poniedziałek, 23 grudnia 2013

39. Ostatnie starcie



Rozdział 39
Ostatnie starcie

            Len i jego oddział opuścili Westdam z ogromnym uczuciem ulgi. Kilka - wydawałoby się nieznaczących - incydentów zepsuło ogólnie sielski okres czasu spędzonego przez nich w mieście rodu van Dojnal. Młody kapitan miał świeżo w pamięci przesłuchania osób, które chciały w desperacji zdezerterować do księcia Filipa.

            Sam Tao podczas przesłuchiwań zachowywał się różnie. Od pobicia podwładnego, chcącego zgwałcić pojmaną kobietę, przez wyzywanie podkomendnych aż po współżycie płciowe z przesłuchiwanymi kobietami. 

            Wiedział, że Akiko ma do niego żal o seks z rudą i brunetką, ale nie mogła go otwarcie skrytykować jako, że był jej zwierzchnikiem. Domyślał się, iż starsza koleżanka mogłaby posądzić go o zmuszenie wichrzycielek do aktu przez użycie przemocy, ale wiedział, że to i tak nie zmieniłoby przeszłości - kobiety same się zgodziły. Nawet mógłby powiedzieć, że same o to prosiły i do tego prowokowały, ale czego mógł oczekiwać od pijanych - sam też był nieźle wstawiony.  Ruda zasugerowała, że nie uniknie ich najgorsze - mogła mieć rację. Późniejszy bieg wydarzeń dowiódł, że faktycznie miała rację, bo pojmani mężczyźni zostali straceni z osobistego rozkazu van Dojnala. Między złotookim, a namiestnikiem miasta doszło z tego powodu do poważnej scysji.

- Jak śmiałeś?! - warczał Len na Roberta - to ja dowodziłem w mieście! Nie miałeś prawa...
- Owszem miałem - przerwał mu chłodno namiestnik.
- Jakim prawem? - spytał osłupiony Len.
- Namiestnika miasta.
- Namiestnika, który jest podległy bawiącemu u niego oficerowi armii.
- Oficera, który był tak pijany, że ruchał dziwki zamiast je przesłuchać! - wybuchnął Robert.

            Len nie potrafił wybaczyć tej bezczelności namiestnikowi. Od tamtej pory wszelkie formalności do wyjazdu - który nastąpił następnego dnia - załatwiała Akiko.

            Linescu sprawił się dobrze i z miasta wymaszerowała chorągiew licząca 100 piechurów i 10 jeźdźców, którym Tao zlecił role zwiadowców. Dodatkowo podążała z nimi grupa markietanek- sanitariuszek. Wśród tych ostatnich były Helga i Danuta. Len nie rozmawiał z nimi odkąd się pokłócili.

            Podążali naprzód byle szybciej, byle dalej od Westdamu, gdzie groził im wybuch małej wojenki między namiestnikiem miasta, a jego tymczasowym zwierzchnikiem. Z każdym przebytym metrem mogli czuć się spokojniejsi.

            Wędrowali wiele dni. Słońce coraz mocniej paliło ich z nad widnokręgu. Oślepiające promienie i brak wody często zmuszał chorągiew do robienia zdecydowanie zbyt długich - zdaniem kapitana - postojów. Zwiadowcy nie donosili o żadnych ruchach wojsk przeciwnika.

            Wszystko to spowodowało, że Len zaczął lekceważyć rywali Marca I.  Wódz poczuł się zbyt pewnie, a w ślad za nim i żołnierze. Pozwolił zbyt bardzo rozciągnąć skromną kolumnę wojsk.

            Zwiadowcy jechali około kilometra z przodu. Potem podążała gromada najstarszych stażem podwładnych Lena - w liczbie około 20 osób. Za nimi szły pojedyncze szeregi w odległości od metra do kilkudziesięciu metrów. Kapitan Tao podążał mniej więcej w połowie formacji.

            Spokojny do tej pory przemarsz został gwałtownie przerwany przez świst powietrza lecących z lasu grotów strzał. Nikt nie miał pojęcia kto i skąd atakuje.

- Padnij! - Len wydał rozkaz.

            Wojsko momentalnie padło na glebę. Większość wykonała rozkaz, chociaż zdarzyły się pojedyncze przypadki trafionych strzałami. Trudno było ocenić czy pozostawią rany czy zabiły... Oddział był zbyt rozproszony. Len mógł tylko patrzeć jak kolejne strzały mkną w powietrzu. Widział jak jego ludzie rozpaczliwie próbują się bronić.

- Wstawać! - gdzieś z przodu rozległ się głos Akiko - do broni! Co kobieta ma was wyręczać?!

            Len podniósł wzrok i zobaczył jak kobieta celuje swoim łukiem pojedyncze strzały do lasu. Namada nie próbowała trafić. Ona po prostu chciała dać przykład. Len kibicował w myślach jej z całych sił. Mrugnął oczami. Kiedy spojrzał znów, idący obok Akiko ludzie wzięci z Westdamu strzelali ze swoich łuków.
- Formować się! - rozkazała im Namada, a oni jej posłuchali.

            Łucznicy przykucnęli w dwuszeregu. Jeden był obrócony w lewo, a drugi w prawo - w każdym znajdowało się 5 mężczyzn. Akiko stała przed nimi i strzelała tam gdzie widziała ślad wroga. Westańczycy dawali mężny przykład dla pozostałych.

- Do mnie! - Tao wydarł się na będących za nim podwładnych.

            Niewielka grupa podniosła się, chociaż nie okazywali żadnych oznak zadowolenia. Powoli i nieśpiesznie podchodzili do Lena. Kilka strzał trafiło w jednego z mężczyzn. Padł martwy, a wydobywająca się z jego ran krew utworzyła małą kałużę. Ponagleni śmiercią towarzysza broni, zwiększyli swoje tempo i błyskawicznie znaleźli sie u boku Tao.

            Po kolejnym "rzucie oka" Len zastał zupełnie inną sytuację. Jego chorągiew zebrana w kilka gromad. Żołnierze chronili się za tarczami. Wciąż mknęło w nich mnóstwo strzał. Kapitan starał się oszacować ilu mniej więcej łuczników może ich atakować. Nie było to łatwe zważywszy na spory rozrzut pomiędzy miejscami, z których wylatywały strzały. Mimo to Len stwierdził, że napastników nie może być więcej niż 30 - 40.

- Za mną! - zawołał do swojej grupy i z rozłożonym Mieczem Błyskawicy ruszył ku jednemu z "ognisk" strzelców.

            Kilkunastu wojowników biegło za nim ku skrajowi lasu. Większość uzbrojona w halabardy - co mogło stanowić pewien problem podczas walki w lesie - na szczęście mieli też krótkie miecze. Im byli bliżej, tym więcej widzieli. Wchodząc do lasu Len dostrzegł już sztandary, na których widniały skrzyżowane miecze, na fioletowym tle. Złotooki nie zawracał sobie głowy czyj to symbol - na to przyjdzie pora później. Obejrzał się jeszcze w tył i zobaczył jak kolejne grupy jego chorągwi szturmują las, a drużyna Akiko osłania swoimi grotami tę, która była pod największym ostrzałem. 

            Poprawa organizacji podniosła morale drużyn, z jakich składała się chorągiew. Ta dowodzona przez kapitana Tao wbiegła już do lasu i metry dzieliły ich od kilkunastu wrogów. Sześciu łuczników szyło w nich strzałami, a za nimi stało około 10 mężczyzn gotowych do walki białą bronią.

- Do ataku! - rozkazał Len - Co najmniej jeden ma pozostać żywy! - ryknął kiedy byli już o kilka uderzeń serca od wroga.

            Tao ubrany był tego dnia lżej niż reszta wojska. Miał na sobie tylko szerokie, czarne spodnie i czerwony bezrękawnik. Każda strzała stanowiła dla niego śmiertelne niebezpieczeństwo.

            Złotooki wyskoczył w górę i uniósł w górę miecz, ściskając go obojgiem dłoń. Lądując przed jednym z łuczników ciął z całych sił. Rozległ się chrzęst metalu i żelazny szyszak rozpadł się na pół, a po czole łucznika pociekła lepka krew. Pierwszy wróg tego dnia padł.

            Len nie miał czasu cieszyć się sukcesem, gdyż tuż przed nim znaleźli się dwaj żołnierze uzbrojeni w długie miecze i drewniane tarcze, na których namalowano te same skrzyżowane miecze na fioletowym tle, które były na sztandarze. Chłopak nie myślał długo tylko rzucił się po przekątnej w prawo - w tył. Oddalił się od wroga w porę, gdyż dwa miecze przecięły powietrze w miejscu, gdzie stał jeszcze kilka sekund temu.

            Czuł jak bije mu serce. Jeszcze nigdy nie robiło tego tak mocno jak teraz. Wiedział, że jeden zły ruch - moment nieuwagi lub zbytniej pewności siebie - i zginie. Chciał pożyć jeszcze wiele lat. Ten dzień nie może być jego ostatnim. Musi przeżyć nawet jeśli miałby się wycofać z walki i dowodzić swoimi podkomendnymi z dala.

            Wstał błyskawicznie na nogi. Jego ludzie walczyli z przeciwnikami. Co chwilę ktoś krzyczał głośno z bólu. Jeszcze częściej dudniły uderzenia mieczy i trzaski tarcz. Kilku mężczyzn już leżało na trawie. Len dostrzegł, że tylko jeden z nich nosi barwy Armii Rumlandzkiej.

            W jego stronę biegł kolejny rywal. Nad głową trzymał miecz. Nie miał tarczy, ani płytowej zbroi czy chociaż kolczugi. Ubrany był w lnianą koszulę i wełnianą szatę wierzchnią. Nad jednym ramieniem widniał kołczan. Typowy strzelec- ochotnik. Mógł być łatwym łupem, kiedy miało się kolczugę. W obecnej sytuacji nawet on mógł uśmiercić słynnego partyzanta. Mimo to Tao zdecydował się na ryzykowny manewr.

            Kiedy wróg był kilkadziesiąt centymetrów od niego zrobił szybki wymach w przód i pchnął mieczem w klatkę piersiową wroga. Tak jak się spodziewał, rozciął szatę i koszulę. Ostrze przebiło ciało łucznika. Krew bryznęła w każdą stronę. Jeszcze nim to nastąpiło Len wyszarpnął miecz. Odskoczył szybko w lewo, nie chcąc ryzykować, że opadający z nad głowy miecz pozbawi go życia. 

            Kolejny wróg martwy. Kiedy wstał z ziemi zobaczył, że jego drużyna rozbiła wrogą. Dwóch chłopaków z Westdamu celowało halabardy w jeńca. Kilku wojów ganiało wrogów, którzy uciekli w głąb lasu. Len oszacował, że ma tylko kilku rannych. Na glebie leżało kilka trupów wrogiej armii. 

- Roger - zawołał jednego z nowych żołnierzy- idź zobacz jak inne drużyny.
-Tak jest - odparł dwudziestokilkuletni szatyn i pobiegł w stronę innych potyczek.

            Rozkazał związać jeńców i pilnować ich. Sam zebrał pozostałych pięciu wojów i powrócił na drogę. Stamtąd miał już lepszy widok, na to co dzieje się na obrzeżach lasu, po obu stronach traktu.

            Kilka potyczek już się zakończyło, a kilka nowych się rozpoczęło pomiędzy zwycięzcami  starych. Pojedynczy zbrojni ścigali uciekinierów po lesie. Ciężko było wskazać, która strona wygrywa. W kilku punktach lasu stali halabardnicy strzegący jeńców. Przy jednym z nich złotooki zauważył Helgę i inne sanitariuszki. Widok jeńców podsunął mu pomysł.

            Zdecydował się uwolnić pojmanych towarzyszy broni. Miał do dyspozycji pięciu ludzi, ale pokonanych wrogów strzegło zwykle po dwoje lub troje halabardników - tak przynajmniej zauważył.

- Za mną! - wydał rozkaz.

            Znów biegł jak szalony, a za nim resztka jego drużyny. Otaczający go towarzysze broni wiedzieli już co chce osiągnąć. Jeden z nich wyprzedził kapitana, mimo że ubrany był w dużo cięższą kolczugę. To właśnie ten człowiek zaatakował jako pierwszy. Jego atak został z łatwością zablokowany. Wtedy dobiegł Len i jego ciosu nikt już nie zdołał zablokować - trafił idealnie tam gdzie chciał.

            Błyskawicznie rozprawili się z wartownikami. Len wydał rozkaz uwolnienia więźniów. Żołnierze porozcinali więzy krępujące swoich towarzyszy broni. Ośmioro wojowniczych i zdolnych ludzi odzyskało wolność.

            Po uwolnieniu ostatniego człowieka, Len zdał sobie sprawę, że bitwa zakończyła się. W okolicy nie było żadnego wrogiego żołnierza. Część jego ludzi wracała z lasu, a reszta gromadziła się już na drodze.

- Co się stało? - spytał stojącego w pobliżu Linescu.
- Uciekli - odpowiedział porucznik - goniliśmy ich, ale to na nic.
- Byli szybsi?
- Mieli ufortyfikowane pozycje i wsparcie łuczników.
- Jak to?
- W lesie znajduje się strażnica i niewielkie zabudowania wokół niej. Dodatkowo zbudowali też umocnienia wokół całego terenu strażnicy.
- Prowadź mnie tam - polecił Len - niech Akiko Namada dowodzi do czasu mojego powrotu - powiedział do innych wojaków.

            Linescu poprowadził go między drzewami, w głąb lasu. Z daleka nie widział żadnych fortyfikacji, ani strażnicy. Teraz im był bliżej, tym więcej widział. Wieżyczka miała około 10 metrów wysokości, co przy okolicznych sosnach i dębach pozwalało być trudnym do dojrzenia z dala. Obok strażnicy znajdowały się cztery budynki. Nie wiedział do czego mogą służyć.

            Osiemdziesiąt metrów od celu zatrzymali się. Linescu stwierdził, że będąc bliżej narażą się na strzały łuczników. Len przykucnął i skradał się bliżej. Ubrany w dużo cięższy strój Linescu, nie mógł iść za nim. Obiecał tylko nie przeszkadzać szefowi. W razie problemów miał wezwać wsparcie.

            Tymczasem Len skradał się co raz bliżej. Widział już dokładnie, że cały obszar strażnicy jest otoczony niewysokim nasypem, na którym umieszczono opadłe gałęzie, nieduże kamienie i kilka dużych konarów. Za nim znajdowali się pierwsi wrodzy żołnierze. Dalej były budynki. W strażnicy - w oknach - można było dojrzeć gotowych do strzelania łuczników. Poza wieżą znajdowały się tam z pewnością magazyn, noclegownia, mały budynek dowodzenia i coś czego przeznaczenia Len nie potrafił zidentyfikować. Wiedział, że takiego celu nie zdobędzie, gdyż łucznicy i umocnienia nie pozwolą mu na swobodę działań. Niepocieszony wrócił do swoich ludzi.

- Nie ma szans ich pobić - powiedział po powrocie - nie ma szans za dnia - dodał ku pokrzepieniu serc - idziemy nocą!

            Do zmroku zajmował się instruowanie ludzi o szczegółach planu - jaki opracował na poczekaniu. Do dyspozycji miał 83 żołnierzy. 13 dostało rozkaz pilnowania obozu, rannych i kilkorga jeńców. Resztę podzielił na 5 osobowe grupy. Żadna grupa nie miała pojęcia o tym, co Len rozkazał innym - poza tym kiedy uzyskają wsparcie.

            Z nadejściem ciemności wyruszyli. Poruszali się nie wywołując prawie żadnego hałasu. Dzięki temu mogli marzyć o uzyskaniu sukcesu.

            Przy nasypie nie natrafili na problemy. Cztery grupy z łatwością unieszkodliwiły nielicznych i sennych wartowników. Żaden nie ogłosił nawet alarmu. Świadczyło to o dużej demoralizacji wśród wroga. Wiedział on, iż jego sprawa jest już przegrana.

            Kolejne grupy zdobyły bez problemu budynki na prawo od strażnicy. Dopiero wtedy nastały ciężkie czasy. Łucznicy zaczęli nękać członków S.O.L.A.R strzałami, a z reszty budynków wyszli inni przeciwnicy. Okazało się, że w rękach kapitana Tao były spiżarnia i pawilon kuchenno- jadalny. W oknie małego budynku wodza strażnicy, ciemna postać w bladym świetle księżyca wykrzykiwała, piskliwym głosem rozkazy.

            Złotooki miał twardy orzech do zgryzienia. Rozkazał będącym pod ręką piątką zaatakować. Przez to nie miał żadnych odwodów - przez chwilę. Kiedy oddelegowane do walki piątki starły się z obrońcami, do Lena przybyły te odpowiedzialne za wejście na teren placówki. Kolejne dwie obsadzały zdobyte budynki. Tao rozkazał połową nowoprzybyłych wzmocnić załogi, a reszcie rozpocząć szturm bezpośrednio na centrum oporu - strażnicę.

            W między czasie obrońcy wycofali się do pozostającego w ich rękach budynku. Jedna z piątek Lena zdobyła wcześniej mały budynek dowódcy, ale jego mieszkaniec zdołał uciec. W szybkich szacunkach kapitana stało się jasne, że przed jego przybyciem sporo ilość wrogów odeszła stąd. Rozkazał przerwać walkę o strażnicę.

            Rozlokował swoich po trzech budynkach. Cały czas nękali ich wrodzy łucznicy, którzy jednak strzelali coraz rzadziej. Ewidentnie kończyły im się strzały i chęci. Krótko po północy dowódca załogi strażnicy złożył Lenowi kapitulację. Tao zyskał 40 kolejnych więźniów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz