czwartek, 7 listopada 2013

33. Nowy (stary) cel



Rozdział 33
Nowy (stary) cel

- Wprowadź ja.

                                          Głowa Lena sprawiała wrażenie jakby miała zaraz eksplodować. Skutki ostatniego picia alkoholu były opłakane dla niego - kac był straszniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Chłopak miał też - minimalne, bo minimalne, ale zawsze jednak jakieś - braki w pamięci. Nie pamiętał już o co obraziła się na niego Helga.

- Witaj Len - przywitała się z nim Lena Green.
- Co dla mnie masz? - odparł nieprzyjemnym tonem.
- Grzeczniej kochaniutki - skarciła go kobieta i wykrzywiła wargi, w czymś co miało imitować uśmiech - szykuj się na wizytę Lisy. Mam dla ciebie informacje.
- Zamieniam się w słuch.
- Twój król negocjuje z Wiktorem van Danilescu warunki kapitulacji Armii Rodowej. Nie trwa to długo, więc nie wiem jak przebiegają dyskusję, ale wiem, że twoja przyjaciółka Namada ma brać w nich udział.
- Akiko?
- Ta druga - wyjaśniła pani Green - ogólnie jesteście o kilka kroków od końca wojny. Żadnych dużych bitew nie było, a o mniejszych potyczkach nie ma co mówić. Tak poza tym - czarodziejka zmieniła temat - wiesz, że pułkownik van Nicolescu wziął ślub z Anną van Nordescu?
- I tak czeka go niechybna śmierć.

                                          Twarz Lena nie wyraziła żadnych emocji. Było to złudzenie, chłopak przeżył wiadomość o tym, że jego największy wróg ma nową żonę, To stwarzało nowe możliwości zemsty na nim. Tao poświęcił całą siłę swojej woli, żeby nie wybuchnąć. Wiedział, że nie pragnie już nigdy uśmiercać niewinnych osób. Dodatkowo nie znał tej całej Anny. Nie chciał też, już nigdy zabijać, ale taka okazja na upokorzenie i zadanie ciosu pułkownikowi...

- Co z jego synem?
- Wydaje mi się, że jest po naszej stronie.
- Serio? - zdziwił się Len.

                                          Pamiętał Eustachego van Nicolescu jako bardzo ambitnego młodzieńca. W momencie kiedy Eustachy został kapitanem wojsk książęcych wydawało się, że spełnił marzenia. Czy na prawdę zdradził ojca dla sławy i kariery? Lenowi wydawało się to niemożliwym. Chłopak podczas całego ich pobytu w Twierdzy Dzikie Pola, był podporządkowany ojcu i bez protestowania wykonywał jego polecenia. Złotooki pamiętał też jak strasznie cierpiał Denis, kiedy dowiedział sie o pojmaniu jego syna.

- No tak.
- Co jeszcze?
- Co do tych warunków poddania miasta dla van Dojnala - rzekła blondynka - wiem już jakie były. Skombinujesz coś do picia? - spytała Lena.
- Oczywiście - odparł Len - Dave! - zawołał adiutanta - dzban wina i kielich dla mojego gościa. 

                                          Nastolatek posłusznie wykonał polecenia Lena. Nalał pełen kielich, czerwonego wina dla Leny i stanął przy wejściu do kwatery porucznika Tao. W razie potrzeby będzie mógł napełnić kielich po raz kolejny.

- Po pierwsze - zaczęła pani Green - po wojnie miasto pozostanie we władaniu dotychczasowego namiestnika, którego nie spotkają żadne represje ze strony nowych władz. Po drugie - tłumaczyła, od czasu do czasu popijając wino - Robert musi wypłacić odszkodowanie koronie w wysokości 10 tysięcy dukatów. Po trzecie zobowiązuje się utrzymywać zbrojnych tylko i wyłącznie w ramach straży miasta. To może się zmienić po zwołaniu przez Jego Wysokość konwentu seniorów wielkich rodów. I ostatnia rzecz. Właśnie teraz z Centrdamu wyjeżdża oddział 60 kawalerzystów, którzy eskortują dwoje wnuków Roberta w drodze do króla. Chłopaki maja po 3 i 4 lata. Przez najbliższe pięć lat mają być gośćmi na dworze Marca.

- To wszystko?
- Z grubsza tak - odparła kobieta - poza Robert van Dojnal ma być posłuszny wszystkim oficerom ANR, którzy akurat przebywają w jego mieście. Wina - zwróciła się do adiutanta - a kiedy Lisa może cię odwiedzić? - pytanie skierowała do porucznika Tao.
- Kiedy nie pełnię żadnej misji.
- Czyli np. teraz?
- Yhm - przytaknął Len.

                                          Pani Green stokrotnie podziękowała Lenowi i wyszła żeby napisać list do córki. Zostawiła niedopity kieliszek wina i kilka ciekawych informacji.

- Dave - Len zwrócił się do chłopaka - przyprowadź mi tu Akiko Namadę i Linescu.
- Tak jest!

                                          Blond włosy nastolatek wyszedł. Len skorzystał z okazji i wyszedł również z namiotu - żeby się odlać. Spędził w wychodku kilka chwil. Lał długo, a po wszystkim odczuł niebywałą ulgę. Po powrocie w jego pokoju byli już Linescu i Akiko. Oboje wstali na widok porucznika.

- Siadajcie - polecił im Len - mam coś dla was - powiedział i powtórzył im newsy od pani Green. Po wszystkim spytał podwładnego - co to jest konwent seniorów?
- Wielkich rodów - dokończył za niego Linescu - każdy nowy król zwołuje coś w tym stylu by dostać potwierdzenie wierności od najbardziej wpływowych ludzi w państwie. Ustalają tam namiestników miast, ustalają najważniejsze sprawy, prawa etc. Zwykle władcy robią te konwenty więcej niż raz podczas swojego panowania.
- Co wiesz od siostry - Len zwrócił się do Akiko.
- Właściwie to nic. Większość listów, które dostaje jest od Tamary. Nie mam pojęcia co u Ayumi.
- Wieści od króla?
- Też nie ma...

                                          Tao podszedł do okna i zerknął na ulice. Dwie starsze panie spacerowały po chodniku. Obok jakiś chłopiec wyprowadzał psa na spacer.

                                          Len nigdy nie rozumiał fenomenu posiadania zwierząt w domu. Oczywiście w Rumlandii docenił możliwość szybkiej korespondencji za pomocą ptaków, ale mimo to dalej nie wiedział co widzą ci wszyscy entuzjaści, którzy przetrzymują psy, koty i różne inne dziwne zwierzęta w swoich mieszkaniach. Za całkowitą głupotę uważał traktowanie zwierzaków jak członków rodziny, gardził ludźmi dbającymi bardziej o psa niż o siebie samych i swoje rodziny. Mimo, iż wyzbył się pogardy do większości osób, to nie potrafił uczynić tego samego wobec tych szczególnych osobników.

- Ok - zwrócił się do podwładnych - możecie odejść. Linescu - powiedział kiedy mężczyzna był już przy drzwiach - poproś tu panią van Kresuescu.
- Tak jest!

                                          Nie da rady wytrzymać tak cały dzień. Ktoś musi o niego zadbać... jakoś. Sam jeszcze nie wiedział jak. Szlachcianka nadawała się do tego idealnie. Nie sądził by był dziś w stanie posiąść ją fizycznie, ale dobry masarz na pewno nie może zaszkodzić mu, w tej sytuacji.

- Witaj poruczniku - przywitała się wdowa.

                                          Len nawet nie zauważył kiedy weszła. Na pierwszy rzut oka, zauważył szpecącą ją bliznę pod okiem. Duże, zielone oczy były tego dnia nieco ciemniejsze niż zwykle, a źrenice nienaturalnie wąskie, wyglądały prawie jak u kota. Blond włosy opadały jej swobodnie na ramiona i dalej spływały po plecach. Ubrała dziś długą do kolan, białą sukienkę z wyszytymi różnobarwnymi kwiatami.

- W czym mogę służyć poruczniku? - spytała, przejeżdżając figlarnie językiem po wargach.
- Sam nie wiem.
- Jak to? - zdziwiła się Danuta - może ja coś wymyślę - zasugerowała, bawiąc się koronkę zdobiącą jej dekolt.
- Może - przytaknął chłopak - zrób mi... masarz.
- Ja?

                                          Len nie odpowiedział tylko zdjął bluzkę, odsłaniając mięsnie brzucha i klatki piersiowej. Mimo braku ćwiczeń wciąż utrzymywał się w dobrej formie. Położył się na łóżku i obrócił na brzuch.

- Na co czekasz? - rzucił do szlachcianki.

                                          Ta bez słowa wzięła się do roboty. Początkowo gładziła jego plecy rękoma, potem zaczęła ugniatać napięte mięśnie w okolicach karku i ramion. Po tej czynności kobiecie zabrakło pomysłów na to jak masować wojownika. Z braku lepszych pomysłów zaczęła gładzić plecy Lena na każdą możliwość, jaką naprędce wymyśliła.

- Słyszałam, że Robert urządza niedługo bal - zagadała blondynka.
- Za tydzień.
- Z kim idziesz?
- Nie wiem - odparł Len - jeszcze - dodał po chwili.
- Może w tym mogła bym pomóc? - dopytała, gładząc go tuż nad pośladkami.
- Nie wiem czy idę...

                                          Danuta przestała na moment masować chłopaka. Len leżał w dalszym ciągu z zamkniętymi oczami. Pomimo tego domyślał się jak duże upokorzenie przechodzi szlachetnie urodzona dama w tej chwili. Ona wysoko urodzona, dama z wielkiego rodu, wzgardzona przez niego - chłopaka z nikąd i kompletnie bez majątku.

                                          W tym świecie Len nie znaczył prawie nic. Co prawda stopniowo stawał się coraz bardziej znany w Rumlandii i coraz lepiej ceniony przez króla, ale nadal był przybłędą. Ciekawostką z innego świata. Podczas wojny nie zgromadził wielkich bogactw. Dopiero stacjonując pod murami Westdamu udało mu sie przechwycić kilka taborów kupieckich, zmierzających do miasta lub wyjeżdżających z niego. Tym bardziej nie rozumiał zainteresowania jego osobą ze strony starszej kobiety.

- Co we mnie widzisz? - zapytał kobietę bezpośrednio.
- Młodość, siłę i energię - odpowiedziała bez wahania Danuta, a w dodatku zrobiła to szczerze i bez matactw.

                                          Lubi młodszych - uświadomił  sobie Len. Ewentualnie ma coś nie po kolei w głowie, bo nie możliwym jest żeby była mną na poważanie zainteresowana.

- Jak chcesz mi pomóc? - spytał Len.

                                          Pytanie wyrwało się samo z jego ust. Nie chciał go zadać. Nie potrafił sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego je zadał.

-  Mogłabym pójść z tobą, ale nie zrobię tego. Jestem w stanie naprowadzić naszą drogą Schwarz na to, że ona byłaby kimś odpowiedni dla ciebie, poruczniku na ten bal. Co o tym sądzisz?
- Jaki masz w tym interes?
- Po tym dzisiaj widzę, że nasza znajomość staje się mniej hm... dogłębna - powiedziała i śmiała się przez kilka minut.
- Ciekawe - powiedział Tao z sarkazmem.
- Skoro nie chcesz... - powiedziała Danuta i wyszła.

                                          Problem partnerki na bal był najmniej ważnym problemem złotookiego, w następnych dniach. Nie wiedział nic o negocjacjach miedzy Jego Wysokością, a van Danilescami. Nie mógł nic uczynić żeby pomóc zakończyć wojnę. Wojnę, która stoi w miejscu od czasu, kiedy zbliżył sie do murów Westdamu.  Żadnych bitew, ani potyczek na całym froncie. Czasem dochodziły go tylko wieści o zbrodniach wojsk książęcych, uciekających na północ.

                                          Po pamiętnym fochu panny Schwarz, Len nie widział już jej. Podobno unikała go. Jeśli to prawda, była w tym znakomita, ponieważ nie zauważył nawet jak przed nim ucieka. Lisa również nie przybyła do miasta, chociaż jest matka zapewniała, że uczyni to niebawem. Tamara była daleko stąd, a z żadną inną osobą Len nie był na tyle blisko żeby porozmawiać o trapiących go problemach.

                                          Coraz częściej myślał jak mija czas jego dawnemu duchowi - Basonowi - o ile ten rzeczywiście trafił do Międzymorza.  Tao słyszał, iż niejaki generał Bason ruszył na wojnę przeciw Związkowi Czerwonych. Len nie ukrywał przed samym sobą, że z chęcią zamieniłby się z owym generałem i pomaszerował na czele wielkiej armii na zachód. Jak słyszał od okolicznych inteligentów, Złota Armia była państwem posiadającym jedną z najlepszych armii w Międzymorzu. 

                                          Kawaleria pod wodzą gen. Basona stanowiła jedną z najlepszych formacji tego typu na kontynencie obok husarii z Kraju Białego Orła oraz łuczników konnych z Ordy. Właściwie tylko husaria - z tych trzech formacji - była jazdą ciężką, wyposażoną w grube zbroje - dodatkowo zrobione przez gobliny - i walczącą bronią drzewcową lub szablami, po zbytnich uszkodzeniach kopii podczas bitwy. Ordyńcy przypominali Lenowi zagony tatarskie, o których kiedyś czytał - jeszcze w swoim świecie. Świetnie jeździli konno, poruszali się na małych konikach - bardzo szybkich - oraz walczyli głównie za pomocą łuków. Podobnie złotoarmiści walczyli głównie za pomocą łuków. Mieli też również nieliczną ciężką kawalerię, przeznaczoną do pierwszego natarcia na piechotę wroga.

                                          Len coraz więcej czytał książek o wojskowości krajów międzymorskich. Wiedział już, że kawaleria Złotej Armii rozpoczyna bitwę od ostrzelania wrogów z łuków, a potem przeprowadzają szarżę ciężkiej konnicy. Jeśli wróg nie ma łuków, to od razu atakują jeźdźcy uzbrojeni w kopie.

                                          Pogrążony w lekturze ""Historii wojen zachodniego Międzymorza" Len nawet nie zauważył jak nieubłaganie czas zmierza do dnia balu. Zamiast myśleć o partnerce, z którą powinien się wybrać, był pochłonięty czytaniem o wojnach Białego Orła, Czarnej Wrony, Złotej Armii, Związku Czerwonych i innych. 

                                          Złotooki zdawał się już niemal całkowicie pogodzić z zostaniem w Międzymorzu do końca swoich dni. Zatracił się w byciu oficerem prawdziwej armii. Utracił zupełnie kontakt ze światem, z którego pochodził i nie miał żadnych nadziei na powrót do niego. Jedynym co łączyło go z miejscem gdzie żył wcześniej była Tamara, ale jej nie widział już od kilku miesięcy. Po balu i nowych rozkazach od króla, będzie musiał wybrać się do przyjaciółki, którą zna najdłużej, z pośród tych, jakie mu pozostały.
- Witaj Len - czyjś głos próbował oderwać go od lektury.

                                          Nawet nie podniósł głowy. Czytał dalej o "IV wojnie czerwonych z koalicją". Tekst był ciekawy. Nie wymieniał tylko suchych faktów, ale wspominał również o ciekawostkach i zawierał barwne opisy bitew, przeplatane wspomnieniami dowódców, oficerów i zwykłych żołdaków.
- LEN - powtórzył natarczywie ten sam głos. 

                                          Tym razem podniósł głowę. W drzwiach do pokoju porucznika Tao, stała Lisa Green. Dziewczyna nie zmieniła się nic, a nic, odkąd widział ją po raz ostatni - jeszcze w Czarnolesie. Dalej była szczupła i niewysoka. Piwne oczy spoglądały na niego badawczo. Blondynka uśmiechała się. Włosy opadały jej falami na ramiona - identycznie jak podczas ich pierwszego spotkania.

 - Z czego się cieszysz? - burknął  mało przyjemnie.
- Widziałeś siebie?
- Co to za pytanie?
- To nie była odpowiedź... - zripostowała Lisa.

                                          Len wstał wreszcie z łóżka, na którym przebywał od kilku dni. Odłożył rozłożony tom i rozejrzał się po pokoju. Istotnie Lisa mogła śmiać się z widoku chłopaka w tym pokoju. Pomieszczenie wyglądało jakby w nim nie sprzątano od wielu tygodni. Ubrania leżały rozrzucone na podłodze, a Miecz Błyskawicy był rozłożony i wbity w blat stołu. Nawet nie pamiętał kiedy do tego doszło. 

- Posprzątałbyś...
- ...zaraz kogoś zawołam.
- Nie lepiej żebyś sam to zrobił?
- A od czego mam ludzi?

                                          Lisa roześmiała się serdecznie i wyszła na moment. Wróciła z miotłą z witek jakiegoś drzewa i małą szufelką. Dziewczyna własnoręcznie pozamiatała pokój przyjaciela i pościeliła mu łóżko.

- Tak lepiej? - zapytała, po skończeniu porządków.
- Tak.
- Jeszcze jakieś problemy do rozwiązania? - spytała Lisa.
- Bal - bąknął Len mało wyraźnie.
- Nie mam sukienki żeby z tobą wyjść, ani nawet szaty wyjściowej.

                                          Len spojrzał na nią badawczo. To mogłoby być to. Idąc tam z przyjaciółką mógłby poruszać sie swobodnie i nie być skrępowanym. Miałby szanse odnaleźć Helgę i... I co dalej? tego sam jeszcze nie wiedział. W zasadzie to żadna kobieta nie jest mu potrzebna do szczęścia, a przynajmniej tak sobie powtarzał przez kilka ostatnich dni. Sam nie wiedział już czy to prawda, czy też nie.

- Znajdziemy coś.
- Serio? - ucieszyła się Lisa.
- Yhm - przytaknął Len.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz