Rozdział
27
Pobity
wódz
Norfdam był najdalej na
północ wysuniętym z wielkich miast Rumlandii. Mieszkańcy kraju nazywali to
miasta, najpotężniejszą fortecą w Międzymorzu. Istotnie miasto było zbudowane
inaczej niż inne. Całość zabudowań
otoczona była drewnianą palisadą. Za nią znajdowały się lepianki biedoty
miejskiej, za którymi znajdował się ostrokół otaczający kolejny pierścień
zabudowań. Były to drewniane chaty odrobinę bogatszych biedaków, tanie burdele,
do których żaden szanujący się - bogaty - obywatel nie zaglądał. Za nimi
znajdował się kamienny, owalny mur, otaczający rzemieślników i średniozamożnych
mieszczan oraz dwie gospody. Następnie była fosa, w kształcie koła, szeroka na
10 metrów i głęboka na ponad trzydzieści. Podobno w dawnych czasach pływały w
niej piranie, jednak po ostatnich zimach było to mało prawdopodobne - minęło
sto lat odkąd widziano ostatnią mięso żerną rybę w Norfdanku. Przez wodę można
było przejść po jednym z ośmiu zwodzonych mostów. Za fosą znajdowały się
posterunki wartowników, fabryki, domy bogatszych mieszczan, targ i w miarę
schludne przybytki rozkoszy. W fabrycznym pierścieniu zostało zbudowanych kilka
tawern, w większości przy fabrykach. Również o ten pierścień otoczony był
umocnieniem, tym razem murem z czerwonych cegieł, na którym osadzono sześć
baszt, wysokich na około czterdzieści metrów. Dalej można było wejść tylko za
okazaniem odpowiednich dokumentów strażnikom. W kolejnym pierścieniu zabudowań
natrafiało się na ekskluzywny burdel, domy najbogatszych mieszczan, kamienice,
w których można było kupić luksusowe towary, domy lichwiarzy, koszary straży
miejskiej i budynki należące do niej i armii stacjonującej w mieście.
Znajdowały się tu też trzy świątynie poświęcone różnym bogom.
Pierwsza w całości zbudowana
z czerwonych cegieł poświęcona była bogu ognia. Wokół niej kręcili się kapłani
i kapłanki w krwistoczerwonych szatach, a ze ścian budynku sterczały pochodnie.
Przed samom świątynią płonęło ogromne ognisko. Prostaczkowie na obrzeżach
mówili, że ono nigdy nie gasło.
Drugą świątynią była kaplica
poświęcona bogu natury. Cegły, z których ją zbudowano były niewiadomego koloru,
gdyż całość została pomalowana na
zielono i ozdobiona olbrzymimi muralami, na których przedstawiano Czarnolas,
rozmaite zwierzęta i człowieka w złotej koronie i z olbrzymim mieczem,
ozdobionym rubinami, szmaragdami i diamentami
w prawej ręce. Kapłani chodzący koło niej nosili szaty w kolorze moro.
Trzecia świątynia zbudowana
była z marmuru. Miała kształt rozwiniętych skrzydeł. Została poświęcona bogu
wiatru, a jej kapłani nosili jasnoszare szaty.
Cały pierścień otoczony był
od wewnątrz kolejnym murem, który tym razem tworzył kwadratowe kontury wokół
jądra miasta. Z muru sterczały w górę cztery wieże będące również bramami do
Górnego Miasta. Istotnie ta dzielnica leża na wzgórzu, ale zwano ją tak nie
tylko ze względu na topografię terenu.
W sercu Norfdanku znajdowały
się spichlerze na czas oblężenia, urząd miejski, uniwersytet, rezydencje
szlacheckich rodów i gospoda dla szlachetnie urodzonych podróżnych, druga dla
zagranicznych bogaczy oraz trzecia dla dyplomatów i ich świt.
Znajdowała się tu też baszta
na samym szczycie wzniesienia. Miała 50 metrów wysokości, ale to jej podziemia
budziły podziw lub trwogę. Miały kilka kondygnacji. Większość służyło za lochy
i więzienie. Wieża obsadzona była - ponad ziemią - przez oficerów, a katakumby
zajmowali najokrutniejsi i najbardziej lojalni zbrojni.
Do obsadzenia wszystkich
fortyfikacji miasta potrzebne było bardzo wielu ludzi, co pochłaniało ogromne
koszty. W związku z tym namiestnicy zrezygnowali z obsady palisady, której
strzegli biedacy zwolnieni z płacenia podatku na okres służby. W związku z tym
wydawać by się mogło, że chętnych nie zabraknie ale było to tylko pobożnym
życzeniem rządzących. Strażnicy palisady samu musieli zorganizować sobie broń,
miasto dawało im tylko po starej, utwardzonej skórze z zardzewiałymi ćwiekami,
na której namalowano herb miasta. Brunatnego niedźwiedzia, stojącego na tylnych
łapach i obejmującego szare mury.
Wokół ostrokołu stali
również biedni mieszczanie, ale uzbrojeni już przez miasto w żelazne miecze i
rozsypujące się kolczugi, w barwie brudnego błota i z małym herbem miasta na
piersi.
Kolejne linie obrony
obsadzali dobrze wyszkoleni, uzbrojeni i ubrani wartownicy. Ich umundurowanie
zależne było od pozycji w straży, ale każdy miał brunatny płaszcz, stąd zwano
ich potocznie brunatnymi płaszczami. Poza tym łączył ich herb miasta
wygrawerowany na brzuchach i klatkach piersiowych ich kreacji.
Najpotężniejsza twierdza
Rumlandii nie została nigdy w całości zdobyta.
Miejscowi mówili, że najbliższy osiągnięcia tego celu był Chan Ordy,
imieniem Telim IV, lecz było to przed trzystu laty. Chan przeszedł wówczas fosę,
ale nim zdążył zdobyć kolejne mury zaskoczyła go sojusznicza Rumlandii armia
Skandynawska, która rozgromiła jego wojsko poważnie już przetrzebione po
zdobywaniu kolejnych umocnień.
Będący gościem w jednej z
tawern w Górnym Mieście Denis van Nicolescu miał nadzieje, że tak samo będzie i
tym razem. Pułkownik do niedawna był namiestnikiem Twierdzy Dzikie Pola.
Powstrzymał - w samym tym roku - dwa najazdy wilkołaków, utrzymał miasto przed
oblężeniem Armii Rodowej i pomógł rozbić ją w walnej bitwie. Po bitwie dostał
rozkaz udania się do brata księcia Filipa, który wybawił go w Dzikich Polach. Dotarł
tu zaledwie dwa dni temu z garstką jeźdźców.
Kilka kilometrów przed
miastem miał jeszcze stu piechurów, lecz na wieść o poddaniu się twierdzy,
którą opuścili ze swoim dowódcą,
zbuntowali się i część zdezerterowała, a gdy pułkownik rozkazał ich ścigać
reszta odmówiła wykonania rozkazu. Rozwścieczony van Nicolescu polecił wiernym
sobie żołnierzom zabić ich wszystkich. Wywiązała się straszliwa rzeź, w której
większość wiernych i niewiernych wojów poległo. Ocaleli piechurzy uciekli, a z
oficerem pozostało 13 kawalerzystów.
Wygląd pułkownika zmienił
się od czasu, kiedy wysyłał Lena Tao na poszukiwania swojego pojmanego do
niewoli syna. Teraz wszystkie jego włosy była już siwe i postrzępione. Twarz
miał wychudłą, a pod oczami znajdowały się okropne wory. Oczy stały się matowe,
a cała reszta ciała chuda i słaba.
Stan oficera pogarszał się z
każdym dniem. Sprowadzeni medycy twierdzili, że nie jest to wywołane chorobą, a
winna może być tylko nadwyrężona psychika wojskowego. Jednocześnie utrzymywali,
że jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Tego dnia leżał w swoim
apartamencie, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Nie miał zamiaru wstawać i
raczyć niechcianego gościa uprzejmościami, więc wydyszał tylko:
-
Wejść.
Przez próg przeszedł około
czterdziestoletni mężczyzna o szarych oczach, ubrany w żółty kaftan, na którym
umieszczono niedźwiedzia brunatnego z czarną włócznią, na zielonym tle. Miał też sięgające za ucho, kręcone czarne
włosy.
-
Witam panie van Nicolescu - powiedział przybysz.
-
Nawzajem panie namiestniku.
-
Lepiej się już pan czuje?
-
Niezupełnie.
-
Smutno to słyszeć...
Denis nie wiedział czego
chce od niego Jon van Nordescu, namiestnik Norfdamu. Irytowała go ta
uprzejmość. Wiedział, że szarooki był bardzo bogatym i wpływowym szlachcicem w
przeciwieństwie do pułkownika. Irytowała go ta uprzejmość i wymuszona troska w
głosie.
-
Czego pan ode mnie chce? - warknął.
-
Zapytać o formę, porozmawiać o interesach i przekazać wieści.
-
O zdrowiu pan już wie, przekaż teraz te wieści i to szybko...
-
może uprzejmiej? Jeśli tak to muszę panu powiedzieć, że wojna przybiera
nieoczekiwany przebieg. Południowcy księcia Marca zdobyli to co nie udało się
panu i generałom.
-
To znaczy co?
-
Twierdze Obra i rodową, Pogranicznice i wiele mniejszych miasteczek oraz wsi.
-
Kiedy im się to udało?
-
Mamy trzeci miesiąc roku. Mieli wsparcie przy granicy i to wystarczyło by
załogi szybko się im poddały. Twierdza Danilesców broniła się półtora miesiąca
nim skapitulowała.
-
Czyli rodowi zostali bez niczego?
-
Niezupełnie. Wiktor nie jest głupi. Wycofał się z wszystkimi wojskami do
Centrdamu. Ma ze sobą zapasy na nawet i trzy lata oblężenia. Szturmem go nie
wezmą.
-
Czyli impas.
-
Tak.
Nowe wieści zupełnie
zmieniły położenie sytuacji w jakiej się znajdowali. Marc miał najmniejsze siły
na początku wojny. Teraz kontrolował dwie trzecie kraju.
-
A jak nasza sytuacja?
-
Północ pamięta kogo popierała i dalej trwa wiernie. Stolica mocno
ufortyfikowana, Westdam nie może zostać oblężony. Chan Tuhaj wydał manifest, w
którym zapowiedział, że oblężenie tuż przy granicy oznacza włączenie Ordy do
wojny. Nie mogą zdobyć miasta inaczej niż przez układy.
-
Albo od środka - wtrącił Denis.
-
Nie możliwe.
Van Nicolescu nie
odpowiedział. Wiedział, że jeśli zlecić misję zdobycia największego miasta
zachodu pewnemu złotookiemu przybyszowi jest on w stanie to wykonać. Nie
zdradzi tego, jednak nikomu, dopóki nie otrzyma znowu poważnej roli do
wykonania.
-
Co z moim synem? - spytał.
-
Krążą plotki - odpowiedział van Nordescu - mógł przyłączyć się do Marca, kiedy
ten go uwolnił, mógł zginąć, albo zostać okaleczony.
-
Musi żyć jest moim dziedzicem!
-
Jak narazie nie ma czego dziedziczyć.
-
Jeśli rodowi się wykrwawili to mamy szanse na odzyskanie kraju w nieco ponad
dwa lata.
-
Nie jest to łatwe. Van Augustescu trzyma dalej Twierdzę Jesienną, Westdam jak
już mówiłem jest bezpieczny, stolica utrzymywana jest przez księcia Filipa i
generała van Abramescu.
-
A siły?
-
Rodowi około 4 tysięcy. My około 8, a południowcy około 4 własnych, twierdze
przy granicy trzymają im sojusznicy, tak jak i tamtejsze wsie i miasteczka, a
do tego mają 3 tysiące dezerterów od nas.
-
Skurwysyństwo.
- Przejdźmy do innych kwestii.
-
Zamieniam się w słuch.
-
Jak wiesz panie pułkowniku, mam żonę, cztery córki, syna i liczną dalszą
rodzinę. Może i córki mam młode, ale trzeba je powydawać za mąż przed końcem
wojny...
W tym momencie ex-namiestnik
Twierdzy Dzikie Pola przestał słuchać. Wiedział co za raz usłyszy. Gospodarz
miasta chce żeby poślubił jedną z jego córek. Wiedział, że Norfdam robi się
ciasny dla van Nordesców. Namiestnik Jon miał poza swoją najbliższą rodziną
jeszcze 2 braci i kilku kuzynów. Dalsza rodzina nie grała żadnej roli, gdyż na
przestrzeni lat pozmieniała w wyniku zawieranych małżeństw nazwiska.
-
Którą mi proponujesz? - spytał Jona.
-
Najstarszą.
-
O ile mnie pamięć nie myli to jest nią Anna? - spytał van Nicolescu, a szarooki
potwierdził to ruchem głowy.
Anna van Nordescu zwana była
przez złośliwych przedstawicieli elit miejskich Rozwartą Damą, a przez prostych
mieszczan Szlachetną Dziwką. Miała reputacje ladacznicy. Co było wg informacji,
które usłyszał pan Denis prawdą. Według plotek Rozwarta Dama była kobietą
mającą najwięcej kochanków na północ od stolicy. Podobno potrafiła w ciągu
kilku minut okręcić sobie tak faceta wokół palca, że bez wahania szedł z nią do
łoża lub tam gdzie Anna chciała się kochać, nawet jeśli był wiernym mężem.
-
Ile ona ma właściwie lat? - spytał siląc się na uprzejmy ton Denis.
-
27.
-
Sporo młodsza.
-
O ile ci nadal staje, to sprawi ci jeszcze parę dzieciaków.
O ile one na prawdę będą
moje - pomyślał pułkownik, ale powiedział tylko:
-
Dlaczego nie mogą wziąć którejś młodszej?
-
Bo Truda ma dopiero 13 lat, Florentyna jest już zaręczona z synem van
Augustescu, a Lisa cię nie chce, bo uważa że jesteś starym, głupim impotentem.
-
Uważaj co mówisz waszmość!
-
Powtarzam dlaczego nie masz wyboru.
-
Mam! - ryknął van Nicolescu - mogę pozostać wdowcem.
-
Widzę, że odzyskujesz siły - zauważył od niechcenia van Nordescu - to dobrze.
Masz czas na namysł spotkamy się jutro. Może coś lub ktoś przekona cię do
zmiany decyzji.
Wieczorem ex-namiestnik
myślał co takiego może go nakłonić do zmiany decyzji. Opuścił komnatę, którą zajmował
i poszedł na samotną kolację. Dochodziła północ, więc nikt nie powinien mu
przeszkadzać.
Mijając niektóre komnaty
słyszał dochodzące z nich odgłosy rozkoszy. Starał się przypomnieć sobie kto w
nich mieszka i czy przebywa tam jego przyszła narzeczona. Rozpoznał komnatę
namiestnika i jego żony - Lilly. Potem stwierdził, że córka namiestnika -
Florentyna musi być teraz z narzeczonym, bo tam również słyszał słodkie piski
osiemnastolatki. Dlaczego nie mogę mieć jej - myślał.
Florentyna była brunetką, o
średnim wzroście i ładnej, mlecznej cerze. Dziewictwa pobawił jej dopiero
narzeczony, o czym plotkowała służba. Była miła, zawsze się uśmiechała i
wydawała się nieśmiała w tych sprawach.
Wszedł do pustej sali
jadalnej. Na stole stało jeszcze trochę pieczeni z łosia oraz kilka pajd
chleba. Nałożył sobie porcję wziął z szafy porzeczkowe wino i rozpoczął samotną
ucztę.
-
Podobno mamy być małżeństwem? - spytał czyjś głos za jego plecami.
Palce stojącej za nim
kobiety masowały mu kark kiedy jadł. Tylko nie ona! - wrzeszczał w myślach
pułkownik.
-
Nie podjąłem jeszcze decyzji.
-
Wiem. Przyszłam ci pomóc.
-
Usiądź ze mną - zaproponował Annie - porozmawiajmy.
-
Wolę inne sposoby negocjacji.
-
Dlatego zwą cię Rozwartą Damą...
-
Tak mówią ci, których nie zechciałam - powiedziała i przygryzła mu delikatnie
ucho. Jej ręce wpełzły pod szlafrok, noszony wieczorami przez mężczyznę.
-
Odpowiesz mi na parę pytań, a po negocjujemy na twój sposób - zapewnił.
-
Dlaczego chcesz mnie poślubić?
-
Szczerze? Możliwe, że twój syn nie żyje, a Dzikimi Polami musi ktoś rządzić -
stwierdziła z rozbrajającą szczerością kobieta.
-
A co jeśli żyje?
-
Trudno, damy radę kochany - rzekła i usiadła mu na kolanach.
Denis patrzył w jej duże
niebieskie oczy. Były tak głębokie. Nawet nie zaważył jak kobieta zsunęła mu
szlafrok. Odsunął krzesło, na którym siedzieli. Teraz mógł ją całą ujrzeć.
Ubrana była tylko w obcisłą koszulę nocną o bladym kolorze. Miała odrobinę
ciemniejszą cerę niż Florentyna i reszta jej sióstr.
Dziewczyna rzuciła szlafrok
wojskowego u stóp krzesła i klękła na nim. Złapała w dłoń sflaczały członek i w
kilka minut uczyniła go ustami zdatnym do użycia. Sama nadziała się nań i ujeżdżała
mocno przez kilka minut. Po tym czasie pułkownik jęczał i sapał rozpaczliwie.
Skończył w niej. Kobieta uderzyła go lekko w policzek, otwartą dłonią.
-
Nie zadowoliłeś mnie - skarciła go - napraw to - powiedziała i uderzyła go
mocniej.
Oszołomiony tym zachowaniem
Denis stracił resztki nadziei. Zaczął poruszać się w przód i w tył, ale nie mógł
stanąć na wysokości zadania. Szlachetna Dziwka chichotała z jego nędznych prób
i dla odmiany zaczęła głaskać po policzku i przytulać. Bawi się mną -
uświadomił sobie mężczyzna.
-
CO WY WYPRAWIACIE?! - ryknęła matka Anny, która weszła nie wiedzieć kiedy do
sali jadalnianej.
-
Mój przyszły mąż próbuje zebrać się w sobie i postawić go - zakpiła Anna.
-
Teraz już na pewno nim będzie - syknęła żona namiestnika - inaczej Jon go
powiesi.
-
Całkiem możliwe - dodała córka słodkim uśmieszkiem.
Rozwarta Dama zeszła z niego
i wyszła z mamą pod rękę. Denis został sam ze swoją hańbą. Syn go opuścił, a
teraz jeszcze został wmanewrowany w ślub, którego nie chciał. Książęta
przegrywali wojnę, a on przegrywał życie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz