środa, 9 maja 2018

12. Tanzanit


Rozdział 12
Tanzanit

            Ciemna karnacja Anety była najprzyjemniejszym widokiem jaki mógł podziwiać Len w dalszym ciągu więziony w Norfdamie. Pochodząca z Państwa Czarnej Wrony kobieta była przełożoną miejskiego szpitala oraz od pewnego czasu panią doktor zajmującą się wymagającymi opieki medycznej jeńcami i więźniami. Liczyła sobie 44 lata i była wdową.

- Dlaczego właściwie nie wyszłaś ponownie za mąż? – spytał jej Len podczas wizyty mającej potwierdzić jego pewną sprawność fizyczną.

            W czasie kilkunastu wizyt jakie odbył u pani von Schmeterling zawiązała się pomiędzy nimi nić porozumienia. W znacznej mierze wynikał on z różnic charakterów występujących pomiędzy nimi. Aneta potrzebowała kogoś kto będzie mógł ją wysłuchać, a Len nadawał się do tego idealnie. Słuchał jej, bo nie miał innych rozrywek. Poza tym z natury był lakoniczny i małomówny, więc nie przeszkadzał jej w wygadaniu się.

- Kochałam męża – odpowiedział ponuro.
- Po jego śmierci nie byłaby to zdrada – zauważył przytomnie
- Wiem – odpowiedziała patrząc w okno.

            Za oknem jesienna pogoda dawała o sobie znać. Wiatr wiał coraz mocniej, a liście spadały z drzew. Z nieba sączył się lekki deszczyk, który po chwili przerodził się w potężną ulewę.

- Nie lubię takiej pogody – wyznała lekarka – mam dziwne badania do wykonania na tobie – oznajmił po chwili.
- Co przez to rozumiesz?
- Mam sprawdzić twoją płodność – bąknęła zawstydzona.

            Len nie spodziewał się by kobieta w jej wieku miała odczuwać zawstydzenie z powodu konieczności zbadania płodności u znacznie młodszego mężczyzny. Widać brak męża od kilkunastu lat dał o sobie znać.

- Jak chcesz to zrobić? – spytał siląc się na neutralny ton.
- Rozbierz się do bielizny – poleciła patrząc na krople deszczu uderzające o okno.

            Tao posłusznie wstał i zaczął zdejmować z siebie kolejne części więziennej garderoby, aż w końcu pozostał w samych slipach. Dopiero wtedy kobieta obróciła się w jego stronę.

- Musisz go postawić – powiedziała wskazując kciukiem na jego bieliznę.

            Teraz to Len poczuł jak jego twarz mimowolnie przybiera barwę truskawki. Nie wiedział co powiedzieć. Poczuł jak głos uwiądł mu w gardle.

- Mówisz poważnie? – spytał w końcu.
- Niestety, tak – przyznała Aneta odwracając wzrok.

            Jeniec przypadkiem przypomniał sobie jak lata temu spędzał noc w szpitalu w Twierdzy Dzikie Pola i odwiedziła go tam jedna z sióstr Namada. Nie wiedział jeszcze wtedy, że jest ona szpiegiem Ordy – a przynajmniej była nim jeszcze w tamtej chwili. Pokazała mu wtedy jedne z najdorodniejszych cycków jakie w życiu mógł oglądać. Przypomniał sobie tamtą chwilę i ich pocałunki, lecz nie dało to spodziewanego efektu.

- Wiem, że to krępujące – powiedziała krzepiąco Aneta widząc jak jego umysł pracuje.

            Tao nie odpowiedział. Zamiast tego postanowił przypomnieć sobie upojną noc jaką spędził także w Twierdzy Dzikie Pola po jednym z bankietów z inną panią szpieg. Teraz nie pamiętał już ani jak się nazywała ani jakie miała rysy twarzy. Wiedział jednak, że w łóżku była bardzo dobra. Także i to nic nie dało. Niecodzienność sytuacji, wyczerpanie trzyletnim pobytem w kiciu i presja pozbawiły go zdolności do erekcji.

            Za wszelką ceną unikał wzroku pani von Schmeterling. Poczuł jak przeszły go dreszcze, gdy ktoś położył mu rękę na ramieniu. Jego mięśnie napięły się gwałtownie. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że jest sam w pomieszczeniu z lekarką. Napięcie ustąpiło wtedy tak samo nagle jak przyszło.

- Mogę ci pomóc – minęła chwila nim sens tych słów dotarł do jego uszu.

            Spojrzał wtedy na obywatelkę Państwa Czarnej Wrony. Pomimo ukończonych 44 lat była w dalszym ciągu atrakcyjna. Nie zważając na porę roku przyodziewała się w buty na około dziesięciocentymetrowym obcasie, które powodowały, że jej – i tak już zgrabne – nogi były jeszcze piękniejsze. Podkreślał to sięgający zaledwie do połowy uda fartuch lekarski jaki zakładała kobieta. Przejechał wzrokiem jeszcze wyżej. Ujrzał przyjemnie zaokrąglone biodra, wąską talię. Idąc dalej w górę jej sylwetka ponownie stawała się szersza w klatce piersiowej. Dodatkowo kobieta posiadała całkiem spore piersi co wynikało z pewnością z posiadania kilkorga dzieci, które musiała przecież wykarmić. Jej rysy twarzy były ostre, acz nie powodowało to odpychającego wrażenia. Z zaskoczeniem Len dostrzegł, że nie widać zbyt wielu zmarszczek na jej twarzy. Po chwili przyznał sam sobie, że jest to zasługa jej nienagannego – jak na warunki Norfdamu – makijażu.

- Jak? – spytał ledwo dosłyszalnie.

            Nie odpowiedziała tylko podeszła do niego i chwyciła za rękę. Delikatnie łapiąc poprowadziła do kozetki, gdzie gestem zachęciła go do zajęcia miejsca. Kiedy to zrobił niespodziewanie wskoczyła na jego kolana i objęła jedną dłonią na wysokości nerek, drugą głaskając go po kręgosłupie. Poczuł przyjemny dreszcz. Nim zdołał coś powiedzieć, lekarka wpiła się wargami w jego usta. Całowali się delikatnie przez kilkadziesiąt sekund, po których język Anety wparował do jego jamy ustnej. Z każda chwilą robiło się coraz bardziej gorąco i namiętnie pomiędzy nimi.

            Len był tak bardzo pochłonięty całowaniem kobiety, że zupełnie zapomniał o dbaniu o inne rejony jej ciała. Widząc to Aneta ponownie przejęła inicjatywę i chwyciła jego dłonie w swoje. Jedną położyła na swojej piersi, a drugą na udzie. Młodego mężczyzny nie trzeba było długo przekonywać do działania. Zaczął głaskać i ściskać uda kobiety, a drugą ręką objął jej pierś i na zmianę ściskał ją i zataczał kręgi po jej ciele. Poczuł jak on sam na dole twardnieje.

            Widocznie zarządczyni szpitala także to wyczuła, ponieważ nim zdołał się zorientować zeskoczyła z jego kolan i już przyklękiwała przed nim. Pogłaskał ją po potylicy, kiedy ona jednym ruchem zsunęła jego majtki do kostek i objęła ustami to co z nich wyskoczyło. Zaczęła ssać jego męskość. Tego dnia wyposzczony Tao nie potrzebował zbyt dużo czasu by dojść. Trysnął do jej ust nim zdołał wypowiedzieć ostrzeżenie. Aneta nie poczuła się tym jednak urażona. Wyjęła z kieszeni fartucha małą fiolkę i zebrała strużkę spermy z własnego policzka. Resztę połknęła.

- No to mamy to załatwione – powiedziała wesoło – Też uważasz, że zasłużyłam na nagrodę?
- Tak – przyznał kapitan patrząc w dół.

            Była w tej chwili tak bardzo seksowna, że zgodziłby się na wszystko czego tylko by zapragnęła. Nie zdążył jej tego powiedzieć, bowiem ona znów przeszła do działania. Wyprotestowała się i łapiąc go za dłonie nakłoniła do zejścia z kozetki. Sama zajęła jego miejsce i przybrała pozycję półsiedzącą z szeroko rozłożonymi nogami. Len zrozumiał jej aluzję i zajął miejsce pomiędzy nimi. Kiedy to zrobił wspólnie zdjęli jej koronkowe majtki i teraz to on zaspokajał ją oralnie. Wkrótce Aneta całkowicie się położyła jedną ręką dociskając jego usta do swoich dolnych warg, a drugą drapała go po plecach. Wreszcie poczuła jak robi jej się zbyt gorąco i jednym ruchem zerwała z siebie fartuch. Drugim pozbyła się stanika. Leżała teraz przed nim ubrana tylko w podciągniętą na biodra, białej spódniczce. Po chwili także i on był gotów do akcji, więc zastąpił język penisem…

            Len wrócił do swojej celi dopiero wieczorem. Był wyczerpany, ale szczęśliwy. Poczuł jak opuściła go część frustracji jaka rosła w nim odkąd trafił do więzienia. Aneta była także jego pierwszą kobietą odkąd… jego ukochana Natasza została zamordowana w pobliskim zamku. Z tego wszystkiego będąc dopiero ponownie dopiero w celi zdał sobie sprawę, że zapomniał zapytać lekarkę kto i po co zlecił jej przeprowadzenie tego rodzaju badań.

            Do celi odprowadzało go dwoje strażników. Jeden z nich był już jego stałym towarzyszem spacerów pomiędzy celą, a częścią przeznaczoną dla personelu cywilnego więzienia. Czasem prowadził go też na przesłuchania z kimś z rodu van Nordescu. Chwile te jednak nie należały do najprzyjemniejszych – w odróżnieniu od niedawnej wizyty u Anety.

- Walnie konia udane? – spytał pogardliwie strażnik.
- Bardziej niż myślisz – odpowiedział zaczepnie.
- Jaki buńczuczny ten nasz walikonik – prychnął drugi.

            Pierwszy nie odpowiedział – słownie – zamiast tego uderzył pięścią w brzuch Lena. Więzień poczuł jak odbiera mu dech w płucach. Kolejny cios okazał się sierpem wycelowanym dokładnie w jego lewe ucho. Po nim nastąpiły kolejne ciosy, których nie był już w stanie nawet policzyć. Do celi wtoczył się oszołomiony z trudnościami ze złapaniem oddechu. Zasnął gdy tylko dotknął starego i przy okazji jedynego koca w swojej izolatce.

            Plusem pobicia okazała się wizyta Anety w jego celi już następnego poranka. Kobieta uznała, że musi się nim zająć w samotności by nie sknocić czegoś z powodu presji jaką wywierałaby na nią obecność strażników. Przekonała też ich, że będzie bezpieczna, bo jak dotkliwie pobity, niezdolny do samodzielnej egzystencji mężczyzna miałby jej coś zrobić. Przyznali jej rację, lecz pozostali pod drzwiami.

            Lekarka szybko wyczyściła jego rany, a następnie opatrzyła te, które tego wymagały. Ubrana była tak samo jak poprzedniego dnia. Kiedy skończyła usiadła na jego kocu. Ułożyła sobie jego głowę na udach i gładziła troskliwie po czole i policzkach.

- Dziękuję ci za wczoraj – wyszeptała tak by nie dosłyszeli tego strażnicy podsłuchujący za drzwiami.

            W odpowiedzi Len przechylił głowę na bok, nosem podniósł spódniczkę delikatnie w górę i ucałował w nagie udo. Kobieta zamruczała cicho, kiedy zaczął robić malinkę jej nodze.

- Jesteś szalony – westchnęła cicho.

            Zdjęła jego głowę ze swoich nóg i ułożyła go na kocu. Przykucnęła nad nim. On w tym czasie uniósł się na łokciach. Wpatrywał się w jej biust oblizując się przy tym łapczywie.

- Ty bardziej skoro przychodzisz do mnie w tym samym stroju co wczoraj – odpowiedział cicho, ale z błyskiem w oku.
- Zbyt długo nie miałam faceta.
- A dziewczynę? – dopytał ruszając sugestywnie brwami.
- Len! – ofukała go szeptem, lecz i tak zakryła usta.

            Nim zdołała cokolwiek dodać złapał ją w pasie i posadził na swoich kolanach. Pogrążyli się w namiętnym pocałunku. Chwilę później Len głaszcząc partnerkę po dolnych partiach pleców uniósł ją delikatnie w górę by włożyć jej ręce pod fartuch i spódniczkę, wtedy ze zdziwieniem odkrył, że nie ma ona na sobie majtek.

- Nie założyłaś? – spytał oniemiały.

            W odpowiedzi kobieta uniosła się ponownie. Tym razem zrobiła to by jednym ruchem wydobyć z jego spodni członka i ustawić pionowo w górę. Kolejnym ruchem zanurzyła go w swoim wnętrzu. Podnosiła się i opadała powoli, miarowo. Oboje wiedzieli, że jeżeli zostaną przyłapani kobieta zapłaci za to swoim życiem. W gorszych wariantach strażnicy zajmą miejsce Lena, lecz w ich działaniach nie byłoby czułości czy troski o jej zadowolenie.

            Kiedy skończyli Aneta wtarła sobie jego nasienie w uda mówiąc, że to jeden z najlepszych kremów dla kobiet jakie można dostać legalnie. Uśmiechnęła się przy tym czarująco i pocałowała Lena delikatnie na pożegnanie. Pomogła mu poprawić spodnie i wstała. Kończyła właśnie poprawiać swoją kreację, gdy rozległo się pukanie w drzwi.

- Długo jeszcze? – warknął zza nich strażnik.
- Już skończyłam – odpowiedziała obciągając spódniczkę – możesz otworzyć drzwi.

            Kiedy tylko wyszła Len momentalnie zasnął. Obudził się dopiero następnego ranka. Ze zdziwieniem odnotował, że w rogu celi znajduje się spora kałuża. Nie potrafił sobie przypomnieć w jaki sposób mogła tu dotrzeć woda, jeżeli dotychczas nic takiego nie miało miejsce. Uznał to za być może głupi żart wartowników.

            Obok kałuży znajdowała się miska z sucharami. Len postanowił zająć się śniadaniem. Kiedy wyciągnął dłonie w stronę miski, ta niespodziewanie znalazła się w objęciach kałuży i odpłynęła wraz z nią na drugą stronę celi. Kiedy kapitan zbliżył się w to miejsce, miska jak i kałuża ponownie przemieściły się w inne miejsce. Powtórzyło się to jeszcze 5 razy.

            Wtedy Len mocno już rozeźlony zatrzymał się w centralnym punkcie celi. Podniósł z ziemi brudny koc. Zrobił krok w lewo, zarzucił kocem w prawo i zatrzymał miskę. Kałuża przemokła przez koc i oddaliła w róg obok drzwi wejściowych. Nieco uspokojony złotooki postanowił zbadać ją później. Najpierw zjadł śniadanie. Konsumował obrócony plecami do drzwi, a więc i kałuży. Nie dostrzegł w związku z tym, że woda przestała być wodą. W miejscu gdzie była kałuża zmaterializowała się właśnie ubrana na czarno, zamaskowana postać. Zrobiła krok w stronę więźnia, kiedy ten obrócił się ku niej.

- Kim jesteś? – spytał.
- Jak? – zdziwiła się postać.

            Dopiero teraz kiedy wyszła z kompletnej ciemności mógł dostrzec, że jej ubiór wydaje się jej znajomy. Znajomy, lecz nie z tego świata. Przybysz ubrany był bowiem w całkowicie czarny strój. Sposób maskowania twarzy także wydał mu się dziwnie znajomy. Po ułamku sekundy zdał sobie sprawę, że jest to ninja. Kilka lat temu, kiedy przybył do Międzymorza słyszał, że jedna z armii państw leżących tutaj używa ninja jako formacji wojsk specjalnych. Tylko po co obce mocarstwo – miał stu procentową pewność że nie jest to Rumlandia – wysyła kogoś z elitarnej jednostki do jego celi.

- Czego chcesz? – spytał w końcu Tao.

            Nie otrzymał, jednak żadnej odpowiedzi. Zamiast niej, ninja wydobył z ciemności miecz. Chwycił go pewnie w obie dłonie i już po sekundzie w ciemności dało się dostrzec falowanie powietrza i gwałtowne cięcie spadające na Lena. Ten w ostatniej chwili rzucił się w bok. Zatrzymał się dopiero na ścianie, co było niezwykle bolesne. Wciąż lepsze to niż śmierć.

- Kto cię przysłał? – warknął Tao, rozmasowując sobie głowę.

            Wiedział już, że nawet jeżeli przeżyje prawdopodobnie przybędzie mu sporo siniaków i wiele innych ran. Także i tym razem nie otrzymał innej odpowiedzi niż atak. Tym razem ninja ciął znad lewego ramienia. Tao zgrabnie uchylił się przed tym atakiem, a potem odsunął w prawo przed kolejnym ciosem znad głowy. Pochwalił się w myślach za ciągle dobry refleks, lecz wiedział, że długo tak nie wytrzyma. Postanowił kontratakować.

            Kiedy kolejne cięcie pomknęło w jego biodro z prawej strony, odskoczył z całych sił do tyłu. I zaraz potem odbił się od ściany na przeciwnika. Ten nie spodziewał się takiego obrotu sprawy i Len z łoskotem wpadł na niego powalając ich obu na posadzkę. W międzyczasie z rąk napastnika wypadł miecz. Póki co znajdował się w lepszej pozycji. Migiem dosiadł przeciwnika tak by ten nie mógł wstać. Zadał pierwszy prawy prosty na szczękę ninji. Potem poprawił lewym, ponownie prostym, prawym sierpowym prosto w ucho i przeszedł do pojedynczych młotkowych. Masakrował twarz niedoszłego zabójcy. Z każdym kolejnym ciosem ubywało mu sił, których i tak nie miał zbyt dużo. Miał nadzieję, że to wystarczy na tyle by ubić przybysza do nieprzytomności, znaleźć miecz i dokończyć dzieła.

            Kiedy opadł zmęczony z rywala, ten się nie podniósł. Nie słysząc jego oddechu, leżał chwilę obok, dysząc ciężko. Wreszcie ostatkiem sił podniósł się na łokciach i zaczął po omacku szukać miecza. Znalazł go i podpierając się na nim wbił przeciwnikowi prosto w gardło. Opadł na niego odrzucając miecz na koc. Zerwał maskę i rękawice z napastnika. Ukrył je w kącie, kiedy jego uwagę przykuł blask dobywający się z palca trupa. Zerwał silnym pociągnięciem pierścień i nawet w panujących w celi ciemnościach zauważył na nim niebieski, świecący kamyk. Z uwagi na ciemności nie był pewien, ale sądził, że już go widział w przeszłości i kamień ten nazywa się tanzanit i jest wyjątkowo rzadki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz