niedziela, 31 marca 2013

5. Cena prawdy



Rozdział 5
Cena prawdy


                               Na noc Tamara została odprowadzona do gospody dla podróżnych, gdzie van Nicolescu wynajął jej pokój aż do powrotu Lena z powierzonej mu misji. Sam przyszły szpieg dostał dodatkowe rozkazy do wykonania przed wyruszeniem na teren wilkołaków. 

                               Odwiedził już kramy, gdzie zakupił głównie prowiant, piersiówkę i bukłak na wodę. Następnie u zbrojmistrza miał zdecydować się na halabardę lub ogromny miecz, który trzeba trzymać obydwoma rękami. Wybrał halabardę, uprzednio przerabiając ją na guan- dao. Uzbrojony i zaopatrzony na wyprawę Tao miał jeszcze jedną rzecz do zrobienia przed wyjściem. Mianowicie musiał odwiedzić Wokulskiego - jeszcze w nocy - i zabrać od niego listy uwierzytelniające go jako kupca. Dzięki temu powinien muc w spokoju szpiegować wilkołaki przez kilka dni.

                               Wokulski bez problemu zgodził sie wspomóc rumlandczyków w walce z okropnymi bestiami z Czarnolasu. Wręczył pisma Lenowi i dorzucił mu kilka towarów, które powinien sprzedać w Brzozowym Zamku.

                               Nad ranem Len wraz z młodym van Nicolescu opuścił twierdzę i ruszyli konno po wąskiej polnej dróżce do dzikiego lasu. Nie odczuwał żadnego strachu - w końcu będąc na Ziemi mierzył się z dużo groźniejszymi przeciwnikami, nie raz pozbawiając ich życia. I znów wróciły do niego te okropne wspomnienia. On jako tyran, bezwzględnie dążący do wymordowania swoich przeciwników, próbujący zabić swojego przyszłego najlepszego kumpla w Japonii. Potem znowu trafienie do tego dziwnego świata. Nie ma prądu, samochodów, lotnictwa i kolei, a zamiast tego istnieje magia i nie zawsze przypominające ludzi żądne krwi bestie. O nie, Len nigdy nie bał się o siebie, bardziej martwił się o Tamarę i jej los w twierdzy, kiedy będzie pozbawiona jego towarzystwa. Oczywiście nikomu nie wspomni o swoich obaw, nadal obowiązywała go maksyma mówiąca, że "serce ma z kamienia, a w jego żyłach płynie lód" - tylko czy na pewno? Wiele się zmieniło odkąd tu trafił. Praktycznie nikogo nie obraził, nie był cyniczny, może nieco nerwowy, ale nie było to coś przekornego tylko spowodowanego innymi uczuciami. Jakimi? Na to pytanie Len wolał by nie znać odpowiedzi. Nigdy przed nikim by sie nie prrzyznał, że może się o kogoś troszczyć czy opiekować tym kimś.

- Dalej pojedziesz sam - głos van Nicolescu wyrwał go z zamyśleń.
- Ok. Nadal prosto? - zapytał.
- Tak - odpowiedział blondyn - droga ma zakręty, ale ty jedziesz cały czas przed siebie, nie skręcaj, a trafisz bez problemów.
- Dam radę - odrzekł dumnie Len.
- Dobrze - zgodził sie młodzieniec - mimo to mam dla ciebie ostatnią rade.
- Słucham?
- Nie jedź galopem.
- Dlaczego? - spytał kompletnie zdziwiony Tao.
- Kupcy zwykle poruszają sie wolniej niż inni podróżni - wyjaśnił syn kapitana twierdzy.
- Zapamiętam - odrzekł Len.
- A więc żegnaj - pożegnał go van Nicolescu.

                               Po tych słowach odjechał z powrotem w kierunku Dzikich Pól. Len podążył dalej na swoim - pożyczonym rumaku. Z braku lepszego zajęcia zaczął obserwować zmiany zachodzące w otaczającym go krajobrazie. Początkowo - zaraz po opuszczeniu twierdzy - ścieżkę otaczały pola - istotnie wyglądające na dzikie. Porośnięte jakimiś roślinami, których rozpoznać nie potrafił Tao. Zdarzały sie pojedyncze drzewa przy wyrytej w trawie dróżce, ale głównie widać było zielona trawę prze końskich kopytach, a nieco dalej złociejące plony.

                               Kiedy rozstawał się  z młodym van Nicolescu nadal otaczały go pola, ale teraz cała ścieżka otoczona była jakby balustrada zbudowaną z drzew połączonych przez konary i końcówki gałązek. Z biegiem drogi coraz mniej było przez nie widać, aż w końcu otaczały go tylko drzewa, a poza tymi widać było tylko następne.

                               Lena dziwił fakt, iż do tej pory nie natknął się na żadną osadę czy to ludzką czy dzikich bestii. Z każdym kolejnym krokiem jego rumaka zaczął się z tego powodu coraz bardziej irytować. Przecież powinien natknąć się chociaż na jedną osobę czy też zwierzę, a tu nadal ani śladu żywej duszy. 

                               Z niepokoju rozłożył swoje guan- dao i opuszczając je jak do szarży jechał dalej. Wyglądało to jakby atakował przeciwnika, który jest na tyle daleko, że nie ma potrzeby puszczać konia galopem, ale też pilnuje się na wypadek gdyby jakiś niewidzialny wróg wyskoczył nagle spod powierzchni ziemi."Zaczynam wariować" - pomyślał. 

- STÓJ!
                                Czyjś krzyk przerwał podróż młodego Tao.
- Stój smarkaczu!
                               Tym razem Len zatrzymał konia  uniósł ostrze broni w górę. Rozejrzał sie wokół i nikogo nie potrafił znaleźć na horyzoncie - ani śladu człowieka.
- Gdzie jesteś?! - krzyknął w bliżej nieokreśloną stronę.
- Tutaj - odpowiedział mu dziwny podobny do psiego warczenia głos.

                               Nim Len zdążył się odwrócić poczuł wbijające sie w jego plecy azury, które uprzednio przedarły sie przez cienki materiał jego bluzki bez rękawów - która nabył przed opuszczeniem twierdzy w Dzikich Polach. Cos ciepłego i lepkiego zaczęło ściekać po jego plecach. "Krew" - pomyślał.
- Zejdź - rozkazał głos zza pleców - i rzuć broń na glebę.

                               Kiedy Tao nic nie zrobił poczuł drugi raz dzisiaj jak ostre jak sztylety pazury wbijają mu się - tym razem - między łopatki. Ból był silniejszy niż poprzednio, ale i rana stała się głębsza. Nie wiele myśląc rzucił sie do przodu, próbując uwolnić sie od szponów. Wyszło mu to mało zgrabnie, ale mimo tego nareszcie poczuł, że nic nie rani go. Gdyby jeszcze zatamować krwawienie...

- Jednak umiesz okazać szacunek szczeniaku - zakpił znów ten sam głos.

                               Tego było za wiele mogli go ranić, myśleć że są lepsi, ale nie będą deptać jego honoru. Co jak co, ale honor sobie ceni bardzo wysoko. Nie przedłużając zbytnio procesu myślenia ścisnął mocniej guan- dao i obrócił się.

                               Oczom Lena ukazał się przerażający widok. Ujrzał prawdziwego wilkołaka. Cały porośnięty był gęstą brązową sierścią. Z pyska wyłaniały się ostre jak brzytwy zęby - szczególnie przerażające wrażenie powodowały olbrzymie kły. Stwór stał na dwóch nogach. Miał wyraźnie różne od siebie stopy i łapy. Stopy przypominały ludzkie, natomiast łapy wyglądały jak dwa razy większe od ludzkich dłonie, pokryte gęstą, krótką sierścią. Wyłaniały się z nich 4 pazury sterczące wprost w górę oraz jeden odstający delikatnie w bok. Wszystkie ociekały krwią - jego krwią. Wilkołak miał małe czarne oczy i przekrwione białka w nich. Na twarzy widać było rozmaite blizny - zapewne po walkach ze współ bratańcami. 

- Czego sie gapisz człeczyno? - zawarczał potwór.
                               Len nie odpowiedział.
- Po kiego tędy jeździsz? - zapytał wilkołak.
- Jestem kupcem.
- Dokąd?
- Do Brzozowego ... - zaczął udzielać odpowiedzi Len, ale przerwał mu ponownie wilkołak.
- czym handlujesz?
- Sam zobacz - odrzekł.

                               Wilkołak podszedł bliżej i chciał zajrzeć do bagażu Lena, jednak uniemożliwiła mu to broń drzewcowa, którą Tao wbił mu jednym precyzyjnym ruchem między żebra. Bestia zaskomlała cicho i padła nieżywa na ziemie. "To już drugi odkąd tu przybyłem" - pomyślał osłupiony chłopak.

                               Nie myśląc dłużej wskoczył na konia i popędził dalej, nawet nie starając się zatrzeć śladów. Na horyzoncie widniał coraz widoczniej zarys niewysokiej murowanej budowli pomiędzy drzewami. Spostrzegł już kilku wilkołaków na murach - zapewne wojowników. 

                               Był to najdziwniejszy zamek jaki Len widział w życiu. Zamiast wysokich wieżyczek posiadał nieco podwyższone i poszerzone narożniki - tworzące niewysokie kwadratowe podia, otoczone ceglanym murem.

                               Bez problemów wjechał do zamku. Wnętrze tego różniło sie znacznie od Dzikich Pól. Z budynków znajdował sie tam tylko jeden wielki, będący w kształcie krzyża. Zajmował większą część placu pomiędzy murami, poza nim znajdowały się jeszcze tylko dwa budynki, z których jeden - jak głosił napis nad nim - był miejscem gdzie odbywał sie handel, a drugi spichlerzem. Całość była bardzo zaniedbana i zbudowana w dużej mierze z drewna, wyjątek stanowiły mury. 

- Kim jesteś? - zapytał wilkołak. Podobny do tego, którego zabił uprzednio Len - z tym wyjątkiem, że ten był ubrany w cos na kształt munduru.
- Kupiec - powiedział chłodno Tao i pokazał odpowiedni glejty wilkołakowi.
- Jedź.

                               Bezproblemowo trafił do miejsca handlu - "Rynku pod dachem" - jak nazywali to miejsce obecni tu handlarze - w głównej części kupujący i sprzedający niewolników. Len sprzedał co miał do sprzedania i ruszył do części sypialnej. 

                               Zasnął, kiedy tylko położył sie na łóżku. Jego sen był twardy, nic nie mogło go obudzić. Na nieszczęście handlujący wśród wilkołaków nie ludzi zbyt uczciwych. Upewniwszy się, że Len się nie obudzi, okradli go pieniędzy i przedmiotów, które miał ze sobą - pozostał mu tylko miecz, który był przygnieciony ciężarem leżącego na nim złotookiego.
                               Nad ranem Len obudził się dziwnie lekki. Nieco ociężałym krokiem poszedł w kierunku drzwi. Jeśli ma tu coś poszpiegować to odpowiedni do tego czas jest tylko nad ranem i w środku nocy, kiedy większość ludzi śpi. Obszedł cały "Rynek pod dachem" i nie znalazł tu nic ciekawego. Po powrocie do kwatery odkrył kradzież. Nie mal natychmiast udał się z tym odkryciem do wilkołaków.
- Okradli mnie! - warknął do pierwszego napotkanego pół człowieka- pół wilka.
- Nic mi do tego - odrzekł lodowatym głosem tamten.
- I za to ryzykowałem handel z wami?!
- No - burknął wilkołak.
- Zapchlony kundel - warknął Len przez zaciśnięte zęby i odszedł nim do strażnika dotarła treść tych słów.

                               Resztę dnia spędził na bezowocnym pytaniu kupców o ślady jego ekwipunku. Nikt nic nie wiedział, ale chłopak odnosił wrażenie, że po prostu nie chcą mu nic powiedzieć albo sami brali w tym udział. Wobec tego Len kręcił sie po całym zamku - rzekomo szukał swoich towarów - w poszukiwaniu wszystkiego co było mu potrzebne do sporządzenia raportu dla kapitana van Nicolescu.

                               Na poszukiwaniach spędził tydzień, żywiąc sie tym co udało sie zdobyć w okolicznych lasach lub wymusił na innych kupcach. Cały jego dobytek stanowiły kartki i pióro z kałamarzem - służące do pisania raportu oraz Miecz Błyskawicy. 

                               Po kilku kolejnych dniach coraz trudniej było utrzymać pozory dla pozostania w zamku, więc Len zdecydował sie na manewr ostatniej szansy. Zdecydował sie przedostać do najpilniej strzeżonej części zamku w celu potwierdzenia zdobytych do tej chwili wiadomości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz