piątek, 29 marca 2013

4. Dzikie Pola



Rozdział 4
Dzikie Pola

                        Mijając wartowników wjechali na zamkowy dziedziniec. jasno świecące promienie słoneczne odbijały się w szklanej obudowie budynku, wyglądającego jak szklarnia. Wewnątrz murów znajdowało się dość sporo budynków - ale jak dowiedział się później Len jest to największa tego typu budowla w Rumlandi.
- Co to za budynki? - spytał Tao.
            Na pytanie te odpowiedział Wokulski nazywając kolejne budynki. Pod każdym z murów znajdował się budynek. Centrum dziedzińca stanowił zamkowy ratusz i stercząca w górę z niego wieża. Pod północną ścianą znajdowały się drewniane, niewysokie budynki. Kupiec nazwał je warsztatami, w których działają zbrojmistrze, płatnerze i inni ludzie wytwarzający bronie i uzbrojenie. Na przeciw były olbrzymia stajnia i spichlerz z zapasami na wypadek oblężenia przez wroga armię. Przy wschodniej bramie istniała karczma z gospodą dla podróżnych oraz kilka kramów kupieckich - prowadzących handel w tej ostatniej twierdzy przed Czarnolasem. Naprzeciw zbudowane zostały kwatery dla wojowników oraz mieszkania zamkowej służby. Dodatkowo w każdym narożniku były studnie.
- No to pora się rozstać - rzekł Wokulski kiedy zatrzymali się pod kramami kupców.
- Tak - zgodził się Tao - Długo pan tu zostanie?
- Myślę, że kilka dni i ruszam dalej - odparł kupiec.
- Podróżuje pan jeszcze dalej? - wtrąciła Tamara, a jej policzki natychmiast pokryły się szkarłatnym rumieńcem.
- Och tak. Mam jeszcze parę interesów w głębi puszczy.
            Po tej wymianie zdań Len i Tamara udali się prosto do zamkowego ratusza. Była to duża budowla - posiadała 4 piętra i wieżę. Po przekroczeniu drzwi zdali sobie sprawę, że tak na prawdę to jeszcze nie wiedzą czego lub kogo mają tu szukać. Z tego powodu postanowili zatrzymać pierwszą lepszą osobę i zapytać ją gdzie znajduję się jakiś zarządca twierdzy lub inna osoba odpowiadająca za zarządzanie Dzikimi Polami. Idąc korytarzem mijali wiele komnat, ale na pukanie w drzwi ze środka nie odpowiadał żaden głos. Lenowi wydało się to dziwne, iż nikt nie pracuje. Przecież powinno być już południe, a wtedy każdy poważny urzędnik jest w pracy. Po sprawdzeniu wszystkich komnat, zdecydowali sie udać na 1 piętro. Zbliżając się do schodów usłyszeli tupot kilkudziesięciu butów gdzieś na górze. Pospiesznie wycofali się pod najbliższa ścianę chcąc uniknąć stratowania przez nadciągających ludzi, jednak nic takiego się nie stało. Echo dawało nadal znać, że ktoś schodzi, ale stopniowo stawało się coraz bardziej ciche aż w końcu na schodach pojawiły się sylwetki zaledwie kilku mężczyzn i dwóch kobiet w długich śnieżnobiałych sukniach.
- Kim jesteście? - zawołał jeden z mężczyzn. Był to młody blondyn o dużych brązowych oczach i wąskich źrenicach. Twarz miała ostre i wyraźne rysy, a podbródek był podwójny. Młodzieniec miał wyraźne kilka kilogramów nadwagi.
- Podróżni - odpowiedział głośno Len .
- Dokąd zmierzacie? - powtórzył ten sam blondyn.
- Do dowódcy zamku - odparł zaczepnie złotooki.
- Jestem jego synem - zaszczebiotał dumnym tonem młodzieniec - ojciec jest zajęty, ale mogę go zastąpić.
- Dobrze - zgodził sie Len.
            Obywatele zamku zeszli na dół i rozeszli się po swoich komnatach, a młody blondyn prowadził podróżnych do swojej komnaty, która znajdowała się pod przeciwległą ścianą - na samym końcu korytarza. Młodzieniec wyjął z kieszeni stary, wysłużony klucz i otworzył drzwi na oścież. Zaprosił gości do ciemnej komnaty. Zapalił świece na biurku i wskazał gestem na fotele stojące w okolicach małego okienka. Sam zajął miejsca na obszernym fotelu, obitym perkalem za masywnym dębowym biurkiem.
- Więc w czym mogę wam pomóc? - zapytał, kiedy już usiedli.
- Chcielibyśmy zapytać czy słyszałeś coś o miejscu znanym jako Ziemia? - wypalił Len.
- Zapytać pana - poprawił go młodzieniec. Co natychmiast zirytowało Tao, jako że różnica wieku pomiędzy nimi to co najwyżej kilka lat, to nie widział potrzeby żeby mówić do blondyna per pan skoro ten mówił do niego na ty.
- To słyszał pan? - spytała Tamara, przeczuwając, że Len może odburknąć zaraz coś co narazi ich na kłopoty.
- Jasne, że tak - odpowiedział blondyn uśmiechając się ironicznie.
- Więc? - zachęcił go tao do dalszych wyjaśnień.
- Więc jesteśmy na planecie znanej jako Ziemia - powiedział niezwykle szybkim tempem blondyn.
- Czyli nie opuściliśmy Ziemi - zwrócił sie do przyjaciółki Len.
- To jak to możliwe, że jesteśmy na jakimś nieznanym nikomu kontynencie? - spytała.
- Nie wiem - odrzekł Len - zaraz zapytamy go.
- Nie rozumiem o czym mówicie - powiedział mieszkaniec zamku.
- Słyszał pan coś o Chinach, Europie, Azji albo Japonii? - zapytał Len.
- Nie.
- A o szamanach, czarodziejach czy wilkołakach?
- O szamanach nie.
- A o tamtych? - dopytywał Tao.
- Jasne. Mieszkają w Czarnolesie.
- To by wiele wyjaśniało - rzekł sam do siebie Len - chyba trafiliśmy do jakiegoś innego wymiaru - zwrócił sie do Tamary - teraz musimy tylko jeszcze dowiedzieć się jak wrócić!
- Czy wy się dobrze czujecie? - zapytał blondyn, patrząc przerażonym wzrokiem na dziwnych podróżnych.
- Po raz pierwszy odkąd tu trafiliśmy czujemy się dobrze - odpowiedział Tao.
- To może wyjaśnicie mi o co wam chodzi?
- I tak nie zrozumiesz - burknął Len, dając wyraz mściwej satysfakcji.
- Może jednak?
- Już nie upominasz się o zwracanie per pan? - zadrwił.
- Jesteś bezczelny! Nie wiesz co mogę zaraz rozkazać wam zrobić przybłędo! - wybuchnął blondyn wymachując rękami.
- Spróbuj szczęścia grubasku - drwił dalej.
- Jak śmiesz?! - ryknął blondyn i wydobył sztylet spod blatu biurka. Wziął zamach i wymierzył cios wprost w gardło Lena. Błysnęło srebro ostrza w lekkim świetle świec i sztylet uderzył w ścianę.
            Len ściskał lewą ręką blondyna za nadgarstek, a drugą trzymał podpartą na własnym żebrze. To właśnie tą dłonią przed paroma sekundami wybił ostrze z ręki blondyna.
- Chcesz dalej walczyć? - zapytał Len. Prawą ręką wydobył zza pasa złożony Miecz Błyskawicy i rozłożył go, przykładając ostrze do gardła urzędnika.
- Nie - wydukał tamten.
- To powiedz nam kto słyszał coś o tym o co pytałem - zaproponował chłodnym głosem Len.
- Może ojciec- szepnął blondyn.
- Prowadź - rozkazał Len.
            Przerażony blondyn prowadził kłopotliwych interesantów kolejnymi korytarzami w górę. Len schował ponownie złożony miecz zza pas i szedł tuż za przewodnikiem. Tamara trzymała się wiernie tuż obok przyjaciela.
- Daleko jeszcze? - spytał groźnie Tao.
- Juz tuż, tuż.
            Przeszli jeszcze jeden korytarz i po ostatnich schodach dostali się na ostatnie piętro budynku. Teraz kolejnym korytarzem dostali się przed ozdobne drzwi - wmontowane w nie były kamienie szlachetne m.in. rubiny, szmaragdy i duży brylant tuż nad kołatką. Blondyn uderzył nią dwa razy, po czym zrobił krok do tyłu.
- Kim jesteś? - rozległ sie przestraszony głos zza drzwi.
- To ja ojcze.
- Wejdź - odparł już spokojniejszym głosem ktoś zza drzwi. Blondyn otworzył drzwi.
           Po przekroczeniu progu znaleźli się w o wiele przytulniejszym pokoju niż poprzednio. Ściany zbudowane były z czerwonych cegieł. Wisiały na nich obrazy, przedstawiające portrety jakichś ludzi - z pewnością ważnych w historii tego kraju lub co najmniej zamku. Poza portretami wisiał jeszcze jeden pejzaż. Pomiędzy obrazami stały biblioteczki, wypełnione po brzegami książkami o różnej tematyce - Len spostrzegł m.in. poradnik jak walczyć z orkami, zbiór praw, wielką książkę o tytule "Instrukcje w razie najazdu bestii różnorakich" oraz jeszcze grubszą - z nieco popękanym grzbietem - "Historię Rumandii". Ojciec blondyna miał taki sam kolor włosów - choć przyprószonych siwizną - i oczu. Był wyraźnie chudszy i nosił ozdobne szaty zamiast ciemnych kontusza i żupana jak jego syn.
- Co to za ludzie? - zapytał.
- Podróżni - odparł syn.
- Nie mogłeś sam im pomóc? Mówiłem ci, że jestem bardzo zajęty przygotowaniami do.. - tu urwał zerkając na Lena - do sam wiesz czego - dokończył kulawo.
- Wiem, ale... - zaczął syn, jednak ojciec mu przerwał mówiąc:
- ... żadnych ale. Skoro już jesteście to pomogę jak tylko będę mógł - powiedział z dobrotliwym uśmiechem - Słucham.
- Pański syn powiedział nam, że mógł pan coś słyszeć o świecie, z którego pochodzimy... - zaczął Tao.
- Co to znaczy "świat, z którego pochodzimy"? - przerwał pytaniem dowódca zamku.
- Pochodzimy z Azji - wyjaśniła Tamara.
- Azja... Azja... nigdy o czymś takim nie słyszałem. Strasznie małe to musi być, to jakieś małe miasto na zachodzie? - zapytał zaintrygowany mężczyzna.
- Przeciwnie to największy kontynent na Ziemi - wyszeptała cichutko Tamara.
- Łżecie. Nie ma takiego kontynentu!
- Jest, ale nie na tej Ziemi - warknął Len.
- Nie rozumiem.
- Sądzę, że w jakiś nieznany sposób przenieśliśmy się z tamtego świata do tego - wyjaśnił Tao.
- Tamtego? - zapytał syn.
- Naszego - objaśniła Tamara.
- No cóż, czytałem kiedyś o czymś takim jak przenoszenie się ze świata jako to powiedzieliście? Waszego do naszego.
- Na prawdę?
- Ależ tak. Tylko nie pamięta, w jakiej to były księdze - powiedział odrobinę zawstydzonym tonem mężczyzna.
- Jakoś mnie to nie dziwi - zakpił Len.
- Lenny - skarciła go przyjaciółka.
- No dobra już dobra. Pomoże nam pan?
- Jak?
- Chcę wiedzieć jak, dlaczego i po co tu trafiliśmy oraz jak wrócić - wyjaśnił Len.
- Zgoda poszukam informacji o tym, ale coś za coś - odrzekł siwiejący mężczyzna.
- Co mamy zrobić? - zapytał bojowym głosem Len.
- Och nie ma potrzeby się denerwować - powiedział przesłodzonym głosem syn.                             
- Panienka nie musi robić nic, natomiast ty... Ty w czymś nam pomożesz - powiedział tajemniczo ojciec.
- Dowiem się co mam zrobić? - wybuchł Len, który nie lubił takiego owijania w bawełnę.
- Tak. Widzisz potrzebujemy szpiega. Zwiadowcę, który doniesie nam o poczynaniach naszych wrogów - wyjaśnił mężczyzna.
- Gdzie tu jest haczyk?
- Pójdziesz do nich sam - odpowiedział.
- Nie znam drogi.
- Fakt - zgodził się mężczyzna - dostaniesz przewodnika, który poprowadzi cię do końca bezpiecznej drogi, a dalej już idziesz sam.
- Nim sie zgodzę musimy ustalić parę drobiazgów - powiedział Tao.
- Słucham.
- Po pierwsze dla kogo pracuję, po drugie dokąd mam iść... - zaczął wyliczać Len.
- Spokojnie. Już tłumaczę. Jestem Denis van Nicolescu, kapitan Twierdzy Dzikie Pola. Wysyłam cię do Czarnolasu, do Wilkołaków - wyjaśnił pan Denis.
- Do wilkołaków? - powtórzyła przerażona Tamara.
- Tak, a dokładniej pójdziesz do ich najbliższego zamku.
- Zgadzam się - zakończył dyskusję Len, mimo że jego mina zdradzała oznaki niepokoju.
- Wspaniale. Mój syn jutro poprowadzi cię do właściwej drogi do Zamku Brzozowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz