sobota, 4 maja 2013

10. Czarnoksiężnik



Rozdział 10
Czarnoksiężnik

                               Następnego dnia Len był już gotów aby wyruszyć w kolejną samotną misję. Syn kapitana twierdzy zaopatrzył go w wodę i żywność na około tydzień. Po tym czasie chłopak będzie musiał wrócić do Dzikich Pól lub samotnie starać się zaopatrzyć w przedmioty niezbędne do codziennej egzystencji.

                               Po zapoznaniu się ze szczegółami misji, Len nie posiadał się ze zdziwienia ile rzeczy może pójść nie tak. Po pierwsze musiał dojść do Czarnolasu. Następnie znaleźć tam punkt kontaktowy, o którym nie wiedział prawie nic. Jeśli uda się znaleźć to miejsce to wraz z osobą czekającą tam na niego musi teleportować się do leśnych terenów należących do odpowiedniej frakcji czarodziei - bo jak powiedział młodszy van Nicolescu - w puszczy istnieją dwa odrębne państwa magów. Różnią się w zasadzie wszystkim, zaczynając od ustroju państwa, a na stosunku do ludzi i innych las kończąc. Czarni magowie stosowali powszechnie te sztuki magii, które dla obywateli Ministerstwa Magii były nie do przyjęcia. W przypadku gdyby Tao natrafił na czarodzieja uznającego zwierzchnictwo ministerstwa, wpadł by w nie lada kłopoty.
                               Moment kiedy Len po raz kolejny miał opuścić Dzikie Pola zbliżał się nieuchronnie. Chłopak przebywał właśnie z jedynymi życzliwymi mu osobami jakie spotkał w tej krainie - Tamarą i paniami Namada.
- I na prawdę musisz wykonać dla niego kolejną misję? - spytała Akiko.
- Niestety - odparł, obojętnie Len.
- Drań - skwitowała krótko Ayumi.
- Jeszcze mu za to odpłacę - wycedził Len przez zaciśnięte zęby
- Pomożemy ci - zaoferowały się siostry.
.- Jak?
                               Na to pytanie nie odpowiedział nikt. Zamiast tego obydwie siostry uśmiechnęły sie promieniście do młodego mężczyzny.
- Zaopiekujemy się Tamarą - stwierdziła Ayumi.
- O tak - przytaknęła jej siostra.
- Najlepiej niech zaraz się tu wprowadzi.
- Zgoda - powiedział Len akceptując zamiary sióstr.
                               Zamiary, których sam do końca nie znał. Domyślał się, że planują zrobić coś co zaszkodzi interesom van Nicolescu, ale wobec realnej groźby inwazji wilkołaków, wolałby żeby zamiast prowadzić walki dywersyjne z załogą twierdzy, skupić się na pilnowaniu własnego bezpieczeństwa. Ostatecznie, jednak nie miał wpływu na zachowanie sporo starszych od siebie kobiet.
- Na mnie pora - powiedział Len.
- Wracaj szybko - wypowiedziały równocześnie Ayumi i Akiko.
- Żegnaj Len - szepnęła Tamara.
                               Po tych słowach chłopak utonął w pożegnalnych uściskach przedstawicielek płci pięknej. Zdawało się to trwać bez końca. W końcu kobiety puściły go - Lenowi bardzo spodobał się moment, gdy podczas uścisku piersi sióstr wbijały się w jego klatkę piersiową. Nic nie trwa wiecznie, w związku z czym przytulenie przez Tamarę nie było już tak przyjemne, ale dla osamotnionego wojownika i tak znaczyło więcej niż to kiedykolwiek okazał.
                               Ostatni raz pokiwał głową w kierunku przyjaciółek i odszedł - na jak długo?  Tego nie wie nikt.

                               Powoli zbliżał się do wrót Dzikich Pół, gdy nie stąd ni zowąd rozległo się wołanie:
- Tao! Tao!
                               Len odwrócił się podejrzliwie i zobaczył zmierzającą ku nie mu młoda kobietę. Była to szatynka o ciemnej cerze, brązowych oczach i lekkiej nadwadze. Na szczęście większość zbędnego tłuszczu zgromadziła się jej w okolicach bikini i miednicy. Nadawało to jej pewnego uroku. Ubrana była w zwiewną kremową sukienkę na ramiączkach. Ubiór podkreślał jej dekolt - co na ułamek sekundy przykuło uwagę Lena.
- Czego chcesz? - warknął Len do dziewczyny.
- Czyli to ty jesteś Lenem Tao?
- Może - odpowiedział chłopak lodowatym tonem.
- Zawsze udajesz takiego niedostępnego czy tylko mnie tak podrywasz? - spytała dziewczyna, mrużąc przy tym oczy.
- W życiu - odrzekł nerwowo Len.
- Nie rozumiem - wyznała nowo przybyła.
- Nigdy bym cię nie podrywał! - wybuchnął złotooki - a czego w ogóle chcesz? - spytał gdy nieco ochłonął.
- Mam dla ciebie wiadomość.
- Znowu - jęknął Tao - czego tym razem chce?
- Moja szefowa...
- Jaka szefowa? - przerwał Len.
                               Po tym pytaniu nastąpiło chwilowe milczenie. Przerwane dopiero po kilku minutach przed dziewczynę:
- Tak myślałam.
- O czym? - spytał Len.
- Że wcale nie znasz mojej szefowej.
- Brawo - zakpił Tao.
- Resztę wytłumaczę ci poza murami, z resztą i tak miałeś zaraz je opuścić prawda?
                               Len nie odpowiedział, lecz nieznacznie skinął głową.
- No właśnie.
                               Idąc blisko siebie opuścili muru Dzikich Pól i ruszyli w stronę znana tylko Lenowi - tak przynajmniej myślał chłopak.
- Kim jesteś? - zaczął rozmowę.
- Patricia - odpowiedziała dziewczyna.
- Możesz powiesz o sobie coś więcej? - zachęcił ja Len.
- A co chcesz znać mój wiek, wzrost czy rozmiar stanika? - zadrwiła dziewczyna, na co Len nieznacznie się zaczerwienił.
- Nie - burknął zmieszany chłopak.
- No dobra - powiedziała Patricia - przejdziemy do interesów...
- Słucham - przerwał jej Len, który nagle odzyskał wigor.
- Moją szefową jest pułkownik Violetta Udowska, wysoki oficer z Kraju Białego Orła. Oczywiście wiesz gdzie leży ten kraj?
- Nie.
- żałosne - skwitowała Patricia - Kraj Białego Orła to olbrzymie państwo na zachodzie Czarnolasu. Zobaczysz, że jeszcze o nas usłyszysz.
                               Po tych słowach chłopak przypomniał sobie, że słyszał już kiedyś coś podobnego.
- Znam kupca z waszego kraju.
- A my znamy ciebie dzięki niemu.
- Nie rozumiem - wyznał Len - czego ode mnie chcecie?
- Współpracy.
- Jak miała by wyglądać ta współpraca?
- Tu masz informacje - powiedziała dziewczyna i przekazała chłopakowi kopertę - nawet nie zwróciłam uwagę, kiedy weszliśmy do lasu.
                               Rzeczywiście już od dobrych kilkunastu minut szli wąską ścieżką przez puszczę. Drzewa rosły gęsto, a że były ogromne, to coraz mniej było widać.
- Muszę zawracać - powiedziała Patricia i odeszła.

                               Dalej Tao szedł już sam. Z plecaka wydobył małą pochodnię i jakimś cudem udało mu się rozpalić ogień dwoma krzemieniami. Dzięki temu mógł bardziej uważnie rozglądać się po lesie w poszukiwaniu czarnoksiężnika. Niestety nigdzie nie było widać ani śladu jakiegokolwiek człowieka.
                               Po długich i bezowocnych poszukiwaniach Len miał zamiar już zrezygnować. Wiele razy słyszał w tym lesie jakieś trudne do zidentyfikowania odgłosy, przypominające zwierzęta, trzaski łamanych gałązek czy jeszcze inne dźwięki, których kompletnie chłopak nie umiał nazwać czy określić źródło ich pochodzenia. Stąd tym razem nie odczuwał potrzeby sprawdzenia co wywołuje ten hałas. A jednak dźwięk był coraz wyraźniejszy. Były to tak jakby kroki człowieka, połączone z karczowaniem drogi, którą sie przebywa. Tylko kto do licha miałby karczować las, który rośnie tu od wielu wieków?
- Kim jesteś?! - rozległo sie wołanie.
- Przysyła mnie kapitan... - zaczął Len, ale nie zdążył dokończyć, bo ktoś mu to uniemożliwił.
- Silencio - zabrzmiał głos, a Tao poczuł, że jego własny zamiera mu w krtani.
- Musisz zachować to dla siebie - powiedział ten sam głos - a teraz nie ruszaj się. Aquamenti! - ryknął przybysz.
                               Strumień wody pod dużym ciśnieniem zalał pochodnię, gasząc ją - przy czym obficie pomoczył chłopaka.
- Tak lepiej, a teraz się nie ruszaj - oświadczył przybysz.
                               Len poczuł jak ktoś łapie go za mokry nadgarstek i obraca go w miejscu. Było to dziwne uczucie, ale nie najdziwniejsze w tym wydarzeniu. Zaraz po obrocie Len poczuł, że jego ciało jakby zapada się. Raptownie wystąpiły nagłe duszności, Tao czuł że nie jest w stanie złapać oddechu, myślał że to już jego koniec, gdy... Gdy nagle to wszystko ustało, a on znalazł się w innej części lasu.
- Kiepsko to zniosłeś - zaszydził czyjś głos.
- Coś ty mi zrobił? - warknął Len, obracając się.
                               Zobaczył stojącego parę kroków od niego młodego mężczyznę. Mimo młodego wieku wyglądał na bardzo zmęczonego życiem. Słomiane, sięgające za uszy włosy, były bardzo poskręcane i tłuste jakby właściciel nie mył ich od dobrych kilku tygodni. Oczy były matowe i tworzyły wrażenie jakby mężczyzna był nieobecny duchem. Ubrany był w czarną szatę z kapturem naciągniętym na głowę. W dłoni trzymał maskę, przypominającą czaszkę o srebrnym kolorze. W drugiej dłoni trzymał kilkunasto centymetrowy patyk.
- Teleportowałem nas - odpyskował mężczyzna.
- Dokąd?
- Na tereny Czarnoksiężników - wyjaśnił mężczyzna.
- Ty jesteś Barty Crouch? - spytała nagle Len, poruszony tym, że tak późno na to wpadł.
                               Crouch nieznacznie skinął głową, potwierdzając przypuszczenie chłopaka.
- Masz coś dla mnie? - spytał.
- Tak - powiedział Len i dał Barty'emu notatki od kapitana van Nicolescu.
- Wspaniale! - ucieszył się Crouch.
- Też się cieszę, a może dasz mi teraz to mam otrzymać?
- Co? - zdziwił się Barty i ponownie spojrzał na kartkę - och tak, poczekaj chwilę.

                               Schował notatkę od kapitana Dzikich Pól do wewnętrznej kieszeni szaty, założył maskę na twarz. Wyglądał teraz przerażająco. Nie było widać, żadnych oznak tego jak wygląda - przypominał Lenowi zjawę. Czarna szata i srebrna maska - wyglądająca jak czaszka.  W dłoni trzymał długi patyk, który celował teraz w Lena.
                               Tao uznał, że jest coś niebezpiecznego w tym patyku. Uznał za odpowiednie odsunąć się delikatnie na bok - tak żeby nie być na wprost niego - gdy tylko to zrobił Crouch wyszeptał:
- Crucio.
                               Strumień światła przeleciał przez miejsce, gdzie jeszcze sekundę temu stał Len. Trafił prosto w drzewo, które natychmiast zaczęło płonąć.
                               Len spojrzał ponownie na czarnoksiężnika i zobaczył, że ten ponownie celuje w niego swoją różdżką, bo ten kawałem drewna z pewnością nią był. Niewiele myśląc Len rzucił się w bok i upadł za dość sporym głazem, który miał stanowić dla niego schronienie, dopóki nie wymyśli jakby tu uciec.
- Expulso! - ryknął Crouch.
                               Kamień wybuchł i rozpadł się na wiele malutkich kamyczków, które dotkliwie poraniły Lena i porozrywały mu ubranie w wielu miejscach.
- To jak Len, dalej chcesz ze mną walczyć? - spytał Crouch.
- Problem w tym, że nie chciałem do tej pory - krzyknął Tao.
                               Chłopak uskoczył miedzy pobliskie drzewa. W tej chwili znów miał kilka sekund czasu na złapanie oddechu i wymyślenie planu ucieczki. Crouch nie widział go zbyt dokładnie, a jak myślał Len, wolałby nie niszczyć lasu. W związku z tym mógł spróbować skontrować. Szybki rzut oka na sytuację.
                               Znajdowali się na małej polance. Wokół niej blisko siebie rosły sosny, topole, brzozy i kilka ogromnych dębów. Na samej polanie znajdowało sie jeszcze kilka sporych głazów - takich jak ten zniszczony przed chwilą przez czarnoksiężnika. W samym środku stał Crouch i myślał jak zabić Lena, nie wywołując przy tym pożaru - tak przynajmniej myślał złotooki.
                               "Gdyby tak tylko udało mnie się dostać do któregoś z dębów. Zza jego rozłożystych konarów mógł bym zaatakować, wywołując u niego odrobinę zaskoczenia." - myślał Len. Problem stanowił fakt, że do najbliższego dębu było kilka metrów, a to oznaczało, że chcąc, nie chcąc nadstawiał się na atak wroga.
                               W myśl przysłowia "raz kozie śmierć" - rozległ się metaliczny szczęk rozkładanego Miecza Błyskawicy.
- Protego! - rozległo się wołanie Croucha.
                               Przed magiem zjawiła sie przezroczysta poświata. Len nie mógł dostrzec wyrazu twarzy przeciwnika, gdyż cofnął się kilka kroków w głąb puszczy. Teraz biegiem zaczął okrążać czarnoksiężnika. Zatrzymał się - w końcu - przy potężnie zbudowanym dębie, którego czubka nie mógł dostrzec, z uwagi na to, że zasłaniały go stojące w pobliżu sosny. Chłopak przeciskając się pomiędzy sosnami kończył formować plan ataku.
                               Cel był jeden powstrzymać czarnoksiężnika przed zamordowaniem go - Lena. A dokonać miał tego poprzez błyskawiczny atak ze strony, z której nie spodziewał się tego. jedno cięcie i dowie się o c tu chodzi...
                               Nie myśląc już o niczym popędził ile sił w stronę Croucha. Będąc już kilka kroków od niego, skoczył. W ułamku sekundy uniósł miecz w górę. "Już, już prawie". W tym momencie kilka rzeczy wydarzyło się niemal równocześnie. Len wykonał cięcie. Crouch krzyknął "protego". Miecz Lena uderzył z całą siłą w magiczną tarczę.  W kilka sekund po uderzeniu Len leżał już z powrotem pomiędzy drzewami, odrzucony siłą ciosu w tarczę.
- Przegrałem - syknął cicho Tao.
                               Atak znacząco wpłynął na osłabienie jego sił, a sam cios poskutkował nadwyrężeniem prawej dłoni, w której trzymał miecz.
- Gdzie miecz? - warknął sam do siebie Tao.
                               Zaczął niespokojnie rozglądać się, w poszukiwaniu swojego oręża. Nie było go widać. Wiedział, że w tym gąszczu,  nie będzie w stanie znaleźć cokolwiek, będąc pod ostrzałem zaklęć czarnoksiężnika.
- Accio miecz - krzyknął Crouch, który nadal znajdował się na polanie - tego szukasz? - spytał ściskając już w dłoni złożony miecz.
- Szlak - warknął wściekły Len.
- Wyłaź stamtąd raz, dwa - rozkazał czarnoksiężnik - no szybciej! Bo sam cię stamtąd wytargam, a wtedy nie będzie już tak miło...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz