poniedziałek, 7 kwietnia 2014

7. Konwent

"Z traktatami, moi panowie, jest tak samo, jak
z kwiatami i dziewictwem. To trwa tyle, ile trwa."
Józef Piłsudski



Rozdział 7
Konwent

            Len stał pod wejściem do sali tronowej. Czuł się bardzo nieswojo. Król zmusił go do ubrania się w odświętną szatę wyglądającą prawie jak szlachecka. Przy pasie doczepiony miał Miecz Błyskawicy. Włosy ułożone jak zwykle w charakterystyczny czub, który nijak nie dał się położyć. Złote oczy spoglądały na wszystkich poruszających się po korytarzu. Każdy mógł mieć gdzieś za pasem włożony nóż lub inny przedmiot mogący zagrozić bezpieczeństwu publicznemu. 

            Tymczasem do sali tronowej wchodziły kolejne duety. Jako pierwsi na salę wkroczyli przedstawiciele obecnie panującej rodziny. Królowa Joanna - urocza brunetka, córka zmarłego władcy, którego śmierć rozpoczęła wojnę domową między trzema zwaśnionymi stronnictwami. Obok niej majestatycznie poruszał się Jego Wysokość Marc I, protoplasta nowej dynastii, głowa rodu van Wolfescu. Król na wyraźną prośbę swojej jakże pięknej małżonki pozbył się zarostu. Był teraz gładko ogolony i wyglądał znów młodo i aż promieniał w dniu jednego ze swych największych tryumfów.

            Patrząc na rządzącą parę Len pomyślał o kobiecie, którą sam ostatnio pokochał. Jej mleczna cera i czarne włosy budziły go teraz codziennie do życia. Blado szare oczy tak pięknie na niego patrzyły ostatniej nocy. Przegadali ją całą. Natka czuła się w jego towarzystwie po prostu cudownie. Odczuwała bezpieczeństwo przy swoim kapitanie, a dodatkowo mogła zaznać wreszcie trochę prestiżu, którego brakło jej odkąd jej ojciec popełnił polityczny błąd. Len zauważył, że dziewczyna patrząc na niego robi "maślane oczy" i bawi się zgrabnie kosmykiem włosów.

            Rozmyślenia Lena przerwało przybycie delegacji rodu van Galarescu. Joanna była starszą kobietą, miała około 50 lat i była jedną z dwóch dam, które stały na czele szlacheckich rodów. Od śmierci męża w sztormie kilka lat temu, żelazną ręką rządziła w Porcie Rumowym, a jej syn - z którym stała właśnie u wrót - Dor był dowódcą floty wojennej kraju. Dor miał trochę poniżej trzydziestki, ale w życiu słuchał cały czas mamy i to jej opina miała dla niego największe znaczenie przy podejmowaniu decyzji, często działał nawet wbrew sobie, jeśli mama sobie tak zażyczyła. Len zauważył, że herbem nadmorskiego rodu jest żółta łódź w asyście dwóch brzozowych wioseł po bokach, na błękitnym tle.

            Za nimi weszli przedstawiciele rodu van Ionescu, Jon - dobrze znany oficerowi - i jego ojciec Robert. Syn skinął złotookiemu głową i wkroczył dumnie w asyście ojca. Len nie lubił zbyt bardzo szefa wywiadu AR, ale cóż miał zrobić, musiał go tolerować z uwagi na przywileje jakimi porucznik cieszył się u władcy państwa.

            Za nimi weszły kolejne delegacje. I tak przybyli: Eustachy van Nicolescu z poślubioną przez siebie niedawno żoną Heleną. Panna młoda pochodziła z Skandynawii, a jej ojciec Henrik Svensson był uznawanym za jednego z najbogatszych obywateli swojej ojczyzny, właścicielem tartaku przy obrzeżach Czarnolasu. Tym samym Eustachy wkupił się do bogatej rodziny i uniknął przymusowego małżeństwa z jedną z córek panów wiernych niczym psy nowemu monarsze. Sam popierał Marca, ale nie chciał zostać w jego rękach marionetką, taką jaką Denis van Nicolescu był w rękach książąt i dowódców ich wojsk.
            Za synem zdrajcy weszli Wiktor i Tom van Danilescu, byli przeciwnicy, a dziś sprzymierzeńcy władcy. Potem byli John i jego córka Florentyna van Nordescu, generał van Petescu i jego brat Robert, Tom van Obrescu i jego brat Vladimir, Bohdan van Augustescu z żoną Izmiłą. Potem nastąpiła chwila przerwy we wkraczaniu delegacji. Tao wykorzystał ją aby przejść się i sprawdzić co u jego żołnierzy.

            Wewnątrz sali tronowej, gdzie teraz ustawiono wielki na około czterdzieści osób stół, znajdowało się tam kilku żołnierzy chorągwi S.O.L.A.R. Byli tam głównie weterani. Kapitan uznał, że za bezpieczeństwo dygnitarzy królewskich rodów odpowiadać muszą najbardziej wierni mu i odpowiedni ludzie. Dowodził nimi porucznik Linescu.

- Jak tam? - spytał go złotooki.
- Wspaniale panie kapitanie - wyrecytował porucznik - zero kłopotów, nic tylko stać i pełnić wartę do końca życia w spokoju.
- Ok, a jak ci nowi?
- Nie wiem - odparł już bez konwenansów żołnierz - Akiko miała się nimi dziś zająć, ale przede wszystkim chcieliśmy tak jak pan kapitan kazał sprawdzić ich. Do tej pory nic przeciw nim nie znaleźliśmy. Chyba to faktycznie będą najlepsi z najlepszych. Aż się boję, że stracę swoją pozycję i odeślą mnie do innej chorągwi.
- To trzeba będzie ich jakoś wkomponować w chorągiew.
- Tak jest!
- Zastąp mnie przy drzwiach.
- Tak jest! - zasalutował ponownie Linescu.

            Złotooki poszedł dalej. Natknął się znów na paru dawnych znajomych z pola walki. Nakazał im po raz kolejny sprawdzać wszystkich czy aby na pewno nie mają gdzieś broni. Przy drzwiach wejściowych do budynku stało dwoje nowych wojów, przy których na ławce siedziała Akiko Namada. Jedyna kobieta w chorągwi kapitana Tao, spoglądała z zadowoleniem na swoich nowych ludzi.

- Co cię tak cieszy? - spytał ją chłodno Len.
- Nic, nic.
- Mów!
- Czy to na pewno rozkaz? - spytała lekko zażenowana.
- Jeśli spałaś, z którymś z nich to nie.
- Czyli, jednak rozkaz - zasmuciła się Akiko - bo... - zawahała się chwilę - cieszy mnie, że taka baba jak ja może się no wiesz Len... - ale ku rozpaczy kobiety, Len zaprzeczył ruchem głowy. - no podobać się im mogę.
- To wszystko? - zdziwił się chłopak.
- Aż - poprawiła go porucznik Namada.

            Tao nie rozumiejąc co w tym takiego niespodziewanego poszedł z powrotem. Dla niego Akiko od początku była całkiem ładną kobietą. Dodatkowo miał świetne, duże cycki, co rzucało się w oczy przy pierwszym spojrzeniu na nią. Tao cały czas pamiętał ich spotkanie, kiedy wrócił z Czarnolasu i leżał u sanitariuszki, a Namada odwiedziła go tam. Próbowała wybadać od niego co takiego knuje pułkownik Denis van Nicolescu, a żeby tego dokonać musiała go odpowiednio zmotywować. W sześć minut zdradził jej przebieg dwutygodniowej misji. W nagrodę kobieta pozwoliła mu zdjąć sobie seksowny gorset i pobawić się swoimi piersiami, podczas gdy sama była tylko w majtkach. Być może poszliby wtedy jeszcze dalej, ale przerwała im pielęgniarka, którą usłyszeli na korytarzu. Ostatecznie skończyło się tylko albo aż - jak dla kogo - na macaniu i całowaniu się namiętnie.

            Będąc pod wpływem tamtych wspomnień Len postanowił odwiedzić jeszcze Nataszę. Udał się, więc do swojego pokoju, zajmowanego wraz z boską pięknością rodem ze wsi - jakkolwiek groteskowo by to nie brzmiało. Wpadł do pomieszczenia zmieszany i zmęczony. Policzki miał całe czerwone. Nie znosił tego. Źrenice w oczach zwęziły mu się nieco. Rozejrzał się nerwowo. Szafa była otwarta, ale Nataszki nie dostrzegł.

- Szlak - zaklął pod nosem.

            Drzwi od szafy gwałtownie się zamknęły i ukazała się ona. Ubrana w czarną, przylegającą ślicznie do ciała kieckę, która sięgała jej ledwie do kolan, a zakończona była pięcioro centymetrową, delikatną koronką, nieco ciemniejszą niż reszta sukienki. Len tak zagapił się na koronkę i kolana współlokatorki, że dopiero po kilku sekundach zauważył, że cała sukienka trzyma się na wąskich ramiączkach w kolorze takim jak cała reszta. Na ramiona dziewczynie opadały kosmyki czarnych włosów.

- Co się stało? - spytała Lena, lekko zaskoczona jego stanem i zachowaniem.

            Oczywiście Natce nie umknęło, że chłopak przypatruje się jej uważnie w zasadzie odkąd pierwszy ujrzeli się na oczy. ostatnio, jednak zdarzało mu się to częściej i dłużej. Pochlebiało jej to, ale i niepokoiło. Nie widziała co z tym powinna zrobić.

- Nic, nic.
- To dlaczego tu wpadasz kapitanie? - spytała, owijając kosmyk włosów wokół palca wskazującego.
- Pomyślałem, że zerknę co  u ciebie - syknął i spłonął burakiem na twarzy.
- Wszystko dobrze - odpowiedziała nadal bawiąc się włosami - trochę nudno, ale lepiej niż na wsi.

            Len nie wiedział już co chciał powiedzieć i zrobić. Znów stał jak słup i wpatrywał się w nią jak sroka w gnat. Dobrze, że tym razem miała strój z małym dekoltem, bo by całkiem oszalał. Poczuł jak jego twarz znów zmienia barwę z czerwonej na kredowo białą.

- Wszystko dobrze? - spytała troskliwie.
- Tak, tak. Pójdę już - odrzekł Len i wyszedł. - Postaram się znaleźć się coś dla ciebie. Znaczy... żebyś się nie nudziła - dodał na odchodne, już na progu mieszkania.

            Totalnie zbłaźnił się w jej oczach. Teraz jego szanse u starszej od niego damy ze wsi drastycznie spadły - jego subiektywnym zdaniem. Nie pozostało mu nic innego jak wrócić pod salę tronową. Udał się tam ociężałym i zupełnie innym od normalnego krokiem.

            Przed wejściem stał niezawodny Linescu. Porucznik zasalutował dowódcy i oznajmił, że posiedzenie się zaraz rozpocznie. Seniorzy wszystkich rodów szlacheckich Rumlandii zebrali się już w środku i debatują nad wyborem marszałka, który poprowadzi konwent w ciągu najbliższych dni. Dodał też, iż wewnątrz musi znaleźć się jakiś oficer ze służb pełniących wartę. Tao zdecydował się wejść, a lojalnego jak zawsze Linescu pozostawił przy wrotach do komnaty.

            W środku przy stole siedziało już 40 szlachetnie urodzonych osób. Poprawka kilkoro z nich zdobyło tytuł tylko i wyłącznie przez małżeństwo. Len podszedł do stołu przy, którym właśnie Wiktor van Danilescu wykłócał się z Jonem van Nordescu o to, który z nich zostanie mianowany marszałkiem. Len nie znał ich, lecz rozpoznawał herby jakie mieli wyhaftowane na ubraniach - wczoraj otrzymał rozpiskę kto przybędzie z jakim herbem i uczył się jej na pamięć.

- Witaj kapitanie Tao - przywitała go królowa.
- Wasza Wysokość - odparł Len i spojrzał na nią.

            Joanna siedziała u boku swojego męża przy frontowym miejscu. Nie zajmowała się zbytnio debatą. Len domyślił się, że królowa również się nudzi - jak Natasza - i ogranicza się na posiedzeniach do podniesienia ręki w dobrym momencie i popierania męża.

- Cisza - król uciszył kandydatów na marszałka - rozstrzygniemy ten spór głosowaniem. Kto jest za Wiktorem, niech podniesie rękę - zadecydował.

            Tao rozejrzał się po sali. Trzy czwarte zebranych uniosło w górę swoje prawice. Na sali znów zapanował gwar. Marc wyszczerzył zęby w wymuszonym uśmiechu i oznajmił, iż senior rodu van Danilescu zostaje marszałkiem Konwentu Seniorów wielkich rodów i poprowadzi w imieniu monarchy obrady.
- Wiktorze wstań - powiedział król, a wszyscy zebrani ponownie zamilkli - podejdź.

            Człowiek, który nie dawno rywalizował z Jego Miłością o władzę w kraju, teraz ma zostać przewodniczącym obrad. Ot paradoks, gdyż wybór ten był jak najbardziej po myśli Marca Pierwszego. Wiktor musiał bowiem wypełniać szczegółowe instrukcję od swojego pana, jakie otrzymał przed rozpoczęciem posiedzenia, a jednocześnie dawał pozory niezależności, którą symbolizował jego nie dawny bunt i czynny udział w wojnie domowej jako oddzielna siła. Pan van Danilescu pragnął też ponad wszelką miarę odzyskć dawna pozycję - sprzed wojny - najbogatszego człowieka w Rumlandii dla siebie i najbogatszego rodu dla swojej rodziny. Nie dało się ukryć, że Wiktor dużo stracił walcząc przeciw Marcowi na początku konfliktu o sukcesję.

            Teraz, jednak Marc podarował mu laskę należącą do marszałka konwentu. Przedmiot ten był mały i zupełnie nie przypominał berła króla. Laska była długa na około dwa metry i wykonana z białego drewna brzozowego, w który wbito rubin na samym czubku, a z drugiej strony zakończono metalową kulą, która w razie zbyt ożywionej dyskusji miała przywołać seniorów do porządku.

- Pierwsza trudna decyzja za nami moi państwo - rzekł Marc - teraz kolej na rozmowę o reformach. Najpierw, jednak zrobimy sobie krótką przerwę i przedstawię marszałkowi Wiktorowi jakie postulaty władza królewska chce ze swojej strony poruszyć. Proszę też żebyście nie opuszczali sali. Za pięć minut wracamy do obrad.

            Król udał się do kąta komnaty z Wiktorem i Natanielem van Żmijescu, gdzie ten ostatni pełnił rolę świadka czy władca, aby nie wywiera nacisków na marszałka. Oczywiście Nataniel był wiernym stronnikiem króla i zapewniał tylko pozostawienie dobrego wrażenia u pozostałych wielkich panów Rumlandii oraz ich ewentualnych żon, tudzież głów rodów płci żeńskiej.

            W tym samym czasie do komnaty rozległo się pukanie. Joanna skinęła jednemu z żołnierzy żeby wpuścił gościa do środka. Ten ostatni zaraz po tym jak zobaczył kto przyszedł zawołał swojego szefa:

- Kapitanie do pana!

            Len nie miał pojęcia kto to może być i czego od niego oczekuje lub chce przekazać. Podszedł do drzwi i zobaczył Ayumi. Odetchnął. Przez kilka sekund miał nadzieję, że to Natka, lecz ostatecznie uznał, że to nie byłoby zbyt dobre dla niego i nich - jako być może przyszłej pary.

-Czego chcesz? - warknął do Namady.
- Uprzejmy jak zawsze - zironizowała kobieta - trzymaj - podała m list.

            Tekst był krótki, a kartka pogięta i gęsto "upiększona" dużymi kroplami łez i plamami po nich. Len zdziwił się i spojrzał na Ayumi. Tak dała mu znać, że ma przeczytać. Zrobił to. Kiedy skończył, źrenice miał wąskie jak kot. Cały się zbulwersował i miał ochotę kogoś pokroić żywcem.

- Dopadniemy ich - zapewnił Ayumi.
- Kogo?
- Morrrderców - powiedział, przesadnie przeciągając głoskę r.
- To bez sensu - odparła Ordynka ze łzami w oczach - ukatrupili najbliższą rodzinę Akiko i... moją córkę. Co mam teraz zrobić? Co Akiko ma zrobić? Co my mamy zrobić?
- Pogadam z królem.
- Po co? - spytała bliska już płaczu, powstrzymując go ostatkiem silnej woli.
- Odwet.
- Nie Len, to bez sensu.
- Kto przyniósł list.
- Ptaki.
- Kurwa jasna - zaklął i nie zdołał dodać nic więcej, gdyż nastał czas kontynuowania obrad.

            Nie wiele myśląc podszedł do króla i chciał mu zakomunikować czego się właśnie dowiedział, lecz nie było mu to dane. Marszałek van Danilescu trzykrotnie przerywał mu wpół słowa i mówił, że czas na uwagi gminu nastanie za kilka dni. Len zadziwiająco dobrze znosił wtrącanie się pana Wiktora i dopiero za trzecim razem spróbował rzucić się na niego, co na szczęście uniemożliwili mu żołnierze, którzy znali swojego szefa nie od dziś i zachowali na tyle zdrowego rozsądku, iż nie dali mu oderwać się od ziemi, kiedy był bliski skoku do szyi przewodniczącego. gdyby to zrobił prawdopodobnie trafiłby pod sąd wojenny i został zgładzony.

- Wierzę, że nie chciał pan, panie kapitanie uderzyć marszałka - stwierdziła królowa, co oznaczało spokój dla Lena tego dnia.

            O czym debatowali zebrani? Nie wiedział. Nie słuchał, był bowiem zbyt wnerwiony zignorowaniem go przez zadufanych w sobie szlachciców. A podobno to on był bufonem.

            Seniorzy rodów rumlandzkich podzielili się na dwa obozy.  Jeden, który zrzeszał ukrytych zwolenników księcia Filipa i jawnych oponentów króla w przeprowadzaniu reform. oczywiście oba te stanowiska ich członków, często się łączyły. W drugim obozie znajdowali się zwolennicy króla i jego planów na zmianę i ulepszenie sposobu funkcjonowania kraju. na uboczu, gdzieś pomiędzy jednymi, a drugimi znaleźli się ci, którzy nie należeli ani do jednej ani do drugiej nieformalnej grupy. To właśnie w zależności od nastawienia tych niezdecydowanych zależało powodzenia planów Jego Wysokości.

            Koniec końców tego dnia żadnych konkretów nie udało się ustalić. Plany na ten nie były ambitnie, Marc chciał wydać zaoczny wyrok śmierci na zbiegłego brata swojej żony, ale to się nie udało. Jak zobaczył potem, ludzie nadal zbyt bardzo szanowali zmarłego ojca Joanny.

            Len wrócił zmęczony i zirytowany do swojej komnaty. Natasza nadal chodziła w tej samej kiecce co rano i tylko ona poprawiała zdołowany humor kapitana.

- Co ci jest kapitanie? - spytała tak jak lubiła zwracać się do złotookiego.
- Filip - odrzekł zdawkowo - to ścierwo wycięło całą rodzinę sióstr Namada.

            Brunetka nie odpowiedziała. Spojrzała smutno na chłopaka, jakby myślała, że ten żartuje sobie w niezbyt wyszukany sposób, jednak on nie zaprzeczył.

- Chciałem powiedzieć o tym królowi, ale ten pajac mi nie pozwolił...
- Len! - skarciła go Natka, źle interpretując jego słowa.
- Wiktor van Danilescu, marszałek konwentu - uściślił swoją wypowiedź - muszę na to poczekać parę dni. Parę dni... Rozumiesz?
- Tak, to przykre.
- No.
- Mogę ci jakoś poprawić humor? - spytała tak troskliwie jak tylko ona potrafiła.

            Len znów się rozczulił. Spojrzał na nią. Jeśli tak się do niego zwraca to znaczy, że jednak nie skompromitował się w jej oczach rano.

- Już to zrobiłaś.
- Jak?
- Po prostu jesteś... - powiedział nie wierząc własnym uszom i słowom.
- I?
- Fajnie wyglądasz, w ogóle cała jesteś no wiesz...
- Fajna?
- Tak - powiedział, znów się czerwieniąc.

            Natasza uśmiechnęła się i ku zaskoczeniu oficera pocałowała go w policzek. Ten zapiekł go przyjemnie i poczuł jak pokrywa się rumieńcem.

- Za co?
- Tak o. Na poprawę humoru Len.

            Chłopak spojrzał na nią z nabożnością. Może, jednak ma u niej szanse?

- Już późno - powiedział Natasza - idźmy spać. Dobranoc kapitanie.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz