czwartek, 11 grudnia 2014

22. Ab Jove principium

"Dla kochanej Ojczyzny w nieszczęście to popadłem
i popadam niewinnie przyciśnięty do nieprzyjaciół."
J. Lubomirski 


Rozdział 22
Ab Iove principium*

            Denis van Nicolescu postanowił osobiście dowodzić akcją uprowadzenia Róży Namada z jednej z przygranicznych wiosek rumlandzkich. Nie zważał na to, że jest jednym z dwóch najbardziej znanych wygnańców ze swojej ojczyzny. Miał już dość porażek, jakie od czasu wybuchu wojny domowej ponosił ze swoim księciem. Wciąż w pamięci miał śmierć pozostałej dwójki synów zmarłego ponad rok temu monarchy.

            Na wycieczkę do ojczyzny zmotywował dwudziestu Ordyńców. Postanowił też zabrać ze sobą pochodzącą z Rumlandii markietankę, której obecność zaczynała stawać się problematyczna ze względu na jej komunistyczne przekonania. Z tego też względu zaraz po opuszczeniu Przystani Chana przez mały oddział, została zgładzona w lesie, a jej zwłoki zakopane pod bliżej nieznanym nikomu dębem. Denis nie przejmował się, że jest to okrutne. Dla dobra księcia i powodzenia swojej misji gotów był do największych poświęceń i okrucieństw. Każdy kto stanie na drodze do sukcesu Filipa i jego pułkownika musiał być pewnym, że długo nie pożyje.

            Na wyprawę tymczasowe wojsko Denisa zostało umundurowane w pomalowane na zielono kolczugi i nagolenniki. Resztę ich stroju stanowiły brązowe spodnie wojskowe i ciemnozielone bluzy zakładane pod kolczugi. Nakryciem głowy były futrzane, ordyńskie czapy. Każdy zbrojny uzbrojony był w krótki łuk wraz ze sporym zapasem strzał, nóż myśliwski, krótki miecz oraz sztylet.

            Książę Filip solidnie się naprosił chana Tuhaja i jego doradców żeby dostać kilku żołnierzy. Początkowo żądał całej chorągwi, ale został wyśmiany przez syna władcy, Fatik. Następca tronu uważał, że wyprawa jest śmieszna, a do tego ma ona znamiona prowokacji. Filip zdał sobie wtedy sprawę, że będzie zmuszony płaszczyć się przed całym dworem chana, jeśli marzy o chociaż symbolicznym wsparciu. Ostatecznie przez kilka dni zabiegał u różnych znamienitości o poparcie dla swojej sprawy. Najtrudniejszym zadaniem okazało się przekonanie Ordyńców dlaczego tak bardzo zależy mu na pojmaniu dziewczyny skoro i tak wymordował już całą jej najbliższą rodzinę będącą na terenie kraju. Książę ratował się wtedy gadką o tym, że jej obecność w stolicy Ordy jest częścią większego planu, który zrodził się w głowie pretendenta do tronu podczas jednej z narad jakie odbywał z pułkownikiem van Nicolescu. Wreszcie udało mu się zdobyć aprobatę innych synów chana Misahara i Mustafy, który równocześnie był też głównym wodzem ordyńskiej armii. Wtedy dostał nieoficjalnie dwudziestu żołnierzy konnych i specjalne wyposażenie dla nich.

            Podczas kolejnego spotkania na szczycie między Filipem a synami chana,  van Nicolescu także był obecny. Specjalnie na tę uroczystość ubrał się w odświętne szaty oraz świeżo wypastowane buty.

- Ludzie są gotowi do wyruszenia - oświadczył Mustafa.
- Kiedy pragniesz książę zacząć? - spytał Misahar.

            Filip milczał. Zamiast niego głos zabrał Denis, który wygłosił długi wywód na temat dotychczasowych niepowodzeń i co najwyżej połowicznych sukcesów w zwalczaniu nowej władzy w Rumlandii. Mustafa bardzo niechętnie, ale jednak przystał na propozycję żeby pułkownik koordynował całą akcję.

- Pamiętaj tylko oficerze, że nie chcemy przelewać krwi naszych wiernych Ordyńców - upomniał go na zakończenie Misahar.
- Bo inaczej twoja żona może zacząć obsługiwać mojego konia - zagroził z kolei Mustafa.

            Wnętrze Denisa zapłonęło wtedy żywym ogniem i prawie namacalnym gniewem, jednak nie odezwał się ani słowem. Jego twarzy nie udało się zachować kamiennego, niewzruszonego oblicza, więc obaj młodzi arystokraci wiedzieli, że stary żołnierz wziął sobie do serca ich rady.

            Nim nadszedł ostateczny termin wymarszu, Denis zdał sobie sprawę jak bardzo będzie mu brakowało Anny przez ten czas, kiedy go nie będzie. Dodatkowo otuchy nie dodawał mu fakt, że jego żona wciąż miała opinię Rozwartej Damy, chociaż byłby gotów w tej chwili odciąć sobie dłoń, że przez cały okres ich małżeństwa była mu wierna. Ot paradoks. Do ślubu zostali zmuszeni przez Jona van Nordescu i jego chytrą żonę, którzy przyłapali pułkownika na seksie. Denis nie zdobyłby się na zawarcie tego małżeństwa gdyby nie groźby ojca Anny. Nie kochał jej. Przez dłuższy czas miał nawet problem żeby zdobyć się do powtórnych skonsumowań małżeństwa. Z biegiem czasu przyzwyczajał się do obecności żony i życia z nią. Odkąd powiedziała mu, że jest w ciąży jego stosunek do niej zmienił się. Gdzieś w głębi duszy odnalazł nieznane mu od lat uczucia. Gotów był do pracy nad zmianą swojego sposobu myślenia o Rozwartej Damie. Z każdym dniem, który upłynął od tego czasu był coraz bliżej przyjęcia do wiadomości, iż pokochał ją pomimo swoich początkowych oporów. Z tego też względu nie cieszyła go wieść, że musi ją opuścić na tydzień, dwa lub więcej.

            Ostatni dzień swojego wspólnego pobytu w Przystani Chana zamiast na zakończeniu planowania porwania młodej Namady, spędził w łóżku z żoną. Zrobili to tego dnia kilka razy, a w przerwach pomiędzy kolejnymi stosunkami pieścili swoje ciała długo i starannie.

            Po ostatnim zbliżeniu - już rano w dzień wyjazdu - Denis leżał jeszcze nago w łożu. Anna miała już większy niż jeszcze kilka tygodni temu brzuszek. Ubierała właśnie kremowobiały stanik, kiedy Denis uświadomił sobie co właściwie do niej czuje. Teraz pozostało mu już tylko jej to wyznać. Żeby wiedziała, żeby pamiętała kiedy go już przy niej nie będzie. Zawsze mógł poprosić któregoś z pozostałych przy życiu rumlandzkich wojów, ale nie miał do nich aż takiego zaufania, ażeby uwierzyć iż są w stanie oprzeć się wdziękom Anny. Patrzył tak na kobietę i zbierał się do swojego wyznania. Nie robił tego już tak długo, że prawie nie pamiętał jak się do tego zabrać. Tymczasem pani van Nicolescu przyodziała się już w bawełniane majtki oraz ciemne rajstopy. Rozglądała się po pokoju, nie widząc jak usta jej męża otwierają się i zamykają nie wydając żadnego dźwięku zupełnie jak u ryby. Wreszcie dostrzegła zieloną, luźną sukienkę na szerokich ramiączkach. Chciała do niej podejść, ale Denis był szybszy. Jednym zwinnym susem zerwał się z łóżka i zatrzymał ją wpół drogi do kiecki.

- Zostaw - szamotała się Anna - chcę się ubrać!
- A ja chcę coś ci powiedzieć - zaprotestował Denis.
- To nie może poczekać? - spytała kobieta próbując przepchnąć męża.
- Nie - powiedział łapiąc ją za nadgarstki.
- To mów! - ponagliła go niecierpliwie Rozwarta Dama.

            Denis spojrzał jej w oczy i po raz kolejny zapomniał języka w gębie. Były tak bardzo piękne, takie rozmarzone i wymęczone po ich ostatnich igraszkach. Złapał jej podbródek i przyciągnął do siebie. Pocałował delikatnie w usta. Spojrzał znów w oczy i wziął głęboki oddech.

- Kocham cię - szepnął prawie niedosłyszalnie.
- Co powiedziałeś? - spytała Anna, zupełnie jakby nie dosłyszała co powiedział.
- Kocham cię - powiedział głośniej, nie patrząc jej już w oczy.

            Anna nie odpowiedziała od razu. Przytuliła się czule do męża, głowę kładąc na jego ramieniu. Składała delikatne pocałunki na jego szyi, policzku i wreszcie ustach. Dopiero wtedy nie odrywając się od Denisa powiedziała:

- Już się bałem, że mi tego nie powiesz, bo widzisz... - tu zrobiła krótką pauzę - ja też cię kocham.

            Dopiero wtedy Denis poczuł się tak spokojny, że mógł ruszać na wyprawę. Oczywiście wcześniej wygłosił jeszcze memorandum do swojej ukochanej i poczuł jak ma się zachowywać podczas jego nieobecności. Zapomniał tylko obwieścić, że zabiera ze sobą jedyną kobietę pochodzącą z tego samego kraju co ona.

            Nie brał ze sobą żadnego bagażu. Ahmed Isajelwowicz wartownik z pałacu chana, który miał być dowódcą Ordyńców podległym Denisowi miał załatwić zapasy pożywienia i wody, a także konie. Denis poznał wartownika krótko po zamieszkaniu w stolicy państwa Ordyńców. Ahmed pochodził ze zubożałego rodu szlacheckiego. W związku z tym pułkownikowi łatwiej przychodziło porozumieć się z nim niż z jakimś oficerem armii chana pochodzącym z motłochu. Inną kwestią był charakter wartownika, a ten nie należał do najprzyjemniejszych. Sam fakt, że wieczory spędzał w knajpach na piciu niemalże w trupa i uganianiu się za kobietami pokazywał, że gentelman z niego żaden. Skutkiem jednej z takich pijatyk była okropna szrama od lewego ramienia przez twarz, aż po prawe ucho.

            Kiedy Denis przybył na umówione miejsce wyjazdu, czyli pod wschodnią bramę miasta, zastał tam cały zastęp szeregowych żołnierzy, lecz nie było z nimi ich zwierzchnika.

- Gdzie jest Isajelwowicz? - spytał jednego z żołnierzy.
- Zaraz będzie - odparł Ordyniec.

            Spóźnienie Ahmeda nie zwiastowała niczego dobrego. Gdyby zależało mu na pozytywnym końcu ich misji, przyszedłby jeszcze przed czasem. Skoro go nie ma, mógł nie przybyć wcale. Denis zaczął się denerwować. Kiedy po następnych kilkunastu minutach wciąż nie było szlachcica- wartownika, zaczął się niecierpliwić i niepokoić o to czy Isajelwowicz w ogóle dotrze przed bramę.

- Pułkowniku! - zawołał w jego stronę jeden z żołnierzy - nadjeżdża - powiedział i wskazał w stronę centrum miasta.

            Denis spojrzał w tamtą stronę. Rzeczywiście spośród chmary kurzu i pyłu wydobywała się postać jeźdźca na koniu. Na szczęście nie wszystkie obawy Rumlandczyka spełniły się. Ahmed przybył spóźniony i co gorsza pijany. I to przez to dotarł - a przynajmniej tak się tłumaczył - tak bardzo spóźniony, gdyż wczoraj zapił pałę i dziś obudził się w jakimś bliżej sobie nieznanym łóżku w domu, który kojarzył do tego pory tylko od zewnętrznej strony. Obok niego leżała młoda, nie starsza niż piętnaście lat dziewczyna. Co dziwiło żołnierza jeszcze bardziej była kompletnie ubrana. Ogólnie to cała pościel była jakaś taka dziwna, niepomiętolona. Zupełnie jakby do niczego nie doszło.

- Ile ty masz właściwie lat? - spytał Denis, kiedy Ahmed opowiadał o swojej porannej przygodzie.
- 36.
- I uganiasz się za takimi nastkami?
- A co nie marzyłeś nigdy o zgrabnym i jędrnym tyłku piętnastki? - odparł retorycznie Isajelwowicz. - Ciasna cipa, jędrne cycki.. Ba! Widziałeś kiedyś laskę w takim wieku z obwisłymi cycami?

            W odpowiedzi Denis pokręcił przecząco głową. Wtedy Ordyniec mógł kontynuować swój monolog na temat współżycia seksualnego z niepełnoletnimi dziewczynami. Denis bardzo szybko wyłączył się ze słuchania tych mądrości. Kochał jedną kobietę i nie potrzebował szukania atrakcji w ramionach, a raczej między nogami, tak młodych niewiast.

            Na wschód jechali wąskimi, leśnymi ścieżkami. Zupełnie unikali miast i miasteczek, a nawet większych wsi. W każdym z takich miejsc mogli natrafić na kogoś, kto rozpoznałby rumlandzkiego oficera. Po zapasy wody zajeżdżali tylko zatęchłych dziur, gdzie psów było więcej niż ludzi. Miało to swoje zalety. W takich wiochach nie natrafiali na żadne urodziwe dzierlatki, co nie podobało się Ahmedowi. Ordyniec głośno narzekał, że musi się spić oraz wyruchać jakąś "pustą lalę" - jak nazywał podczas podróży swoje zdobycze w knajpach stolicy kraju.

            Niedaleko granicy z Rumlandią minęli Zamek Jesion, co zwiastowało iż pojechali za bardzo na wschód. Prosto przed nimi była droga do Bergen. Najbardziej wysuniętego na południe z dużych miast skandynawskich, leżącego w wąskim leju między Czarnolasem na wschodzie, Rumlandią na południu, a właśnie Zamkiem Jesion po drugiej stronie rzeki Jesionki.

- Musimy jechać wzdłuż rzeki na południowy-zachód - obwieścił Isajlwowicz.
- I w Jesionce przekroczymy Jesionkę - spuentował Denis.
- Dokładnie w mieście o tej samej nazwie przejedziemy rzekę.

            I znów ruszyli. Teraz mieli urozmaicony krajobraz. Wcześniej towarzyszył im tylko las. Teraz cały czas po lewej ręce mieli rzekę. Z drugiej strony zdarzały się rozległe łąki, ogołocone na jesień ze zboża pola, tak dobrze już znane żołnierzom lasy oraz majaczące gdzieś w oddali wsie.

            Samo miasto Jesionka zostało przez nich okrążone od strony rzeki, gdyż jak wyjaśnił im spotykany przed nim wieśniak, most był remontowany przed zimą. Szybciej niż za tydzień lub dwa nie przejadą na drugą stronę. Jedynym wyjściem pozostawało im jechać dalej aż do miasta pod jakże wiele mówiącą nazwą Nowy Most i tam przejechać granicę.

- Po przekroczeniu rzeki, musimy znów pojechać na północ - wyjaśnił swoim żołnierzom, kiedy wybuchło wśród nich niezadowolenie, że za granicą znów będą musieli się cofać.

            Droga do Nowego Mostu zajęła im całe pięć dni, ponieważ konie zaczynały już tracić siły. Zwierzęta były bardzo wychudzone i wygłodzone, bowiem w pierwszej wiosce napotkanej za miastem Jesionka Isajelwowicz przepił znaczną część monet jaką powierzył mu Mustafa na wykonanie misji.

            Do miasta dojechali późnym wieczorem. Niektórym rumakom z pyska ciekła piana. Denis myślał jakby tu zdobyć nowe, wymieniając je na stare i nie wydając do tego całej reszty skromnego zapasu talarów jaki im pozostał.

            Nowy Most powstał około stu lat temu. Zbudował go jeden z przodków Tuhaja, chan Girlej III. Miasto otoczone było wysokim na pięć metrów i bardzo grubym, kamiennym murem z licznymi wieżyczkami. Początkowo miasto miało mieć kształt kwadratu, ale szybko od tego pomysłu odstąpiono. Uliczki wewnątrz były bardzo zadbane i nadspodziewanie czysto. Na głównym targu sporo było zagranicznych kupców - głównie Rumlandczyków. Denis miał tylko nadzieję, że żaden go nie rozpozna. Jak do tej pory życzenie pułkownika stawało się faktem... Za targiem zwołał zebranie swoich skromnych sił.

- Czworo Hasanów i Tumuk wezmą konie i pójdą ze mną - powiedział do całości - Isajelwowicz weźmie trójkę z was i zrobi zakupy na resztę naszej wyprawy. Reszta ma tu czekać aż do naszego powrotu. Nie rozchodzić się! - rozkazał.

            Wspomniani przez niego Tumuk i czworo żołnierzy o niezwykle popularnym wśród zwykłych żołnierzy imieniu Hasan poszło z nim w okolice ogromnej stajni, gdzie sprzedawano konie. Denis dostrzegł, że z kupcem przebywa jeden z rumlandzkich szlachciców Bugdoł van Dojnal, daleki krewny namiestnika Westdamu. Bugdoł poznał kilka miesięcy przed wybuchem wojny domowej Denisa będąc u niego w gościnie podczas swojej wyprawy do jakiegoś miasta w Czarnolasie. Niestety było już za późno na odwrót.  Van Dojnal rozpoznał już Denisa i krzyknął w jego stronę:

- To tu się waszmość ukrywasz!
- Nie ukrywam się wcale - odparł spokojnie Denis, a w myślach dodał "Jak tylko wróci wyśle gołębia z listem do Marca, że mnie widział. Na pewno napisze, że Filip też tu jest."

            Pułkownik musiał działać szybko. Nie miał czasu na zbyt długie myślenie. Z drugiej strony nie było mowy żeby zabić niespodziewanego znajomego tu i teraz, gdyż zwróciłoby to zbyt dużą uwagę miejscowych, a możliwe że z Bugdołem byli tu również i inni Rumlandczycy. 

- Co tu waszmość porabiasz? - spytał uprzejmie van Dojnal - krążą plotki, że poślubiłeś Rozwartą Damę - mówił dalej szczerząc przy tym okropnie zęby szlachcic - dalej jest taka napalona na wszystkich facetów czy ujarzmiłeś ją? - dopytywał.

            Denis poczuł, że zaraz wybuchnie i jednak zabije rodaka natychmiastowo. Ostatkiem sił zmusił się do zapanowania nad sobą. Zrobił grymas twarzy, który miał być uśmiechem, ale wyszedł jakoś krzywo. Za pewne dostrzegł to również van Dojnal, bo uśmiech zniknął z jego twarzy. Przyglądał się badawczo Denisowi, ale nic już nie mówił.

- U mnie wszystko dobrze - odparł lodowatym tonem van Nicolescu.
- To wspaniale - w sztuczny sposób ucieszył się Bugdoł - za pewne ucieszy cię wieść, że odnalazłem wczoraj córkę jednej z twoich wizytatorek w Twierdzy Dzikie Pola.

            Denis poczuł niemiłe ukłucie na dźwięk słów "Twierdza Dzikie Pola". Już miał zapytać o to, kto jest teraz namiestnikiem jego posiadłości, kiedy coś go podkusiłoby wdać się w rozmowę o tym kogo to odnalazł szlachcic ze zdecydowanie zbyt długim jęzorem.

- To znaczy kogo? - spytał siląc sie na zainteresowanie i uprzejmość.
- Młodą Namadę - wypalił van Dojnal, lustrując jak zmienia się wyraz twarzy Denisa.

            Musiał tam chyba wypatrzeć to co chciał, dlatego że nim pułkownik odpowiedział, Bugdoł wybuchł szyderczym śmiechem.

- O co chodzi? - spytał zdziwiony coraz bardziej wierny Filipowi żołnierz.
- Więc jesteś zamieszany w masakrę jej rodziny.
- Nie! - zaprzeczył gwałtownie Denis.
- Tak.
- Udowodnij!
- Jak?
- Zabierz mnie do niej - zaproponował van Nicolescu, a jego twarz przybrała ohydny, prawie że obłąkany uśmiech...

_________________________________________________________________________
* Ab Iove principium. (początek od Jowisza) Zaczynać od osoby lub sprawy najważniejszej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz