niedziela, 17 marca 2013

2. Międzymorze



Rozdział 2
Międzymorze

            Len szedł dumnie i szybko do przodu. Tamara próbowała dostosować się do tempa przyjaciela, ale nie zbyt się to jej udawało. Mimo tego nie dawało po sobie znać żadnych oznak zmęczenia. Dzielnie podążała za towarzyszem. Nie okaże słabości, tak samo jak nie powie nikomu dlaczego popełniła samobójstwo. Tak samobójstwo - upozorowane co prawda na nieszczęśliwy wypadek - ale jednak zabiła się z własnej woli. Powody zna tylko ona i nikomu ich nie wyjawi. "Nigdy!" - tak przynajmniej myślała poraz kolejny doganiając Lena.
            Mijali podobne drzewa, podobne polany - które z powietrza musiały wyglądać jak pokryta niską trawą łysina gęstego lasu. Od czasu do czasu przemykały po nich zwierzaki, z wysoka pewnie wyglądały niczym wszy pędzące przez łysinę w gąszcz włosów po boku.
- Tam coś leży! - zawołała Tamara, gdy z rozpędu wyprzedziła Lena.
- Gdzie? - spytał Tao, kiedy zatrzymał się obok przyjaciółki.
- Tam - odpowiedziała dziewczyna i wskazała na kolejną polanę, tym razem po prawej stronie drogi - błyszczy i wygląda jak kawałek metalu.
- Poczekaj. Pójdę po to. Metal może nam sie przydać do obrony - rzekł Tao i zszedł z drogi .
            Przeszedł kilka metrów, oddalając się od ubitego szlaku i zamarł z niedowierzania. "To niemożliwe" - pomyślał - "Jak to możliwe?". Przyspieszył kroku. Metal stawał się coraz wyraźniejszy. Len zatrzymał się parę kroków od niego. Mrugnął i spojrzał z niedowierzaniem. Oto kilka metrów od niego wbity w runo leśne był miecz - niejaki zwykły miecz. Był to jego oręż jako przywódcy rodu Tao - Miecz Błyskawicy. Broń ta była wyjątkowa, gdyż tylko prawowity przywódca rodu mógł go otworzyć i używać go. Teraz Len patrzył na rozłożony miecz. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech - błagając w myślach żeby nie miecz nie okazał się snem. Otworzył bardzo powoli powieki. Miecz nadal się tam znajdował.  Rzucił się biegiem i z nadzwyczajną łatwością wydobył broń z gleby. Uniósł dłoń, w której go trzymał wysoko do góry, a oręż zalśnił w blasku letniego Słońca.
            Wrócił na trakt dostojnym krokiem trzymając jedną ręką za rękojeść miecza drugą za ostrze. Niósł go ostrożnie - jakby niemowlę - bojąc się ażeby nie spadł i nieuszkodził się, jednocześnie napełniał się radością. Z tym mieczem jest praktycznie nie dopokonania... "A jednak Yoh Asakura pokonał mnie..." - pomyślał i z tą gorzką myślą walczył kiedy stanął tuż obok różowowłosej. Z rozmyślań wydobył go głos tej ostatniej:
- Len czy to...
- .. tak to Miecz Błyskawicy - zakończył za nią Len.
- Czyli możliwe jest, ze nadal jesteśmy na Ziemi?
- Prawdopodobne - zgodził się Tao.
            Złotooki złożył miecz i umieścił go za pasem - lepiej żeby nie natrafił na jakiegoś człowieka trzymając w ręce starożytny miecz - symbol jego rodziny.
            Teraz natchnieni poprzez odzyskanie oręża ruszyli pełni wiary w to, że nadal żyją i żyć będą jeszcze długo. Nic nie było im straszne, ani las, ani dzień - który zbliżał się coraz szybciej ku zmierzchowi. W razie natknięcia się na dzikie zwierze miecz ułatwia obronę.
            Kiedy zmierzch zdawał sie odstąpić miejsce nocy Tamara miała wrażenie, że na krańcu widnokręgu znajdę się jakiś ciemny zarys. Postanowiła nie mówić o tym Lenowi - przynajmniej narazie - wciąż miała w pamięci jego wybuchy z przed kilku godzin. Z pewnością lepiej nie dawać mu powodów do kolejnego wybuchu... strachu? Nie to niemożliwe, przecież on się niczego nie boi. To musiał być gniew, ale jeszcze nie taki jak w finale Turnieju Szamanów.
- Musimy się zatrzymać na noc - stwierdził szaman.
- Tutaj? - pisnęła zdziwiona Tamara.
- Nie. Wejdziemy głębiej w las. Nierozsądnie byłoby rozbijać się na szlaku, gdzie możemy się natknąć na ludzi...
- ... ale w lesie są... - wtrąciła mu Tamara, ale niedokończyła, bo Len również wpadł jej w zdanie.
- ... tak zwierzęta. One są mniejszym zagrożeniem. Zobaczysz.
            Len zaprowadził dziewczynę wgłęb lasu. W miejscu gdzie się zatrzymał panowały niemal egipskie ciemności. Z każdej strony otaczały je drzewa i gęste podszycie lasu. Stanowiło to coś w rodzaju ścian, otaczających ciasny pokoik, w którym zatrzymali się Len i Tamara. Chłopak rozłożył Miecz Błyskawicy i ściął kilka suchych gałązek, następnie zabrał się za zbieranie innych darów leśnych, leżących w runie, które nadawałyby się do rozpalenia ogniska, a raczej ognisk, gdyż Len rozpalił je w liczbie czterech. Każde umieścił w miejscu, stanowiącym kąt ich leśnego pokoju. W ten sposób zapewnił im ochronę przed dzikimi mieszkańcami lasu.
- Gdzie się położymy? - spytała Tamara.
-  Ty pośrodku, a tam - odparł chłopak wskazując na miejsce, gdzie podszycie lasu było mniej gęste co stanowiło tak jakby drzwi do ich pokoju.
            Różowo włosa leżała w centralnym punkcie leśnego mieszkania, myśląc o całej sytuacji. Po raz pierwszy od dawna czuła się bezpieczna, a w pewien sposób i szczęśliwa. Mimo tego, iż znajdowała sie w środku lasu nie czuła strachu czy leku. Nigdy nie była odważna i teraz było tak samo - po prostu czuła, że nic jej tu nie grozi. Ze 3 stron otoczona była szczelnie przez rośliny, a z czwartej w miejscu, gdzie te rosły rzadziej leżał 5 lat starszy, niezwykle umięśniony i nie odczuwający nigdy strachu chłopak.
            Len nie odczuwał takiego komfortu jak dziewczyna. Leżał na ziemi bez bluzki. Gałęzie, trawa, ziemia i inne podobne rzeczy wbijały mu sie w plecy i drażniły skórę szamana. Były, jednak sprawy, które drażniły go bardziej niż warunki noclegowe.  Mion owicie były to sprawy związane z miejscem gdzie są oraz rzekomymi zgonami jego oraz różowo włosej. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej ogarniał go niczym nie pohamowany gniew. "Nie, nie mogę dać temu wygrać!"- walczył sam ze swoimi myślami. ktoś kiedyś powiedział, że najstraszniejsza wojna to ta toczona przez myśli i im dłużej Len przebywał w tym miejscu tym bardziej zgadzał się z autorem powyższej sentencji. Długo bił się z samym sobą, gdy wreszcie wymęczony po ciężkiej batalii zasnął.
            Rankiem obudzili się w skrajnie różnych nastrojach. Tamara pełna sił i z nieco pobrudzoną białą koszulką, natomiast Len zmęczony z plecami obficie ubrudzonymi ziemią zmieszaną z igliwiem.
            Tym razem to Tamara prowadziła ich naprzód po trakcie. Po wyjściu na trakt znany im z podróży poprzednim dniem na horyzoncie nie jawił się żaden kontur żaden kształt, "a więc to było złudzenie" - pomyślała Tamara. Po kilkunastu minutach marszu oboje usłyszeli coś przypominającego tętent końskich kopyt oraz coś jeszcze, coś co trudno było zidentyfikować. Z każdą chwilą odgłos był coraz wyraźniejszy i po błyskawicznym czasie na horyzoncie pojawiły się ciemne kształty.
- Chodź - warknął Len, pociągając przyjaciółkę do lasu. Tamara ani drgnęła zszokowana reakcją Lena. Ten niewiele myśląc wziął ją na ręce i truchtając zaniósł w głąb lasu.
- Dlaczego uciekamy?
- Bo ich jest więcej i są uzbrojeni. Z resztą zobaczysz - rzekł wskazując gestem na drogę.
            Faktycznie nie musieli się niecierpliwić oczekując na ludzi podążających drogą. Ukazało im sie kilku może kilkunastu mężczyzn na koniach. Ubrani w brązowe kaftany, przy boku w pochwach mieli miecze, a na plecach przewieszone okrągłe tarcze, na których namalowane były butelka rumu skrzyżowana z mieczem na tle wyglądającym jak flaga Rumunii. Sposób podróży jak i ubiór oraz uzbrojenie kompletnie nie pasowały do świata w jakim żyli Len i Tamara.
- Kim oni byli? - spytała różowo włosa.
- Lekka jazda.
- Kawaleria? - dopytywała.
- Na to wygląda - odparł z powagą Tao - teraz już wiesz dlaczego zniknęliśmy z drogi.
- Acha - przytaknęła Tamara.
            Po upewnieniu się, że kawaleria odjechała na dosieczną odległość ponowne wyszli z lasu. Teraz byli już kompletnie skołowani. Co do licha robi lekka kawaleria w XX wieku?
            Po przejściu kolejnych kilku metrów do ich umysłów dotarła wiadomość, ze od dawna nie jedli nic co można by uznać za obiad. Podczas noclegu w lesie Tamara znalazła parę garści jagód, a Len usmażył dwa podgrzybki, znalezione przez siebie tuż po obudzeniu.
            Myśląc gdzie by można znaleźć coś na ząb usłyszeli cichy szelest w lesie. Bojąc się, że to mogą być jeźdźcy Tamara zaproponowała żeby kontynuowali podróż szlakiem. Wraz z upływem drogi coraz częściej zdawało się słyszeć szelest nawet i kroki w lesie. Kiedy kroki stały się już na tyle wyraźnie, że dało się oszacować kierunek skąd dochodzą Len niewiele myśląc rozłożył swój oręż i popędził w stronę źródła hałasu.
            Dziewczyna będąc bez towarzystwa na środku szerokie drogi stawała się coraz bardziej przerażona. A co jeśli coś mu się stało i już nie wróci? Nie. Nie może myśleć w ten sposób. On wróci. Musi wrócić.
- Dziołcha! Dziołcha!
            Niski chrapliwy głos wydobył Tamarę z letargu. Obejrzała się do tyłu i zobaczyła dwóch mężczyzn ubranych w białe flanelowe koszule, ciemne spodnie i wysokie buty. Całość ich ubiory przypomniała dziewczynie strój europejskich chłopów pańszczyźnianych, o których uczyła się kiedyś na lekcji historii.
- Dziołcha cho no tu! - krzyknął jeden z mężczyzn.
- Słucham?
- Głucha czy co? Cho no tu ino szybko - powiedział drugi.
- Przepraszam nie rozumiem - odrzekła zawstydzona Tamara. Po czym opuściła głowę.
- Daniel bierz no ją do lasy i tam się dogadamy - zaproponował pierwszy.
- Nie wydaje ci się za młoda? - spytała ów mężczyzna nazywany Danielem.
- Przepraszam panów, ale czekam tu na przyjaciela - powiedziała cicho Tamara.
            Kiedy podnosiła głowę zobaczyła, że gdy nie patrzyła mężczyźni podeszli do niej naprawdę blisko. Teraz została praktycznie bez ratunku. Jest na ich łasce i niełasce. Pierwszy z napastników wybuchł śmiechem i przemówił tym samym chrapliwym głosem:
- My nie pany, ale i tak cię wyruchamy.
- RATUNKU! LEN! POMOCY! - wrzeszczała z całych sił dziewczyna, kiedy drugi z napastników chwycił ją i zaczął ciągnąć w stronę lasu. Tamara próbowała się bronić. Machała na oślep rękoma, próbując uderzyć przeciwnika tak by choć na chwilę rozluźnił uścisk i by mogła uciec.
- POMOCY! LEN!
            W odpowiedzi na swoje krzyki otrzymała cios w twarz. Poczuła gorzki smak krwi na rozciętej wardze. Przymknęła oczy. To nie ma sensu. Len pewnie nie żyje, a ona? Co z nią będzie...  Wtem rozległ się szczęk rozkładanego metalu. Świsnęło i mężczyzn trzymający Tamarę upadł z głuchym łoskotem na trakt.
- Dziękuję - wyszeptała dziewczyna w stronę swojego wybawcy. Na co ten tylko nieznacznie chrząknął i przyłożył ostrze miecza do szyi drugiego z chłopów.
- Gadaj kim jesteście - warknął Len, a jego głos zdradzał, że powoli ogrania go furia.
- My chłopy - odparł przerażony tamten.
- Odpowiesz mi teraz szczerze na kilak pytań. Zrozumiałeś?!
- Tak.
- Świetnie. To po pierwsze gdzie jesteśmy?
- Na drodze - odparł strachliwie chłop.
- Skąd dokąd prowadzi ta droga! - ryknął Len przyciskając mocniej ostrze do szyi wroga.
- Z Bukadamu do Amsteresztu. Tam - tu wskazał w stronę, w którą szli Len i Tamara - tam jest moja wioska.
- Kłamiesz!
- Nie. Pany my nigdy nie...
- Łżesz! - warknął Len, przybliżając ostrze tak blisko gardła chłopa, że po metalu zaczęła ciec czerwona ciecz.
- Ja nie kłamie. Bukadam to bogate miasto Rumlandii.
- W jakim kraju jesteśmy?
- W Rumlandii pany.
- Na jakim to kontynencie? - dopytywał Len.
- Nie rozumiemy - odparł chłop, coraz bardziej rozpaczliwie nabierając powietrza.
- Na jakim obszarze jest ten wasz kraj?
- Chyba chodzi o Międzymorze...
- To już jest coś - powiedział spokojnie Len - teraz pora na twoją karę.
- My nie chcieli jej skrzywdzić - wybełkotał chłop modląc się o życie. Kiedy Tao oderwał ostrze od jego przełyku wydawało mu się, że jest ocalony... Zamiast tego otrzymał cios butem, a po nim kolejne już innymi cześćmi ciała młodego chłopka.
- Przestań proszę - wyszeptała Tamara, która zachowując bezpieczną odległość przyglądała się szybkiemu przesłuchaniu.
            Len przestał okładać chłopa i ponownie przemówił do niego:
- Prowadź do wsi.
            Przez całą drogę końcówką miecza dotykał pleców chłopa, który prowadził ich do wsi swojego pochodzenia, gdzie jak miał nadzieję Len sołtys udzieli im więcej informacji o tym miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz