Rozdział
29
Zima
Tamara siedziała samotnie w
komnacie, którą zajmowała z Ayumi patrzyła na spadające z nieba płatki śniegu.
Była to pierwsza śnieżyca tej zimy. Dziewczyna słyszała jak miejscowi cieszą
się, że w tym roku zimy w ogóle nie zastaną, ale mylili się.
Dwunastolatka zawsze lubiła
zimę i śnieg. Mogła wtedy szaleć w białym puchu z przyjaciółmi, chociaż z racji
wrodzonej nieśmiałości to oni zwykle szaleli, a Tamara obrywała od nich
śnieżkami. Cieszyła się chodząc w zimowych strojach, było w nich tak ciepło,
dopóki ktoś nie kazał jej spędzić całego dnia na zewnątrz.
Przyjrzała się sobie w
lustrze. Teraz znów wyglądała jak jeszcze niedojrzała dziewczynka, którą była.
Miała ubrane grube, wełniane, czarne spodnie, swoją ulubioną białą bluzeczkę,
sweter uszyty poprzedniego dnia przez Ayumi, z wydzierganymi reniferami i grube
futro z niedźwiedzia, jakie znalazła jej Wiktoria.
-
Cześć - przywitała ją zdyszana Namada, która właśnie wbiegła do pokoju.
-
Hej.
-
Późno spadł w tym roku śnieg, co nie?
-
Który mamy miesiąc, bo już się zgubiłam w tym?
-
Za tydzień kwiecień.
-
Już? - zdziwiła się Tamara.
-
No - potwierdziła Ayumi - to przez to, że na froncie wciąż tak wszystko tkwi w
miejscu. Len stoi w lesie pod Westdamem z Akiko, król Marc jest pod Centrdamem,
jego kawaleria siedzi w Dzikich Polach.
-
To tam nie ma pułkownika?
-
Uciekł dawno temu na północ.
Tamara zasmuciła się bardzo
na te słowa. Miała nadzieję, że Marc szybko złapie Denisa van Nicolescu i zaraz
ukarze go za jego zbrodnie. Jeszcze lepiej by było gdyby dorwał do Len, ale
obawiała się, że w tym przypadku to Tao mógłby stać się katem.
-
Nie smuć się - zapewniła ją Ayumi i przytuliła - nasze wojska dojdą i tam.
-
Jak długo to jeszcze potrwa?
-
Sama chciałabym wiedzieć... Len nie może podejść pod mury miasta, ponieważ
wtedy chan runie na niego z swoją kawalerią. Szczęście Lena, że nie wiedzą ile
na prawdę ma wojska...
-
Dlaczego król wysłał go na taką misję?
Ayumi milczała chwilę, jakby
sama nie wiedziała co na to odpowiedzieć.
-
Wygląda to tak jakby Marc chciał pozbyć się twojego przyjaciela, ale zapewniam
cię, że to nie jest tak jak wygląda.
-
To jak?
-
Marc chciał zdobyć miasto z zaskoczenia. Mały odział nie wzbudziłby żadnych
podejrzeń. Mógłby nawet wejść do miasta i wtedy dopiero zacząć walczyć.
-
Naiwne - zauważyła Tamara - nawet ja to widzę, a nie wiem nic o wojnie.
-
Możliwe - zgodziła się samotna matka - ale zapominasz, że Len jest człowiekiem,
który jako jedyny mógł znaleźć sposób na zdobycie miasta mając tak mało sił -
zrobiła krótką pauzę i mówiła dalej - poza tym sądzę, że chodzi tu o zmylenie
przeciwnika. Kawaleria pułkownika Narescu pustoszyła wioski wokół Twierdzy
Dzikie Pola, Marc oblega Centrdam, armie sojusznicze podporządkowują nam
zachodnią granicę. Dorzucając do tego Lena pod Westadem, mamy obraz ogromnej i
niezwyciężonej armii. Twierdza Tęczy zgadza się poddać bez walki. Wynikło to
głownie ze złudzenia, że zaraz otoczą i wybiją jej załogę liczne i silne armie
Marca.
-
Czyli misja Lena to zmyłka?
-
Tak sądzę - odpowiedziała z uśmiecham Ayumi.
Uśmiechała sie tak szczerze,
że Tamara nie mogła jej nie uwierzyć. Przytuliła się jeszcze raz do
przyjaciółki i wyszła z nią na śniadanie.
***
Lenowi
udało się nie dać uwieźć pani Van Kresuescu jeszcze przez trzy dni i noce, aż
wreszcie pierwszej nocy po spadnięciu śniegu zgodził się spać z nią pod jednym
futrem. Kiedy do tego doszło blondynka od razu przylgnęła do niego całym ciałem
i odsłaniając sobie i jemu strategiczne części ciała mogła zabrać się do
zabawy. Nakierowała odpowiednio męski oręż chłopaka i zabawiali się dopóki
starczyło im sił.
- Teraz możesz mi opowiedzieć o swoich
wcześniejszych podbojach - powiedziała kiedy porucznik leżał wtulony w jej
biust, a ten był taki jędrny i miły w dotyku, że jeszcze teraz od czasu do
czasu całował jej piersi.
- Była tylko jedna.
- Zawsze coś - zapewniła go pani Danka -
jaka była? Jak wyglądała?
- Była... - zaczął Len i zaciął się -
chyba blondynką.
- Nie pamiętasz?
- To była... Poznałem ją parę godzin
wcześniej, a potem się upiliśmy.
- Rozumiem - powiedziała van Kresuescu i
przyciągnęła twarz Lena mocniej do siebie - śpijmy już.
- Słusznie - zgodził się Tao - rano
negocjujemy.
Len
obudził się jako pierwszy. Delikatnie wysunął się z pod stery futer i skór,
którymi byli nakryci. Widział przy okazji, że biust szlachcianki nadal był
wolny od ubrania. Pogłaskał ją delikatnie po sutku, a ta zamruczała zadowolona
przez sen.
Ubrał
się w swoje ulubione czarne, szerokie spodnie, zasznurowywane białym paskiem.
Przez głowę wciągnął czerwoną bluzkę, z wyszytym na żebrze herbem króla Marca -
szarym wilkiem w koronie, na jasnoczerwonym tle. Na to narzucił płaszcz z
wilczych futer, obszyty pasem lnianej, czerwonej tkaniny.
- Mogę już iść - rzekł sam do siebie i
wyszedł przed namiot.
Przed
namiotami paliły się ogniska. Len rozkazał przed każdym namiotem rozpalić
ognisko tak żeby wydawało się, iż jest ich więcej niż w rzeczywistości.
Wartownicy mieli rozkaz pilnować by żadne nie zgasło.
Przy
ognisku na samym skraju lasu i ich obozu stała już Akiko i trzech wojów. dwóch
czekało tu żeby pójść ze swoim dowódcą do siedziby wroga, a jeden pełnił wartę.
Wszyscy byli uzbrojeni w halabardy w dłoniach i miecze w pochwach.
Akiko
nie miała dziś ze sobą swojego łuku. Ubrała jedyną suknię jaką ze sobą miała -
z wyjątkiem tej, która została podczas porwania jej przez szpiegów z jej
rodzinnego kraju. Suknia, którą założyła była cienka, biała i ozdobiona białymi
koralikami, wszytymi w materiał. Len wiedział, że kieszenie w sukni, znajdujące
sie na wysokości bioder są dziurawe, a Namada skorzystała z tego i do obu ud
przymocowała sobie dwa małe sztylety za pomocą specjalnej, białej podwiązki. To
tak na wypadek, gdyby ktoś chciał ich zabić.
- Idziemy - rzucił Len bez przywitania.
Jego
ludzie i Akiko zasalutowali mu i poszli za przywódcą - z wyjątkiem jednego
pozostawionego na straży. Pod nieobecność Lena rządy w obozie miał przejąć
Linescu. Złotooki miał zaufanie do zdolności Rumlandczyka w utrzymaniu porządku
i karności w obozie podczas swojej nieobecności.
Kilkaset
metrów jakie dzieliło ich od murów miasta podążyli dość szybko. Będąc już kilka
kroków od czwórki ludzi strzegących tego dnia głównej bramy do miasta,
usłyszeli głos jednego z nich.
- Stać!
- My do twojego szefa imbecylu -
odpowiedział stanowczo Len.
- Do kogo?
- Do namiestnika miasta - wtrąciła
Akiko.
- Wejdźcie - powiedział po krótkiej
chwili inny strażnik - namiestnik Robert van Dojnal czeka na was w pierwszej
wieży muru.
Posłusznie
przeszli przez bramę i podążyli do wskazanej wieży. Miasta za bardo nie mogli
się na oglądać. Tuż za bramą znajdował się targ. Mieszkańcy miasta jakby nigdy
nic robili codzienne zakupy, nawet nie zauważając wysłanników z obozu, chcącego
zdobyć ich miasto.
Po chwili jeden z mijanych strażników zgodził
się doprowadzić ich do van Dojnala. Mężczyzna miał na kolczudze wygrawerowany
herb namiestnika. Był to tatarak na białym tle.
Wkrótce
weszli do odpowiedniej wieży. Wspięli się krętymi schodami na wysokość murów
miejskich. Wtedy stanęli przed dylematem iść wyżej czy wejść na mury. Strażnik,
który ich prowadził doradził żeby poszli wyżej i skorzystali z kolejnych drzwi.
Zrobili tak.
Znaleźli
się w małym pomieszczeniu, gdzie czekało już troje ludzi. Pierwszym z nich był
inny strażnik. Drugim niski, mężczyzna, o ostrych rysach twarzy i nieco
skośnych oczach. Przypominał tatara. Trzecim był siwy mężczyzna. Ubrany był w
zbroje płytową, na której namalowano jego herb. Na ramionach przyczepiony miał
purpurowy płaszcz, a w pochwie przy pasie trzymał szablę.
- Jestem Robert
van Dojnal - przedstawił się - a to jest syn chana - wskazał na tatara, który
okazał sie dziedzicem wodza Ordy - na imię mu Fatik.
Fatik pochylił sztywno głowę
w dół. Najwyraźniej uważał, że hańbą jest by przywitał sie z posłańcami.
- Jestem Len, a
to jest Akiko Namada i moja eskorta.
- Namiestniku -
przemówił chłodno Fatik - ten czubek - wskazał na czubek włosów Lena, który
zwyczajnie sterczał w górę - ten czubek - powtórzył z akcentem - chce nas
ośmieszyć i zadrwić przyprowadzając przed nasze oblicze tą zdrajczynię.
- Nie wiedział ,
że tu będziesz przyjacielu - stonował łagodnie van Dojnal.
Ordyniec nachmurzył sie i
nie odzywał już przez dłuższy czas.
- Czego od nas
chcecie? - namiestnika zwrócił się do Lena.
- Poddania
miasta.
- Wiecie, że to
mało prawdopodobne. Mamy duży garnizon, sporo zapasów i poparcie naszych
przyjaciół z Ordy.
- Jesteście
poddanymi króla Rumlandii - warknął Len.
- A obecnie mamy
trzech pretendentów do tego tytułu...
- z których tylko
jeden nosi koronę.
- Nie mamy
pewności czy słusznie...
- ale do końca
roku podbije cały kraj.
Staruszek roześmiał się
dobrodusznie i spojrzał na stojącą za Lenem Ayumi.
- Muszę
przyznać, że wasz porucznik ma bardzo dosadne argumenty. Trudno się z nim nie
zgodzić, ale on tylko żąda jak narazie poddanie miasta, a nie oferuje nic w
zamian. Może ty pani zaproponujesz nam coś ciekawszego.
Przez chwilę nikt się nie
odzywał. Fatik mamrotał coś o krnąbrnych dziwkach i tym co zrobił by Namadzie,
mając ją po swojej stronie granicy.
- Mamy dla pana
namiestnika list od króla - powiedziała wreszcie Akiko.
- Daj go mu -
warknął Len.
Namada podeszła do
namiestnika i wręczyła mu zalakowaną kopertę. Starzec rozerwał ją i przeczytał
szybko, nie wypowiadając przy tym ani jednego słowa. Potem podał list Fatikowi.
- Co o tym
sądzisz? - spytał go
Fatik
zachował kamienną twarz, chociaż w jego oczach pojawiły się wesołe ogniki. Mimo
tego przemówił chłodnym tonem.
- Wiecie co tu pisze? - spytał Lena i
Akiko.
- Nie - zaprzeczyli równocześnie, takim
samym, pewnym tonem.
- To dobrze - uśmiechnął się, obnażając
zęby w obrzydliwy sposób.
- Zgadzacie się? - spytał natarczywie
Len.
- To on tu podejmuje decyzje - odrzekł
syn chana.
- Powiedzmy, że tak, ale nie od razu.
Najpierw zmieńmy miejscu. W odpowiedniejszej komnacie mogę uczynić to czego
żąda ode mnie nasz nowy król...
***
Wnętrze świątyni, której
zewnętrzne mury zostały ozdobione muralami przedstawiającymi Czarnolas, dzikie
zwierzęta i bohaterskiego człowieka z mieczem, ozdobionym szlachetnymi
kamieniami - zapełnione było gromadą mieszkańców miasta.
Powodem zebrania się tych
wszystkich ludzi w świątyni poświęconej bogu natury był ślub. I to nie byle
kogo, bo małżeństwo zawierała córka namiestnika miasta Anna van Nordescu, zwana
Rozwartą Damą, a jej przyszłym mężem była również znana osobistość - pułkownik
Denis van Nicolescu - bohater odparcia drugiego najazdu wilkołaków w zeszłym
roku.
Uroczystość odbywała się w
Wielkiej Sali, która na ten czas została udekorowana przez służbę namiestnika w
jego barwy. Z ścian opadały płótna z herbem rodu van Nordescu, nad wejściem
powiewała jedna samotna chorągiew pana młodego. Nie pozostawało to złudzeń co
do tego, kto jest inicjatorem małżeństwa, a kto ratuje się zgadzając się na
nie. Ławy udekorowano gałązkami brzóz i wierzb płaczących - co stanowiło
niejako żart z ex- namiestnika Dzikich Pól.
Na podwyższeniu na końcu
sali stał starszy mężczyzna, ubrany w typowe dla kapłanów tego boga szaty w
kolorze moro. Przed nim na krześle siedziała Anna. Niebieskooka siedziała
spokojnie i dostojnie. Była świadoma pozycji jaka jej się należała ze względu
na urodzenie i tego, że po wojnie ma szanse zostać matką przyszłego namiestnika
twierdzy w okolicach obrzeż Czarnolasu.
Dwudziestosiedmiolatka
ubrana była bardzo jasną bladoróżową suknię ślubną, ozdobioną złotymi nićmi,
pięknymi koronkami i perłami na kołnierzu i falbankach. Kasztanowe włosy
utworzyły jej długi warkocz, charakterystyczny na te okazje dla rumlandzkich
dam.
-
Powstańmy - rzekł donośnym głosem kapłan.
W tym momencie zamknięte
dotychczas drzwi Wielkiej Sali otwarły się z hukiem i wszedł przez nie pan
młody w asyście świadków, którymi byli młodsza siostra Anny - Florentyna - i
jej mąż.
Denis van Nicolescu szedł
powoli, a minę miał smutną. Od czasu do czasu zerkał na idącą po jego lewej
stronie osiemnastolatkę. Żałował, że nie został wybrany na męża młodszej
siostry.
Dziś brunetka miała założoną
czerwoną tunikę, długa do połowy ud. Na nią narzuciła śnieżnobiały płaszcz, tak
ładnie kontrastujący z jej mleczną cerą. Wyglądała tak pięknie, że doświadczony
życiem żołnierz był gotów w jednej chwili zerwać zaręczyny i nawet siłą
zaciągnąć ją do pustej komnaty. Ostatkiem sił powstrzymał się przed. Po
pierwsze dlatego, że młódka była już zaręczona z innym facetem, a po drugie
dlatego że oznaczało by to śmierć. Denis dziwił się jak mogła ubrać tak letni
ubiór w tak mroźny, zimowy dzień.
Sam ubrał się w ozdobną
kolczugę z wygrawerowanym na piersi herbem jego rodu - miedzianą monetą pod
wysokim drzewem, na pomarańczowym tle. Na nogach miał czarne, jedwabne spodnie.
były bardzo cienkie, w związku z czym Denis marzł i zgrzytał po cichu zębami.
Pod kolczugą miał chociaż gruby, wełniany sweter, a na niej pomarańczową
pelerynę.
W końcu doszedł do
podwyższenia mijając ławy zajęte przez obcych mu w większości gości. Rozpoznał
zaledwie garstkę rodziny panny młodej, jej mamę Lilly, ojca Jona, siostry Lisę
i Trudę oraz kuzynów Jona. Z jego strony w najciemniejszym koncie sali stało
ostatnich kilku wiernych żołnierzy.
-
Zjawiliśmy się tu by wobec boga natury i innych bóstw połączyć tych dwojga
więziami małżeńskimi. Miłość to piękna rzecz, a ci dwoje wiedzą coś o tym
dobrze... - Anna i Denis spojrzeli na sobie z miną jednoznacznie mówiącą jak
bardzo myli się kapłan - tylko miłość... - w tym momencie Denis odpłynął. Stał.
Słuchał, ale żadne słowo nie docierało do jego świadomości. Ocknął się kiedy
kapłan zapytał:
-
Czy chcesz wziąć tę damę za żonę?
-
Tak - odparł mimowolnie.
Potem znów wykonywał cały
rytuał bez żadnej świadomości. Powtarzał wymagane słowa i w odpowiednim
momencie nałożył żonie obrączkę na serdeczny palec.
-
Jesteście teraz jednym ciałem - ogłosił kapłan w moro - jesteście mężem i żoną!
Sala rozbrzmiał gromkimi
brawami, ale nie trwało to długo. Wkrótce sala znów została wypełniona przez
dziwną ciszę. Goście wychodzili, a nowożeńcy stali przy kapłanie. Namiestnik
van Nordescu nie zaplanował żadnej uczty z okazji ślubu najstarszej córki. Z
pewnością Lilly opowiedziała mu o sytuacji w jakiej zastała Denisa i Rozwartą
Damę. Ciekawe czy teraz zmienią jej przezwisko? - pomyślał pułkownik...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz