Rozdział 9
Zapobieganie
Minęły dwa dni od
wyjścia Lena z sali szpitalnej. Z braku wolnych miejsc noclegowych w twierdzy
panicz Tao musiał wprowadzić się do kogoś mającego miejsce w kwaterze na
przenocowanie go. Długo szukać na szczęście nie musiał. Kiedy tylko powiedział
o tym Tamarze, która przyszła - samotnie - odebrać go z opieki medycznej,
dziewczyna zaproponowała że przyjmie go do siebie. Len przystał na to dość
obojętnie. Liczył, że może pani Namada zaproponuje przyjęcia wojownika do
siebie, ale po chwili uświadomił sobie, że jako mieszkająca z siostrą agentka
obcego wywiadu nie ma za bardzo ku temu możliwości. Wobec tego Len nie
protestował kiedy Tamara zaproponowała przyjęcie przyjaciela.
Po ranie zadanej
przez strzale nie było widać praktycznie żadnych śladów. Pani medyk wykonała
swoje zadanie wzorowo. W podziękowaniu za opiekę Len wysłał jej - zaraz po
wprowadzeniu sie do pokoju Tamary - olbrzymi bukiet kwiatów.
Myśli Lena cały
czas wodziły przy wspomnieniach ostatnich chwil spędzonych w sali szpitalnej -
jak nazywał pomieszczenie, w którym dochodził do pełni sił. Czasami dziwił się dlaczego
w ogóle przystał na niemoralną propozycję dojrzałej, w dodatku zamężnej
kobiety. Wiedział, że zrobił źle. Sam tak bliski kontakt kłócił się z jego
naturą. Chłopak uważał to za okazanie zbytniej uczuciowości - a przecież zawsze
mówił o sobie jako osobie nie mającej uczuć. Z drugiej strony żałował, że nie
pozwolono im pójść na całość. Antagonistyczne spojrzenia na te wydarzenie nie
raz powodowały u Lena wybuchy złości i napady złego humoru. Nie dało się z nim
wówczas normalnie porozmawiać.
Tak samo było w
tej chwili. Len poszatkował przed chwilą Bogu ducha winny stołek. Tamara nie
śmiała już pytać o powody takiego zachowania przyjaciela. Nauczyła sie nie
wtrącać się zbytnio w psychiczne problemy Lena. Wiedziała, że wobec otrzymania
szczerej odpowiedzi na pytanie o powody takiego zachowania cud wydawał się
określeniem o zbyt małej wartości i doniosłości.
***
- Powinnyśmy
pójść do niego i wyjaśnić tę sytuacje - zaproponowała Ayumi kiedy wraz z
siostrą kończyły jeść śniadanie.
- Jeszcze nie -
odrzekła Akiko.
- Nie rozumiem -
powiedziała młodsza Namada.
- Nie musisz.
Wystarczy, że ja wiem o co chodzi w tej całej grze.
- Jakiej grze?
To miała być prosta misja! - wypaliła Ayumi.
- Jest prosta -
Akiko zlekceważyła siostrę.
- Ale musiałaś
tak traktować Lena? To jeszcze chłopiec!
- Wiesz co mnie
się zdaję? - spytała starsza siostra.
Ayumi pokręciła
przecząco głową, na co siostra zrobiła tryumfującą minę i patrząc
trzydziestosześciolatce prosto w oczy przemówiła zadziornym tonem:
- Tobie żal tej
małej. Łyknęłaś to o jej miłości do niego.
- Skąd ten
pomysł?
- Całkiem niezły
ze mnie szpieg siostrzyczko.
- Czyli też
podejrzewasz, że oni mają się ku sobie? - spytała z kiepsko ukrywaną nadzieją
Ayumi.
- Ona sie ma ku
niemu - powiedziała Akiko - oj nie patrz tak na mnie jak bym ja skrzywdziła. Na
prawdę lubię tą małą - dodała widząc groźne spojrzenie siostry.
***
- Witam pana
kapitana.
- Witajcie -
odrzekł van Nicolescu - mam do was kolejna sprawę. W zasadzie misje. Oboje
będzie zaangażowani w jej wykonanie. Wiesz co mam na myśli Len?
- Nim o tym
porozmawiamy wyjaśnijmy dawne nieporozumienia - odpowiedział złotooki.
- Nie rozumiem.
- Pan nam
obiecał wytłumaczyć w jaki sposób tu trafiliśmy - wtrąciła się Tamara.
- Nie potrafię
sobie przypomnieć tego...
W momencie gdy kapitan
wypowiedział te słowa, Lena ogarnęła niekontrolowana furia. Źrenice zwężyły mu
się pionowe kreski, czub na głowie wyprostował się i jakby urósł. Chłopak cały
trząsł się jak w ataku choroby. Nie myślał co robi.
- Coś powiedział
skurwysynu?! - wrzasnął łapiąc miecz w
dłoń.
Nie mogąc
doczekać się odpowiedzi, jednym susem doskoczył do starego żołnierza i
wymierzył atak wprost w jego serce. Oglądające całe wydarzenie Tamara schowała
się za masywną, dębową szafę. O podobnym stanie słyszała tylko raz i wówczas z
tego co zapamiętała zdemolował cały pokój, tnąc co mu się nawinęło pod rękę, a
stoły i krzesła przerobił na drzazgi.
- ODPOWIEDZ!
- t... taaak -
wychrypiał przerażony oficer.
- Mów! -
rozkazywał Len w dalszym ciągu celując w serce oszusta.
- No wiec, więc
- za jąkał się van Nicolescu - mam taką jedną książkę.
- Idziemy po
nią!
- Już, już -
odpowiedział kapitan nagle odzyskując animusz.
- Prowadź -
warknął Len przez zaciśnięte zęby.
- A panienka nie
pójdzie z nami? - spytał dowódca twierdzy.
- Tylko my.
Po tych słowach
Len i Denis van Nicolescu opuścili pokój zamieszkiwany od około miesiąca przez
Tamarę. Kiedy rozległ sie trzask zamykanych przez Lena drzwi dziewczyna opuściła
schronienie. Nadal była nieco roztrzęsiona z powodu ostatnich wydarzeń.
Około południa
odwiedził ich kapitan Dzikich pól. Od samego wejścia atmosferę stała sie gęsta.
Z każdym kolejnym zdaniem wymienionym
przez gościa z Lenem. Tamara bała się finału tej konwersacji w związku z
czym bardziej niż na rozmowie skupiała się na tym ażeby nie ucierpieć
przypadkiem W sumie nie pomyliła sie w swoich prognozach. Len wpadł w amok, a
gość przeraził sie i jakby uległ, ale czy na pewno? Przecież pod koniec
wyraźnie odzyskiwał humor i odwagę. Głos przestał mu się trząść i próbował ją
wyciągnąć z pokoju... "Zaraz, zaraz" - pomyślała Tamara i w głowie
zapaliła jej się czerwona lampka - "to pułapka!".
- LEN! -
zawołała Tamara wybiegając z pokoju.
Korytarz, do
którego właśnie wbiegła był wyjątkowo ciemny. Wiedząc, że i tak nie znajdzie
świeczek w tych ciemnościach, ruszyła dalej.
- LEN!
Kolejny raz
odpowiedziała tylko cisza. Sytuacja stawała się coraz bardziej dziwna. Pusta i
ciemna gospoda, z której przed chwilą wyszedł młody chłopak i znany wszystkim w
twierdzy dowódca. Mimo to dziewczyna była coraz bliżej wyjścia.
Zmierzch ogarniał
całe Dzikie Pola. Twierdza pogrążała się powoli w coraz intensywniejszej
ciemności. Zwykle w takich sytuacjach paliły się liczne latarnie i świeczki.
Dziś wyjątkowo nie paliło sie żadne światło, które nie znajdowała sie w
komnacie, w której przebywali właśnie ludzie.
Tamara otworzyła
właśnie drwi prowadzące na zewnątrz gospody, kiedy kilka metrów przed nimi
zjawiło się kilku żołnierzy.
Instynktownie wyhamowała będąc jeszcze w zmroku - prawie sie przy tym
rozbijając o futrynę drzwi. Powoli i ostrożnie zaczęła się cofać. Wiedziała, że
teraz jest już w pułapce, nikt nie jest w stanie jej uratować.
Z drugiej strony
oddział kilkunastu już wojowników wdzierał się do gospody, otwierając i
przeszukując wszystkie pokoje. W żadnym z nich nie mogli znaleźć
kilkunastoletniej dziewczyny. Przeczesywali dokładnie każdy skrawek budynku.
Nie wiedzieli, że w swoich drobiazgowych poszukiwaniach poosuwają się dokładnie
- o zaledwie - kilka kroków za dziewczyną.
Tamara widziała
jak obce ciała przeczesują co tylko sie da w budynku. Robią to tak starannie,
że nie będzie w stanie się ukryć. No cóż nie ma wyboru. Powinna wyjść do nich,
tak jak zrobiłby to Len - z podniesiona głową - ale nie potrafiła. Nigdy nie
była zbyt odważna, dlatego teraz tym bardziej odczuwała strach, bała się tego
co się stanie później.
Pogrążona w
rozmyśleniach cofała się dalej, jednak straciła ostrożność, nie zbędną w tej
czynności. Przechodząc przy samej ścianie zahaczyła o coś wiszącego na niej i
po chwili usłyszała już brzdęk tłuczonego szkła i tupot stóp biegnących ku
niej.
Dziewczyna zamyka
oczy i nie patrzy co się z nią dzieje. Jedynie czuła. Czuła silne ręce
zamykające sie w metalowym uścisku na jej rękach, nadgarstkach, nogach i
unoszące ją w górę. Niosły ją w powietrzu, najpierw przez korytarz, a potem
dalej przez dziedziniec zamkowy, kolejne korytarze, aż do jakiejś dziwnej,
zimnej komnaty. W tej komnacie puściło ja wiele rąk, tak że trzymała ją
zaledwie jedna para za nadgarstki, unosząc przy tym jej ciało wysoko w górę.
Poczuła jak trzymający ją żołnierz bierze zamach i rzuca ją przed siebie.
Poczuła dziwne uczucie podczas lotu i zaledwie ułamek sekundy później ból
otrzymany po uderzeniu o kamienną posadzkę.
- Otwórz oczy -
warknął znajomy głos.
Tamara nie
potrafiła rozpoznać czyj to głos, więc całą siłą woli skupiła sie na tym żeby
nie otworzyć powiek.
- Nie słyszałaś
otwórz oczy!
Nadal tego nie
uczyniła.
- Idź po
odpowiedni argument - rozkazał ten sam głos jednemu ze swoich współpracowników.
Po tych słowach
nastało kilka minut milczenia. Następnie rozległy się kroki za ścianą - za
pewne na korytarzu - i kilka nowych osób weszło do komnaty.
- Rozwiązać mu
oczy - rozkazał przywódca.
Tamara domyślała
się od kilku minut czyj głos usłyszy po przyprowadzeniu tego
"argumentu", ale postać, której rozwiązano opaskę na oczach nie
wypowiedziała ani słowa.
- Może któreś z
was coś powie?
- Puść ją -
syknął głos, w którym dziewczyna momentalnie rozpoznała przyjaciela.
- Wykonać
polecenie - rozkazał przywódca żołnierzy - ma tu zostać 5 pikinierów. reszta
wymaszerować. Dwóch przed loch, a reszta powraca do obowiązków.
Rozległ sie
szelest i tupot kroków w lochu, a po chwili dudnienie zza ścian oznajmiło, że
wojowie posłusznie wykonali zadanie szefa.
- Teraz pasuje?
- Nie - warknął
Len.
- Strasznie
negatywnie nastawiony jesteś do nas paniczu Tao, ale to się zmieni, przecież
obydwoje dążymy do tego samego.
- Nie sądzę -
zakpił złotooki.
- To popatrz -
rzekł tamten.
Tamara poczuła
jak czyjaś pięść z dużą siłą rozbija jej wargi. Ból wypełnił jej całą czaszkę.
w uszach zaszumiało, a po brodzie spływała wąskimi strużkami lepka ciecz.
- Jeszcze jeden
powód ci podać?
- Nie - sapnął
zrezygnowany Len - Tamara możesz otworzyć oczy.
Po tych słowach
dziewczyna otworzyła posłusznie oczy i zorientowała się, że są w jakiejś
przedziwnej komnacie. Pomieszczenie było normalnej wielkości jak na warunki
twierdzy. Wypełnione było przedmiotami, których Tamara nie widziała nigdy
przedtem.
- Gdzie my
jesteśmy? - spytała.
- Sala tortur -
warknął Len.
Dziewczyna wydała
z siebie żałosny szloch, pełna obaw, że zaraz będą ją torturować i zmuszać do - bliżej nieokreślonych -
strasznych rzeczy.
- Błąd - wtrącił
się senior van Nicolescu - nazywamy to gabinetem przesłuchań.
- Pozostali
więźniowie widzą jak torturujecie innych i miękną przy tym?
- Ty to
powiedziałeś Len - odparł dowódca twierdzy.
- Może
przejdziemy do rzeczy? - zaproponował Len.
- Och tak -
westchnął udając roztargniony ton van Nicolescu - mamy dla ciebie misję.
- Nic nowego.
- Nie ironizuj!
- warknął kapitan - wysłuchasz mnie do końca, bo jak nie to zobaczysz do czego
służy krzesło wodne.
- Mów, mów -
zgodził się niechętnie złotooki.
Wiedział, że
wodne krzesło to popularna w jego świecie jeszcze w średniowieczu metoda
tortur. Polegała na przymocowaniu do krzesła podejrzanego i umieszczenie go pod
wodą. Osoba taka jako przymocowana do krzesła nie miała możliwości uciec.
Jedynym ratunkiem przed utopieniem się było wynurzenie krzesła z wody.
- Widzisz?
Potrafisz być miły - zatryumfował van Nicolescu.
- Do rzeczy - ponaglił do Len.
- Do rzeczy - ponaglił do Len.
- Pojedziesz do
Czarnolasu - wyjaśnił kapitan - nie przerywaj mi - dodał szybko widząc
otwierające się usta Lena - tym razem na teren Ministerstwa Magii. Tam
odnajdziesz człowieka imieniem Barty Crouch i dasz mu notatkę ode mnie, a on w
zamian da ci pisma dla mnie. Idziesz sam, masz na misje dwa tygodnie. Po tym
czasie dziewczyna zaznajomi się z krzesłem. Zgadasz się?
- A mam wybór?
- Nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz