sobota, 12 października 2013

28. Ultimatum chana



Rozdział 28
Ultimatum chana

                    Oddział Lena przybył trzy dni temu pod mury Westdamu. Mimo tego nie mógł podejść pod nie wystarczająco blisko by uderzyć. Nie mogli nawet spróbować przeprowadzić działań dywersyjnych ani szpiegowskich.

                    Wynikało to manifestu jaki chan Tuchaj ogłosił dzień przed przybyciem Samodzielnego Oddziału Leśnego Armii Niepodległej Rumlandii pod miejskie mury. Chan zapowiedział, że wobec próby oblężenia miasta leżącego przy granicy z jego krajem, pozwoli dwóm tysiącom swoich kawalerzystów na zbrojną interwencję na agresorach. Istotnie chłopi opowiadali po wsiach, że Ordyńcy stoją już przy słupach granicznych, gotowi na atak.

                    Len wiedział, iż podchodząc zbyt blisko Westdamu wywoła wojnę między pogrążoną w wojnie domowej Rumlandią, a Ordą. Skutkiem tej wojny byłoby za pewne osadzenie na tronie w Bukadamie monarchy podległego Tuchajowi i zniewolenie mieszkańców kraju.

                    Postanowił wobec tego rozstawić obóz na skraju lasu. Nie planował nawet wychodzić z gąszczy. Wolał pozostawić złudzenie, że w głębi zarośli pozostają inni żołnierze, których tu doprowadził. Jak narazie opuszczający miasto potwierdzali, że faktycznie tak myślą obrońcy "Dumy Zachodniej Rumlandii". 

                    Wobec tego Len pozwalał kawalerzystom polować na ludzi dojeżdżających do miasta, którzy nie byli wobec niego przyjaźnie nastawieni. Mogli też likwidować uzbrojonych ludzi opuszczających miasto, o ile nie nieśli białej flagi. Kiedy nieśli ją, Tao wyjeżdżał im na spotkanie, wystarczająco daleko żeby posłańcy nie dostrzegli faktycznego stanu liczebności wojsk porucznika Tao.

                    Poprzedniego dnia Len wysłał list do króla Marca, w którym pytał co ma robić. Odpowiedź powinna nadejść za parę dni.  Do tego czasu zdecydował kontynuować dotychczasowe działania i spróbować pertraktować z Ordyńcami.

                    Dzisiaj postanowił zwołać naradę w swoim namiocie. Przybyli na nią Linescu i Akiko. Oboje ubrani byli w stroje otrzymane od króla. Lenowi brakowało wciąż Józefa Babinescu, który zginął podczas ataku Croucha i jego współtowarzyszy. na obóz Lena. Tao zabił wówczas czarnoksiężnika, a pozostała dwójka również padła, ale Len nie pamiętał już kto zakończył ich żywot.

                    Potrafił przypomnieć sobie tylko jak rzucał się na rozbrojonego już Croucha i masakruje go gołymi pięściami. Potem sam opadł z sił i runął obok trupa. Leżał w kałuży krwi i nie wiedział już co nastąpiło później. Do tej pory nie zapytał o to podwładnych. Wiedział tylko, że ktoś rozkazał zwijać obóz i wyruszyli dalej. Dziś musi się tego dowiedzieć. Musi też spytać co było w listach, której jeszcze nie przeczytał i pozostawił do Akiko.

                    Akiko siedziała po jego prawej stronie, natomiast Linescu zajął miejsce po lewej. Kiedy byli już gotowi do namiotu wszedł młody, czternastoletni, blondyn - Dave - którego Len zrobił swoim adiutantem.

- O co chodzi? - spytał go złotooki.
- Kolejny list z Amsteresztu.
- Daj go Akiko i każ zmienić warty. To wszystko.

                    Chłopak zasalutował i wyszedł.

- To był dobry pomysł żeby robić go sługą pana porucznika? - spytał Linescu.
- Adiutantem - poprawiła go Namada.
- Sprawdza się - stwierdził Len - mamy ważniejsze sprawy niż to.
- Tak jest - zgodził się Linescu - co z atakiem na miasto?

- Musimy sprawdzić jak stoją sprawy z chanem - rzekł Tao i spojrzał na Akiko. Ubrana była w obcisłe spodnie do jazdy konnej, beżowego koloru i białą koszulę. Zwykle nosiła zamiast koszuli utwardzaną skórę i coś pod nią, ale Lenowi bardziej odpowiadał ten strój, który miała dziś. Oczywiście nigdy jej tego nie powiedział - zdołasz tam pojechać i dowiedzieć się tego?

- Ile dostanę eskorty?
- Mogę ci dać kilku piechurów.
- A jazda?
- Potrzebna do nękania miasta - wtrącił Linescu.
- W takim razie wyruszę zaraz po naradzie. Sama wybiorę ludzi - powiedziała, a Len zgodził się skinieniem głową.

                    Len wstał na moment i wyjął z kufra trzy żelazne kubki oraz butelkę rumu. Wypełnił kubki i podał je zebranym. Wzniósł toast i opróżnił swoje naczynie do połowy. Zaczerpnął powietrza i wypił resztę płynu.

- Zobacz co jest w tym liście - polecił Ayumi. Ta natychmiast rozpoczęła czytanie.
- Jest od Ayumi - powiedziała gdy skończyła - mówi tu, że jakiś zwyrodnialec chciał pozbawić naszą przyjaciółkę cnoty... - powiedziała i przerwała.

                    W oczach Lena zalśniły iskry. Źrenice zwęziły mu się i wyglądały niczym szparki w złocie, jakim były jego tęczówki. Położył dłoń na rękojeści Miecza Błyskawicy, który jak zawsze miał wepchnięty za pas. Akiko skierowała na niego niespokojny wzrok i nie mówiła już nic.

- Dokończ - powiedział Len z naciskiem.
-Zrobił to tylko częściowo. To znaczy zmusił ją by zaspokoiła go ustami. Po tym ona uciekła. Czarodzieje przeprowadzili śledztwo. Doszli do skurwysyna i odbył się proces. Skazano go na śmierć. Egzekucje wykonano tydzień temu. Wszystko dobrze, Len?

                    Chłopak wstał - sam nie zauważył kiedy to się stało. Miecz był już rozłożony w jego dłoni. Ściskał go kurczowo i patrzył gdzieś w dal.

- Panie poruczniku? - głos Linescu sprowadził go na ziemię.

                    Usiadł nalazł sobie jeszcze rumu i wypił go jednym haustem. trunek przyjemnie wypalał mu wnętrzności. Nalał sobie jeszcze, ale nie wypił od razu, zamiast tego przemówił.

- Sam pojadę.
- Dokąd?
- Na granice.
- To nie jest dobry pomysł - zauważył podwładny - w tym stanie jest panicz zdolny powycinać całą armię Ordyńców.  To by ściągnęło na nas gniew chana.
- Panie - wtrąciła Namada - za pozwoleniem. Nadal chciałabym wyruszyć. Mój mąż mieszka niedaleko. Może będzie tam powołany pod broń.
- Mówiłaś, że prowadzi gospodarstwo.
- Bo tak jest - zapewniła gorąco - mamy majątek ziemski koło Starego Mostu. To duże miasto na północ stąd, nad samą rzeką Jesionką.
- Niech będzie.

- Dzięki ci bardzo wodzu! - wykrzyknęła Akiko, uściskała radośnie Lena i wycałowała go w policzki. Tao znów czuł jak jej duże piersi ocierają się o jego bluzkę, na wysokości klatki piersiowej. Znów poczuł znajome ciepło i poczerwieniał na policzkach.

- Starczy - rzucił w końcu Len. Namada odsunęła sie od niego posłusznie - jeszcze jakieś życzenia?
- Mamy cztery markietanki przy obozie - powiedział Linescu.
- Nie możemy ich odprawić, bo za dużo wiedzą. Przyślijcie je mi po naradzie.
- Tak jest.
- Ataku na miast nie będzie dopóki Akiko nie wróci i Marc nie odpisze.
- Jak jest - powtórzyli Linescu i Akiko.
- Co się ze... po mojej walce z Crouchem?
- Leżałeś w kałuży krwi tego czarnoksiężnika. Pierwszego zabiłam z łuku. Ostatniemu ktoś poderżnął gardło, ale nie wiemy kto to zrobił.
- A ze mną? - powtórzył Len natarczywym tonem.
- No cóż... - zaczęła ostrożnie Namada - padłeś wyczerpany. Nikt nie śmiał cię tknąć, Linescu leżał gdzieś kilkadziesiąt metrów dalej pozbawiony świadomości. Kazałam przesłuchać chłopów...
- Co się ze mną kurwa działo?! - ryknął Len.

                    Akiko umilkła, a Linescu wziął łyk trunku. Len dyszał ciężko i łupał na nich wzrokiem. Żadne z nich nie śmiało sie odezwać.

- Pytam ostatni raz - oznajmił chłodno - potem zaczniemy inaczej.
- Już wyjaśniam - odezwała sie w końcu kobieta - w końcu pojawił się tam medyk. On się tobą zajmował. Umieściliśmy cię na jednym wozie i pojechaliśmy dalej. Kawalerzyści jechali wokół twojego wozu jako twoja eskorta. Ocknąłeś sie dopiero dwa dni później. Nic ci już nie było.
 - Wszystko?
- Tak.

                    Len wstał. Poczuł się jakoś nieswojo. Dlaczego skoro wygrał, a przeciwnik nie zadał mu żadnej rany leżał ponad dwa dni nieprzytomny? Coś w tym nie grało, ale on nie wiedział co. Być może to kolejna dziwna właściwość tego świata. To tylko kolejna z wielu rzeczy, których powinien się dowiedzieć.

- Jedź już - zwrócił się do Namady - a ty mi tu przyprowadź te markietanki - polecił podwładnemu.

                    Zasalutowali mu i wyszli pospiesznym, żołnierskim krokiem.

                    Len został znów sam. Miał przynajmniej parę chwil czasu dla siebie. Wyszedł na dwór. Chłodne powiewy wiatru orzeźwiły mu twarz. Poczuł się rześko. Oddalił się od namiotu i odlał, w pobliskich krzakach.

                    Kiedy wrócił do namiotu znajdowali się tam już Linescu, Dave i cztery kobiety, stojące pod ścianami namiotu. Len przyjrzał się im dokładniej.

                    Najbliżej wejścia stała niska, szczupła, na oko około dwudziestoletnia dziewczyna. Miała rude włosy i sporo piegów na policzkach - na lewym więcej. Ubrana była w prostą suknię, na którą narzuciła gruby, wełniany płaszcz.

- Nazywam się Jagna Winescu - przedstawiła się.

                    Len nie odpowiedział i spojrzał na stojącą na prawo od niej blondynkę. Miała na pewno ponad 30 lat, lecz mimo to wyglądała całkiem ładnie. Miała zgrabną figurę i duże zielone oczy. Na policzku, pod lewym okiem widniała blizna po cięciu - za pewne od  noża, pomyślał Len. Proste, długie włosy sięgały jej aż do łopatek. Ubrana była w czarną tunikę, na którą narzuciła rozpięty płaszcz, sięgający jej aż do kostek. Na stopach miała brązowe buty, z niedźwiedziej skóry. Chłopak przyjrzał się bliżej jej tunice. Była obcisła i ładnie podkreślała jej piersi. Sutki jej sterczą - uświadomił sobie Len. Spodobało mu się to, ale nie uśmiechnął się. Poniżej biustu widniał mały herb. Nie mógł rozróżnić widniejących na nim szczegółów.

- Jak się nazywasz?
- Jestem Danka - odpowiedziała uprzejmie blondynka.
- Nazwisko - warknął.

                    Kobieta zawahała się. Spojrzała w złote tęczówki jakby nie wiedziała czy może mu zaufać. Len widział to, jednak nie chciał jej tego ułatwiać. W tym namiocie nie będzie nikogo o nic prosił. Tu to jego będą błagać.

                    Zerknął jeszcze raz na herb. Miał okrągły kształt, białe obramowanie wokół czerwonego tła, na którym widniało... Co właściwie tam było? tego nie mógł rozróżnić. Kolor był na pewno biały, ale co to mogło być? Len rozważał czy bardziej przypomina mu to psa czy konia...

- Jestem Danuta van Kresuescu - oznajmiła dygając lekko kolanem - mój ojciec Józef jest wiernym poddanym króla Marca od samego początku wojny. Ma siedzibę w Twierdzy Kresowej.

- To na samym południu kraju panie poruczniku - wtrącił Dave.
- Co tu robisz?

- Byłam na pogrzebie zmarłego władcy - wyjaśniła - reprezentowałam ojca i cały południowy kraniec Rumlandii. Potem uciekłam przed księciem Filipem, który chciał mnie zmusić do ślub żeby przekonać ojca do przejścia na swoją stronę. Uciekłam na zachód. Przebywałam długo w Twierdzy Tęczy. To co tam się wyprawia... W każdym razie opuściłam tamte miejsce i chciałam dołączyć do jednego z oddziałów króla żeby móc potem poinformować ojca, że nic mi nie jest. Mogę się do was przyłączyć panie?

                    Len nie odpowiedział jej od razu. Musi nad tym pomyśleć. Córka południowego bogacza może przynieść mu dodatkowe korzyści, ale z drugiej strony do ochrony jej potrzeba oddelegować kilku ludzi, a tych nie miał zbyt dużo.

- Dam pannie znać - odrzekł sucho Len.
- Jestem wdową - poprawiła go.

                    Trzecia markietanka była średniego wzrostu, miała widoczną nadwagę i sporo ponad 40 lat. Dodatkowe kilogramy postarzały kobietę tak, że mogła mieć nawet koło 70 lat. Włosy miała zmatowione, ciemnobrązowe i przetłuszczone.

- Jestem Beria. Jestem z pobliskiej wioski, nie mamy panie złota...

                    Nie musiała kończyć Len wiedział do czego zmierzała jej opowieść, dlatego uciszył ją ruchem ręką. 

                    Nie chciał więcej patrzeć na staruchę, więc spojrzał na stojącą na znajdującą się pod przeciwległą ścianą. Była najmłodsza. Wydawała sie być zbliżona wiekowo do złotookiego. Miała drobne dłonie i jasną cerę. Smolisto- czarne włosy sięgały jej nie dalej jak do ucha. Ubrana była w spodnie do jazdy konnej i brązową bluzkę.

- Jestem Helga Schwarz.
- Możecie zostać, będziecie prać mundury i gotować obiady. Van Kresuescu zostanie jeszcze na chwilę, a was odprowadzi Dave. No już, jazda!

                    Kobiety wraz z młodym blondynem posłusznie wyszły, a Len został z szlachcianką i Linescu, który usiadł przy stojącym wciąż na ziemi naczyniu z winem, z którego wcześniej pił. Teraz również wziął łyk trunku.

- Akiko już wyjechała? - spytał go Tao.
- Tak i wróci jakoś za kilka godzin. Chyba że spotka tego swego...
- Yhm - odchrząknął Len, zgadzając sie z nim - pani nie możemy dać ci ludzi do ochrony, z resztą sama widzisz jak mało mam ludzi.
- Nic nie szkodzi, nie chcę żeby ktokolwiek wiedział kim jestem.
- W takim razie przebierz się, albo zapnij płaszcz - wtrącił Linescu.
- Co?
- Herb rodu pani wystaje.
- Ach tak - westchnęła zawstydzona van Kresuescu - jaka jestem głupia!
- Popracujesz z innymi? - zasugerował Len.
- Cóż innego mam zrobić, chyba że pan porucznik pragnie bym służyła tylko jemu. Będę dbać o komfort w namiocie pana porucznika i zajmować się twoim sprzętem - powiedziała i uśmiechnęła się tajemniczo. Usiadła na futrach, w których spał zwykle Tao.
- Linescu idź zmień warty - rozkazał porucznik. Żołnierz zasalutował i wyszedł.

                    Tao przysiadł przy damie. Spoglądał na nią, a ona zapinała płaszcz. Wydawała się czymś wyraźnie rozbawiona.

- Ile masz lat panie? - spytała.
- 17.
- Ohoho - zaśmiała się córka namiestnika Twierdzy Kresowej - to nie wiele, a jesteś bardzo znanym wojem.
- Plotki.
- Być może - powiedziała pani Danuta i poprawiła materiał płaszcza na biuście. Kiedy to zrobiła spojrzała na Lena i zaśmiała się perliście.
- Z czego się cieszysz? - warknął.
- Zachowuje się pan panie poruczniku jakby nigdy nie miał kobiety.
- Może.
- Och. Liczyłam na bardziej rozbudowaną opowieść.
- Może kiedy indziej.
- Poczekam na historię o pana podbojach miłosnych i tych jeszcze bardziej dogłębnych - powiedziała i znów się rozchichotała.
- Nie ma skór, ani futer dla pani - zauważył Len.
- To chyba pośpimy pod tymi samymi.
- Wyślę Dave'a do wioski po jakieś.
- Przyjdzie z nimi dopiero rano.
- Coś wymyślę - powiedział Len i wyszedł.

                    Krążył po obozie i myślał. Jeśli błądziły od przyjaciół, których zostawił w świecie w jakim się wychował, przyjaciółkami z tego świata, zamordowanym podwładnym - Józefem Babinescu. Rozmyślal znów dlaczego trafił akurat tu, w końcu wiedział że nie każdy zmarły "tam" trafia "tu". Na sam koniec jego myśli natrafiły na temat rodziny. Ojca stracił, gdy był jeszcze małym chłopcem, właściwie nawet nie pamiętał jego wyglądu. Za to aż za dobrze pamiętał jego brata, a swojego stryja. En, bo tak miał stryj na imię, był prawdziwym potworem w ludzkiej skórze, Len nienawidził go z całego serca. To stryj zakorzenił w nim nieufność do ludzi, agresywny i wybuchowy charakter oraz bezwzględność, którą chłopak próbował zwalczyć - z różnym skutkiem. Matka mimo uczuć jakim darzyła dzieci, była zbyt posłuszna głowie rodu, którą był wówczas En. Dziadek w podeszłym wieku, zawsze miły dla Lena i znał mnóstwo ciekawostek i historii o czasach minionych. Miał tez siostrę - June - z nią zawsze dogadywał się najlepiej. Miała na niego duży wpływ i potrafiła do wykorzystać tak jak chciała, lecz Len nie potrafił się na nią gniewać - zbyt długo...

                    Ostatecznie wrócił do namiotu o zmroku. Blondynka leżała pod jego futrami i skórami. Nie zostawiła mu żadnej. Miał jednak pomysł co z tym zrobić...

- Musi pan chyba do mnie przyjść poruczniku - pani Danuta rozpoczęła flirt.
- Nie.

                    Usiadł na trawie, pod ścianą. Oparł sie o nią i przykrył płaszczem. Przyjemnie mu było popatrzeć w wściekłe, duże, zielone oczy.

- Coś nie tak? - spytał.
- Ależ nie panie poruczniku - odpowiedziała wymownie szlachcianka - jeszcze zobaczysz - dodała cicho, chcąc by nie usłyszał.

                    Zasnął szybko i bez problemowo. Śnił  zdobyciu miasta, łupach jakie w nim znajdzie i rozwinięciu liczebności formacji do 120 osób. Spał kilka godzin, kiedy obudziły go głośne rozmowy dwóch żeńskich głosów.

- Co się dzieje? - spytał zaspany.
- Co tu robi ta lafirynda?
- Że kto? - dopytał i przetarł oczy. Przed nim stała wściekła Akiko.
- Pani Danuta. Córka namiestnika z południa.
- Mogła cię zabić osiem razy durniu!
- Ale tego nie zrobiłam - broniła się blondynka - a dlaczego właściwie miała bym to robić? Co?!
- Nikt nie wie po co tu na prawdę przybyłaś!
- Dobrze, że ty wiesz...

                    Dopiero wtedy Len przyjrzał się w jakiej znajdują się sytuacji. Akiko stała krok od miejsca, gdzie spał Len. Szlachcianka siedziała wygodnie na futrze, pod którym zwykle spał Len. 

                    Miała na sobie tylko cienką, aksamitną koszulę nocną, sięgającą jej tylko do połowy zgrabnych ud. Sutki już nie sterczały tak jak popołudniu - co bardzo zasmuciło chłopaka. Patrzyła na Akiko z pogardą i wyraźną radochą w głosie.

- Cisza - warknął, a obie natychmiast umilkły - po co tu przyszłaś? - zapytał nieprzyjemnym tonem Namady.
- Wróciłam.
- I?
- Chan nie zaatakuje nas dopóki nie podejdziemy pod mury miasta. Wie, że nie mamy tu całych sił armii królewskiej i... - przerwała i spojrzała na drugą kobietę. Ta wciąż się uśmiechała.
- No i co?
- Nie powiem przy niej.
- Pech. Mów.
- Więc to było tak, że...
- Nie zaczynaj zdania od więc - poprawiła ją radośnie szlachcianka.
- Zamknij pysk szmato - warknęła Namada - nie spotkałam tam męża, ale wysłałam mu list.
- To wszystko?

- No nie - zmierzyła Lena od stóp do głów - mówią, że w Złota Armia szykuje się na wojnę z Związkiem Czerwonych. To daleko od nas, na samym zachodzie kontynentu, ale jest tam coś co może cię zaciekawić.
- Co takiego?
- Pamiętasz jak opowiadałeś nam o Basonie?
- Tak, ale co to ma wspólnego?
- Mówią, że tak nazywa się generał Złotych i do tego... - wzięła głęboki oddech - ma nieznane pochodzenie! - wypaliła - jak myślisz, skąd się tu wziął?
- Skąd o tym wiedzą?
- Nie wiem.
- Myślę, że to podstęp.
- Ale Len... Skąd oni.... Skąd by wiedzieli o czymś takim, co może mieć z tobą związek? Oni nawet nie wiedzieli kto mnie do nich przysyła.
- Mogli kłamać.
- Wierz w co chcesz - rzekła zniechęcona Akiko - idę do swojego namiotu. Śpijcie dobrze i osobno.
- Zobaczymy czy sie uda - stwierdziła pani Danka. 

                    Len nie odpowiedział nic. Był zajęty myśleniem nad sensem tego co usłyszał. Już słyszał imię swojego ex- ducha stróża w tym świecie. czy to możliwe, że to jednak on? Po chwili stwierdził, iż Złota Armia leży daleko na zachód od niego i ma małe szanse odnaleźć Basona. 

                    Zupełnie nie słuchał co mówi do niego szlachetnie urodzona wdowa, dopóki ta nie wspomniała coś o mieczach.

- Co mówiłaś?
- Słyszałam, że wspaniale władasz mieczem, ale czy to dotyczy również innego oręża prawdziwego faceta? - spytała, a Len nie odpowiedział. Zasnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz