Rozdział 4
Dzikie Pola
Mijając
wartowników wjechali na zamkowy dziedziniec. jasno świecące promienie słoneczne
odbijały się w szklanej obudowie budynku, wyglądającego jak szklarnia. Wewnątrz
murów znajdowało się dość sporo budynków - ale jak dowiedział się później Len
jest to największa tego typu budowla w Rumlandi.
- Co to za budynki? - spytał Tao.
Na
pytanie te odpowiedział Wokulski nazywając kolejne budynki. Pod każdym z murów
znajdował się budynek. Centrum dziedzińca stanowił zamkowy ratusz i stercząca w
górę z niego wieża. Pod północną ścianą znajdowały się drewniane, niewysokie
budynki. Kupiec nazwał je warsztatami, w których działają zbrojmistrze, płatnerze
i inni ludzie wytwarzający bronie i uzbrojenie. Na przeciw były olbrzymia stajnia
i spichlerz z zapasami na wypadek oblężenia przez wroga armię. Przy wschodniej
bramie istniała karczma z gospodą dla podróżnych oraz kilka kramów kupieckich -
prowadzących handel w tej ostatniej twierdzy przed Czarnolasem. Naprzeciw
zbudowane zostały kwatery dla wojowników oraz mieszkania zamkowej służby.
Dodatkowo w każdym narożniku były studnie.
- No to pora się rozstać - rzekł Wokulski kiedy
zatrzymali się pod kramami kupców.
- Tak - zgodził się Tao - Długo pan tu zostanie?
- Myślę, że kilka dni i ruszam dalej - odparł
kupiec.
- Podróżuje pan jeszcze dalej? - wtrąciła Tamara, a
jej policzki natychmiast pokryły się szkarłatnym rumieńcem.
- Och tak. Mam jeszcze parę interesów w głębi
puszczy.
Po
tej wymianie zdań Len i Tamara udali się prosto do zamkowego ratusza. Była to
duża budowla - posiadała 4 piętra i wieżę. Po przekroczeniu drzwi zdali sobie
sprawę, że tak na prawdę to jeszcze nie wiedzą czego lub kogo mają tu szukać. Z
tego powodu postanowili zatrzymać pierwszą lepszą osobę i zapytać ją gdzie znajduję
się jakiś zarządca twierdzy lub inna osoba odpowiadająca za zarządzanie Dzikimi
Polami. Idąc korytarzem mijali wiele komnat, ale na pukanie w drzwi ze środka
nie odpowiadał żaden głos. Lenowi wydało się to dziwne, iż nikt nie pracuje.
Przecież powinno być już południe, a wtedy każdy poważny urzędnik jest w pracy.
Po sprawdzeniu wszystkich komnat, zdecydowali sie udać na 1 piętro. Zbliżając
się do schodów usłyszeli tupot kilkudziesięciu butów gdzieś na górze. Pospiesznie
wycofali się pod najbliższa ścianę chcąc uniknąć stratowania przez
nadciągających ludzi, jednak nic takiego się nie stało. Echo dawało nadal znać,
że ktoś schodzi, ale stopniowo stawało się coraz bardziej ciche aż w końcu na
schodach pojawiły się sylwetki zaledwie kilku mężczyzn i dwóch kobiet w długich
śnieżnobiałych sukniach.
- Kim jesteście? - zawołał jeden z mężczyzn. Był to
młody blondyn o dużych brązowych oczach i wąskich źrenicach. Twarz miała ostre
i wyraźne rysy, a podbródek był podwójny. Młodzieniec miał wyraźne kilka
kilogramów nadwagi.
- Podróżni - odpowiedział głośno Len .
- Dokąd zmierzacie? - powtórzył ten sam blondyn.
- Do dowódcy zamku - odparł zaczepnie złotooki.
- Jestem jego synem - zaszczebiotał dumnym tonem młodzieniec
- ojciec jest zajęty, ale mogę go zastąpić.
- Dobrze - zgodził sie Len.
Obywatele
zamku zeszli na dół i rozeszli się po swoich komnatach, a młody blondyn
prowadził podróżnych do swojej komnaty, która znajdowała się pod przeciwległą
ścianą - na samym końcu korytarza. Młodzieniec wyjął z kieszeni stary,
wysłużony klucz i otworzył drzwi na oścież. Zaprosił gości do ciemnej komnaty.
Zapalił świece na biurku i wskazał gestem na fotele stojące w okolicach małego
okienka. Sam zajął miejsca na obszernym fotelu, obitym perkalem za masywnym
dębowym biurkiem.
- Więc w czym mogę wam pomóc? - zapytał, kiedy już
usiedli.
- Chcielibyśmy zapytać czy słyszałeś coś o miejscu
znanym jako Ziemia? - wypalił Len.
- Zapytać pana - poprawił go młodzieniec. Co
natychmiast zirytowało Tao, jako że różnica wieku pomiędzy nimi to co najwyżej
kilka lat, to nie widział potrzeby żeby mówić do blondyna per pan skoro ten
mówił do niego na ty.
- To słyszał pan? - spytała Tamara, przeczuwając, że
Len może odburknąć zaraz coś co narazi ich na kłopoty.
- Jasne, że tak - odpowiedział blondyn uśmiechając
się ironicznie.
- Więc? - zachęcił go tao do dalszych wyjaśnień.
- Więc jesteśmy na planecie znanej jako Ziemia - powiedział
niezwykle szybkim tempem blondyn.
- Czyli nie opuściliśmy Ziemi - zwrócił sie do
przyjaciółki Len.
- To jak to możliwe, że jesteśmy na jakimś nieznanym
nikomu kontynencie? - spytała.
- Nie wiem - odrzekł Len - zaraz zapytamy go.
- Nie rozumiem o czym mówicie - powiedział
mieszkaniec zamku.
- Słyszał pan coś o Chinach, Europie, Azji albo
Japonii? - zapytał Len.
- Nie.
- A o szamanach, czarodziejach czy wilkołakach?
- O szamanach nie.
- A o tamtych? - dopytywał Tao.
- Jasne. Mieszkają w Czarnolesie.
- To by wiele wyjaśniało - rzekł sam do siebie Len -
chyba trafiliśmy do jakiegoś innego wymiaru - zwrócił sie do Tamary - teraz
musimy tylko jeszcze dowiedzieć się jak wrócić!
- Czy wy się dobrze czujecie? - zapytał blondyn,
patrząc przerażonym wzrokiem na dziwnych podróżnych.
- Po raz pierwszy odkąd tu trafiliśmy czujemy się
dobrze - odpowiedział Tao.
- To może wyjaśnicie mi o co wam chodzi?
- I tak nie zrozumiesz - burknął Len, dając wyraz
mściwej satysfakcji.
- Może jednak?
- Już nie upominasz się o zwracanie per pan? -
zadrwił.
- Jesteś bezczelny! Nie wiesz co mogę zaraz rozkazać
wam zrobić przybłędo! - wybuchnął blondyn wymachując rękami.
- Spróbuj szczęścia grubasku - drwił dalej.
- Jak śmiesz?! - ryknął blondyn i wydobył sztylet
spod blatu biurka. Wziął zamach i wymierzył cios wprost w gardło Lena. Błysnęło
srebro ostrza w lekkim świetle świec i sztylet uderzył w ścianę.
Len
ściskał lewą ręką blondyna za nadgarstek, a drugą trzymał podpartą na własnym
żebrze. To właśnie tą dłonią przed paroma sekundami wybił ostrze z ręki
blondyna.
- Chcesz dalej walczyć? - zapytał Len. Prawą ręką
wydobył zza pasa złożony Miecz Błyskawicy i rozłożył go, przykładając ostrze do
gardła urzędnika.
- Nie - wydukał tamten.
- To powiedz nam kto słyszał coś o tym o co pytałem
- zaproponował chłodnym głosem Len.
- Może ojciec- szepnął blondyn.
- Prowadź - rozkazał Len.
Przerażony
blondyn prowadził kłopotliwych interesantów kolejnymi korytarzami w górę. Len
schował ponownie złożony miecz zza pas i szedł tuż za przewodnikiem. Tamara trzymała
się wiernie tuż obok przyjaciela.
- Daleko jeszcze? - spytał groźnie Tao.
- Juz tuż, tuż.
Przeszli
jeszcze jeden korytarz i po ostatnich schodach dostali się na ostatnie piętro
budynku. Teraz kolejnym korytarzem dostali się przed ozdobne drzwi - wmontowane
w nie były kamienie szlachetne m.in. rubiny, szmaragdy i duży brylant tuż nad
kołatką. Blondyn uderzył nią dwa razy, po czym zrobił krok do tyłu.
- Kim jesteś? - rozległ sie przestraszony głos zza
drzwi.
- To ja ojcze.
- Wejdź - odparł już
spokojniejszym głosem ktoś zza drzwi. Blondyn otworzył drzwi.
Po przekroczeniu progu znaleźli się
w o wiele przytulniejszym pokoju niż poprzednio. Ściany zbudowane były z
czerwonych cegieł. Wisiały na nich obrazy, przedstawiające portrety jakichś
ludzi - z pewnością ważnych w historii tego kraju lub co najmniej zamku. Poza portretami
wisiał jeszcze jeden pejzaż. Pomiędzy obrazami stały biblioteczki, wypełnione
po brzegami książkami o różnej tematyce - Len spostrzegł m.in. poradnik jak
walczyć z orkami, zbiór praw, wielką książkę o tytule "Instrukcje w razie
najazdu bestii różnorakich" oraz jeszcze grubszą - z nieco popękanym
grzbietem - "Historię Rumandii". Ojciec blondyna miał taki sam kolor
włosów - choć przyprószonych siwizną - i oczu. Był wyraźnie chudszy i nosił
ozdobne szaty zamiast ciemnych kontusza i żupana jak jego syn.
- Co to za ludzie? -
zapytał.
- Podróżni - odparł
syn.
- Nie mogłeś sam im
pomóc? Mówiłem ci, że jestem bardzo zajęty przygotowaniami do.. - tu urwał
zerkając na Lena - do sam wiesz czego - dokończył kulawo.
- Wiem, ale... - zaczął
syn, jednak ojciec mu przerwał mówiąc:
- ... żadnych ale.
Skoro już jesteście to pomogę jak tylko będę mógł - powiedział z dobrotliwym
uśmiechem - Słucham.
- Pański syn powiedział
nam, że mógł pan coś słyszeć o świecie, z którego pochodzimy... - zaczął Tao.
- Co to znaczy "świat,
z którego pochodzimy"? - przerwał pytaniem dowódca zamku.
- Pochodzimy z Azji -
wyjaśniła Tamara.
- Azja... Azja... nigdy
o czymś takim nie słyszałem. Strasznie małe to musi być, to jakieś małe miasto
na zachodzie? - zapytał zaintrygowany mężczyzna.
- Przeciwnie to
największy kontynent na Ziemi - wyszeptała cichutko Tamara.
- Łżecie. Nie ma
takiego kontynentu!
- Jest, ale nie na tej
Ziemi - warknął Len.
- Nie rozumiem.
- Sądzę, że w jakiś
nieznany sposób przenieśliśmy się z tamtego świata do tego - wyjaśnił Tao.
- Tamtego? - zapytał
syn.
- Naszego - objaśniła
Tamara.
- No cóż, czytałem
kiedyś o czymś takim jak przenoszenie się ze świata jako to powiedzieliście?
Waszego do naszego.
- Na prawdę?
- Ależ tak.
Tylko nie pamięta, w jakiej to były księdze - powiedział odrobinę zawstydzonym
tonem mężczyzna.
- Jakoś mnie to
nie dziwi - zakpił Len.
- Lenny -
skarciła go przyjaciółka.
- No dobra już
dobra. Pomoże nam pan?
- Jak?
- Chcę wiedzieć
jak, dlaczego i po co tu trafiliśmy oraz jak wrócić - wyjaśnił Len.
- Zgoda poszukam
informacji o tym, ale coś za coś - odrzekł siwiejący mężczyzna.
- Co mamy
zrobić? - zapytał bojowym głosem Len.
-
Och nie ma potrzeby się denerwować - powiedział przesłodzonym głosem syn.
-
Panienka nie musi robić nic, natomiast ty... Ty w czymś nam pomożesz -
powiedział tajemniczo ojciec.
-
Dowiem się co mam zrobić? - wybuchł Len, który nie lubił takiego owijania w
bawełnę.
-
Tak. Widzisz potrzebujemy szpiega. Zwiadowcę, który doniesie nam o poczynaniach
naszych wrogów - wyjaśnił mężczyzna.
-
Gdzie tu jest haczyk?
-
Pójdziesz do nich sam - odpowiedział.
-
Nie znam drogi.
-
Fakt - zgodził się mężczyzna - dostaniesz przewodnika, który poprowadzi cię do
końca bezpiecznej drogi, a dalej już idziesz sam.
-
Nim sie zgodzę musimy ustalić parę drobiazgów - powiedział Tao.
-
Słucham.
-
Po pierwsze dla kogo pracuję, po drugie dokąd mam iść... - zaczął wyliczać Len.
-
Spokojnie. Już tłumaczę. Jestem Denis van Nicolescu, kapitan Twierdzy Dzikie
Pola. Wysyłam cię do Czarnolasu, do Wilkołaków - wyjaśnił pan Denis.
-
Do wilkołaków? - powtórzyła przerażona Tamara.
-
Tak, a dokładniej pójdziesz do ich najbliższego zamku.
-
Zgadzam się - zakończył dyskusję Len, mimo że jego mina zdradzała oznaki
niepokoju.
-
Wspaniale. Mój syn jutro poprowadzi cię do właściwej drogi do Zamku Brzozowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz