"Starałem się tak żyć, abym w godzinie śmierci mógł się raczej cieszyć, niż lękać "pułkownik Witold Pilecki
Rozdział 8
Rywalki i rywale
Kolejnego
dnia Len obudził się w wyśmienitym nastroju. Zaraz po przebudzenie spojrzał na
łóżko współlokatorki. Natasz wciąż spała. Tak, więc mógł bez wyrzutów sumienia
udać się na śniadanie i dalej wprost na konwent, który miał dziś zmienić
szkolnictwo, unormować stosunki pomiędzy wielkimi rodami i ich prywatnymi armiami
oraz odbudowę kraju po wojnie wraz z ukaraniem winnych. Plany jak musiał przed
samym sobą przyznać Len były bardzo ambitne, ale czy uda się je zrealizować
skoro wczoraj udało się im raptem wybrać marszałka.
Ubrał
się w strój swojej chorągwi, nie pominął przy tym żadnego detalu czy częsci
garderoby - założył nawet kolczugę. Schował Miecz Błyskawicy, wepchnął za pas
mały sztylet - na wszelki wypadek - i poszedł do jadalni.
Tego
dnia na śniadanie podawano jajecznicę na boczku z szczypiorkiem, zestaw sałatek,
ryby wędzone, ser kozi, dżem truskawkowy, mleko, bakalie i świeże ciasto z
jagodami. Kapitan musiał przyznać, że po rozpoczęciu zlotu możnowładców
jedzenie było jeszcze lepsze niż przedtem.
- Witaj kapitanie Tao - krzyknął do niego z daleka
Jon van Ionescu.
- Hej - odpowiedział, nie odrywając oczu od ryby,
którą właśnie pochłaniał.
- Nie zaszczycisz mnie spojrzeniem? - spytał Jon
stając tuż nad Lenem.
- Jeśli nie jesteś atrakcyjną kobietą, to nie -
odgryzł się wciąż bez kontaktu wzrokowego.
- Zabawny jak zawsze. No, ale jeśli nie chcesz
wiedzieć tego co mam dla ciebie to spoko. Idę sobie i nie próbuj mnie błagać o
informację o tym czy tamtym...
- A jakie to informacje możesz dla mnie mieć? -
zaciekawił się złotooki.
- Już żadne.
Len
podniósł wzrok na oficera wywiadu. Nie znosił go to fakt. Jon był bardzo
podobny do swojego partnera w duecie reprezentującym jego ród.
- To zjeżdżaj stąd - pogonił Jona.
- Co?
- Nie dość, że głuchy, to jeszcze głupi - zakpił
kapitan - spadaj stąd błaźnie.
Jon
wyjął z kieszeni miecz. Wycelował go w Lena i zamarł w bezruchu. Tao nie
zrażony jego zachowaniem dobrał się właśnie do jajecznicy. Była bardzo dobra, a
durny szef wywiadu nad jego głową z mieczem w dłoni tylko poprawiał mu apetyt.
- Chcesz się skaleczyć? - spytał oficera.
- Co proszę?
- Prosi to się świnia - zauważył Len.
- Zginiesz - ostrzegł go van Ionescu.
Nim
doszło do rękoczynów do stolika podszedł Linescu i dwoje innych wojów z
chorągwi Lena. Porucznik Linescu sparował widelcem miecz Jona i skarcił go
wzrokiem.
- Jakiś problem? - spytał po tym.
- Nie - odparł Jon i odszedł w pośpiechu.
Żołnierze
przysiedli się do swojego szefa. Razem skończyli jeść. Podwładni gawędzili przy
tym wesoło o urodzie panien w stolicy. Len nie brał w tym udziału, ponieważ on
swoją piękność przywiózł tu z prowincji.
- Poruczniku - zwrócił się Len do Linescu - nie
wiesz może gdzie podział się Dave?
Dave
był nastoletnim adiutantem kapitana Tao. Odkąd rozpoczął się konwent Len nie
ujrzał swojego adiutanta ani na chwilę, co wydawało mu się bardzo dziwnym i
wymagającym sprawdzenia.
- Nie.
- Wyślij dziś kogoś z naszych starych znajomych na
poszukiwania chłopaka.
- Tak jest!
Po
śniadaniu Len udał się wraz ze swoimi ludźmi pod salę tronową, gdzie miała
trwać część zamknięta obrad. Powoli już wchodzili na nią członkowie rodzin
szlacheckich. Len nie wchodził tego dnia do środka. Uznał, że po ostatnim
wybryku, kiedy omal nie uśmiercił marszałka Wiktora van Danilescu, nie powinno
go być wśród deputowanych przez jakiś czas, na przykład dwa albo trzy dni.
Stanął przy wrotach do sali i stać tam miał zamiar aż do końca tego dniowych
obrad.
Same
obrady tego dnia były duże mniej burzliwe. Porucznik Akiko Nadama, która
rankiem pełniła rolę szefa wartowników w komnacie tronowej, miała specjalne
instrukcję bezpośrednio od króla. W razie buntu szlachciców miała przy pomocy
żołnierzy nakłonić ich do współpracy z obozem króla. Na szczęście dla
wszystkich nie była do tego zmuszona. Patologia w szkolnictwie była tak bardzo
widoczna, że nawet przeciwnicy króla zgodzili się, iż należy ją zlikwidować.
Sam
sposób reformy szkolnictwa budził już kontrowersje. Robert van Ionescu
przedstawił postulaty króla w tym zakresie. Według niego dzieci miałyby
przebywać w domach aż do ukończenia 8 roku życia. W roku, w którym dziecko
skończyłoby tą magiczną granicę zostałoby posłane do szkoły. Spędziłoby w niej
8 lat, podczas których otrzymałoby podstawowe wykształcenie. Po szkole
zasadniczej młody człowiek mógłby wybrać pomiędzy dalszą drogą edukacyjną, a
pójściem do pracy. Ogólny zarys takiego pomysłu przypadł do gustu zebranym.
Opozycja chciała co prawda obniżyć lub podnieść wiek, ale koniec końców żadnych
innowacji nie zaproponowała, wobec czego królewscy zwolennicy łatwo ich
przegłosowali.
Do
obiadu uzgodniono już jak może przebiegać kształcenie młodzieży na następnym
szczeblu edukacji. Król był bardzo zadowolony z osiągnięć tego ranka, a jego
zwolennicy omal nie wpadli w samo zachwyt połączony z uwielbieniem dla
monarchy.
Na
obiad Len szedł zamykając pochód głów rodów szlacheckich. Nie miał tu nic
ciekawego do zaobserwowania. Przed nim szli Tom van Obrescu i generał van
Petescu. Generał był najzdolniejszym dowódcą w kraju, a niektórzy nawet
uważali, że od 50 lat Rumlandia nie miała wybitniejszego stratega. Błyskawiczne
sukcesy w wojnie domowej potwierdziły tę tezę, mimo cienia jaki rzucił na nie,
śmierć pozostałych generałów wiernych Marcowi w decydującej bitwie.
- Kapitanie Tao - zwrócił się do niego
niespodziewanie generał - czy pan nie wie kiedy będziemy dyskutować o sprawach
militarnych?
- Nie - odrzekł obojętnie Len - ale dziś będą
panowie decydować kto jest zbrodniarzem wojennym - dodał siląc się na miły ton,
co wyszło mu najwyżej średnio.
- Wiem - odparł ponuro van Petescu - kolega Tom
właśnie powiedział mi, że ma przecieki, iż krewny naszego zbiegłego Filipka
chce żeby i mnie uznano za winnego.
- Niemożliwe!
- Jednak prawdziwie - wtrącił Tom van Obrescu.
Len
zamyślił się nad tym. Dziś będą sądzić zbrodniarzy, a on ma w pokoju kogoś kto
wycierpiał najwięcej z rąk obu walczących stron. Jeśli namówiłby Natkę do
dobrych zeznań, mogliby sporo ugrać, a jego pozycja jeszcze bardziej wzrośnie.
- To prawda co o panu mówią? - zagadnął go szlachcic
znad rzeki.
- A co mówią?
- Że wygrywał pan potyczki z pięciokrotnie większym
przeciwnikiem, że żadna armia książęca nie potrafiła kapitana dorwać. O
zdobycie Westdamu krążą legendy po całym kraju.
- Myślałem, że wymieni pan więcej.
- Jak to?
- Zrobiłem więcej.
Pan
van Obrescu zdziwił się nie lada, słysząc taką zuchwałość w ustach kilkunastoletniego
kapitana. Być może pomyślał nawet, że Lenowi przewróciło się w głowie od takich
zaszczytów w tak młodym wieku. Gołym okiem widać było, że złotooki wywołał u
niego mieszane uczucie - podziw łączony z oburzeniem z pychy młodzieńca.
- Ach Tomie, czyż nie byliśmy podobni w jego wieku?
- generał łagodził nastroje - też myśleliśmy, że w ciągu kilku lat zawojujemy
świat. Kapitan Tao istotnie dokonał już trochę więcej niż wspomniałeś, np. to
on dostarczył dokumentację wilkołaków o wielkiej inwazji, która jak wiemy
zakończyła się krwawą masakrą urządzoną im przez późniejszego zdrajcę Denisa
van Nicolescu.
- No tak - przytaknął Tom.
Len
poszedł za nimi do jadalni, aż do końca drogi pozostawał w milczeniu. Tego popołudnia
na obiad była pieczeń z indyka w ciemnym, gęstym sosie. Na stole stały w
pięknie zdobionych wazach pocięte plastry szynki faszerowanej śliwkami i
morelami. Między nimi znajdowały się liczne sałatki i surówki - Len nawet nie
próbował policzyć ile ich było. Porozglądał
się chwilę w poszukiwaniu wolnego miejsca. Praktycznie wszystkie były
pozajmowane. Nie myślał, jednak które wybrać, gdyż zauważył kogoś o wiele
ciekawszego, kogoś kogo nie spodziewał się tu zastać. Natasza siedziała w
pobliżu Jon van Ionescu. Obok nich nie było już miejsca, siedzieli tam już inni
członkowie konwentu. Mimo to, Tao zdecydował się podjeść. Dziwił go widok Natki
w takim miejscu i o takiej porze, w takim towarzystwie.
- Co tu robisz? - spytał "prosto z mostu".
- Je - odparł za kobietę Jon.
Len
musiał się powstrzymywać z całych sił żeby nie zaatakować po raz kolejny
szlachcica uczestniczącego w konwencie. Dla pocieszenia tym razem zamiast na
marszałka, który przewodniczył obradom, wybrałby oficera i szefa wywiadu. Zacisnął
zęby i pięści, które schował do kieszeni. Źrenice zwęziły mu się bardzo, a oczy
przeszył złowróżbny błysk.
- Len - szepnęła cicho Natasza, tak by tylko chłopak
ją usłyszał.
Dziewczyna
wiedziała, że takie obawy u jego współlokatora nie wróżą nic dobrego i wkrótce
może dojść do eskalacji przemocy, co nie doprowadziłoby do niczego dobrego dla
kapitana Tao.
- Czego od niej chcesz? - nie odpuszczał van
Ionescu.
- Spokojnie, nie ma się o co kłócić - uspokajała ich
brunetka.
- To powiedz co tu robisz - polecił jej Len.
- Je obiad ze mną - odpowiedział za nią z naciskiem
Jon.
- Dasz jej mówić czy mam ci wybić zęby? - warknął
Len, a źrenice zwęziły mu się jeszcze bardziej, teraz wyglądały już jak
wąziutkie szparki.
- Wychłostać cię za to? - odparł porucznik van
Ionescu.
Len
nie odpowiedział. Zacisnął jeszcze mocniej pięści, poczuł że rani sam siebie i
paznokcie właśnie przebiły mu naskórek. Miał ogromną chęć zmasakrować oficera
tu i teraz, ale nie chciał zrobić czegoś co zaszkodziłoby Nataszy. Gdyby nie
ona już dawno zatłukłby Jona.
- Ogłuchłeś? - nacierał Jon.
Nim
do Lena doszło co powiedział van Ionescu, Natasza zerwała się z miejsca. Migiem
złapała Tao za dłoń i wyciągnęła z sali. Ten szedł oniemiały za nią. Wewnętrzna
furia w jaką wpadł blokowana przez samozaparcie do pozostanie spokojnym,
sparaliżowała go na kilka minut. Ocknął się dopiero kiedy zatrzymali się na
korytarzu, kilka metrów od wejścia do jadalni.
- Przepraszam - wyszeptała Natasza.
Len
spojrzał na nią zbłąkanymi oczami. Była piękna jak zwykle. Ubrana tego dnia w
luźną suknię, sięgającą jej do łydek. Kremowa barwa ładnie pasowała w ocenie
Lena do karnacji dziewczyny.
- Len - przywołała go z powrotem na ziemie, cichym
szeptem.
- Tak.
- Wybaczysz mi? - spojrzała mu w oczy.
- Taa... ale co ty tam robiłaś?
- Byłam głodna, a on zaproponował, że mogę iść na
obiad z nim.
- Gdzie go spotkałaś? - spytał podejrzliwie.
- Byłam się przejść, wiesz nudzę się w pokoju. Nie
mam co robić, a ciebie nie ma od rana do nocy.
Lenowi
zrobiło się głupio. Musi wykombinować jak spędzić z nią więcej czasu, bo
inaczej może wpaść w łapy jakieś pajaca - jak Jon van Ionescu.
- Chodź zjemy coś - powiedział do niej.
- Gdzie?
- Tam gdzie byliśmy - rzekł lakonicznie, a widząc
zdziwione spojrzenie dziewczyny, dodał - możesz zjeść ze mną.
Jak
zaplanował, tak zrobili. Tym razem, na sali było już luźniej, znaleźli wobec
tego miejsca bez problemu. Usadowili się przy stoliku, który był już
opustoszały, a służba zabierała właśnie z niego zbędne talerze.
- Mam sprawę - powiedział Len, gdy wcinał właśnie
indyka.
- Słucham...
- Pamiętasz kto... kto odpowiadał za to, za co
skazano na śmierć twojego ojca?
- Takich rzeczy się nie zapomina.
Len
wyjaśnił jej swój plan, a kiedy upewnił się, że dziewczyna nie wini za to króla
i jego świty, ale wycofującą się w pośpiechu i nieładzie, zdemoralizowaną
watahę wojsk księcia Filipa. Natasza bez zbędnych ceregieli zgodziła się
zeznawać. Len tylko na to czekał, zabrał ją ze sobą pod salę obrad - popołudniu
konwent przeniósł się do jednej z zamkowych sal, gdzie było więcej miejsca niż
w sali tronowej.
Przed
zamkniętymi drzwiami stał Linescu. Widząc swojego wodza zasalutował. Chciał coś
powiedzieć, bo otworzył już usta, ale Tao uciszył go ruchem dłoni i nakazał
otworzyć drzwi. Porucznik zrobił to bez pytań. Weszli.
W
środku znajdowało się już większość potrzebnej królowi szlachty. Len podszedł
bezpośrednio do króla Marca, przykląkł na prawe kolano i rzekł:
- Wasza Wysokość mam ze sobą kogoś, kto może pomóc
nam uzyskać kaesy na Filipa i jego ludzi. Ze mną stoi Natasza z jednej z
wiosek, które odwiedził Wasza Wysokość w drodze powrotnej do stolicy. Ktoś
wydał wtedy wyrok śmierci na jej ojca, a ona widziała egzekucję.
- Kojarzę tę sytuację panie kapitanie - wtrącił król
- ale czy ona na pewno zezna, że to
wszystko wina tamtych, a nie będzie nas oczerniać ze względu na ojca?
- Nie.
- Co nie? - wzburzył sie Marc.
- Nie oczerni - uściślił Len.
- Wspaniale, ale zrobimy to na twoją
odpowiedzialność - zadecydował Marc - idź już, słyszałem, że teraz pełnisz
wartę przy głównym wejściu do budynku.
- Tak jest! - zasalutował i poszedł, szczęśliwy z
tego co udało mu się załatwić.
Wartę
pełnił zadowolony z siebie. Towarzyszyło mu w niej dwoje żołnierzy, których
otrzymał do oddziału już w stolicy. Do tej pory byli oni nie sprawdzeni przez
swojego dowódcę, więc teraz miał ku temu znakomitą sposobność. Urządził sobie
mały sparing z oboma, osobno.
Pierwszy
z nich był niskim blondynem o szerokich barach i grubych udach. Miał na oko
około dwudziestu pięciu lat. Posługiwał się bastardowym mieczem, jaki nie zbyt
często można było dostrzec w Rumlandii. Len zaatakował go pierwszy. Szybkie
cięcie z prawej, zostało odparte. Blondyn odpowiedział kontrą ze swojej lewej.
Len odskoczył i wyprowadził atak z nad głowy. Dwudziestolatek zablokował tuż
przed swoją czupryną. Stali tak chwilę z mieczami złączonymi nad głową
żołnierza. Wreszcie Len oderwał Miecz Błyskawicy i rzucił się w lewo, bowiem
blondyn już atakował. Len padł na czworaka, a jego podwładny patrzył na niego z
niemym wyrazem tryumfu na twarzy. Tego było zbyt wiele. Len nie pamiętał już
kiedy ktoś ostatnio go pokonał, a tu takie nieszczęście. Wstał w oka mgnieniu i
pchnął mieczem prosto w przeciwnika, w ostatniej chwili zmienił tor ataku, tak
by trafić w ramię, a nie w środek klatki piersiowej. Miecz brzęknął o
naramiennik.
- Chyba już wiesz jakby się to skończyło... -
stwierdził chłodno Len.
- Tak - wyznał pokonany żołnierz.
Drugi
przeciwnik nie był aż tak zawansowany w sztuce szermierki i Len rozbroił go
trzech ruchach. Zrobił to wyraźniej uciesze ludzi spacerujących przez wejściem
do budynku.
W
tym samym czasie Natasza kończyła zeznawać o zbrodniach popełnionych w okolicy
jej wioski przez Armię Książęcą. Przez cały czas, gdy opowiadała nikt jej nie
przerywał. Zdziwiło to bardzo Akiko Namadę, która reprezentowała tego dnia
kadrę oficerską chorągwi S.O.L.A.R, pełniącą obowiązki strażników konwentu.
Kiedy, jednak przyjrzała się bliżej rozmieszczeniu swoich podkomendnych
dostrzegła bez problemów, że coś jest inaczej niż być powinno, a chłopaki
stacjonują niemal wyłącznie przy przeciwnikach nowej władzy. Widać Len wydał
jakieś nowe polecenie, żeby zapewnić swojej... ukochanej spokój w zeznaniach. W
sumie dobrze, że to zrobił, bo gołym okiem widać było, że Natka jest
przerażona. Jedyną osobą, która odzywała się podczas zeznań dziewczyny był
marszałek Wiktor van Danilescu. Był uprzejmy i nie naciskał na pannę ze wsi za
bardzo, ale zadawał bardzo dociekliwe pytania. Wreszcie przesłuchanie się
skończyło. Natasza wyszła z sali w asyście jednego ze starych partyzantów Lena.
Starzy
partyzanci z tego co zauważyła Akiko byli najbardziej lojalni wobec swojego
dowódcy. Znali już jak zachowuje się Tao i wiedzieli jak uniknąć jego gniewu.
Co jeszcze ważniejsze byli fanatycznie w niego zapatrzeni i gotowi na wszystko
dla złotookiego kapitana. Akiko nie miała wątpliwości, że gdyby Len zechciał,
to ludzie ci wyrżnęliby całą obecną na sali plejadę szlachetnie urodzonych
osobistości.
Po
wyjściu Nataszy sala wybuchła gwarem. Przeciwnicy króla głośno protestowali
przeciw zeznaniom, a zwolennicy jeszcze głośniej popierali to co przed chwilą
opowiedziała im Natasza. Prawdę mówiąc emocje te wywołane były tym, że brunetka
była jedyną osobą w stolicy, która na własne oczy widziała tak duże szkody
wywołane przez jedną ze stron walczących w wojnie domowej. Emocje towarzyszyły seniorom
i seniorkom rodów aż do później nocy, kiedy to przerwano obrady do rana.
Uprzednio wydano wyroki na siedemnastu oficerów Armii Książęcej. Wszystkie
wyroki skazywały na śmierć.
Akiko
po zakończeniu obrad postanowiła odwiedzić swojego szefa i poinformować go o
tym co zdecydowano na koniec tego dniowych obrad. Zatrzymała się przed
drzwiami. Nie miała ochoty znów ujrzeć Lena uprawiającego seks z jakąś
dziewczyną. Mimo obaw, zapukała w drzwi i czekała w skupieniu. Z wewnątrz nie
dochodziły żadne dziwne odgłosy, więc chyba nie spełnią się jej czarne
scenariusze. Otworzył jej Len. Ubrany był w swoje ulubione czarne, szerokie
spodnie i żółty bezrękawnik z wyszytym symbolem ich chorągwi.
- Co chcesz? - przywitał ją chłodno.
- Powiedzieć co postanowili.
Zrobił
jej miejsce w progu i weszła do środka. Pierwszy raz była w komnacie zajmowanej
przez złotookiego i Nataszę. Nie różniła się wiele - komnata - od tej
zajmowanej przez nią i Ayumi. Natasza leżała w łóżku i prawie już spała.
Obróciła się na drugi bok, tak żeby muc zobaczyć kto wszedł. Uśmiechnęła się do
Akiko i powiedziała:
- Dziękuje, że pani tam była.
- To mój obowiązek - odparła sztywno Namada.
- Mów co wiesz - rzucił gdzieś zza jej pleców Tao.
- Uprzejmy jak zawsze - skwitowała Akiko - no,
więc...
- Tak się nie zaczyna zdania - poprawił ją kapitan.
- Chcesz w końcu się coś dowiedzieć czy nie? -
wybuchła Akiko. Kiedy nie odpowiedział nic, kontynuowała. - wydano 17 kaesów. Wszystkie
na oficerów, jutro mają rozważać odpowiedzialność pułkownika van Nicolescu i
księcia Filipa. Prawdę mówiąc liczę, że w końcu dojdą do wniosku, że należy ich
zabić. Dodam im jutro list, który mówił o zamordowaniu mojej i Ayumi rodziny.
Oni musza za to odpowiedzieć, Len!
- I tak będzie.
Do
drzwi rozległo się kolejne tego dnia pukanie. Natasza przewróciła bezradnie
oczami, a Akiko przysiadła na jej łóżku w okolicach stóp dziewczyny. Len wziął
w dłoń Miecz Błyskawicy, jeśli to jakiś głupi dowcip to ktoś może stracić
palce. Podszedł do drzwi i otworzył je z głośnym "kogo tam diabły niosą!".
Przed drzwiami stała Ayumi, ale zachowywała się jakby nie była sama. Ręce się
jej trzęsły, ale wyglądała na zadowoloną. Jej oczy świeciły niczym gwiazdy na
nocnym niebie, za oknem.
- Witaj Len.
- Co chcesz? - spytał surowym tonem.
Nie
zrażona tym Ayumi odeszła krok w bok i powiedziała:
- Masz gościa.
- Co? - spytał zszokowany Len, a jego myśli pędziły
w oszalałym tempie, debatując kto może odwiedzać go o tej porze. Przez myśl
przeszło mu jedno imię "Jun".
Nim
zdążył wypowiedzieć imię osoby, którą miał chęć ujrzeć, pokazała się przed nim
niewysoka sylwetka. Należała do młodej dziewczyny. Miała bladą cerę i duże,
ciemne oczy, które szkliły się i zaszkliły jeszcze bardziej na jego widok. Włosy
sięgały jej do ramion i nie byłoby w nich nic dziwnego czy nietypowego, gdyby
nie ich barwa. Były różowe.
- Tamara...
- Cześć Len - powiedziała Tamao.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz