Rozdział 10
Czarnoksiężnik
Następnego dnia
Len był już gotów aby wyruszyć w kolejną samotną misję. Syn kapitana twierdzy
zaopatrzył go w wodę i żywność na około tydzień. Po tym czasie chłopak będzie
musiał wrócić do Dzikich Pól lub samotnie starać się zaopatrzyć w przedmioty
niezbędne do codziennej egzystencji.
Po zapoznaniu się
ze szczegółami misji, Len nie posiadał się ze zdziwienia ile rzeczy może pójść
nie tak. Po pierwsze musiał dojść do Czarnolasu. Następnie znaleźć tam punkt
kontaktowy, o którym nie wiedział prawie nic. Jeśli uda się znaleźć to miejsce to
wraz z osobą czekającą tam na niego musi teleportować się do leśnych terenów
należących do odpowiedniej frakcji czarodziei - bo jak powiedział młodszy van
Nicolescu - w puszczy istnieją dwa odrębne państwa magów. Różnią się w zasadzie
wszystkim, zaczynając od ustroju państwa, a na stosunku do ludzi i innych las
kończąc. Czarni magowie stosowali powszechnie te sztuki magii, które dla
obywateli Ministerstwa Magii były nie do przyjęcia. W przypadku gdyby Tao
natrafił na czarodzieja uznającego zwierzchnictwo ministerstwa, wpadł by w nie
lada kłopoty.
Moment kiedy Len
po raz kolejny miał opuścić Dzikie Pola zbliżał się nieuchronnie. Chłopak
przebywał właśnie z jedynymi życzliwymi mu osobami jakie spotkał w tej krainie
- Tamarą i paniami Namada.
- I na prawdę musisz
wykonać dla niego kolejną misję? - spytała Akiko.
- Niestety -
odparł, obojętnie Len.
- Drań -
skwitowała krótko Ayumi.
- Jeszcze mu za
to odpłacę - wycedził Len przez zaciśnięte zęby
- Pomożemy ci -
zaoferowały się siostry.
.- Jak?
Na to pytanie nie
odpowiedział nikt. Zamiast tego obydwie siostry uśmiechnęły sie promieniście do
młodego mężczyzny.
- Zaopiekujemy
się Tamarą - stwierdziła Ayumi.
- O tak -
przytaknęła jej siostra.
- Najlepiej
niech zaraz się tu wprowadzi.
- Zgoda -
powiedział Len akceptując zamiary sióstr.
Zamiary, których
sam do końca nie znał. Domyślał się, że planują zrobić coś co zaszkodzi
interesom van Nicolescu, ale wobec realnej groźby inwazji wilkołaków, wolałby
żeby zamiast prowadzić walki dywersyjne z załogą twierdzy, skupić się na
pilnowaniu własnego bezpieczeństwa. Ostatecznie, jednak nie miał wpływu na
zachowanie sporo starszych od siebie kobiet.
- Na mnie pora -
powiedział Len.
- Wracaj szybko
- wypowiedziały równocześnie Ayumi i Akiko.
- Żegnaj Len -
szepnęła Tamara.
Po tych słowach
chłopak utonął w pożegnalnych uściskach przedstawicielek płci pięknej. Zdawało
się to trwać bez końca. W końcu kobiety puściły go - Lenowi bardzo spodobał się
moment, gdy podczas uścisku piersi sióstr wbijały się w jego klatkę piersiową.
Nic nie trwa wiecznie, w związku z czym przytulenie przez Tamarę nie było już
tak przyjemne, ale dla osamotnionego wojownika i tak znaczyło więcej niż to
kiedykolwiek okazał.
Ostatni raz
pokiwał głową w kierunku przyjaciółek i odszedł - na jak długo? Tego nie wie nikt.
Powoli zbliżał
się do wrót Dzikich Pół, gdy nie stąd ni zowąd rozległo się wołanie:
- Tao! Tao!
Len odwrócił się
podejrzliwie i zobaczył zmierzającą ku nie mu młoda kobietę. Była to szatynka o
ciemnej cerze, brązowych oczach i lekkiej nadwadze. Na szczęście większość
zbędnego tłuszczu zgromadziła się jej w okolicach bikini i miednicy. Nadawało
to jej pewnego uroku. Ubrana była w zwiewną kremową sukienkę na ramiączkach.
Ubiór podkreślał jej dekolt - co na ułamek sekundy przykuło uwagę Lena.
- Czego chcesz?
- warknął Len do dziewczyny.
- Czyli to ty
jesteś Lenem Tao?
- Może -
odpowiedział chłopak lodowatym tonem.
- Zawsze udajesz
takiego niedostępnego czy tylko mnie tak podrywasz? - spytała dziewczyna,
mrużąc przy tym oczy.
- W życiu -
odrzekł nerwowo Len.
- Nie rozumiem -
wyznała nowo przybyła.
- Nigdy bym cię
nie podrywał! - wybuchnął złotooki - a czego w ogóle chcesz? - spytał gdy nieco
ochłonął.
- Mam dla ciebie
wiadomość.
- Znowu - jęknął
Tao - czego tym razem chce?
- Moja szefowa...
- Jaka szefowa?
- przerwał Len.
Po tym pytaniu
nastąpiło chwilowe milczenie. Przerwane dopiero po kilku minutach przed
dziewczynę:
- Tak myślałam.
- O czym? -
spytał Len.
- Że wcale nie
znasz mojej szefowej.
- Brawo - zakpił
Tao.
- Resztę
wytłumaczę ci poza murami, z resztą i tak miałeś zaraz je opuścić prawda?
Len nie
odpowiedział, lecz nieznacznie skinął głową.
- No właśnie.
Idąc blisko
siebie opuścili muru Dzikich Pól i ruszyli w stronę znana tylko Lenowi - tak
przynajmniej myślał chłopak.
- Kim jesteś? -
zaczął rozmowę.
- Patricia -
odpowiedziała dziewczyna.
- Możesz powiesz
o sobie coś więcej? - zachęcił ja Len.
- A co chcesz
znać mój wiek, wzrost czy rozmiar stanika? - zadrwiła dziewczyna, na co Len
nieznacznie się zaczerwienił.
- Nie - burknął
zmieszany chłopak.
- No dobra -
powiedziała Patricia - przejdziemy do interesów...
- Słucham -
przerwał jej Len, który nagle odzyskał wigor.
- Moją szefową
jest pułkownik Violetta Udowska, wysoki oficer z Kraju Białego Orła. Oczywiście
wiesz gdzie leży ten kraj?
- Nie.
- żałosne -
skwitowała Patricia - Kraj Białego Orła to olbrzymie państwo na zachodzie
Czarnolasu. Zobaczysz, że jeszcze o nas usłyszysz.
Po tych słowach
chłopak przypomniał sobie, że słyszał już kiedyś coś podobnego.
- Znam kupca z
waszego kraju.
- A my znamy
ciebie dzięki niemu.
- Nie rozumiem -
wyznał Len - czego ode mnie chcecie?
- Współpracy.
- Jak miała by
wyglądać ta współpraca?
- Tu masz
informacje - powiedziała dziewczyna i przekazała chłopakowi kopertę - nawet nie
zwróciłam uwagę, kiedy weszliśmy do lasu.
Rzeczywiście już
od dobrych kilkunastu minut szli wąską ścieżką przez puszczę. Drzewa rosły
gęsto, a że były ogromne, to coraz mniej było widać.
- Muszę zawracać
- powiedziała Patricia i odeszła.
Dalej Tao szedł
już sam. Z plecaka wydobył małą pochodnię i jakimś cudem udało mu się rozpalić
ogień dwoma krzemieniami. Dzięki temu mógł bardziej uważnie rozglądać się po
lesie w poszukiwaniu czarnoksiężnika. Niestety nigdzie nie było widać ani śladu
jakiegokolwiek człowieka.
Po długich i
bezowocnych poszukiwaniach Len miał zamiar już zrezygnować. Wiele razy słyszał
w tym lesie jakieś trudne do zidentyfikowania odgłosy, przypominające
zwierzęta, trzaski łamanych gałązek czy jeszcze inne dźwięki, których kompletnie
chłopak nie umiał nazwać czy określić źródło ich pochodzenia. Stąd tym razem
nie odczuwał potrzeby sprawdzenia co wywołuje ten hałas. A jednak dźwięk był
coraz wyraźniejszy. Były to tak jakby kroki człowieka, połączone z karczowaniem
drogi, którą sie przebywa. Tylko kto do licha miałby karczować las, który
rośnie tu od wielu wieków?
- Kim jesteś?! -
rozległo sie wołanie.
- Przysyła mnie
kapitan... - zaczął Len, ale nie zdążył dokończyć, bo ktoś mu to uniemożliwił.
- Silencio -
zabrzmiał głos, a Tao poczuł, że jego własny zamiera mu w krtani.
- Musisz
zachować to dla siebie - powiedział ten sam głos - a teraz nie ruszaj się.
Aquamenti! - ryknął przybysz.
Strumień wody pod
dużym ciśnieniem zalał pochodnię, gasząc ją - przy czym obficie pomoczył chłopaka.
- Tak lepiej, a
teraz się nie ruszaj - oświadczył przybysz.
Len poczuł jak
ktoś łapie go za mokry nadgarstek i obraca go w miejscu. Było to dziwne
uczucie, ale nie najdziwniejsze w tym wydarzeniu. Zaraz po obrocie Len poczuł,
że jego ciało jakby zapada się. Raptownie wystąpiły nagłe duszności, Tao czuł
że nie jest w stanie złapać oddechu, myślał że to już jego koniec, gdy... Gdy
nagle to wszystko ustało, a on znalazł się w innej części lasu.
- Kiepsko to
zniosłeś - zaszydził czyjś głos.
- Coś ty mi zrobił?
- warknął Len, obracając się.
Zobaczył
stojącego parę kroków od niego młodego mężczyznę. Mimo młodego wieku wyglądał
na bardzo zmęczonego życiem. Słomiane, sięgające za uszy włosy, były bardzo
poskręcane i tłuste jakby właściciel nie mył ich od dobrych kilku tygodni. Oczy
były matowe i tworzyły wrażenie jakby mężczyzna był nieobecny duchem. Ubrany
był w czarną szatę z kapturem naciągniętym na głowę. W dłoni trzymał maskę,
przypominającą czaszkę o srebrnym kolorze. W drugiej dłoni trzymał kilkunasto
centymetrowy patyk.
- Teleportowałem
nas - odpyskował mężczyzna.
- Dokąd?
- Na tereny
Czarnoksiężników - wyjaśnił mężczyzna.
- Ty jesteś
Barty Crouch? - spytała nagle Len, poruszony tym, że tak późno na to wpadł.
Crouch
nieznacznie skinął głową, potwierdzając przypuszczenie chłopaka.
- Masz coś dla
mnie? - spytał.
- Tak -
powiedział Len i dał Barty'emu notatki od kapitana van Nicolescu.
- Wspaniale! -
ucieszył się Crouch.
- Też się
cieszę, a może dasz mi teraz to mam otrzymać?
- Co? - zdziwił
się Barty i ponownie spojrzał na kartkę - och tak, poczekaj chwilę.
Schował notatkę
od kapitana Dzikich Pól do wewnętrznej kieszeni szaty, założył maskę na twarz.
Wyglądał teraz przerażająco. Nie było widać, żadnych oznak tego jak wygląda -
przypominał Lenowi zjawę. Czarna szata i srebrna maska - wyglądająca jak
czaszka. W dłoni trzymał długi patyk,
który celował teraz w Lena.
Tao uznał, że
jest coś niebezpiecznego w tym patyku. Uznał za odpowiednie odsunąć się
delikatnie na bok - tak żeby nie być na wprost niego - gdy tylko to zrobił
Crouch wyszeptał:
- Crucio.
Strumień światła
przeleciał przez miejsce, gdzie jeszcze sekundę temu stał Len. Trafił prosto w
drzewo, które natychmiast zaczęło płonąć.
Len spojrzał
ponownie na czarnoksiężnika i zobaczył, że ten ponownie celuje w niego swoją
różdżką, bo ten kawałem drewna z pewnością nią był. Niewiele myśląc Len rzucił
się w bok i upadł za dość sporym głazem, który miał stanowić dla niego
schronienie, dopóki nie wymyśli jakby tu uciec.
- Expulso! -
ryknął Crouch.
Kamień wybuchł i
rozpadł się na wiele malutkich kamyczków, które dotkliwie poraniły Lena i
porozrywały mu ubranie w wielu miejscach.
- To jak Len,
dalej chcesz ze mną walczyć? - spytał Crouch.
- Problem w tym,
że nie chciałem do tej pory - krzyknął Tao.
Chłopak uskoczył
miedzy pobliskie drzewa. W tej chwili znów miał kilka sekund czasu na złapanie
oddechu i wymyślenie planu ucieczki. Crouch nie widział go zbyt dokładnie, a
jak myślał Len, wolałby nie niszczyć lasu. W związku z tym mógł spróbować
skontrować. Szybki rzut oka na sytuację.
Znajdowali się na
małej polance. Wokół niej blisko siebie rosły sosny, topole, brzozy i kilka
ogromnych dębów. Na samej polanie znajdowało sie jeszcze kilka sporych głazów -
takich jak ten zniszczony przed chwilą przez czarnoksiężnika. W samym środku
stał Crouch i myślał jak zabić Lena, nie wywołując przy tym pożaru - tak
przynajmniej myślał złotooki.
"Gdyby tak
tylko udało mnie się dostać do któregoś z dębów. Zza jego rozłożystych konarów
mógł bym zaatakować, wywołując u niego odrobinę zaskoczenia." - myślał
Len. Problem stanowił fakt, że do najbliższego dębu było kilka metrów, a to
oznaczało, że chcąc, nie chcąc nadstawiał się na atak wroga.
W myśl przysłowia
"raz kozie śmierć" - rozległ się metaliczny szczęk rozkładanego
Miecza Błyskawicy.
- Protego! -
rozległo się wołanie Croucha.
Przed magiem
zjawiła sie przezroczysta poświata. Len nie mógł dostrzec wyrazu twarzy
przeciwnika, gdyż cofnął się kilka kroków w głąb puszczy. Teraz biegiem zaczął
okrążać czarnoksiężnika. Zatrzymał się - w końcu - przy potężnie zbudowanym
dębie, którego czubka nie mógł dostrzec, z uwagi na to, że zasłaniały go
stojące w pobliżu sosny. Chłopak przeciskając się pomiędzy sosnami kończył formować
plan ataku.
Cel był jeden
powstrzymać czarnoksiężnika przed zamordowaniem go - Lena. A dokonać miał tego
poprzez błyskawiczny atak ze strony, z której nie spodziewał się tego. jedno
cięcie i dowie się o c tu chodzi...
Nie myśląc już o
niczym popędził ile sił w stronę Croucha. Będąc już kilka kroków od niego,
skoczył. W ułamku sekundy uniósł miecz w górę. "Już, już prawie". W
tym momencie kilka rzeczy wydarzyło się niemal równocześnie. Len wykonał cięcie.
Crouch krzyknął "protego". Miecz Lena uderzył z całą siłą w magiczną
tarczę. W kilka sekund po uderzeniu Len
leżał już z powrotem pomiędzy drzewami, odrzucony siłą ciosu w tarczę.
- Przegrałem -
syknął cicho Tao.
Atak znacząco
wpłynął na osłabienie jego sił, a sam cios poskutkował nadwyrężeniem prawej
dłoni, w której trzymał miecz.
- Gdzie miecz? -
warknął sam do siebie Tao.
Zaczął
niespokojnie rozglądać się, w poszukiwaniu swojego oręża. Nie było go widać.
Wiedział, że w tym gąszczu, nie będzie w
stanie znaleźć cokolwiek, będąc pod ostrzałem zaklęć czarnoksiężnika.
- Accio miecz -
krzyknął Crouch, który nadal znajdował się na polanie - tego szukasz? - spytał
ściskając już w dłoni złożony miecz.
- Szlak -
warknął wściekły Len.
- Wyłaź stamtąd
raz, dwa - rozkazał czarnoksiężnik - no szybciej! Bo sam cię stamtąd wytargam,
a wtedy nie będzie już tak miło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz