niedziela, 19 maja 2013

12. Białe czy czarne? Część I



Rozdział 12
Białe czy czarne?

                               Jednego z kolejnych dni Len już od rana czekał na dziewczynę w okolicach jej domu. Obudził się już przed 6, z niecierpliwością oczekując kolejnego spotkania z nią. Sam nie był - jeszcze - pewien jakie relacje powinny go łączyć z dziewczyną. Crouch kazał uwieść ją i wykorzystać dla zdobycia informacji, a co jeśli powie Lisie prawdę o całym tym zajściu? Wyjaśni jej skąd się tu wziął i poprosi o pomoc. Może czarodziejom uda się zorganizować jakąś akcję ratunkową i wyciągną Tamarę z Dzikich Pól - ostatecznie siostry Namada również zasługiwały na pomoc. Może nawet czarodzieje mogliby pomóc mu wyjaśnić jak tu trafił, jak wrócić i dlaczego tu jest. Tak trzeba to pomyśleć.
                               Wrześniowy poranek wybitnie sprzyjał porannym refleksjom młodego chłopaka. Chłodny wiatr z północy delikatnie smagał go po twarzy, a szum wszechobecnych drzew uspokajał i napawał optymizmem. Powietrze było lekko wilgotne, a ziemia zroszona deszczem, który spadł obficie koło północy. Tu i ówdzie nadal znajdowały się kałuże.
                               A on czekał i czekał, aż pojawi się jego niedoszła ofiara bądź nowa przyjaciółka. Chwilowo mógł by określić ich relacje jako koleżeńskie ewentualnie serdeczne. Pamiętał, że kiedy żegnali się poprzedniego dnia Lisa powiedziała żeby był koło 11 pod jej domem to wybiorą się gdzieś. Nagle drzwi od domu przed, którym stał otworzyły się i zjawiła się w nich kilkunastoletnia blondynka o brązowych oczach.
- Hej Len! - przywitała się już z daleka.
- Witaj Lisa - odpowiedział, zaskakująco miło chłopak.
- Masz ochotę na wizytę w konkretnym miejscu?
- Chyba nie. Zdam się na twój wybór jak zwykle z resztą - odparł chłopak.
- Ok - zgodziła się dziewczyna - co powiesz na wycieczkę za miasto? Lubisz góry? -pytała podekscytowana.
- W zasadzie to przez większość życia mieszkałem w górach - odrzekł gorzkim tonem chłopak.
- Chcesz o tym pogadać? - spytała dziewczyna.
- Nie - bąknął Tao.
- Jak chcesz, to idziemy - powiedziała, już normalnym, radosnym tonem Lisa.
                               Wyprowadziła Lena wąską ścieżką za miasto. Znajdowali się ponownie w dzikiej puszczy. Samo miasto było podobnie jak inne czarnoleskie osady ludzkie, w większości porośnięte drzewami i zajmowała całą, niewielką polanę. Centrum Hogsmeade to właśnie owa polana, natomiast im dalej w stronę obrzeż miasteczka, tym gęściej rosły drzewa. Len i Lisa wychodzili właśnie z obrzeż na tereny, gdzie znajdowały się już tylko rośliny.
                               Panna Green znała te tereny jak własną kieszeń, w końcu to tu się wychowała i mieszkała przez całe życie. Szli pomiędzy drzewami krętą, wąską ścieżką. Im dalej od miasta tym bardziej pod górę szli - przy okazji było coraz bardziej stromo. Przy ścieżce znajdowało się coraz więcej kamieni przypominających Lenowi o jego starciu z czarnoksiężnikiem, sprzed kilku dni. Nadal miał na sobie ślady po tej walce. Przypominały mu o celu jakim postawił przed nim Barty Crouch, a jeszcze wcześniej Dennis van Nicolescu i w końcu on sam. Musi dowiedzieć się jak się stąd wydostać.
                               Przez całą drogę rozmawiali na dość neutralne tematy. Głównie o tym jak żyje się wśród czarodziejów i jakie są wady oraz zalety magicznej społeczności. Z każdym metrem Len był coraz bardziej zamyślony. Nie uszło to uwadze Lisy.
- Co cię trapi? - spytała troskliwie przyjaciela.
- Nie - skłamał.
- Mnie możesz powiedzieć - zapewniała go dziewczyna.
- Wiem.
                               Przeszli jeszcze parę metrów, gdy dziewczyna zarządziła przerwę. Usiedli na dwóch kamieniach przy ścieżce, pod rozłożystą wierzbą płaczącą. Opadające gałęzie drzew zapewniały im spokój i uspokajający szum liści.
- Znamy się już tyle czasu, a nic o tobie nie wiem Len - zaczęła Lisa - Może opowiesz coś o sobie? Proszę - dodała robiąc słodką minę.
- No dobra - zgodził się niechętnie Len - ale to niewiarygodna historia.
- To już sama osądzę - powiedziała zadziornie blondynka.
- Zacznijmy od tego, że nie pochodzę z Międzymorza. Tak właściwie to jestem z Chin - rozpoczął swoją opowieść - pewnie nie słyszałaś o takim miejscu?
- Tak dokładnie to nie pamiętam, ale zapytam mamy może ona coś wie. A jak nie to poszukam w bibliotece - zapewniła dziewczyna - mów dalej.
- Wątpię czy coś znajdziesz. Chiny są, że tak powiem winnym wymiarze. Na Ziemi, z której ja pochodzę nie ma takich krain jak tu, ani nawet wielu z tych stworzeń, na które tu można trafić. Nie istnieje tam magia, choć są duchy. Byłem tam szamanem, tj. osobą, która potrafi łączyć się z duchami. Mniejsza z tym z resztą. W każdym razie byłem w tym całkiem dobry, o ile nie najlepszy.
- Faktycznie niesamowita historia - stwierdziła Lisa.
- To jeszcze nie koniec - powiedział gorzko Len - trafiłem tu razem z moją przyjaciółką, Tamarą. W zasadzie to trafiłem tu sam, a na nią natknąłem się na drodze w Rumlandii. W każdym razie ona też nie wiedziała jak i dlaczego byliśmy tam gdzie byliśmy. Od tamtego czasu sporo się wydarzyło, więc nie wiele pamiętam. Jedyne co utkwiło mi pamięci to teoria Tamary, że zginęliśmy w naszym świecie i przez to jakoś dostaliśmy się tu.
- Ciekawa teoria, ale nigdy nie słyszałam o takim czymś, muszę zapytać o to mamę - stwierdziła Lisa - a ta twoja Tamara jaka ona jest?
- Nie jest moja - żachnął się złotooki - ma 12 lat i jest moją przyjaciółką.
- Acha - westchnęła zadowolona z czegoś Green - to co robiliście w Międzymorzu odkąd tu trafiliście? - spytała zaciekawiona.
- W zasadzie to próbujemy wyjaśnić przyczyny naszego przybycia i sam jego przebieg - wyjaśnił Len - zapoznaliśmy się też z kapitanem twierdzy Dzikie Pola.
- Okropny człowiek - skwitowała Lisa.
- Tak - przytaknął Len - wykonałem dla niego parę zadań, m.in. będąc przez pewien okres na jego polecenie w zamku wilkołaków.
                               Dziewczyna wydała cichy okrzyk, wyrażający podziw dla kolegi.
- W zasadzie to nie dawno też wysłał mnie do lasu z zadaniem, ale ono może poczekać.
- Imponująca historia - powiedziała dziewczyna.
                               Wkrótce zgodnie doszli do wniosku, że pora ruszyć dalej. Len szybko spakował wszystko, co zabrali ze sobą na spacer i mogli ruszyć w dalszą drogę.
                               Wysoko ponad rosnącymi blisko siebie drzewami, chmury coraz bardziej zbliżały się do siebie. Wielkie, ciemnoszare masy napływały na siebie ze wszystkich stron. Ich wzajemne nacieranie na siebie musiało poskutkować rzęsistym deszczem, co właśnie nastąpiło.
                               Len i Lisa pomimo tego, że znajdowali sie w buszu, zaczęli moknąć w błyskawicznym tempie. Krople deszczu obficie opadały na nich, Lenowi ulewa skojarzyła się z filmem wojennym, gdzie ogromne bombowce przeprowadzają nalot dywanowy, a ich bomby rozpryskują się w przypadkowych miejscach na terenie nalotu. Tak samo krople deszczu uderzało w jego barki, ramiona, ręce, głowę i wszystkie inne części ciała.
- Ukryjmy się tam! - wrzasnęła Green, wskazując na ciemny otwór w ścianie skalnej.
                               Chłopak nie odpowiedział słowem, tylko złapał ją mocno za nadgarstek i pociągnął za sobą do groty. Lisa oszołomiona zachowanie towarzysza podróży, uległa jego sile i niebawem znaleźli sie w ciemnej, wilgotnej i mokrej jaskini. Stali po kostki w wodzie. Nie wiadomo było czy to woda z opadów, czy może wgłębi groty znajduje się jakieś podziemne źródło. Postanowili nie ryzykować wycieczki w głąb.
                               Len stał pod ścianą ich chwilowej kryjówki intensywnie nad czymś myśląc. Twarz chłopaka nie wyrażała żadnych emocji, była bezbarwna. Nie dawał sie ponieść żadnym emocjom. Ulewa - niemal tropikalna - nie wywołała u niego żadnych objawów strachu. W tym momencie jawił sie jako człowiek ze stali, niewzruszony i chłodno myślący.
                               Zupełnie inaczej wyglądała i zachowywała się panna Green. Przestraszona i skulona, przykucnęła symetrycznie pomiędzy ścianami groty  i wpatrywała się padający deszcz. Od dawna nie lubiła przebywać poza Hogsmeade, kiedy padał deszcz. Zawsze bała sie być tu sama podczas deszczy i burz. Burze dalej przerażały ją nawet, jeśli była w domu. Tak bardzo czuła się zagrożona - czym? Sama nie potrafiła sobie na to odpowiedzieć, po prostu bała sie i tyle na ten temat.
- Boję się - wyszeptała, niedosłyszalnie dla kogokolwiek poza nią samą.
                               Patrzyła przerażona na drzewa, poziom wody jakby zaczął się podnosić. Wydawało jej się, że właśnie jest już po kolana w wodzie, a może to tylko jej mokre ubranie tak okropnie ją zwodziło? Wiedziała, że nie wytrzyma tego, musi coś zrobić. Nie mogąc  nic wymyślić, zamknęła oczy, w akcie rozpaczliwej desperacji i paniki. Zaraz po tym przestało sie to wszystko liczyć.
                               Poczuła jak coś ciepłego ją obejmuje. Coś zaczęło przygniatać ją - delikatnie ze wszystkich stron, zaraz po tym poczuła jak ktoś gładzi ją po policzku i poprawia mokre kosmyki włosów, przyklejone w nieładzie do buzi. 

***

                               Len zaraz po tym jak znaleźli się w jaskini zdał sobie sprawę ze stanu emocjonalnego Lisy. Jego pozorne myślenie nad czymś to tak na prawdę walka z samym sobą żeby przytulić dziewczynę i pozwolić jej uspokoić się. W końcu, kiedy ta przymknęła powieki, w myśl zasady "raz kozie śmierć" przytulił ją. Niespodziewanie i nieco zbyt gwałtownie, ale zrobił to.
                               Natychmiast po tym jak objął przyjaciółkę, zauważył że wymaga ona drobnych poprawek. Blond włosy, posklejały się przez wodę i w nieładzie przyczepiły się do twarzy Lisy, kilka nawet wbijało się w oczy - co za pewne w normalnych warunkach dokuczało by właścicielce.
                               Zaraz po tym dziewczyna oparła głowę na jego ramieniu i wtuliła się z całych sił. Zaskakujące ile sił może mieć tak drobna osóbka.
- Lisa musimy stąd wyjść - odezwał się Len po chwili.
- Dlaczego?
- Poziom wody się podnosi - wyjaśnił - nie czujesz?
- Myślałam, że to tylko moje mokre szaty - burknęła zawstydzona dziewczyna.
- Chodź - powiedział i pociągnął dziewczynę za dłoń w stronę wyjścia.
                               Kiedy byli już przy otworze prowadzącym na zewnątrz, Lisa zatrzymała się jak wryta. Len znów pociągnął ją za dłoń, lecz nic to nie dało.
- Co się stało?
- Wolę tu zostać...
- Dasz radę - rzekł pogodnie Tao.
- Ale jak? - spytała bojaźliwie Lisa.
- Jesteś czarodziejką czy nie?
- No taak.
                               W następstwie tej rozmowy dziewczyna trochę bardziej uwierzyła w swoje zdolności i kilkoma zaklęciami znacząco ułatwiła im pokonanie drogi do miasteczka. Wrócili tam dużo szybciej niż się spodziewali. 

***

                               Czarne chmury wciąż pokrywało niebo nad Czarnolasem, ale Lisie i Lenowi nie były już straszne. Obydwoje znajdowali się właśnie w magicznej gospodzie i popijali piwo kremowe. Po dramatycznych przeżyciach w lesie nie było już nic widać. Mogli w spokoju porozmawiać.
- Powiedziałem ci sporo o mojej przeszłości, ale ty nie zrewanżowałaś mi sie w ten sposób - zaczął Len.
- Mogę to zaraz zrobić, jeżeli chcesz - odpowiedziała Lisa.
- To mów - zachęcił ją Tao.
- Od urodzenia mieszkam tu gdzie mieszkam - opowiadała Green - jak wszyscy młodzi magowie jestem uczennicą Hogwartu od 10 roku życia. jestem teraz w piątej klasie, rok szkolny w tym roku, wyjątkowo rozpocznie się za tydzień. Nie pytaj dlaczego, bo sama nie wiem.
- Ok - odparł Tao - opowiedz coś o swojej rodzinie.
- Mama jest dyrektorem wydziału współpracy z ludzkimi, nie magicznymi istotami żyjącymi w Czarnolasie.  W wolnym przekładzie w kontaktach ze zwykłymi ludźmi żyjącymi w puszczy - wyjaśniła blondynka - także Len, w razie problemów idź do niej. Zapomniałabym, ma na imię Lena.
- Pójdę do niej, nawet nie wiesz jak szybko - szepnął Len - a ojciec?
- Nie mam - odparła Lisa.
- Jak to?
- Zwyczajnie - wypaliła dziewczyna - zostawił nas wiele lat temu i uciekł do złych.
- Do czarnych? - spytał, cicho złotooki.
                               Dziewczyna odpowiedziała skinieniem głową.
- Rozumiem - zapewnił Len - mój ojciec nie żyje.
- Przykro mi - wyszeptała Lisa - wiesz co? poprawimy sobie humor. Hej Tom! - zawołała przechodzące obok chłopaka.
                               Był to niewysoki, blondyn o dużych niebieskich oczach. ubrany w zdecydowanie za duże szaty, za pewne po bracie. Noszenie takich szat w przypadku Toma miało swoje zalety, ukrywały nadmiar jego ciała - chłopak był otyły. Z daleka wydawał się być w wieku Lisy lub nawet młodszy.
- Cześć Lisa - przywitał się blondyn.
- Kupisz mi coś? - spytała Green, robiąc maślane oczka.
- Jasne.
- Masz - podała mu kilka złotych monet - 2 butelki wina. Dasz mi je na zewnątrz. Wychodzimy - zwróciła się do Lena.
                               Len i Lisa wyszli na zewnątrz. Dziewczyna zaprowadziła chłopka za róg knajpy i tam wyczekiwali na przybycie Toma z odpowiednimi butelkami.
- Na pewno tego chcesz? - spytał Len.
- Pić? - zdziwiła się dziewczyna - nie robię tego pierwszy raz.
                               Len nie zapytał już o nic. Każdy ma swoje wady. gdyby uważał Lisę za potencjalna partnerkę z pewnością odnotował by przy niej duży minus, jednak traktował ją tylko jako przyjaciółkę. Komplikowało to jego misję. Nie uwiedzie jej, tego był juz pewien. Wahał sie teraz pomiędzy wykonaniem misji dla Croucha, a ostrzeżeniem społeczności czarodziei o groźbie napaści ich czarno- magicznych przeciwników.
                               Refleksję Lena zostały przerwane dopiero przez przyjście Toma, który przyniósł dwie litrowe butelki czerwonego wina.
- Dzięki - powiedziała Lisa, gdy odebrała towar.
- Mogę się z wami trochę napić? - spytał Tom i wyczarował 3 szklanki.
- Wino pije się z kieliszków - stwierdził chłodno Tao.
- Jak umiesz je wyczarować to zrób to - warknął blondyn.
- Spokojnie - powiedziała Lisa.
                               Przeszli we troje kilka metrów i usiedli przy samotnym, drewnianym stole piknikowym, stojącym na uboczu Hogsmeade. Tom wysuszył drewno za pomocą magii i rozpoczął biesiadę polewając każdemu wina. Niedługo po tym dyskutowali już na różne tematy, opróżniając przy tym coraz bardziej zawartość butelek. Len - mimo wypicia coraz większej ilości wina - odnosił się sceptycznie do czarodzieja. Ten nie pozostawał mu dłużny i oboje przekomarzali się ku uciesze lekko wstawionej Green.
- To ja pójdę po coś jeszcze - stwierdził Tom, kiedy wypili drugi litr wina.
- Nie wracaj późno - odpowiedziała mu Lisa.
- Będę kiedy będę - odpowiedział blondyn.

***

- Musisz umówić mnie na spotkanie z woją matką - powiedział Len gdy byli sami - najlepiej w tym tygodniu.
- Dobra - zgodziła się Lisa - przytulisz mnie znowuuu? - spytała robiąc te same oczy co poprzednio do Toma.
- Dlaczego?
- Bo jest mi smutno, a wtedy było mi przyjemnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz