poniedziałek, 7 października 2013

27. Pobity wódz



Rozdział 27
Pobity wódz
                    Norfdam był najdalej na północ wysuniętym z wielkich miast Rumlandii. Mieszkańcy kraju nazywali to miasta, najpotężniejszą fortecą w Międzymorzu. Istotnie miasto było zbudowane inaczej niż inne.  Całość zabudowań otoczona była drewnianą palisadą. Za nią znajdowały się lepianki biedoty miejskiej, za którymi znajdował się ostrokół otaczający kolejny pierścień zabudowań. Były to drewniane chaty odrobinę bogatszych biedaków, tanie burdele, do których żaden szanujący się - bogaty - obywatel nie zaglądał. Za nimi znajdował się kamienny, owalny mur, otaczający rzemieślników i średniozamożnych mieszczan oraz dwie gospody. Następnie była fosa, w kształcie koła, szeroka na 10 metrów i głęboka na ponad trzydzieści. Podobno w dawnych czasach pływały w niej piranie, jednak po ostatnich zimach było to mało prawdopodobne - minęło sto lat odkąd widziano ostatnią mięso żerną rybę w Norfdanku. Przez wodę można było przejść po jednym z ośmiu zwodzonych mostów. Za fosą znajdowały się posterunki wartowników, fabryki, domy bogatszych mieszczan, targ i w miarę schludne przybytki rozkoszy. W fabrycznym pierścieniu zostało zbudowanych kilka tawern, w większości przy fabrykach. Również o ten pierścień otoczony był umocnieniem, tym razem murem z czerwonych cegieł, na którym osadzono sześć baszt, wysokich na około czterdzieści metrów. Dalej można było wejść tylko za okazaniem odpowiednich dokumentów strażnikom. W kolejnym pierścieniu zabudowań natrafiało się na ekskluzywny burdel, domy najbogatszych mieszczan, kamienice, w których można było kupić luksusowe towary, domy lichwiarzy, koszary straży miejskiej i budynki należące do niej i armii stacjonującej w mieście. Znajdowały się tu też trzy świątynie poświęcone różnym bogom. 
                    Pierwsza w całości zbudowana z czerwonych cegieł poświęcona była bogu ognia. Wokół niej kręcili się kapłani i kapłanki w krwistoczerwonych szatach, a ze ścian budynku sterczały pochodnie. Przed samom świątynią płonęło ogromne ognisko. Prostaczkowie na obrzeżach mówili, że ono nigdy nie gasło.
                    Drugą świątynią była kaplica poświęcona bogu natury. Cegły, z których ją zbudowano były niewiadomego koloru, gdyż całość została  pomalowana na zielono i ozdobiona olbrzymimi muralami, na których przedstawiano Czarnolas, rozmaite zwierzęta i człowieka w złotej koronie i z olbrzymim mieczem, ozdobionym rubinami, szmaragdami i diamentami  w prawej ręce. Kapłani chodzący koło niej nosili szaty w kolorze moro.
                    Trzecia świątynia zbudowana była z marmuru. Miała kształt rozwiniętych skrzydeł. Została poświęcona bogu wiatru, a jej kapłani nosili jasnoszare szaty.
                    Cały pierścień otoczony był od wewnątrz kolejnym murem, który tym razem tworzył kwadratowe kontury wokół jądra miasta. Z muru sterczały w górę cztery wieże będące również bramami do Górnego Miasta. Istotnie ta dzielnica leża na wzgórzu, ale zwano ją tak nie tylko ze względu na topografię terenu.
                    W sercu Norfdanku znajdowały się spichlerze na czas oblężenia, urząd miejski, uniwersytet, rezydencje szlacheckich rodów i gospoda dla szlachetnie urodzonych podróżnych, druga dla zagranicznych bogaczy oraz trzecia dla dyplomatów i ich świt.
                    Znajdowała się tu też baszta na samym szczycie wzniesienia. Miała 50 metrów wysokości, ale to jej podziemia budziły podziw lub trwogę. Miały kilka kondygnacji. Większość służyło za lochy i więzienie. Wieża obsadzona była - ponad ziemią - przez oficerów, a katakumby zajmowali najokrutniejsi i najbardziej lojalni zbrojni.
                    Do obsadzenia wszystkich fortyfikacji miasta potrzebne było bardzo wielu ludzi, co pochłaniało ogromne koszty. W związku z tym namiestnicy zrezygnowali z obsady palisady, której strzegli biedacy zwolnieni z płacenia podatku na okres służby. W związku z tym wydawać by się mogło, że chętnych nie zabraknie ale było to tylko pobożnym życzeniem rządzących. Strażnicy palisady samu musieli zorganizować sobie broń, miasto dawało im tylko po starej, utwardzonej skórze z zardzewiałymi ćwiekami, na której namalowano herb miasta. Brunatnego niedźwiedzia, stojącego na tylnych łapach i obejmującego szare mury.
                    Wokół ostrokołu stali również biedni mieszczanie, ale uzbrojeni już przez miasto w żelazne miecze i rozsypujące się kolczugi, w barwie brudnego błota i z małym herbem miasta na piersi. 
                    Kolejne linie obrony obsadzali dobrze wyszkoleni, uzbrojeni i ubrani wartownicy. Ich umundurowanie zależne było od pozycji w straży, ale każdy miał brunatny płaszcz, stąd zwano ich potocznie brunatnymi płaszczami. Poza tym łączył ich herb miasta wygrawerowany na brzuchach i klatkach piersiowych ich kreacji.
                    Najpotężniejsza twierdza Rumlandii nie została nigdy w całości zdobyta.  Miejscowi mówili, że najbliższy osiągnięcia tego celu był Chan Ordy, imieniem Telim IV, lecz było to przed trzystu laty. Chan przeszedł wówczas fosę, ale nim zdążył zdobyć kolejne mury zaskoczyła go sojusznicza Rumlandii armia Skandynawska, która rozgromiła jego wojsko poważnie już przetrzebione po zdobywaniu kolejnych umocnień. 
                    Będący gościem w jednej z tawern w Górnym Mieście Denis van Nicolescu miał nadzieje, że tak samo będzie i tym razem. Pułkownik do niedawna był namiestnikiem Twierdzy Dzikie Pola. Powstrzymał - w samym tym roku - dwa najazdy wilkołaków, utrzymał miasto przed oblężeniem Armii Rodowej i pomógł rozbić ją w walnej bitwie. Po bitwie dostał rozkaz udania się do brata księcia Filipa, który wybawił go w Dzikich Polach. Dotarł tu zaledwie dwa dni temu z garstką jeźdźców. 
                    Kilka kilometrów przed miastem miał jeszcze stu piechurów, lecz na wieść o poddaniu się twierdzy, którą  opuścili ze swoim dowódcą, zbuntowali się i część zdezerterowała, a gdy pułkownik rozkazał ich ścigać reszta odmówiła wykonania rozkazu. Rozwścieczony van Nicolescu polecił wiernym sobie żołnierzom zabić ich wszystkich. Wywiązała się straszliwa rzeź, w której większość wiernych i niewiernych wojów poległo. Ocaleli piechurzy uciekli, a z oficerem pozostało 13 kawalerzystów. 
                    Wygląd pułkownika zmienił się od czasu, kiedy wysyłał Lena Tao na poszukiwania swojego pojmanego do niewoli syna. Teraz wszystkie jego włosy była już siwe i postrzępione. Twarz miał wychudłą, a pod oczami znajdowały się okropne wory. Oczy stały się matowe, a cała reszta ciała chuda i słaba.
                    Stan oficera pogarszał się z każdym dniem. Sprowadzeni medycy twierdzili, że nie jest to wywołane chorobą, a winna może być tylko nadwyrężona psychika wojskowego. Jednocześnie utrzymywali, że jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
                    Tego dnia leżał w swoim apartamencie, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Nie miał zamiaru wstawać i raczyć niechcianego gościa uprzejmościami, więc wydyszał tylko:
- Wejść.
                    Przez próg przeszedł około czterdziestoletni mężczyzna o szarych oczach, ubrany w żółty kaftan, na którym umieszczono niedźwiedzia brunatnego z czarną włócznią, na zielonym tle.  Miał też sięgające za ucho, kręcone czarne włosy.
- Witam panie van Nicolescu - powiedział przybysz.
- Nawzajem panie namiestniku.
- Lepiej się już pan czuje?
- Niezupełnie.
- Smutno to słyszeć...
                    Denis nie wiedział czego chce od niego Jon van Nordescu, namiestnik Norfdamu. Irytowała go ta uprzejmość. Wiedział, że szarooki był bardzo bogatym i wpływowym szlachcicem w przeciwieństwie do pułkownika. Irytowała go ta uprzejmość i wymuszona troska w głosie.
- Czego pan ode mnie chce? - warknął.
- Zapytać o formę, porozmawiać o interesach i przekazać wieści.
- O zdrowiu pan już wie, przekaż teraz te wieści i to szybko...
- może uprzejmiej? Jeśli tak to muszę panu powiedzieć, że wojna przybiera nieoczekiwany przebieg. Południowcy księcia Marca zdobyli to co nie udało się panu i generałom.
- To znaczy co?
- Twierdze Obra i rodową, Pogranicznice i wiele mniejszych miasteczek oraz wsi.
- Kiedy im się to udało?
- Mamy trzeci miesiąc roku. Mieli wsparcie przy granicy i to wystarczyło by załogi szybko się im poddały. Twierdza Danilesców broniła się półtora miesiąca nim skapitulowała.
- Czyli rodowi zostali bez niczego?
- Niezupełnie. Wiktor nie jest głupi. Wycofał się z wszystkimi wojskami do Centrdamu. Ma ze sobą zapasy na nawet i trzy lata oblężenia. Szturmem go nie wezmą.
- Czyli impas.
- Tak.
                    Nowe wieści zupełnie zmieniły położenie sytuacji w jakiej się znajdowali. Marc miał najmniejsze siły na początku wojny. Teraz kontrolował dwie trzecie kraju. 
- A jak nasza sytuacja?
- Północ pamięta kogo popierała i dalej trwa wiernie. Stolica mocno ufortyfikowana, Westdam nie może zostać oblężony. Chan Tuhaj wydał manifest, w którym zapowiedział, że oblężenie tuż przy granicy oznacza włączenie Ordy do wojny. Nie mogą zdobyć miasta inaczej niż przez układy.
- Albo od środka - wtrącił Denis.
- Nie możliwe.
                    Van Nicolescu nie odpowiedział. Wiedział, że jeśli zlecić misję zdobycia największego miasta zachodu pewnemu złotookiemu przybyszowi jest on w stanie to wykonać. Nie zdradzi tego, jednak nikomu, dopóki nie otrzyma znowu poważnej roli do wykonania.
- Co z moim synem? - spytał.
- Krążą plotki - odpowiedział van Nordescu - mógł przyłączyć się do Marca, kiedy ten go uwolnił, mógł zginąć, albo zostać okaleczony.
- Musi żyć jest moim dziedzicem!
- Jak narazie nie ma czego dziedziczyć.
- Jeśli rodowi się wykrwawili to mamy szanse na odzyskanie kraju w nieco ponad dwa lata.
- Nie jest to łatwe. Van Augustescu trzyma dalej Twierdzę Jesienną, Westdam jak już mówiłem jest bezpieczny, stolica utrzymywana jest przez księcia Filipa i generała van Abramescu.
- A siły?
- Rodowi około 4 tysięcy. My około 8, a południowcy około 4 własnych, twierdze przy granicy trzymają im sojusznicy, tak jak i tamtejsze wsie i miasteczka, a do tego mają 3 tysiące dezerterów od nas.
- Skurwysyństwo.
 - Przejdźmy do innych kwestii.
- Zamieniam się w słuch.
- Jak wiesz panie pułkowniku, mam żonę, cztery córki, syna i liczną dalszą rodzinę. Może i córki mam młode, ale trzeba je powydawać za mąż przed końcem wojny...
                    W tym momencie ex-namiestnik Twierdzy Dzikie Pola przestał słuchać. Wiedział co za raz usłyszy. Gospodarz miasta chce żeby poślubił jedną z jego córek. Wiedział, że Norfdam robi się ciasny dla van Nordesców. Namiestnik Jon miał poza swoją najbliższą rodziną jeszcze 2 braci i kilku kuzynów. Dalsza rodzina nie grała żadnej roli, gdyż na przestrzeni lat pozmieniała w wyniku zawieranych małżeństw nazwiska.
- Którą mi proponujesz? - spytał Jona.
- Najstarszą.
- O ile mnie pamięć nie myli to jest nią Anna? - spytał van Nicolescu, a szarooki potwierdził to ruchem głowy.
                    Anna van Nordescu zwana była przez złośliwych przedstawicieli elit miejskich Rozwartą Damą, a przez prostych mieszczan Szlachetną Dziwką. Miała reputacje ladacznicy. Co było wg informacji, które usłyszał pan Denis prawdą. Według plotek Rozwarta Dama była kobietą mającą najwięcej kochanków na północ od stolicy. Podobno potrafiła w ciągu kilku minut okręcić sobie tak faceta wokół palca, że bez wahania szedł z nią do łoża lub tam gdzie Anna chciała się kochać, nawet jeśli był wiernym mężem.
- Ile ona ma właściwie lat? - spytał siląc się na uprzejmy ton Denis.
- 27.
- Sporo młodsza.
- O ile ci nadal staje, to sprawi ci jeszcze parę dzieciaków.
                    O ile one na prawdę będą moje - pomyślał pułkownik, ale powiedział tylko:
- Dlaczego nie mogą wziąć którejś młodszej?
- Bo Truda ma dopiero 13 lat, Florentyna jest już zaręczona z synem van Augustescu, a Lisa cię nie chce, bo uważa że jesteś starym, głupim impotentem.
- Uważaj co mówisz waszmość!
- Powtarzam dlaczego nie masz wyboru.
- Mam! - ryknął van Nicolescu - mogę pozostać wdowcem.
- Widzę, że odzyskujesz siły - zauważył od niechcenia van Nordescu - to dobrze. Masz czas na namysł spotkamy się jutro. Może coś lub ktoś przekona cię do zmiany decyzji. 
                    Wieczorem ex-namiestnik myślał co takiego może go nakłonić do zmiany decyzji. Opuścił komnatę, którą zajmował i poszedł na samotną kolację. Dochodziła północ, więc nikt nie powinien mu przeszkadzać.
                    Mijając niektóre komnaty słyszał dochodzące z nich odgłosy rozkoszy. Starał się przypomnieć sobie kto w nich mieszka i czy przebywa tam jego przyszła narzeczona. Rozpoznał komnatę namiestnika i jego żony - Lilly. Potem stwierdził, że córka namiestnika - Florentyna musi być teraz z narzeczonym, bo tam również słyszał słodkie piski osiemnastolatki. Dlaczego nie mogę mieć jej - myślał.
                    Florentyna była brunetką, o średnim wzroście i ładnej, mlecznej cerze. Dziewictwa pobawił jej dopiero narzeczony, o czym plotkowała służba. Była miła, zawsze się uśmiechała i wydawała się nieśmiała w tych sprawach.
                    Wszedł do pustej sali jadalnej. Na stole stało jeszcze trochę pieczeni z łosia oraz kilka pajd chleba. Nałożył sobie porcję wziął z szafy porzeczkowe wino i rozpoczął samotną ucztę.
- Podobno mamy być małżeństwem? - spytał czyjś głos za jego plecami.
                    Palce stojącej za nim kobiety masowały mu kark kiedy jadł. Tylko nie ona! - wrzeszczał w myślach pułkownik.
- Nie podjąłem jeszcze decyzji.
- Wiem. Przyszłam ci pomóc.
- Usiądź ze mną - zaproponował Annie - porozmawiajmy.
- Wolę inne sposoby negocjacji.
- Dlatego zwą cię Rozwartą Damą...
- Tak mówią ci, których nie zechciałam - powiedziała i przygryzła mu delikatnie ucho. Jej ręce wpełzły pod szlafrok, noszony wieczorami przez mężczyznę.
- Odpowiesz mi na parę pytań, a po negocjujemy na twój sposób - zapewnił.
- Dlaczego chcesz mnie poślubić?
- Szczerze? Możliwe, że twój syn nie żyje, a Dzikimi Polami musi ktoś rządzić - stwierdziła z rozbrajającą szczerością kobieta.
- A co jeśli żyje?
- Trudno, damy radę kochany - rzekła i usiadła mu na kolanach.
                    Denis patrzył w jej duże niebieskie oczy. Były tak głębokie. Nawet nie zaważył jak kobieta zsunęła mu szlafrok. Odsunął krzesło, na którym siedzieli. Teraz mógł ją całą ujrzeć. Ubrana była tylko w obcisłą koszulę nocną o bladym kolorze. Miała odrobinę ciemniejszą cerę niż Florentyna i reszta jej sióstr.
                    Dziewczyna rzuciła szlafrok wojskowego u stóp krzesła i klękła na nim. Złapała w dłoń sflaczały członek i w kilka minut uczyniła go ustami zdatnym do użycia. Sama nadziała się nań i ujeżdżała mocno przez kilka minut. Po tym czasie pułkownik jęczał i sapał rozpaczliwie. Skończył w niej. Kobieta uderzyła go lekko w policzek, otwartą dłonią.
- Nie zadowoliłeś mnie - skarciła go - napraw to - powiedziała i uderzyła go mocniej.
                    Oszołomiony tym zachowaniem Denis stracił resztki nadziei. Zaczął poruszać się w przód i w tył, ale nie mógł stanąć na wysokości zadania. Szlachetna Dziwka chichotała z jego nędznych prób i dla odmiany zaczęła głaskać po policzku i przytulać. Bawi się mną - uświadomił sobie mężczyzna.
- CO WY WYPRAWIACIE?! - ryknęła matka Anny, która weszła nie wiedzieć kiedy do sali jadalnianej.
- Mój przyszły mąż próbuje zebrać się w sobie i postawić go - zakpiła Anna.
- Teraz już na pewno nim będzie - syknęła żona namiestnika - inaczej Jon go powiesi.
- Całkiem możliwe - dodała córka słodkim uśmieszkiem.
                    Rozwarta Dama zeszła z niego i wyszła z mamą pod rękę. Denis został sam ze swoją hańbą. Syn go opuścił, a teraz jeszcze został wmanewrowany w ślub, którego nie chciał. Książęta przegrywali wojnę, a on przegrywał życie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz