Rozdział
37
W
służbie emigranta
Denis
van Nicolescu nie był człowiekiem o zbyt wyszukanych manierach czy szczególnie
rozwiniętym intelekcie. Zdecydowanie bardziej wolał być żołnierzem, który
otrzymuje rozkaz od króla i wypełnia go wszelkimi dostępnymi metodami. Z tego
powodu odczuwał szczególnie dotkliwie ostatnie zmiany w swoim życiu. Najpierw
Jon van Nordescu wraz z żoną zmusił go do poślubienia swojej córki, która
powszechnie zwana była Rozwartą Damą. Relacje małżeńskie okazały się nad wyraz poprawne
i zaskoczyły Denisa. Wkrótce po tym musiał ratować swojego suwerena. Zebrał
gromadę wiernych żołnierzy, spakował siebie i żonę, żeby uciec z księciem
Filipem do Ordy.
Orszak
eskortujący Filipa liczył już 60 osób. Składał się z 50 jeźdźców jako straż, Denisa
i jego żony Anny, przewodnik wyznaczony przez Ralfa van Kingescu, 5 markietanek
oraz dwóch ludzi opiekujących się skromnymi zapasami.
Straż,
pułkownik Denis i książę jechali konno, ale kobiety, zapasy i dwójka służących
podróżowali wozem, co znacznie opóźniało postępy.
Jechali
już wiele dni. Uciekinierzy stracili orientację w czasie. Nie wiedzieli jak
długo jadą i ile im brakuje do celu. Do tej pory starali się omijać wioski i
miasta, bojąc się rozpoznania. Czas określali na podstawie obserwacji przyrody.
Dzięki temu domyślili się, że wiosna jest już w pełni i niedługo nastanie tak
przez nich wyczekiwane lato. Czemu
cieszyli się ze zbliżającej się pory roku? Tego sami nie potrafili zdefiniować.
Przebąkiwali coś o cieple i braku śniegu, ale to nie do końca było to - w końcu
pochodzili z północy. Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu lato wlewało im w
serca otuchę i nadzieję na lepsze jutro.
-
Musimy pojechać do jakiejś wioski - powiedział któregoś dnia Filip - służba
mówi, że nie mamy już prawie wody. Z resztą z jedzeniem też coraz gorzej.
-
Wasza Miłość tak interesuje się naszym losem...
-
W końcu to kwestia mojego życia - zapewnił książę.
-
Andrei powiedział mi, że tu nie daleko jest mała osada. Według niego
zamieszkuje ją raptem kilkadziesiąt osób, więc będziemy mogli swobodnie zdobyć
niezbędne rzeczy.
-
Wspaniale!
Pułkownik
istotnie otrzymał namiary od przewodnika o małej osadzie, ale gdzie ona jest?
Tego nie potrafił teraz odpowiedzieć. Tak długo jechali lasami i mniej
uczęszczanymi trasami, że nie bardzo wiedzieli gdzie się znajdują. Równie
dobrze mogli jechać do granicy ze Skandynawią jak i do Ordy. Nie mając
większego wyboru postanowił zaryzykować i wpaść do pierwszej lepszej wioski. W
razie kłopotów sięgnie po radykalne środki, był już przekonany o konieczności
takich działań by osiągnąć cel.
-
Pułkowniku - powiedział jeden z jeźdźców, imieniem Tom. Van Nicolescu poznał
przez czas podróży imiona i nazwiska wszystkich członków wyprawy. - Andrei
mówi, że niedaleko stąd, na wschód jest wioska. Jeśli nie zmienimy kursu
wjedziemy do niej.
-
Jakie są złe informacje? - zapytał nauczony dotychczasowym doświadczeniem z
podróży Denis.
-
Nie wie ile osób może w niej mieszkać.
-
Weź trójkę Józefów, Borysa i tego wysokiego Waldka. Sprawdźcie czy będzie tam
bezpiecznie.
-
Tak jest!
Tom
odjechał, a po chwili wraz z nim od grupy odłączyli się wymienieni wcześniej
żołnierze. Pozostali zatrzymali się na polanie przy drodze.
Denis
odłączył się od grupy i poszedł na spacer w głąb lasu. Musiał pomyśleć nad
dotychczasowymi postępami. Wiedział, że jeżeli dalej będzie notował takie
"sukcesy" to prędzej czy później zostaną złapani lub wymrą z głodu.
Lojalność tak licznej ekipy też może się zachwiać w każdej chwili z błahego -
pozornie - powodu jak np. zaloty do tej samej markietanki przez któregoś z wojaków.
-
Denis! - zasyczał za nim czyjś głos.
-
Co? - obrócił się w stronę żony, która szła do niego wraz z Izą.
Iza
była jedną z towarzyszek podróży. Denis nie lubił jej. Kobieta odznaczała się
dziwnymi poglądami i sam nie wiedział dlaczego Ralf, Jon van Nordescu i inni
uważali ją za lojalną Filipowi. Przecież przy pierwszej lepszej okazji, przy
każdej rozmowie można było dostrzec, że nie jest prostą praczką za jaką chciała
uchodzić. Do tego dobrze orientowała się
w polityce i miała... nie typowe poglądy na wiele spraw. Uważała m.in., że
powinno się znieść monarchię i wyrżnąć szlachtę, dopuścić do władzy
przedstawicieli każdej warstwy lub zapewnić bezpłatną opiekę lekarską. Raz
kiedy sobie popiła ukazała oblicze popularnego na zachodzie kontynentu komunizmu.
To wszystko pozwalało przypuszczać, iż ktoś taki nie może być odpowiednią
służką dla przyszłego króla, który jest otaczany przez wrogów z każdej strony.
Dziś
Iza ubrana była w zabrudzoną suknię, której kolor ciężko było rozpoznać. Kiedyś
mogła być szara, lecz teraz wyglądała jak moro stworzone z brudu, błota, pyłu i
kurzu. Jej długie blond włosy, były poplątane i przetłuszczone, a oczy miały
nietypową szafirową barwę. Długie, chude nogi koślawo stąpały po polnej drodze.
-
Czego chcecie? - spytał mało uprzejmie.
-
Potrzeba nam medyka - powiedziała Iza.
-
Medykamenty też by się przydały - wtórowała jej Anna - nie mamy już nic do
picia i jedzenia. O dziwo nie brak nam tylko rumu.
-
Taki kraj - stwierdziła sucho Iza.
Denis
popatrzył na nie. Iza nie podobała mu się - nawet kiedy była czysta i nie miała
przetłuszczonych włosów. Co innego jego żona. Anna nie mogła zabrać ze sobą
zbyt wiele, ale korzystając z bycia żoną dowódcy eskorty, mogła zabrać kilka
ubrań. Tego dnia miała na sobie zwiewną, czystą bladożółtą sukienkę, sięgającą
jej do kolan. Była bardzo odważna jak na standardy Rumlandii. Miała dwa wcięcia
po bokach i odsłaniała jej łopatki, które okryte były tylko przejrzystym
materiałem. Miała takie kuszące krągłości. Jednak Denis nie miał czasu, ani okazji
by zatracić się w niej, z uwagi na otaczających ich żołnierzy i księcia.
-
Dziś wjeżdżamy do pierwszej wioski, którą napotkamy - Denis zapewnił kobiety.
-
Od tygodni żadnej nie widzieliśmy - zaprotestowała służąca.
-
Wysłałem zwiad do jednej.
Ucieszone
tym kobiety odeszły do reszty. Denis mógł znów zająć się myśleniem nad
tragizmem sytuacji w jakiej się znalazł. Co jakiś czas powracało do niego
wspomnienie zdrady jedynego potomka, co potęgowało ogarniające go
przygnębienie.
-
Panie pułkowniku - kilkanaście minut później jego rozmyślania przerwał głos
Borysa, jednego ze zwiadowców.
-
Czego się dowiedzieliście?
Spojrzał
na czterdziestodwuletniego szeregowego wojaka. Twarz miał poharataną długimi i
licznymi bliznami - pamiątkami po bitwach stoczonych przez ostatnie
dwadzieścia- parę lat. Ludzie mówili, że kiedyś był blondynem, co jest częstym
kolorem włosów u ludzi z północy państwa, lecz teraz był kompletnie łysy. Bary
miał szerokie, a ręce umięśnione i
zakończone wielkimi dłońmi. Z pewnością ułatwiało to posługiwanie się miecze w
walce. Denis wiedział, że Borys posługuj się mieczem dwuręcznym walcząc pieszo,
z kolei gdy jedzie konno posługuje się szablą - co raczej było ekscentrycznym
zjawiskiem w tej części kontynentu.
-
Wioska ma mniej niż stu mieszkańców według Józefa - wyjaśnił Borys - tego z
okolic Czarnolasu - dodał widząc zmieszanie na twarzy szefa - nie było tu wojny
i wszystkiego jest pełno. Możemy zabrać co tylko chcemy, nikt nam się nie
sprzeciwi...
-
Nie będziemy rabować! - wypalił pułkownik.
-
Możemy nie mieć wyjścia - odpowiedział żywiołowo zwiadowca - ci ludzie nie
cierpią na braki w czymkolwiek, a przy rabunku można by... no wie pan
pułkownik.
-
Nie mam pojęcia.
-
No jakąś wiejską dziewicę sobie...
-
Nie koń jełopie - skarcił go van Nicolescu - bez mojego rozkazu nie macie prawa
tknąć choćby innego żołnierza! Niesubordynacja będzie karana jak zdrada!
-
Co będzie karane? - spytał zdziwiony Borys.
-
Nieposłuszeństwo - wyjaśnił cierpkim tonem Denis.
Spojrzał
na obóz. Wszyscy byli już gotowi do wyjazdu. Cieszyli się na myśl o nowym
zapasie jedzenia i picia. Denis zdecydował się wydać ostatnie rozkazy przed
wyjazdem i powolnym krokiem wrócił do obstawy księcia.
-
Denisie - przywitał go książę Filip - wiesz już o tej wiosce?
-
Oczywiście Wasza Książęca Mość i zaraz wydam rozkazy.
Filip
spojrzał na niego spod byka, rozżalony chłodną odpowiedzią pułkownika, ale nie
powiedział już nic. Wsiadł na swojego śniadego rumaka o ustawił sie przed
kolumną wojaków. U pasa miał długi miecz, a przez plecy przewieszoną jak plecak
tarczę z rodowym herbem. Denis nie zwrócił uwagi na tarczę, gdyż zajęty był
rozkazywaniem podkomendnym.
-
Józefowie i Tom z Iwanem jedziecie w pierwszym szeregu! Borys i Asłan z lewej
strony księcia w drugim, a Waldek z Waldkiem po prawej. reszta bez różnicy, ale
każdy szereg ma mieć tylko pięciu ludzi. Nie mniej, nie więcej! Tylko pięciu!
Ja jadę z przodu! Kobiety i reszta na wozie, na samym końcu. Ostatni szereg
pilnuje ich!
Żołnierze
migiem ustawili sie tak jak rozkazał pułkownik. Wobec tego Denis ujął swojego
rumaka i wskoczył mu na grzbiet. Udał się na przód czworoboku i poprowadził
pochód do wioski.
Krótka
droga upłynęła im bez większych przeszkód. Mniejszymi były pieśni śpiewane
przez wesołą gromadę. Jednak i z tym poradził sobie, który poparty autorytetem
Filipa uspokoił ich i zakazał śpiewów na terytorium państwa. Bał się, że ktoś
zlokalizuje ich po hałasie. Na szczęście nie doszło do tego. Dodatkowo szybko
wjechali do wioski.
Denis
spostrzegł, że wieś składa się z dwunastu domostw średniej wielkości i małego
dworku. Była to zła wiadomość, jego zwiadowcy nie zwrócili uwagi na tak istotny
fakt. Dworek miał parter i szpiczasty dach, przez co mógł posiadać strych. Na
szczycie dachu powiewały flagi. Pierwsza miała trzy pionowe pasy o kolorach granatowym,
żółtym i czerwonym, na których widniały skrzyżowana butelka rumu z mieczem.
Była to flaga państwowa. Obok powiewał
herb jednego z rodów Rumlandii. Przedstawiał seler na tle skośnie przedzielonego
żółtego i czerwonego. Oznaczał, że wioska należy do rodu van Selerescu, który pogardliwie
zwany był selerami. W całym kraju był tylko jeden ród, którym gardzono bardziej
otwarcie niż selerami. Ich siedzibą była Twierdza Zachodnia, a na początku wojny
popierali ród van Danilescu. Czy teraz są lojalni nowemu królowi, tak jak ich
mentor Wiktor van Danilescu? - Na to pytanie Denis nie potrafił sobie
odpowiedzieć.
Wjechali
na plac przed dworem. Denis nie schodził z konia. Nie był pewny czy może zaufać
wieśniakom na tyle by zejść z wierzchowca. Z okien drewniany chałup obserwowali
go kobiety i dzieci. Widocznie mężczyźni pracują w polu. To był dobry omen.
Z dworku
wyszedł starszy człowiek. Ubrany był w
zardzewiałą kolczugę z wygrawerowanym herbem rodu, do którego należała wioska.
W dłoni trzymał tarczę - również z herbem selerów. W pochwie trzymał sztylet,
lub krótki, szeroki miecz. Twarz miał starą i pomarszczoną. Nad oczami posiadał
podłużną bliznę. Denis spojrzał mu w oczy. Były czarne jak noc i
nieprzeniknione.
-
Kim jesteś? - spytał go Denis, gdy był już tylko parę kroków od kolumny wojska.
-
Starostą i sołtysem wioski w jednej osobie. Nazywam się Waldemar van Selerescu
i zarządzam tym co widzicie wokół - przedstawił się starzec - ja się
przedstawiłem, a kim wy jesteście? - spytał patrząc na Denisa.
-
Najemnikami, którzy zakończyli służbę w tym państwie - odpowiedział pułkownik.
Przed wyjazdem uzgodnili, że będą się przedstawiać jako najemnicy.
-
Komu służyliście? Jak się nazywacie? - dopytywał stary seler - czemu nie macie
chorągwi?
-
Służyliśmy komuś kto już nie walczy - odpowiedział zgodnie z prawdą Denis.
-
Hm... - zastanowił się van Selerescu - czego chcecie?
Teraz
to Denis się zastanowił, ale jego wojacy zaczęli głośno krzyczeć "Żarcia!"
lub "Wody!". Pułkownik rozglądał się po okolicy. Na polach nie było
widać ludzi. Dziwne - pomyślał - nie ma ich ani pomiędzy domami, ani na
polach. Gdzie są? Czyżby wszyscy byli w swoich chatach w samo południe? Spojrzał
w okna dworku. Nie zobaczył tam nic ciekawego. Jakiś dzieciak przypatrywał mu
się ze strychu. Wokół okna, przy którym się znajdował fruwały wróble. Uciszył
swoich ludzi unosząc dłoń. Jego groźby, że niesubordynacja będzie surowo karana
odniosła skutek. Wszyscy zamilkli.
-
Słyszałeś panie - przemówił - znajdź nam zapasy, a my zapłacimy.
-
Macie talary?
-
Wracamy z pracy. Otrzymaliśmy godną odprawę - wyjaśniał Denis, próbując
uwiarygodnić swoją historię.
-
Skoro tak mówisz - rzekł pan wioski - jestem już stary, mój syn spisze
dokumenty żebym mógł później rozliczyć się z Adamem.
Czyli jesteś psem swojego rodu. Nie dobrze -
muszę wymyślić wiarygodne nazwisko i pisać innym charakterem pisma. Adam van
Selerescu może rozpoznać moje pismo, a takie dokumenty pokazuje się zwykle
przed latem, a zatem niedługo. Lepiej by było żeby przydupasy Wiktora, a może i
Marca wiedzieli o nas jak najpóźniej...
-
Dużo masz w wiosce piśmiennych? - spytał starca.
-
Ja, wnuk i syn. Dziwi to was?
-
Nie często się zdarzają takie wioski żeby więcej niż jedna osoba umiała czytać,
a są i takie, w których nikt tego nie potrafi.
-
Nie tu - powiedział van Selerescu - wejdźmy do środka i spiszmy co trzeba.
Denis
zszedł z konia Zrównał się z selerem, ale ten nie poszedł ani kroku w przód.
Dalej lustrował fałszywych najemników. Jego wzrok spojrzał na będącego w drugim
szeregu Filipa. Z pewnością zdziwił go inny strój młodzieńca, ale nie odezwał
się na ten temat ani słowem.
-
Idziesz? - ponaglił go pułkownik.
-
Już, już.
Weszli
razem do dworku. W środku było brudno,
pusto i ubogo. Kolejne pomieszczenia wypełniał stare i zniszczone meble oraz
przedmioty codziennego użytku. W pokoju, w którym siedzieli znajdowała się
jeszcze jedna osoba. Seler nie przedstawił jej, rzekł tylko do Denisa, że musi
iść po chłopaka. Pułkownik zgodził się z tym uprzejmie.
-
Dlaczego poszedł dopiero teraz? - spytał młodej kobiety, kiedy zostali sami.
Była
bladej cery. Pod oczami miała wory, spowodowane za pewne brakami w śnie. Na ramiona
opadały jej kręcone, blond włosy. brana była w sukienkę, która sięgała jej
zaledwie do połowy ud. Denis dawno nie widział tak wystrzępionej, podartej i
zniszczonej kreacji.
-
Ojciec boi się, że go okradniesz - powiedziała cicho.
-
Jesteś jego córką? - spytał van Nicolescu.
-
I żoną - szepnęła prawie niedosłyszalnie.
Denis
poczuł się wstrząśnięty tą informacją. Słyszał dziwne plotki o dwóch rodach,
ale nie dopuszczał do siebie myśli żeby selery dopuścili się tak nagannych
moralnie zachowań. Co do drugiej rodziny, wywodzącej się z Twierdzy Tęczy nie
miał żadnych wątpliwości o praktykowanie takich ekscesów, ale tu... Był w
szoku.
-
Pomóż mi uciec - pisnęła przerażona kobieta.
-
Jak?
-
Zabij ojca, porwij mnie, ukryj - wyliczała pośpiesznie i cicho, bojąc się, że
ktoś ich podsłuchuje - zrobię wszystko - zapewniła i wstała.
Podeszła
do krzesła, na którym spoczywał Denis i szybko zdarła z siebie sukienkę - nie
uszkodziło to jej bardziej niż już była zniszczona. Oczom starego żołnierza
ujawniły się niemal dziewicze piersi, z bardzo różowymi sutkami. Ofiara swojego
ojca nie poprzestała na tym. Upadła na kolana i zaczęła rozwiązywać rzemyki przy
spodniach Denisa.
Dalszy ciąg rozdziału przeznaczony jest wyłącznie dla osób dorosłych z uwagi na treść w nim zawartą ( przyp. autora)
Mężczyzna
był zszokowany jej zachowaniem. Nie wiedział co zrobić albo powiedzieć - jak
zareagować. Tymczasem van Selerescu już dobrała się do niego na dobre i zaczęła
go zaspokajać oralnie.
-
A co jeśli nas zobaczy? Ja mam żonę - Denis zaczął się bronić.
Kobieta
nie odpowiedziała. Zsunęła z siebie resztkę ubrania i poczęła kierować go w
swoje strategiczne miejsca. Niebawem dosiadła go, a jej dręczyciel mógł wrócić
w każdej chwili. Podskakiwała kompletnie nie rytmicznie na jego udach, raz
wyżej, a innym razem niżej. Chwyciła dłonie Denisa i umieściła je na swoich
cyckach. Potem ściskała nimi swoje jędrne półkule.
Pułkownik
w tym czasie patrzał rozkojarzony po pomieszczeniu. Dopiero teraz zdał sobie
sprawę, że jest w kuchni. Siedział na wprost okna, zasłanianego mu przez
zdesperowaną i zdolną do wszystkiego młódkę. Za oknem leciał wróbel. W świetle
Słońca odbijał się blask białego przedmiotu, który transportował.
-
List! - ryknął Denis, który zdał sobie sprawę, że ptak dopiero się wznosi.
Momentalnie
wstał na nogi, a młoda van Selerescu jakimś cudem nie spadła z niego. Dalej był
w niej. Spojrzał jej w oczy. Doznał kolejnego szoku. Już nie było w nich
strachu, tylko jakiś rodzaj satysfakcji. Spróbował oderwać od niej ręce, ale
nie pozwoliła mu. Pchnął. Bez skutku.
Rozpętała
się szamotanina. W jej wyniku padli z głuchym łoskotem na podłogę. Była
zrobiona z twardych, czerwonych płytek. Upadek zabolał bardziej Denisa, który
został przygnieciony przez swoją oprawczynię. Szarpali sie dalej. On próbował
się jej pozbyć. Ona ujeżdżała go powoli, przez niskie ruchy w górę -
następujące niezwykle szybko.
-
Czemu to robisz? - syknął, będąc już blisko finału.
-
Syn zauważył herb na plecach księcia - zarechotała z dumą.
-
Moi żołnierze was zabiją - groził jej - a ty będziesz mieć jeszcze wielu
kochanków tego dnia i paru kolejnych! Zobaczymy ile wytrzymasz nim
zdechniesz...
Wymierzyła
mu cios w policzek otwartą dłonią. Denis poczuł jak piecze go twarz. Kobieta
straciła na moment szanse by się na nim utrzymać. Pchnął ją z całych sił,
jednocześnie ciągnąc biodra w tył. Udało się. Wydobył z niej penisa, na moment
przed punktem kulminacyjnym. Sperma opadała w trzech falach na posadzkę i stopy
kobiety.
Denis
wstał błyskawicznie i podciągnął spodnie. Nie zdążył ich zasznurować, gdy do kuchni
wpadł seler z synem. Obaj trzymali w dłoniach zardzewiałe miecze i dwie
metalowe rurki. Denis nie wiedział do czego służą, ani skąd się wzięły, ale
nie to było istotne. Z jednej strony miał nagą zdrajczynię, a z drugiej jej
uzbrojonych ojca i brata.
Wyjął
miecz z pochwy. Miał niewielkie szanse na przeżycie. Za oknem kolejne dwa wróble
leciały na południe z kopertą. Na zewnątrz rozległ się wrzask i rumor. Po
sekundach usłyszał jak pięćdziesięciu mężczyzna dobywa miecze.
-
Kusznicy - szepnął stary seler.
Denis
nie wiedział skąd mogli mieć kuszników, ale jeśli to była prawda, nie tylko on
może dziś zginąć. Młody podszedł do niego. Uniósł w górę miecz i zaatakował.
Denis zablokował. Atak był tak silny, a metal tak zardzewiały, że pękł. Kawałki
ostrza rozprysły się po pomieszczeniu. Denisowi nic sie nie stało, gdyż miał na
sobie kolczugę i dość grube spodnie.
Nim
się otrząsnął kobieta rzuciła mu się na plecy i założyła chwyt na szyję.
Odciągnęła mu głowę w stronę sufitu. Nie widział nic, co się dzieje przed nim.
Mimo to trzymał miecz, pochylony ostrzem w stronę mężczyzn.
-
Zabarykaduj drzwi do dworu - warknął stary szlachcic do młodego.
Tamten
wybiegł, a Waldemar uderzył rurkom w kolano Denisa. Ból był straszny. Kolejny
taki cios powalił go na kolana. Pociemniało mu przed oczami. Z całych sił
walczył, lecz nie z wrogiem, chciał zachować przytomność.
-
Waleczny - zakpił Waldemar, po czym zaśmiał się ochryple.
Denis
machnął rozpaczliwie mieczem. Trafił. Na udzie starego pojawiło sie rozcięcie,
błyskawicznie zabarwione na czerwono. Zszokowany seler usiadł.
Za oknem
unosił się czarny dym. Co oznaczało, iż żołnierze już pala wioskę, ale dlaczego
w takim razie nie szturmowali siedziby wroga? Zagadka została rozwiązana, gdy z zewnątrz dobiegły rozpaczliwe wrzaski
kobiet. Pomiędzy nimi nadal słychać było zetknięcia mieczy z kosami, widłami i
motykami - jakich używali zwykle chłopi w takich sytuacjach.
-
Giniecie - wychrypiał Denis.
-
To ty giniesz - odpowiedziała dusicielka.
Stary
szlachcie wstał z krzesła i podszedł znów do Denisa. Uderzył go rurką w twarz.
Pułkownik ryknął z bólu.
-
A to za pierodolenie Jagny! - krzyknął i wykonał drugi atak metalowym
przedmiotem.
Denis
zablokował go w ostatniej chwili. Metal zabrzęczał o metal. Starzec cofnął się,
obawiając się kontry. Był znów około półtora metra od ofiary, która nie była w
stanie wstać.
Siląc
się na użycie Denis podniósł się i wbił łokieć w nagi brzuch córki szlachcica. Ta ryknęła z bólu i puściła pułkownika. Van
Nicolescu podniósł się, mimo mroczków jakie widział. Stał i chwiał się jak
pijany. Wciąż trzymał miecz, a więc miał szanse przeżyć. Postawił nogę na łydce
leżącej za nim kobiety. Rozległ sie chrzęst łamanej kończyny. Uderzył jeszcze
obcasem wrzeszczącą kobietę w usta nim jej ojciec - i mąż w jednym -
zaatakował. Chwiejący się Denis odparł pierwszy atak. I drugi, i trzeci.
Starzec bił w furii. Za czwartym razem trafił w płuca. Za kilkoma kolejnymi w
żebra, lewo udo i ucho.
Pułkownik
nigdy nie czuł takiego bólu. Lewy bok głowy zalała mu ciepła krew, lejąca się
ciągłym strumieniem. czuł, że czegoś mu tam braknie, ale być może to ból
zadziałał na niego jak środek znieczulający i nic nie czuł. Ciało mu drętwiało,
a ból piekł. Miało to i swoje
strony. Wyraźnie przerażony szlachcic nie zadał mu śmiertelnego ciosu. Jeśli ma
uratować życia, za cenę straty ucha to uwierzy, że bogowie lub chociaż jeden z
nich istnieją.
-
Zabij bydlaka - piszczała Jagna.
-
Nie ma już ucha - stwierdził Waldemar, a jego słowa były jak sztylet wbity w
serce doświadczonego oficera. - czy to nie jest wystarczająca kara?
-
Nie - protestowała kobieta - on posiadł mnie jako jedyny poza tobą!
Te
słowa wyraźnie podziałały mobilizująco na starca, gdyż uniósł miecz i kucnął obok
pozbawionego ucha Denisa. Ten leżał już w małej kałuży własnej krwi.
Gdzieś
daleko rozległy się trzaski i stuki. Ktoś dobijał się do drzwi. Ktoś zabijał,
inny umierał. Jakaś chłopka wrzeszczała hańbiona przez gwardzistę księcia. Denis
rozpoznał też nie wyraźny płacz kilku dzieci i głośny lament piskliwego,
kobiecego głosu tuż za oknem.
Na zewnątrz
trwało piekło. Nie trzeba było mieć wyobraźni poety żeby ujrzeć stos trupów,
konające konie i ludzi, strzępy kobiecych ubrań i zmasakrowane ciała rannych,
lecz Denis miał swoje problemy. Czekał na śmierć. Chłód ogarniał jego ciało i
tracił przytomność. Stracił jej resztki nim nadszedł decydujący cios...
***
Bitwa,
a raczej rzeź zakończyła się kilkanaście minut temu. Jutro - najpóźniej
pojutrze - zostanie tu tylko popiół i stosy trupów. Pomiędzy ogarniętymi pożogą
chałupami leżały zwłoki. Kilkanaście miało kolczugi i elementy zbroi należące
do wojsk księcia Filipa. Tarcza księcia dogorywała obok jednej z chat, choć
jemu samemu nic się nie stało. Wszyscy chłopi i ich dzieci zostali wymordowani.
Gniew Filipa i jego gwardzistów dosięgną ich wszystkich. Mała dziewczyna
kończyła swój żywot, z poderżniętym gardłem przy drzwiach do płonącego dworu.
Żołnierz
kończyli gwałcić ostatnie żywe kobiety. Po wszystkim uśmiercali również i je.
Nie oszczędzono nikogo, z wyjątkiem wnuka starego szlachcica.
Chłopak był już na parterze, gdy wdarto
się do jego domu. Wybił szyby i uciekł w stronę pobliskiego lasu. Nikt go nie
gonił. Czwórka, która sforsowała drzwi zajęła się mordowaniem jego ojca i
dziadka. Po wszystkim dobrali się mu do matki. Dziecko nie słyszało jej wrzasków,
płaczu i błagań o litość, ponieważ biegło już przez las.
Po
chwili kolejni dwaj żołnierze, którzy weszli do dworku dostrzegli ciało na
podłodze. Należało do ich pułkownika. Miał zamknięte oczy i nie byli pewni czy
żyje. Jeden z nich przyklęknął i przyłożył ucho nad usta Denisa van Nicoelscu.
-
Żyje? - spytał drugi.
-
Chyba oddycha.
// To już ostatni rozdział w tym tomie - poświęcony księciu Filipowi i jego gwardii. Jaki będzie finał wydarzeń z rozdziału 37 przekonacie się w kolejnym tomie ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz