Rozdział
28
Ultimatum
chana
Oddział Lena przybył trzy
dni temu pod mury Westdamu. Mimo tego nie mógł podejść pod nie wystarczająco
blisko by uderzyć. Nie mogli nawet spróbować przeprowadzić działań dywersyjnych
ani szpiegowskich.
Wynikało to manifestu jaki
chan Tuchaj ogłosił dzień przed przybyciem Samodzielnego Oddziału Leśnego Armii
Niepodległej Rumlandii pod miejskie mury. Chan zapowiedział, że wobec próby
oblężenia miasta leżącego przy granicy z jego krajem, pozwoli dwóm tysiącom
swoich kawalerzystów na zbrojną interwencję na agresorach. Istotnie chłopi
opowiadali po wsiach, że Ordyńcy stoją już przy słupach granicznych, gotowi na
atak.
Len wiedział, iż podchodząc
zbyt blisko Westdamu wywoła wojnę między pogrążoną w wojnie domowej Rumlandią,
a Ordą. Skutkiem tej wojny byłoby za pewne osadzenie na tronie w Bukadamie
monarchy podległego Tuchajowi i zniewolenie mieszkańców kraju.
Postanowił wobec tego
rozstawić obóz na skraju lasu. Nie planował nawet wychodzić z gąszczy. Wolał
pozostawić złudzenie, że w głębi zarośli pozostają inni żołnierze, których tu
doprowadził. Jak narazie opuszczający miasto potwierdzali, że faktycznie tak
myślą obrońcy "Dumy Zachodniej Rumlandii".
Wobec tego Len pozwalał
kawalerzystom polować na ludzi dojeżdżających do miasta, którzy nie byli wobec
niego przyjaźnie nastawieni. Mogli też likwidować uzbrojonych ludzi
opuszczających miasto, o ile nie nieśli białej flagi. Kiedy nieśli ją, Tao
wyjeżdżał im na spotkanie, wystarczająco daleko żeby posłańcy nie dostrzegli
faktycznego stanu liczebności wojsk porucznika Tao.
Poprzedniego dnia Len wysłał
list do króla Marca, w którym pytał co ma robić. Odpowiedź powinna nadejść za
parę dni. Do tego czasu zdecydował kontynuować
dotychczasowe działania i spróbować pertraktować z Ordyńcami.
Dzisiaj postanowił zwołać
naradę w swoim namiocie. Przybyli na nią Linescu i Akiko. Oboje ubrani byli w
stroje otrzymane od króla. Lenowi brakowało wciąż Józefa Babinescu, który zginął
podczas ataku Croucha i jego współtowarzyszy. na obóz Lena. Tao zabił wówczas
czarnoksiężnika, a pozostała dwójka również padła, ale Len nie pamiętał już kto
zakończył ich żywot.
Potrafił przypomnieć sobie
tylko jak rzucał się na rozbrojonego już Croucha i masakruje go gołymi
pięściami. Potem sam opadł z sił i runął obok trupa. Leżał w kałuży krwi i nie
wiedział już co nastąpiło później. Do tej pory nie zapytał o to podwładnych.
Wiedział tylko, że ktoś rozkazał zwijać obóz i wyruszyli dalej. Dziś musi się
tego dowiedzieć. Musi też spytać co było w listach, której jeszcze nie
przeczytał i pozostawił do Akiko.
Akiko siedziała po jego
prawej stronie, natomiast Linescu zajął miejsce po lewej. Kiedy byli już gotowi
do namiotu wszedł młody, czternastoletni, blondyn - Dave - którego Len zrobił
swoim adiutantem.
-
O co chodzi? - spytał go złotooki.
-
Kolejny list z Amsteresztu.
-
Daj go Akiko i każ zmienić warty. To wszystko.
Chłopak zasalutował i
wyszedł.
-
To był dobry pomysł żeby robić go sługą pana porucznika? - spytał Linescu.
-
Adiutantem - poprawiła go Namada.
-
Sprawdza się - stwierdził Len - mamy ważniejsze sprawy niż to.
-
Tak jest - zgodził się Linescu - co z atakiem na miasto?
-
Musimy sprawdzić jak stoją sprawy z chanem - rzekł Tao i spojrzał na Akiko.
Ubrana była w obcisłe spodnie do jazdy konnej, beżowego koloru i białą koszulę.
Zwykle nosiła zamiast koszuli utwardzaną skórę i coś pod nią, ale Lenowi
bardziej odpowiadał ten strój, który miała dziś. Oczywiście nigdy jej tego nie
powiedział - zdołasz tam pojechać i dowiedzieć się tego?
-
Ile dostanę eskorty?
-
Mogę ci dać kilku piechurów.
-
A jazda?
-
Potrzebna do nękania miasta - wtrącił Linescu.
-
W takim razie wyruszę zaraz po naradzie. Sama wybiorę ludzi - powiedziała, a
Len zgodził się skinieniem głową.
Len wstał na moment i wyjął
z kufra trzy żelazne kubki oraz butelkę rumu. Wypełnił kubki i podał je
zebranym. Wzniósł toast i opróżnił swoje naczynie do połowy. Zaczerpnął
powietrza i wypił resztę płynu.
-
Zobacz co jest w tym liście - polecił Ayumi. Ta natychmiast rozpoczęła
czytanie.
-
Jest od Ayumi - powiedziała gdy skończyła - mówi tu, że jakiś zwyrodnialec
chciał pozbawić naszą przyjaciółkę cnoty... - powiedziała i przerwała.
W oczach Lena zalśniły
iskry. Źrenice zwęziły mu się i wyglądały niczym szparki w złocie, jakim były
jego tęczówki. Położył dłoń na rękojeści Miecza Błyskawicy, który jak zawsze
miał wepchnięty za pas. Akiko skierowała na niego niespokojny wzrok i nie
mówiła już nic.
-
Dokończ - powiedział Len z naciskiem.
-Zrobił
to tylko częściowo. To znaczy zmusił ją by zaspokoiła go ustami. Po tym ona
uciekła. Czarodzieje przeprowadzili śledztwo. Doszli do skurwysyna i odbył się
proces. Skazano go na śmierć. Egzekucje wykonano tydzień temu. Wszystko dobrze,
Len?
Chłopak wstał - sam nie
zauważył kiedy to się stało. Miecz był już rozłożony w jego dłoni. Ściskał go
kurczowo i patrzył gdzieś w dal.
-
Panie poruczniku? - głos Linescu sprowadził go na ziemię.
Usiadł nalazł sobie jeszcze
rumu i wypił go jednym haustem. trunek przyjemnie wypalał mu wnętrzności. Nalał
sobie jeszcze, ale nie wypił od razu, zamiast tego przemówił.
-
Sam pojadę.
-
Dokąd?
-
Na granice.
-
To nie jest dobry pomysł - zauważył podwładny - w tym stanie jest panicz zdolny
powycinać całą armię Ordyńców. To by
ściągnęło na nas gniew chana.
-
Panie - wtrąciła Namada - za pozwoleniem. Nadal chciałabym wyruszyć. Mój mąż
mieszka niedaleko. Może będzie tam powołany pod broń.
-
Mówiłaś, że prowadzi gospodarstwo.
-
Bo tak jest - zapewniła gorąco - mamy majątek ziemski koło Starego Mostu. To
duże miasto na północ stąd, nad samą rzeką Jesionką.
-
Niech będzie.
-
Dzięki ci bardzo wodzu! - wykrzyknęła Akiko, uściskała radośnie Lena i
wycałowała go w policzki. Tao znów czuł jak jej duże piersi ocierają się o jego
bluzkę, na wysokości klatki piersiowej. Znów poczuł znajome ciepło i
poczerwieniał na policzkach.
-
Starczy - rzucił w końcu Len. Namada odsunęła sie od niego posłusznie - jeszcze
jakieś życzenia?
-
Mamy cztery markietanki przy obozie - powiedział Linescu.
-
Nie możemy ich odprawić, bo za dużo wiedzą. Przyślijcie je mi po naradzie.
-
Tak jest.
-
Ataku na miast nie będzie dopóki Akiko nie wróci i Marc nie odpisze.
-
Jak jest - powtórzyli Linescu i Akiko.
-
Co się ze... po mojej walce z Crouchem?
-
Leżałeś w kałuży krwi tego czarnoksiężnika. Pierwszego zabiłam z łuku. Ostatniemu
ktoś poderżnął gardło, ale nie wiemy kto to zrobił.
-
A ze mną? - powtórzył Len natarczywym tonem.
-
No cóż... - zaczęła ostrożnie Namada - padłeś wyczerpany. Nikt nie śmiał cię
tknąć, Linescu leżał gdzieś kilkadziesiąt metrów dalej pozbawiony świadomości.
Kazałam przesłuchać chłopów...
-
Co się ze mną kurwa działo?! - ryknął Len.
Akiko umilkła, a Linescu
wziął łyk trunku. Len dyszał ciężko i łupał na nich wzrokiem. Żadne z nich nie
śmiało sie odezwać.
-
Pytam ostatni raz - oznajmił chłodno - potem zaczniemy inaczej.
-
Już wyjaśniam - odezwała sie w końcu kobieta - w końcu pojawił się tam medyk.
On się tobą zajmował. Umieściliśmy cię na jednym wozie i pojechaliśmy dalej.
Kawalerzyści jechali wokół twojego wozu jako twoja eskorta. Ocknąłeś sie
dopiero dwa dni później. Nic ci już nie było.
- Wszystko?
-
Tak.
Len wstał. Poczuł się jakoś
nieswojo. Dlaczego skoro wygrał, a przeciwnik nie zadał mu żadnej rany leżał
ponad dwa dni nieprzytomny? Coś w tym nie grało, ale on nie wiedział co. Być
może to kolejna dziwna właściwość tego świata. To tylko kolejna z wielu rzeczy,
których powinien się dowiedzieć.
-
Jedź już - zwrócił się do Namady - a ty mi tu przyprowadź te markietanki -
polecił podwładnemu.
Zasalutowali mu i wyszli
pospiesznym, żołnierskim krokiem.
Len został znów sam. Miał
przynajmniej parę chwil czasu dla siebie. Wyszedł na dwór. Chłodne powiewy
wiatru orzeźwiły mu twarz. Poczuł się rześko. Oddalił się od namiotu i odlał, w
pobliskich krzakach.
Kiedy wrócił do namiotu
znajdowali się tam już Linescu, Dave i cztery kobiety, stojące pod ścianami
namiotu. Len przyjrzał się im dokładniej.
Najbliżej wejścia stała
niska, szczupła, na oko około dwudziestoletnia dziewczyna. Miała rude włosy i
sporo piegów na policzkach - na lewym więcej. Ubrana była w prostą suknię, na
którą narzuciła gruby, wełniany płaszcz.
-
Nazywam się Jagna Winescu - przedstawiła się.
Len nie odpowiedział i
spojrzał na stojącą na prawo od niej blondynkę. Miała na pewno ponad 30 lat,
lecz mimo to wyglądała całkiem ładnie. Miała zgrabną figurę i duże zielone
oczy. Na policzku, pod lewym okiem widniała blizna po cięciu - za pewne od noża, pomyślał Len. Proste, długie włosy
sięgały jej aż do łopatek. Ubrana była w czarną tunikę, na którą narzuciła
rozpięty płaszcz, sięgający jej aż do kostek. Na stopach miała brązowe buty, z
niedźwiedziej skóry. Chłopak przyjrzał się bliżej jej tunice. Była obcisła i
ładnie podkreślała jej piersi. Sutki jej sterczą - uświadomił sobie Len.
Spodobało mu się to, ale nie uśmiechnął się. Poniżej biustu widniał mały herb.
Nie mógł rozróżnić widniejących na nim szczegółów.
-
Jak się nazywasz?
-
Jestem Danka - odpowiedziała uprzejmie blondynka.
-
Nazwisko - warknął.
Kobieta zawahała się.
Spojrzała w złote tęczówki jakby nie wiedziała czy może mu zaufać. Len widział
to, jednak nie chciał jej tego ułatwiać. W tym namiocie nie będzie nikogo o nic
prosił. Tu to jego będą błagać.
Zerknął jeszcze raz na herb.
Miał okrągły kształt, białe obramowanie wokół czerwonego tła, na którym
widniało... Co właściwie tam było? tego nie mógł rozróżnić. Kolor był na pewno
biały, ale co to mogło być? Len rozważał czy bardziej przypomina mu to psa czy
konia...
-
Jestem Danuta van Kresuescu - oznajmiła dygając lekko kolanem - mój ojciec
Józef jest wiernym poddanym króla Marca od samego początku wojny. Ma siedzibę w
Twierdzy Kresowej.
-
To na samym południu kraju panie poruczniku - wtrącił Dave.
-
Co tu robisz?
-
Byłam na pogrzebie zmarłego władcy - wyjaśniła - reprezentowałam ojca i cały
południowy kraniec Rumlandii. Potem uciekłam przed księciem Filipem, który
chciał mnie zmusić do ślub żeby przekonać ojca do przejścia na swoją stronę.
Uciekłam na zachód. Przebywałam długo w Twierdzy Tęczy. To co tam się
wyprawia... W każdym razie opuściłam tamte miejsce i chciałam dołączyć do
jednego z oddziałów króla żeby móc potem poinformować ojca, że nic mi nie jest.
Mogę się do was przyłączyć panie?
Len nie odpowiedział jej od
razu. Musi nad tym pomyśleć. Córka południowego bogacza może przynieść mu dodatkowe
korzyści, ale z drugiej strony do ochrony jej potrzeba oddelegować kilku ludzi,
a tych nie miał zbyt dużo.
-
Dam pannie znać - odrzekł sucho Len.
-
Jestem wdową - poprawiła go.
Trzecia markietanka była
średniego wzrostu, miała widoczną nadwagę i sporo ponad 40 lat. Dodatkowe
kilogramy postarzały kobietę tak, że mogła mieć nawet koło 70 lat. Włosy miała
zmatowione, ciemnobrązowe i przetłuszczone.
-
Jestem Beria. Jestem z pobliskiej wioski, nie mamy panie złota...
Nie musiała kończyć Len
wiedział do czego zmierzała jej opowieść, dlatego uciszył ją ruchem ręką.
Nie chciał więcej patrzeć na
staruchę, więc spojrzał na stojącą na znajdującą się pod przeciwległą ścianą.
Była najmłodsza. Wydawała sie być zbliżona wiekowo do złotookiego. Miała drobne
dłonie i jasną cerę. Smolisto- czarne włosy sięgały jej nie dalej jak do ucha.
Ubrana była w spodnie do jazdy konnej i brązową bluzkę.
-
Jestem Helga Schwarz.
-
Możecie zostać, będziecie prać mundury i gotować obiady. Van Kresuescu zostanie
jeszcze na chwilę, a was odprowadzi Dave. No już, jazda!
Kobiety wraz z młodym
blondynem posłusznie wyszły, a Len został z szlachcianką i Linescu, który
usiadł przy stojącym wciąż na ziemi naczyniu z winem, z którego wcześniej pił.
Teraz również wziął łyk trunku.
-
Akiko już wyjechała? - spytał go Tao.
-
Tak i wróci jakoś za kilka godzin. Chyba że spotka tego swego...
-
Yhm - odchrząknął Len, zgadzając sie z nim - pani nie możemy dać ci ludzi do
ochrony, z resztą sama widzisz jak mało mam ludzi.
-
Nic nie szkodzi, nie chcę żeby ktokolwiek wiedział kim jestem.
-
W takim razie przebierz się, albo zapnij płaszcz - wtrącił Linescu.
-
Co?
-
Herb rodu pani wystaje.
-
Ach tak - westchnęła zawstydzona van Kresuescu - jaka jestem głupia!
-
Popracujesz z innymi? - zasugerował Len.
-
Cóż innego mam zrobić, chyba że pan porucznik pragnie bym służyła tylko jemu.
Będę dbać o komfort w namiocie pana porucznika i zajmować się twoim sprzętem -
powiedziała i uśmiechnęła się tajemniczo. Usiadła na futrach, w których spał
zwykle Tao.
-
Linescu idź zmień warty - rozkazał porucznik. Żołnierz zasalutował i wyszedł.
Tao przysiadł przy damie.
Spoglądał na nią, a ona zapinała płaszcz. Wydawała się czymś wyraźnie
rozbawiona.
-
Ile masz lat panie? - spytała.
-
17.
-
Ohoho - zaśmiała się córka namiestnika Twierdzy Kresowej - to nie wiele, a
jesteś bardzo znanym wojem.
-
Plotki.
-
Być może - powiedziała pani Danuta i poprawiła materiał płaszcza na biuście.
Kiedy to zrobiła spojrzała na Lena i zaśmiała się perliście.
-
Z czego się cieszysz? - warknął.
-
Zachowuje się pan panie poruczniku jakby nigdy nie miał kobiety.
-
Może.
-
Och. Liczyłam na bardziej rozbudowaną opowieść.
-
Może kiedy indziej.
-
Poczekam na historię o pana podbojach miłosnych i tych jeszcze bardziej
dogłębnych - powiedziała i znów się rozchichotała.
-
Nie ma skór, ani futer dla pani - zauważył Len.
-
To chyba pośpimy pod tymi samymi.
-
Wyślę Dave'a do wioski po jakieś.
-
Przyjdzie z nimi dopiero rano.
-
Coś wymyślę - powiedział Len i wyszedł.
Krążył po obozie i myślał.
Jeśli błądziły od przyjaciół, których zostawił w świecie w jakim się wychował,
przyjaciółkami z tego świata, zamordowanym podwładnym - Józefem Babinescu.
Rozmyślal znów dlaczego trafił akurat tu, w końcu wiedział że nie każdy zmarły
"tam" trafia "tu". Na sam koniec jego myśli natrafiły na
temat rodziny. Ojca stracił, gdy był jeszcze małym chłopcem, właściwie nawet
nie pamiętał jego wyglądu. Za to aż za dobrze pamiętał jego brata, a swojego
stryja. En, bo tak miał stryj na imię, był prawdziwym potworem w ludzkiej
skórze, Len nienawidził go z całego serca. To stryj zakorzenił w nim nieufność
do ludzi, agresywny i wybuchowy charakter oraz bezwzględność, którą chłopak
próbował zwalczyć - z różnym skutkiem. Matka mimo uczuć jakim darzyła dzieci,
była zbyt posłuszna głowie rodu, którą był wówczas En. Dziadek w podeszłym
wieku, zawsze miły dla Lena i znał mnóstwo ciekawostek i historii o czasach
minionych. Miał tez siostrę - June - z nią zawsze dogadywał się najlepiej.
Miała na niego duży wpływ i potrafiła do wykorzystać tak jak chciała, lecz Len
nie potrafił się na nią gniewać - zbyt długo...
Ostatecznie wrócił do
namiotu o zmroku. Blondynka leżała pod jego futrami i skórami. Nie zostawiła mu
żadnej. Miał jednak pomysł co z tym zrobić...
-
Musi pan chyba do mnie przyjść poruczniku - pani Danuta rozpoczęła flirt.
-
Nie.
Usiadł na trawie, pod
ścianą. Oparł sie o nią i przykrył płaszczem. Przyjemnie mu było popatrzeć w
wściekłe, duże, zielone oczy.
-
Coś nie tak? - spytał.
-
Ależ nie panie poruczniku - odpowiedziała wymownie szlachcianka - jeszcze
zobaczysz - dodała cicho, chcąc by nie usłyszał.
Zasnął szybko i bez
problemowo. Śnił zdobyciu miasta, łupach
jakie w nim znajdzie i rozwinięciu liczebności formacji do 120 osób. Spał kilka
godzin, kiedy obudziły go głośne rozmowy dwóch żeńskich głosów.
-
Co się dzieje? - spytał zaspany.
-
Co tu robi ta lafirynda?
-
Że kto? - dopytał i przetarł oczy. Przed nim stała wściekła Akiko.
-
Pani Danuta. Córka namiestnika z południa.
-
Mogła cię zabić osiem razy durniu!
-
Ale tego nie zrobiłam - broniła się blondynka - a dlaczego właściwie miała bym to
robić? Co?!
-
Nikt nie wie po co tu na prawdę przybyłaś!
-
Dobrze, że ty wiesz...
Dopiero wtedy Len przyjrzał
się w jakiej znajdują się sytuacji. Akiko stała krok od miejsca, gdzie spał
Len. Szlachcianka siedziała wygodnie na futrze, pod którym zwykle spał Len.
Miała na sobie tylko cienką,
aksamitną koszulę nocną, sięgającą jej tylko do połowy zgrabnych ud. Sutki już
nie sterczały tak jak popołudniu - co bardzo zasmuciło chłopaka. Patrzyła na
Akiko z pogardą i wyraźną radochą w głosie.
-
Cisza - warknął, a obie natychmiast umilkły - po co tu przyszłaś? - zapytał
nieprzyjemnym tonem Namady.
-
Wróciłam.
-
I?
-
Chan nie zaatakuje nas dopóki nie podejdziemy pod mury miasta. Wie, że nie mamy
tu całych sił armii królewskiej i... - przerwała i spojrzała na drugą kobietę.
Ta wciąż się uśmiechała.
-
No i co?
-
Nie powiem przy niej.
-
Pech. Mów.
-
Więc to było tak, że...
-
Nie zaczynaj zdania od więc - poprawiła ją radośnie szlachcianka.
-
Zamknij pysk szmato - warknęła Namada - nie spotkałam tam męża, ale wysłałam mu
list.
-
To wszystko?
-
No nie - zmierzyła Lena od stóp do głów - mówią, że w Złota Armia szykuje się
na wojnę z Związkiem Czerwonych. To daleko od nas, na samym zachodzie
kontynentu, ale jest tam coś co może cię zaciekawić.
-
Co takiego?
-
Pamiętasz jak opowiadałeś nam o Basonie?
-
Tak, ale co to ma wspólnego?
-
Mówią, że tak nazywa się generał Złotych i do tego... - wzięła głęboki oddech -
ma nieznane pochodzenie! - wypaliła - jak myślisz, skąd się tu wziął?
-
Skąd o tym wiedzą?
-
Nie wiem.
-
Myślę, że to podstęp.
-
Ale Len... Skąd oni.... Skąd by wiedzieli o czymś takim, co może mieć z tobą
związek? Oni nawet nie wiedzieli kto mnie do nich przysyła.
-
Mogli kłamać.
-
Wierz w co chcesz - rzekła zniechęcona Akiko - idę do swojego namiotu. Śpijcie
dobrze i osobno.
-
Zobaczymy czy sie uda - stwierdziła pani Danka.
Len nie odpowiedział nic.
Był zajęty myśleniem nad sensem tego co usłyszał. Już słyszał imię swojego ex-
ducha stróża w tym świecie. czy to możliwe, że to jednak on? Po chwili
stwierdził, iż Złota Armia leży daleko na zachód od niego i ma małe szanse
odnaleźć Basona.
Zupełnie nie słuchał co mówi
do niego szlachetnie urodzona wdowa, dopóki ta nie wspomniała coś o mieczach.
-
Co mówiłaś?
-
Słyszałam, że wspaniale władasz mieczem, ale czy to dotyczy również innego
oręża prawdziwego faceta? - spytała, a Len nie odpowiedział. Zasnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz