"Aby być wielkim mistrzem, musisz uwierzyć, że jesteś najlepszy. Jeżeli nie jesteś, udawaj, że jesteś."
Muhhamad Ali
Rozdział
35
Mistrz
pojedynków
Len trzymał w dłoni rozłożony Miecz
Błyskawicy. Ubrany był w bordowy bezrękawnik i szerokie, czarne spodnie. Na
przeciw niego stał wysoki blondyn. Miał średniej długości włosy. Mógł mieć nie
więcej niż 25 lat. Ubrany w czarne spodnie, koszulkę, bluzę i pelerynę. Na dłoniach
nosił rękawiczki w tym samym kolorze. Trzymał w nich dwa krótkie sztylety.
Uśmiechał się lekceważąco. Zdawał się drwić z Tao. Tuż za nim znajdowała się
Natasza. Spała ubrana w białą sukienkę. A może była nieprzytomna?
-
Przepuść mnie - warknął Len, wskazując mieczem na mężczyznę pomiędzy nim, a
Natką.
Blondyn zaśmiał się okrutnie.
-
Sam się o to prosiłeś! - ryknął Tao i ruszył na przybysza.
Wyskoczył z całych sił w górę i
wykonał potężne cięcie. Przeciwnik zablokował atak, złączając nad głową dwa
sztylety. Nim Len opadł na ziemię, otrzymał kopa prosto w klatę. Na moment
zabrało mu dech w piersiach. Przeciwnik rzucił wtedy w niego jednym ze
sztyletów. Ostrze rozryło mu lewe przedramię. Chłopak zawył cicho z bólu.
-
Pożałujesz tego! - ryknął i ruszył kolejny raz do ataku.
Ciał z całych sił w lewe ramię
mężczyzny. Ten niedbale osunął się na bok. Tao ciągnięty siłą ataku padł na
ziemię. Otrzymał kolejnego kopa w klatkę piersiową. Zakasłał, lecz nie stracił
tchu. Kolejny kopniak trafił go w krwawiące ramię. Rozrywający ból eksplodował
w jego ręce.
-
Czego ty chcesz? - sapnął do blondyna.
Tamten nie odpowiedział. Po raz
kolejny uśmiechnął się szyderczo. Nie odpowiedział. Co wzbudziło jeszcze
większy gniew w Tao. "Gniew nie powinien doradzać ci podczas walki" -
rozległ się głos gdzieś w jego głowie. "Nie prawda, zabij go!" -
krzyczał inny.
-
Nie - powiedział Len.
-
Z czym się nie zgadzasz? - spytał blondyn, odzywając się po raz pierwszy.
Len nie odpowiedział wstał na równe
nogi i zaatakował po raz kolejny. Tym razem przeciwnik nie zdołał odskoczyć -
musiał zasłonić się sztyletem. Tao uderzył po raz drugi i trzeci. Oba ciosy
zostały sparowane. W odpowiedzi otrzymał lewego prostego prosto w nos. Buchnęła
krew.
-
Walcz ze mną sztyletem! - oburzył się Tao.
-
Len! - rozległ się gdzieś w oddali głos Nataszy.
Spojrzał w stronę, gdzie leżało jej
ciało, lecz nic nie wskazywało na to żeby była w stanie krzyknąć jego imię. Nim
pomyślał dalej co się dzieje, otrzymał kolejny cios pięścią prosto w łuk
brwiowy. Ponownie polała się krew. Zatoczył się do tyłu, ale nie upadł. Odniósł
swego rodzaju sukces.
-
LEN! - kolejny raz głos Nataszy pobudził go do działania.
Spojrzał znów w miejsce, gdzie
leżała, ale to nie mogła być ona.
-
Leeeeeeeeeeeeeen!
Coś potrząsało jego ciałem. Usiadł w
końcu zlany zimnym potem. Obok niego kucała ubrana w koszulę nocną Natasza.
Znajdował się w karczmie, gdzie zrobił postój podczas wędrówki na północ.
Oddychał ciężko.
-
Co się stało? - spytał ukochanej.
-
Spałeś - zaczęła opowieść brunetka - gadałeś coś przez sen, ale nie mogłam
zrozumieć co - jej głos drgał, był przerażona - w końcu zawyłeś jakby z bólu.
Miotałeś się cały i wyglądało to jakbyś walczył...
Len poczuł jak policzki mu
purpurowieją. Zrobiło mu się głupio. To był tylko idiotyczny sen! Poczuł się
jeszcze głupiej, kiedy zauważył, że dłonie jego partnerki się trzęsą.
-
Wybacz - rzucił krótko i niedosłyszalnie dla nikogo poza nią.
-
Nie mam czego - powiedziała uśmiechając się uroczo.
Len zbył tę uwagę.
-
Ile do świtu?
-
Już świta- odparła niezrażona kobieta.
-
Świetnie - powiedział odzyskując wigor - ubieraj się. Wyruszamy za chwilę.
Ledwo to powiedział, ubrał na nagą
klatkę piersiową bezrękawnik i ciemny kożuch. Przyłapał się na tym jak
mimowolnie sprawdza czy nie ma żadnej rany na lewym przedramieniu. Skarcił się
w myślach za takie zachowanie i ruszył budzić obóz.
Wyruszyli niebawem. Śnieg topniał
już od kilku dni. Jechali z okolic Westdamu przez pola i łąki. Wreszcie
dojechali do początku rzeki Jesionki. Wzdłuż niej mieli dojechać prawie do
Twierdzy Jesiennej i Norfdamu.
Generał van Petescu obawiał się
odrobinę przed wysłaniem Lena akurat na ten teren, gdzie mieszkała cała
najbliższa rodzina żony Denisa van Nicolescu, czyli mężczyzny, który nie
pragnął bardziej niczego od odebrania życia młodego Tao. W końcu, jednak
doszedł do wniosku, że potrzebuje na tym obszarze dobrego, sprawdzonego w boju
oddziału. Dodatkowo, kiedy dowodzić nim mógł legendarny już kapitan Tao, sprawa
wydawała się przesądzona.
Do tej pory podróż upływała im o
wiele lepiej niż zimowa męczarnia w czasie docierania do generała van Petescu. Główną
zasługą w tym była coraz mniejsza liczba zalegającego tu i ówdzie śniegu.
-
Len - zagadnęła go Natasza nadjeżdżając gdzieś z tyłu.
-
Tak?
-
Co ci się śniło?
Spojrzał na nią podejrzliwie. Jej
mina wyrażała troskę. Oczy szkliły się, chociaż jej wzrok zdradzał
zdeterminowanie. Len westchnął zniechęcony.
-
Pojedynek.
-
Z kim walczyłeś? - spytała zaciekawiona.
-
Nie mam pojęcia.
-
Ale wygrałeś - bardziej stwierdziła niż spytała brunetka.
Nie odpowiedział.
-
Nigdy nie widziałam żeby ktokolwiek mógł się z tobą równać w walce - dodała z
uznaniem kobieta.
Len wiedział, że to prawda. Sam już
nie pamiętał kiedy mógłby przegrać z kimkolwiek pojedynek. Ostatnim razem
zdarzyło mu się to w starciu z czarnoksiężnikiem Crouchem. To się nie liczyło do
walki wręcz.
-
I nie zobaczysz - zapewnił wreszcie ukochaną.
Następnie zawrócił konia. Wpadł na pewien
pomysł, który wymagał natychmiastowej realizacji. Potrzebny mu był do tego
porucznik Linescu.
-
Linescu - warknął do niego z daleka.
-
Tak jest kapitanie - odpowiedział z pokorą stary żołnierz.
-
Mam dla ciebie misję specjalną. - rzekł z powagą, po czym dał mu znać by oficer
pojechał za nim.
Upewniwszy się, że są już poza
zasięgiem słuchu pozostałych członków chorągwi, wyjawił porucznikowi na czym
polegać ma wyjątkowo delikatna misja. Miał nadzieję, że Linescu załatwi co mu
zostało zlecone już w pierwszym miasteczku, do którego dotrą.
Niestety przez trzy kolejne dni nie
udało się. Odwiedzili kilkanaście wiosek na szlaku między największym miastem
na zachodzie, a największym na północy oraz kilka miasteczek. W żadnym nie było
tego - albo raczej kogo - potrzebował Len.
Czwartego dnia Tao obudził się z
dziwnym uczuciem. Czuł się jakby ktoś go obserwował. Po kilku godzinach podróży
był już nawet pewien, że ktoś go obserwuje. Także kolejne dni podróży upłynęły
mu z nasilającym się uczuciem niechcianego towarzystwa. W złotookim narastała
frustracja.
-
Len co ci jest? - pytała go z troską Natka.
-
Nic - odburkiwał jej zwykle.
Wreszcie będąc już kilkadziesiąt
kilometrów od celu człowiek śledzący go przez cały czas ukazał się. Jechali
właśnie przez las, kiedy na małej polanie na wschodzie pojawił się mężczyzna
ubrany na czarno. Głowę wraz z twarzą skrywał pod kapturem, ale Len mógłby
przysiąc, iż widział go już kiedyś, gdzieś.
-
Widziałeś? - spytał jadącego obok niego żołnierza.
-
Nie panie - odpowiedział tamten.
Tao zaklął szpetnie, dał znak
kolumnie żołnierzy by jechali dalej ścieżką, kiedy on sam w towarzystwie dwojga
żołnierzy ruszył na polanę. Kiedy dopadł do miejsca, gdzie jeszcze chwilę temu
znajdował się tajemniczy mężczyzna, nie było ani śladu jego istnienia.
-
Wracamy - oznajmił swoim ludziom i ruszył galopem.
Błyskawicznie dogonili resztę wojsk.
Len ruszył na przód. Przez cały czas nie widział ani śladu... sam nie wiedział
jak nazwać tę postać, którą widział na polanie. Jechali tak długo, aż
zatrzymali się w jednej z wiosek przed Twierdzą Jesienną. Tao zarządził nocleg
w niej, por. Esteban został oddelegowany do znalezienia kwatery dla dowódcy i
jego kobiety.
Kilkanaście minut później
najbardziej umięśniony żołnierz w chorągwi powrócił do swojego zwierzchnika.
Komunikat, który miał do przekazania nie był pomyślny. Nikt nie chciał przyjąć
na noc dowódcę. Sfrustrowany uczuciem obserwowania, do którego nie mógł
przypiąć żadnego szpiega wokół poczuł się rozgniewany tak bardzo jak dawno nie
był. Kopem otworzył pierwszą lepszą chatę i rozkładając rodowy miecz eksmitował
z niego, tymczasowo parę staruszków i ich córę w średnim wieku.
-
Czasem się zastanawiam - powiedziała Natka, kiedy już leżała w łóżku staruszków
- kiedy jesteś bardziej prawdziwy?
-
Nie rozumiem.
-
Podczas tych chwil, które spędzamy samotnie - mówiła spokojnie - czy gdy
pozbawiasz dachu na głową bóstwom ducha winnych staruszków...
-
Zawsze.
-
Co zawsze?
-
Zawsze jestem prawdziwy.
Kiedy to powiedział gdzieś zza oknem
rozległ się wybuch. Tao wstał momentalnie na równe nogi i ruszył ku oknu. Nic
przez nie, nie widział. Zaklął siarczyście i naciągnął płaszcz na nagi tors.
Podszedł do drzwi, jednak nie zdołał nawet chwycić klamki, kiedy drzwi
otworzyły się na oścież.
W progu stanęła postać, którą
widział już co najmniej jeden raz. Wysoka postać w ciemnym stroju. Głowę
skrywał pod kapturem, a na twarz padał mu cień. Len odskoczył mimowolnie do
tyłu. Sięgnął po Miecz Błyskawicy. Rozkładając go stanął pomiędzy przybyszem, a
Nataszą.
-
Czego chcesz? - warknął do przybysza.
Odpowiedział mu ochrypły, męski
śmiech.
-
Boisz się - powiedział przybysz.
Len mógłby przyrzec, że słyszał już
ten głos. Nie potrafił sobie odpowiedzieć na proste pytanie: gdzie?
-
Czego mam się niby bać? - próbował grać na zwłokę.
Nie wiedział jak to możliwe, że
mężczyzna tak po prostu wszedł sobie do jego tymczasowej kwatery. Przecież
zawsze przed drzwiami znajdowało się dwóch zaprawionych w bojach strażników. Być
może pomogła mu w tym ta niespodziewana eksplozja.
-
Normalnie groziłbyś mi śmiercią - odrzekł spokojnie mężczyzna - teraz... pytasz
mnie tak jak by każdy mógł tu sobie ot tak sobie wejść.
Len nie odpowiedział. Zawarczał
złowrogo. Przeżywał właśnie erupcję własnego gniewu. Z rządzą mordu w oczach
chciał się rzucić na tajemniczą postać. Widział, jednak że nie tędy wiedzie droga
do pobicia wroga. Nie potrafił przy tym odgryźć się. Rozumiał, że napastnik ma
rację.
-
Będziesz tak stał jak pinda czy zaatakujesz mnie? - zakpił tamten.
-
Kim jesteś? - odpowiedział Len pytaniem na pytanie.
Postać uniosła w górę dłonie. Miał
na nich czarne rękawiczki. Sięgnął nimi ku kapturowi, ale Len już się domyślał
gdzie widział napastnika. Jednym ruchem zdjął z głowy okrycie. Skrywał pod nim
dwudziestokilkuletnią twarz. Potrząsnął spokojnie blond włosami jakby chciał
pokazać złotookiemu, że tym razem to nie jest sen.
-
Jestem Anakin Vader - przedstawił się.
W jego dłoniach pojawiły się znikąd,
dobrze już znane Lenowi sztylety. Nim zdołał zareagować, jeden z nich wbił się
w jego lewe ramię. Chłopak zawył z bólu. Gdzieś z tyłu rozległ się pisk
przerażonej Natki. Z przodu Anakin uśmiechnął się złośliwie.
-
Walcz jak człowiek - warknął Tao.
-
No to dawaj - polecił Lenowi, opierając przy tym niedbale czubek sztyletu na
ramieniu.
Tao usztywnił ramię, w którym tkwił
mu sztylet. Nie śmiał wyjąć go i otworzyć rany. Rzucił sie natomiast na
przeciwnika. Wyskoczył w górę i ciął z całej siły znad głowy. Vader odskoczył
to tyłu. Korzystając z tego, że przeciwnik znalazł się za drzwiami, chłopak
pchnął je chcąc je zamknąć. O dziwo, zatrzymały się po kilku centymetrach. Nim
Tao zorientował się co się dzieje Anakin wszedł spokojnie przez drzwi do
pomieszczenia. Wolną dłoń trzymał w górze z szeroko rozstawionymi palcami.
Kiedy wszedł, drzwi zamknęły się z hukiem. Len był wciąż w szoku, kiedy
przeciwnik kopnął go prosto w klatę. Zabrakło mu tchu. Osunął się na kolana.
-
Jesteś słaby - zawyrokował blondyn.
-
Nie - zaprotestował Tao.
Wstał, chociaż kosztowało go to
wiele wysiłku. Zaatakował ponownie. Sztylet zablokował jego miecz z metalicznym
dźwiękiem. Kolejne dwa ataki i kolejne dwie parady przeciwnika.
-
To wszystko? - spytał wciąż kpiąc Anakin.
Nim Len zdołał odpowiedzieć sztylet
przeciął mu skórę na policzku. Znów upadł. Tym razem wygiął ramię co
spowodowało, że tkwiący w jego ramieniu sztylet poruszył się. Tao zawył z bólu.
-
Boli? - spytał z udawaną troską Vader - pozwól, że pomogę - dodał z uśmiechem.
Nim ktokolwiek się zorientował co
robi, wyjął sztylet z ramienia chłopaka. Ten wrzasnął jakby go obdzierano ze
skóry. Jego żołnierze na pewno by to usłyszeli.
-
Co mu robisz potworze?! - krzyczała Natka.
-
Ach tak nasza piękność - odpowiedział niemal śpiewem Anakin - zapomniałbym.
Proszę przekazać pozdrowienia szanownemu tatusiowi - dodał z pogardą.
Natasza pobladła. Jeśli to co robi
ten chłopak mu coś wspólnego z jej ojcem, to może się to kiepsko skończyć.
Zwłaszcza, że Len już teraz był w tragicznym stanie.
Tymczasem Len wstał nadludzkim
wysiłkiem. W ramieniu pulsował mu nieokiełznany ból. Wiedział, iż ma
poprzecinane mięśnie i ścięgna. Uniósł broń stojąc za plecami Vadera. Ciął w
dół. Dwa złączone sztylety, bez wysiłku zablokowały uderzenie. Kiedy obracał
się na drugą stronę, sprowadzał w dół miecz Lena. Wtedy dwie rzeczy zdarzyły
się równocześnie. Jeden z żołnierzy S.O.L.A.R otworzył drzwi na oścież, a
Anakin rzucił w niego jednym ze sztyletów. Trafił prosto w krtań. Szeregowiec
padł martwy. Wtedy blondyn znów poruszył dłonią, a drzwi zatrzasnęły się z trzaskiem,
usuwając przy tym żołnierza za próg.
-
Jak... to robisz? - wydukała przerażona Natka.
Spojrzał na nią. Jego twarz nie
wyjawiała żadnych emocji. Uderzył łokciem Lena w twarz. Ten ponownie padł na
podłogę.
-
Jestem najpotężniejszym wojownikiem na świecie - powiedział Anakin.
-
Posiada moc o jakiej mówił van Petescu - syknął z podłogi Tao.
-
Niezupełnie - zaprotestował Anakin - ja przewyższam moce jakie posiadają ludzie
w tych stronach kontynentu - wyjaśnił z uśmiechem - widzieliście już co
potrafię.
Machnął dłonią, a stojąca na oknie
doniczka z fiołkiem poleciała nad Lena i opadła z łoskotem na jego plecy.
Rozbiła się na nich. Tao jęknął. Pomimo tego wstał.
-
Chcesz dalej walczyć? - rozbawił się napastnik.
-
Nie chciałem - zaprotestował cicho Len - to ty mnie napadłeś. Dlaczego?
-
Słyszałem o wielkim i silnym Tao - odparł Anankin - chciałem cię sprawdzić.
Rozjuszony powodem napaści oraz
kompromitującą porażką Len ruszył jeszcze raz do boju. Zamachnął się okrutnie i
został zablokowany przez sztylet Vadera. Ten kopnął go w udo dwa razy, lecz Len
nie upadł. Anakin przywołał do siebie drugi sztylet. Uderzył Lena rękojeścią w
głowę. Ten upadł znowu na kolana. Skrzyżował ostrze. Każde z nich znajdowała
się po jednej ze stron szyi chłopaka.
-
Mógłbym cię zabić, gdybym chciał - powiedział - ale tego nie zrobię dziś.
Pamiętaj co mi zawdzięczasz wielki wojowniku - rzekł z pogardą.
Otworzył gestem
okno. Wyrzucił przez nie dwa sztylety i wyskoczył z zadziwiającą zwinnością.