wtorek, 29 października 2013

31. Przebiśniegi



Rozdział 31
Przebiśniegi

                    Zima powoli dobiegała końca. Nie dalej jak wczoraj Tamara doniosła Ayumi, że w przy pałacowym ogrodzie spod śniegu wystają pierwsze przebiśniegi. Była to bardzo dobra nowina. Powszechnie bowiem wiadomo, że pory roku w Rumlandii są nieregularne i tak poprzednie lato trwało kilka miesięcy, a tegoroczna zima? W różnych rejonach kraju od dwóch tygodni w okolicach Amsteresztu - gdzie obecnie były - do ilu tygodni na północy? Tego jeszcze nie wiedziała, ale za kolejne dwa tygodnie kraj powinien być opanowany przez wiosnę i kolejne lato.

                    Dzisiejszy dzień miał być szczególny. David Bell wysłannik z Ministerstwa Magii miał pośredniczyć w rozmowach pokojowych pomiędzy królem Markiem, a Wiktorem van Danilescu.

                    Ayumi została oddelegowana przez królową do uczestniczenia w tym wydarzeniu, a potem kobieta miała dołączyć do króla i informować Jej Miłość Joannę o wszystkich wydarzeniach na froncie i... i wierności monarchy.

                    Namada ubrała się w skromną białą sukienkę, na którą narzuciła futro z brunatnego niedźwiedzia. Wyszła wcześnie rano z komnaty by omówić ostatnie kwestię dotyczące podróży z królową.

                    Joanna czekała na nią w małym komnacie, w miejscu gdzie korytarz docierał do sali wejściowej pałacu. Królowa czekała ubrana w bogato zdobioną ornamentem, koralikami i złotymi nićmi, czerwoną suknię. Poniżej skromnie wyciętego dekoltu, miała wyszyty herb męża - szarego wilka w koronie, na jasnoczerwonym tle.

- Witaj Ayumi - przywitała się władczyni.
- To zaszczyt Wasza Miłość - odrzekła kobieta i uklękła przed Joanną, na gołą posadzkę.
- Wstań - Joanna zachęciła ją gestem ręki - strzeż się tego moja droga. Uważaj tam na każdym kroku. Nie wiem czy Marc pozwoli ci ponownie wejść do swojej rady wojennej. Mam też nowe poufne wieści. Porucznik Tao podporządkował nam Westdam.
- Co?

                    Królowa nie zarażona bezpośredniością i tonem tego pytania, kontynuowała.

- Tak też uważam, że to niesamowite, ale mój mąż dobrze wiedział kogo tam posłać. Miał poniżej stu ludzi, ale zrobił to. Nie oblegał nawet miasta, nie próbował zaatakować. Podobno to przez chana, ale koniec końców dokonał tego. Wiesz co to oznacza?

- To znaczy Wasza Wysokość, że już tylko jedna twierdza i trzy wielkie miasta należą do uzurpatorów.
- Dokładnie. Jeśli powiedzie się wam dziś to zostanie nam tylko jeden wróg!
- Niech bogowie nam sprzyjają.
- Odejdź już, ten cały czarnoksięski dyplomata chce wyruszyć za godzinę.
- Królowa, ale on jest biały - zaprotestowała Ayumi.
- Dla mnie wszyscy oni są tacy sami. Interweniują tylko tam, gdzie mają w tym biznes.

                    Ayumi ponownie padła na kolana przed swoją królową. Joanna położyła jej dłoń na czoło i pobłogosławiła ją i jej misję. Po tym kazała jej wstać i wyjść.

                    Ayumi udała się przed pałac, gdzie ludzie pana Bella już szykowali się do wyruszenia do Centrdamu. Siedziba Petra van Hopfera była ostatnim miastem wiernym Wiktorowi van Danilescu, który utracił nawet własną rodową twierdzę. Siostry Namada nigdy nie były w żadnym z tych miejsc, więc Ayumi nie mogła się spodziewać niczego, co mogła tam zastać.

                    Przed pałacem kilkoro ludzi w czarnych szatach, z niebieskimi naszywkami z literami MM, krążyło wokół czegoś co było przesłonięte szarymi narzutami i leżało na ziemi. Podwładni Bella byli nieliczni, Ayumi naliczyła ich raptem czterech. Jeśli dodać do tego ich szefa i ją to mają sześciu ludzi. Chcąc przebyć tak długą drogę, z taką małą obstawą nawet magiczną, nie będzie łatwo. Na drogach wciąż można było natrafić na banda dawnych żołnierzy, których oddziały zostały rozbite i poszły w rozsypkę.

- Gdzie wozy? - spytała jednego z czarodziejów.
- Nie ma i nie będzie...

                    Zważywszy na ton jakim to wypowiedział, Ayumi nie próbowała dociekać czym będą podróżować. Pokręciła się jeszcze trochę po trawnikach, przykrytych minimalną ilością śniegu. Wkrótce i on stopnieje. Gdzie, niegdzie sterczały już z ziemi białe kwiatki - przebiśniegi. Ich widok napełnił duszę kobiety wiarą w powodzenie misji. Miała tylko nadzieję, że nie będą kazali jej podróżować na miotle...

                    Po kilkunastu minutach wrota pałacu opuścił sam szef misji dyplomatycznej czarodziejów. Ubrany był jak i jego podwładni - w czarną szatę z niebieską naszywką.

- Słyszałem, że lecisz z nami - zwrócił sie do Ayumi.
- Jak to lecę? - zdziwiła się kobieta.
- Zobaczysz - powiedział David Bell i mrugnął do niej tajemniczo - wszystko gotowe? - zwrócił sie ku swoim ludziom.
- Jasne szefie - odparł stojący najbliżej - zdejmować już?

                                          Dyplomata odpowiedział skinieniem głową, na co jego pracownik poderwał w górę leżącą na ziemi narzutę. Pod nią znajdował się stary, wytarty i włochaty, czerwony dywan. Wzdłuż jego boków, około 30 centymetrów od ozdobnych falbanek, biegła gruba, pozioma, biała linia. Dywan miał około 10 metrów długości i 3 szerokości. Przy samym jego końcu znajdowały się dwa długie sznurki, zakończone grubymi supłami. Co kilkadziesiąt centymetrów znajdowały się drewniane, uchwyty.

- Dziwny dywan - stwierdziła Ayumi.
- Nie dziwny, tylko latający - odparł pan Bell.
- Tym lecimy?

- A no - odparł mężczyzna - jest szybszy niż konie, osiąga maksymalnie 76 km/h. Ten jest z serii transportowych dywanów. Ma już trochę ponad 10 lat, bardziej współczesne wyciągają prawie setkę przy dobrym wietrze. Módl się, abyśmy nie lecieli pod wiatr.
- Nie wiem czy to dobry pomysł...
- lecisz tym albo zostajesz!

                                          Wobec tak postawionej sprawy Namada nie miała wyboru.

                                          Pan Bell usiadł przy sznurkach, które jak domyślała się Ayumi stanowiły coś w rodzaju steru. Zaraz za nim usiadł jeden z ludzi w czarnych szatach, za nim Ayumi i kolejni dwaj. Ostatni podwładny Bella miał polecieć na miotle jako ich eskorta.

                                          Słońce było w zenicie, kiedy wyruszyli. Ayumi nie czuła się zbyt dobrze gdy startowali. 

                                          Bell chwycił sznurki w dłoń i pociągnął do siebie. Dywan sunął powoli do przodu. Z kolejnymi metrami nabierał prędkości, kiedy osiągnął szybkość chodu dorosłego człowieka, czarodzieje zaczęli się niecierpliwić.

- Szefie, ruszymy czy nie?

                                          Bell nie odpowiedział, tylko pociągnął sznurki mocniej do siebie. Dywan szarpnął gwałtownie, a jako, że jechał po ziemi, wszyscy pasażerowie odczuli podskoki na każdym kamyku i nierówności. Potem szarpnęło jeszcze parę razy i gdy byli już przy bramie w murze, otaczającym pałac, mogli wznieść się w górę. Początkowo lecieli nie wysoko. 

                                          Ayumi nie czuła się najlepiej. Kiedy osiągnęli wysokość metra zwymiotowała, na szczęście w bok - przez co wszystko poleciało za dywan, prosto na chodnik. Po tym jej żołądek jakby się uspokoił i mogła w spokoju chwycić się uchwytów, a obsługujący latający dywan David Bell pociągnął sznurki w dół. Wznieśli się wyżej. Namada nie żałowała decyzji o założeniu grubego, niedźwiedziego futra.

- Nie lecimy jakoś bardzo wysoko - poinformował ją siedzący za nią mężczyzna, widząc jak znów zaczęła kurczowo trzymać uchwyty i delikatnie drżała.
- Ja tam nie wiem.
- My wiemy. Jesteśmy z 50 metrów na ziemią.
- Cooo?
- Właśnie to - odparł spokojnie siedzący całkowicie z przodu pan Bell - nie lecimy zbyt szybko - oznajmił im rozżalonym głosem - wiatr nam nie sprzyja. Wieje z północnego- zachodu. Nie dość, że nas hamuje, to jeszcze wiatr próbuje mi tu dywan obrócić...
- Nie dobrze - stwierdziła oczywistą oczywistość Namada.

                                          Bell mocował się ze sznurkami. Szło mu to z różnym skutkiem. Czasem dywan wykonywał groźne nurkowania. Czasem nurkował by zaraz po tym wznieść się wyżej niż był potem. Parę razy wykonali obrót o 360 stopni. Za pomocą magii mogli jednak wyznaczyć sobie prawidłowy kurs w każdym momencie.

- Daleko jeszcze? - spytała Namada.
- Nie damy rady dziś dolecieć - syknął pan David.
- Jak to? A spotkanie?
- Will wyślesz wiadomość do króla i Wiktora van Danilescu - rozkazał - Bartek poszukaj nam miejsca na nocleg - rzucił do siedzącego na samym końcu człowieka - Fanny polecisz na zwiad, kiedy Bartek znajdzie nam miejsce na noc.

                                          Po chwili Bartek oznajmił, że 2 kilometry na północ jest wioska, w której mogą przenocować. Fanny oddalił się na miotle by sprawdzić teren wokół niej. Z różdżki Willa wystrzeliły dwa srebrne psy i pognał na północ. Widmowe psy wznosiły sie ponad chmury i pędziły z prędkością światła na północ.

                                          Kilkanaście minut potem David Bell szukał wylądował, twardo na polu, od wschodniej strony wioski. Wioska to stanowczo zbyt mocne słowo, dlatego że całość zabudowań stanowiło zaledwie osiem budynków. 

                                          Fanny krążył wysoko nad zabudowaniami by wykryć czyhające na nich zagrożenia, ale nie dostrzegł nic takiego - przynajmniej do tej pory. Bartek i Will za pomocą różdżek opróżniali mieszczący się w dłoni mieszek. Był on najwyraźniej bez dna, gdyż nie możliwym było żeby zmieścił się w nim namiot.

- Erecto - mruknął Bartek i rozstawił namiot. 

                                          Był to duży, niebieski, kilkuosobowy namiot. Ayumi weszła do niego pierwsza i aż dech jej zaparło z zaskoczenia. Wewnątrz zmieściło się sześć śpiworów, a także mały stolik i dwa, obite taborety obok niego. Na stoliku paliła się świeczka, z której obficie spływał wosk.

- Magia - wyszeptała.
- Istotne odkrycie - zakpił pan Bell.
-  Śpijmy - odpowiedział spokojnie Namada.
- Ok - zgodził się dyplomata - Will! zmień Fannego na warcie. Nie musisz fruwać. Po prostu stój przed wejściem. Możesz rzucić parę zaklęć ochronnych. Wyślij wiadomość do Blacka. Każ mu poinformować  ministra, że dotrzemy do celu najszybciej jutro po południu.
- Tak jest!

                                          Will wyszedł, a po chwili jego miejsce zajął Fanny. Wszyscy położyli się spać. Ayumi zajęła śpiwór leżący najbliżej prawej ściany namiotu. Obok niej leżał Bartek. Kobieta zasnęła szybko, zmęczona przeżyciami lotu na dywanie i ogólnie całej podróży w towarzystwie pięciu czarodziejów.

- BUDZIĆ SIĘ!

                                          Namada obudziła się na wpół nieprzytomna, kiedy pan Bell darł się na śpiących w namiocie. Ziewnęła i pogramoliła się w stronę wejścia. Wystawiła - będąc na czworaka - głowę na zewnątrz. Dopiero świtało. Domyśliła się, że magicy chcą szybko ruszyć dalej, tak by móc jak najprędzej rozpocząć negocjacje pokojowe pomiędzy dwoma z trzech walczących stron. Wobec tego pan Bell pozwolił na śniadanie zjeść im tylko po kromce sucharów i ruszali dalej.

                                          W pośpiechu zwinęli obóz. Will zajął się odczarowywaniem pola. Nie chcieli zostawić śladów swojej obecności. Na szczęście w pobliskiej osadzie wciąż wszyscy jeszcze smacznie spali. Fanny uszykował błyskawicznie dywan i po chwili znów lecieli na północ.

                                          Tym razem Ayumi siedziała jako przedostania i jej zadaniem było przywiązanie śpiącego po całonocnej warcie Willa do materiału i pilnowanie by nie spadł. Z opieką nad śpiącym radziła sobie nieźle, gorzej było z przywiązywaniem go. Co kilkanaście minut ciało odwiązywało się i musiała je trzymać by nie upadło kilkadziesiąt metrów w dół. W pewnym momencie, kiedy ostry podmuch wiatru z Czarnolasu staranował od boku dywan, Will odwiązał się przypadkowo od dywanu. Nim Ayumi zdążyła zareagować mężczyzna spadał błyskawicznie w dół... Na jego szczęście lecący dziś na miotle Bartek złapał go kilkanaście metrów niżej i doholował do dywanu, gdzie w końcu przytwierdził opinające śpiącego liny za pomocą magii do dywanu.

                                          Słońce powoli zaczynało chować się za horyzontem, kiedy Ayumi i kilkoro czarodziejów doleciało w okolice Centrdamu.

                                          Już z dala można było zauważyć morze namiotów wokół zamku. Kilka tysięcy wojsk Armii Niepodległej Rumlandii otaczało ostatnie z wielkich miast, uznających władzę Wiktora van Danilescu. Namioty odznaczały się wieloma barwami i estakadą namiotów, w których nocowali żołnierze.

                                          Nad stojącym w centrum miasta, na małym wzgórzu, zamkiem, zbudowanym z czerwonej cegły w dalszym ciągu widniały dwa sztandary. Na niższym widniał szary trójząb na  żółtym tle z szarą obwódką. Wyżej powiewał złoty sztylet umieszczony na zielonym tle. Herby rodów van Hopfer i van Danilescu.

                                          Pan Bell skierował w odpowiedni sposób sznurki za pomocą, których sterował latającym dywanem, tak aby zniżać stopniowo tor lotu. Wkrótce lecieli już tuż nad koronami drzew, w lesie w pobliżu obozu wojsk króla Marca. Przez to Ayumi nie mogła dobrze przyjrzeć się miastu, ani siłom oblegającym je.

                                          Niebawem wylądowali na obrzeżach obozu. Nie zdążyli nawet zejść z dywanu, gdy kilkoro ludzi skierowało w ich stronę swój oręż. Było to kilku pikinierów oraz troje łuczników i kusznik. Ayumi dostrzegła wygrawerowane na ich napierśnikach zygzakowate żmije, na brunatnym tle - herb Nataniela van Żmijescu. Ród Nataniela od początku był wierny Marcowi i jego sprawie. Sam szlachcic został w Stepowych Polach, rodowej siedzibie, ale przekazał swojemu królowi tyle wojska, ile mógł.

- My do króla - David Bell odezwał się jako pierwszy - jestem David Bell z Ministerstwa Magii i mam pośredniczyć w rozmowach między królem, a obrońcami miasta.
- Ministerstwo uznaje króla Marca za jedynego prawdziwego monarchę Rumlandii? - spytał kusznik.
- Ministerstwo uzna za króla tego, kto zwycięży w wojnie.

                                          Odpowiedź wyraźnie nie przypadła do gustu wojom, ale nie dali po sobie poznać tego, niczym poza naburmuszonymi minami i wyrazem twarzy.

- Chodźcie - powiedział wreszcie kusznik.

                                          Żołnierze nie ufnie poprowadzili magów i Ayumi przez obóz. Mijali namioty zajęte przez wojowników walczących dla marca. Niektórzy grali w kości, inni w zabawiali się z markietankami i obozowymi prostytutkami, a jeszcze inny pili, spali lub jedli. Namada uzmysłowiła sobie, że żaden z nich nie ćwiczył walki. Zaniepokoiło ją to. Nawet jeśli uda im się wynegocjować poddanie miasta i całkowitą kapitulację Armii Rodowej, to i tak będą musieli pobić księcia Filipa i Wojska Książęce.

                                          Po kilku minutach doszli do ogromnego namiotu, o czerwonej barwie. Przed nim stało czworo pikinierów. Przed otworem prowadzącym do wnętrza stał rycerz w stalowo-szarej płytowej zbroi. Po obu jego bokach w ziemię były powbijane sztandary, na których widniał herb Marca - szary wilk w koronie, na jasnoczerwonym tle.

- Stać - przemówił rycerz. Kiedy to zrobili odezwał się ponownie - co chcecie od króla?
- David Bell - odpowiedział dyplomata - jestem tu by pośredniczyć w negocjacjach między Marciem, a Wiktorem.
- Wejdź. Oni zostają tu. Oddaj też broń.
- Jestem Ayumi Namada - wypaliła natychmiastowo Ayumi - byłam w radzie wojennej króla jeszcze w Amstereszcie.
- Idź z nim.

                                          Bell wszedł pierwszy, Ayumi wkroczyła tuż za nią. Wewnątrz siedział król Marca oraz troje starych generałów.

                                          Marc ubrany był w stalowo- szarą zbroję płytową - nosił ją codziennie podczas oblężenia. Zielona peleryna, doczepiona do zbroi opadała na ziemię, kiedy król siedział na krześle za szerokim, sosnowym stołem. Przepasany był szkarłatnym pasem, z którego jednej strony znajdowała się pochwa z mieczem,  a z drugiej sztylet. Na twarzy króla znajdowały się bujne czarne wąsy i broda. Tylko broda różniła go od czasu, kiedy Ayumi widziała go ostatni raz. Wówczas miał tylko kilkudniowy zarost, który tak się podobał królowej Joannie.

                                          Na stole przed królem leżała buława zakończona czerwonym rubinem. Obok był hełm w kolorze takim samym jak zbroja, z czerwonym pióropuszem. Jeszcze dalej leżała mapa kraju i drewniana tarcza z herbem Marca.

- Wasza Wysokość - rzekła Namada i opadała na kolana. Po chwili również i Bell przyklęknął.
- Wstań Ayumi - odpowiedział król - kto z tobą przybył?
- To David Bell, który ma pomóc Waszej Wysokości zawrzeć pokój z uzurpatorem.
- Dobrze, więc niech i on wstanie - powiedział Marc - jak chcesz to uczynić czarodzieju? - spytał Bella.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz