Rozdział
32
Książęca
zgroza
Książę
Filip przybył do miasta Norfdam przed kilkoma godzinami. Od tego czasu
pułkownik van Nicolescu oczekiwał na możliwość spotkania z nim. Nie wiedział
gdzie ulokowano prawowitego - jego zdaniem - monarchę Rumlandii. Czekał tak
jeszcze długo nim wreszcie, któryś z podwładnych jego nowego teścia zgodził się
zaprowadzić go do księcia.
Filip
wyczekiwał na oficera w zajmowanym przez siebie pokoju w tym samym budynku, w
którym zamieszkiwał Denis. Książę siedział przy małym, drewnianym biurku. Był
wysokim blondynem, o jasnych - niebieskich - oczach. Ubrany był w powgniataną
kolczugę, z wygrawerowanym herbem, przedstawiającym srebrną koroną na tle
pionowych pasów, o barwach granatowej, żółtej i czerwonej. W dłoni trzymał
drewniane berło z rubinem.
- Wasza Miłość - rzekł van Nicolescu na powitanie,
padając na kolana.
-
Wstań pułkowniku - odrzekł książę - czego ode mnie chcesz? - spytał, wskazując
na krzesło na przeciw siebie.
-
Chciałbym wiedzieć czy mój monarcha nie wie co z moim synem?
-
Nie wiem.
Na
twarzy pułkownika zagościł smutek. Nie zdążył, jednak się odezwać, albowiem
przemówił jego zwierzchnik:
-
Mam tylko nadzieję, że nie dołączył do zdrajców, ale na wszelki wypadek
postaraj sie o nowego dziedzica.
-
Tak panie - odrzekł z trudem, zakłopotany Denis.
- Skoro tak, to... - Filip chciał coś
powiedzieć, lecz uniemożliwiło mu to wtargnięcie do pomieszczenia Jona van
Nordescu z grupką strażników.
- Panie wybacz, ale... twój brat... on...
nic - bełkotał namiestnik miasta - nic nie mogłem zrobić... mój medyk... on
też... nie wiem co....
- O
co ci chodzi? - przerwał mu spokojnie książę.
- Twój brat...
- Co z nim? - przerwał mu już mniej
cierpliwie Filip.
- Zamordowano go - wtrącił jeden z wojów
van Nordescu.
Dalsze
wydarzenia potoczyły się już błyskawicznie i chaotycznie. Filip wydzierał się w
niebogłosy, krzyczał na każdego, kto
nawinął mu się pod rękę. Pobił służącą, która przyniosła mu zioła na
uspokojenie, przysłane przez jednego z medyków.
Van
Nordescu po wypiciu ziół na uspokojenie, zarządził zamknięcie wszystkich bram i
mostów w mieście. Wszystkich wojów obecnych w mieście wysłano na poszukiwania
zabójców lub postawiono ich na warty w centrum miasta. Nie dało to praktycznie
żadnych rezultatów z powodu braku informacji o zabójcy.
W
południe książę i namiestnik miasta zwołali zebranie najlojalniejszych
oficerów, szlachciców i dygnitarzy. Odbywało się ono w gospodzie, gdzie
przyjmowano tylko dyplomatów.
Denis
van Nicolescu był zaskoczony ilością osób jakie zastał. Zważywszy, że cała
gospoda została otoczona kordonem elitarnej chorągwi piechoty, spodziewał się ujrzeć tłum wiernych.
Spotkał go zawód. Wewnątrz znajdował się tylko książę, Jon van Nordescu,
generał van Abramescu, kapitan Ralf van Kingescu - będący kuzynem księcia -
oraz jeszcze jednego, nie znanego dla Denisa generała.
-
Jesteś nareszcie - przywitał go cierpko Filip.
-
Myślałem, że jest nas więcej.
-
Tak było na początku wojny - odpowiedział Ralf.
-
Potem przyszły klęski - dodał Jon.
Denis
zauważył, że wszyscy mają grobowe nastroje - co nieszczególnie go zaskoczyło -
oraz bezwyrazowe twarze, jakby było im już wszystko jedno.
-
Ralf przedstaw moim wiernym i oddanym sługom jak się ma sytuacja, w jakiej
jesteśmy - rzucił sucho Filip.
-
Tak jest Wasza Wysokość - odparł kapitan - pozwolą panowie, że zaproponuje na
początek coś mocniejszego na uspokojenie nerwów?
Kiedy
zebrani zgodzili się ruchem głowy, podszedł do szafki i wyjął z niej litrową
butelkę, brunatnego płynu. Potem wyjął sześć szklanek i napełnił je do połowy.
W momencie, gdy cała szóstka miała już opróżnione naczynia, Filip ruchem dłoni
nakazał mu rozpocząć opowieść.
-
Jak pamiętacie panowie i Wasza Książęca Mość, na początku wojny mieliśmy
kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Szliśmy na południe po błyskawiczne zwycięstwo.
Kilka porażek złamało naszego ducha. szczególne znaczenia miała porażka pod
Twierdzą van Danilesców. Wielu ludzi zdezerterowało, wielu wróciło do domów,
pozostali nieliczni. Głównie armia dowodzona przez księcia Filipa generała van Abramescu miała jako taki stan
liczebny. Rozbili jeszcze nadwornego psa Wiktora pod Twierdzą Dzikie Pola, przy
współudziale naszego oddanego pułkownika Denisa, ale było to ostatnie, a do tego
krwawe zwycięstwo z naszej strony. Po tym bito nas już wszędzie i przez
każdego. Westdam był tak długo nasz tylko dzięki chanowi...
-
Jak to był? - przerwał mu Denis.
-
Van Dojnal poddał miasto - wyjaśnił Filip - do tego ludzie mówił, że zrobił to
wobec zaledwie kilkudziesięciu ludzi wroga...
-
Czy tymi ludźmi dowodził Tao? - spytał zdesperowany pułkownik.
-
Być może był to ten lis - wyznał Ralf van Kingescu.
-
Zabiję skurwysyna - wypalił van Nicolescu.
Pułkownik
znów został pochłonięty przez żal po stracie syna. Len Tao miał odnaleźć dziedzica
Twierdzy Dzikie Pola i przyprowadzić go do rodowej siedziby, a zamiast tego
rozbijał wierne książętom wojska i w końcu dołączył do uzurpatora.
Jeszcze
bardziej serce doświadczonego oficera było wypełnione żalem z powodu syna. Nie
widział go już tak dawno, sam nie pamiętał kiedy ostatnio mógł cieszyć się z
konwersacji z potomkiem. Co prawda Rozwarta Dama, którą poślubił starała się
być mu oddaną, miłą i... wierną żoną, ale mimo to wiedział, że poślubiła go
wyłącznie z powodu planów jej ojca. Jon van Nordescu bez wątpienia chciał żeby
jego potomek objął rządy na wschodzie kraju i mógł zostać otoczony przez
północnych krewniaków.
-
Mów dalej - z rozmyśleń wyrwały go słowa Filipa do swojego kuzyna.
-
Westdam jako kolejne miasto dołączyło do Marca - skwitował Ralf - już tylko
Bukadam i Twierdza Jesienna pozostały nam pod kontrolą poza Norfdamem. Każdy
rozsądny człowiek zauważy, że nie mamy szans na zajęcie całego kraju za pomocą
wojsk. Jesteśmy pobici, ale ściągając całe zapasy do tych trzech miejsc możemy wytrzymać
nawet wieloletnie oblężenia.
-
A gdybyśmy wezwali wsparcie zza granicy?
-
Mamy poparcie już tylko u nielicznych grup stworów z Czarnolasu i czerwonych z
zachodniego krańca kontynentu.
-
Jebać takie poparcie - wybuchnął książę.
-
Nie mamy większych szans - powiedział rozpaczliwym tonem Ralf - odkąd ulubiony
oficer Denisa z ANR zabił Croucha i jego towarzyszy.
-
Co wobec tego radzicie mi zrobić? - spytał Filip.
-
Wasza Książęca Mość - zaczął ostrożnie generał van Abramescu - jest jeszcze
jeden przyjaciel za granicą..
-
Orda - dokończył za niego drugi generał.
Denis
zasępił się znowu na krótką chwilę. Orda.
Banda dzikusów. Jak mogli upaść tak nisko by liczyć na ratunek od
barbarzyńców? Jeśli się na to zgodzą, cały kraj podniesie bunt przeciw nim.
-
Nie możemy prosić ich o wtargnięcie do Rumlandii - powiedział stanowczo Denis.
-
Nie zrobimy tego - zaprotestował Jon.
-
Racja moi drodzy - rzekł z uśmiechem Filip. Uśmiechnął się pierwszy raz od
przybycia do miasta.
-
Więc co zrobisz Wasza Książęca Mość? - zapytał van Abramescu.
-
Filip musi opuścić kraj - wyjaśnił Jon - przynajmniej do czasu dopóki trwają
walki. Kiedy uzyskamy gwarancje jego bezpieczeństwa na arenie międzynarodowej i
od nowego reżimu. Uważam, że musimy przenieść księcia jak najszybciej do
Przystani Chana i pozostawić go tam do czasu, aż zbierzemy siły do ponownej
walki. Potem musimy odzyskać ziemie utracone w tej wojnie i dopiero wtedy
ściągnąć z powrotem do Rumlandii.
-
Co to są nowe siły? - spytał nieznany Denisowi generał.
-
Po wojnie zbierzemy znów prywatne armie. Stworzymy też siły zakonspirowane w
garnizonach Marca. Dobierzemy najemników zza granic naszego państwa.
-
Nie myślcie o tym - rzekł chłodno Ralf - najpierw trzeba wymyślić jak
przetransportować księcia do stolicy Ordy.
Zapadła
długa chwila ciszy. Nikt nie wiedział lub nie miał odwagi powiedzieć jak to
zrobić.
-
Być może nie będziemy musieli tego robić - zaczął van Abramescu - chan wraz z
dwoma tysiącami wojsk konnych podróżuje w górę Jesionki.
-
I co? - spytał zaciekawiony drugi generał.
-
Ma dojechać wzdłuż rzeki do Zamku Jesion. To bliżej do nas, niż od Centrdamu
gdzie jest teraz Marc. Uzurpator straci wiele czasu na zdobycie stolicy, a
jeszcze potem będzie musiał opanować mniejsze miasta i wioski, aż być może dojdzie
pod Twierdzę Jesienną.
-
Filip będzie miał dużo czasu na spokojne dotarcie do chana - stwierdził Ralf.
-
Macie godzinę przerwy na opracowanie planu jak mnie tam dostarczyć, a pan
generale Satko - zwrócił się nieznaneu Denisowi generałowi - ma wymyślić plan
jak rozbić główne siły ANR.
Denis
wyszedł na przerwę kompletnie rozczarowany naradą. Kolejne zmartwienia na jego
głowie. Usiadł na ławce w przedsionku gospody i odpłynął. Nie myślał o niczym
konkretnym, jego umysł nie potrafił się skoncentrować na niczym konkretnym.
Wreszcie
po jakimś czasie do pobliskiego okna zapukał ptak. W dziobie trzymał małą,
białą kopertę. Denis spojrzał na jego skrzydła. Były częściowo czarne.
Powszechnie znane w całym Międzymorzu powiedzenie mówiło, że czarne skrzydła
przynoszą czarne wieści. Ten wróbel miał sporo czarnych piór w skrzydłach,
czyżby zatem...
Denis
nie czekał dłużej, rozerwał migiem kopertę i przeżył pierwszy szok. Rozpoznał
pismo. Oczy zaszkliły mi się od łez, litery stały niewyraźne. Poczuł sie
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. To porzekadło o skrzydłach, to zwykłe
banialuki. Po chwili odzyskał ostrość widzenia.
Treść
listu była niezbyt duża. Syn Denisa - Eustachy - pisał, że jest cały i zdrowy.
Dalej wyrażał nadzieję, że jego ojciec też taki jest, również na umyśle. dziwne
- pomyślał Denis. Wreszcie Eustachy polecił ojcu porzucić Filipa i dołączyć do
"króla Marca" jak tytułował uzurpatora z południa.
-
Więc to o skrzydłach to prawda - powiedział sam do siebie pułkownik.
Godzina
minęła zbyt szybko. Denis wszedł kompletnie nie przygotowany do sali gdzie
odbywało się zebranie najwierniejszych ludzi Filipa.
- Co dla mnie macie? - spytał książę.
-
Sądzę, że możemy uderzyć wszystkimi siłami na Marca, kiedy ten zacznie oblegać
Twierdzę Jesienną - jako pierwszy przemówił generał Satko.
-
Bez sensu, za dużo roboty po ewentualnym tryumfie i za duże dezercji do tego
czasu - oponował generał van Abramescu.
-
Słuchamy dalej - powiedział chłodno Filip.
-
Ośmielam się zasugerować jak wywieźć Waszą Miłość z kraju - wyszeptał Denis -
nie mam zbyt wielu oddanych ludzi, ale mogę wziąć tych 10 i otrzymać jeszcze
kilkunastu książęcych i wraz z żoną odeskortować księcia na teren Ordy.
-
Dlaczego ty? - zapytał Ralf.
-
Mój jedyny syn to zdrajca.
Zebrani
wybuchli śmiechem. Denis był kompletnie oszołomiony ich reakcją.
-
O co wam...
-
...spodziewaliśmy się, że to nastąpi - wyjaśnił generał Satko.
Następnie
lojalni księciu Filipowi przeszli do omawiania szczegółów wyjazdu syna zmarłego
monarchy na emigrację. Po długich i burzliwych obradach doszli do porozumienia.
Kolejnego
ranka, Denis van Nicolescu w asyście 50 jeźdźców ma ochraniać księcia w drodze
na terytorium państwa chana. Wraz z drużyną ma podążać żona pułkownika Denisa. Graniczną
rzekę mają przekroczyć brodę w okolicach Jesionki, które jest dużym nadrzecznym
miastem, wchodzącym w skład państwa chana. Po drugiej stronie rzeki mają zostać
przejęci przez watahę Ordyńców, którzy przeprowadzą ich do swojego władcy.
Pułkownik ma zostać ze swoim oddziałem tak długo jak będzie to konieczne i
stanowić osobistą straż księcia. W jednej z wiosek leżących przy rzece mogą
dobrać sobie kilka markietanek.
Po
naradzie van Nicolescu musiał osobiście dopilnować przygotowania koni, sprzętu,
odzienia i wszystkiego innego dla eskorty. Żołnierzy wybrał mu Jon van
Nordescu. Denis nie ufał do końca namiestnikowi Norfdamu, ale z braku innych
opcji był zmuszony zgodzić się na tych (żołnierzy), których otrzymał.
Wieczorem
wziął swoją żonę ostatni raz w tym mieście. Dalej pragnął spłodzić z nią syna.
Było to też pewnego rodzaju pożegnanie, z tym tak odległym od wojennych
koszmarów miastem.
Potem
musiał ją uświadomić w zaistniałej sytuacji. Nie za bardzo wiedział jak to
zrobić. Nie kochał jej ani nawet nie pożądał. To drugie zmieniło się z czasem.
Początkowo starał się z nią o dziecko pod wpływem alkoholu, później żona
stymulowała go ręcznie lub ustami, ale po kilkunastu razach i poznaniu jej
umiejętności jego ciało domagało się kolejnych razy. Jeden problem z głowy.
-
Musimy opuścić miasto - rzekł Denis, leżąc na łóżku.
Anna
van Nicolescu wygrzebała się z pościeli. Wstała naga z łoża i rozglądała się za
kolejnymi częściami swojej garderoby. Denis polubił patrzenie na krągłości i
kobiece wdzięki swojej żony. Teraz znów podziwiał ją z szeroko otwartymi
oczami.
-
Dlaczego? - spytała Anna, podnosząc z podłogi majtki.
-
Będziemy podróżować z księciem - odparł jej mąż, kiedy Anna wciągała majtasy w
górę ud.
-
Zaszczyt czy wygnanie?
-
Sam nie wiem.
-
Kiedy jedziemy?
-
Bądź gotowa - odrzekł Denis - jutro rano...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz