"Z traktatami, moi panowie, jest tak samo, jak
z kwiatami i dziewictwem. To trwa tyle, ile trwa."Józef Piłsudski
Rozdział 7
Konwent
Len
stał pod wejściem do sali tronowej. Czuł się bardzo nieswojo. Król zmusił go do
ubrania się w odświętną szatę wyglądającą prawie jak szlachecka. Przy pasie
doczepiony miał Miecz Błyskawicy. Włosy ułożone jak zwykle w charakterystyczny
czub, który nijak nie dał się położyć. Złote oczy spoglądały na wszystkich
poruszających się po korytarzu. Każdy mógł mieć gdzieś za pasem włożony nóż lub
inny przedmiot mogący zagrozić bezpieczeństwu publicznemu.
Tymczasem
do sali tronowej wchodziły kolejne duety. Jako pierwsi na salę wkroczyli
przedstawiciele obecnie panującej rodziny. Królowa Joanna - urocza brunetka,
córka zmarłego władcy, którego śmierć rozpoczęła wojnę domową między trzema
zwaśnionymi stronnictwami. Obok niej majestatycznie poruszał się Jego Wysokość
Marc I, protoplasta nowej dynastii, głowa rodu van Wolfescu. Król na wyraźną
prośbę swojej jakże pięknej małżonki pozbył się zarostu. Był teraz gładko
ogolony i wyglądał znów młodo i aż promieniał w dniu jednego ze swych
największych tryumfów.
Patrząc
na rządzącą parę Len pomyślał o kobiecie, którą sam ostatnio pokochał. Jej mleczna
cera i czarne włosy budziły go teraz codziennie do życia. Blado szare oczy tak
pięknie na niego patrzyły ostatniej nocy. Przegadali ją całą. Natka czuła się w
jego towarzystwie po prostu cudownie. Odczuwała bezpieczeństwo przy swoim
kapitanie, a dodatkowo mogła zaznać wreszcie trochę prestiżu, którego brakło
jej odkąd jej ojciec popełnił polityczny błąd. Len zauważył, że dziewczyna
patrząc na niego robi "maślane oczy" i bawi się zgrabnie kosmykiem
włosów.
Rozmyślenia
Lena przerwało przybycie delegacji rodu van Galarescu. Joanna była starszą
kobietą, miała około 50 lat i była jedną z dwóch dam, które stały na czele
szlacheckich rodów. Od śmierci męża w sztormie kilka lat temu, żelazną ręką
rządziła w Porcie Rumowym, a jej syn - z którym stała właśnie u wrót - Dor był
dowódcą floty wojennej kraju. Dor miał trochę poniżej trzydziestki,
ale w życiu słuchał cały czas mamy i to jej opina miała dla niego największe
znaczenie przy podejmowaniu decyzji, często działał nawet wbrew sobie, jeśli
mama sobie tak zażyczyła. Len zauważył, że herbem nadmorskiego rodu jest żółta
łódź w asyście dwóch brzozowych wioseł po bokach, na błękitnym tle.
Za nimi weszli przedstawiciele rodu
van Ionescu, Jon - dobrze znany oficerowi - i jego ojciec Robert. Syn skinął
złotookiemu głową i wkroczył dumnie w asyście ojca. Len nie lubił zbyt bardzo
szefa wywiadu AR, ale cóż miał zrobić, musiał go tolerować z uwagi na
przywileje jakimi porucznik cieszył się u władcy państwa.
Za nimi weszły kolejne delegacje. I
tak przybyli: Eustachy van Nicolescu z poślubioną przez siebie niedawno żoną
Heleną. Panna młoda pochodziła z Skandynawii, a jej ojciec Henrik Svensson był
uznawanym za jednego z najbogatszych obywateli swojej ojczyzny, właścicielem tartaku
przy obrzeżach Czarnolasu. Tym samym Eustachy wkupił się do bogatej rodziny i
uniknął przymusowego małżeństwa z jedną z córek panów wiernych niczym psy
nowemu monarsze. Sam popierał Marca, ale nie chciał zostać w jego rękach
marionetką, taką jaką Denis van Nicolescu był w rękach książąt i dowódców ich
wojsk.
Za synem zdrajcy weszli Wiktor i Tom
van Danilescu, byli przeciwnicy, a dziś sprzymierzeńcy władcy. Potem byli John
i jego córka Florentyna van Nordescu, generał van Petescu i jego brat Robert,
Tom van Obrescu i jego brat Vladimir, Bohdan van Augustescu z żoną Izmiłą.
Potem nastąpiła chwila przerwy we wkraczaniu delegacji. Tao wykorzystał ją aby
przejść się i sprawdzić co u jego żołnierzy.
Wewnątrz sali tronowej, gdzie teraz
ustawiono wielki na około czterdzieści osób stół, znajdowało się tam kilku
żołnierzy chorągwi S.O.L.A.R. Byli tam głównie weterani. Kapitan uznał, że za
bezpieczeństwo dygnitarzy królewskich rodów odpowiadać muszą najbardziej wierni
mu i odpowiedni ludzie. Dowodził nimi porucznik Linescu.
- Jak tam? - spytał go złotooki.
- Wspaniale panie kapitanie - wyrecytował porucznik
- zero kłopotów, nic tylko stać i pełnić wartę do końca życia w spokoju.
- Ok, a jak ci nowi?
- Nie wiem - odparł już bez konwenansów żołnierz -
Akiko miała się nimi dziś zająć, ale przede wszystkim chcieliśmy tak jak pan
kapitan kazał sprawdzić ich. Do tej pory nic przeciw nim nie znaleźliśmy. Chyba
to faktycznie będą najlepsi z najlepszych. Aż się boję, że stracę swoją pozycję
i odeślą mnie do innej chorągwi.
- To trzeba będzie ich jakoś wkomponować w chorągiew.
- Tak jest!
- Zastąp mnie przy drzwiach.
- Tak jest! - zasalutował ponownie Linescu.
Złotooki
poszedł dalej. Natknął się znów na paru dawnych znajomych z pola walki. Nakazał
im po raz kolejny sprawdzać wszystkich czy aby na pewno nie mają gdzieś broni.
Przy drzwiach wejściowych do budynku stało dwoje nowych wojów, przy których na
ławce siedziała Akiko Namada. Jedyna kobieta w chorągwi kapitana Tao,
spoglądała z zadowoleniem na swoich nowych ludzi.
- Co cię tak cieszy? - spytał ją chłodno Len.
- Nic, nic.
- Mów!
- Czy to na pewno rozkaz? - spytała lekko
zażenowana.
- Jeśli spałaś, z którymś z nich to nie.
- Czyli, jednak rozkaz - zasmuciła się Akiko - bo...
- zawahała się chwilę - cieszy mnie, że taka baba jak ja może się no wiesz
Len... - ale ku rozpaczy kobiety, Len zaprzeczył ruchem głowy. - no podobać się
im mogę.
- To wszystko? - zdziwił się chłopak.
- Aż - poprawiła go porucznik Namada.
Tao
nie rozumiejąc co w tym takiego niespodziewanego poszedł z powrotem. Dla niego
Akiko od początku była całkiem ładną kobietą. Dodatkowo miał świetne, duże
cycki, co rzucało się w oczy przy pierwszym spojrzeniu na nią. Tao cały czas
pamiętał ich spotkanie, kiedy wrócił z Czarnolasu i leżał u sanitariuszki, a
Namada odwiedziła go tam. Próbowała wybadać od niego co takiego knuje pułkownik
Denis van Nicolescu, a żeby tego dokonać musiała go odpowiednio zmotywować. W
sześć minut zdradził jej przebieg dwutygodniowej misji. W nagrodę kobieta
pozwoliła mu zdjąć sobie seksowny gorset i pobawić się swoimi piersiami, podczas
gdy sama była tylko w majtkach. Być może poszliby wtedy jeszcze dalej, ale
przerwała im pielęgniarka, którą usłyszeli na korytarzu. Ostatecznie skończyło
się tylko albo aż - jak dla kogo - na macaniu i całowaniu się namiętnie.
Będąc
pod wpływem tamtych wspomnień Len postanowił odwiedzić jeszcze Nataszę. Udał
się, więc do swojego pokoju, zajmowanego wraz z boską pięknością rodem ze wsi -
jakkolwiek groteskowo by to nie brzmiało. Wpadł do pomieszczenia zmieszany i
zmęczony. Policzki miał całe czerwone. Nie znosił tego. Źrenice w oczach
zwęziły mu się nieco. Rozejrzał się nerwowo. Szafa była otwarta, ale Nataszki
nie dostrzegł.
- Szlak - zaklął pod nosem.
Drzwi
od szafy gwałtownie się zamknęły i ukazała się ona. Ubrana w czarną,
przylegającą ślicznie do ciała kieckę, która sięgała jej ledwie do kolan, a
zakończona była pięcioro centymetrową, delikatną koronką, nieco ciemniejszą niż
reszta sukienki. Len tak zagapił się na koronkę i kolana współlokatorki, że
dopiero po kilku sekundach zauważył, że cała sukienka trzyma się na wąskich
ramiączkach w kolorze takim jak cała reszta. Na ramiona dziewczynie opadały
kosmyki czarnych włosów.
- Co się stało? - spytała Lena, lekko zaskoczona
jego stanem i zachowaniem.
Oczywiście
Natce nie umknęło, że chłopak przypatruje się jej uważnie w zasadzie odkąd
pierwszy ujrzeli się na oczy. ostatnio, jednak zdarzało mu się to częściej i
dłużej. Pochlebiało jej to, ale i niepokoiło. Nie widziała co z tym powinna
zrobić.
- Nic, nic.
- To dlaczego tu wpadasz kapitanie? - spytała, owijając
kosmyk włosów wokół palca wskazującego.
- Pomyślałem, że zerknę co u ciebie - syknął i spłonął burakiem na
twarzy.
- Wszystko dobrze - odpowiedziała nadal bawiąc się
włosami - trochę nudno, ale lepiej niż na wsi.
Len
nie wiedział już co chciał powiedzieć i zrobić. Znów stał jak słup i wpatrywał
się w nią jak sroka w gnat. Dobrze, że tym razem miała strój z małym dekoltem,
bo by całkiem oszalał. Poczuł jak jego twarz znów zmienia barwę z czerwonej na
kredowo białą.
- Wszystko dobrze? - spytała troskliwie.
- Tak, tak. Pójdę już - odrzekł Len i wyszedł. -
Postaram się znaleźć się coś dla ciebie. Znaczy... żebyś się nie nudziła -
dodał na odchodne, już na progu mieszkania.
Totalnie
zbłaźnił się w jej oczach. Teraz jego szanse u starszej od niego damy ze wsi
drastycznie spadły - jego subiektywnym zdaniem. Nie pozostało mu nic innego jak
wrócić pod salę tronową. Udał się tam ociężałym i zupełnie innym od normalnego
krokiem.
Przed
wejściem stał niezawodny Linescu. Porucznik zasalutował dowódcy i oznajmił, że
posiedzenie się zaraz rozpocznie. Seniorzy wszystkich rodów szlacheckich
Rumlandii zebrali się już w środku i debatują nad wyborem marszałka, który
poprowadzi konwent w ciągu najbliższych dni. Dodał też, iż wewnątrz musi
znaleźć się jakiś oficer ze służb pełniących wartę. Tao zdecydował się wejść, a
lojalnego jak zawsze Linescu pozostawił przy wrotach do komnaty.
W
środku przy stole siedziało już 40 szlachetnie urodzonych osób. Poprawka
kilkoro z nich zdobyło tytuł tylko i wyłącznie przez małżeństwo. Len podszedł
do stołu przy, którym właśnie Wiktor van Danilescu wykłócał się z Jonem van Nordescu
o to, który z nich zostanie mianowany marszałkiem. Len nie znał ich, lecz
rozpoznawał herby jakie mieli wyhaftowane na ubraniach - wczoraj otrzymał rozpiskę
kto przybędzie z jakim herbem i uczył się jej na pamięć.
- Witaj kapitanie Tao - przywitała go królowa.
- Wasza Wysokość - odparł Len i spojrzał na nią.
Joanna
siedziała u boku swojego męża przy frontowym miejscu. Nie zajmowała się zbytnio
debatą. Len domyślił się, że królowa również się nudzi - jak Natasza - i ogranicza
się na posiedzeniach do podniesienia ręki w dobrym momencie i popierania męża.
- Cisza - król uciszył kandydatów na marszałka -
rozstrzygniemy ten spór głosowaniem. Kto jest za Wiktorem, niech podniesie rękę
- zadecydował.
Tao
rozejrzał się po sali. Trzy czwarte zebranych uniosło w górę swoje prawice. Na
sali znów zapanował gwar. Marc wyszczerzył zęby w wymuszonym uśmiechu i
oznajmił, iż senior rodu van Danilescu zostaje marszałkiem Konwentu Seniorów
wielkich rodów i poprowadzi w imieniu monarchy obrady.
- Wiktorze wstań - powiedział król, a wszyscy
zebrani ponownie zamilkli - podejdź.
Człowiek,
który nie dawno rywalizował z Jego Miłością o władzę w kraju, teraz ma zostać
przewodniczącym obrad. Ot paradoks, gdyż wybór ten był jak najbardziej po myśli
Marca Pierwszego. Wiktor musiał bowiem wypełniać szczegółowe instrukcję od
swojego pana, jakie otrzymał przed rozpoczęciem posiedzenia, a jednocześnie
dawał pozory niezależności, którą symbolizował jego nie dawny bunt i czynny
udział w wojnie domowej jako oddzielna siła. Pan van Danilescu pragnął też
ponad wszelką miarę odzyskć dawna pozycję - sprzed wojny - najbogatszego
człowieka w Rumlandii dla siebie i najbogatszego rodu dla swojej rodziny. Nie
dało się ukryć, że Wiktor dużo stracił walcząc przeciw Marcowi na początku
konfliktu o sukcesję.
Teraz,
jednak Marc podarował mu laskę należącą do marszałka konwentu. Przedmiot ten
był mały i zupełnie nie przypominał berła króla. Laska była długa na około dwa
metry i wykonana z białego drewna brzozowego, w który wbito rubin na samym
czubku, a z drugiej strony zakończono metalową kulą, która w razie zbyt ożywionej
dyskusji miała przywołać seniorów do porządku.
- Pierwsza trudna decyzja za nami moi państwo -
rzekł Marc - teraz kolej na rozmowę o reformach. Najpierw, jednak zrobimy sobie
krótką przerwę i przedstawię marszałkowi Wiktorowi jakie postulaty władza
królewska chce ze swojej strony poruszyć. Proszę też żebyście nie opuszczali
sali. Za pięć minut wracamy do obrad.
Król
udał się do kąta komnaty z Wiktorem i Natanielem van Żmijescu, gdzie ten
ostatni pełnił rolę świadka czy władca, aby nie wywiera nacisków na marszałka.
Oczywiście Nataniel był wiernym stronnikiem króla i zapewniał tylko pozostawienie
dobrego wrażenia u pozostałych wielkich panów Rumlandii oraz ich ewentualnych
żon, tudzież głów rodów płci żeńskiej.
W
tym samym czasie do komnaty rozległo się pukanie. Joanna skinęła jednemu z
żołnierzy żeby wpuścił gościa do środka. Ten ostatni zaraz po tym jak zobaczył
kto przyszedł zawołał swojego szefa:
- Kapitanie do pana!
Len
nie miał pojęcia kto to może być i czego od niego oczekuje lub chce przekazać.
Podszedł do drzwi i zobaczył Ayumi. Odetchnął. Przez kilka sekund miał
nadzieję, że to Natka, lecz ostatecznie uznał, że to nie byłoby zbyt dobre dla
niego i nich - jako być może przyszłej pary.
-Czego chcesz? - warknął do Namady.
- Uprzejmy jak zawsze - zironizowała kobieta -
trzymaj - podała m list.
Tekst
był krótki, a kartka pogięta i gęsto "upiększona" dużymi kroplami łez
i plamami po nich. Len zdziwił się i spojrzał na Ayumi. Tak dała mu znać, że ma
przeczytać. Zrobił to. Kiedy skończył, źrenice miał wąskie jak kot. Cały się
zbulwersował i miał ochotę kogoś pokroić żywcem.
- Dopadniemy ich - zapewnił Ayumi.
- Kogo?
- Morrrderców - powiedział, przesadnie przeciągając
głoskę r.
- To bez sensu - odparła Ordynka ze łzami w oczach -
ukatrupili najbliższą rodzinę Akiko i... moją córkę. Co mam teraz zrobić? Co
Akiko ma zrobić? Co my mamy zrobić?
- Pogadam z królem.
- Po co? - spytała bliska już płaczu, powstrzymując
go ostatkiem silnej woli.
- Odwet.
- Nie Len, to bez sensu.
- Kto przyniósł list.
- Ptaki.
- Kurwa jasna - zaklął i nie zdołał dodać nic
więcej, gdyż nastał czas kontynuowania obrad.
Nie
wiele myśląc podszedł do króla i chciał mu zakomunikować czego się właśnie
dowiedział, lecz nie było mu to dane. Marszałek van Danilescu trzykrotnie
przerywał mu wpół słowa i mówił, że czas na uwagi gminu nastanie za kilka dni.
Len zadziwiająco dobrze znosił wtrącanie się pana Wiktora i dopiero za trzecim
razem spróbował rzucić się na niego, co na szczęście uniemożliwili mu żołnierze,
którzy znali swojego szefa nie od dziś i zachowali na tyle zdrowego rozsądku,
iż nie dali mu oderwać się od ziemi, kiedy był bliski skoku do szyi
przewodniczącego. gdyby to zrobił prawdopodobnie trafiłby pod sąd wojenny i
został zgładzony.
- Wierzę, że nie chciał pan, panie kapitanie uderzyć
marszałka - stwierdziła królowa, co oznaczało spokój dla Lena tego dnia.
O
czym debatowali zebrani? Nie wiedział. Nie słuchał, był bowiem zbyt wnerwiony
zignorowaniem go przez zadufanych w sobie szlachciców. A podobno to on był
bufonem.
Seniorzy
rodów rumlandzkich podzielili się na dwa obozy.
Jeden, który zrzeszał ukrytych zwolenników księcia Filipa i jawnych
oponentów króla w przeprowadzaniu reform. oczywiście oba te stanowiska ich
członków, często się łączyły. W drugim obozie znajdowali się zwolennicy króla i
jego planów na zmianę i ulepszenie sposobu funkcjonowania kraju. na uboczu,
gdzieś pomiędzy jednymi, a drugimi znaleźli się ci, którzy nie należeli ani do
jednej ani do drugiej nieformalnej grupy. To właśnie w zależności od
nastawienia tych niezdecydowanych zależało powodzenia planów Jego Wysokości.
Koniec
końców tego dnia żadnych konkretów nie udało się ustalić. Plany na ten nie były
ambitnie, Marc chciał wydać zaoczny wyrok śmierci na zbiegłego brata swojej
żony, ale to się nie udało. Jak zobaczył potem, ludzie nadal zbyt bardzo szanowali
zmarłego ojca Joanny.
Len
wrócił zmęczony i zirytowany do swojej komnaty. Natasza nadal chodziła w tej
samej kiecce co rano i tylko ona poprawiała zdołowany humor kapitana.
- Co ci jest kapitanie? - spytała tak jak lubiła
zwracać się do złotookiego.
- Filip - odrzekł zdawkowo - to ścierwo wycięło całą
rodzinę sióstr Namada.
Brunetka
nie odpowiedziała. Spojrzała smutno na chłopaka, jakby myślała, że ten żartuje
sobie w niezbyt wyszukany sposób, jednak on nie zaprzeczył.
- Chciałem powiedzieć o tym królowi, ale ten pajac
mi nie pozwolił...
- Len! - skarciła go Natka, źle interpretując jego
słowa.
- Wiktor van Danilescu, marszałek konwentu -
uściślił swoją wypowiedź - muszę na to poczekać parę dni. Parę dni...
Rozumiesz?
- Tak, to przykre.
- No.
- Mogę ci jakoś poprawić humor? - spytała tak
troskliwie jak tylko ona potrafiła.
Len
znów się rozczulił. Spojrzał na nią. Jeśli tak się do niego zwraca to znaczy,
że jednak nie skompromitował się w jej oczach rano.
- Już to zrobiłaś.
- Jak?
- Po prostu jesteś... - powiedział nie wierząc własnym
uszom i słowom.
- I?
- Fajnie wyglądasz, w ogóle cała jesteś no wiesz...
- Fajna?
- Tak - powiedział, znów się czerwieniąc.
Natasza
uśmiechnęła się i ku zaskoczeniu oficera pocałowała go w policzek. Ten zapiekł
go przyjemnie i poczuł jak pokrywa się rumieńcem.
- Za co?
- Tak o. Na poprawę humoru Len.
Chłopak
spojrzał na nią z nabożnością. Może, jednak ma u niej szanse?
- Już późno - powiedział Natasza - idźmy spać.
Dobranoc kapitanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz