianą znajdowały się stare drewniane schody i skromny bar. Za barem przebywał łysy jegomość w sile wieku. Jun zdecydowała się zamówić coś do picia i zdobyć pokój w tym lokalu, choć w innych okolicznościach omijałaby go szerokim łukiem.

- Coś z napoi? - zagadnął ją karczmarz, kiedy podeszła do lady.
- Co mam do wyboru?
- Wino czerwone wytrawne i słodkie, miód pitny, gorzałkę...
- Nie masz tu niczego, co nie jest alkoholem? - przerwała mu oburzona Tao.
- Nie.
- Słodkiego wina.

            Karczmarz nalał niechlujnie wina do pucharu, rozlewając przy tym trochę. Dopiero teraz Jun zdała sobie sprawę, że jest on pijany. Wobec tego postanowiła wypić trunek i jeśli stan mężczyzny przez ten czas nie ulegnie pogorszeniu, to wtedy zapyta go o miejsce w barze.

- Wolny pokój - wydukała, alkohol był mocniejszy niż sądziła. - Masz tu miejsce?
- Nie - odburknął mężczyzna.
- Ja ją przygarnę - wtrącił starszy jegomość stojący przy ladzie od chwili.

            Ciemne, ale nie czarne, krótkie włosy miał przyprószone siwizną. Ubrany był w sprany, odrobinę znoszony surdut i brązowe spodnie. Odznaczał się znaczną tuszą. Nie wyglądał na jednego z pijaków, których ogromna ilość znajdowała się w karczmie.

- Kim pan jest? - spytała podejrzliwie Tao.
- Stefan Rumburescu, kupiec i handlarz zarazem - odpowiedział.
- Dlaczego chce mnie pan przenocować?
- Bo nie ma tu dla panienki innego miejsca na nocleg - wyjaśnił spokojnie - no chyba, że wolisz moja droga spać, z którymś z nich... - dodał z błyskiem w oku, wskazując na tłum podchmielonych coraz bardziej gości.
- To o to chodzi!
- O co?
- O spanie! - wypaliła Jun tak głośno, że część z klienteli spojrzała na nich podejrzliwe.

            Rumburescu dał im znak, że nic się nie dzieje, nie ma na co patrzeć. Zrozumiawszy to, wrócili do swoich zajęć, tzn. do picia alkoholu w ilościach przemysłowych.

- Źle mnie panienka zrozumiała - rzekł wreszcie do Tao, siląc się przy tym na obojętny ton.
- Proszę się wytłumaczyć.
- Potrzebuję pomocy w dalszej podróży. Jadę na północ robić interesy - tłumaczył - a odkąd odeszła ode mnie moja poprzednia przekupka moje zyski znacznie spadły. Widocznie kobiety bardziej się nadają do handlu.
- Chce pan żebym pomogła panu w interesach?

            Skinął w odpowiedzi głową na potwierdzenie.

- I jedziesz pan na północ?
- Otóż to.
- Gdzie dokładnie? - dopytywała Jun tak gorliwie, że kupiec zdał sobie sprawę z tego, że kierunek północny nie jest jej obojętny.
- Przez Green i obok Bronze do Fortu Black, na sam skraj Imperium.
- To w pobliżu rzeki Danube - wtrącił karczmarz, widząc zmieszanie na twarzy kobiety.

            Jun zgodziła się. Słyszała gdzieś, że rzeka Danube jest granicą pomiędzy Imperium Południowym, a Rumlandią gdzie przebywał jej brat. Razem z kupcem mogłaby dojechać, a przy tym pomóc mu i sobie - zdobędzie trochę dukatów, żeby po przekroczeniu granicy nie musiała trudnić się nierządem aby przeżyć.

- Nie mam pieniędzy - szepnęła tak aby tylko kupiec ją słyszał.
- Nie szkodzi, jeśli sprawdzisz się w handlu - powiedział Rumburescu.

            Tyle wystarczyło kobiecie. Wypiła z panem Stefanem jeszcze po pucharze wina i udała się do jego pokoju. Jego wygląd wewnątrz nie różnił się niczym od reszty budynku. Wszędzie znajdował się kurz, pajęczyny i bliżej niezidentyfikowane robactwo. Jun nie chcąc nadużywać gościnności kupca, a także nie dać mu zbyt wielkiej radości, kiedy do niej przyjdzie, a ona będzie już spać, wybrała noc na starym, ale dużym i wygodnym, fotelu.

            Kolejnego dnia wyruszyli w dalszą podróż. Podróżowali wozem wypełnionym towarami na sprzedaż. Po drodze nie rozmawiali zbyt dużo. Komunikowali się tylko w celu ustalenie pory postoju oraz miejsca na nocleg. Do Green dojechali po dwóch dniach drogi.

            Miasto otoczone było wysokim na kilka metrów murem z cegieł pomalowanych na zielono - zapewne stąd wzięła się nazwa miasta. Podjechali do bramy miasta. Nie była ona przesadnie wielka, ani nawet szczególnie zdobiona, ale według słów Ruburescu była to główna droga wjazdowa do jednego z najważniejszych miast w kraju. Bramy strzegło dwóch strażników uzbrojonych w długie halabardy. Ubrani w kolczugi pomalowane na zielono i szare hełmy z osłonionymi przyłbicami. Kupiec pozdrowił ich podniesieniem prawicy i wjechali nienękani przez nikogo do miasta.

            Ulice nie były jeszcze wypełnione ludźmi - nie wybiło jeszcze południe. Dzięki temu mogli bez przeszkód dojechać do targu. Znajdował się on dwie - krótkie i wąskie - uliczki od bramy, więc Jun nie mogła przyjrzeć się zbyt dobrze architekturze miasta. W zasadzie jedynym budynkiem, który zwrócił jej uwagę był ogromny budynek w kształcie piki, stojący kilkadziesiąt metrów za targiem.

            Na targu rozstawione było kilka straganów. Stefan zajechał wozem w puste miejsce pomiędzy dwoma z nich. Podczas, gdy on zajął się rozstawianiem ich stoiska, kobieta postanowiła przejrzeć co sprzedają inni handlarze. Ich sąsiedzi sprzedawali warzywa i biżuterię kiepskiej jakości. Dalej znajdowały się stanowiska garbarza, ceramika, piekarza, wędliniarza oraz stragan z materiałami do uszycia z nich ubrań. Wreszcie po powrocie Tao zorientowała się w sprzedaży czego wspierać będzie swojego szefa. Rumburescu handlował bełtami, strzałami, łukami, kuszami, procami oraz podobnym asortymentem.

            Bardzo szybko podjechało do nich dwóch konnych żołnierzy. Jeden z nich ubrany w czapkę z pawim piórem zamiast hełmu, poprosił o dokumenty na handel ogólny oraz szczególny - w ich wypadku bronią. Rumburescu znalazł wymagane papiery i żołnierze szybko się oddalili. Zaraz po nich nadjechali inni żołnierze. Towarzyszył im duży, pusty wóz, ciągnięty przez woła. Kupili od Stefana połowę wystawionego towaru. Po ich odjeździe do głosu w sprzedaży doszła Jun. Swoim urokiem, głosem i urodą miała zachęcić mieszczan do kupna uzbrojenia. Szło jej to mocno opornie, ale kilku młodych mężczyzn podeszło do ich straganu. Połowa z nich coś kupiła, reszta chciała ją poderwać. Po odejściu niedoszłych amantów Ruburescu skrytykował ją za to, że zbyt szybko odrzuciła ich zaloty.

- Handel to flirt - tłumaczył nerwowo dziewczynie - musisz wyrwać klienta. Inaczej nie dam na dukatów. Jeśli spławisz go już na początku, nie kupi od nas nic. Mów im, że jak kupią coś od nas umówisz się z nimi na pucharek miodu czy ki chuj wie co - zakończył rozdrażniony.

            Stosując się do jego porad, Tao namówiła później niemal wszystkich, którzy do nich podeszli na zakup kilku łuków oraz kołczanów pełnych strzał. Dzień kończyli z niemal pustym stoiskiem. Stefan zamknął je nawet wcześniej niż planował w optymistycznych założeniach.

 - Brawo - pochwalił kobietę Rumburescu - teraz wyjeżdżamy nim twoi adoratorzy przyjadą po to co im obiecałaś - zakończył wiele znaczącym mrugnięciem.

            Wyjechali w pośpiechu, a że wóz w połowie był opustoszały zrobili to o wiele szybciej niż wjeżdżali. Zmęczona całym dniem walki o klientów Jun zasnęła tak szybko, że znów nie zdążyła obejrzeć miasta.

            Przez kolejne trzy dni podróżowali całymi dniami. Śpiąc tylko nocami. Rumburescu bał się, że ktoś ich napadnie i ograbi z zarobku. Przez pewien czas żałował nawet, że nie wynajął na czas dalszej podróży jakichś ludzi dla ochrony. Niestety wygrała w nim chęć powiększenia zarobków. Za utarg w Green dał kilka dukatów towarzyszce podróży, chociaż sam przygarnął ich cały, sporych rozmiarów mieszek.

            Po 3 dniach objechali wokół miasto Bronze. Z zewnątrz nie różniło się niczym od Green. Jedynym wyjątkiem był kolor na jaki pomalowano mury - tym razem jak łatwo się domyślić był to brunatny. Co dziwne droga nie była uczęszczana przez żadną żywą duszę poza nimi. Jun wydało się to dziwne. Powiedziała o tym kupcowi.

- Typowe dla tych regionów - zauważył Rumburescu.
- Twoja nazwisko nie jest typowe dla tego kraju - wypaliła ni  stąd ni zowąd kobieta.

            Mężczyzna zamyślił się na dłuższą chwilę. W pewnym momencie zielonowłosa zaczęła nawet obawiać się czy nie powiedziała czegoś nietaktownego.

- To prawda - potwierdził wreszcie ponaglając przy tym rumaka trzaśnięciem bata.
- Skąd, więc jesteś?
- Z Rumlandii.
- To czemu tam teraz nie jedziesz?
- Banicja - odrzekł gorzkim tonem mężczyzna.
- Za co?
- Handlowałem ze złem stroną w ostatniej wojnie domowej.
- Żałujesz? - spytała Jun z dziecinną naiwnością.
- Nigdy w życiu! - zapalił się handlarz - znajdę jeszcze sposób żeby odpłacić temu smarkaczowi na tronie i jego psubratom! - wygrażał pięścią w stronę, w którą jechali.

            Dalsza droga minęła im w milczeniu. Jun domyślała się, że tak na prawdę jest w niebezpieczeństwie. Pamiętała jak na terytorium Złotej Armii gen. Bason wspominał jej, że Len Tao jest jednym z największych bohaterów wojennych, a skoro nie opuścił kraju po zdobyciu tronu przez Marca I, to znaczy że był po innej stronie niż pan Rumburescu.

- Dlaczego się nie odzywasz? - spytał ją Stefan, kiedy byli już blisko rzeki.

            Próbowała zbyć go milczeniem.

- Wybierasz się za rzekę, tak? - nie ustępował kupiec.

            Skinęła głową potakująco.

- Boisz się, że zrobię ci krzywdę - domyślił się - Spokojnie. Pomogłaś mi w biznesie, a to daje ci rozgrzeszenie. No chyba, że jesteś bliską znajomą króla. Znasz go?
- Nie.
- No widzisz, to nie masz się czego obawiać - uspokoił ją Rumburescu.
- Och - kobieta westchnęła z ulgą.

            Znów zapadło pomiędzy nimi milczenie. Powoli zaczął zapadać zmierzch. Jun zaczynała żałować, że nie dojadą jeszcze tego dnia do rzeki. Widocznie nie dane będzie im to. Powoli ogarniał ją strach gdzie przenocują.

- Za godzinę dojedziemy do fortu.

            Jun pokiwała głową z radością. Musi się dowiedzieć jak szybko stamtąd dotrze do rzeki. Im prędzej opuści ten kraj, tym lepiej dla niej i miała nadzieję jej brata też.

- Jeszcze dziś możesz przekroczyć rzekę - poinformował ją kupiec.

            Rzeczywiście jeszcze przed dotarciem do bram fortu, odebrał ją patrol dwóch zakapturzonych, zamaskowanych, ubranych na czarno niczym ninja jeźdźców Fortu Black. Żołnierze nie wiedzieć skąd, dowiedzieli się o potrzebie odstawienia jej do rzeki. Zrobili to w milczeniu. Zostawili kobietę tuż przed brodem na drugi brzeg.

            Rzeka była ogromna, a bliskość wpływu do Morza Południowego powodował, że jej nurt był tu szczególnie szybki. Zapadający powoli zmrok, nie zachęcał do przekroczenia jej w tym miejscu, o tej porze. Tao była, jednak zdesperowana żeby to uczynić. Powoli chwyciła lejce swojego konia i delikatnie kopnęła go w boki. Ten ruszył niespiesznie w stronę Danube.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz