Rozdział
33
Nowy
(stary) cel
- Wprowadź ja.
Głowa
Lena sprawiała wrażenie jakby miała zaraz eksplodować. Skutki ostatniego picia
alkoholu były opłakane dla niego - kac był straszniejszy niż kiedykolwiek
wcześniej. Chłopak miał też - minimalne, bo minimalne, ale zawsze jednak jakieś
- braki w pamięci. Nie pamiętał już o co obraziła się na niego Helga.
- Witaj Len - przywitała się z nim Lena
Green.
- Co dla mnie masz? - odparł
nieprzyjemnym tonem.
- Grzeczniej kochaniutki - skarciła go
kobieta i wykrzywiła wargi, w czymś co miało imitować uśmiech - szykuj się na
wizytę Lisy. Mam dla ciebie informacje.
- Zamieniam się w słuch.
- Twój król negocjuje z Wiktorem van
Danilescu warunki kapitulacji Armii Rodowej. Nie trwa to długo, więc nie wiem
jak przebiegają dyskusję, ale wiem, że twoja przyjaciółka Namada ma brać w nich
udział.
- Akiko?
- Ta druga - wyjaśniła pani Green -
ogólnie jesteście o kilka kroków od końca wojny. Żadnych dużych bitew nie było,
a o mniejszych potyczkach nie ma co mówić. Tak poza tym - czarodziejka zmieniła
temat - wiesz, że pułkownik van Nicolescu wziął ślub z Anną van Nordescu?
- I tak czeka go niechybna śmierć.
Twarz
Lena nie wyraziła żadnych emocji. Było to złudzenie, chłopak przeżył wiadomość
o tym, że jego największy wróg ma nową żonę, To stwarzało nowe możliwości
zemsty na nim. Tao poświęcił całą siłę swojej woli, żeby nie wybuchnąć.
Wiedział, że nie pragnie już nigdy uśmiercać niewinnych osób. Dodatkowo nie
znał tej całej Anny. Nie chciał też, już nigdy zabijać, ale taka okazja na upokorzenie
i zadanie ciosu pułkownikowi...
- Co z jego synem?
- Wydaje mi się, że jest po naszej
stronie.
- Serio? - zdziwił się Len.
Pamiętał
Eustachego van Nicolescu jako bardzo ambitnego młodzieńca. W momencie kiedy
Eustachy został kapitanem wojsk książęcych wydawało się, że spełnił marzenia.
Czy na prawdę zdradził ojca dla sławy i kariery? Lenowi wydawało się to
niemożliwym. Chłopak podczas całego ich pobytu w Twierdzy Dzikie Pola, był
podporządkowany ojcu i bez protestowania wykonywał jego polecenia. Złotooki
pamiętał też jak strasznie cierpiał Denis, kiedy dowiedział sie o pojmaniu jego
syna.
- No tak.
- Co jeszcze?
- Co do tych warunków poddania miasta
dla van Dojnala - rzekła blondynka - wiem już jakie były. Skombinujesz coś do
picia? - spytała Lena.
- Oczywiście - odparł Len - Dave! -
zawołał adiutanta - dzban wina i kielich dla mojego gościa.
Nastolatek
posłusznie wykonał polecenia Lena. Nalał pełen kielich, czerwonego wina dla
Leny i stanął przy wejściu do kwatery porucznika Tao. W razie potrzeby będzie
mógł napełnić kielich po raz kolejny.
- Po pierwsze - zaczęła pani Green - po
wojnie miasto pozostanie we władaniu dotychczasowego namiestnika, którego nie
spotkają żadne represje ze strony nowych władz. Po drugie - tłumaczyła, od
czasu do czasu popijając wino - Robert musi wypłacić odszkodowanie koronie w
wysokości 10 tysięcy dukatów. Po trzecie zobowiązuje się utrzymywać zbrojnych
tylko i wyłącznie w ramach straży miasta. To może się zmienić po zwołaniu przez
Jego Wysokość konwentu seniorów wielkich rodów. I ostatnia rzecz. Właśnie teraz
z Centrdamu wyjeżdża oddział 60 kawalerzystów, którzy eskortują dwoje wnuków
Roberta w drodze do króla. Chłopaki maja po 3 i 4 lata. Przez najbliższe pięć
lat mają być gośćmi na dworze Marca.
- To wszystko?
- Z grubsza tak - odparła kobieta - poza
Robert van Dojnal ma być posłuszny wszystkim oficerom ANR, którzy akurat
przebywają w jego mieście. Wina - zwróciła się do adiutanta - a kiedy Lisa może
cię odwiedzić? - pytanie skierowała do porucznika Tao.
- Kiedy nie pełnię żadnej misji.
- Czyli np. teraz?
- Yhm - przytaknął Len.
Pani
Green stokrotnie podziękowała Lenowi i wyszła żeby napisać list do córki.
Zostawiła niedopity kieliszek wina i kilka ciekawych informacji.
- Dave - Len zwrócił się do chłopaka -
przyprowadź mi tu Akiko Namadę i Linescu.
- Tak jest!
Blond
włosy nastolatek wyszedł. Len skorzystał z okazji i wyszedł również z namiotu -
żeby się odlać. Spędził w wychodku kilka chwil. Lał długo, a po wszystkim
odczuł niebywałą ulgę. Po powrocie w jego pokoju byli już Linescu i Akiko.
Oboje wstali na widok porucznika.
- Siadajcie - polecił im Len - mam coś
dla was - powiedział i powtórzył im newsy od pani Green. Po wszystkim spytał
podwładnego - co to jest konwent seniorów?
- Wielkich rodów - dokończył za niego
Linescu - każdy nowy król zwołuje coś w tym stylu by dostać potwierdzenie
wierności od najbardziej wpływowych ludzi w państwie. Ustalają tam namiestników
miast, ustalają najważniejsze sprawy, prawa etc. Zwykle władcy robią te
konwenty więcej niż raz podczas swojego panowania.
- Co wiesz od siostry - Len zwrócił się
do Akiko.
- Właściwie to nic. Większość listów,
które dostaje jest od Tamary. Nie mam pojęcia co u Ayumi.
- Wieści od króla?
- Też nie ma...
Tao
podszedł do okna i zerknął na ulice. Dwie starsze panie spacerowały po
chodniku. Obok jakiś chłopiec wyprowadzał psa na spacer.
Len
nigdy nie rozumiał fenomenu posiadania zwierząt w domu. Oczywiście w Rumlandii
docenił możliwość szybkiej korespondencji za pomocą ptaków, ale mimo to dalej
nie wiedział co widzą ci wszyscy entuzjaści, którzy przetrzymują psy, koty i
różne inne dziwne zwierzęta w swoich mieszkaniach. Za całkowitą głupotę uważał
traktowanie zwierzaków jak członków rodziny, gardził ludźmi dbającymi bardziej
o psa niż o siebie samych i swoje rodziny. Mimo, iż wyzbył się pogardy do
większości osób, to nie potrafił uczynić tego samego wobec tych szczególnych
osobników.
- Ok - zwrócił się do podwładnych -
możecie odejść. Linescu - powiedział kiedy mężczyzna był już przy drzwiach -
poproś tu panią van Kresuescu.
- Tak jest!
Nie
da rady wytrzymać tak cały dzień. Ktoś musi o niego zadbać... jakoś. Sam
jeszcze nie wiedział jak. Szlachcianka nadawała się do tego idealnie. Nie
sądził by był dziś w stanie posiąść ją fizycznie, ale dobry masarz na pewno nie
może zaszkodzić mu, w tej sytuacji.
- Witaj poruczniku - przywitała się
wdowa.
Len
nawet nie zauważył kiedy weszła. Na pierwszy rzut oka, zauważył szpecącą ją
bliznę pod okiem. Duże, zielone oczy były tego dnia nieco ciemniejsze niż
zwykle, a źrenice nienaturalnie wąskie, wyglądały prawie jak u kota. Blond
włosy opadały jej swobodnie na ramiona i dalej spływały po plecach. Ubrała dziś
długą do kolan, białą sukienkę z wyszytymi różnobarwnymi kwiatami.
- W czym mogę służyć poruczniku? -
spytała, przejeżdżając figlarnie językiem po wargach.
- Sam nie wiem.
- Jak to? - zdziwiła się Danuta - może
ja coś wymyślę - zasugerowała, bawiąc się koronkę zdobiącą jej dekolt.
- Może - przytaknął chłopak - zrób mi...
masarz.
- Ja?
Len
nie odpowiedział tylko zdjął bluzkę, odsłaniając mięsnie brzucha i klatki
piersiowej. Mimo braku ćwiczeń wciąż utrzymywał się w dobrej formie. Położył
się na łóżku i obrócił na brzuch.
- Na co czekasz? - rzucił do
szlachcianki.
Ta
bez słowa wzięła się do roboty. Początkowo gładziła jego plecy rękoma, potem
zaczęła ugniatać napięte mięśnie w okolicach karku i ramion. Po tej czynności
kobiecie zabrakło pomysłów na to jak masować wojownika. Z braku lepszych
pomysłów zaczęła gładzić plecy Lena na każdą możliwość, jaką naprędce
wymyśliła.
- Słyszałam, że Robert urządza niedługo
bal - zagadała blondynka.
- Za tydzień.
- Z kim idziesz?
- Nie wiem - odparł Len - jeszcze -
dodał po chwili.
- Może w tym mogła bym pomóc? -
dopytała, gładząc go tuż nad pośladkami.
- Nie wiem czy idę...
Danuta
przestała na moment masować chłopaka. Len leżał w dalszym ciągu z zamkniętymi
oczami. Pomimo tego domyślał się jak duże upokorzenie przechodzi szlachetnie
urodzona dama w tej chwili. Ona wysoko urodzona, dama z wielkiego rodu,
wzgardzona przez niego - chłopaka z nikąd i kompletnie bez majątku.
W
tym świecie Len nie znaczył prawie nic. Co prawda stopniowo stawał się coraz
bardziej znany w Rumlandii i coraz lepiej ceniony przez króla, ale nadal był
przybłędą. Ciekawostką z innego świata. Podczas wojny nie zgromadził wielkich
bogactw. Dopiero stacjonując pod murami Westdamu udało mu sie przechwycić kilka
taborów kupieckich, zmierzających do miasta lub wyjeżdżających z niego. Tym
bardziej nie rozumiał zainteresowania jego osobą ze strony starszej kobiety.
- Co we mnie widzisz? - zapytał kobietę
bezpośrednio.
- Młodość, siłę i energię -
odpowiedziała bez wahania Danuta, a w dodatku zrobiła to szczerze i bez
matactw.
Lubi
młodszych - uświadomił sobie Len. Ewentualnie
ma coś nie po kolei w głowie, bo nie możliwym jest żeby była mną na poważanie
zainteresowana.
- Jak chcesz mi pomóc? - spytał Len.
Pytanie
wyrwało się samo z jego ust. Nie chciał go zadać. Nie potrafił sobie
odpowiedzieć na pytanie, dlaczego je zadał.
-
Mogłabym pójść z tobą, ale nie zrobię tego. Jestem w stanie naprowadzić
naszą drogą Schwarz na to, że ona byłaby kimś odpowiedni dla ciebie, poruczniku
na ten bal. Co o tym sądzisz?
- Jaki masz w tym interes?
- Po tym dzisiaj widzę, że nasza
znajomość staje się mniej hm... dogłębna - powiedziała i śmiała się przez kilka
minut.
- Ciekawe - powiedział Tao z sarkazmem.
- Skoro nie chcesz... - powiedziała
Danuta i wyszła.
Problem
partnerki na bal był najmniej ważnym problemem złotookiego, w następnych
dniach. Nie wiedział nic o negocjacjach miedzy Jego Wysokością, a van
Danilescami. Nie mógł nic uczynić żeby pomóc zakończyć wojnę. Wojnę, która stoi
w miejscu od czasu, kiedy zbliżył sie do murów Westdamu. Żadnych bitew, ani potyczek na całym froncie.
Czasem dochodziły go tylko wieści o zbrodniach wojsk książęcych, uciekających
na północ.
Po
pamiętnym fochu panny Schwarz, Len nie widział już jej. Podobno unikała go.
Jeśli to prawda, była w tym znakomita, ponieważ nie zauważył nawet jak przed
nim ucieka. Lisa również nie przybyła do miasta, chociaż jest matka zapewniała,
że uczyni to niebawem. Tamara była daleko stąd, a z żadną inną osobą Len nie był
na tyle blisko żeby porozmawiać o trapiących go problemach.
Coraz
częściej myślał jak mija czas jego dawnemu duchowi - Basonowi - o ile ten
rzeczywiście trafił do Międzymorza. Tao
słyszał, iż niejaki generał Bason ruszył na wojnę przeciw Związkowi Czerwonych.
Len nie ukrywał przed samym sobą, że z chęcią zamieniłby się z owym generałem i
pomaszerował na czele wielkiej armii na zachód. Jak słyszał od okolicznych
inteligentów, Złota Armia była państwem posiadającym jedną z najlepszych armii
w Międzymorzu.
Kawaleria
pod wodzą gen. Basona stanowiła jedną z najlepszych formacji tego typu na
kontynencie obok husarii z Kraju Białego Orła oraz łuczników konnych z Ordy.
Właściwie tylko husaria - z tych trzech formacji - była jazdą ciężką,
wyposażoną w grube zbroje - dodatkowo zrobione przez gobliny - i walczącą
bronią drzewcową lub szablami, po zbytnich uszkodzeniach kopii podczas bitwy.
Ordyńcy przypominali Lenowi zagony tatarskie, o których kiedyś czytał - jeszcze
w swoim świecie. Świetnie jeździli konno, poruszali się na małych konikach -
bardzo szybkich - oraz walczyli głównie za pomocą łuków. Podobnie złotoarmiści
walczyli głównie za pomocą łuków. Mieli też również nieliczną ciężką kawalerię,
przeznaczoną do pierwszego natarcia na piechotę wroga.
Len
coraz więcej czytał książek o wojskowości krajów międzymorskich. Wiedział już,
że kawaleria Złotej Armii rozpoczyna bitwę od ostrzelania wrogów z łuków, a
potem przeprowadzają szarżę ciężkiej konnicy. Jeśli wróg nie ma łuków, to od
razu atakują jeźdźcy uzbrojeni w kopie.
Pogrążony
w lekturze ""Historii wojen zachodniego Międzymorza" Len nawet
nie zauważył jak nieubłaganie czas zmierza do dnia balu. Zamiast myśleć o
partnerce, z którą powinien się wybrać, był pochłonięty czytaniem o wojnach
Białego Orła, Czarnej Wrony, Złotej Armii, Związku Czerwonych i innych.
Złotooki
zdawał się już niemal całkowicie pogodzić z zostaniem w Międzymorzu do końca
swoich dni. Zatracił się w byciu oficerem prawdziwej armii. Utracił zupełnie
kontakt ze światem, z którego pochodził i nie miał żadnych nadziei na powrót do
niego. Jedynym co łączyło go z miejscem gdzie żył wcześniej była Tamara, ale
jej nie widział już od kilku miesięcy. Po balu i nowych rozkazach od króla,
będzie musiał wybrać się do przyjaciółki, którą zna najdłużej, z pośród tych,
jakie mu pozostały.
- Witaj Len - czyjś głos próbował
oderwać go od lektury.
Nawet
nie podniósł głowy. Czytał dalej o "IV wojnie czerwonych z koalicją".
Tekst był ciekawy. Nie wymieniał tylko suchych faktów, ale wspominał również o ciekawostkach
i zawierał barwne opisy bitew, przeplatane wspomnieniami dowódców, oficerów i
zwykłych żołdaków.
- LEN - powtórzył natarczywie ten sam
głos.
Tym
razem podniósł głowę. W drzwiach do pokoju porucznika Tao, stała Lisa Green. Dziewczyna
nie zmieniła się nic, a nic, odkąd widział ją po raz ostatni - jeszcze w Czarnolesie.
Dalej była szczupła i niewysoka. Piwne oczy spoglądały na niego badawczo.
Blondynka uśmiechała się. Włosy opadały jej falami na ramiona - identycznie jak
podczas ich pierwszego spotkania.
-
Z czego się cieszysz? - burknął mało
przyjemnie.
- Widziałeś siebie?
- Co to za pytanie?
- To nie była odpowiedź... -
zripostowała Lisa.
Len
wstał wreszcie z łóżka, na którym przebywał od kilku dni. Odłożył rozłożony tom
i rozejrzał się po pokoju. Istotnie Lisa mogła śmiać się z widoku chłopaka w
tym pokoju. Pomieszczenie wyglądało jakby w nim nie sprzątano od wielu tygodni.
Ubrania leżały rozrzucone na podłodze, a Miecz Błyskawicy był rozłożony i wbity
w blat stołu. Nawet nie pamiętał kiedy do tego doszło.
- Posprzątałbyś...
- ...zaraz kogoś zawołam.
- Nie lepiej żebyś sam to zrobił?
- A od czego mam ludzi?
Lisa
roześmiała się serdecznie i wyszła na moment. Wróciła z miotłą z witek jakiegoś
drzewa i małą szufelką. Dziewczyna własnoręcznie pozamiatała pokój przyjaciela
i pościeliła mu łóżko.
- Tak lepiej? - zapytała, po skończeniu
porządków.
- Tak.
- Jeszcze jakieś problemy do
rozwiązania? - spytała Lisa.
- Bal - bąknął Len mało wyraźnie.
- Nie mam sukienki żeby z tobą wyjść,
ani nawet szaty wyjściowej.
Len
spojrzał na nią badawczo. To mogłoby być to. Idąc tam z przyjaciółką mógłby
poruszać sie swobodnie i nie być skrępowanym. Miałby szanse odnaleźć Helgę i...
I co dalej? tego sam jeszcze nie wiedział. W zasadzie to żadna kobieta nie jest
mu potrzebna do szczęścia, a przynajmniej tak sobie powtarzał przez kilka
ostatnich dni. Sam nie wiedział już czy to prawda, czy też nie.
- Znajdziemy coś.
- Serio? - ucieszyła się Lisa.
- Yhm - przytaknął Len.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz