Rozdział 11
Flirt ze złem
Len znajdywał się
w rozpaczliwej sytuacji. Nie dość, że trafił do krainy, będącej prawdopodobnie
w innym wymiarze, bądź jakimś alternatywnym świecie, to dodatkowo leżał rozbrojony
i ranny w krzakach. Nieopodal niego stał groźny czarnoksiężnik, którego
dotychczasowe zachowanie świadczyło o tym, że zamierza zamordować Lena. Stał
tam nie mierzył swoją różdżką w miejsce gdzie leżał Len. Jedyne przyjaciółki -
przyjaciół w Rumlandii Len nie posiadał - znajdowały się bardzo daleko stąd, z
resztą i tak nie wiedział jak do nich wrócić.
- Ostatnie
ostrzeżenie Tao! - zawołał Czarnoksiężnik.
- Po moim trupie
- zawołał wściekły do granic możliwości Len.
Źrenice w jego
złotych oczach zwęziły się, teraz przypominały szparki. Ciało mimo, że
poobijane i poranione licznymi drobnymi zadrapaniami, nagle odzyskało siły.
- Levicorpus! -
wykrzyknął Crouch.
Len poczuł jak
jego ciało w sposób zupełnie nie kontrolowany się podnosi. Uniósł się na kilka
metrów górę, po drodze zahaczając głową o kilka gałęzi - co skutkowało nowym
bólem głowy. Następnie nogi podniosły mu się w górę, dzięki czemu zawisł
pionowo, choć głowę skierowaną miał w dół. Na sam koniec - zapewne za pomocą
magii - wyleciał z powrotem na polanę.
Len zatrzymał
się, a raczej jego zwisające ciało zatrzymało się dopiero kilka kroków od
głazu, na którym siedział Barty Crouch, młody - choć kilka lat starszy od
złotookiego - czarnoksiężnik, o słomianych włosach.
- Mam nadzieję,
że teraz na spokojnie utniemy sobie pogawędkę - zaczął Barty.
- Rozmawialiśmy
juz spokojnie - zawarczał Len.
- Nie -
zaprzeczył Crouch.
- Nie
rozumiem...
- Gdybym cię nie
zaatakował, ty zaatakowałbyś mnie - wyjaśnił, lekkim tonem Crouch.
- Dalej nie
rozumiem...
- Nie? - zdziwił
sie jeszcze bardziej czarnoksiężnik - myślałem, że zechcesz sprawdzic o co
chodziło staremu żołnierzowi z tą misją - wyjaśnił.
- Nie obchodzi
mnie to.
- Błąd. Błąd
Len, duży błąd - powiedział mag.
- Dlaczego?
- Bo dostaniesz
ode mnie kolejne zadanie - wyznał Crouch.
Z miny jaką
zrobił - odruchowo - Tao, młodzieniec mógł wywnioskować, iż Len ma po dziurki w
nosie wykonywania poleceń dla podstępnego kapitana.
- Spokojnie, nie
jestem Denisem - powiedział Crouch.
- Nie jestem
zainteresowany - odburknął Tao.
- Odszczekasz? -
spytał Crouch.
Odpowiedziało mu
tylko nieznaczne kręcenie głową Lena, któremu coraz bardziej doskwierała
pozycja w jakiej się znajdował.
- No to się
pobawimy... - zarechotał Crouch - crucio!
Len trafiony
zaklęciem poczuł niewyobrażalny ból. Czuł się jakby torturowano go na wszystkie
znane sposoby, czuł jak skóra mu pęka. Czuł się jakby zaraz jego kości miały
zostać połamane, jakby wbijano w niego tysiące sztyletów - od wewnątrz. Chłopak
zawył z bezsilności i od otrzymanych tortur. Dodatkowo nadal czuł się jakby
ktoś poszatkował jego ciało.
- To co jeszcze
raz? - spytał, rozbawiony czarnoksiężnik, przerywając działanie zaklęcia.
- Jak chcesz -
wyjąkał Len.
- No to proszę.
Crucio! - kolejna fala bólu uderzyła w Lena - crucio... crucio...
Po ostatnim
zaklęciu Len nie był w stanie cokolwiek powiedzieć. Leżał nieprzytomny, z
daleka wyglądał na martwego, jednak nie był taki, przynajmniej nie dla
Barty'ego Croucha. Kilkoma cicho wymówionymi zaklęciami przywrócił przytomność
Lenowi. Nie usunął obrażeń zadanych przez klątwę, ale mógł już porozmawiać z
chłopakiem, bez groźby, że ten zemdleje.
- To jak?
- tsaaa -
wydyszał Len przez zaciśnięte zęby.
- Pięknie -
ucieszył się oprawca - musimy, więc doprowadzić cię do stanu używalności.
Kilkoma zaklęciami
doprowadził chłopaka do stanu, w którym nie było widać jego zewnętrznych
obrażeń - zaklęcie nie pozostawiało śladów, jednak w przypadku Lena swoje
zrobiło zahaczanie o gałązki, uderzanie w kamienie itp.
- No widzisz, od
razu lepiej - zadrwił Crouch.
- Aha - wydyszał
Len.
Chłopak nadal
czuł się wyczerpany, nie miał sił. Jego organizm był w stanie skrajnego
wyczerpania. Ból organów wewnętrznych tylko pogarszał sprawę. Jednym słowem
jego stan był fatalny, a sytuacja w jakiej się znalazł - tragiczna.
- Chodź - rzekł
tonem niecierpiącym sprzeciwu Crouch.
Len nie będąc w
stanie wypowiedzieć jakiegokolwiek słowa, poczłapał za oprawcą w nieznanym
sobie kierunku. Podążał za nim przez kilkanaście minut. Mijając po drodze różne
gatunki i rodzaje drzew. Zatrzymali się dopiero pod małym świerkiem.
- Zaraz,
zaraz... Gdzieś to musi być - mamrotał sam do siebie czarnoksiężnik, wymacując
przy tym pień drzewa - już wiem!
Po krzyknięciu
chwycił z całych sił małą gałązkę, wyrastającą bezpośrednio z korzeni. Następnie
pociągnął ją w lewo - jak dźwignię. Wtedy w pniu drzewa zmaterializowało się
wejście do środka drzewa.
- Chodź tu -
warknął Crouch do Lena.
Złapał Lena za
ramię i pociągnął w dół. Wskoczyli do wnętrza drzewa, gdzie znajdował się tunel
prowadzący pod ziemię. Zjeżdżali w dół tunelu jak po zwyczajnej zjeżdżalni,
jakie stawia się na placach zabaw dla małych dzieci.
W tunelu nie było
nic widać. Jechali dobrych kilka minut, nie widząc przy tym nic. Tao poczuł jak
wiele pytań ciśnie mu się na usta, jednak postanowi żadnego nie zadać. Po
pewnym czasie poczuł jak uderza o coś twardego z całą siłą rozpędu, którego
nabrał w ostatnim odcinku tunelu-zjeżdżalni. Nim zdąrzył sobie uzmysłowić co
takiego się wydarzyło rozległ się szept Croucha.
- Lumos.
Blade światło, wydobywające
się z różdżki czarnoksiężnika, oświetlało całe pomieszczenie, do którego
trafili. Było to małe i ciasne pomieszczenie. W każdej z 4 ścian znajdowały się
drzwi.
Crouch stał
właśnie przed jednymi z drzwi i myślał nad czymś gorączkowo, miętoląc przy tym
rękaw własnej szaty. Po namyśle zgasił różdżkę i stuknął nią dwukrotnie w
drzwi, które otworzyły się z cichym pyknięciem. To za pewne kolejny magiczny
przedmiot i tylko za pomocą magii szłoby je otworzyć.
- Idziemy! -
rozkazał Crouch.
- Dokąd?
- Zobaczysz.
I znów szli przez
kilka minut. Tym razem wąskim korytarzem. W obu ścianach w równych odstępach -
około metra - znajdowały się liczne czarne drzwi. Len zaczął domyślać się, że
trafił do jakiejś wielkiej rezydencji, która służy za schronienie czarnoksiężnikowi.
Po kolejnych
kilkunastu minutach Crouch zatrzymał się raptownie pod jednymi z drzwi, przez
co Tao potrącił go. Spodziewając się wybuchu gniewu wroga, Tao przyjął postawę
obroną, wznosząc gardę taką jak bokserzy, broniący się przed gradem ciosów
rywala.
- Wchodzimy -
zakomenderował Crouch.
Faktycznie po
paru sekundach znaleźli się w czymś co wyglądało jak przystosowana do życia w
nim piwnica, dawniej będąca bunkrem. Jej ściany pokryte były zaschłą brązową
farbą, a podłoga zniszczonymi, popękanymi czarnymi kafelkami. Z pomieszczenia
wychodziły korytarze do innych pomieszczeń, a także były kolejne drzwi. Samo
pomieszczenie po dokładniejszym przyjrzeniu się było bardzo puste. Znajdował
się tam tylko wieszak na płaszcze i ogromna szafa.
- Witaj w mojej
kwaterze - oznajmił Crouch, ku zdziwieniu Lena.
- Więc tak
mieszka słynny czarnoksiężnik - zadrwił Tao, który powoli odzyskiwał siły.
- Nie kpij ze
mnie - warknął czarnoskieżnik - nie jestem tu zęby wysłuchiwać twoich opinii o
moim mieszkaniu.
- To po co? -
powiedział z sarkazmem Len.
- Wykonasz dla
mnie misję.
- Co ty nie
powiesz...
-Zamknij się
kundlu! - ryknął Crouch.
Wziął kilka
głębokich oddechów i kiedy uspokoił się trochę rzucił złotookiemu teczkę, która
nie wiadomo skąd zmaterializowała się w jego ręku.
- Co to?
- Otwórz i
zobacz.
Po otwarciu
koperty wysypały się z niej dwie fotografie - obie były ruchome. Przedstawiały
młodą kobietę, która szczerze uśmiechała się, od ucha do ucha. Dalej znajdowały
się jej akta. Jak przeczytał Len, nazywała się Lisa Green.
- Ciekawe
nazwisko - zasyczał kpiąco chłopak.
- Czytaj dalej,
bo nie ręczę za siebie! - wrzasnął Crouch, znów tracąc nad sobą kontrolę.
Wraz z lekturą
akt Len wiedział coraz więcej o dziewczynie, bo Lisa był wciąż dziewczyną - co
więcej w wieku Lena. Poza tym była czarodziejką.
- Co to znaczy
niezdecydowana w rubryce status magii? - spytał Len.
- Nie wiadomo
czy czarna czy biała - wyjaśnił czarnoksiężnik, pogardliwie wypowiadając
ostatnie słowo.
Kiedy chłopak
skończył lekturę, zapytał:
- Nie rozumiem,
dlaczego mi to pokazujesz ?
- Uwiedziesz ją
i przyprowadzisz do mnie. Jeśli nie będzie chciała zapędzić się na naszą część
lasu, uwiedziesz ją tam gdzie się spotkacie. Wynegocjujesz z nią żeby
przekazywała tobie informację jak wygląda stan ich sił zbrojnych tzn.
czarodziei, którzy mogą z nami walczyć
- wyrecytował Crouch.
- Nie mogę tego
załatwić bez uwodzenia jej? - spytał zrezygnowany Len.
- Nie - odrzekł
starszy chlopak - inaczej nie zaufa ci na tyle żeby to przekazać.
- No dobra, a
ile mam na to czasu?
- Do końca
miesiąca zostało około 3 tygodnie - zamyślił się - tak to będzie dobry czas.
Masz 3 tygodnie. Pasuje?
- Van Nicolescu
dał mi dwa tygodnie na powrót do twierdzy.
- Zaraz coś z
tym zrobię - oznajmił pogodnie Crouch - idź już! Zajmę się starym Denisem.
Len spakował akta
dziewczyny w kopertę, ostatni raz przeczytał gdzie powinna się znajdować. Oddał
kopertę czarnoksiężnikowi.
- Stój - warknał
Crouch - bym zapomniał, masz to i rzuć do kominka, kiedy to zrobisz krzyknij
Hogsmeade i wskocz w nie. Wtedy przeniesiesz się magicznie do miejsca gdzie ona
czeka.
- Ok -
przytaknął Len, uznając, że lepiej nie pytać o szczegóły działania proszku,
który dostał.
Rzucił proszek do
kominka, który zauważył dopiero teraz, bo do tej pory znajdował się za ogromną
szafą, która została odsunięta na moment przez Croucha.
- Hogsemade! -
krzyknął głośno.
Kiedy z płomieniu
buchnęły iskry wskoczył w nie i po chwili znalazł się w innym kominku, który
wypluł go natychmiastowo na zewnątrz. Znalazł się ponownie w czyjejś piwnicy.
Ta była jeszcze brudniejsza niż w kwaterze Croucha.
- Kto tam? -
rozległ się miękki głos ze szczytu schodów do piwnicy.
Len nie
odpowiedział, stracił głos, nie był w stanie nic wypowiedzieć. Jego żołądek
dopiero teraz zorientował się, że podróż przez kominek była jeszcze mniej
przyjemna niż teleportacja.
- Powtarzam! Kto
tam?
- Jaa - zająknął
cicho Len.
- Co za ja? -
spytała dziewczyna, która zeszła właśnie po schodach do podziemii.
Była niewysoka -
na oko 160cm - stosunkowo szczupła. Blond włosy, opadały jej falami na ramiona.
Bystre, piwne oczy patrzyły na Lena, świdrując go. Dziewczyna ubrała
tradycyjnie jak na tutejsze warunki. Prosta, czarna szata, z lekko wyciętym
dekoltem, ujawniającym białe korale, które nosiła dziewczyna. Rękawy szaty
wydawały się zbyt szerokie, co powodowało komiczne wrażenie.
- Jestem Lisa -
przedstawiła się dziewczyna.
- Len -
odpowiedział chłopak.
- Umiesz się,
jednak przedstawić - zaszczebiotała Lisa - co szukasz w naszej piwnicy?
- To przez ten
kominek, powiedziałem Hogsmeade i trafiłem tu - wyjaśnił Tao.
- Pierwszy raz
podróżowałeś za pomocą proszku?
- Tak - wyznał
Len i poczuł jak jego policzek pokrywa się rumieńcem.
- Pierwsze
podróże zawsze są trudne, z biegiem czasu nauczysz się i przyzwyczaisz.
- Może - burknął
Len.
- A co właściwie
szukasz w Hogsmeade?
- Zwiedzam,
rozglądam się, poszukuję ciekawych ludzi - powiedział niedbałym tonem Len.
- I spotkałeś
już kogoś takiego? - spytała Lisa.
- Dopiero co tu
trafiłem...
- No tak -
zawstydziła się dziewczyna.
Len poczuł, że
rozmowa urywa się i musi jakoś przejść do rzeczy, inaczej nie uda mu się
wykonać misji, a mając Croucha na karku nie będzie wstanie wrócić do Dzikich
Pól, gdzie w każdej chwili może rozegrać się dramat.
- Spotkałem już
kogoś ciekawego - powiedział po chwili namysłu.
- Tak? -
zdziwiła się Lisa - kogo?
- Ciebie.
Oboje pokryli się
rumieńcem. Len poczuł jak świdrujące spojrzenie dziewczyny utknęło w jego
złotawych oczach. Poczuł się co najmniej dziwnie. Nigdy nie rozumiał do końca
dziewczyn. Sposób w jaki został wychowany nie zalecał podrywać wszystkich
dziewczyn, w zasadzie nie wiele osób płci pięknej znał. Zmienia się to powoli w
zasadzie dopiero w Międzymorzu.
- Co we mnie
takiego? - spytała blondynka.
- Coś by się
znalazło - odpowiedział Tao.
- Na przykład
co?
- No... no
jesteś czarodziejką, czyż nie? - zaczął koślawo Len - poza tym masz całkiem
przyjemne oczy...
Dziewczyna nie
odpowiedziała nic, tylko zachichotała cicho. Natomiast Len poczuł się tak jakby
palnął jakąś gafę.
- I z czego się
śmiejesz? - warknął.
- Ależ ty groźny
Len - zachichotała dziewczyna.
Gdyby tak
spotkała mnie jakiś czas wcześniej, nigdy by tak ze mnie nie kpiła - pomyślał
Tao. Przez krótką chwilę miał ochotę wyjąć miecz i zaatakować Lisę, ale
przypomniał sobie jaki jest cel jego misji.
- Oprowadzisz
mnie po mieście? - spytał, siląc się na uprzejmy ton.
- Jasne. I tak
nie mam nic lepszego do roboty.
Przez następne
kilka godzin Lisa zapoznawała Lena z różnymi miejscami w Hogsmeade. Chłopak
poczuł, ze jeszcze w takim miejscu nie był. Miejscowość nie przypominała
żadnego ze znanych mu miejsc, które odwiedzał w tej krainie. Nie było tu
żadnych murów obronnych czy choćby innych budowli służących do obrony. Hogsmeade
przypominało po prostu dzisiejsze miasta - w normalnym świecie. Lisa z wielką
gorliwością pokazywała chłopakowi różne niesamowite sklepy i inne specjalne
miejsca, dostępne tylko w czarodziejskim świecie. I tak odwiedzili już
cukiernię, gdzie można nabyć cukierki w kształcie różdżki, ciastka wyglądające
jak smok, od czasu do czasu ziejące bardzo ostrymi przyprawami i lukrecjowe
wiedźmy oraz wiele innych. W magicznej poczcie natknęli się na ogromną liczbę
sów. Jak wyjaśniła dziewczyna, każdy rodzaj sów służył do innych zadań. Małe
sówki, wysyłały tylko listy w najbliższej okolicy, a ogromne puchacze były do
wysyłania paczek nawet na drugi koniec lasu. Kolejnymi miejscami jakie
odwiedzali były magiczna gospoda - różniący się niczym od zwykłej. Jedyny
wyjątek to podawane rodzaje alkoholi np. ognista whisky, piwo kremowe - mające
około 2% alkoholu - rozmaite drinki, miód pitny - prosto z beczek - kilkuset
letnie wino - dla bogatych klientów - i tanie wino - dla lokalnych degustatorów
tego typu wyrobów. Jako, że zarówno Lisa jak i Len byli jeszcze niepełnoletni w
świetle czarodziejskiego prawa to mogli pozwolić sobie tylko na wypicie po
kuflu kremowego piwa. Następnie trafili do sklepu z magicznymi zwierzętami -
wybór od czarnych kotów przez nietoperze aż do trójgłowych szczeniaków.
- Jestem głodna,
chodźmy coś zjeść - zaproponowała Lisa, kiedy opuścili sklep ze zwierzętami.
- Ok, prowadź -
zgodził się Len.
Dziewczyna zaprowadziła
go do "Restauracji pod szklaną kulą", gdzie kupili wybrane przysmaki
- ziemniaki z mięsem z indyka - dla Lisy i chińszczyznę dla Tao.
- Zaskoczyliście
mnie tą chińszczyzną - rzekł Len, kiedy skończyli jeść.
- W tej
restauracji dostaniesz co tylko pragniesz, magia - wyjaśniła Lisa - późno już,
masz gdzie przenocować?
- Nie, a co?
- Moja rodzina
się nie zgodzi żebyś spał u nas, więc chodź znajdziemy ci coś w pubie - stwierdziła
dziewczyna - tylko ostrzegam, że to najbardziej szemrane miejsce w całym
mieście.
- Dobra, to
idziemy.
Budynek pubu od
zewnątrz sprawiał wrażenie jakby miał się rozpaść. Okna były częściowo
pozabijane deskami. Po wejściu do środka nie było wcale lepiej. Brud i kurz
pokrywały całą podłogę. W zasadzie gdy szczerbaty, łysy barman zaprowadził
chłopaka do pokoju to można było poczuć się w miarę komfortowo. Mały i przytulny,
tak można by w skrócie opisać tymczasowe mieszkanie Lena.
Od tej pory chłopak
miał codziennie spędzać po kilka godzin dziennie w towarzystwie młodej
czarodziejki, poznając przy niej uroki życia w czarodziejskim świcie. Jednak do
wykonania misji Croucha droga była nadal daleka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz