poniedziałek, 8 kwietnia 2013

6. Pięć aktów.



Rozdział 6
Pięć aktów

                               Tamara z każdym dniem spędzonym w zamku posępniała coraz bardziej. Nikt nie potrafił jej powiedzieć kiedy Len powróci z misji - a co niektórzy wogóle powątpiewali w jego powrót. I jak tu cieszyć się z życia? Dodatkowo życie uprzykrzały jej ciągłe pytania skąd się tu wzięli, jak trafili i czy są zaręczeni... "Zaręczeni! Przecież ona ma dopiero 12 lat i kto normalny w tym wieku   zaręcza się... Parę mogli by być, przecież sama nie raz wyobrażała sobie jakby to było. Imaginacje nasilały się zwłaszcza odkąd trafili do tej dziwnej krainy. Teraz nie tylko codziennie, ale już po kilka długich - czasem ciągnących się godzinami - chwil spędzała na takich marzeniach. To nic nie oznacza - tłumaczyła sobie ciągłe myśli i niepokój - jest moim jedynym przyjacielem w tym okropnym świecie. Gdybym tylko poznała kogoś w naszym wieku, natychmiast mogłabym myśleć o innych rzeczach i robić coś pożytecznego" - w ten sposób myślała dwunastolatka.

                               Dennis van Nicolescu wynalazł dla niej kilka zadań m.in. musiała posegregować księgi w jego gabinecie tak żeby mógł szybciej znaleźć to czego potrzebuje. Zajęło jej to kilka dni - a o Lenie dalej ani wzmianki.

                               Wczoraj po raz kolejny zmierzała do kwatery kapitana zamku żeby zapytać czy nie ma dla niej jakiejś roboty. Dzień był po prostu piękny. Słońce świeciło najjaśniej od kilku dni, żadna chmurka nie myślała nawet o tym aby je zasłonić, delikatny wiatr muskał przechodniów po twarzy - orzeźwiając ich i napawając energią na cały dzionek. Dziewczyna znała już dobrze trasę - w końcu pokonywała ją codziennie zmierzając z gospody do środkowej wieży.

                               Tamara szła pogrążona w swoich codziennych rozmyśleniach, gdy nagle natknęła się na coś czego nie powinno tu być. Odbiła się jak od ściany od tego czegoś i upadła na plecy.
- Nic ci nie jest? - spytał jakiś kobiecy głos.
- Nie - odpowiedziała Tamara z opuszczoną głową.
- Na pewno? Może ci pomóc? - dopytywał drugi również kobiecy głos.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała Tamara i powoli podnosiła się z ziemi nadal nie patrząc na dziewczyny będące przed nią.
- Przepraszam - powiedział pierwszy z głosów.
- Za co? - spytała zaskoczona dziewczyna zza zamkniętych powiek.
- Zagadałyśmy się i nie zauważyliśmy, że idziesz, a zdaje się, że ty też musiałaś dużo myśleć idąc tutaj.
- No tak - bąknęła cicho Tamara.
- No widzisz - odrzekła tamta - tak właściwie to jestem Akiko Namada - przedstawiła się - a to - dodała wskazując na postać obok - to jest moja siostra Ayumi.
- Panie są z Japonii? - spytała teraz już kompletnie zdezorientowana dziewczyna, otwierając przy tym gwałtownie oczy.

                               Jej oczom ukazały się nie dwie dziewczyny, ale dwie kobiety w wieku na oko około 30 lat. Były niezwykle podobne do siebie. Obie miały brązowe oczy o tych samych dużych tęczówkach. Twarze wyglądały tak jakby jedna była fotokopią drugiej. Miały takie same wąskie wargi i średniej wielkości uszy. W zasadzie jedynym co je różniło były włosy. Ta, która przedstawiła się jako pierwsza - Akiko - miała szatynowo- brązowe, długie włosy, zgrabnie opadające jej na plecy. Włosom Ayumi kolorystycznie bliżej było do wiśni niż do włosów jej siostry.Obydwie siostry Namada miały jasną karnację i odznaczały się pokaźnym biustem, których kontur widać było nawet pod bladoróżową suknią.
- Z ja... z ja-co-tam-dalej-było? - spytała wiśniowo włosa.
- Japonii. Taki kraj - odrzekła Tamara teraz już brutalnie sprowadzona na ziemię. Chwilowo nadzieja, że rozmawia z kimś z jej ojczyzny prysła jak mydlana bańka.
- Nie. Pochodzimy z Ordy. To na północ stąd - wyjaśniła Ayumi widząc zaskoczoną minę dziewczyny.

                               Po chwili podążyła z nowo poznanymi kobietami do ich pokoju, gdzie gawędziły przez wiele godzin. Od tej pory Tamara stała się codziennym gościem w ich pokoju. Dowiedziała się wielu przydatnych ciekawostek o krainie, z której pochodzą panie i ich rodzinach. Bowiem pani Akiko była mężatką, z dwójką dzieci - trochę młodszych od Tamary. Natomiast jej siostra Ayumi parę lat temu została wdową. Jej mąż zginął właśnie w tym zamku, w którym obecnie przebywali podczas najazdu wilkołaków. Od tej pory jedyną jej rodziną pozostała siostra i córka, która skończy za miesiąc 16 lat.
- To ile właściwie panie mają lat? - spytała Tamara kiedy dowiedziała się o wieku córki Ayumi.
-36, a Akiko ma 37 - odparła wdowa.
- Wyglądacie państwo na o wiele mniej - rzekła rumieniąc się Tamara.
- Dziękujemy - odrzekły siostry i ucałowały dziewczynę w policzki.

                               W zupełnie innym nastroju był Len. W Brzozowym Zamku nie poznał nikogo tak sympatycznego jak siostry Namada. Wszędzie tylko zagrożenie, niebezpieczeństwa, przebiegi i chciwi handlarze oraz wilkołaki. Tym ostatnim trudno się dziwić w końcu to ich zamek. Poprzedniej nocy Tao postanowił włamać się do najpilniej strzeżonych części zamku żeby poznać ich plany na najbliższe miesiące. W ciągu nocy obmyślił zarys planu jak się tam dostać. Plan miał jednak pewną wadę. 2/3 będzie musiał zaimprowizować, bo nie ma pojęcia na co może się tam natknąć.

                               Dzień był już w pełni, kiedy chłopak opuścił miejsce swojego noclegu. Pokręcił się trochę po dziedzińcu, wyszedł przed zamek nazbierać owoców na posiłek. Od kilku dni coraz trudniej było mu je znaleźć, w związku z czym odżywiał się coraz gorzej.

                               Do zamku powrócił chwilę przed zapadnięciem zmroku. Nie poszedł do sypialni kupców - jak miał w zwyczaju, ale udał się do budynku w kształcie poziomego krzyża. Wejście nie stanowiło problemu, ponieważ o tej porze zwykle wilkołaki jadły obiadokolację - wartownicy jedli razem z resztą. Poszedł ciemnym korytarzem, na którym jedynym źródłem światła były pochodnie wiszące w zdecydowanie zbyt dużych odstępach, przez co światła nie tylko było wątłe, ale też w niektórych miejscach panowały egipskie ciemności.  

                               Po przejściu kilkunastu metrów źrenice Lena rozszerzyły się, dzięki czemu widział już trochę więcej. Znał tą część zamku w miarę dobrze, z licznych wojaży po zamku w celu odnalezienia skradzionego dobytku. I tak bez problemów  minął parter i szedł do podziemi. Minął już areszt i lochy, nadal szedł głębiej. Coraz bardziej dziwne wydawało mu się, że nadal nie spotkał ani nie usłyszał z tyłu żadnego strażnika ani nikogo innego. Dla bezpieczeństwa rozłożył swój rodowy miecz i poszedł dalej.

                               Szedł tak kilkanaście minut. Jedyne co słyszał tu to odgłos własnych kroków i swój miarowy oddech. Coraz bardziej się niecierpliwił. Czekał aż coś się stanie, niech chociaż szczur przebiegnie, ale niech coś się stanie! Domyślał się, że puste i ciche korytarze dają mu fałszywe poczucie bezpieczeństwa i dlatego stale zachowywał czujność.

                               Z każdym kolejnym krokiem Len odczuwał lęk - coś do czego nikomu nigdy by się nie przyznał. Wiedział, że pozorna cisza może w każdej chwili zamienić się w coś przerażającego. W tym stanie doszedł do drzwi, za którymi znajdowały się pomieszczenia niedostępne dla ludzi. Prawdopodobnie będzie jednym z niewielu o ile nie jedynym, który tam wejdzie, a przy odrobinie szczęścia i jego zdolnościach wyjdzie w jednym kawałku.

                               Zdecydowanym ruchem pchnął drzwi. Cichy chrzęst i uległy. "Dziwne" - pomyślał, że coś zbyt łatwo mu idzie, Mimo tego wszedł zdecydowanym krokiem do wnętrza. W konacie panowała zupełna ciemność. Nie widział kompletnie nic, żadnego zarysu latarni czy choćby pochodni. Po omacku poruszał się i starał się wymacać coś co umożliwiłoby zapalenia światła. Nie udawało się. Nie zważając na to coraz bardziej nerwowo dotykał rozmaitych przedmiotów rękoma. Przy kolejnym takim ruchu natknął się na ostrą powierzchnię. Przejechał po niej delikatnie palcem. Już po minięciu ułamka sekundy ból i ciepła ciecz wydobywająca się z opuszka uświadomiły mu, że popełnił błąd. Wtedy kilkoro rzeczy wydarzyło się równocześnie. Światło wypełniło komnatę, rozległy się trzaśnięciami zapewne drzwiami z dalszych korytarzy oraz ktoś wbiegł do miejsca gdzie znajdował się Len.

- Kim jesteś?! - warknął przybysz.
                               Len nie odpowiedział.
- Głuchy jesteś? Zadałem pytanie! - ryczał tamten.
                               Chłopak po raz kolejny nie odpowiedział, zamiast tego wystawił przed siebie rękę, w której trzymał Miecz Błyskawicy i uniósł go ostrzem w górę i delikatnie w stronę przybysza. Teraz zwrócił uwagę na wygląd tego ostatniego. Nie był w stanie go rozpoznać. Ubrany był w długą do stóp pelerynę o barwie kasztanów, a na głowie miał kaptur o lekko ciemniejszej barwie. Z rękawów nie wystawały dłonie, lecz zaledwie czubki pazurów.
- Ostatni raz pytam! - ostrzegł.
- Spokojnie psinko - zadrwił Len.
- To były twoje ostatnie słowa! - wykrzyknął wilkołak i rzucił się na Lena.

                               Walka nie była dla złotookiego żadnym zaskoczeniem spodziewał się jej odkąd podjął się wykonania tej misji. Wilkołak wylądował całym ciężarem ciała na chłopaku i przygniatając przewrócił go na plecy. Len poczuł ból po uderzeniu w kamienną posadzkę. Na szczęście rodowa broń zablokowała napastnika przed ukąszeniem go, ale niestety nie uchroniła przed pazurami, które wilkołak na oślep wbijał w chłopaka, który teraz płacił wysoką i krwawą cenę za to, że ocknął się o moment później niż rywal. Zamachnął się dziko mieczem i zaatakował. Wilkołak po raz kolejny postanowił wbić pazury, tym razem w tchawicę - czym chciał uśmiercić człowieka. Pazury wilkołaka natrafiły na ostrze miecza Lena i starły się wydając przy tym nie przyjazny dla ucha dźwięk. Wilkołak jako należący do psowatych posiadał bardziej wyczulony słuch - wyczuwał ultradźwięki - w związku z czym bardziej rozbolały go uszy. Wydał z siebie rozpaczliwy krzyk i spadł z ciała Lena. Turlał się po posadce wydając coraz bardziej rozpaczliwe odgłosy. Dało to czas Lenowi na powstanie...

                               Teraz gdy wilkołak nadal odczuwał skutki niespodziewanego ataku dźwiękiem to on stał się panem i władcom całej sytuacji. Nie myślał długo co robić tylko przyłożył czubek ostrza do gardła wilkołaka.
- Jeden ruch i pchnę - warknął.

                               Psowaty niemal natychmiast uspokoił się. Wciąż targały nim wstrząsy jakby dostał ataku febry, ale był już całkiem cichy. Trwali w takiej sytuacji przez kilkadziesiąt sekund, po czym przemówił pokonany:
- Czego chcesz człeczyno?
- Grzeczniej - odparł Len i przycisnął miecz do gardła wroga.
- W czym mogę ci pomóc chłopczyku? - spytał wilkołak zdobywając się na obrzydliwie słodki głos - tak lepiej? - dodał już normalnym chrypliwym tonem.
- Da się przeżyć - odrzekł chłopak - szukam informacji.
- Tutaj?
- A dlaczego by nie spróbować tutaj? - odpowiedział Tao pytaniem na pytanie.
- Bo to tajna krypta...
- Tym lepiej - przerwał leżącemu Len.
- Pewnie szukasz naszych sekretów! - warknął wilkołak, szczerząc przy tym kły.
- Coś w tym stylu - powiedział chłodno Len.
- Oszczędź mnie, a pomogę ci - zaproponował.
- W sumie mam teraz dwa wyjścia - zastanawiał się na głos chłopak - albo cię zabiję albo dasz mi to co potrzebuję.
- Pomogę - zgodził się gorliwie tamten.
- Ok - przytaknął Len - potrzebuję waszych planów.
- Planów? - zapytał zdziwiony wilkołak.
-  Tak. Coś w rodzaju dokumentu, na którym będzie pisać co zamierzacie zrobić w ciągu najbliższych miesięcy - wyjaśnił.
- Sporo tego będzie. Instrukcję od Wielkiej Rady Wilkołaków, plany gospodarcze zamku, rozstrzygnięcia sporów wewnątrz stada, naprawa zamku... -  zaczął wyliczać wilkołak.
- Stop! - przerwał Len - wystarczą mi instrukcję od tej całej rady. Kto to właściwie jest? I wasze zamiary co do napadów na ludzi.
- Hm... - zastanawiał się wilkołak - Wielka Rada Wilkołaków to najwyższa rada naszej rasy.
- A masło jest maślane - odrzekł sarkastycznie Len.
- To grupa najstarszych przedstawicieli każdego stada, którą nami rządzi. Na jej czele stoi zawsze najsilniejszy siwobrody wilkołak - wyjaśnił psowaty.
- Rozumiem.
- To dobrze - powiedział znów tamten - zaraz poszukam tych planów.
                               Kilka minut później wilkołak położył u stóp chłopaka kilka obszernych, przepełnionych dokumentami teczek. Z niektórych wystawały pogięte kartki.
- To wszystko? - spytał Len.
- Tak.
- No to pora się żegnać - powiedział radośnie Tao, a jego złote tęczówki zajaśniały blaskiem.
- Jeszcze nie - szepnął nie pewnie wilkołak.
- Coś powiedział? - warknął złotooki.
- Muszę jeszcze powielić dokumenty, bo inaczej nie zostaną u nas, a wtedy dostaniemy nowe i te, które nam wykradasz będą ci nieprzydatne - wyjaśnił.
- Ile to zajmie?
- Och. To będzie raptem kilkanaście minut.
- Za ile przybędzie tu wsparcie dla ciebie?
- Podobnie - odpowiedział z krzywym uśmiechem wilkołak, który bardziej przypominał grymas niż uśmiech.
- Masz 10 minut - burknął niezadowolony Len - jak się spóźnisz... sam wiesz co się stanie - rzekł Len i obrazowo przejechał się palcem wskazującym po szyi.
- Nie wiem czy zdąrzę - wysapał przerażony wilkołak.
- To do roboty! - zagrzmiał chłopak.

                               Wilkołak podszedł do szafy i wyjął z niej małą fiolkę. Podszedł z nią do glinianej miski wypełnionej wodą. Otworzył fiolkę i wylał zawartość do wody. Podszedł do stosu dokumentów i wrzucił je do miski.
- Co ty wyprawiasz imbecylu?! - ryknął Len i z rządzą mordu w oczach podszedł do przerażonego wilkołaka.
- To... to... eliksir - wychrypiał.
- Eliksir? - powtórzył zdumiony Tao.
- Kopiuje zawartość tego co do niego wrzucić. Działa tylko przy wymieszaniu z wodą.

                               Po wyjaśnieniu całego zajścia wilkołak wyjął z miski dwa pliki teczek i jeden podał Lenowi a drugi zaczął upychać tam skąd je wyjął.
- Za tymi drzwiami - rzekł podchodząc do drzwi naprzeciw tych, którymi wbiegł Len - jest korytarz, który kończy się na polanie 100 metrów od traktu wiodącego do Twierdzy Dzikie Pola. Myślę że tam nie dosięgnie cie pościg moich współbratyńców - wyjaśnił.
- Dlaczego mi pomagasz? - spytał oszołomiony tym faktem Tao.
- Mogłeś mnie zabić, ale nie zrobiłeś tego. Większość istot nawet by nie drgnęła okiem przed zamordowaniem mnie, ale ty oszczędziłeś mi życie. Jestem ci coś winien, a poza tym zdobyłeś tym i nie tylko tym mój szacunek - zakończył tajemniczo.
- Nie bardzo rozumiem - burknął Len.
- Wiem, ale wiedz, że możesz na mnie liczyć. Gdy byś czegoś potrzebował w tym zamku zapytaj kogoś ze stada gdzie jest Pork, oni cię zaprowadzą do mnie. A teraz idź już.
- Hm...
                               Len otworzył drzwi i wybiegł przez nie ku wolności. Zatrzymał się kilkaset metrów dalej, w miejscu gdzie świeciła pierwsza latarnia. Rozwinął instrukcję od rady dla załogi Brzozowego Zamku i przeczytał nagłówek "Inwazja w 5 aktach". Wyjął kartkę i zaczął czytać kolejną - po tytułowej - stronę. "Akt 1 - terror"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz