niedziela, 12 maja 2013

11. Flirt ze złem



Rozdział 11
Flirt ze złem

                               Len znajdywał się w rozpaczliwej sytuacji. Nie dość, że trafił do krainy, będącej prawdopodobnie w innym wymiarze, bądź jakimś alternatywnym świecie, to dodatkowo leżał rozbrojony i ranny w krzakach. Nieopodal niego stał groźny czarnoksiężnik, którego dotychczasowe zachowanie świadczyło o tym, że zamierza zamordować Lena. Stał tam nie mierzył swoją różdżką w miejsce gdzie leżał Len. Jedyne przyjaciółki - przyjaciół w Rumlandii Len nie posiadał - znajdowały się bardzo daleko stąd, z resztą i tak nie wiedział jak do nich wrócić.
- Ostatnie ostrzeżenie Tao! - zawołał Czarnoksiężnik.
- Po moim trupie - zawołał wściekły do granic możliwości Len.
                               Źrenice w jego złotych oczach zwęziły się, teraz przypominały szparki. Ciało mimo, że poobijane i poranione licznymi drobnymi zadrapaniami, nagle odzyskało siły.
- Levicorpus! - wykrzyknął Crouch.
                               Len poczuł jak jego ciało w sposób zupełnie nie kontrolowany się podnosi. Uniósł się na kilka metrów górę, po drodze zahaczając głową o kilka gałęzi - co skutkowało nowym bólem głowy. Następnie nogi podniosły mu się w górę, dzięki czemu zawisł pionowo, choć głowę skierowaną miał w dół. Na sam koniec - zapewne za pomocą magii - wyleciał z powrotem na polanę.
                               Len zatrzymał się, a raczej jego zwisające ciało zatrzymało się dopiero kilka kroków od głazu, na którym siedział Barty Crouch, młody - choć kilka lat starszy od złotookiego - czarnoksiężnik, o słomianych włosach.
- Mam nadzieję, że teraz na spokojnie utniemy sobie pogawędkę - zaczął Barty.
- Rozmawialiśmy juz spokojnie - zawarczał Len.
- Nie - zaprzeczył Crouch.
- Nie rozumiem...
- Gdybym cię nie zaatakował, ty zaatakowałbyś mnie - wyjaśnił, lekkim tonem Crouch.
- Dalej nie rozumiem...
- Nie? - zdziwił sie jeszcze bardziej czarnoksiężnik - myślałem, że zechcesz sprawdzic o co chodziło staremu żołnierzowi z tą misją - wyjaśnił.
- Nie obchodzi mnie to.
- Błąd. Błąd Len, duży błąd - powiedział mag.
- Dlaczego?
- Bo dostaniesz ode mnie kolejne zadanie - wyznał Crouch.
                               Z miny jaką zrobił - odruchowo - Tao, młodzieniec mógł wywnioskować, iż Len ma po dziurki w nosie wykonywania poleceń dla podstępnego kapitana.
- Spokojnie, nie jestem Denisem - powiedział Crouch.
- Nie jestem zainteresowany - odburknął Tao.
- Odszczekasz? - spytał Crouch.
                               Odpowiedziało mu tylko nieznaczne kręcenie głową Lena, któremu coraz bardziej doskwierała pozycja w jakiej się znajdował.
- No to się pobawimy... - zarechotał Crouch - crucio!
                               Len trafiony zaklęciem poczuł niewyobrażalny ból. Czuł się jakby torturowano go na wszystkie znane sposoby, czuł jak skóra mu pęka. Czuł się jakby zaraz jego kości miały zostać połamane, jakby wbijano w niego tysiące sztyletów - od wewnątrz. Chłopak zawył z bezsilności i od otrzymanych tortur. Dodatkowo nadal czuł się jakby ktoś poszatkował jego ciało.
- To co jeszcze raz? - spytał, rozbawiony czarnoksiężnik, przerywając działanie zaklęcia.
- Jak chcesz - wyjąkał Len.
- No to proszę. Crucio! - kolejna fala bólu uderzyła w Lena - crucio... crucio...
                               Po ostatnim zaklęciu Len nie był w stanie cokolwiek powiedzieć. Leżał nieprzytomny, z daleka wyglądał na martwego, jednak nie był taki, przynajmniej nie dla Barty'ego Croucha. Kilkoma cicho wymówionymi zaklęciami przywrócił przytomność Lenowi. Nie usunął obrażeń zadanych przez klątwę, ale mógł już porozmawiać z chłopakiem, bez groźby, że ten zemdleje.
- To jak?
- tsaaa - wydyszał Len przez zaciśnięte zęby.
- Pięknie - ucieszył się oprawca - musimy, więc doprowadzić cię do stanu używalności.
                               Kilkoma zaklęciami doprowadził chłopaka do stanu, w którym nie było widać jego zewnętrznych obrażeń - zaklęcie nie pozostawiało śladów, jednak w przypadku Lena swoje zrobiło zahaczanie o gałązki, uderzanie w kamienie itp.
- No widzisz, od razu lepiej - zadrwił Crouch.
- Aha - wydyszał Len.
                               Chłopak nadal czuł się wyczerpany, nie miał sił. Jego organizm był w stanie skrajnego wyczerpania. Ból organów wewnętrznych tylko pogarszał sprawę. Jednym słowem jego stan był fatalny, a sytuacja w jakiej się znalazł - tragiczna.
- Chodź - rzekł tonem niecierpiącym sprzeciwu Crouch.
                               Len nie będąc w stanie wypowiedzieć jakiegokolwiek słowa, poczłapał za oprawcą w nieznanym sobie kierunku. Podążał za nim przez kilkanaście minut. Mijając po drodze różne gatunki i rodzaje drzew. Zatrzymali się dopiero pod małym świerkiem.
- Zaraz, zaraz... Gdzieś to musi być - mamrotał sam do siebie czarnoksiężnik, wymacując przy tym pień drzewa - już wiem!
                               Po krzyknięciu chwycił z całych sił małą gałązkę, wyrastającą bezpośrednio z korzeni. Następnie pociągnął ją w lewo - jak dźwignię. Wtedy w pniu drzewa zmaterializowało się wejście do środka drzewa.
- Chodź tu - warknął Crouch do Lena.
                               Złapał Lena za ramię i pociągnął w dół. Wskoczyli do wnętrza drzewa, gdzie znajdował się tunel prowadzący pod ziemię. Zjeżdżali w dół tunelu jak po zwyczajnej zjeżdżalni, jakie stawia się na placach zabaw dla małych dzieci.
                               W tunelu nie było nic widać. Jechali dobrych kilka minut, nie widząc przy tym nic. Tao poczuł jak wiele pytań ciśnie mu się na usta, jednak postanowi żadnego nie zadać. Po pewnym czasie poczuł jak uderza o coś twardego z całą siłą rozpędu, którego nabrał w ostatnim odcinku tunelu-zjeżdżalni. Nim zdąrzył sobie uzmysłowić co takiego się wydarzyło rozległ się szept Croucha.
- Lumos.
                               Blade światło, wydobywające się z różdżki czarnoksiężnika, oświetlało całe pomieszczenie, do którego trafili. Było to małe i ciasne pomieszczenie. W każdej z 4 ścian znajdowały się drzwi.
                               Crouch stał właśnie przed jednymi z drzwi i myślał nad czymś gorączkowo, miętoląc przy tym rękaw własnej szaty. Po namyśle zgasił różdżkę i stuknął nią dwukrotnie w drzwi, które otworzyły się z cichym pyknięciem. To za pewne kolejny magiczny przedmiot i tylko za pomocą magii szłoby je otworzyć.
- Idziemy! - rozkazał Crouch.
- Dokąd?
- Zobaczysz.
                               I znów szli przez kilka minut. Tym razem wąskim korytarzem. W obu ścianach w równych odstępach - około metra - znajdowały się liczne czarne drzwi. Len zaczął domyślać się, że trafił do jakiejś wielkiej rezydencji, która służy za schronienie czarnoksiężnikowi.
                               Po kolejnych kilkunastu minutach Crouch zatrzymał się raptownie pod jednymi z drzwi, przez co Tao potrącił go. Spodziewając się wybuchu gniewu wroga, Tao przyjął postawę obroną, wznosząc gardę taką jak bokserzy, broniący się przed gradem ciosów rywala.
- Wchodzimy - zakomenderował Crouch.
                               Faktycznie po paru sekundach znaleźli się w czymś co wyglądało jak przystosowana do życia w nim piwnica, dawniej będąca bunkrem. Jej ściany pokryte były zaschłą brązową farbą, a podłoga zniszczonymi, popękanymi czarnymi kafelkami. Z pomieszczenia wychodziły korytarze do innych pomieszczeń, a także były kolejne drzwi. Samo pomieszczenie po dokładniejszym przyjrzeniu się było bardzo puste. Znajdował się tam tylko wieszak na płaszcze i ogromna szafa.
- Witaj w mojej kwaterze - oznajmił Crouch, ku zdziwieniu Lena.
- Więc tak mieszka słynny czarnoksiężnik - zadrwił Tao, który powoli odzyskiwał siły.
- Nie kpij ze mnie - warknął czarnoskieżnik - nie jestem tu zęby wysłuchiwać twoich opinii o moim mieszkaniu.
- To po co? - powiedział z sarkazmem Len.
- Wykonasz dla mnie misję.
- Co ty nie powiesz...
-Zamknij się kundlu! - ryknął Crouch.
                               Wziął kilka głębokich oddechów i kiedy uspokoił się trochę rzucił złotookiemu teczkę, która nie wiadomo skąd zmaterializowała się w jego ręku.
- Co to?
- Otwórz i zobacz.
                               Po otwarciu koperty wysypały się z niej dwie fotografie - obie były ruchome. Przedstawiały młodą kobietę, która szczerze uśmiechała się, od ucha do ucha. Dalej znajdowały się jej akta. Jak przeczytał Len, nazywała się Lisa Green.
- Ciekawe nazwisko - zasyczał kpiąco chłopak.
- Czytaj dalej, bo nie ręczę za siebie! - wrzasnął Crouch, znów tracąc nad sobą kontrolę.
                               Wraz z lekturą akt Len wiedział coraz więcej o dziewczynie, bo Lisa był wciąż dziewczyną - co więcej w wieku Lena. Poza tym była czarodziejką.
- Co to znaczy niezdecydowana w rubryce status magii? - spytał Len.
- Nie wiadomo czy czarna czy biała - wyjaśnił czarnoksiężnik, pogardliwie wypowiadając ostatnie słowo.
                               Kiedy chłopak skończył lekturę, zapytał:
- Nie rozumiem, dlaczego mi to pokazujesz ?
- Uwiedziesz ją i przyprowadzisz do mnie. Jeśli nie będzie chciała zapędzić się na naszą część lasu, uwiedziesz ją tam gdzie się spotkacie. Wynegocjujesz z nią żeby przekazywała tobie informację jak wygląda stan ich sił zbrojnych tzn. czarodziei, którzy mogą z nami walczyć   - wyrecytował Crouch.
- Nie mogę tego załatwić bez uwodzenia jej? - spytał zrezygnowany Len.
- Nie - odrzekł starszy chlopak - inaczej nie zaufa ci na tyle żeby to przekazać.
- No dobra, a ile mam na to czasu?
- Do końca miesiąca zostało około 3 tygodnie - zamyślił się - tak to będzie dobry czas. Masz 3 tygodnie. Pasuje?
- Van Nicolescu dał mi dwa tygodnie na powrót do twierdzy.
- Zaraz coś z tym zrobię - oznajmił pogodnie Crouch - idź już! Zajmę się starym Denisem.
                               Len spakował akta dziewczyny w kopertę, ostatni raz przeczytał gdzie powinna się znajdować. Oddał kopertę czarnoksiężnikowi.
- Stój - warknał Crouch - bym zapomniał, masz to i rzuć do kominka, kiedy to zrobisz krzyknij Hogsmeade i wskocz w nie. Wtedy przeniesiesz się magicznie do miejsca gdzie ona czeka.
- Ok - przytaknął Len, uznając, że lepiej nie pytać o szczegóły działania proszku, który dostał.
                               Rzucił proszek do kominka, który zauważył dopiero teraz, bo do tej pory znajdował się za ogromną szafą, która została odsunięta na moment przez Croucha.
- Hogsemade! - krzyknął głośno.
                               Kiedy z płomieniu buchnęły iskry wskoczył w nie i po chwili znalazł się w innym kominku, który wypluł go natychmiastowo na zewnątrz. Znalazł się ponownie w czyjejś piwnicy. Ta była jeszcze brudniejsza niż w kwaterze Croucha.
- Kto tam? - rozległ się miękki głos ze szczytu schodów do piwnicy.
                               Len nie odpowiedział, stracił głos, nie był w stanie nic wypowiedzieć. Jego żołądek dopiero teraz zorientował się, że podróż przez kominek była jeszcze mniej przyjemna niż teleportacja.
- Powtarzam! Kto tam?
- Jaa - zająknął cicho Len.
- Co za ja? - spytała dziewczyna, która zeszła właśnie po schodach do podziemii.
                               Była niewysoka - na oko 160cm - stosunkowo szczupła. Blond włosy, opadały jej falami na ramiona. Bystre, piwne oczy patrzyły na Lena, świdrując go. Dziewczyna ubrała tradycyjnie jak na tutejsze warunki. Prosta, czarna szata, z lekko wyciętym dekoltem, ujawniającym białe korale, które nosiła dziewczyna. Rękawy szaty wydawały się zbyt szerokie, co powodowało komiczne wrażenie.
- Jestem Lisa - przedstawiła się dziewczyna.
- Len - odpowiedział chłopak.
- Umiesz się, jednak przedstawić - zaszczebiotała Lisa - co szukasz w naszej piwnicy?
- To przez ten kominek, powiedziałem Hogsmeade i trafiłem tu - wyjaśnił Tao.
- Pierwszy raz podróżowałeś za pomocą proszku?
- Tak - wyznał Len i poczuł jak jego policzek pokrywa się rumieńcem.
- Pierwsze podróże zawsze są trudne, z biegiem czasu nauczysz się i przyzwyczaisz.
- Może - burknął Len.
- A co właściwie szukasz w Hogsmeade?
- Zwiedzam, rozglądam się, poszukuję ciekawych ludzi - powiedział niedbałym tonem Len.
- I spotkałeś już kogoś takiego? - spytała Lisa.
- Dopiero co tu trafiłem...
- No tak - zawstydziła się dziewczyna.
                               Len poczuł, że rozmowa urywa się i musi jakoś przejść do rzeczy, inaczej nie uda mu się wykonać misji, a mając Croucha na karku nie będzie wstanie wrócić do Dzikich Pól, gdzie w każdej chwili może rozegrać się dramat.
- Spotkałem już kogoś ciekawego - powiedział po chwili namysłu.
- Tak? - zdziwiła się Lisa - kogo?
- Ciebie.
                               Oboje pokryli się rumieńcem. Len poczuł jak świdrujące spojrzenie dziewczyny utknęło w jego złotawych oczach. Poczuł się co najmniej dziwnie. Nigdy nie rozumiał do końca dziewczyn. Sposób w jaki został wychowany nie zalecał podrywać wszystkich dziewczyn, w zasadzie nie wiele osób płci pięknej znał. Zmienia się to powoli w zasadzie dopiero w Międzymorzu.
- Co we mnie takiego? - spytała blondynka.
- Coś by się znalazło - odpowiedział Tao.
- Na przykład co?
- No... no jesteś czarodziejką, czyż nie? - zaczął koślawo Len - poza tym masz całkiem przyjemne oczy...
                               Dziewczyna nie odpowiedziała nic, tylko zachichotała cicho. Natomiast Len poczuł się tak jakby palnął jakąś gafę.
- I z czego się śmiejesz? - warknął.
- Ależ ty groźny Len - zachichotała dziewczyna.
                               Gdyby tak spotkała mnie jakiś czas wcześniej, nigdy by tak ze mnie nie kpiła - pomyślał Tao. Przez krótką chwilę miał ochotę wyjąć miecz i zaatakować Lisę, ale przypomniał sobie jaki jest cel jego misji.
- Oprowadzisz mnie po mieście? - spytał, siląc się na uprzejmy ton.
- Jasne. I tak nie mam nic lepszego do roboty.
                               Przez następne kilka godzin Lisa zapoznawała Lena z różnymi miejscami w Hogsmeade. Chłopak poczuł, ze jeszcze w takim miejscu nie był. Miejscowość nie przypominała żadnego ze znanych mu miejsc, które odwiedzał w tej krainie. Nie było tu żadnych murów obronnych czy choćby innych budowli służących do obrony. Hogsmeade przypominało po prostu dzisiejsze miasta - w normalnym świecie. Lisa z wielką gorliwością pokazywała chłopakowi różne niesamowite sklepy i inne specjalne miejsca, dostępne tylko w czarodziejskim świecie. I tak odwiedzili już cukiernię, gdzie można nabyć cukierki w kształcie różdżki, ciastka wyglądające jak smok, od czasu do czasu ziejące bardzo ostrymi przyprawami i lukrecjowe wiedźmy oraz wiele innych. W magicznej poczcie natknęli się na ogromną liczbę sów. Jak wyjaśniła dziewczyna, każdy rodzaj sów służył do innych zadań. Małe sówki, wysyłały tylko listy w najbliższej okolicy, a ogromne puchacze były do wysyłania paczek nawet na drugi koniec lasu. Kolejnymi miejscami jakie odwiedzali były magiczna gospoda - różniący się niczym od zwykłej. Jedyny wyjątek to podawane rodzaje alkoholi np. ognista whisky, piwo kremowe - mające około 2% alkoholu - rozmaite drinki, miód pitny - prosto z beczek - kilkuset letnie wino - dla bogatych klientów - i tanie wino - dla lokalnych degustatorów tego typu wyrobów. Jako, że zarówno Lisa jak i Len byli jeszcze niepełnoletni w świetle czarodziejskiego prawa to mogli pozwolić sobie tylko na wypicie po kuflu kremowego piwa. Następnie trafili do sklepu z magicznymi zwierzętami - wybór od czarnych kotów przez nietoperze aż do trójgłowych szczeniaków.
- Jestem głodna, chodźmy coś zjeść - zaproponowała Lisa, kiedy opuścili sklep ze zwierzętami.
- Ok, prowadź - zgodził się Len.
                               Dziewczyna zaprowadziła go do "Restauracji pod szklaną kulą", gdzie kupili wybrane przysmaki - ziemniaki z mięsem z indyka - dla Lisy i chińszczyznę dla Tao.
- Zaskoczyliście mnie tą chińszczyzną - rzekł Len, kiedy skończyli jeść.
- W tej restauracji dostaniesz co tylko pragniesz, magia - wyjaśniła Lisa - późno już, masz gdzie przenocować?
- Nie, a co?
- Moja rodzina się nie zgodzi żebyś spał u nas, więc chodź znajdziemy ci coś w pubie - stwierdziła dziewczyna - tylko ostrzegam, że to najbardziej szemrane miejsce w całym mieście.
- Dobra, to idziemy.
                               Budynek pubu od zewnątrz sprawiał wrażenie jakby miał się rozpaść. Okna były częściowo pozabijane deskami. Po wejściu do środka nie było wcale lepiej. Brud i kurz pokrywały całą podłogę. W zasadzie gdy szczerbaty, łysy barman zaprowadził chłopaka do pokoju to można było poczuć się w miarę komfortowo. Mały i przytulny, tak można by w skrócie opisać tymczasowe mieszkanie Lena.
                               Od tej pory chłopak miał codziennie spędzać po kilka godzin dziennie w towarzystwie młodej czarodziejki, poznając przy niej uroki życia w czarodziejskim świcie. Jednak do wykonania misji Croucha droga była nadal daleka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz