poniedziałek, 21 października 2013

30. Pani Green



Rozdział 30
Pani Green

                    Westdam poddał się Lenowi poprzedniego dnia. Pomimo tego chłopak wciąż nie wiedział na jakich warunkach zdobył miasto dla króla Marca. Wywoływało to w nim wybuchy niekontrolowanej złości. Ludzie z jego oddziału wiedzieli, że lepiej wtedy uciekać gdzie pieprz rośnie, jednak podwładni Roberta van Dojnala nie znali aż tak dobrze młodego mistrza miecza i parę razy przez to oberwali. Wkrótce i oni przyswoją jak zachowywać się wobec złotookiego.

                    Len zajmował ze swoimi najbardziej zaufanymi ludźmi przestronny, mały domek w pobliżu pałacu namiestnika miasta. Zaraz obok znajdowały się koszary, gdzie Tao umiejscowił swoich partyzantów.

                    Domek miał malutką łazienkę, kuchnię, spiżarnię i trzy pokoje. Jeden pokój zajmowały Akiko i Danuta van Kresuescu, w drugim Linescu i osobisty sługa Lena - czternastoletni - Dave. W ostatnim mieszkał sam pan porucznik.

                    To właśnie w pokoju wodza odbywało sie teraz spotkanie najważniejszy ludzi w Samodzielnym Oddziale Leśnym Armii Niepodległej Rumlandii. Tao siedział przy froncie prostokątnego, dębowego, solidnego stołu. Po jego lewej stronie siedziały kobiety, a na przeciw nich Linescu. Dave stał za ramieniem Lena i przynosił jedzenie, picie, potrzebne dokumenty, listy i mapy.

- Jak sytuacja w mieście? - złotooki zwrócił się do zebranych.
- Wszyscy wierni i zdają się wierzyć, że reszta naszej armii poszła wzdłuż granicy na Twierdzę Jesienną - odpowiedział Linescu.
- Ten Fatik może wyciąć nam numer - stwierdziła szlachcianka.
- Być może - przytaknęła Akiko.
- To twoja wina. Gdybyś nie była zdrajcą nie miał by do nas problemów! - zarzuciła jej natarczywie pani Danuta - Dave wina! - ryknęła na blondynka, a ten zaczerwieniony na policzkach pospieszył spełnić jej rozkaz.
- Mogłabyś wytrzeźwieć kiedyś - odcięła się Namada.
- Spokój - warknął rozdrażniony Tao - nie obchodzą mnie wasze konflikty. Teraz zajmujemy sie sprawami monarchy i waszego państwa.
- Od kiedy z pana taki służbista poruczniku? - spytała Danuta van Kresuescu i roześmiała sie perliście.
- Od wczoraj.
- No dobra, ale teraz to i twój kraj.

                    Len zmierzył ją uważnie. Blizna pod okiem zdawała się jedynym drobiazgiem, który odejmował jej urody. W dużych, zielonych oczach grały ciepło ogniki. Wyraźnie się z czegoś cieszyła. Długie, blond włosy dziś związała w koński ogon przez co zdawały się nieco zbyt bardzo przylizane, ale za to doskonale eksponowały szyję kobiety. Ubrała kolejny raz płaszcz do kostek i tunikę pod niego.

- Zostaniesz ze mną po naradzie - rozkazał jej Len - Akiko zdobądź wreszcie warunki kapitulacji miasta. Potem przyjdź prosto do mnie. Nie chcę cię widzieć bez tych dokumentów!
- Tak jest - odparły kobiety.
- Dave jak tylko pani van Kresuescu odejdzie stąd, przyprowadź dwie markietanki.
- Które panie poruczniku?
- Te młodsze.

                    Spojrzał wyzywająco na panią Danutę i wykrzywił usta w drwiącym uśmiechu.

- Rozejść się.
- A co ja mam robić paniczu? - spytał Linescu, będąc już przy drzwiach.
- Pilnuj żeby nasi się nie obijali.

                    Zaraz po tym podwładny wyszedł za Akiko i Dave' m. Len został sam  na sam z urodziwą, ponad trzydziestoletnią kobietą.

- Coś ode mnie chcesz? - spytała kobieta, zsuwając płaszcz.

                    Len nie odpowiedział. Chwycił ją pod pachy i posadził na blacie stołu. Przylgnął do niej całym ciałem i zaczęli się całować.

- Spodobało ci się - wyszeptała zielonooka.

                    Chłopak znów nie odpowiedział tylko położył ją na stole i podwinął tunikę. Wszedł w nią szybko i nie odzywał się już do końca stosunku. W trakcie zdał sobie sprawę, że nie zdjął nawet spodni. Był tak spragniony szlachetnie urodzonej kobiety, że nie zadał sobie trudu pozbycia się ubioru.

- Z czego tak sie cieszyłaś na zebraniu? - spytał kiedy skończyli.

                    Siedział na fotelu, a ona leżała z nadal podwiniętą tuniką i wciąż miała za bardzo rozchylone nogi. Kobieta złączyła je i podźwignęła się na łokciach.

- Strasznie ciekawski jesteś - rzekła i zarzuciła teatralnie nogę na nogę.
- Jak chcesz. Idź już.

                    Kiedy dama wyszła Len pogrążył się w świecie swoich myśli. Reflektował nad obecną sytuacja w mieście, kraju i kontynentu, do którego trafił. Potem zastanawiał się co z Tamarą. Czy dziewczyna radzi sobie po tym jak bestialsko potraktował ją jeden z magów? I co wobec tego powiedziała jej pani Green?

- Szefie - do pokoju wszedł Dave - przyszła do pana jakaś blondynka.
- Przecież kazałem van Kresuescu odejść...
- to nie ona.
- To wprowadź.

                    Dave wyszedł i natychmiastowo do pomieszczenia weszła wspomniana przez niego blondynka. Ubrana była w czarną szatę podróżna czarodziejów. Skąd Len, że to szata magów? Rozpoznał w blondynce panią Green - matkę jego przyjaciółki Lisy. Nie dostrzegł na jej szacie naszywki oznajmiającej z jakiego departamentu ministerstwa czarodziejów jest.

- Po cywilu dziś? - spytał jej na wejście - witam panią, pani Green.
- I ja ciebie Tao. Tak dziś po cywilnemu, można by powiedzieć, że nawet na wakacjach myślę o twojej sprawie.
- Do rzeczy pani Green.
- Mam ciekawe fakty.

                    Len spojrzał na nią niecierpliwie. Pani Green widocznie dobrze bawiła się przed przybyciem tu. Mógłby wypomnieć jej spotkanie z mężczyzną, na którego z całą pewnością czekała, kiedy przyszedł wyjawić jej prawdę o swoim pobycie w Ministerstwie Magii. Nie zrobi, jednak tego, bo i po co? W końcu i tak się dowie.

- Wiesz coś o religiach? - spytała po chwili milczenia.
- W tym świecie nie.
- Błąd. Ludzie w naszych krainach wierzą w różnych bogów. W boga natury w okolicach lasów, w boga wody, w pobliżu akwenów, w bogów ognia i powietrza w innych częściach kontynentów, a także boga ciemności.
- I co w związku z tym? Jestem tu prawie rok, a dopiero w tym mieście natrafiłem na ślady bóstw.
- Bo podróżowałeś lasami i odwiedzałeś osady mniejsze niż twoja drużyna.
- U van Nicolescu...
- ... który nie wierzył w nic, odkąd stracił poprzednią żonę - przerwała mu Green.

                    Len zdziwił się tymi słowami. Spojrzał uważnie na kobietę i szukał śladów kłamstwa. Nie znalazł ich.

- To brzmi jakby....- zaczął, ale kobieta znów mu przerwała.
- Ma od niedawna nową żonę. Tą szczęściarą jest Rozwarta Dama z Norfdamu.
- Pomówmy na mój temat.

- Zgoda - potwierdziła kobieta i usiadła przy dębowym stole, na którym leżały porozrzucane kartki. Nie zdążył posprzątać po zabawach z panią Danutą - istnieje teoria - kontynuowała czarodziejka - że na świecie pozostają w ukryciu berła stworzone przed wieloma wiekami przez ludzi natchnionych do działania. Kiedy się je połączy można poznać odpowiedzi na drażniące nas pytania i poznać przeszłość. Także tą z innego świata. Nie mam pojęcie, gdzie je ukryto, ale sądzę że berła bóstwa natury jest w...

- Czarnolesie - dokończył za nią Len.
- Tak - zgodziła się mama Lisy - to nie wszystko. Wiem już, że na 70% zostałeś zabity na ziemi i...
- Tego i ja sie domyślam - wtrącił Len.
- Nie przerywaj mi, proszę - upomniała go kobieta - w twoim świecie zwykli ludzie odkryli prawdę o was, szamanach. Stworzyli interkontynentalną organizację do wyłapywania takich jak ty - zrobiła przerwę by chłopak zrozumiał o czym jest mowa.
- Skąd wiesz? - spytał podejrzliwie.
- To ściśle tajne - odparła i spojrzała przez okno na padający śnieg - potrzebowałam do tego osobistego pełnomocnictwa ministra. Więcej ci nie mogę powiedzieć.

                    Zapadła cisza. Len nie wiedział co o tym myśleć.

- Co jeszcze wiesz? - spytał wreszcie, przerywając cisze.
- To oni cię zabili.
- Co z June? Co z moimi znajomymi? Co z rodziną? Co z innymi?
- Nie wiem - powiedziała cicho Green - na prawdę nie wiem. Przykro mi Len.
- I trafiłem tu, bo...
- na to zasłużyłeś - dokończyła za niego - zostałeś skrytobójczo zamordowany. Do tego stało się to w twoim własnym, rodzinnym domu.
- Jak?
- Nie wiem. Ktoś mógł cię zdradzić. Nie wiem...
- Gdybyś zajrzała do mojego umysłu odnalazła byś wspomnienie tego?
- Nie. Na to już za późno.

                    Len usiadł bezładnie na krzesło. Tych nowin znów było zbyt dużo. Nie radził sobie z tym. Czuł jak ponownie zbiera w nim agresja. Mama Lisy jakby to wyczuła, bo odeszła do okna - jak najdalej od Lena.

- Może się napijemy? - zaproponowała.
- DAVE! Wina! I to już!

                    Nie upłynęło nawet i pół minuty, kiedy czternastolatek wpadł zdyszany do pokoju swojego wodza i natychmiast nalał czerwonego wina ze szklanej karafki do dwóch kielichów.

- Spadaj teraz.

                    Green mogła znów usiąść przy stole. Len pogrążył się w piciu wina. Było zbyt słodkie, ale również i dość mocne. Nie wzywał już pomagiera, po wypicu pierwszego kielicha tylko sam obsłużył siebie i towarzyszkę z Czarnolasu.

- Jak się czujesz? - spytała troskliwie.
- Zwyczajnie.
- Wiesz, Lisa chciałaby się z tobą spotkać?
- Jestem zajęty - odburknął, wypijając kolejny kielich.

                    Opuścił wzrok na karafkę i milczał przez dłuższą chwile. O dziwo to samo zrobiła czarodziejka. Widocznie potrzebowała chwili by ochłonąć po tym jak chłopak nie okazał zainteresowania względami jakimi się cieszył u jej córki.

- Ona nie jest niczemu winna. Poza tym chce to zrobić przyjacielsko?
- To?
- Spotkać się i pogadać.
- Długo z nami jeszcze będziesz? - zmienił temat.
- Kilka dni.
- Jeśli zrobisz coś dla mnie, to mogę się spotkać z twoją córką nawet jutro.
- Co takiego?
- Informacje o warunkach poddania miasta. Chcę też wiedzieć co na wojnie.
- Uwinę się z tym w dwa, może trzy dni - zapewniła Green.

                    Len wstał i odwrócił się od kobiety. Miał wreszcie poznać nieco więcej prawdy o sytuacji na froncie i własnym zadaniu. Zabawne wydało mu się, że kiedy poznał prawdę o swoim zgonie w innym wymiarze, to bardziej interesowało go to co dzieję się tu i teraz. Zostawała jeszcze sprawa Tamary. Jak ona tu trafiła? Green twierdziła, że nie wie nic o jego przyjaciołach, więc nie ma nawet co pytać o tę konkretną przyjaciółkę.

- Już pójdę jeśli pozwolisz - mama Lisy przerwała mu rozmyślania.

                    Tego dnia pani Green już nie wróciła do pokoju Lena. Chwilę po jej wyjściu do pomieszczenia wparował Dave i dwie markietanki. Obie ubrane były w grube futra, które dostały w zamian za sprzedaż paru "drobiazgów", przyniesionych ze sobą do obozu Lena, a potem do Westdamu. Pod płaszczami miały założone obcisłe sukienki, sięgające im do połowy ud. 

- Co możemy dla pana porucznika zrobić? - spytała ruda, dwudziestoletnia Jagna Winescu.

                    Len nic nie odpowiedział. Jagna usiadła po prawej stronie chłopaka, przy dębowym stole. Helga z Państwa Czarnej Wrony stanęła na wprost chłopaka.

- Poruczniku - Schwarz sprowadziła go na ziemię.
- Co?
- Co możemy dla ciebie zrobić?

                    Mogły zrobić dużo. Pierwotnie Len chciał powiedzieć im, że mogą opuścić partyzantkę, ale widząc teraz sukienki pod grubymi futrami, zmienił zdanie.

- Chcę żebyście nauczyły sie opatrywać rannych.
- Wyruszamy dalej na wojnę?
- Kiedyś na pewno - odpowiedział tajemniczo złotooki.
- Lubię te pana porucznika tajemniczość - rzuciła figlarnie smolisto- włosa Helga.
- Wpadnij tu jutro o tej samej porze.

                    Było to pożegnanie co obie kobiety wiedziały już z rozkazującego tonu porucznika Tao. Opuściły, więc pokój Lena.

                    Kolejnego dnia Len nie doczekał się wizyty czarodziejki. Zamiast tego Dave oznajmił mu, że Akiko wciąż szuka informacji dla Lena. Ten kazał mu natychmiast odwołać Namadę z misji i sprowadzić z powrotem do mieszkania, a także kazać jej go nie opuszczać.

                    Około południa posłaniec przyniósł list od namiestnika van Dojnala. Pisał on, że zamierza wyprawić przyjecie na cześć prawdziwego monarchy i nastąpi to za tydzień. Do tego czasu będzie musiał pozostać w mieście.

                    Kiedy Tao odłożył list, do pokoju wkroczyły powoli Akiko i Helga Schwarz. Namada ubrana była w długą do kolan sukienkę, na która nałożyła ciepły, wełniany sweter. Na nogach miała ciepłe, skórzane, czarne buty. Młodsza kobietka ubrana była tak jak wczoraj.

- Co cie do mnie sprowadza? - palnął Len prosto z mostu do Namady.
- Przyszłam tylko potwierdzić, że ten generał Złotej Armii, o którym ci mówiłam faktyczne ma na imię Bason. Świetnie włada mieczem i halabardą, a do tego jest ogromny.
- Być może to on - odparł Len, który przez ostatnie wydarzenia zupełnie zapomniał o tym, że gdzieś tam daleko może przebywać jego przyjaciel z innego świata.
- Coś sie stało?
- Nie - skłamał Len - możesz odejść. 

                    Akiko wyszła, a Helga przysiadła obok złotookiego. Len przyjrzał się jej dokładniej.  Miała drobne dłonie. Pod futrem, na szyi nosiła wydziergany na drutach, wąski szalik. Miała jasną jak zawsze cerę i nieco dłuższe niż gdy się poznali włosy.

- Co chciałeś ode mnie, panie poruczniku? - spytała uprzejmie.

                    Len nie wiedział co właściwie ma jej odpowiedzieć. Podobała mu się. Uświadomił to sobie dopiero wczoraj, kiedy ujrzał ją w krótkiej spódniczce, mając jeszcze w pamięci wspomnienia tego jak wziął szlachciankę na blacie stołu przy, którym siedzieli i teraz. Mógł zaproponować jej coś niedorzecznego jak wspólny spacer albo... albo jakąś przejażdżkę konną. Tak to byłby dobry pretekst do spędzenia czasu razem.

- Ile masz lat? - odpowiedział w końcu pytaniem na pytanie.
- Niedawno skończyłam 15.
- Umiesz jeździć konno?
- Nie.
- Wstawaj idziemy się uczyć.
- Ale jak? - spytała oszołomiona i zdezorientowana nastolatka.
- Normalnie. Wsiądziesz na konia i przejedziemy się za miasto.
- Dlaczego?
- Chcę żeby, chociaż jedna sanitariuszka umiała jeździć na koniu.
- Danka umie.
- Będzie dalej tylko służką.

                    W końcu poszli pojeździć. Len wybrał im po starym koniu z miejskiej stajni. Powoli zaczynał odczuwać brak monet. Otrzymane od króla już były na wykończeniu, a nowych nie miał skąd wytrzasnąć. Z tego też powodu nie miał złota na wypożyczenie czy też kupienie lepszego rumaka. Miało to też dobre strony, Schwarz miała możliwość nauki na niezbyt szybkim zwierzęciu.

                    Dziewczyna radziła sobie poprawnie jak na jedną z pierwszych jazd. Po godzinie mogli już spokojnie zmusić zwierzęta do truchtu za miejskie mury. Jechali jeszcze przez jakiś czas, aż dotarli do miejsca, gdzie oddział Lena rozbił obóz zanim van Dojnal poddał miasto. Tam zsiedli z koni i zrobili sobie krótką przerwę.

                    Tao wyjął z wewnętrznej kieszeni czarnego płaszcza bukłak z miodem pitnym. Helga stała kilka metrów od niego i przyglądała się swojemu dowódcy w milczeniu.

- Masz jakiś jeszcze cel w tym wywiezieniu mnie tu? - spytała po długiej walce z sobą.

                    Len nie odpowiedział dopóki nie opróżnił duszkiem bukłaku. Spojrzał spode łba na przyszłą sanitariuszkę i powiedział:

- Dałbym ci trochę, ale jesteś za młoda.
- A może ja mam ci dać coś innego? - spytała słodkim głosem, jeżdżąc po zapince grubego futra. Co zaczynało kusić Lena, na co wpływ miało też i powoli uderzający do głowy miód.
- Chcesz?

                    Twarz dziewczyny momentalnie spochmurniała. Sprawiała wrażenie jakby miała zamiar uderzyć chłopaka, ale sie w porę opamiętała. Mimo to ręka wciąż jej drgała. Len zorientował się, że powiedział głupstwo, ale już nic na to nie mógł poradzić.

- Myślisz, że jestem taka jak inne? - warknęła dziewczyna.

                    Len nie odpowiedział.

- Skoro tak to wiedz, że nie!
- Wiem - bąknął speszony złotowłosy.
- Powinniśmy chyba wracać.

                    Istotnie odjechali - w milczeniu - do miasta. Rozstali się zaraz po oddaniu koni do stajni. Helga prawie odbiegła w sobie tylko znana stronę. Natomiast porucznik Tao podreptał powoli do swojego, tymczasowego domu. 

                    Wydarzenie z obrzeży lasu pogorszyło i tak już kiepski stan psychiczny Lena. Bason daleko na wschodzie tej krainy, tajemnicza organizacja, która zamordowała go skrytobójczo w górskiej twierdzy jego rodu, przy współudziale któregoś z domowników. W zasadzie każdego poza siostrą mógł o to podejrzewać. Do tego natychmiast dołączyły inne problemy i przeciwności z jakimi się zetknął w Międzymorzu. W skutek tego wszystkiego nachlał się w samotności miodu pitnego i wina.

                    Sam nie wiedział kiedy zasnął. Obudził się dopiero, gdy Słońce było już w zenicie. Musiało być już południe, a przecież zaczynał pić jeszcze popołudniu, poprzedniej doby. Musiało być z nim wyjątkowo kiepsko. Czuł straszny ból głowy i stan swojego gardła mógł porównać z Saharą - było tam tak samo sucho.

- Dave - wychrypiał, ale nikt nie odpowiedział - Dave!

                    Po chwili ktoś wszedł do pokoju. Był to wezwany młodzieniec. Niósł w dłoniach duży dzban. Len poczuł niemiły ruch w żołądku. Na szczęście była to zwykła woda.

- Ta blondynka, w czarnym płaszczu wróciła - zakomunikował w końcu Dave.

// Pora na kilka słów od autora. Według mojego zamiaru pierwszy tom (lub część, zwijcie jak chcecie) Międzymorza zakończy się za około 10 rozdziałów. Wstępnie ma mieć równo 40 rozdziałów, ale jak to dokładnie wyjdzie? Zobaczymy niebawem. Na pewno po ostatnim rozdziale znajdzie się jeszcze epilog, który będzie stanowił zapowiedź kolejnego tomu i tego co w nim będzie nam dane ujrzeć. Plany już są. Równolegle będę pisał również i na Cudowne ocalenie - blogu o alternatywnej historii życia jednej z postaci z serii HP.
Tym sposobem do wiosny na pewno zostanie ukończony pierwszy tom Międzymorza. Co zdarzy się do końca obecnej części i parcie 2? Tego nie zdradzę, gdyż mam dość szczątkowy zarys i wolę pisać improwizując wydarzenia niż drobiazgowo obmyślać je wcześniej ;D
Do zobaczenie, wkrótce! ;)

1 komentarz:

  1. Witam.
    Może miałabyś/miałbyś ochotę dołączyć do gry fabularnej na forum podanym poniżej?

    "Czarnego Pana już nie ma. Kto inny chce się teraz mścić na czarodziejach, a w Hogwarcie pojawiły się smoki!"

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń