poniedziałek, 2 grudnia 2013

37. W służbie emigranta



Rozdział 37
W służbie emigranta
                                          Denis van Nicolescu nie był człowiekiem o zbyt wyszukanych manierach czy szczególnie rozwiniętym intelekcie. Zdecydowanie bardziej wolał być żołnierzem, który otrzymuje rozkaz od króla i wypełnia go wszelkimi dostępnymi metodami. Z tego powodu odczuwał szczególnie dotkliwie ostatnie zmiany w swoim życiu. Najpierw Jon van Nordescu wraz z żoną zmusił go do poślubienia swojej córki, która powszechnie zwana była Rozwartą Damą. Relacje małżeńskie okazały się nad wyraz poprawne i zaskoczyły Denisa. Wkrótce po tym musiał ratować swojego suwerena. Zebrał gromadę wiernych żołnierzy, spakował siebie i żonę, żeby uciec z księciem Filipem do Ordy.

                                          Orszak eskortujący Filipa liczył już 60 osób. Składał się z 50 jeźdźców jako straż, Denisa i jego żony Anny, przewodnik wyznaczony przez Ralfa van Kingescu, 5 markietanek oraz dwóch ludzi opiekujących się skromnymi zapasami.

                                          Straż, pułkownik Denis i książę jechali konno, ale kobiety, zapasy i dwójka służących podróżowali wozem, co znacznie opóźniało postępy.

                                          Jechali już wiele dni. Uciekinierzy stracili orientację w czasie. Nie wiedzieli jak długo jadą i ile im brakuje do celu. Do tej pory starali się omijać wioski i miasta, bojąc się rozpoznania. Czas określali na podstawie obserwacji przyrody. Dzięki temu domyślili się, że wiosna jest już w pełni i niedługo nastanie tak przez nich wyczekiwane lato.    Czemu cieszyli się ze zbliżającej się pory roku? Tego sami nie potrafili zdefiniować. Przebąkiwali coś o cieple i braku śniegu, ale to nie do końca było to - w końcu pochodzili z północy. Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu lato wlewało im w serca otuchę i nadzieję na lepsze jutro.

- Musimy pojechać do jakiejś wioski - powiedział któregoś dnia Filip - służba mówi, że nie mamy już prawie wody. Z resztą z jedzeniem też coraz gorzej.
- Wasza Miłość tak interesuje się naszym losem...
- W końcu to kwestia mojego życia - zapewnił książę.
- Andrei powiedział mi, że tu nie daleko jest mała osada. Według niego zamieszkuje ją raptem kilkadziesiąt osób, więc będziemy mogli swobodnie zdobyć niezbędne rzeczy.
- Wspaniale!

                                          Pułkownik istotnie otrzymał namiary od przewodnika o małej osadzie, ale gdzie ona jest? Tego nie potrafił teraz odpowiedzieć. Tak długo jechali lasami i mniej uczęszczanymi trasami, że nie bardzo wiedzieli gdzie się znajdują. Równie dobrze mogli jechać do granicy ze Skandynawią jak i do Ordy. Nie mając większego wyboru postanowił zaryzykować i wpaść do pierwszej lepszej wioski. W razie kłopotów sięgnie po radykalne środki, był już przekonany o konieczności takich działań by osiągnąć cel.
- Pułkowniku - powiedział jeden z jeźdźców, imieniem Tom. Van Nicolescu poznał przez czas podróży imiona i nazwiska wszystkich członków wyprawy. - Andrei mówi, że niedaleko stąd, na wschód jest wioska. Jeśli nie zmienimy kursu wjedziemy do niej.

- Jakie są złe informacje? - zapytał nauczony dotychczasowym doświadczeniem z podróży Denis.
- Nie wie ile osób może w niej mieszkać.
- Weź trójkę Józefów, Borysa i tego wysokiego Waldka. Sprawdźcie czy będzie tam bezpiecznie.
- Tak jest!

                                          Tom odjechał, a po chwili wraz z nim od grupy odłączyli się wymienieni wcześniej żołnierze. Pozostali zatrzymali się na polanie przy drodze. 

                                          Denis odłączył się od grupy i poszedł na spacer w głąb lasu. Musiał pomyśleć nad dotychczasowymi postępami. Wiedział, że jeżeli dalej będzie notował takie "sukcesy" to prędzej czy później zostaną złapani lub wymrą z głodu. Lojalność tak licznej ekipy też może się zachwiać w każdej chwili z błahego - pozornie - powodu jak np. zaloty do tej samej markietanki przez któregoś z wojaków.

- Denis! - zasyczał za nim czyjś głos.
- Co? - obrócił się w stronę żony, która szła do niego wraz z Izą.

                                          Iza była jedną z towarzyszek podróży. Denis nie lubił jej. Kobieta odznaczała się dziwnymi poglądami i sam nie wiedział dlaczego Ralf, Jon van Nordescu i inni uważali ją za lojalną Filipowi. Przecież przy pierwszej lepszej okazji, przy każdej rozmowie można było dostrzec, że nie jest prostą praczką za jaką chciała uchodzić.  Do tego dobrze orientowała się w polityce i miała... nie typowe poglądy na wiele spraw. Uważała m.in., że powinno się znieść monarchię i wyrżnąć szlachtę, dopuścić do władzy przedstawicieli każdej warstwy lub zapewnić bezpłatną opiekę lekarską. Raz kiedy sobie popiła ukazała oblicze popularnego na zachodzie kontynentu komunizmu. To wszystko pozwalało przypuszczać, iż ktoś taki nie może być odpowiednią służką dla przyszłego króla, który jest otaczany przez wrogów z każdej strony.

                                          Dziś Iza ubrana była w zabrudzoną suknię, której kolor ciężko było rozpoznać. Kiedyś mogła być szara, lecz teraz wyglądała jak moro stworzone z brudu, błota, pyłu i kurzu. Jej długie blond włosy, były poplątane i przetłuszczone, a oczy miały nietypową szafirową barwę. Długie, chude nogi koślawo stąpały po polnej drodze.

- Czego chcecie? - spytał mało uprzejmie.
- Potrzeba nam medyka - powiedziała Iza.
- Medykamenty też by się przydały - wtórowała jej Anna - nie mamy już nic do picia i jedzenia. O dziwo nie brak nam tylko rumu.
- Taki kraj - stwierdziła sucho Iza.

                                          Denis popatrzył na nie. Iza nie podobała mu się - nawet kiedy była czysta i nie miała przetłuszczonych włosów. Co innego jego żona. Anna nie mogła zabrać ze sobą zbyt wiele, ale korzystając z bycia żoną dowódcy eskorty, mogła zabrać kilka ubrań. Tego dnia miała na sobie zwiewną, czystą bladożółtą sukienkę, sięgającą jej do kolan. Była bardzo odważna jak na standardy Rumlandii. Miała dwa wcięcia po bokach i odsłaniała jej łopatki, które okryte były tylko przejrzystym materiałem. Miała takie kuszące krągłości. Jednak Denis nie miał czasu, ani okazji by zatracić się w niej, z uwagi na otaczających ich żołnierzy i księcia.

- Dziś wjeżdżamy do pierwszej wioski, którą napotkamy - Denis zapewnił kobiety.
- Od tygodni żadnej nie widzieliśmy - zaprotestowała służąca.
- Wysłałem zwiad do jednej.

                                          Ucieszone tym kobiety odeszły do reszty. Denis mógł znów zająć się myśleniem nad tragizmem sytuacji w jakiej się znalazł. Co jakiś czas powracało do niego wspomnienie zdrady jedynego potomka, co potęgowało ogarniające go przygnębienie.

- Panie pułkowniku - kilkanaście minut później jego rozmyślania przerwał głos Borysa, jednego ze zwiadowców.
- Czego się dowiedzieliście?

                                          Spojrzał na czterdziestodwuletniego szeregowego wojaka. Twarz miał poharataną długimi i licznymi bliznami - pamiątkami po bitwach stoczonych przez ostatnie dwadzieścia- parę lat. Ludzie mówili, że kiedyś był blondynem, co jest częstym kolorem włosów u ludzi z północy państwa, lecz teraz był kompletnie łysy. Bary miał  szerokie, a ręce umięśnione i zakończone wielkimi dłońmi. Z pewnością ułatwiało to posługiwanie się miecze w walce. Denis wiedział, że Borys posługuj się mieczem dwuręcznym walcząc pieszo, z kolei gdy jedzie konno posługuje się szablą - co raczej było ekscentrycznym zjawiskiem w tej części kontynentu.

- Wioska ma mniej niż stu mieszkańców według Józefa - wyjaśnił Borys - tego z okolic Czarnolasu - dodał widząc zmieszanie na twarzy szefa - nie było tu wojny i wszystkiego jest pełno. Możemy zabrać co tylko chcemy, nikt nam się nie sprzeciwi...
- Nie będziemy rabować! - wypalił pułkownik.
- Możemy nie mieć wyjścia - odpowiedział żywiołowo zwiadowca - ci ludzie nie cierpią na braki w czymkolwiek, a przy rabunku można by... no wie pan pułkownik.
- Nie mam pojęcia.
- No jakąś wiejską dziewicę sobie...
- Nie koń jełopie - skarcił go van Nicolescu - bez mojego rozkazu nie macie prawa tknąć choćby innego żołnierza! Niesubordynacja będzie karana jak zdrada!
- Co będzie karane? - spytał zdziwiony Borys.
- Nieposłuszeństwo - wyjaśnił cierpkim tonem Denis.

                                          Spojrzał na obóz. Wszyscy byli już gotowi do wyjazdu. Cieszyli się na myśl o nowym zapasie jedzenia i picia. Denis zdecydował się wydać ostatnie rozkazy przed wyjazdem i powolnym krokiem wrócił do obstawy księcia.

- Denisie - przywitał go książę Filip - wiesz już o tej wiosce?
- Oczywiście Wasza Książęca Mość i zaraz wydam rozkazy.

                                          Filip spojrzał na niego spod byka, rozżalony chłodną odpowiedzią pułkownika, ale nie powiedział już nic. Wsiadł na swojego śniadego rumaka o ustawił sie przed kolumną wojaków. U pasa miał długi miecz, a przez plecy przewieszoną jak plecak tarczę z rodowym herbem. Denis nie zwrócił uwagi na tarczę, gdyż zajęty był rozkazywaniem podkomendnym.

- Józefowie i Tom z Iwanem jedziecie w pierwszym szeregu! Borys i Asłan z lewej strony księcia w drugim, a Waldek z Waldkiem po prawej. reszta bez różnicy, ale każdy szereg ma mieć tylko pięciu ludzi. Nie mniej, nie więcej! Tylko pięciu! Ja jadę z przodu! Kobiety i reszta na wozie, na samym końcu. Ostatni szereg pilnuje ich!

                                          Żołnierze migiem ustawili sie tak jak rozkazał pułkownik. Wobec tego Denis ujął swojego rumaka i wskoczył mu na grzbiet. Udał się na przód czworoboku i poprowadził pochód do wioski.

                                          Krótka droga upłynęła im bez większych przeszkód. Mniejszymi były pieśni śpiewane przez wesołą gromadę. Jednak i z tym poradził sobie, który poparty autorytetem Filipa uspokoił ich i zakazał śpiewów na terytorium państwa. Bał się, że ktoś zlokalizuje ich po hałasie. Na szczęście nie doszło do tego. Dodatkowo szybko wjechali do wioski.

                                          Denis spostrzegł, że wieś składa się z dwunastu domostw średniej wielkości i małego dworku. Była to zła wiadomość, jego zwiadowcy nie zwrócili uwagi na tak istotny fakt. Dworek miał parter i szpiczasty dach, przez co mógł posiadać strych. Na szczycie dachu powiewały flagi. Pierwsza miała trzy pionowe pasy o kolorach granatowym, żółtym i czerwonym, na których widniały skrzyżowana butelka rumu z mieczem. Była to flaga państwowa.  Obok powiewał herb jednego z rodów Rumlandii. Przedstawiał seler na tle skośnie przedzielonego żółtego i czerwonego. Oznaczał, że wioska należy do rodu van Selerescu, który pogardliwie zwany był selerami. W całym kraju był tylko jeden ród, którym gardzono bardziej otwarcie niż selerami. Ich siedzibą była Twierdza Zachodnia, a na początku wojny popierali ród van Danilescu. Czy teraz są lojalni nowemu królowi, tak jak ich mentor Wiktor van Danilescu? - Na to pytanie Denis nie potrafił sobie odpowiedzieć.

                                          Wjechali na plac przed dworem. Denis nie schodził z konia. Nie był pewny czy może zaufać wieśniakom na tyle by zejść z wierzchowca. Z okien drewniany chałup obserwowali go kobiety i dzieci. Widocznie mężczyźni pracują w polu. To był dobry omen.

                                          Z dworku wyszedł starszy człowiek. Ubrany był  w zardzewiałą kolczugę z wygrawerowanym herbem rodu, do którego należała wioska. W dłoni trzymał tarczę - również z herbem selerów. W pochwie trzymał sztylet, lub krótki, szeroki miecz. Twarz miał starą i pomarszczoną. Nad oczami posiadał podłużną bliznę. Denis spojrzał mu w oczy. Były czarne jak noc i nieprzeniknione.

- Kim jesteś? - spytał go Denis, gdy był już tylko parę kroków od kolumny wojska.
- Starostą i sołtysem wioski w jednej osobie. Nazywam się Waldemar van Selerescu i zarządzam tym co widzicie wokół - przedstawił się starzec - ja się przedstawiłem, a kim wy jesteście? - spytał patrząc na Denisa.
- Najemnikami, którzy zakończyli służbę w tym państwie - odpowiedział pułkownik. Przed wyjazdem uzgodnili, że będą się przedstawiać jako najemnicy.
- Komu służyliście? Jak się nazywacie? - dopytywał stary seler - czemu nie macie chorągwi?
- Służyliśmy komuś kto już nie walczy - odpowiedział zgodnie z prawdą Denis.
- Hm... - zastanowił się van Selerescu - czego chcecie?

                                          Teraz to Denis się zastanowił, ale jego wojacy zaczęli głośno krzyczeć "Żarcia!" lub "Wody!". Pułkownik rozglądał się po okolicy. Na polach nie było widać ludzi. Dziwne - pomyślał - nie ma ich ani pomiędzy domami, ani na polach. Gdzie są? Czyżby wszyscy byli w swoich chatach w samo południe? Spojrzał w okna dworku. Nie zobaczył tam nic ciekawego. Jakiś dzieciak przypatrywał mu się ze strychu. Wokół okna, przy którym się znajdował fruwały wróble. Uciszył swoich ludzi unosząc dłoń. Jego groźby, że niesubordynacja będzie surowo karana odniosła skutek. Wszyscy zamilkli.

- Słyszałeś panie - przemówił - znajdź nam zapasy, a my zapłacimy.
- Macie talary?
- Wracamy z pracy. Otrzymaliśmy godną odprawę - wyjaśniał Denis, próbując uwiarygodnić swoją historię.
- Skoro tak mówisz - rzekł pan wioski - jestem już stary, mój syn spisze dokumenty żebym mógł później rozliczyć się z Adamem.

                                          Czyli jesteś psem swojego rodu. Nie dobrze - muszę wymyślić wiarygodne nazwisko i pisać innym charakterem pisma. Adam van Selerescu może rozpoznać moje pismo, a takie dokumenty pokazuje się zwykle przed latem, a zatem niedługo. Lepiej by było żeby przydupasy Wiktora, a może i Marca wiedzieli o nas jak najpóźniej...

- Dużo masz w wiosce piśmiennych? - spytał starca.
- Ja, wnuk i syn. Dziwi to was?
- Nie często się zdarzają takie wioski żeby więcej niż jedna osoba umiała czytać, a są i takie, w których nikt tego nie potrafi.
- Nie tu - powiedział van Selerescu - wejdźmy do środka i spiszmy co trzeba.

                                          Denis zszedł z konia Zrównał się z selerem, ale ten nie poszedł ani kroku w przód. Dalej lustrował fałszywych najemników. Jego wzrok spojrzał na będącego w drugim szeregu Filipa. Z pewnością zdziwił go inny strój młodzieńca, ale nie odezwał się na ten temat ani słowem.

- Idziesz? - ponaglił go pułkownik.
- Już, już.

                                          Weszli razem do dworku.  W środku było brudno, pusto i ubogo. Kolejne pomieszczenia wypełniał stare i zniszczone meble oraz przedmioty codziennego użytku. W pokoju, w którym siedzieli znajdowała się jeszcze jedna osoba. Seler nie przedstawił jej, rzekł tylko do Denisa, że musi iść po chłopaka. Pułkownik zgodził się z tym uprzejmie. 

- Dlaczego poszedł dopiero teraz? - spytał młodej kobiety, kiedy zostali sami.

                                          Była bladej cery. Pod oczami miała wory, spowodowane za pewne brakami w śnie. Na ramiona opadały jej kręcone, blond włosy. brana była w sukienkę, która sięgała jej zaledwie do połowy ud. Denis dawno nie widział tak wystrzępionej, podartej i zniszczonej kreacji. 

- Ojciec boi się, że go okradniesz - powiedziała cicho.
- Jesteś jego córką? - spytał van Nicolescu.
- I żoną - szepnęła prawie niedosłyszalnie.

                                          Denis poczuł się wstrząśnięty tą informacją. Słyszał dziwne plotki o dwóch rodach, ale nie dopuszczał do siebie myśli żeby selery dopuścili się tak nagannych moralnie zachowań. Co do drugiej rodziny, wywodzącej się z Twierdzy Tęczy nie miał żadnych wątpliwości o praktykowanie takich ekscesów, ale tu... Był w szoku.

- Pomóż mi uciec - pisnęła przerażona kobieta.
- Jak?
- Zabij ojca, porwij mnie, ukryj - wyliczała pośpiesznie i cicho, bojąc się, że ktoś ich podsłuchuje - zrobię wszystko - zapewniła i wstała.

                                          Podeszła do krzesła, na którym spoczywał Denis i szybko zdarła z siebie sukienkę - nie uszkodziło to jej bardziej niż już była zniszczona. Oczom starego żołnierza ujawniły się niemal dziewicze piersi, z bardzo różowymi sutkami. Ofiara swojego ojca nie poprzestała na tym. Upadła na kolana i zaczęła rozwiązywać rzemyki przy spodniach Denisa. 

Dalszy ciąg rozdziału przeznaczony jest wyłącznie dla osób dorosłych z uwagi na treść w nim zawartą ( przyp. autora)

                                          Mężczyzna był zszokowany jej zachowaniem. Nie wiedział co zrobić albo powiedzieć - jak zareagować. Tymczasem van Selerescu już dobrała się do niego na dobre i zaczęła go zaspokajać oralnie.

- A co jeśli nas zobaczy? Ja mam żonę - Denis zaczął się bronić.

                                          Kobieta nie odpowiedziała. Zsunęła z siebie resztkę ubrania i poczęła kierować go w swoje strategiczne miejsca. Niebawem dosiadła go, a jej dręczyciel mógł wrócić w każdej chwili. Podskakiwała kompletnie nie rytmicznie na jego udach, raz wyżej, a innym razem niżej. Chwyciła dłonie Denisa i umieściła je na swoich cyckach. Potem ściskała nimi swoje jędrne półkule.

                                          Pułkownik w tym czasie patrzał rozkojarzony po pomieszczeniu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest w kuchni. Siedział na wprost okna, zasłanianego mu przez zdesperowaną i zdolną do wszystkiego młódkę. Za oknem leciał wróbel. W świetle Słońca odbijał się blask białego przedmiotu, który transportował. 

- List! - ryknął Denis, który zdał sobie sprawę, że ptak dopiero się wznosi.

                                          Momentalnie wstał na nogi, a młoda van Selerescu jakimś cudem nie spadła z niego. Dalej był w niej. Spojrzał jej w oczy. Doznał kolejnego szoku. Już nie było w nich strachu, tylko jakiś rodzaj satysfakcji. Spróbował oderwać od niej ręce, ale nie pozwoliła mu. Pchnął. Bez skutku.

                                          Rozpętała się szamotanina. W jej wyniku padli z głuchym łoskotem na podłogę. Była zrobiona z twardych, czerwonych płytek. Upadek zabolał bardziej Denisa, który został przygnieciony przez swoją oprawczynię. Szarpali sie dalej. On próbował się jej pozbyć. Ona ujeżdżała go powoli, przez niskie ruchy w górę - następujące niezwykle szybko.

- Czemu to robisz? - syknął, będąc już blisko finału.
- Syn zauważył herb na plecach księcia - zarechotała z dumą.
- Moi żołnierze was zabiją - groził jej - a ty będziesz mieć jeszcze wielu kochanków tego dnia i paru kolejnych! Zobaczymy ile wytrzymasz nim zdechniesz...

                                          Wymierzyła mu cios w policzek otwartą dłonią. Denis poczuł jak piecze go twarz. Kobieta straciła na moment szanse by się na nim utrzymać. Pchnął ją z całych sił, jednocześnie ciągnąc biodra w tył. Udało się. Wydobył z niej penisa, na moment przed punktem kulminacyjnym. Sperma opadała w trzech falach na posadzkę i stopy kobiety.

                                          Denis wstał błyskawicznie i podciągnął spodnie. Nie zdążył ich zasznurować, gdy do kuchni wpadł seler z synem. Obaj trzymali w dłoniach zardzewiałe miecze i dwie metalowe rurki. Denis nie wiedział do czego służą, ani skąd się wzięły, ale nie to było istotne. Z jednej strony miał nagą zdrajczynię, a z drugiej jej uzbrojonych ojca i brata.

                                          Wyjął miecz z pochwy. Miał niewielkie szanse na przeżycie. Za oknem kolejne dwa wróble leciały na południe z kopertą. Na zewnątrz rozległ się wrzask i rumor. Po sekundach usłyszał jak pięćdziesięciu mężczyzna dobywa miecze.

- Kusznicy - szepnął stary seler.

                                          Denis nie wiedział skąd mogli mieć kuszników, ale jeśli to była prawda, nie tylko on może dziś zginąć. Młody podszedł do niego. Uniósł w górę miecz i zaatakował. Denis zablokował. Atak był tak silny, a metal tak zardzewiały, że pękł. Kawałki ostrza rozprysły się po pomieszczeniu. Denisowi nic sie nie stało, gdyż miał na sobie kolczugę i dość grube spodnie.

                                          Nim się otrząsnął kobieta rzuciła mu się na plecy i założyła chwyt na szyję. Odciągnęła mu głowę w stronę sufitu. Nie widział nic, co się dzieje przed nim. Mimo to trzymał miecz, pochylony ostrzem w stronę mężczyzn.

- Zabarykaduj drzwi do dworu - warknął stary szlachcic do młodego.

                                          Tamten wybiegł, a Waldemar uderzył rurkom w kolano Denisa. Ból był straszny. Kolejny taki cios powalił go na kolana. Pociemniało mu przed oczami. Z całych sił walczył, lecz nie z wrogiem, chciał zachować przytomność.

- Waleczny - zakpił Waldemar, po czym zaśmiał się ochryple.

                                          Denis machnął rozpaczliwie mieczem. Trafił. Na udzie starego pojawiło sie rozcięcie, błyskawicznie zabarwione na czerwono. Zszokowany seler usiadł.

                                          Za oknem unosił się czarny dym. Co oznaczało, iż żołnierze już pala wioskę, ale dlaczego w takim razie nie szturmowali siedziby wroga? Zagadka została rozwiązana, gdy  z zewnątrz dobiegły rozpaczliwe wrzaski kobiet. Pomiędzy nimi nadal słychać było zetknięcia mieczy z kosami, widłami i motykami - jakich używali zwykle chłopi w takich sytuacjach.

- Giniecie - wychrypiał Denis.
- To ty giniesz - odpowiedziała dusicielka.

                                          Stary szlachcie wstał z krzesła i podszedł znów do Denisa. Uderzył go rurką w twarz. Pułkownik ryknął z bólu. 

- A to za pierodolenie Jagny! - krzyknął i wykonał drugi atak metalowym przedmiotem.

                                          Denis zablokował go w ostatniej chwili. Metal zabrzęczał o metal. Starzec cofnął się, obawiając się kontry. Był znów około półtora metra od ofiary, która nie była w stanie wstać.

                                          Siląc się na użycie Denis podniósł się i wbił łokieć w nagi brzuch córki szlachcica.  Ta ryknęła z bólu i puściła pułkownika. Van Nicolescu podniósł się, mimo mroczków jakie widział. Stał i chwiał się jak pijany. Wciąż trzymał miecz, a więc miał szanse przeżyć. Postawił nogę na łydce leżącej za nim kobiety. Rozległ sie chrzęst łamanej kończyny. Uderzył jeszcze obcasem wrzeszczącą kobietę w usta nim jej ojciec - i mąż w jednym - zaatakował. Chwiejący się Denis odparł pierwszy atak. I drugi, i trzeci. Starzec bił w furii. Za czwartym razem trafił w płuca. Za kilkoma kolejnymi w żebra, lewo udo i ucho.

                                          Pułkownik nigdy nie czuł takiego bólu. Lewy bok głowy zalała mu ciepła krew, lejąca się ciągłym strumieniem. czuł, że czegoś mu tam braknie, ale być może to ból zadziałał na niego jak środek znieczulający i nic nie czuł. Ciało mu drętwiało, a ból piekł.          Miało to i swoje strony. Wyraźnie przerażony szlachcic nie zadał mu śmiertelnego ciosu. Jeśli ma uratować życia, za cenę straty ucha to uwierzy, że bogowie lub chociaż jeden z nich istnieją.

- Zabij bydlaka - piszczała Jagna.
- Nie ma już ucha - stwierdził Waldemar, a jego słowa były jak sztylet wbity w serce doświadczonego oficera. - czy to nie jest wystarczająca kara?
- Nie - protestowała kobieta - on posiadł mnie jako jedyny poza tobą!

                                          Te słowa wyraźnie podziałały mobilizująco na starca, gdyż uniósł miecz i kucnął obok pozbawionego ucha Denisa. Ten leżał już w małej kałuży własnej krwi.

                                          Gdzieś daleko rozległy się trzaski i stuki. Ktoś dobijał się do drzwi. Ktoś zabijał, inny umierał. Jakaś chłopka wrzeszczała hańbiona przez gwardzistę księcia. Denis rozpoznał też nie wyraźny płacz kilku dzieci i głośny lament piskliwego, kobiecego głosu tuż za oknem. 

                                          Na zewnątrz trwało piekło. Nie trzeba było mieć wyobraźni poety żeby ujrzeć stos trupów, konające konie i ludzi, strzępy kobiecych ubrań i zmasakrowane ciała rannych, lecz Denis miał swoje problemy. Czekał na śmierć. Chłód ogarniał jego ciało i tracił przytomność. Stracił jej resztki nim nadszedł decydujący cios...

***

                                          Bitwa, a raczej rzeź zakończyła się kilkanaście minut temu. Jutro - najpóźniej pojutrze - zostanie tu tylko popiół i stosy trupów. Pomiędzy ogarniętymi pożogą chałupami leżały zwłoki. Kilkanaście miało kolczugi i elementy zbroi należące do wojsk księcia Filipa. Tarcza księcia dogorywała obok jednej z chat, choć jemu samemu nic się nie stało. Wszyscy chłopi i ich dzieci zostali wymordowani. Gniew Filipa i jego gwardzistów dosięgną ich wszystkich. Mała dziewczyna kończyła swój żywot, z poderżniętym gardłem przy drzwiach do płonącego dworu.

                                          Żołnierz kończyli gwałcić ostatnie żywe kobiety. Po wszystkim uśmiercali również i je. Nie oszczędzono nikogo, z wyjątkiem wnuka starego szlachcica.          
                                     Chłopak był już na parterze, gdy wdarto się do jego domu. Wybił szyby i uciekł w stronę pobliskiego lasu. Nikt go nie gonił. Czwórka, która sforsowała drzwi zajęła się mordowaniem jego ojca i dziadka. Po wszystkim dobrali się mu do matki. Dziecko nie słyszało jej wrzasków, płaczu i błagań o litość, ponieważ biegło już przez las.

                                          Po chwili kolejni dwaj żołnierze, którzy weszli do dworku dostrzegli ciało na podłodze. Należało do ich pułkownika. Miał zamknięte oczy i nie byli pewni czy żyje. Jeden z nich przyklęknął i przyłożył ucho nad usta Denisa van Nicoelscu.

- Żyje? - spytał drugi.
- Chyba oddycha.

// To już ostatni rozdział w tym tomie - poświęcony księciu Filipowi i jego gwardii. Jaki będzie finał wydarzeń z rozdziału 37 przekonacie się w kolejnym tomie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz