niedziela, 13 kwietnia 2014

8. Rywalki i rywale

"Starałem się tak żyć, abym w godzinie śmierci mógł się raczej cieszyć, niż lękać "
pułkownik Witold Pilecki



Rozdział 8
Rywalki i rywale

            Kolejnego dnia Len obudził się w wyśmienitym nastroju. Zaraz po przebudzenie spojrzał na łóżko współlokatorki. Natasz wciąż spała. Tak, więc mógł bez wyrzutów sumienia udać się na śniadanie i dalej wprost na konwent, który miał dziś zmienić szkolnictwo, unormować stosunki pomiędzy wielkimi rodami i ich prywatnymi armiami oraz odbudowę kraju po wojnie wraz z ukaraniem winnych. Plany jak musiał przed samym sobą przyznać Len były bardzo ambitne, ale czy uda się je zrealizować skoro wczoraj udało się im raptem wybrać marszałka.

            Ubrał się w strój swojej chorągwi, nie pominął przy tym żadnego detalu czy częsci garderoby - założył nawet kolczugę. Schował Miecz Błyskawicy, wepchnął za pas mały sztylet - na wszelki wypadek - i poszedł do jadalni.

            Tego dnia na śniadanie podawano jajecznicę na boczku z szczypiorkiem, zestaw sałatek, ryby wędzone, ser kozi, dżem truskawkowy, mleko, bakalie i świeże ciasto z jagodami. Kapitan musiał przyznać, że po rozpoczęciu zlotu możnowładców jedzenie było jeszcze lepsze niż przedtem.

- Witaj kapitanie Tao - krzyknął do niego z daleka Jon van Ionescu.
- Hej - odpowiedział, nie odrywając oczu od ryby, którą właśnie pochłaniał.
- Nie zaszczycisz mnie spojrzeniem? - spytał Jon stając tuż nad Lenem.
- Jeśli nie jesteś atrakcyjną kobietą, to nie - odgryzł się wciąż bez kontaktu wzrokowego.
- Zabawny jak zawsze. No, ale jeśli nie chcesz wiedzieć tego co mam dla ciebie to spoko. Idę sobie i nie próbuj mnie błagać o informację o tym czy tamtym...
- A jakie to informacje możesz dla mnie mieć? - zaciekawił się złotooki.
- Już żadne.

            Len podniósł wzrok na oficera wywiadu. Nie znosił go to fakt. Jon był bardzo podobny do swojego partnera w duecie reprezentującym jego ród.

- To zjeżdżaj stąd - pogonił Jona.
- Co?
- Nie dość, że głuchy, to jeszcze głupi - zakpił kapitan - spadaj stąd błaźnie.

            Jon wyjął z kieszeni miecz. Wycelował go w Lena i zamarł w bezruchu. Tao nie zrażony jego zachowaniem dobrał się właśnie do jajecznicy. Była bardzo dobra, a durny szef wywiadu nad jego głową z mieczem w dłoni tylko poprawiał mu apetyt.

- Chcesz się skaleczyć? - spytał oficera.
- Co proszę?
- Prosi to się świnia - zauważył Len.
- Zginiesz - ostrzegł go van Ionescu.

            Nim doszło do rękoczynów do stolika podszedł Linescu i dwoje innych wojów z chorągwi Lena. Porucznik Linescu sparował widelcem miecz Jona i skarcił go wzrokiem.

- Jakiś problem? - spytał po tym.
- Nie - odparł Jon i odszedł w pośpiechu.

            Żołnierze przysiedli się do swojego szefa. Razem skończyli jeść. Podwładni gawędzili przy tym wesoło o urodzie panien w stolicy. Len nie brał w tym udziału, ponieważ on swoją piękność przywiózł tu z prowincji.

- Poruczniku - zwrócił się Len do Linescu - nie wiesz może gdzie podział się Dave?

            Dave był nastoletnim adiutantem kapitana Tao. Odkąd rozpoczął się konwent Len nie ujrzał swojego adiutanta ani na chwilę, co wydawało mu się bardzo dziwnym i wymagającym sprawdzenia.

- Nie.
- Wyślij dziś kogoś z naszych starych znajomych na poszukiwania chłopaka.
- Tak jest!

            Po śniadaniu Len udał się wraz ze swoimi ludźmi pod salę tronową, gdzie miała trwać część zamknięta obrad. Powoli już wchodzili na nią członkowie rodzin szlacheckich. Len nie wchodził tego dnia do środka. Uznał, że po ostatnim wybryku, kiedy omal nie uśmiercił marszałka Wiktora van Danilescu, nie powinno go być wśród deputowanych przez jakiś czas, na przykład dwa albo trzy dni. Stanął przy wrotach do sali i stać tam miał zamiar aż do końca tego dniowych obrad.

            Same obrady tego dnia były duże mniej burzliwe. Porucznik Akiko Nadama, która rankiem pełniła rolę szefa wartowników w komnacie tronowej, miała specjalne instrukcję bezpośrednio od króla. W razie buntu szlachciców miała przy pomocy żołnierzy nakłonić ich do współpracy z obozem króla. Na szczęście dla wszystkich nie była do tego zmuszona. Patologia w szkolnictwie była tak bardzo widoczna, że nawet przeciwnicy króla zgodzili się, iż należy ją zlikwidować.

            Sam sposób reformy szkolnictwa budził już kontrowersje. Robert van Ionescu przedstawił postulaty króla w tym zakresie. Według niego dzieci miałyby przebywać w domach aż do ukończenia 8 roku życia. W roku, w którym dziecko skończyłoby tą magiczną granicę zostałoby posłane do szkoły. Spędziłoby w niej 8 lat, podczas których otrzymałoby podstawowe wykształcenie. Po szkole zasadniczej młody człowiek mógłby wybrać pomiędzy dalszą drogą edukacyjną, a pójściem do pracy. Ogólny zarys takiego pomysłu przypadł do gustu zebranym. Opozycja chciała co prawda obniżyć lub podnieść wiek, ale koniec końców żadnych innowacji nie zaproponowała, wobec czego królewscy zwolennicy łatwo ich przegłosowali.

            Do obiadu uzgodniono już jak może przebiegać kształcenie młodzieży na następnym szczeblu edukacji. Król był bardzo zadowolony z osiągnięć tego ranka, a jego zwolennicy omal nie wpadli w samo zachwyt połączony z uwielbieniem dla monarchy.

            Na obiad Len szedł zamykając pochód głów rodów szlacheckich. Nie miał tu nic ciekawego do zaobserwowania. Przed nim szli Tom van Obrescu i generał van Petescu. Generał był najzdolniejszym dowódcą w kraju, a niektórzy nawet uważali, że od 50 lat Rumlandia nie miała wybitniejszego stratega. Błyskawiczne sukcesy w wojnie domowej potwierdziły tę tezę, mimo cienia jaki rzucił na nie, śmierć pozostałych generałów wiernych Marcowi w decydującej bitwie.

- Kapitanie Tao - zwrócił się do niego niespodziewanie generał - czy pan nie wie kiedy będziemy dyskutować o sprawach militarnych?
- Nie - odrzekł obojętnie Len - ale dziś będą panowie decydować kto jest zbrodniarzem wojennym - dodał siląc się na miły ton, co wyszło mu najwyżej średnio.

- Wiem - odparł ponuro van Petescu - kolega Tom właśnie powiedział mi, że ma przecieki, iż krewny naszego zbiegłego Filipka chce żeby i mnie uznano za winnego.

- Niemożliwe!
- Jednak prawdziwie - wtrącił Tom van Obrescu.

            Len zamyślił się nad tym. Dziś będą sądzić zbrodniarzy, a on ma w pokoju kogoś kto wycierpiał najwięcej z rąk obu walczących stron. Jeśli namówiłby Natkę do dobrych zeznań, mogliby sporo ugrać, a jego pozycja jeszcze bardziej wzrośnie.

- To prawda co o panu mówią? - zagadnął go szlachcic znad rzeki.
- A co mówią?
- Że wygrywał pan potyczki z pięciokrotnie większym przeciwnikiem, że żadna armia książęca nie potrafiła kapitana dorwać. O zdobycie Westdamu krążą legendy po całym kraju.
- Myślałem, że wymieni pan więcej.
- Jak to?
- Zrobiłem więcej.

            Pan van Obrescu zdziwił się nie lada, słysząc taką zuchwałość w ustach kilkunastoletniego kapitana. Być może pomyślał nawet, że Lenowi przewróciło się w głowie od takich zaszczytów w tak młodym wieku. Gołym okiem widać było, że złotooki wywołał u niego mieszane uczucie - podziw łączony z oburzeniem z pychy młodzieńca.

- Ach Tomie, czyż nie byliśmy podobni w jego wieku? - generał łagodził nastroje - też myśleliśmy, że w ciągu kilku lat zawojujemy świat. Kapitan Tao istotnie dokonał już trochę więcej niż wspomniałeś, np. to on dostarczył dokumentację wilkołaków o wielkiej inwazji, która jak wiemy zakończyła się krwawą masakrą urządzoną im przez późniejszego zdrajcę Denisa van Nicolescu.

- No tak - przytaknął Tom.

            Len poszedł za nimi do jadalni, aż do końca drogi pozostawał w milczeniu. Tego popołudnia na obiad była pieczeń z indyka w ciemnym, gęstym sosie. Na stole stały w pięknie zdobionych wazach pocięte plastry szynki faszerowanej śliwkami i morelami. Między nimi znajdowały się liczne sałatki i surówki - Len nawet nie próbował policzyć ile ich było.   Porozglądał się chwilę w poszukiwaniu wolnego miejsca. Praktycznie wszystkie były pozajmowane. Nie myślał, jednak które wybrać, gdyż zauważył kogoś o wiele ciekawszego, kogoś kogo nie spodziewał się tu zastać. Natasza siedziała w pobliżu Jon van Ionescu. Obok nich nie było już miejsca, siedzieli tam już inni członkowie konwentu. Mimo to, Tao zdecydował się podjeść. Dziwił go widok Natki w takim miejscu i o takiej porze, w takim towarzystwie.

- Co tu robisz? - spytał "prosto z mostu".
- Je - odparł za kobietę Jon.

            Len musiał się powstrzymywać z całych sił żeby nie zaatakować po raz kolejny szlachcica uczestniczącego w konwencie. Dla pocieszenia tym razem zamiast na marszałka, który przewodniczył obradom, wybrałby oficera i szefa wywiadu. Zacisnął zęby i pięści, które schował do kieszeni. Źrenice zwęziły mu się bardzo, a oczy przeszył złowróżbny błysk.

- Len - szepnęła cicho Natasza, tak by tylko chłopak ją usłyszał.

            Dziewczyna wiedziała, że takie obawy u jego współlokatora nie wróżą nic dobrego i wkrótce może dojść do eskalacji przemocy, co nie doprowadziłoby do niczego dobrego dla kapitana Tao.

- Czego od niej chcesz? - nie odpuszczał van Ionescu.
- Spokojnie, nie ma się o co kłócić - uspokajała ich brunetka.
- To powiedz co tu robisz - polecił jej Len.
- Je obiad ze mną - odpowiedział za nią z naciskiem Jon.
- Dasz jej mówić czy mam ci wybić zęby? - warknął Len, a źrenice zwęziły mu się jeszcze bardziej, teraz wyglądały już jak wąziutkie szparki.
- Wychłostać cię za to? - odparł porucznik van Ionescu.

            Len nie odpowiedział. Zacisnął jeszcze mocniej pięści, poczuł że rani sam siebie i paznokcie właśnie przebiły mu naskórek. Miał ogromną chęć zmasakrować oficera tu i teraz, ale nie chciał zrobić czegoś co zaszkodziłoby Nataszy. Gdyby nie ona już dawno zatłukłby Jona.

- Ogłuchłeś? - nacierał Jon.

            Nim do Lena doszło co powiedział van Ionescu, Natasza zerwała się z miejsca. Migiem złapała Tao za dłoń i wyciągnęła z sali. Ten szedł oniemiały za nią. Wewnętrzna furia w jaką wpadł blokowana przez samozaparcie do pozostanie spokojnym, sparaliżowała go na kilka minut. Ocknął się dopiero kiedy zatrzymali się na korytarzu, kilka metrów od wejścia do jadalni.

- Przepraszam - wyszeptała Natasza.

            Len spojrzał na nią zbłąkanymi oczami. Była piękna jak zwykle. Ubrana tego dnia w luźną suknię, sięgającą jej do łydek. Kremowa barwa ładnie pasowała w ocenie Lena do karnacji dziewczyny.

- Len - przywołała go z powrotem na ziemie, cichym szeptem.
- Tak.
- Wybaczysz mi? - spojrzała mu w oczy.
- Taa... ale co ty tam robiłaś?
- Byłam głodna, a on zaproponował, że mogę iść na obiad z nim.
- Gdzie go spotkałaś? - spytał podejrzliwie.
- Byłam się przejść, wiesz nudzę się w pokoju. Nie mam co robić, a ciebie nie ma od rana do nocy.

            Lenowi zrobiło się głupio. Musi wykombinować jak spędzić z nią więcej czasu, bo inaczej może wpaść w łapy jakieś pajaca - jak Jon van Ionescu.

- Chodź zjemy coś - powiedział do niej.
- Gdzie?
- Tam gdzie byliśmy - rzekł lakonicznie, a widząc zdziwione spojrzenie dziewczyny, dodał - możesz zjeść ze mną.

            Jak zaplanował, tak zrobili. Tym razem, na sali było już luźniej, znaleźli wobec tego miejsca bez problemu. Usadowili się przy stoliku, który był już opustoszały, a służba zabierała właśnie z niego zbędne talerze.

- Mam sprawę - powiedział Len, gdy wcinał właśnie indyka.
- Słucham...
- Pamiętasz kto... kto odpowiadał za to, za co skazano na śmierć twojego ojca?
- Takich rzeczy się nie zapomina.

            Len wyjaśnił jej swój plan, a kiedy upewnił się, że dziewczyna nie wini za to króla i jego świty, ale wycofującą się w pośpiechu i nieładzie, zdemoralizowaną watahę wojsk księcia Filipa. Natasza bez zbędnych ceregieli zgodziła się zeznawać. Len tylko na to czekał, zabrał ją ze sobą pod salę obrad - popołudniu konwent przeniósł się do jednej z zamkowych sal, gdzie było więcej miejsca niż w sali tronowej.

            Przed zamkniętymi drzwiami stał Linescu. Widząc swojego wodza zasalutował. Chciał coś powiedzieć, bo otworzył już usta, ale Tao uciszył go ruchem dłoni i nakazał otworzyć drzwi. Porucznik zrobił to bez pytań. Weszli.

            W środku znajdowało się już większość potrzebnej królowi szlachty. Len podszedł bezpośrednio do króla Marca, przykląkł na prawe kolano i rzekł:

- Wasza Wysokość mam ze sobą kogoś, kto może pomóc nam uzyskać kaesy na Filipa i jego ludzi. Ze mną stoi Natasza z jednej z wiosek, które odwiedził Wasza Wysokość w drodze powrotnej do stolicy. Ktoś wydał wtedy wyrok śmierci na jej ojca, a ona widziała egzekucję.
- Kojarzę tę sytuację panie kapitanie - wtrącił król -  ale czy ona na pewno zezna, że to wszystko wina tamtych, a nie będzie nas oczerniać ze względu na ojca?
- Nie.
- Co nie? - wzburzył sie Marc.
- Nie oczerni - uściślił Len.
- Wspaniale, ale zrobimy to na twoją odpowiedzialność - zadecydował Marc - idź już, słyszałem, że teraz pełnisz wartę przy głównym wejściu do budynku.
- Tak jest! - zasalutował i poszedł, szczęśliwy z tego co udało mu się załatwić.

            Wartę pełnił zadowolony z siebie. Towarzyszyło mu w niej dwoje żołnierzy, których otrzymał do oddziału już w stolicy. Do tej pory byli oni nie sprawdzeni przez swojego dowódcę, więc teraz miał ku temu znakomitą sposobność. Urządził sobie mały sparing z oboma, osobno.

            Pierwszy z nich był niskim blondynem o szerokich barach i grubych udach. Miał na oko około dwudziestu pięciu lat. Posługiwał się bastardowym mieczem, jaki nie zbyt często można było dostrzec w Rumlandii. Len zaatakował go pierwszy. Szybkie cięcie z prawej, zostało odparte. Blondyn odpowiedział kontrą ze swojej lewej. Len odskoczył i wyprowadził atak z nad głowy. Dwudziestolatek zablokował tuż przed swoją czupryną. Stali tak chwilę z mieczami złączonymi nad głową żołnierza. Wreszcie Len oderwał Miecz Błyskawicy i rzucił się w lewo, bowiem blondyn już atakował. Len padł na czworaka, a jego podwładny patrzył na niego z niemym wyrazem tryumfu na twarzy. Tego było zbyt wiele. Len nie pamiętał już kiedy ktoś ostatnio go pokonał, a tu takie nieszczęście. Wstał w oka mgnieniu i pchnął mieczem prosto w przeciwnika, w ostatniej chwili zmienił tor ataku, tak by trafić w ramię, a nie w środek klatki piersiowej. Miecz brzęknął o naramiennik.

- Chyba już wiesz jakby się to skończyło... - stwierdził chłodno Len.
- Tak - wyznał pokonany żołnierz.

            Drugi przeciwnik nie był aż tak zawansowany w sztuce szermierki i Len rozbroił go trzech ruchach. Zrobił to wyraźniej uciesze ludzi spacerujących przez wejściem do budynku.

            W tym samym czasie Natasza kończyła zeznawać o zbrodniach popełnionych w okolicy jej wioski przez Armię Książęcą. Przez cały czas, gdy opowiadała nikt jej nie przerywał. Zdziwiło to bardzo Akiko Namadę, która reprezentowała tego dnia kadrę oficerską chorągwi S.O.L.A.R, pełniącą obowiązki strażników konwentu. Kiedy, jednak przyjrzała się bliżej rozmieszczeniu swoich podkomendnych dostrzegła bez problemów, że coś jest inaczej niż być powinno, a chłopaki stacjonują niemal wyłącznie przy przeciwnikach nowej władzy. Widać Len wydał jakieś nowe polecenie, żeby zapewnić swojej... ukochanej spokój w zeznaniach. W sumie dobrze, że to zrobił, bo gołym okiem widać było, że Natka jest przerażona. Jedyną osobą, która odzywała się podczas zeznań dziewczyny był marszałek Wiktor van Danilescu. Był uprzejmy i nie naciskał na pannę ze wsi za bardzo, ale zadawał bardzo dociekliwe pytania. Wreszcie przesłuchanie się skończyło. Natasza wyszła z sali w asyście jednego ze starych partyzantów Lena.

            Starzy partyzanci z tego co zauważyła Akiko byli najbardziej lojalni wobec swojego dowódcy. Znali już jak zachowuje się Tao i wiedzieli jak uniknąć jego gniewu. Co jeszcze ważniejsze byli fanatycznie w niego zapatrzeni i gotowi na wszystko dla złotookiego kapitana. Akiko nie miała wątpliwości, że gdyby Len zechciał, to ludzie ci wyrżnęliby całą obecną na sali plejadę szlachetnie urodzonych osobistości.

            Po wyjściu Nataszy sala wybuchła gwarem. Przeciwnicy króla głośno protestowali przeciw zeznaniom, a zwolennicy jeszcze głośniej popierali to co przed chwilą opowiedziała im Natasza. Prawdę mówiąc emocje te wywołane były tym, że brunetka była jedyną osobą w stolicy, która na własne oczy widziała tak duże szkody wywołane przez jedną ze stron walczących w wojnie domowej. Emocje towarzyszyły seniorom i seniorkom rodów aż do później nocy, kiedy to przerwano obrady do rana. Uprzednio wydano wyroki na siedemnastu oficerów Armii Książęcej. Wszystkie wyroki skazywały na śmierć.

            Akiko po zakończeniu obrad postanowiła odwiedzić swojego szefa i poinformować go o tym co zdecydowano na koniec tego dniowych obrad. Zatrzymała się przed drzwiami. Nie miała ochoty znów ujrzeć Lena uprawiającego seks z jakąś dziewczyną. Mimo obaw, zapukała w drzwi i czekała w skupieniu. Z wewnątrz nie dochodziły żadne dziwne odgłosy, więc chyba nie spełnią się jej czarne scenariusze. Otworzył jej Len. Ubrany był w swoje ulubione czarne, szerokie spodnie i żółty bezrękawnik z wyszytym symbolem ich chorągwi.

- Co chcesz? - przywitał ją chłodno.
- Powiedzieć co postanowili.

            Zrobił jej miejsce w progu i weszła do środka. Pierwszy raz była w komnacie zajmowanej przez złotookiego i Nataszę. Nie różniła się wiele - komnata - od tej zajmowanej przez nią i Ayumi. Natasza leżała w łóżku i prawie już spała. Obróciła się na drugi bok, tak żeby muc zobaczyć kto wszedł. Uśmiechnęła się do Akiko i powiedziała:

- Dziękuje, że pani tam była.
- To mój obowiązek - odparła sztywno Namada.
- Mów co wiesz - rzucił gdzieś zza jej pleców Tao.
- Uprzejmy jak zawsze - skwitowała Akiko - no, więc...
- Tak się nie zaczyna zdania - poprawił ją kapitan.
- Chcesz w końcu się coś dowiedzieć czy nie? - wybuchła Akiko. Kiedy nie odpowiedział nic, kontynuowała. - wydano 17 kaesów. Wszystkie na oficerów, jutro mają rozważać odpowiedzialność pułkownika van Nicolescu i księcia Filipa. Prawdę mówiąc liczę, że w końcu dojdą do wniosku, że należy ich zabić. Dodam im jutro list, który mówił o zamordowaniu mojej i Ayumi rodziny. Oni musza za to odpowiedzieć, Len!
- I tak będzie.

            Do drzwi rozległo się kolejne tego dnia pukanie. Natasza przewróciła bezradnie oczami, a Akiko przysiadła na jej łóżku w okolicach stóp dziewczyny. Len wziął w dłoń Miecz Błyskawicy, jeśli to jakiś głupi dowcip to ktoś może stracić palce. Podszedł do drzwi i otworzył je z głośnym "kogo tam diabły niosą!". Przed drzwiami stała Ayumi, ale zachowywała się jakby nie była sama. Ręce się jej trzęsły, ale wyglądała na zadowoloną. Jej oczy świeciły niczym gwiazdy na nocnym niebie, za oknem.

- Witaj Len.
- Co chcesz? - spytał surowym tonem.

            Nie zrażona tym Ayumi odeszła krok w bok i powiedziała:

- Masz gościa.
- Co? - spytał zszokowany Len, a jego myśli pędziły w oszalałym tempie, debatując kto może odwiedzać go o tej porze. Przez myśl przeszło mu jedno imię "Jun".

            Nim zdążył wypowiedzieć imię osoby, którą miał chęć ujrzeć, pokazała się przed nim niewysoka sylwetka. Należała do młodej dziewczyny. Miała bladą cerę i duże, ciemne oczy, które szkliły się i zaszkliły jeszcze bardziej na jego widok. Włosy sięgały jej do ramion i nie byłoby w nich nic dziwnego czy nietypowego, gdyby nie ich barwa. Były różowe. 

- Tamara...
- Cześć Len - powiedziała Tamao.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz