Rozdział 2
Międzymorze
Len
szedł dumnie i szybko do przodu. Tamara próbowała dostosować się do tempa
przyjaciela, ale nie zbyt się to jej udawało. Mimo tego nie dawało po sobie
znać żadnych oznak zmęczenia. Dzielnie podążała za towarzyszem. Nie okaże
słabości, tak samo jak nie powie nikomu dlaczego popełniła samobójstwo. Tak
samobójstwo - upozorowane co prawda na nieszczęśliwy wypadek - ale jednak
zabiła się z własnej woli. Powody zna tylko ona i nikomu ich nie wyjawi.
"Nigdy!" - tak przynajmniej myślała poraz kolejny doganiając Lena.
Mijali
podobne drzewa, podobne polany - które z powietrza musiały wyglądać jak pokryta
niską trawą łysina gęstego lasu. Od czasu do czasu przemykały po nich
zwierzaki, z wysoka pewnie wyglądały niczym wszy pędzące przez łysinę w gąszcz
włosów po boku.
- Tam coś leży! - zawołała Tamara, gdy z rozpędu
wyprzedziła Lena.
- Gdzie? - spytał Tao, kiedy zatrzymał się obok przyjaciółki.
- Tam - odpowiedziała dziewczyna i wskazała na
kolejną polanę, tym razem po prawej stronie drogi - błyszczy i wygląda jak kawałek
metalu.
- Poczekaj. Pójdę po to. Metal może nam sie przydać
do obrony - rzekł Tao i zszedł z drogi .
Przeszedł
kilka metrów, oddalając się od ubitego szlaku i zamarł z niedowierzania.
"To niemożliwe" - pomyślał - "Jak to możliwe?". Przyspieszył
kroku. Metal stawał się coraz wyraźniejszy. Len zatrzymał się parę kroków od
niego. Mrugnął i spojrzał z niedowierzaniem. Oto kilka metrów od niego wbity w
runo leśne był miecz - niejaki zwykły miecz. Był to jego oręż jako przywódcy
rodu Tao - Miecz Błyskawicy. Broń ta była wyjątkowa, gdyż tylko prawowity
przywódca rodu mógł go otworzyć i używać go. Teraz Len patrzył na rozłożony
miecz. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech - błagając w myślach żeby nie miecz
nie okazał się snem. Otworzył bardzo powoli powieki. Miecz nadal się tam
znajdował. Rzucił się biegiem i z nadzwyczajną
łatwością wydobył broń z gleby. Uniósł dłoń, w której go trzymał wysoko do
góry, a oręż zalśnił w blasku letniego Słońca.
Wrócił
na trakt dostojnym krokiem trzymając jedną ręką za rękojeść miecza drugą za
ostrze. Niósł go ostrożnie - jakby niemowlę - bojąc się ażeby nie spadł i nieuszkodził
się, jednocześnie napełniał się radością. Z tym mieczem jest praktycznie nie
dopokonania... "A jednak Yoh Asakura pokonał mnie..." - pomyślał i z
tą gorzką myślą walczył kiedy stanął tuż obok różowowłosej. Z rozmyślań wydobył
go głos tej ostatniej:
- Len czy to...
- .. tak to Miecz Błyskawicy - zakończył za nią Len.
- Czyli możliwe jest, ze nadal jesteśmy na Ziemi?
- Prawdopodobne - zgodził się Tao.
Złotooki
złożył miecz i umieścił go za pasem - lepiej żeby nie natrafił na jakiegoś
człowieka trzymając w ręce starożytny miecz - symbol jego rodziny.
Teraz
natchnieni poprzez odzyskanie oręża ruszyli pełni wiary w to, że nadal żyją i
żyć będą jeszcze długo. Nic nie było im straszne, ani las, ani dzień - który
zbliżał się coraz szybciej ku zmierzchowi. W razie natknięcia się na dzikie
zwierze miecz ułatwia obronę.
Kiedy
zmierzch zdawał sie odstąpić miejsce nocy Tamara miała wrażenie, że na krańcu
widnokręgu znajdę się jakiś ciemny zarys. Postanowiła nie mówić o tym Lenowi -
przynajmniej narazie - wciąż miała w pamięci jego wybuchy z przed kilku godzin.
Z pewnością lepiej nie dawać mu powodów do kolejnego wybuchu... strachu? Nie to
niemożliwe, przecież on się niczego nie boi. To musiał być gniew, ale jeszcze nie
taki jak w finale Turnieju Szamanów.
- Musimy się zatrzymać na noc - stwierdził szaman.
- Tutaj? - pisnęła zdziwiona Tamara.
- Nie. Wejdziemy głębiej w las. Nierozsądnie byłoby
rozbijać się na szlaku, gdzie możemy się natknąć na ludzi...
- ... ale w lesie są... - wtrąciła mu Tamara, ale niedokończyła,
bo Len również wpadł jej w zdanie.
- ... tak zwierzęta. One są mniejszym zagrożeniem.
Zobaczysz.
Len
zaprowadził dziewczynę wgłęb lasu. W miejscu gdzie się zatrzymał panowały
niemal egipskie ciemności. Z każdej strony otaczały je drzewa i gęste podszycie
lasu. Stanowiło to coś w rodzaju ścian, otaczających ciasny pokoik, w którym
zatrzymali się Len i Tamara. Chłopak rozłożył Miecz Błyskawicy i ściął kilka
suchych gałązek, następnie zabrał się za zbieranie innych darów leśnych,
leżących w runie, które nadawałyby się do rozpalenia ogniska, a raczej ognisk,
gdyż Len rozpalił je w liczbie czterech. Każde umieścił w miejscu, stanowiącym
kąt ich leśnego pokoju. W ten sposób zapewnił im ochronę przed dzikimi
mieszkańcami lasu.
- Gdzie się położymy? - spytała Tamara.
- Ty
pośrodku, a tam - odparł chłopak wskazując na miejsce, gdzie podszycie lasu
było mniej gęste co stanowiło tak jakby drzwi do ich pokoju.
Różowo
włosa leżała w centralnym punkcie leśnego mieszkania, myśląc o całej sytuacji.
Po raz pierwszy od dawna czuła się bezpieczna, a w pewien sposób i szczęśliwa.
Mimo tego, iż znajdowała sie w środku lasu nie czuła strachu czy leku. Nigdy
nie była odważna i teraz było tak samo - po prostu czuła, że nic jej tu nie
grozi. Ze 3 stron otoczona była szczelnie przez rośliny, a z czwartej w miejscu,
gdzie te rosły rzadziej leżał 5 lat starszy, niezwykle umięśniony i nie
odczuwający nigdy strachu chłopak.
Len
nie odczuwał takiego komfortu jak dziewczyna. Leżał na ziemi bez bluzki.
Gałęzie, trawa, ziemia i inne podobne rzeczy wbijały mu sie w plecy i drażniły
skórę szamana. Były, jednak sprawy, które drażniły go bardziej niż warunki
noclegowe. Mion owicie były to sprawy
związane z miejscem gdzie są oraz rzekomymi zgonami jego oraz różowo włosej. Im
dłużej o tym myślał, tym bardziej ogarniał go niczym nie pohamowany gniew.
"Nie, nie mogę dać temu wygrać!"- walczył sam ze swoimi myślami. ktoś
kiedyś powiedział, że najstraszniejsza wojna to ta toczona przez myśli i im
dłużej Len przebywał w tym miejscu tym bardziej zgadzał się z autorem powyższej
sentencji. Długo bił się z samym sobą, gdy wreszcie wymęczony po ciężkiej
batalii zasnął.
Rankiem
obudzili się w skrajnie różnych nastrojach. Tamara pełna sił i z nieco
pobrudzoną białą koszulką, natomiast Len zmęczony z plecami obficie ubrudzonymi
ziemią zmieszaną z igliwiem.
Tym
razem to Tamara prowadziła ich naprzód po trakcie. Po wyjściu na trakt znany im
z podróży poprzednim dniem na horyzoncie nie jawił się żaden kontur żaden
kształt, "a więc to było złudzenie" - pomyślała Tamara. Po kilkunastu
minutach marszu oboje usłyszeli coś przypominającego tętent końskich kopyt oraz
coś jeszcze, coś co trudno było zidentyfikować. Z każdą chwilą odgłos był coraz
wyraźniejszy i po błyskawicznym czasie na horyzoncie pojawiły się ciemne kształty.
- Chodź - warknął Len, pociągając przyjaciółkę do
lasu. Tamara ani drgnęła zszokowana reakcją Lena. Ten niewiele myśląc wziął ją
na ręce i truchtając zaniósł w głąb lasu.
- Dlaczego uciekamy?
- Bo ich jest więcej i są uzbrojeni. Z resztą
zobaczysz - rzekł wskazując gestem na drogę.
Faktycznie
nie musieli się niecierpliwić oczekując na ludzi podążających drogą. Ukazało im
sie kilku może kilkunastu mężczyzn na koniach. Ubrani w brązowe kaftany, przy
boku w pochwach mieli miecze, a na plecach przewieszone okrągłe tarcze, na
których namalowane były butelka rumu skrzyżowana z mieczem na tle wyglądającym
jak flaga Rumunii. Sposób podróży jak i ubiór oraz uzbrojenie kompletnie nie
pasowały do świata w jakim żyli Len i Tamara.
- Kim oni byli? - spytała różowo włosa.
- Lekka jazda.
- Kawaleria? - dopytywała.
- Na to wygląda - odparł z powagą Tao - teraz już
wiesz dlaczego zniknęliśmy z drogi.
- Acha - przytaknęła Tamara.
Po
upewnieniu się, że kawaleria odjechała na dosieczną odległość ponowne wyszli z
lasu. Teraz byli już kompletnie skołowani. Co do licha robi lekka kawaleria w
XX wieku?
Po
przejściu kolejnych kilku metrów do ich umysłów dotarła wiadomość, ze od dawna
nie jedli nic co można by uznać za obiad. Podczas noclegu w lesie Tamara
znalazła parę garści jagód, a Len usmażył dwa podgrzybki, znalezione przez
siebie tuż po obudzeniu.
Myśląc
gdzie by można znaleźć coś na ząb usłyszeli cichy szelest w lesie. Bojąc się,
że to mogą być jeźdźcy Tamara zaproponowała żeby kontynuowali podróż szlakiem.
Wraz z upływem drogi coraz częściej zdawało się słyszeć szelest nawet i kroki w
lesie. Kiedy kroki stały się już na tyle wyraźnie, że dało się oszacować kierunek
skąd dochodzą Len niewiele myśląc rozłożył swój oręż i popędził w stronę źródła
hałasu.
Dziewczyna
będąc bez towarzystwa na środku szerokie drogi stawała się coraz bardziej
przerażona. A co jeśli coś mu się stało i już nie wróci? Nie. Nie może myśleć w
ten sposób. On wróci. Musi wrócić.
- Dziołcha! Dziołcha!
Niski
chrapliwy głos wydobył Tamarę z letargu. Obejrzała się do tyłu i zobaczyła
dwóch mężczyzn ubranych w białe flanelowe koszule, ciemne spodnie i wysokie
buty. Całość ich ubiory przypomniała dziewczynie strój europejskich chłopów
pańszczyźnianych, o których uczyła się kiedyś na lekcji historii.
- Dziołcha cho no tu! - krzyknął jeden z mężczyzn.
- Słucham?
- Głucha czy co? Cho no tu ino szybko - powiedział
drugi.
- Przepraszam nie rozumiem - odrzekła zawstydzona
Tamara. Po czym opuściła głowę.
- Daniel bierz no ją do lasy i tam się dogadamy -
zaproponował pierwszy.
- Nie wydaje ci się za młoda? - spytała ów mężczyzna
nazywany Danielem.
- Przepraszam panów, ale czekam tu na przyjaciela -
powiedziała cicho Tamara.
Kiedy
podnosiła głowę zobaczyła, że gdy nie patrzyła mężczyźni podeszli do niej
naprawdę blisko. Teraz została praktycznie bez ratunku. Jest na ich łasce i
niełasce. Pierwszy z napastników wybuchł śmiechem i przemówił tym samym
chrapliwym głosem:
- My nie pany, ale i tak cię wyruchamy.
- RATUNKU! LEN! POMOCY! - wrzeszczała z całych sił
dziewczyna, kiedy drugi z napastników chwycił ją i zaczął ciągnąć w stronę
lasu. Tamara próbowała się bronić. Machała na oślep rękoma, próbując uderzyć
przeciwnika tak by choć na chwilę rozluźnił uścisk i by mogła uciec.
- POMOCY! LEN!
W
odpowiedzi na swoje krzyki otrzymała cios w twarz. Poczuła gorzki smak krwi na
rozciętej wardze. Przymknęła oczy. To nie ma sensu. Len pewnie nie żyje, a ona?
Co z nią będzie... Wtem rozległ się
szczęk rozkładanego metalu. Świsnęło i mężczyzn trzymający Tamarę upadł z
głuchym łoskotem na trakt.
- Dziękuję - wyszeptała dziewczyna w stronę swojego
wybawcy. Na co ten tylko nieznacznie chrząknął i przyłożył ostrze miecza do szyi
drugiego z chłopów.
- Gadaj kim jesteście - warknął Len, a jego głos
zdradzał, że powoli ogrania go furia.
- My chłopy - odparł przerażony tamten.
- Odpowiesz mi teraz szczerze na kilak pytań.
Zrozumiałeś?!
- Tak.
- Świetnie. To po pierwsze gdzie jesteśmy?
- Na drodze - odparł strachliwie chłop.
- Skąd dokąd prowadzi ta droga! - ryknął Len
przyciskając mocniej ostrze do szyi wroga.
- Z Bukadamu do Amsteresztu. Tam - tu wskazał w
stronę, w którą szli Len i Tamara - tam jest moja wioska.
- Kłamiesz!
- Nie. Pany my nigdy nie...
- Łżesz! - warknął Len, przybliżając ostrze tak
blisko gardła chłopa, że po metalu zaczęła ciec czerwona ciecz.
- Ja nie kłamie. Bukadam to bogate miasto Rumlandii.
- W jakim kraju jesteśmy?
- W Rumlandii pany.
- Na jakim to kontynencie? - dopytywał Len.
- Nie rozumiemy - odparł chłop, coraz bardziej
rozpaczliwie nabierając powietrza.
- Na jakim obszarze jest ten wasz kraj?
- Chyba chodzi o Międzymorze...
- To już jest coś - powiedział spokojnie Len - teraz
pora na twoją karę.
- My nie chcieli jej skrzywdzić - wybełkotał chłop
modląc się o życie. Kiedy Tao oderwał ostrze od jego przełyku wydawało mu się,
że jest ocalony... Zamiast tego otrzymał cios butem, a po nim kolejne już
innymi cześćmi ciała młodego chłopka.
- Przestań proszę - wyszeptała Tamara, która
zachowując bezpieczną odległość przyglądała się szybkiemu przesłuchaniu.
Len
przestał okładać chłopa i ponownie przemówił do niego:
- Prowadź do wsi.
Przez
całą drogę końcówką miecza dotykał pleców chłopa, który prowadził ich do wsi
swojego pochodzenia, gdzie jak miał nadzieję Len sołtys udzieli im więcej
informacji o tym miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz