Rozdział 12
Białe czy czarne?
Jednego z
kolejnych dni Len już od rana czekał na dziewczynę w okolicach jej domu.
Obudził się już przed 6, z niecierpliwością oczekując kolejnego spotkania z
nią. Sam nie był - jeszcze - pewien jakie relacje powinny go łączyć z
dziewczyną. Crouch kazał uwieść ją i wykorzystać dla zdobycia informacji, a co
jeśli powie Lisie prawdę o całym tym zajściu? Wyjaśni jej skąd się tu wziął i
poprosi o pomoc. Może czarodziejom uda się zorganizować jakąś akcję ratunkową i
wyciągną Tamarę z Dzikich Pól - ostatecznie siostry Namada również zasługiwały
na pomoc. Może nawet czarodzieje mogliby pomóc mu wyjaśnić jak tu trafił, jak
wrócić i dlaczego tu jest. Tak trzeba to pomyśleć.
Wrześniowy
poranek wybitnie sprzyjał porannym refleksjom młodego chłopaka. Chłodny wiatr z
północy delikatnie smagał go po twarzy, a szum wszechobecnych drzew uspokajał i
napawał optymizmem. Powietrze było lekko wilgotne, a ziemia zroszona deszczem,
który spadł obficie koło północy. Tu i ówdzie nadal znajdowały się kałuże.
A on czekał i
czekał, aż pojawi się jego niedoszła ofiara bądź nowa przyjaciółka. Chwilowo
mógł by określić ich relacje jako koleżeńskie ewentualnie serdeczne. Pamiętał,
że kiedy żegnali się poprzedniego dnia Lisa powiedziała żeby był koło 11 pod
jej domem to wybiorą się gdzieś. Nagle drzwi od domu przed, którym stał
otworzyły się i zjawiła się w nich kilkunastoletnia blondynka o brązowych
oczach.
- Hej Len! -
przywitała się już z daleka.
- Witaj Lisa -
odpowiedział, zaskakująco miło chłopak.
- Masz ochotę na
wizytę w konkretnym miejscu?
- Chyba nie.
Zdam się na twój wybór jak zwykle z resztą - odparł chłopak.
- Ok - zgodziła
się dziewczyna - co powiesz na wycieczkę za miasto? Lubisz góry? -pytała
podekscytowana.
- W zasadzie to
przez większość życia mieszkałem w górach - odrzekł gorzkim tonem chłopak.
- Chcesz o tym
pogadać? - spytała dziewczyna.
- Nie - bąknął
Tao.
- Jak chcesz, to
idziemy - powiedziała, już normalnym, radosnym tonem Lisa.
Wyprowadziła Lena
wąską ścieżką za miasto. Znajdowali się ponownie w dzikiej puszczy. Samo miasto
było podobnie jak inne czarnoleskie osady ludzkie, w większości porośnięte
drzewami i zajmowała całą, niewielką polanę. Centrum Hogsmeade to właśnie owa
polana, natomiast im dalej w stronę obrzeż miasteczka, tym gęściej rosły
drzewa. Len i Lisa wychodzili właśnie z obrzeż na tereny, gdzie znajdowały się
już tylko rośliny.
Panna Green znała
te tereny jak własną kieszeń, w końcu to tu się wychowała i mieszkała przez
całe życie. Szli pomiędzy drzewami krętą, wąską ścieżką. Im dalej od miasta tym
bardziej pod górę szli - przy okazji było coraz bardziej stromo. Przy ścieżce
znajdowało się coraz więcej kamieni przypominających Lenowi o jego starciu z
czarnoksiężnikiem, sprzed kilku dni. Nadal miał na sobie ślady po tej walce.
Przypominały mu o celu jakim postawił przed nim Barty Crouch, a jeszcze
wcześniej Dennis van Nicolescu i w końcu on sam. Musi dowiedzieć się jak się
stąd wydostać.
Przez całą drogę
rozmawiali na dość neutralne tematy. Głównie o tym jak żyje się wśród
czarodziejów i jakie są wady oraz zalety magicznej społeczności. Z każdym
metrem Len był coraz bardziej zamyślony. Nie uszło to uwadze Lisy.
- Co cię trapi?
- spytała troskliwie przyjaciela.
- Nie - skłamał.
- Mnie możesz
powiedzieć - zapewniała go dziewczyna.
- Wiem.
Przeszli jeszcze
parę metrów, gdy dziewczyna zarządziła przerwę. Usiedli na dwóch kamieniach
przy ścieżce, pod rozłożystą wierzbą płaczącą. Opadające gałęzie drzew
zapewniały im spokój i uspokajający szum liści.
- Znamy się już
tyle czasu, a nic o tobie nie wiem Len - zaczęła Lisa - Może opowiesz coś o
sobie? Proszę - dodała robiąc słodką minę.
- No dobra -
zgodził się niechętnie Len - ale to niewiarygodna historia.
- To już sama
osądzę - powiedziała zadziornie blondynka.
- Zacznijmy od
tego, że nie pochodzę z Międzymorza. Tak właściwie to jestem z Chin - rozpoczął
swoją opowieść - pewnie nie słyszałaś o takim miejscu?
- Tak dokładnie
to nie pamiętam, ale zapytam mamy może ona coś wie. A jak nie to poszukam w
bibliotece - zapewniła dziewczyna - mów dalej.
- Wątpię czy coś
znajdziesz. Chiny są, że tak powiem winnym wymiarze. Na Ziemi, z której ja
pochodzę nie ma takich krain jak tu, ani nawet wielu z tych stworzeń, na które
tu można trafić. Nie istnieje tam magia, choć są duchy. Byłem tam szamanem, tj.
osobą, która potrafi łączyć się z duchami. Mniejsza z tym z resztą. W każdym
razie byłem w tym całkiem dobry, o ile nie najlepszy.
- Faktycznie
niesamowita historia - stwierdziła Lisa.
- To jeszcze nie
koniec - powiedział gorzko Len - trafiłem tu razem z moją przyjaciółką, Tamarą.
W zasadzie to trafiłem tu sam, a na nią natknąłem się na drodze w Rumlandii. W
każdym razie ona też nie wiedziała jak i dlaczego byliśmy tam gdzie byliśmy. Od
tamtego czasu sporo się wydarzyło, więc nie wiele pamiętam. Jedyne co utkwiło
mi pamięci to teoria Tamary, że zginęliśmy w naszym świecie i przez to jakoś
dostaliśmy się tu.
- Ciekawa
teoria, ale nigdy nie słyszałam o takim czymś, muszę zapytać o to mamę -
stwierdziła Lisa - a ta twoja Tamara jaka ona jest?
- Nie jest moja
- żachnął się złotooki - ma 12 lat i jest moją przyjaciółką.
- Acha -
westchnęła zadowolona z czegoś Green - to co robiliście w Międzymorzu odkąd tu
trafiliście? - spytała zaciekawiona.
- W zasadzie to
próbujemy wyjaśnić przyczyny naszego przybycia i sam jego przebieg - wyjaśnił
Len - zapoznaliśmy się też z kapitanem twierdzy Dzikie Pola.
- Okropny
człowiek - skwitowała Lisa.
- Tak -
przytaknął Len - wykonałem dla niego parę zadań, m.in. będąc przez pewien okres
na jego polecenie w zamku wilkołaków.
Dziewczyna wydała
cichy okrzyk, wyrażający podziw dla kolegi.
- W zasadzie to
nie dawno też wysłał mnie do lasu z zadaniem, ale ono może poczekać.
- Imponująca
historia - powiedziała dziewczyna.
Wkrótce zgodnie
doszli do wniosku, że pora ruszyć dalej. Len szybko spakował wszystko, co
zabrali ze sobą na spacer i mogli ruszyć w dalszą drogę.
Wysoko ponad
rosnącymi blisko siebie drzewami, chmury coraz bardziej zbliżały się do siebie.
Wielkie, ciemnoszare masy napływały na siebie ze wszystkich stron. Ich wzajemne
nacieranie na siebie musiało poskutkować rzęsistym deszczem, co właśnie
nastąpiło.
Len i Lisa pomimo
tego, że znajdowali sie w buszu, zaczęli moknąć w błyskawicznym tempie. Krople
deszczu obficie opadały na nich, Lenowi ulewa skojarzyła się z filmem wojennym,
gdzie ogromne bombowce przeprowadzają nalot dywanowy, a ich bomby rozpryskują
się w przypadkowych miejscach na terenie nalotu. Tak samo krople deszczu
uderzało w jego barki, ramiona, ręce, głowę i wszystkie inne części ciała.
- Ukryjmy się
tam! - wrzasnęła Green, wskazując na ciemny otwór w ścianie skalnej.
Chłopak nie
odpowiedział słowem, tylko złapał ją mocno za nadgarstek i pociągnął za sobą do
groty. Lisa oszołomiona zachowanie towarzysza podróży, uległa jego sile i
niebawem znaleźli sie w ciemnej, wilgotnej i mokrej jaskini. Stali po kostki w
wodzie. Nie wiadomo było czy to woda z opadów, czy może wgłębi groty znajduje
się jakieś podziemne źródło. Postanowili nie ryzykować wycieczki w głąb.
Len stał pod
ścianą ich chwilowej kryjówki intensywnie nad czymś myśląc. Twarz chłopaka nie
wyrażała żadnych emocji, była bezbarwna. Nie dawał sie ponieść żadnym emocjom. Ulewa
- niemal tropikalna - nie wywołała u niego żadnych objawów strachu. W tym
momencie jawił sie jako człowiek ze stali, niewzruszony i chłodno myślący.
Zupełnie inaczej
wyglądała i zachowywała się panna Green. Przestraszona i skulona, przykucnęła
symetrycznie pomiędzy ścianami groty i
wpatrywała się padający deszcz. Od dawna nie lubiła przebywać poza Hogsmeade,
kiedy padał deszcz. Zawsze bała sie być tu sama podczas deszczy i burz. Burze
dalej przerażały ją nawet, jeśli była w domu. Tak bardzo czuła się zagrożona -
czym? Sama nie potrafiła sobie na to odpowiedzieć, po prostu bała sie i tyle na
ten temat.
- Boję się -
wyszeptała, niedosłyszalnie dla kogokolwiek poza nią samą.
Patrzyła
przerażona na drzewa, poziom wody jakby zaczął się podnosić. Wydawało jej się,
że właśnie jest już po kolana w wodzie, a może to tylko jej mokre ubranie tak
okropnie ją zwodziło? Wiedziała, że nie wytrzyma tego, musi coś zrobić. Nie
mogąc nic wymyślić, zamknęła oczy, w
akcie rozpaczliwej desperacji i paniki. Zaraz po tym przestało sie to wszystko
liczyć.
Poczuła jak coś
ciepłego ją obejmuje. Coś zaczęło przygniatać ją - delikatnie ze wszystkich
stron, zaraz po tym poczuła jak ktoś gładzi ją po policzku i poprawia mokre
kosmyki włosów, przyklejone w nieładzie do buzi.
***
Len zaraz po tym
jak znaleźli się w jaskini zdał sobie sprawę ze stanu emocjonalnego Lisy. Jego
pozorne myślenie nad czymś to tak na prawdę walka z samym sobą żeby przytulić
dziewczynę i pozwolić jej uspokoić się. W końcu, kiedy ta przymknęła powieki, w
myśl zasady "raz kozie śmierć" przytulił ją. Niespodziewanie i nieco
zbyt gwałtownie, ale zrobił to.
Natychmiast po
tym jak objął przyjaciółkę, zauważył że wymaga ona drobnych poprawek. Blond
włosy, posklejały się przez wodę i w nieładzie przyczepiły się do twarzy Lisy,
kilka nawet wbijało się w oczy - co za pewne w normalnych warunkach dokuczało
by właścicielce.
Zaraz po tym
dziewczyna oparła głowę na jego ramieniu i wtuliła się z całych sił.
Zaskakujące ile sił może mieć tak drobna osóbka.
- Lisa musimy
stąd wyjść - odezwał się Len po chwili.
- Dlaczego?
- Poziom wody
się podnosi - wyjaśnił - nie czujesz?
- Myślałam, że
to tylko moje mokre szaty - burknęła zawstydzona dziewczyna.
- Chodź -
powiedział i pociągnął dziewczynę za dłoń w stronę wyjścia.
Kiedy byli już
przy otworze prowadzącym na zewnątrz, Lisa zatrzymała się jak wryta. Len znów
pociągnął ją za dłoń, lecz nic to nie dało.
- Co się stało?
- Wolę tu
zostać...
- Dasz radę -
rzekł pogodnie Tao.
- Ale jak? -
spytała bojaźliwie Lisa.
- Jesteś
czarodziejką czy nie?
- No taak.
W następstwie tej
rozmowy dziewczyna trochę bardziej uwierzyła w swoje zdolności i kilkoma
zaklęciami znacząco ułatwiła im pokonanie drogi do miasteczka. Wrócili tam dużo
szybciej niż się spodziewali.
***
Czarne chmury
wciąż pokrywało niebo nad Czarnolasem, ale Lisie i Lenowi nie były już
straszne. Obydwoje znajdowali się właśnie w magicznej gospodzie i popijali piwo
kremowe. Po dramatycznych przeżyciach w lesie nie było już nic widać. Mogli w
spokoju porozmawiać.
- Powiedziałem
ci sporo o mojej przeszłości, ale ty nie zrewanżowałaś mi sie w ten sposób -
zaczął Len.
- Mogę to zaraz
zrobić, jeżeli chcesz - odpowiedziała Lisa.
- To mów -
zachęcił ją Tao.
- Od urodzenia
mieszkam tu gdzie mieszkam - opowiadała Green - jak wszyscy młodzi magowie jestem
uczennicą Hogwartu od 10 roku życia. jestem teraz w piątej klasie, rok szkolny
w tym roku, wyjątkowo rozpocznie się za tydzień. Nie pytaj dlaczego, bo sama
nie wiem.
- Ok - odparł
Tao - opowiedz coś o swojej rodzinie.
- Mama jest
dyrektorem wydziału współpracy z ludzkimi, nie magicznymi istotami żyjącymi w
Czarnolasie. W wolnym przekładzie w
kontaktach ze zwykłymi ludźmi żyjącymi w puszczy - wyjaśniła blondynka - także
Len, w razie problemów idź do niej. Zapomniałabym, ma na imię Lena.
- Pójdę do niej,
nawet nie wiesz jak szybko - szepnął Len - a ojciec?
- Nie mam -
odparła Lisa.
- Jak to?
- Zwyczajnie -
wypaliła dziewczyna - zostawił nas wiele lat temu i uciekł do złych.
- Do czarnych? -
spytał, cicho złotooki.
Dziewczyna
odpowiedziała skinieniem głową.
- Rozumiem -
zapewnił Len - mój ojciec nie żyje.
- Przykro mi -
wyszeptała Lisa - wiesz co? poprawimy sobie humor. Hej Tom! - zawołała
przechodzące obok chłopaka.
Był to niewysoki,
blondyn o dużych niebieskich oczach. ubrany w zdecydowanie za duże szaty, za
pewne po bracie. Noszenie takich szat w przypadku Toma miało swoje zalety,
ukrywały nadmiar jego ciała - chłopak był otyły. Z daleka wydawał się być w
wieku Lisy lub nawet młodszy.
- Cześć Lisa -
przywitał się blondyn.
- Kupisz mi coś?
- spytała Green, robiąc maślane oczka.
- Jasne.
- Masz - podała
mu kilka złotych monet - 2 butelki wina. Dasz mi je na zewnątrz. Wychodzimy -
zwróciła się do Lena.
Len i Lisa wyszli
na zewnątrz. Dziewczyna zaprowadziła chłopka za róg knajpy i tam wyczekiwali na
przybycie Toma z odpowiednimi butelkami.
- Na pewno tego
chcesz? - spytał Len.
- Pić? -
zdziwiła się dziewczyna - nie robię tego pierwszy raz.
Len nie zapytał
już o nic. Każdy ma swoje wady. gdyby uważał Lisę za potencjalna partnerkę z
pewnością odnotował by przy niej duży minus, jednak traktował ją tylko jako
przyjaciółkę. Komplikowało to jego misję. Nie uwiedzie jej, tego był juz
pewien. Wahał sie teraz pomiędzy wykonaniem misji dla Croucha, a ostrzeżeniem
społeczności czarodziei o groźbie napaści ich czarno- magicznych przeciwników.
Refleksję Lena
zostały przerwane dopiero przez przyjście Toma, który przyniósł dwie litrowe
butelki czerwonego wina.
- Dzięki -
powiedziała Lisa, gdy odebrała towar.
- Mogę się z
wami trochę napić? - spytał Tom i wyczarował 3 szklanki.
- Wino pije się
z kieliszków - stwierdził chłodno Tao.
- Jak umiesz je
wyczarować to zrób to - warknął blondyn.
- Spokojnie -
powiedziała Lisa.
Przeszli we troje
kilka metrów i usiedli przy samotnym, drewnianym stole piknikowym, stojącym na
uboczu Hogsmeade. Tom wysuszył drewno za pomocą magii i rozpoczął biesiadę
polewając każdemu wina. Niedługo po tym dyskutowali już na różne tematy,
opróżniając przy tym coraz bardziej zawartość butelek. Len - mimo wypicia coraz
większej ilości wina - odnosił się sceptycznie do czarodzieja. Ten nie
pozostawał mu dłużny i oboje przekomarzali się ku uciesze lekko wstawionej
Green.
- To ja pójdę po
coś jeszcze - stwierdził Tom, kiedy wypili drugi litr wina.
- Nie wracaj
późno - odpowiedziała mu Lisa.
- Będę kiedy
będę - odpowiedział blondyn.
***
- Musisz umówić mnie
na spotkanie z woją matką - powiedział Len gdy byli sami - najlepiej w tym
tygodniu.
- Dobra -
zgodziła się Lisa - przytulisz mnie znowuuu? - spytała robiąc te same oczy co poprzednio
do Toma.
- Dlaczego?
- Bo jest mi
smutno, a wtedy było mi przyjemnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz