środa, 20 listopada 2013

35. S.O.L.A.R



Rozdział 35
S.O.L.A.R

                                          Lisa znalazła w mieście idealną kreację na bal urządzany przez namiestnika van Dojnala. Powiedziała Lenowi, w którym miejscu się znajduje, a ten wysłał przez jednego ze swoich partyzantów rozkaz do samego organizatora balu, w którym nakazywał mu zakupić strój dla swojej partnerki. Chłopak domyślał się, że Robertowi nie będzie to w smak, ale prawdę mówiąc nie wiele się tym przejmował.

                                          Ubiór porucznika Tao był gotowy od kilkudziesięciu minut.  Akiko przyniosła mu czarne, aksamitne spodnie, bluzkę w tym samym kolorze. Na to miał założyć czerwoną pelerynę. Skórzany, pas o mahoniowym kolorze miał pozwolić trzymać Miecz Błyskawicy w gotowości, a także insygnia władzy oficerskiej i zwierzchniej nad miastem, tj. piernacz i rękawice zabrane Robertowi van Dojnalowi. Nie dał się przekonać Namadzie żeby założyć jakieś wyszukane buty. Postawił na swoim i pójdzie w tych co zawsze.

                                          Dzień balu biegł mu niespiesznie i w zasadzie nie różnił się niczym od innych, po zdobyciu miasta. Len nie przeczuwał jakichś wielkich emocji podczas imprezy. Pójdzie z przyjaciółką, wypije trochę alkoholu i wyjdzie kiedy tylko sytuacja na to pozwoli. Jeszcze wczoraj myślał co zrobi, jeśli spotka tam Helgę, ale teraz czuł się wobec niej dziwnie obojętny. Sam nie rozumiał skąd się to bierze. Namiętność do dziewczyny wybuchła w nim niespodziewanie i równie niespodziewanie miała upaść?

                                          Po obiedzie do pokoju porucznika zajrzał Linescu. Ubrany był w zwykły żołnierski strój. Lena wcale nie zdziwił brak odświętnego ubrania u jednego z pierwszych kompan w tym świecie.

- Co chcesz? - spytał Len jak zwykle bez cienia uprzejmości.
- List - partyzant podał dowódcy kopertę.
- Siadaj.

                                          Linescu usiadł przy stole, a jego ukochany wódz pogrążył się w lekturze. Z twarzy złotookiego nie dało się nic odczytać. Była kamienna jak co dzień.

- Wiesz o czym to było? - spytał, kiedy skończył.
- Nie panie poruczniku.
- Podąża do nas posłaniec od króla z bardzo ważnymi informacjami.
- Kiedy będzie? - spytał wyraźnie wzruszony Linescu.
- Może dziś.
- Kto dziś nas odwiedzi? - spytała zza progu Akiko, która właśnie wchodziła do pokoju Lena.
- Nie wiem - odparł Len.
- Jasne - zakpiła Namada.

                                          Len zmierzył ją podejrzliwym wzorkiem. Namada ubrana była w bladoróżową sukienkę, sięgającą jej tuż za kolana. Była to wyjątkowo odważna kreacja jak na taką uroczystość. Ozdobnie wycięty dekolt, obszyty koralikami podkreślał walory biustu kobiety. Na nogach miała lśniące białe buty, na płaskiej podeszwie. Len nie widział jeszcze żeby ktoś w Rumlandii nosił buty na wysokim obcasie.

- Czego chcesz? - zapytał.
- Trzeba coś zrobić z tym twoim czubem.
- Ani sie waż.
- Ok, ok - odparła widząc jak chłopak sięga po swój oręż.

                                          Około godziny 17 Tao ubrany już był w swój strój na bal. Czekał na Akiko i Lisę, z którymi miał się udać do pałacu namiestnika miasta. Wreszcie po piętnastu minutach pojawiły się.

                                          Akiko ubrana była w białą bogato zdobioną białą sukienkę. Koraliki, koronki, złote i srebrne nici, falbanki i dekolt zdobiły ubranie sięgające Namadzie do kolan. Na stopach miała te same co wcześniej lśniąco białe buciki.

                                          Lisa założyła szmaragdową kieckę, która kończyła się falbankami tuż poniżej kolana. Na górze sukienka trzymała się na wąskich ramiączkach, wykonanych z delikatnej, jedwabnej tkaniny. Len zauważył, że sukienka jest bardzo ładnie i kobieco wcięta w biodrach, a także ładnie eksponuje biust panny Green.

- Nareszcie jesteście - przywitał je Len, "ciepło jak zawsze".
- Co powiesz o naszych sukienkach? - zapytała Lisa.
- Yhm... niezłe.
- Tylko tyle?
- Daj spokój Liso - wtrąciła Akiko - on nie potrafi lepiej tego wyrazić.
- W sumie to racja - zgodziła się niechętnie Green.
- Chodźmy - zakończył złotooki.

                                          Wyszli w trójkę z pokoju Lena, a potem wąskimi uliczkami Westdamu do centrum miasta. Właśnie tam, gdzie odbywać miał się bal - w rezydencji namiestnika. 

                                          Len szedł z prawej strony Lisy. Irytowały go przeciągające się w nieskończoność spojrzenia przechodniów i mieszkańców okolicznych budynków na kobiety. Niektórzy prości mieszczanie w sposób zdecydowanie zbyt wulgarny wyrażali podziw dla ich urody. Na szczęście widzieli miecz przymocowany do pasa chłopaka, co skutkowało obniżeniem ich zapędów względem białogłów. Jeden z odważniejszych i bardziej podchmielonych mężczyzn posunął się nawet do tego, że podszedł do trójki i powiedział:

- Ej mała zostaw tego pizdusia i chodź zobaczyć do potrafi prawdziwy facet.

                                          Len błyskawicznie wyjął Miecz Błyskawicy i z juz rozłożonym orężem wziął zamach, ale Lisa chwyciła go instynktownie za nadgarstek.

- Nie warto - przekonywała chłopaka.
- Pijany jest - wtórowała jej Akiko - odpuść mu.

                                          Len schował miecz, a przestraszony człowiek wydawało się, że się wycofał. Niestety nie nastąpiło to. Trójka szła dalej, ale po kilku krokach, zwykły miejski rumor został przerwany przez plask i krzyk Lisy. Dziewczyna stanęła jak wryta i cała jej twarz pokryła się rumieńcami o barwie pomidora.

                                          Len obrócił się za nią i dostrzegł jak ten sam mężczyzna, który wcześniej zachęcał ją do poznania "co potrafi prawdziwy facet", trzyma blondynkę za tyłek. Wcześniej musiał ją mocno klepnąć, co wywołało ten głośny plask. Teraz już nikt nie mógł powstrzymać Lena. Bez mrugnięcia okiem wymierzył mężczyźnie serie kopniaków w twarz, klatkę piersiową i żebra, połączoną z licznymi ciosami pięścią w twarz i jednym w ucho. Nikt nie mógł go powstrzymać, dopóki nie uspokoił się na tyle żeby samemu przerwać.

                                          Po zakończeniu "wyjaśnień" okazało się, że odrzucony zalotnik został pozbawiony kilku zębów, ma podbite oczy, podarte ubranie i kilka ran na twarzy. Z pewnością na klacie miałby kilka siniaków po kopniakach porucznika Tao.

- Możemy już iść? - spytała Akiko.
- Tak - odpowiedział Len.

                                          Lisa szła wciąż po środku przerażona tym co zaszło. Wiedziała, że gdyby nie interwencja Lena i same jego obecność mogłyby potrzebować eskorty wojskowych lub wielu jej zaklęć obronnych by dojść do celu. Zauważyła, że z jakiegoś powodu Tao wzbudza respekt wśród gapiów i było to jeszcze przed tym jak pobił tamtego pijaka. Teraz dziewczyna czuła się smutna i upokorzona. Mimowolnie straciła nastrój na zabawę.

                                          W całkiem innym nastroju był Len. Czub na jego głowie dumnie sterczał w górę, choć kilka chwil wcześniej, kiedy rzucał się na agresora, zdawał się być jeszcze wyższy. Teraz jego źrenice powróciły do normalnych rozmiarów, a oczy i mina przybrały normalny chłodny wygląd. Emocje, które raptownie dały o sobie znać wcześniej, teraz opadły i Len czuł sie dziwnie lekki. Myślał, że wraz z ciosami wyrzucił z siebie całą frustrację jaka w nim narastała przez ostatnie dni. Niektórzy uznali by taki sposób odreagowania za karygodny, ale Len uważał to za sposób łączący ukaranie winnego obrazy damy z pozbyciem się własnych "zakłóceń" wewnętrznych - jak to nazywał w myślach.

                                          Dalsza droga minęła im bez zakłóceń. Nie rozmawiali - co prawda - zbyt wiele, ale każde było pogrążone w innych myślach i nie chciał się dzielić z innymi swoimi refleksjami.

                                          Zatrzymali się dopiero u wrót dużego, prostokątnego budynku. Wybudowanego z białego marmuru z wykończeniami z emaliowanych na bordowo płytek, które tworzyły na bocznej ścianie napis "Ród van Dojnal na wieki wielki!". Ciekawy sposób na zawyżenie samooceny - pomyślał Len. Budynek miał dwa pietra i posiadał jedną wieżę, wyrastającą z centrum dachu, zakończoną strzeliście ułożonymi, czerwonymi dachówkami.

- Pora wchodzić - oznajmiła Akiko.

                                          Za progiem znaleźli się w stosunkowo małym przed pokoju - jak na tak wielki budynek. Stał tam jeden z lokajów. Ubrany w czarny płaszcz z wyhaftowanym herbem panującego w mieście rodu - tatarakiem na białym tle.

- Proszę iść prosto panie poruczniku - oznajmił Lenowi.

                                          Len zwyczajnie dla siebie nie odpowiedział dziękując, tylko chrząknął na znak zgody i poprowadził dalej swoje towarzyszki. Na korytarzu, prowadzącym w głąb rezydencji nie było zbyt wielu osób. Minęli tylko kilka starszych dam i jednego mężczyznę w sile wieku.

                                          Wreszcie kolejny służący wpuścił ich przez duże, zakończone półkoliście drzwi do sali balowej. Było to duże pomieszczenie, ze ścianami pomalowanymi jasnymi barwami - słoneczną żółcią, jasnym pomarańczowym i waniliowym. Na ścianach wisiało całe mnóstwo świeczników, już rozpalonych jak i tych, które czekały na zapalenie ich po zmroku. Z sufitu zwisały złociste żyrandole, na których również płonęły opływające topiącym się woskiem świeczki. Podłoga wyłożona była białymi kafelkami, a wejście do sali torował czerwony dywan. 

- Nienajgorzej - szepnęła sama do siebie Lisa.

                                          W sali było już kilkadziesiąt osób. Starych i młodszych, grubych i zgrabnych, chudych i umięśnionych, w strojach wojskowych i cywilnych - jednym słowem pełna różnorodność.

- Gdzie pójdziemy? - dopytała Lisa, która najwyraźniej chwilowo zapomniała o zdarzeniach na ulicy.
- Nie wiem - odparł Len.
- Mam pomysł - wtrąciła Akiko.

                                          Ordynka wysunęła się przed pozostałą dwójkę i poprowadziła ich w głąb sali. Mijali różnych nieznanych sobie wcześniej ludzi, którzy uprzejmie witali się z porucznikiem Tao. W końcu zatrzymali się przy nakrytych dla ośmiu osób stołach. Stało ich tam na prawdę wiele. Len oszacował ich ilość na co najmniej trzydzieści.

- Usiądźmy - zasugerowała Akiko.

                                          Len i Lisa błyskawicznie wypełnili jej sugestię. Siedzieli z tej samej strony stołu i swobodnie dyskutowali o tym kogo mogą tu zobaczyć i kto z gości będzie tym, który będzie czymś w rodzaju gościa honorowego - mającego największe wpływy. 

                                          Kelnerzy, lokaje i służba van Dojnala donosili naczynia, szkła i napoje na stoły. Powoli coraz więcej ludzi zasiadało przy stołach.  Po około dwudziestu minutach stoły wokół Lena i jego przyjaciółek były już w połowie zapełnione. Do nich wciąż nikt nie dosiadł się.

                                          Tao ujrzał wchodzącą na salę szlachciankę van Kresuescu. Były na prawdę piękna w czarnej, obcisłej i zdobionej koronkami sukience. Obok niej szedł jakiś młodszy od niej o kilka lat rudzielec. Chłopak był napakowany i pewny siebie - Len odczytał to z obfitej gestykulacji przy każdej jego wypowiedzi. Momentalnie poczuł, że już go nie lubi. Biłem już większych i silniejszych - pomyślał.

- Wszystko gra? - spytała Akiko.
- Oczywiście.

                                          Mimo to kobieta dalej bacznie się mu przyglądała. Wobec tego złotooki rozejrzał się znów po sali. Jego ex- kochanka usiadła dość daleko od niego, więc nie będzie musiał jej oglądać. To dobrze. Bal uniknie awantury z nim, Danką i tym rudym w rolach głównych.

                                          Po kolejnych kilku minutach dosiadło się do nich młode małżeństwo. Przedstawili się jako Archibald i Tatiana van Dojnal. On był kuzynem namiestnika miasta w pierwszej linii, a ona jego żoną, pochodzącą z Ordy - na co Len wpadł po bliższym przyjrzeniu sie jej rysom twarzy. Były ostrzejsze niż u Akiko. Przypominały nieco tatarskie kobiety z jego świata. Chodź Tatiana stanowiła raczej syntezę Tatarki i Europejki. Miała ciemnobrązowe włosy i czarne oczy. Jej skóra była gładka i miała lśniący połysk. Trudno było zdefiniować jej kolor. Len myślał nad tym przez dłuższą chwilę po czym stwierdził, że jest ona po prostu całkiem ładnie opalona.

- W jakiej jednostce służysz? - zapytał Archibald złotookiego, kiedy przeszli już na ty.
- W swojej samodzielnej.
- Żartujesz? Jaki masz stopień? - dopytywał podniecony van Dojnal.
- Porucznik.
- Proszę cię Len nie mów mu więcej o tym - wtrąciła Tatiana - on tak uwielbia tę twoją jednostkę, że gotów mnie oddać każdemu z was byle zdobyć wasz poklask - zażartowała, a jej mąż zmieszał się na to i ściągnął brwi ku sobie.

                                          Potem do stołu dosiadł się jeszcze stary właściciel fabryki zabawek dla dzieci, który zajął honorowe miejsce u szczytu stołu pomiędzy Akiko, a Tatianą. Chwile po nim pozostałe dwa miejsca zajęli dowódca garnizonu zamkowego Tom van Dojnal - syn namiestnika miasta - i jego partnerka - urodziwa brunetka o imieniu Żaneta.

                                          Wszyscy siedzący przy stole przeszli błyskawicznie na ty. Rozmawiali początkowo na oficjalne tematy - przyczyna balu, wojna domowa itp. 

                                          W między czasie lokaje przynieśli ciepłe potrawy, takie jak indyk faszerowany śliwkami, duszone ziemniaki, filet z kurczaka w sosie ostro- kwaśnym, nóżki z królika i rozmaite sałatki. Len nałożył sobie indyka i sałatki z kiszonej kapusty. Danie może mało reprezentatywne, ale za to powinno nadać się na to co nastąpi później. Potem jakiś lokaj przyniósł tłustą karkówkę w papryce i cebuli. Danie to wyjątkowo przypadło porucznikowi do gustu.

                                          Lisa rozmawiała z  Żanetą i dała Lenowi w spokoju konsumować następne potrawy. Akiko dyskutowała żywo z starszym panem o zaletach zatrudniania czarnoleskich stworzeń w fabrykach, a małżeństwo Archibald i Tatiana zajęło się szeptaniem sobie - czego? - nie wiedział nikt poza nimi samymi. Tylko porucznik jadł i nie miał ochoty na rozmowy o wszystkim i o niczym.

                                          Po dwóch godzinach podano trunki. Czerwone wino porzeczkowe, białe wino z winogron zebranych na południu, tradycyjny rum, czystą wódkę i zapitki do niej. Tom van Dojnal zajął się nalewaniem wódki mężczyzną - damą nalał tylko symboliczną pierwszą kolejkę. Panie raczyły się tego dnia winami. Właściciel fabryki po kilku kieliszkach zajął się samotną butelką tradycyjnego rumlandzkiego rumu.

- Proszę wszystkich o uwagę - Robert van Dojnal stał na podium za stołami i przerwał zabawę - przybył do nas herold od naszego dobrodzieja, króla Marca I. Myślę, że wszyscy powinniśmy z uwagą wysłuchać co ma do powiedzenia. Jednak nim to nastąpi oddajmy hołd poległym bohaterom w sprawie walki o tron dla naszego miłościwego pana. Krzyczmy razem! CHWAŁA BOHATEROM!


- CHWAŁA BOHATEROM! - skandowała publika przez kilka minut, dopóki nie przerwało im dzwonienie łyżeczki o kieliszek.
- Dziękuję - powiedział namiestnik - a teraz wysłuchajmy herolda.

                                          Robert zszedł z podium, a zastąpił go niski, szeroki w barach człowiek w śmiesznej czapce z dziwnym pomponem.

- Manifest króla Marca I do poddanych - oznajmił na wstępie - Drodzy Rumlandczycy! - zaczął czytać - wojna, która tak okrutnie podzieliła nasz kraj i zabrała życie setki tysięcy ludzi, a kolejnych kilkudziesięciu pozbawiła zdrowia dobiega końca.  Właśnie odebraliśmy kapitulację Wiktora van Danilescu i resztek podległych mu wojsk. jest to niebywały sukces naszej Armii Niepodległej Rumlandii i geniuszu naszych oficerów. Z tej okazji dokonujemy połączenia ANR z Armią Rodową, które od tej chwili będą znane jako Armia Rumlandzka. Wierzymy, że działania naszych wojskowych pozostaną na dotychczasowym poziomie, a może i zwiększą swoją efektywność. Nie mamy nic przeciwko - tu herold zrobił przerwę i popił winem. Ludzie słuchali w milczeniu i skupieniu, mimo wypicia sporej już dawki alkoholu - Przedstawiamy też główne cele na okres po pobiciu kolejnych wrogów.

                                          W tym momencie na sali wybuchły szmery. Ludzie głośno komentowali wiadomości o klęsce "rodowych'. Spodziewali się, że to nastąpi, ale nie domyślali się, że tak szybko.

- CISZA! - ryknął Tom van Dojnal.
- Przeczytamy teraz punkty programu na okres powojenny - oznajmił jego ojciec - napisane osobiście przez króla Marca I.

- Po 1 - zaczął niski herold - reforma szkolnictwa.  Więcej informacji o tym ujawnimy zaraz po zakończeniu działań wojennych. Po 2 modernizacja armii. Wprowadzimy nowe rodzaje wojsk, zmodernizujemy stare. Usprawnimy też system dowodzenia. Po 3 koniec z rodowymi wojnami, które trawią co jakiś czas nasz kraj. Po 4 będziemy bronić suwerenności naszego kraju za wszelką cenę! Nikt nie śmie ingerować w przyszłości w wewnętrzne sprawy naszej ojczyzny. Po 5 ułatwimy odbudowę kraju po zakończeniu wojny. Po 6 położymy kres służalstwu pewnych ważnych dla dotychczasowego systemu osób względem obcych mocarstw. Po 7 zakończymy dyskryminację obywateli Rumlandii o odmiennych od nas poglądach. W niektórych sprawach jak np. niepodległość państwa nie będzie żadnej tolerancji! Po 8 ukarzemy winnych przelewu krwi niewinnych. Po 9 zreformujemy system administracji i sądownictwa. Po 10 razem z wami obywatele poprowadzimy królestwo drogą ku wielkości i potędze! - zakończył.

                                          Na sali rozbrzmiał hałas gromkich braw dla manifestu króla. Ludzie klaskali głośno i długo. Kiedy skończyli herold podał jakąś kopertę namiestnikowi. ten rozdarł ją na pół i wyjął wie nowe - mniejsze. Jedną schował za pazuchę, a z drugą podszedł do stolika Tao i reszty. Rzucił list Lenowi i odszedł.

                                          Chłopak skierował swoje złote tęczówki na kopertę. Napis na niej brzmiał "Do dowódcy S.O.L.A.R - Lena Tao". Nie rozumiejący znaczenia tego skrótu Len rozdarł kopertę i niepewnie wyjął list...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz