Rozdział 6
Pięć aktów
Tamara z każdym
dniem spędzonym w zamku posępniała coraz bardziej. Nikt nie potrafił jej
powiedzieć kiedy Len powróci z misji - a co niektórzy wogóle powątpiewali w
jego powrót. I jak tu cieszyć się z życia? Dodatkowo życie uprzykrzały jej
ciągłe pytania skąd się tu wzięli, jak trafili i czy są zaręczeni...
"Zaręczeni! Przecież ona ma dopiero 12 lat i kto normalny w tym wieku zaręcza się... Parę mogli by być, przecież
sama nie raz wyobrażała sobie jakby to było. Imaginacje nasilały się zwłaszcza
odkąd trafili do tej dziwnej krainy. Teraz nie tylko codziennie, ale już po
kilka długich - czasem ciągnących się godzinami - chwil spędzała na takich
marzeniach. To nic nie oznacza - tłumaczyła sobie ciągłe myśli i niepokój -
jest moim jedynym przyjacielem w tym okropnym świecie. Gdybym tylko poznała
kogoś w naszym wieku, natychmiast mogłabym myśleć o innych rzeczach i robić coś
pożytecznego" - w ten sposób myślała dwunastolatka.
Dennis van
Nicolescu wynalazł dla niej kilka zadań m.in. musiała posegregować księgi w jego
gabinecie tak żeby mógł szybciej znaleźć to czego potrzebuje. Zajęło jej to
kilka dni - a o Lenie dalej ani wzmianki.
Wczoraj po raz
kolejny zmierzała do kwatery kapitana zamku żeby zapytać czy nie ma dla niej
jakiejś roboty. Dzień był po prostu piękny. Słońce świeciło najjaśniej od kilku
dni, żadna chmurka nie myślała nawet o tym aby je zasłonić, delikatny wiatr
muskał przechodniów po twarzy - orzeźwiając ich i napawając energią na cały
dzionek. Dziewczyna znała już dobrze trasę - w końcu pokonywała ją codziennie
zmierzając z gospody do środkowej wieży.
Tamara szła
pogrążona w swoich codziennych rozmyśleniach, gdy nagle natknęła się na coś
czego nie powinno tu być. Odbiła się jak od ściany od tego czegoś i upadła na
plecy.
- Nic ci nie
jest? - spytał jakiś kobiecy głos.
- Nie -
odpowiedziała Tamara z opuszczoną głową.
- Na pewno? Może
ci pomóc? - dopytywał drugi również kobiecy głos.
- Nie, dziękuję
- odpowiedziała Tamara i powoli podnosiła się z ziemi nadal nie patrząc na
dziewczyny będące przed nią.
- Przepraszam -
powiedział pierwszy z głosów.
- Za co? -
spytała zaskoczona dziewczyna zza zamkniętych powiek.
- Zagadałyśmy
się i nie zauważyliśmy, że idziesz, a zdaje się, że ty też musiałaś dużo myśleć
idąc tutaj.
- No tak -
bąknęła cicho Tamara.
- No widzisz -
odrzekła tamta - tak właściwie to jestem Akiko Namada - przedstawiła się - a to
- dodała wskazując na postać obok - to jest moja siostra Ayumi.
- Panie są z
Japonii? - spytała teraz już kompletnie zdezorientowana dziewczyna, otwierając
przy tym gwałtownie oczy.
Jej oczom ukazały
się nie dwie dziewczyny, ale dwie kobiety w wieku na oko około 30 lat. Były
niezwykle podobne do siebie. Obie miały brązowe oczy o tych samych dużych
tęczówkach. Twarze wyglądały tak jakby jedna była fotokopią drugiej. Miały
takie same wąskie wargi i średniej wielkości uszy. W zasadzie jedynym co je
różniło były włosy. Ta, która przedstawiła się jako pierwsza - Akiko - miała
szatynowo- brązowe, długie włosy, zgrabnie opadające jej na plecy. Włosom Ayumi
kolorystycznie bliżej było do wiśni niż do włosów jej siostry.Obydwie siostry
Namada miały jasną karnację i odznaczały się pokaźnym biustem, których kontur
widać było nawet pod bladoróżową suknią.
- Z ja... z
ja-co-tam-dalej-było? - spytała wiśniowo włosa.
- Japonii. Taki
kraj - odrzekła Tamara teraz już brutalnie sprowadzona na ziemię. Chwilowo
nadzieja, że rozmawia z kimś z jej ojczyzny prysła jak mydlana bańka.
- Nie.
Pochodzimy z Ordy. To na północ stąd - wyjaśniła Ayumi widząc zaskoczoną minę
dziewczyny.
Po chwili podążyła
z nowo poznanymi kobietami do ich pokoju, gdzie gawędziły przez wiele godzin.
Od tej pory Tamara stała się codziennym gościem w ich pokoju. Dowiedziała się
wielu przydatnych ciekawostek o krainie, z której pochodzą panie i ich
rodzinach. Bowiem pani Akiko była mężatką, z dwójką dzieci - trochę młodszych
od Tamary. Natomiast jej siostra Ayumi parę lat temu została wdową. Jej mąż
zginął właśnie w tym zamku, w którym obecnie przebywali podczas najazdu
wilkołaków. Od tej pory jedyną jej rodziną pozostała siostra i córka, która
skończy za miesiąc 16 lat.
- To ile
właściwie panie mają lat? - spytała Tamara kiedy dowiedziała się o wieku córki
Ayumi.
-36, a Akiko ma
37 - odparła wdowa.
- Wyglądacie
państwo na o wiele mniej - rzekła rumieniąc się Tamara.
- Dziękujemy -
odrzekły siostry i ucałowały dziewczynę w policzki.
W zupełnie innym
nastroju był Len. W Brzozowym Zamku nie poznał nikogo tak sympatycznego jak
siostry Namada. Wszędzie tylko zagrożenie, niebezpieczeństwa, przebiegi i
chciwi handlarze oraz wilkołaki. Tym ostatnim trudno się dziwić w końcu to ich
zamek. Poprzedniej nocy Tao postanowił włamać się do najpilniej strzeżonych
części zamku żeby poznać ich plany na najbliższe miesiące. W ciągu nocy
obmyślił zarys planu jak się tam dostać. Plan miał jednak pewną wadę. 2/3
będzie musiał zaimprowizować, bo nie ma pojęcia na co może się tam natknąć.
Dzień był już w
pełni, kiedy chłopak opuścił miejsce swojego noclegu. Pokręcił się trochę po
dziedzińcu, wyszedł przed zamek nazbierać owoców na posiłek. Od kilku dni coraz
trudniej było mu je znaleźć, w związku z czym odżywiał się coraz gorzej.
Do zamku powrócił
chwilę przed zapadnięciem zmroku. Nie poszedł do sypialni kupców - jak miał w
zwyczaju, ale udał się do budynku w kształcie poziomego krzyża. Wejście nie stanowiło
problemu, ponieważ o tej porze zwykle wilkołaki jadły obiadokolację -
wartownicy jedli razem z resztą. Poszedł ciemnym korytarzem, na którym jedynym
źródłem światła były pochodnie wiszące w zdecydowanie zbyt dużych odstępach,
przez co światła nie tylko było wątłe, ale też w niektórych miejscach panowały
egipskie ciemności.
Po przejściu
kilkunastu metrów źrenice Lena rozszerzyły się, dzięki czemu widział już trochę
więcej. Znał tą część zamku w miarę dobrze, z licznych wojaży po zamku w celu
odnalezienia skradzionego dobytku. I tak bez problemów minął parter i szedł do podziemi. Minął już
areszt i lochy, nadal szedł głębiej. Coraz bardziej dziwne wydawało mu się, że
nadal nie spotkał ani nie usłyszał z tyłu żadnego strażnika ani nikogo innego.
Dla bezpieczeństwa rozłożył swój rodowy miecz i poszedł dalej.
Szedł tak
kilkanaście minut. Jedyne co słyszał tu to odgłos własnych kroków i swój
miarowy oddech. Coraz bardziej się niecierpliwił. Czekał aż coś się stanie,
niech chociaż szczur przebiegnie, ale niech coś się stanie! Domyślał się, że
puste i ciche korytarze dają mu fałszywe poczucie bezpieczeństwa i dlatego
stale zachowywał czujność.
Z każdym kolejnym
krokiem Len odczuwał lęk - coś do czego nikomu nigdy by się nie przyznał.
Wiedział, że pozorna cisza może w każdej chwili zamienić się w coś
przerażającego. W tym stanie doszedł do drzwi, za którymi znajdowały się
pomieszczenia niedostępne dla ludzi. Prawdopodobnie będzie jednym z niewielu o
ile nie jedynym, który tam wejdzie, a przy odrobinie szczęścia i jego
zdolnościach wyjdzie w jednym kawałku.
Zdecydowanym
ruchem pchnął drzwi. Cichy chrzęst i uległy. "Dziwne" - pomyślał, że
coś zbyt łatwo mu idzie, Mimo tego wszedł zdecydowanym krokiem do wnętrza. W
konacie panowała zupełna ciemność. Nie widział kompletnie nic, żadnego zarysu
latarni czy choćby pochodni. Po omacku poruszał się i starał się wymacać coś co
umożliwiłoby zapalenia światła. Nie udawało się. Nie zważając na to coraz
bardziej nerwowo dotykał rozmaitych przedmiotów rękoma. Przy kolejnym takim
ruchu natknął się na ostrą powierzchnię. Przejechał po niej delikatnie palcem.
Już po minięciu ułamka sekundy ból i ciepła ciecz wydobywająca się z opuszka
uświadomiły mu, że popełnił błąd. Wtedy kilkoro rzeczy wydarzyło się
równocześnie. Światło wypełniło komnatę, rozległy się trzaśnięciami zapewne
drzwiami z dalszych korytarzy oraz ktoś wbiegł do miejsca gdzie znajdował się
Len.
- Kim jesteś?! -
warknął przybysz.
Len nie
odpowiedział.
- Głuchy jesteś?
Zadałem pytanie! - ryczał tamten.
Chłopak po raz
kolejny nie odpowiedział, zamiast tego wystawił przed siebie rękę, w której
trzymał Miecz Błyskawicy i uniósł go ostrzem w górę i delikatnie w stronę
przybysza. Teraz zwrócił uwagę na wygląd tego ostatniego. Nie był w stanie go
rozpoznać. Ubrany był w długą do stóp pelerynę o barwie kasztanów, a na głowie
miał kaptur o lekko ciemniejszej barwie. Z rękawów nie wystawały dłonie, lecz
zaledwie czubki pazurów.
- Ostatni raz
pytam! - ostrzegł.
- Spokojnie
psinko - zadrwił Len.
- To były twoje
ostatnie słowa! - wykrzyknął wilkołak i rzucił się na Lena.
Walka nie była
dla złotookiego żadnym zaskoczeniem spodziewał się jej odkąd podjął się
wykonania tej misji. Wilkołak wylądował całym ciężarem ciała na chłopaku i
przygniatając przewrócił go na plecy. Len poczuł ból po uderzeniu w kamienną
posadzkę. Na szczęście rodowa broń zablokowała napastnika przed ukąszeniem go,
ale niestety nie uchroniła przed pazurami, które wilkołak na oślep wbijał w
chłopaka, który teraz płacił wysoką i krwawą cenę za to, że ocknął się o moment
później niż rywal. Zamachnął się dziko mieczem i zaatakował. Wilkołak po raz
kolejny postanowił wbić pazury, tym razem w tchawicę - czym chciał uśmiercić
człowieka. Pazury wilkołaka natrafiły na ostrze miecza Lena i starły się
wydając przy tym nie przyjazny dla ucha dźwięk. Wilkołak jako należący do
psowatych posiadał bardziej wyczulony słuch - wyczuwał ultradźwięki - w związku
z czym bardziej rozbolały go uszy. Wydał z siebie rozpaczliwy krzyk i spadł z
ciała Lena. Turlał się po posadce wydając coraz bardziej rozpaczliwe odgłosy.
Dało to czas Lenowi na powstanie...
Teraz gdy
wilkołak nadal odczuwał skutki niespodziewanego ataku dźwiękiem to on stał się
panem i władcom całej sytuacji. Nie myślał długo co robić tylko przyłożył
czubek ostrza do gardła wilkołaka.
- Jeden ruch i
pchnę - warknął.
Psowaty niemal
natychmiast uspokoił się. Wciąż targały nim wstrząsy jakby dostał ataku febry,
ale był już całkiem cichy. Trwali w takiej sytuacji przez kilkadziesiąt sekund,
po czym przemówił pokonany:
- Czego chcesz
człeczyno?
- Grzeczniej -
odparł Len i przycisnął miecz do gardła wroga.
- W czym mogę ci
pomóc chłopczyku? - spytał wilkołak zdobywając się na obrzydliwie słodki głos -
tak lepiej? - dodał już normalnym chrypliwym tonem.
- Da się przeżyć
- odrzekł chłopak - szukam informacji.
- Tutaj?
- A dlaczego by
nie spróbować tutaj? - odpowiedział Tao pytaniem na pytanie.
- Bo to tajna
krypta...
- Tym lepiej -
przerwał leżącemu Len.
- Pewnie szukasz
naszych sekretów! - warknął wilkołak, szczerząc przy tym kły.
- Coś w tym
stylu - powiedział chłodno Len.
- Oszczędź mnie,
a pomogę ci - zaproponował.
- W sumie mam
teraz dwa wyjścia - zastanawiał się na głos chłopak - albo cię zabiję albo dasz
mi to co potrzebuję.
- Pomogę -
zgodził się gorliwie tamten.
- Ok - przytaknął
Len - potrzebuję waszych planów.
- Planów? -
zapytał zdziwiony wilkołak.
- Tak. Coś w rodzaju dokumentu, na którym
będzie pisać co zamierzacie zrobić w ciągu najbliższych miesięcy - wyjaśnił.
- Sporo tego
będzie. Instrukcję od Wielkiej Rady Wilkołaków, plany gospodarcze zamku, rozstrzygnięcia
sporów wewnątrz stada, naprawa zamku... - zaczął wyliczać wilkołak.
- Stop! -
przerwał Len - wystarczą mi instrukcję od tej całej rady. Kto to właściwie
jest? I wasze zamiary co do napadów na ludzi.
- Hm... -
zastanawiał się wilkołak - Wielka Rada Wilkołaków to najwyższa rada naszej
rasy.
- A masło jest
maślane - odrzekł sarkastycznie Len.
- To grupa
najstarszych przedstawicieli każdego stada, którą nami rządzi. Na jej czele
stoi zawsze najsilniejszy siwobrody wilkołak - wyjaśnił psowaty.
- Rozumiem.
- To dobrze -
powiedział znów tamten - zaraz poszukam tych planów.
Kilka minut później
wilkołak położył u stóp chłopaka kilka obszernych, przepełnionych dokumentami
teczek. Z niektórych wystawały pogięte kartki.
- To wszystko? -
spytał Len.
- Tak.
- No to pora się
żegnać - powiedział radośnie Tao, a jego złote tęczówki zajaśniały blaskiem.
- Jeszcze nie -
szepnął nie pewnie wilkołak.
- Coś
powiedział? - warknął złotooki.
- Muszę jeszcze
powielić dokumenty, bo inaczej nie zostaną u nas, a wtedy dostaniemy nowe i te,
które nam wykradasz będą ci nieprzydatne - wyjaśnił.
- Ile to zajmie?
- Och. To będzie
raptem kilkanaście minut.
- Za ile
przybędzie tu wsparcie dla ciebie?
- Podobnie -
odpowiedział z krzywym uśmiechem wilkołak, który bardziej przypominał grymas
niż uśmiech.
- Masz 10 minut
- burknął niezadowolony Len - jak się spóźnisz... sam wiesz co się stanie -
rzekł Len i obrazowo przejechał się palcem wskazującym po szyi.
- Nie wiem czy
zdąrzę - wysapał przerażony wilkołak.
- To do roboty!
- zagrzmiał chłopak.
Wilkołak podszedł
do szafy i wyjął z niej małą fiolkę. Podszedł z nią do glinianej miski
wypełnionej wodą. Otworzył fiolkę i wylał zawartość do wody. Podszedł do stosu
dokumentów i wrzucił je do miski.
- Co ty
wyprawiasz imbecylu?! - ryknął Len i z rządzą mordu w oczach podszedł do
przerażonego wilkołaka.
- To... to...
eliksir - wychrypiał.
- Eliksir? -
powtórzył zdumiony Tao.
- Kopiuje
zawartość tego co do niego wrzucić. Działa tylko przy wymieszaniu z wodą.
Po wyjaśnieniu
całego zajścia wilkołak wyjął z miski dwa pliki teczek i jeden podał Lenowi a
drugi zaczął upychać tam skąd je wyjął.
- Za tymi
drzwiami - rzekł podchodząc do drzwi naprzeciw tych, którymi wbiegł Len - jest
korytarz, który kończy się na polanie 100 metrów od traktu wiodącego do
Twierdzy Dzikie Pola. Myślę że tam nie dosięgnie cie pościg moich współbratyńców
- wyjaśnił.
- Dlaczego mi
pomagasz? - spytał oszołomiony tym faktem Tao.
- Mogłeś mnie
zabić, ale nie zrobiłeś tego. Większość istot nawet by nie drgnęła okiem przed
zamordowaniem mnie, ale ty oszczędziłeś mi życie. Jestem ci coś winien, a poza
tym zdobyłeś tym i nie tylko tym mój szacunek - zakończył tajemniczo.
- Nie bardzo
rozumiem - burknął Len.
- Wiem, ale
wiedz, że możesz na mnie liczyć. Gdy byś czegoś potrzebował w tym zamku zapytaj
kogoś ze stada gdzie jest Pork, oni cię zaprowadzą do mnie. A teraz idź już.
- Hm...
Len otworzył
drzwi i wybiegł przez nie ku wolności. Zatrzymał się kilkaset metrów dalej, w
miejscu gdzie świeciła pierwsza latarnia. Rozwinął instrukcję od rady dla
załogi Brzozowego Zamku i przeczytał nagłówek "Inwazja w 5 aktach".
Wyjął kartkę i zaczął czytać kolejną - po tytułowej - stronę. "Akt 1 -
terror"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz