Prolog/ Rozdział 1
Gdzie ja jestem?
Jesień. Deszcz zacina w
okna twierdzy...
Twierdzy, gdzieś z dala
od ludzi w górach...
Gór, gdzieś w
Chinach...
Kap Kap - krew leniwie
tworzy kałużę na kamiennej posadce...
młody wojownik pada
nieprzytomny
jego ciało sztywnieje
ostatki nośnika tlenu w
organiźmie tworzą krwawe jezioro
ktoś trzaska drzwiami
Czyjś krzyk wypełnia
ciszę w olbrzymiej twierdzy...
Tego życia nie da się
ocalić.
Młody
chłopak - wygladający na conajwyżej 15 latka - szedł samotnie szeroką polną
drogą. Gdyby ktoś zobaczył go zdziwiłby się - nie wiekiem chłopaka, samotne
podrożującego przez niebezp[ieczny las - ale jego wyglądem i ubiorem. Chłopak
odznaczał się charakterystycznym czubem na głowie, który mimo usilnych starań
różnych osób nadal sterczał. Pozwalało to znajomym chłopaka zidentyfikować go z
daleka. W sytuacjach wyjąkowego wzburzenia ów czub rósł jeszcze bardziej. Z
resztą nie były to jedyne cechy odróżniające chłopaka od reszty ludzkości. Miał
duże oczy - o żółtych tęczówkach. Ogólnie cała głowa wydawała się zbyt duża w
porównaniu z resztą jego ciała. Było ono chude, ale wyjątkowo dobrze umięśnione
- co można było w tej chwili wyjątkowo dobrze zaobserwować, gdyż chłopak nie miał na sobie koszulki.
Ubrany był tylko w szerokie,czarne spodnie i buty o tym samym kolorze.
Całość
ubrania jakoś nie bardzo pasowała chłopakowi do pory roku. Wysilając umysł do
przypomnienia sobie czy wczoraj jeszcze nie było jesieni, poprawił białe
ściągacze wystające ze spodnii. "Tak" - pomyślał - "To na pewno
musi być lato. Tylko jak wytłumaczyć, że jeszcze wczoraj widziałem jesienny
deszcz?"
Rozmyślając
w ten sposób szedł dalej szeroki gościńcem, bo drogę, którą się przemieszczał
nie dało się w żaden sposób uznać za polną czy leśną. Po obu stronach rosły
wysokie sosny, rozłożyste dęby i całe gromady świerków, topoli i białych brzóz.
Gdzieniegdzie widać było ruchy w trawie. Po jakichś kilku sekundach z reguły po
takim ruchu trawy wypadał z niej zając, borsuk lub wiewiórka.
"Jakim
cudem tu trafiłem?" - nowe myśli zaczęły gnębić złotookiego - "jeszcze
wczoraj byłem w domu, w Chinach, a teraz gdzie ja właściwie jestem?!"
- Len! Len! LEN!!!
Chłopak
obrócił się gwałtownie na dźwięk swojego nazwiska. Biegła ku niemu młoda,
różowowłosa dziewczyna. Ledwie mogła nabrać powietrza, gdy zasapana zatrzymała
się obok chłopaka. Oparła ręce na udach i pochylając się do przodu łapczywie
łapała każdy haust powietrza.
- Cześć Tamara - powitał ją, bo tak na imię miała
nowoprzybyła.
- Len ty żyjesz! - krzyknęła radośnie, gdy wreszcie
jej oddech powrócił do normy.
Uwaga
dziewczyny wzbudziła sensację żołądkowe u Lena. "Dlaczego do diabła
miałbym nie żyć?" - myślał gorączkowo - "może faktycznie umarłem
skoro nie pamiętam tego co się działo w ostatnim czasienim znalazłem się na tej
drodze?". Z rozważań wyrwał go nie pewny głos dziewczyny:
- Wszystko dobrze Len?
- Gdzie my jesteśmy? I jak tu trafiliśmy? -
odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Len... my wszyscy myśleliśmy, że... że ty... że ty
nie żyjesz - wybełkotała Tamara.
- Niby czemu? - spytała Len opryskliwym tonem.
- Byłeś w waszym domu, tzn. twoim i June... -
zaczęła cichym i niepewnym tonem dziewczyna, ale Len jej przerwał.
- ...dlaczego byłem właśnie tam?
- Pamiętasz, że byłeś, jesteś - poprawiła się szybko
- szamanem? Miałeś moc do łączenia się duchami. Pamiętasz Len?
- Oczywiście - odpowiedział złotooki.
- Brałeś udział w turnieju i on sie zakończył -
wyznała dziewczyna.
- Ja to zakończył?! Przecież nie dokończyliśmy go! -
wybuchnął Len.
- Dokończyliście - szepnęła Tamara, onieśmielona wybuchem
częściowonagiego chłopaka.
- Wygrałem? - spytał Len nieco spokojniej.
Jednocześnie jego dłonie zacieśniły sie na nadgarstkach dziewczyny.
- Nie - szepnęła jeszcze ciszej dziewczyna.
- NIE?! - wrzasnął przerażony tym faktem Len.
- Yoh pokonał cię w finale - wyjaśniła nastolatka.
- Znowu przegrałem z tym całym Asakurą - warknął
teraz już rozdrażniony Len, a jego ręce jeszcze mocniej ścisnęły nadgarstki.
- Auuu.. Len
- Przepraszam - bąknął Len i puścił dłone przyjaciółki.
- Rozumiem, nie ma za co - odparła Tamara, próbując
się uśmiechnąć - Len... ty mnie przeprosiłeś?
- I co z tego? - warknął Len.
- Nigdy nikogo nie przepraszałeś - odpowiedziała
Tamara, pusczając mimo uszu ton rozmówcy.
- Asakura próbował mnie zabić?
- Dlaczego miałby... próbować?
- Bo myślałaś, że nie żyje! - wypalił Len.
- Wyjaśnię to... - wyszeptała Tamara.
- ...czekam - przerwał jej.
- Nie przerywaj mi dopóki nie skończę - powiedziała
Tamara, dziwiąc się własnej śmiałości.
- Dobrze - zgodził się niechętnie Len.
- Wasza walka była bardzo wyrównana, trwała wiele godzin. Yoh był spokojny, a ty...
Ty z każdą godziną wściekałeś sie coraz bardziej - opowiadała Tamara - twoje
ataki stawały się coraz bardziej niecelne. Bason próbował cię uspokoić, ale nie
chciałeś go słuchać... tu zrobiła krótką
przerwę - mówiłeś, że duchy nie będą ci udzielać rad. Po jakimś czasie już
tylko się broniłeś, a Yoh... Yoh... czasami cie trafiał. Nie chciał cię
skrzywdzić...
- ... ale to zrobił! - wybuchnął Len - ten
pseudoprzyjaciel prawie mnie zabił! - spojrzał na przyjaciółkę i widząc jej
przerażenie dodał silą się na spokój, starając się opanować drżenie głosu - Już
nie będę.
- Wtedy gniew
całkiem tobą zawładnął - kontynowała dziewczyna - nie panowałeś nad sobą. Mimo
ataków Yoh... przestałeś sie bronić. Odpowiadałeś mu niecelnymi, pełnymi gniewu
atakami. To wygladało tak jakbyś to ty chciał go... - nie musiała mu coś chciał
wtedy zrobić, aż za dobrze znał swoją naturę. Naturę, którą zdawało się, że
udało mu się ujarzmić ją.
- I wtedy oboje użyliście całej swojej mocy. To był decydujący
atak. Przegrałeś...
- ... i wtedy miałem zginąć? - spytał Len, po raz
kolejny przerywając opowieść dziewczyny.
- Nie - odparła różowowłosa.
- Nic nie rozumiem - oświadczyl Len.
- Po walce June namówiła cię na pworót do Chin, żebyś
ochłonął trochę. Zamknąłeś się tam na dwa tygodnie w tej strasznej sali...
- ... sali Tangen - wtrącił się Len.
- właśnie tam. Po tym czasie wyszedłeś stamtąd jakby
nigdy nic i wyszedłeś... Nikt nie wie gdzie. Tak samo nikt nie wie jak
wróciłeś.
- Znowu nie rozumiem - wyznał Len - June nie mogła
mnie spytac mnie jak wróciłem?
- Nie. Codziennie zaglądała do tej strasznej sali i
do twojego pokoju, ale cię nie było. Dopiero po kilku dniach się zjawiłeś. Nie,
nie mogła - wtrąciła Tamara uprzedzając pytanie Lena - otworzyła drzwi, a ty
leżałeś w kałuży krwi... - w tym momencie przerwała, a Len zauważył, że jej
zaczęła głębiej oddychać - ty już nawe nie krwawiłeś. June napisała nam, że jak
cię znalazła to cała twoja krew była tą kałużą... w której... no wiesz -
zakończyła kulawo historię śmierci Lena Tao.
Tylko
czy na pewno umarł? Przecież stoi teraz tu i rozmawia z nią. Skoro tak, to jak
mógł umrzeć? Czy trafił do miejsca, które chrześcijanie nazywają niebem? Jeśli
tak to co robi tu Tamara? Tak. trzeba ją o to spytać.
- Wiesz gdzie jesteśmy?
- Nie - odpowiedziała.
- Wiesz jak tu trafiliśmy?
- Chyba - szepnęła ledwo dosłyszalnie.
- No to mów - rzekł Len zachęcając ją do tego
gestem.
- Ale to tylko domysły.
- Nie szkodzi.
- Myślę.... myślę, że to... to dlatego, że... że... umarliśmy - wydukała, oddychając jeszcze
głębiej. Jednocześnie cała jej twwarz stała się nagle barwy dojrzałego
pomidora.
- CO?!
- To tylko domysły - szepnęła przerażonym głosem dziewczyna
- moje domysły - dodała po chwili myślenia.
- No dobra, ale to nic nie wyjaśnia. Skoro nie
żyjemy to czemu mamy ciało? Dlaczego czujemy, oddychamy, mówimy i istniejemy
nadal? Nawet ubrania mamy normalne - rozgorzączkował się Tao.
Jego
zapalczywość została ostudzona dopiero przez chichot Tamary.
- Z czego się cieszysz? - burknął Len.
Tamara
nie odpowiedziała, tylko zaczerwieniła się jeszcze bardziej - o ile to możliwe
- i wskazała ruchem dłoni na Lena. Ten przyjrzał się sobie i zrozumiał z czego
śmiała się dziewczyna. W dalszym ciągu nie miał bluzki...
- Nie wiemy jak zginąłęm - rzekł Len, starając się
odwrócić uwagę od braków w swojej garderobie - ale ty pewnie wiesz jak umarłaś.
Odpowiedziała
mu cisza. Czerwona jeszcze kilka sekund temu dziewczyna, teraz zmieniła barwę
bliższą zielonemu.
- Nie teraz - szepneła.
Tao
zrozumiał, że lepiej o to nie pytać, gdyż musi to być wyjątkowo traumatyczne
przeżycie dla dziewczyny. Zapadła kłopotliwa cisza.
- Idziemy - zakomenderował złotooki przerywając
nostalgię.
- Dokąd? - spytała dziewczyna.
- Prosto przed siebie. Ta droga musi dokądś
prowadzić - oświadczył Len i wyruszyliw
drogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz