środa, 16 października 2013

29. Zima



Rozdział 29
Zima

                    Tamara siedziała samotnie w komnacie, którą zajmowała z Ayumi patrzyła na spadające z nieba płatki śniegu. Była to pierwsza śnieżyca tej zimy. Dziewczyna słyszała jak miejscowi cieszą się, że w tym roku zimy w ogóle nie zastaną, ale mylili się.

                    Dwunastolatka zawsze lubiła zimę i śnieg. Mogła wtedy szaleć w białym puchu z przyjaciółmi, chociaż z racji wrodzonej nieśmiałości to oni zwykle szaleli, a Tamara obrywała od nich śnieżkami. Cieszyła się chodząc w zimowych strojach, było w nich tak ciepło, dopóki ktoś nie kazał jej spędzić całego dnia na zewnątrz.

                    Przyjrzała się sobie w lustrze. Teraz znów wyglądała jak jeszcze niedojrzała dziewczynka, którą była. Miała ubrane grube, wełniane, czarne spodnie, swoją ulubioną białą bluzeczkę, sweter uszyty poprzedniego dnia przez Ayumi, z wydzierganymi reniferami i grube futro z niedźwiedzia, jakie znalazła jej Wiktoria.

- Cześć - przywitała ją zdyszana Namada, która właśnie wbiegła do pokoju.
- Hej.
- Późno spadł w tym roku śnieg, co nie?
- Który mamy miesiąc, bo już się zgubiłam w tym?
- Za tydzień kwiecień.
- Już? - zdziwiła się Tamara.
- No - potwierdziła Ayumi - to przez to, że na froncie wciąż tak wszystko tkwi w miejscu. Len stoi w lesie pod Westdamem z Akiko, król Marc jest pod Centrdamem, jego kawaleria siedzi w Dzikich Polach.
- To tam nie ma pułkownika?
- Uciekł dawno temu na północ.

                    Tamara zasmuciła się bardzo na te słowa. Miała nadzieję, że Marc szybko złapie Denisa van Nicolescu i zaraz ukarze go za jego zbrodnie. Jeszcze lepiej by było gdyby dorwał do Len, ale obawiała się, że w tym przypadku to Tao mógłby stać się katem.

- Nie smuć się - zapewniła ją Ayumi i przytuliła - nasze wojska dojdą i tam.
- Jak długo to jeszcze potrwa?
- Sama chciałabym wiedzieć... Len nie może podejść pod mury miasta, ponieważ wtedy chan runie na niego z swoją kawalerią. Szczęście Lena, że nie wiedzą ile na prawdę ma wojska...
- Dlaczego król wysłał go na taką misję?

                    Ayumi milczała chwilę, jakby sama nie wiedziała co na to odpowiedzieć.

- Wygląda to tak jakby Marc chciał pozbyć się twojego przyjaciela, ale zapewniam cię, że to nie jest tak jak wygląda.
- To jak?
- Marc chciał zdobyć miasto z zaskoczenia. Mały odział nie wzbudziłby żadnych podejrzeń. Mógłby nawet wejść do miasta i wtedy dopiero zacząć walczyć.
- Naiwne - zauważyła Tamara - nawet ja to widzę, a nie wiem nic o wojnie.

- Możliwe - zgodziła się samotna matka - ale zapominasz, że Len jest człowiekiem, który jako jedyny mógł znaleźć sposób na zdobycie miasta mając tak mało sił - zrobiła krótką pauzę i mówiła dalej - poza tym sądzę, że chodzi tu o zmylenie przeciwnika. Kawaleria pułkownika Narescu pustoszyła wioski wokół Twierdzy Dzikie Pola, Marc oblega Centrdam, armie sojusznicze podporządkowują nam zachodnią granicę. Dorzucając do tego Lena pod Westadem, mamy obraz ogromnej i niezwyciężonej armii. Twierdza Tęczy zgadza się poddać bez walki. Wynikło to głownie ze złudzenia, że zaraz otoczą i wybiją jej załogę liczne i silne armie Marca.

- Czyli misja Lena to zmyłka?
- Tak sądzę - odpowiedziała z uśmiecham Ayumi. 

                    Uśmiechała sie tak szczerze, że Tamara nie mogła jej nie uwierzyć. Przytuliła się jeszcze raz do przyjaciółki i wyszła z nią na śniadanie.

***

                    Lenowi udało się nie dać uwieźć pani Van Kresuescu jeszcze przez trzy dni i noce, aż wreszcie pierwszej nocy po spadnięciu śniegu zgodził się spać z nią pod jednym futrem. Kiedy do tego doszło blondynka od razu przylgnęła do niego całym ciałem i odsłaniając sobie i jemu strategiczne części ciała mogła zabrać się do zabawy. Nakierowała odpowiednio męski oręż chłopaka i zabawiali się dopóki starczyło im sił.

- Teraz możesz mi opowiedzieć o swoich wcześniejszych podbojach - powiedziała kiedy porucznik leżał wtulony w jej biust, a ten był taki jędrny i miły w dotyku, że jeszcze teraz od czasu do czasu całował jej piersi.
- Była tylko jedna.
- Zawsze coś - zapewniła go pani Danka - jaka była? Jak wyglądała?
- Była... - zaczął Len i zaciął się - chyba blondynką.
- Nie pamiętasz?
- To była... Poznałem ją parę godzin wcześniej, a potem się upiliśmy.
- Rozumiem - powiedziała van Kresuescu i przyciągnęła twarz Lena mocniej do siebie - śpijmy już.
- Słusznie - zgodził się Tao - rano negocjujemy.

                    Len obudził się jako pierwszy. Delikatnie wysunął się z pod stery futer i skór, którymi byli nakryci. Widział przy okazji, że biust szlachcianki nadal był wolny od ubrania. Pogłaskał ją delikatnie po sutku, a ta zamruczała zadowolona przez sen.

                    Ubrał się w swoje ulubione czarne, szerokie spodnie, zasznurowywane białym paskiem. Przez głowę wciągnął czerwoną bluzkę, z wyszytym na żebrze herbem króla Marca - szarym wilkiem w koronie, na jasnoczerwonym tle. Na to narzucił płaszcz z wilczych futer, obszyty pasem lnianej, czerwonej tkaniny.
- Mogę już iść - rzekł sam do siebie i wyszedł przed namiot.

                    Przed namiotami paliły się ogniska. Len rozkazał przed każdym namiotem rozpalić ognisko tak żeby wydawało się, iż jest ich więcej niż w rzeczywistości. Wartownicy mieli rozkaz pilnować by żadne nie zgasło.

                    Przy ognisku na samym skraju lasu i ich obozu stała już Akiko i trzech wojów. dwóch czekało tu żeby pójść ze swoim dowódcą do siedziby wroga, a jeden pełnił wartę. Wszyscy byli uzbrojeni w halabardy w dłoniach i miecze w pochwach. 

                    Akiko nie miała dziś ze sobą swojego łuku. Ubrała jedyną suknię jaką ze sobą miała - z wyjątkiem tej, która została podczas porwania jej przez szpiegów z jej rodzinnego kraju. Suknia, którą założyła była cienka, biała i ozdobiona białymi koralikami, wszytymi w materiał. Len wiedział, że kieszenie w sukni, znajdujące sie na wysokości bioder są dziurawe, a Namada skorzystała z tego i do obu ud przymocowała sobie dwa małe sztylety za pomocą specjalnej, białej podwiązki. To tak na wypadek, gdyby ktoś chciał ich zabić.

- Idziemy - rzucił Len bez przywitania.

                    Jego ludzie i Akiko zasalutowali mu i poszli za przywódcą - z wyjątkiem jednego pozostawionego na straży. Pod nieobecność Lena rządy w obozie miał przejąć Linescu. Złotooki miał zaufanie do zdolności Rumlandczyka w utrzymaniu porządku i karności w obozie podczas swojej nieobecności. 

                    Kilkaset metrów jakie dzieliło ich od murów miasta podążyli dość szybko. Będąc już kilka kroków od czwórki ludzi strzegących tego dnia głównej bramy do miasta, usłyszeli głos jednego z nich.

- Stać!
- My do twojego szefa imbecylu - odpowiedział stanowczo Len.
- Do kogo?
- Do namiestnika miasta - wtrąciła Akiko.
- Wejdźcie - powiedział po krótkiej chwili inny strażnik - namiestnik Robert van Dojnal czeka na was w pierwszej wieży muru.

                    Posłusznie przeszli przez bramę i podążyli do wskazanej wieży. Miasta za bardo nie mogli się na oglądać. Tuż za bramą znajdował się targ. Mieszkańcy miasta jakby nigdy nic robili codzienne zakupy, nawet nie zauważając wysłanników z obozu, chcącego zdobyć ich miasto.

                     Po chwili jeden z mijanych strażników zgodził się doprowadzić ich do van Dojnala. Mężczyzna miał na kolczudze wygrawerowany herb namiestnika. Był to tatarak na białym tle. 

                    Wkrótce weszli do odpowiedniej wieży. Wspięli się krętymi schodami na wysokość murów miejskich. Wtedy stanęli przed dylematem iść wyżej czy wejść na mury. Strażnik, który ich prowadził doradził żeby poszli wyżej i skorzystali z kolejnych drzwi. Zrobili tak.

                    Znaleźli się w małym pomieszczeniu, gdzie czekało już troje ludzi. Pierwszym z nich był inny strażnik. Drugim niski, mężczyzna, o ostrych rysach twarzy i nieco skośnych oczach. Przypominał tatara. Trzecim był siwy mężczyzna. Ubrany był w zbroje płytową, na której namalowano jego herb. Na ramionach przyczepiony miał purpurowy płaszcz, a w pochwie przy pasie trzymał szablę.

- Jestem Robert van Dojnal - przedstawił się - a to jest syn chana - wskazał na tatara, który okazał sie dziedzicem wodza Ordy - na imię mu Fatik. 

                    Fatik pochylił sztywno głowę w dół. Najwyraźniej uważał, że hańbą jest by przywitał sie z posłańcami.

- Jestem Len, a to jest Akiko Namada i moja eskorta.
- Namiestniku - przemówił chłodno Fatik - ten czubek - wskazał na czubek włosów Lena, który zwyczajnie sterczał w górę - ten czubek - powtórzył z akcentem - chce nas ośmieszyć i zadrwić przyprowadzając przed nasze oblicze tą zdrajczynię.
- Nie wiedział , że tu będziesz przyjacielu - stonował łagodnie van Dojnal.

                    Ordyniec nachmurzył sie i nie odzywał już przez dłuższy czas.

- Czego od nas chcecie? - namiestnika zwrócił się do Lena.
- Poddania miasta.
- Wiecie, że to mało prawdopodobne. Mamy duży garnizon, sporo zapasów i poparcie naszych przyjaciół z Ordy.
- Jesteście poddanymi króla Rumlandii - warknął Len.
- A obecnie mamy trzech pretendentów do tego tytułu...
- z których tylko jeden nosi koronę.
- Nie mamy pewności czy słusznie...
- ale do końca roku podbije cały kraj.

                    Staruszek roześmiał się dobrodusznie i spojrzał na stojącą za Lenem Ayumi.

- Muszę przyznać, że wasz porucznik ma bardzo dosadne argumenty. Trudno się z nim nie zgodzić, ale on tylko żąda jak narazie poddanie miasta, a nie oferuje nic w zamian. Może ty pani zaproponujesz nam coś ciekawszego.

                    Przez chwilę nikt się nie odzywał. Fatik mamrotał coś o krnąbrnych dziwkach i tym co zrobił by Namadzie, mając ją po swojej stronie granicy.

- Mamy dla pana namiestnika list od króla - powiedziała wreszcie Akiko.
- Daj go mu - warknął Len.

                    Namada podeszła do namiestnika i wręczyła mu zalakowaną kopertę. Starzec rozerwał ją i przeczytał szybko, nie wypowiadając przy tym ani jednego słowa. Potem podał list Fatikowi.

- Co o tym sądzisz? - spytał go 

                    Fatik zachował kamienną twarz, chociaż w jego oczach pojawiły się wesołe ogniki. Mimo tego przemówił chłodnym tonem.

- Wiecie co tu pisze? - spytał Lena i Akiko.
- Nie - zaprzeczyli równocześnie, takim samym, pewnym tonem.
- To dobrze - uśmiechnął się, obnażając zęby w obrzydliwy sposób.
- Zgadzacie się? - spytał natarczywie Len.
- To on tu podejmuje decyzje - odrzekł syn chana.
- Powiedzmy, że tak, ale nie od razu. Najpierw zmieńmy miejscu. W odpowiedniejszej komnacie mogę uczynić to czego żąda ode mnie nasz nowy król...

***

                    Wnętrze świątyni, której zewnętrzne mury zostały ozdobione muralami przedstawiającymi Czarnolas, dzikie zwierzęta i bohaterskiego człowieka z mieczem, ozdobionym szlachetnymi kamieniami - zapełnione było gromadą mieszkańców miasta. 

                    Powodem zebrania się tych wszystkich ludzi w świątyni poświęconej bogu natury był ślub. I to nie byle kogo, bo małżeństwo zawierała córka namiestnika miasta Anna van Nordescu, zwana Rozwartą Damą, a jej przyszłym mężem była również znana osobistość - pułkownik Denis van Nicolescu - bohater odparcia drugiego najazdu wilkołaków w zeszłym roku.

                    Uroczystość odbywała się w Wielkiej Sali, która na ten czas została udekorowana przez służbę namiestnika w jego barwy. Z ścian opadały płótna z herbem rodu van Nordescu, nad wejściem powiewała jedna samotna chorągiew pana młodego. Nie pozostawało to złudzeń co do tego, kto jest inicjatorem małżeństwa, a kto ratuje się zgadzając się na nie. Ławy udekorowano gałązkami brzóz i wierzb płaczących - co stanowiło niejako żart z ex- namiestnika Dzikich Pól.

                    Na podwyższeniu na końcu sali stał starszy mężczyzna, ubrany w typowe dla kapłanów tego boga szaty w kolorze moro. Przed nim na krześle siedziała Anna. Niebieskooka siedziała spokojnie i dostojnie. Była świadoma pozycji jaka jej się należała ze względu na urodzenie i tego, że po wojnie ma szanse zostać matką przyszłego namiestnika twierdzy w okolicach obrzeż Czarnolasu. 

                    Dwudziestosiedmiolatka ubrana była bardzo jasną bladoróżową suknię ślubną, ozdobioną złotymi nićmi, pięknymi koronkami i perłami na kołnierzu i falbankach. Kasztanowe włosy utworzyły jej długi warkocz, charakterystyczny na te okazje dla rumlandzkich dam.

- Powstańmy - rzekł donośnym głosem kapłan.

                    W tym momencie zamknięte dotychczas drzwi Wielkiej Sali otwarły się z hukiem i wszedł przez nie pan młody w asyście świadków, którymi byli młodsza siostra Anny - Florentyna - i jej mąż.

                    Denis van Nicolescu szedł powoli, a minę miał smutną. Od czasu do czasu zerkał na idącą po jego lewej stronie osiemnastolatkę. Żałował, że nie został wybrany na męża młodszej siostry. 

                    Dziś brunetka miała założoną czerwoną tunikę, długa do połowy ud. Na nią narzuciła śnieżnobiały płaszcz, tak ładnie kontrastujący z jej mleczną cerą. Wyglądała tak pięknie, że doświadczony życiem żołnierz był gotów w jednej chwili zerwać zaręczyny i nawet siłą zaciągnąć ją do pustej komnaty. Ostatkiem sił powstrzymał się przed. Po pierwsze dlatego, że młódka była już zaręczona z innym facetem, a po drugie dlatego że oznaczało by to śmierć. Denis dziwił się jak mogła ubrać tak letni ubiór w tak mroźny, zimowy dzień.

                    Sam ubrał się w ozdobną kolczugę z wygrawerowanym na piersi herbem jego rodu - miedzianą monetą pod wysokim drzewem, na pomarańczowym tle. Na nogach miał czarne, jedwabne spodnie. były bardzo cienkie, w związku z czym Denis marzł i zgrzytał po cichu zębami. Pod kolczugą miał chociaż gruby, wełniany sweter, a na niej pomarańczową pelerynę.

                    W końcu doszedł do podwyższenia mijając ławy zajęte przez obcych mu w większości gości. Rozpoznał zaledwie garstkę rodziny panny młodej, jej mamę Lilly, ojca Jona, siostry Lisę i Trudę oraz kuzynów Jona. Z jego strony w najciemniejszym koncie sali stało ostatnich kilku wiernych żołnierzy.

- Zjawiliśmy się tu by wobec boga natury i innych bóstw połączyć tych dwojga więziami małżeńskimi. Miłość to piękna rzecz, a ci dwoje wiedzą coś o tym dobrze... - Anna i Denis spojrzeli na sobie z miną jednoznacznie mówiącą jak bardzo myli się kapłan - tylko miłość... - w tym momencie Denis odpłynął. Stał. Słuchał, ale żadne słowo nie docierało do jego świadomości. Ocknął się kiedy kapłan zapytał:

- Czy chcesz wziąć tę damę za żonę?
- Tak - odparł mimowolnie.

                    Potem znów wykonywał cały rytuał bez żadnej świadomości. Powtarzał wymagane słowa i w odpowiednim momencie nałożył żonie obrączkę na serdeczny palec. 

- Jesteście teraz jednym ciałem - ogłosił kapłan w moro - jesteście mężem i żoną!

                    Sala rozbrzmiał gromkimi brawami, ale nie trwało to długo. Wkrótce sala znów została wypełniona przez dziwną ciszę. Goście wychodzili, a nowożeńcy stali przy kapłanie. Namiestnik van Nordescu nie zaplanował żadnej uczty z okazji ślubu najstarszej córki. Z pewnością Lilly opowiedziała mu o sytuacji w jakiej zastała Denisa i Rozwartą Damę. Ciekawe czy teraz zmienią jej przezwisko? - pomyślał pułkownik...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz