Rozdział 12
Tanzanit
Ciemna
karnacja Anety była najprzyjemniejszym widokiem jaki mógł podziwiać Len w
dalszym ciągu więziony w Norfdamie. Pochodząca z Państwa Czarnej Wrony kobieta
była przełożoną miejskiego szpitala oraz od pewnego czasu panią doktor
zajmującą się wymagającymi opieki medycznej jeńcami i więźniami. Liczyła sobie 44
lata i była wdową.
- Dlaczego właściwie nie wyszłaś ponownie
za mąż? – spytał jej Len podczas wizyty mającej potwierdzić jego pewną
sprawność fizyczną.
W
czasie kilkunastu wizyt jakie odbył u pani von Schmeterling zawiązała się
pomiędzy nimi nić porozumienia. W znacznej mierze wynikał on z różnic
charakterów występujących pomiędzy nimi. Aneta potrzebowała kogoś kto będzie
mógł ją wysłuchać, a Len nadawał się do tego idealnie. Słuchał jej, bo nie miał
innych rozrywek. Poza tym z natury był lakoniczny i małomówny, więc nie
przeszkadzał jej w wygadaniu się.
- Kochałam męża – odpowiedział ponuro.
- Po jego śmierci nie byłaby to zdrada –
zauważył przytomnie
- Wiem – odpowiedziała patrząc w okno.
Za
oknem jesienna pogoda dawała o sobie znać. Wiatr wiał coraz mocniej, a liście
spadały z drzew. Z nieba sączył się lekki deszczyk, który po chwili przerodził
się w potężną ulewę.
- Nie lubię takiej pogody – wyznała lekarka
– mam dziwne badania do wykonania na tobie – oznajmił po chwili.
- Co przez to rozumiesz?
- Mam sprawdzić twoją płodność – bąknęła zawstydzona.
Len
nie spodziewał się by kobieta w jej wieku miała odczuwać zawstydzenie z powodu
konieczności zbadania płodności u znacznie młodszego mężczyzny. Widać brak męża
od kilkunastu lat dał o sobie znać.
- Jak chcesz to zrobić? – spytał siląc się
na neutralny ton.
- Rozbierz się do bielizny – poleciła patrząc
na krople deszczu uderzające o okno.
Tao
posłusznie wstał i zaczął zdejmować z siebie kolejne części więziennej
garderoby, aż w końcu pozostał w samych slipach. Dopiero wtedy kobieta obróciła
się w jego stronę.
- Musisz go postawić – powiedziała wskazując
kciukiem na jego bieliznę.
Teraz
to Len poczuł jak jego twarz mimowolnie przybiera barwę truskawki. Nie wiedział
co powiedzieć. Poczuł jak głos uwiądł mu w gardle.
- Mówisz poważnie? – spytał w końcu.
- Niestety, tak – przyznała Aneta
odwracając wzrok.
Jeniec
przypadkiem przypomniał sobie jak lata temu spędzał noc w szpitalu w Twierdzy
Dzikie Pola i odwiedziła go tam jedna z sióstr Namada. Nie wiedział jeszcze
wtedy, że jest ona szpiegiem Ordy – a przynajmniej była nim jeszcze w tamtej
chwili. Pokazała mu wtedy jedne z najdorodniejszych cycków jakie w życiu mógł
oglądać. Przypomniał sobie tamtą chwilę i ich pocałunki, lecz nie dało to
spodziewanego efektu.
- Wiem, że to krępujące – powiedziała krzepiąco
Aneta widząc jak jego umysł pracuje.
Tao
nie odpowiedział. Zamiast tego postanowił przypomnieć sobie upojną noc jaką
spędził także w Twierdzy Dzikie Pola po jednym z bankietów z inną panią szpieg.
Teraz nie pamiętał już ani jak się nazywała ani jakie miała rysy twarzy. Wiedział
jednak, że w łóżku była bardzo dobra. Także i to nic nie dało. Niecodzienność
sytuacji, wyczerpanie trzyletnim pobytem w kiciu i presja pozbawiły go
zdolności do erekcji.
Za
wszelką ceną unikał wzroku pani von Schmeterling. Poczuł jak przeszły go dreszcze,
gdy ktoś położył mu rękę na ramieniu. Jego mięśnie napięły się gwałtownie.
Dopiero po chwili przypomniał sobie, że jest sam w pomieszczeniu z lekarką.
Napięcie ustąpiło wtedy tak samo nagle jak przyszło.
- Mogę ci pomóc – minęła chwila nim sens
tych słów dotarł do jego uszu.
Spojrzał
wtedy na obywatelkę Państwa Czarnej Wrony. Pomimo ukończonych 44 lat była w
dalszym ciągu atrakcyjna. Nie zważając na porę roku przyodziewała się w buty na
około dziesięciocentymetrowym obcasie, które powodowały, że jej – i tak już
zgrabne – nogi były jeszcze piękniejsze. Podkreślał to sięgający zaledwie do
połowy uda fartuch lekarski jaki zakładała kobieta. Przejechał wzrokiem jeszcze
wyżej. Ujrzał przyjemnie zaokrąglone biodra, wąską talię. Idąc dalej w górę jej
sylwetka ponownie stawała się szersza w klatce piersiowej. Dodatkowo kobieta
posiadała całkiem spore piersi co wynikało z pewnością z posiadania kilkorga
dzieci, które musiała przecież wykarmić. Jej rysy twarzy były ostre, acz nie
powodowało to odpychającego wrażenia. Z zaskoczeniem Len dostrzegł, że nie
widać zbyt wielu zmarszczek na jej twarzy. Po chwili przyznał sam sobie, że
jest to zasługa jej nienagannego – jak na warunki Norfdamu – makijażu.
- Jak? – spytał ledwo dosłyszalnie.
Nie
odpowiedziała tylko podeszła do niego i chwyciła za rękę. Delikatnie łapiąc
poprowadziła do kozetki, gdzie gestem zachęciła go do zajęcia miejsca. Kiedy to
zrobił niespodziewanie wskoczyła na jego kolana i objęła jedną dłonią na wysokości
nerek, drugą głaskając go po kręgosłupie. Poczuł przyjemny dreszcz. Nim zdołał
coś powiedzieć, lekarka wpiła się wargami w jego usta. Całowali się delikatnie
przez kilkadziesiąt sekund, po których język Anety wparował do jego jamy
ustnej. Z każda chwilą robiło się coraz bardziej gorąco i namiętnie pomiędzy
nimi.
Len
był tak bardzo pochłonięty całowaniem kobiety, że zupełnie zapomniał o dbaniu o
inne rejony jej ciała. Widząc to Aneta ponownie przejęła inicjatywę i chwyciła
jego dłonie w swoje. Jedną położyła na swojej piersi, a drugą na udzie. Młodego
mężczyzny nie trzeba było długo przekonywać do działania. Zaczął głaskać i
ściskać uda kobiety, a drugą ręką objął jej pierś i na zmianę ściskał ją i
zataczał kręgi po jej ciele. Poczuł jak on sam na dole twardnieje.
Widocznie
zarządczyni szpitala także to wyczuła, ponieważ nim zdołał się zorientować
zeskoczyła z jego kolan i już przyklękiwała przed nim. Pogłaskał ją po
potylicy, kiedy ona jednym ruchem zsunęła jego majtki do kostek i objęła ustami
to co z nich wyskoczyło. Zaczęła ssać jego męskość. Tego dnia wyposzczony Tao
nie potrzebował zbyt dużo czasu by dojść. Trysnął do jej ust nim zdołał
wypowiedzieć ostrzeżenie. Aneta nie poczuła się tym jednak urażona. Wyjęła z
kieszeni fartucha małą fiolkę i zebrała strużkę spermy z własnego policzka.
Resztę połknęła.
- No to mamy to załatwione – powiedziała wesoło
– Też uważasz, że zasłużyłam na nagrodę?
- Tak – przyznał kapitan patrząc w dół.
Była
w tej chwili tak bardzo seksowna, że zgodziłby się na wszystko czego tylko by
zapragnęła. Nie zdążył jej tego powiedzieć, bowiem ona znów przeszła do
działania. Wyprotestowała się i łapiąc go za dłonie nakłoniła do zejścia z
kozetki. Sama zajęła jego miejsce i przybrała pozycję półsiedzącą z szeroko
rozłożonymi nogami. Len zrozumiał jej aluzję i zajął miejsce pomiędzy nimi.
Kiedy to zrobił wspólnie zdjęli jej koronkowe majtki i teraz to on zaspokajał
ją oralnie. Wkrótce Aneta całkowicie się położyła jedną ręką dociskając jego
usta do swoich dolnych warg, a drugą drapała go po plecach. Wreszcie poczuła
jak robi jej się zbyt gorąco i jednym ruchem zerwała z siebie fartuch. Drugim
pozbyła się stanika. Leżała teraz przed nim ubrana tylko w podciągniętą na
biodra, białej spódniczce. Po chwili także i on był gotów do akcji, więc
zastąpił język penisem…
Len
wrócił do swojej celi dopiero wieczorem. Był wyczerpany, ale szczęśliwy. Poczuł
jak opuściła go część frustracji jaka rosła w nim odkąd trafił do więzienia.
Aneta była także jego pierwszą kobietą odkąd… jego ukochana Natasza została
zamordowana w pobliskim zamku. Z tego wszystkiego będąc dopiero ponownie
dopiero w celi zdał sobie sprawę, że zapomniał zapytać lekarkę kto i po co
zlecił jej przeprowadzenie tego rodzaju badań.
Do
celi odprowadzało go dwoje strażników. Jeden z nich był już jego stałym
towarzyszem spacerów pomiędzy celą, a częścią przeznaczoną dla personelu
cywilnego więzienia. Czasem prowadził go też na przesłuchania z kimś z rodu van
Nordescu. Chwile te jednak nie należały do najprzyjemniejszych – w odróżnieniu
od niedawnej wizyty u Anety.
- Walnie konia udane? – spytał pogardliwie
strażnik.
- Bardziej niż myślisz – odpowiedział zaczepnie.
- Jaki buńczuczny ten nasz walikonik – prychnął
drugi.
Pierwszy
nie odpowiedział – słownie – zamiast tego uderzył pięścią w brzuch Lena. Więzień
poczuł jak odbiera mu dech w płucach. Kolejny cios okazał się sierpem
wycelowanym dokładnie w jego lewe ucho. Po nim nastąpiły kolejne ciosy, których
nie był już w stanie nawet policzyć. Do celi wtoczył się oszołomiony z
trudnościami ze złapaniem oddechu. Zasnął gdy tylko dotknął starego i przy
okazji jedynego koca w swojej izolatce.
Plusem
pobicia okazała się wizyta Anety w jego celi już następnego poranka. Kobieta
uznała, że musi się nim zająć w samotności by nie sknocić czegoś z powodu
presji jaką wywierałaby na nią obecność strażników. Przekonała też ich, że
będzie bezpieczna, bo jak dotkliwie pobity, niezdolny do samodzielnej
egzystencji mężczyzna miałby jej coś zrobić. Przyznali jej rację, lecz
pozostali pod drzwiami.
Lekarka
szybko wyczyściła jego rany, a następnie opatrzyła te, które tego wymagały.
Ubrana była tak samo jak poprzedniego dnia. Kiedy skończyła usiadła na jego
kocu. Ułożyła sobie jego głowę na udach i gładziła troskliwie po czole i
policzkach.
- Dziękuję ci za wczoraj – wyszeptała tak
by nie dosłyszeli tego strażnicy podsłuchujący za drzwiami.
W
odpowiedzi Len przechylił głowę na bok, nosem podniósł spódniczkę delikatnie w
górę i ucałował w nagie udo. Kobieta zamruczała cicho, kiedy zaczął robić
malinkę jej nodze.
- Jesteś szalony – westchnęła cicho.
Zdjęła
jego głowę ze swoich nóg i ułożyła go na kocu. Przykucnęła nad nim. On w tym
czasie uniósł się na łokciach. Wpatrywał się w jej biust oblizując się przy tym
łapczywie.
- Ty bardziej skoro przychodzisz do mnie w
tym samym stroju co wczoraj – odpowiedział cicho, ale z błyskiem w oku.
- Zbyt długo nie miałam faceta.
- A dziewczynę? – dopytał ruszając
sugestywnie brwami.
- Len! – ofukała go szeptem, lecz i tak
zakryła usta.
Nim
zdołała cokolwiek dodać złapał ją w pasie i posadził na swoich kolanach.
Pogrążyli się w namiętnym pocałunku. Chwilę później Len głaszcząc partnerkę po
dolnych partiach pleców uniósł ją delikatnie w górę by włożyć jej ręce pod
fartuch i spódniczkę, wtedy ze zdziwieniem odkrył, że nie ma ona na sobie
majtek.
- Nie założyłaś? – spytał oniemiały.
W
odpowiedzi kobieta uniosła się ponownie. Tym razem zrobiła to by jednym ruchem
wydobyć z jego spodni członka i ustawić pionowo w górę. Kolejnym ruchem
zanurzyła go w swoim wnętrzu. Podnosiła się i opadała powoli, miarowo. Oboje
wiedzieli, że jeżeli zostaną przyłapani kobieta zapłaci za to swoim życiem. W
gorszych wariantach strażnicy zajmą miejsce Lena, lecz w ich działaniach nie
byłoby czułości czy troski o jej zadowolenie.
Kiedy
skończyli Aneta wtarła sobie jego nasienie w uda mówiąc, że to jeden z
najlepszych kremów dla kobiet jakie można dostać legalnie. Uśmiechnęła się przy
tym czarująco i pocałowała Lena delikatnie na pożegnanie. Pomogła mu poprawić
spodnie i wstała. Kończyła właśnie poprawiać swoją kreację, gdy rozległo się
pukanie w drzwi.
- Długo jeszcze? – warknął zza nich
strażnik.
- Już skończyłam – odpowiedziała obciągając
spódniczkę – możesz otworzyć drzwi.
Kiedy
tylko wyszła Len momentalnie zasnął. Obudził się dopiero następnego ranka. Ze
zdziwieniem odnotował, że w rogu celi znajduje się spora kałuża. Nie potrafił
sobie przypomnieć w jaki sposób mogła tu dotrzeć woda, jeżeli dotychczas nic
takiego nie miało miejsce. Uznał to za być może głupi żart wartowników.
Obok
kałuży znajdowała się miska z sucharami. Len postanowił zająć się śniadaniem.
Kiedy wyciągnął dłonie w stronę miski, ta niespodziewanie znalazła się w
objęciach kałuży i odpłynęła wraz z nią na drugą stronę celi. Kiedy kapitan
zbliżył się w to miejsce, miska jak i kałuża ponownie przemieściły się w inne
miejsce. Powtórzyło się to jeszcze 5 razy.
Wtedy
Len mocno już rozeźlony zatrzymał się w centralnym punkcie celi. Podniósł z
ziemi brudny koc. Zrobił krok w lewo, zarzucił kocem w prawo i zatrzymał miskę.
Kałuża przemokła przez koc i oddaliła w róg obok drzwi wejściowych. Nieco
uspokojony złotooki postanowił zbadać ją później. Najpierw zjadł śniadanie.
Konsumował obrócony plecami do drzwi, a więc i kałuży. Nie dostrzegł w związku z
tym, że woda przestała być wodą. W miejscu gdzie była kałuża zmaterializowała
się właśnie ubrana na czarno, zamaskowana postać. Zrobiła krok w stronę
więźnia, kiedy ten obrócił się ku niej.
- Kim jesteś? – spytał.
- Jak? – zdziwiła się postać.
Dopiero
teraz kiedy wyszła z kompletnej ciemności mógł dostrzec, że jej ubiór wydaje
się jej znajomy. Znajomy, lecz nie z tego świata. Przybysz ubrany był bowiem w
całkowicie czarny strój. Sposób maskowania twarzy także wydał mu się dziwnie
znajomy. Po ułamku sekundy zdał sobie sprawę, że jest to ninja. Kilka lat temu,
kiedy przybył do Międzymorza słyszał, że jedna z armii państw leżących tutaj
używa ninja jako formacji wojsk specjalnych. Tylko po co obce mocarstwo – miał stu
procentową pewność że nie jest to Rumlandia – wysyła kogoś z elitarnej
jednostki do jego celi.
- Czego chcesz? – spytał w końcu Tao.
Nie
otrzymał, jednak żadnej odpowiedzi. Zamiast niej, ninja wydobył z ciemności
miecz. Chwycił go pewnie w obie dłonie i już po sekundzie w ciemności dało się
dostrzec falowanie powietrza i gwałtowne cięcie spadające na Lena. Ten w
ostatniej chwili rzucił się w bok. Zatrzymał się dopiero na ścianie, co było
niezwykle bolesne. Wciąż lepsze to niż śmierć.
- Kto cię przysłał? – warknął Tao,
rozmasowując sobie głowę.
Wiedział
już, że nawet jeżeli przeżyje prawdopodobnie przybędzie mu sporo siniaków i
wiele innych ran. Także i tym razem nie otrzymał innej odpowiedzi niż atak. Tym
razem ninja ciął znad lewego ramienia. Tao zgrabnie uchylił się przed tym
atakiem, a potem odsunął w prawo przed kolejnym ciosem znad głowy. Pochwalił
się w myślach za ciągle dobry refleks, lecz wiedział, że długo tak nie
wytrzyma. Postanowił kontratakować.
Kiedy
kolejne cięcie pomknęło w jego biodro z prawej strony, odskoczył z całych sił
do tyłu. I zaraz potem odbił się od ściany na przeciwnika. Ten nie spodziewał
się takiego obrotu sprawy i Len z łoskotem wpadł na niego powalając ich obu na
posadzkę. W międzyczasie z rąk napastnika wypadł miecz. Póki co znajdował się w
lepszej pozycji. Migiem dosiadł przeciwnika tak by ten nie mógł wstać. Zadał
pierwszy prawy prosty na szczękę ninji. Potem poprawił lewym, ponownie prostym,
prawym sierpowym prosto w ucho i przeszedł do pojedynczych młotkowych. Masakrował
twarz niedoszłego zabójcy. Z każdym kolejnym ciosem ubywało mu sił, których i
tak nie miał zbyt dużo. Miał nadzieję, że to wystarczy na tyle by ubić
przybysza do nieprzytomności, znaleźć miecz i dokończyć dzieła.
Kiedy
opadł zmęczony z rywala, ten się nie podniósł. Nie słysząc jego oddechu, leżał
chwilę obok, dysząc ciężko. Wreszcie ostatkiem sił podniósł się na łokciach i
zaczął po omacku szukać miecza. Znalazł go i podpierając się na nim wbił
przeciwnikowi prosto w gardło. Opadł na niego odrzucając miecz na koc. Zerwał
maskę i rękawice z napastnika. Ukrył je w kącie, kiedy jego uwagę przykuł blask
dobywający się z palca trupa. Zerwał silnym pociągnięciem pierścień i nawet w
panujących w celi ciemnościach zauważył na nim niebieski, świecący kamyk. Z
uwagi na ciemności nie był pewien, ale sądził, że już go widział w przeszłości
i kamień ten nazywa się tanzanit i jest wyjątkowo rzadki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz