środa, 30 kwietnia 2014

10. Pani ambasador


"Co mężczyz­na przez rok ob­myślił, ko­bieta w jed­nym dniu obali." 
 Demostenes

Rozdział 10
Pani Ambasador

            Lucy Thai była już od trzech dni gotowa do wyjazdu do Rumlandii i objęcia posady ambasadora Ordy w tym kraju. Ordynka liczyła sobie już 29 lata. Miała ciemną karnację i długie, proste czarne włosy, które pięknie lśniły w blasku letniego Słońca. Czarne oczy potrafiły urzec swoją głębią i kuszącym spojrzeniem, którym uwiodła już niejednego mężczyznę. Ostro zakończone brwi nadawały jej wyglądowi drapieżności. Lubiła ubierać krótkie sukienki lub inne ciuchy, jeśli ich długość kończyła się tuż pod pupą. Dobrze się w nich czuła - zwłaszcza w tych mających dużo koronek. Często można ją było spotkać w ubraniu z dekoltem, który ładnie podkreślał jej średniej wielkości biust. Czasami kobieta lubiła ponarzekać na jego rozmiar, ale koniec końców nie był o ani za duży, ani za mały. Kiedy kupowała stanik zawsze wybierała miseczkę C. Do takich ubrań zwykle dobierała wysokie buty. Tak było i tym razem. Co watro zaznaczyć, kobieta była niska. Liczyła sobie raptem 156 centymetrów. Ogólnie cała była drobnie zbudowana.

            Tego dnia czekała pod jednym z pubów w stolicy Ordy na towarzyszy. Ubrana była w jedne ze swoich ulubionych, wysokich do kolan kozaków w kolorze grafitu. Miała na sobie czerwoną sukienkę, która miała wycięcia po obu bokach, tak że na jej żebrach i w okolicy nerek nie miała na sobie ani nitki materiału. Część przy biodrach z częścią w okolicy bikini łączyły tylko dwa paski z szerokiej czerwonej koronki, jeden zakrywający pępek, a drugi przylegający jej do kręgosłupa.

            Kobieta oczekiwała niecierpliwie na gości. Miało do niej przybyć znacznych dwoje mężczyzn i ich obstawa w sile trojga Oryńskich wojaków. Jak do tej pory faceci się spóźniają, to nie wpływa dobrze na kobietę. Wreszcie zza rogu pobliskiego budynku wychodzi gromada przedstawicieli płci brzydkiej. Na przedzie idzie Ordyniec, w nietypowym umundurowaniu i uzbrojeniu. Za nim podąża podstarzały emigrant z sąsiedniego kraju. Jego dawne blond włosy, są coraz bardziej siwe. Żeby to zakamuflować obciął się bardzo krótko i z daleka wygląda prawie jakby był łysy. Wygląda przez to nieco komicznie. Niemniej pułkownik Denis van Nicolescu na pewno nie jest postacią komiczną. Sam o sobie myśli, natomiast że jest postacią dramatyczną, która utraciła wszystko i teraz będzie walczył ażeby to odzyskać. Za nim podążał znacznie młodszy mężczyzna, który miał zaledwie kilkumilimetrowe włosy, on również obciął się niedawno. Chciał zakamuflować się w Ordzie, a jako prawie łysy powinno być mu łatwiej, gdyż być może nikt nie rozpozna w nim księcia Rumlandii.

- Witam panów - przywitała się Thai.
-  Wchodźmy już - odrzekł cierpko Denis.

            Niezbyt zadowolona z takiego przywitania Lucy weszła przodem do lokalu. Za nim weszła dwójka  ludzi z obstawy, smutni dżentelmeni z Rumlandii i ostatni członek obstawy. Wiedziała, że będą patrzeć na jej tyłek wchodząc do lokalu i tak też było.

- Nie zła jest - rzucił Filip do Denis, kiedy kobieta oddaliła się już od nich.
- Nie zła? Książę chyba nie widział nigdy w życiu lepszej! - zaperzył się pułkownik.
- Nie tak oficjalnie pacanie - odwarknął książę.

            Mężczyźni doszli do stolika, przy którym już siedziała Lucy, a jeden z wartowników stał tuż nad nią i wpatrywał się w jej dekolt zamiast rozglądać się czy na jego pana nie czyha gdzieś tu zamachowiec. Denis domyślił się już wcześniej, że z tą kobietą będą problemy, ale nie wiedział, iż nastąpi to tak szybko. No cóż jeden kłopot więcej do uporania się dzisiaj. Zaniepokoił go zwłaszcza cielący wzrok Filipa. Usiadł wobec tego naprzeciw przyszłej ambasadorki, tak żeby Filip nie wpatrywał się w nią przez cały czas.

- Co to za hałastra z dziwką na czele? - warknął w ich kierunku jakiś pijak spod ściany.

            Istotnie widok dwójki niemal łysych plus skąpo odzianej kobiety w otoczeniu uzbrojonych w halabardy w dłoniach i krótkie miecze w pochwach wartowników w pubach był niecodzienny. Ludzie patrzyli na nich z zaskoczeniem. Mogli nie brać halabardy, a zamiast nich wziąć drugi krótki miecz. Będą wiedzieć na przyszłość.

- Zajeb go - szepnął cicho Filip do stojącego za jego plecami żołnierza.

            Halabardnik ruszył już ku pijakowi, ale Denis złapał go za nadgarstek. Woj spojrzał zdziwiony na swojego wodza, a ten rzekł:

- Nie rób scen tu.
- Pułkowniku, pan się zapomina - warknął do niego Filip - ja tu dowodzę.
- Jak wywołasz zadymy to nie tylko ty możesz zginąć, ale też i pani ambasador.
- O młody i tak nie po dymasz - charczał pijak - ona się już dziś napracowała. Chyba, że jesteś jej alfonsem!

            Lucy ścisnęła nadgarstek Filipa. Jej reakcja była natychmiastowa i prawdopodobnie chciała nie dopuścić żeby książę rozlał krew, jednak jej zachowanie tylko przyspieszyło reakcje chłopaka.

- Zabij - wyszeptał.

            Denis nie zdążył nawet zareagować. Dwaj wartownicy poszli w stronę pijanego Ordyńca. Jeden z nich wycelował halabardę. W lokalu rozległ sie wrzask i dzikie piski kobiet. Żołnierz wykonał pchnięcie. Drzewiec przedziurawił pierś mężczyzny spod ściany. Jego towarzysze czekali jak narazie w dziwnym spokoju. Drugi z wartowników patrzył czy nie spróbują zrobić nic głupiego, lecz oni porwali ciało zamordowanego i wyszli z pubu.

- Mordercy! Mordercy! - ryczeli stali bywalcy pijalni.
- Baczność - warknął Denis do żołnierzy - przygotować się do wymarszu.

            Wartownicy ustawili się. Dwaj odpowiedzialni za morderstwo zajęli pozycje z przodu kordonu. Za nimi stanął Denis, Filip i Lucy Thai. Za kobietą znalazł się ostatni z wartowników. Publiczność w dalszym ciągu wykrzykiwała przeróżne obelgi w stronę gości.

- Naprzód! - rozkazał pułkownik.

            Wyszli w pośpiechu. Kilka osób rzuciło za nimi pustymi butelkami. Zamykający pochód żołnierz oberwał w plecy. Na szczęście zachwiał się tylko i nic mu się nie stało. Na zewnątrz nie zatrzymywali się. Denis rozkazał iść do karczmy oddalonej o 4 ulice stąd. Tam z pewnością nikt nie usłyszy o zamieszkach w tym pubie. Najpierw, jednak muszą pokonać dystans do tamtego obiektu.

- Mamy problem - oznajmił żołnierz z przodu.
- Jaki? - spytał idący za Denisem Filip.
- Niech Wasza Wysokość spojrzy.

            Pułkownik nie musiał się przyglądać jakoś strasznie długo. Natychmiastowo zauważył, że przed nimi idzie troje uzbrojonych mężczyzn. W oknie jednego z pobliskich budynków dodatkowo czekał też łucznik i to jego Denis obawiał sie w tej chwili najbardziej. Jeden celny strzał zrobi to czego nie udało się dokonać całej armii Marc van Wolfescu, znanego teraz jako Marc I.

- Za nami jeszcze dwóch - powiedziała Thai.
- Mamy problem - skwitował Denis - Aslam z eskortą zajmijcie się tymi na przedzie. Ja z księciem i panią Lucy przedrę się przez nich do celu. Jak tylko będziemy na tyle daleko, że łucznik nam nie będzie zagrażał rzućcie halabardy i spierdalajcie do nas. Jasne?
- Tak - powiedzieli Filip i kobieta.
- Tak jest - odrzekli wartownicy.
- Do dzieła.
- Obyśmy przeżyli - martwił się książę.

            Trójka żołnierzy popędziła do przodu. W pobliżu jak na złość nie było ani jednego żołnierza, który mógłby ich wybawić. Kolejny błąd jaki dziś popełnili to za mało wojów w obstawie. Kiedy Denis w dalszym ciągu się przyglądał jak jego obstawa biegnie na tamtych trzech, łucznik wypuścił pierwszą strzałę. Trafiła. Prosto w łydkę. Jeden z Ordyńców padł na ziemię. Trójka Ordyńców z przodu rzuciło się do przodu i wymachiwało krótkimi mieczami. Był to największy plus dla halabard, przewaga zasięgu dawała nadzieję na przeżycie. Aslam pchnął czubkiem broni napastnika prosto w żebra. Tamten padł na ziemię zalewając się krwią. Szef trzyosobowej obstawy nie wyciągał z niego broni. Wyjął krótki miecz i ruszył na bandytę, chcącego dobić rannego.

- Teraz - ryknął Denis i popędził wraz z Filipem i Thai do przodu.

            Usłyszał świst strzały nad uchem i tupot stóp za plecami. Strzała nie była na szczęście wycelowana w nich. Adresowano ją w ranionego wcześniej żołnierza. Biedak nie miał żadnych szans, dostał centralnie w twarz. Padł ze zmasakrowaną twarzą na bruk, a miejsce gdzie kiedyś miał nos dało początek wartkiemu strumieniowi krwi. Drugi z żołnierzy obstawy stracił halabardę, ale walczył już krótkim mieczem z tak samo uzbrojonym napastnikiem. Denis wyjął zza pasa swój oręż i w pełnym biegu ciął bandytę w bok. Trafił, a tamten zachwiał się. Wartownik wykorzystał to i dobił go. W tym samym czasie Aslam uporał się z kolejnym, lecz łucznik w oknie trafił go w ramię. Szychy wypuściły się przed obstawę i pognały do miejsca ratunku.

- Zatrzymajcie ich - wydarł się jeden z goniących ich ludzi.
- Aslam wiesz co robić - rzucił za plecy van Nicolescu.

            Dwójka Ordyńców rzuciła się w wir walki z dwójką rodaków, których wspierał łucznik. W między czasie jak się później okażę nadbiega już powoli wsparcie dla bandytów z lokalu, w którym doszło do nagannych zachowań obu stron.

            Trójka szych pędziła sprintem, ile sił w nogach. W końcu pokonali dzielące ich od celu metry. Wskoczyli za drzwi do karczmy. W środku było tylko kilka osób. Denis znał tu właściciela. Miał nadzieję, że to pomoże im znaleźć bezpieczne schronienie do czasu nadejścia wsparcia.

 - Poczekajcie - zwrócił sie do towarzyszy.

            Podszedł do baru i zamienił parę słów z barmanem. Spytał m.in. o to czy jego szef jest w karczmie. Barman uprzejmie odrzekł, że karczmarz wyszedł na chwilę na miasto i wróci za kilkanaście minut, a przynajmniej za tyle powinien być ponownie w swoim przybytku.

- Musimy poczekać - wyjaśnił Filipowi.
- To może zajmiemy się naszymi sprawami? - spytała Thai.
- I tak nie mamy nic lepszego do roboty - zawtórował jej książę.

            Denis niechętnie na to przystał. Uważał, że z powodu emocji jakie wywołały i nich wcześniejsze wydarzenie nie będą w ogóle wymyślić nic twórczego czy zbrodniczego, ponieważ wcześniej długo debatował z Filipem o tym jak by móc wykorzystać podróż pani ambasador do Rumlandii do własnych celów. W każdym razie, ustalili że trzeba za jej pomocą zacząć siać chaos i zamęt w kraju.

- Ile osób bierzesz do stolicy? - zagadnął kobietę.
- Kilkanaście - odpowiedziała - muszę mieć z dziesięć wartowników. Pracowników administracyjnych też powinno być z około dziesięć. Reszta moich podwładnych to będzie tak z dwanaście ludzi. To już masz 32 Ordyńców. Będę też chciała wziąć ze sobą kilka osób, które oficjalnie się tam nie wybierają...
- To znaczy kogo? - przerwał jej Filip.
- Dywersanci, zadymiarze, szpiedzy - wyliczał Denis.
- Nie- zaprzeczyła kobieta - to będą tacy ludzie, którzy będą świadczyć nieoficjalne usługi dla ambasady, nie wnikajcie co to oznacza, bo i tak nie wyjaśnię wam tego.
- To ilu naszych możesz zabrać?
- Oni też pójdą tam nieoficjalnie - odpowiedziała z uśmiechem - razem z nimi uda się jeden mój człowiek. To on będzie kontaktem między nami. Ambasada zapewni waszym ludziom pełne wsparcie i pomoc w namierzeniu celów oraz wystawieniu ich w pewnych szczególnych sytuacjach - wyjaśniła Thai.
- To jak oni się dostaną do kraju? Drogi są obstawione przez psy króla - zmartwił sie Denis.
- Nie mów o nim król - skarcił go młodszy towarzysz.
- Pójdą w drobnym odstępie od mojego orszaku.

            W tym momencie do karczmy wbiegło troje uzbrojonych mężczyzn i jedna kobieta. Kobieta nie pochodziła z Ordy. Miała skandynawskie rysy twarzy i blond włosy. Za nimi wpadł karczmarz i Aslam, któremu z ramienia sterczała strzała.

- Pułkowniku - wychrypiał żołnierz.

            I dopiero wtedy van Nicolescu dostrzegł, że ma on o wiele więcej ran, niż kilka minut wcześniej. Nim Denis zdążył odpowiedzieć cokolwiek, jeden z uzbrojonych żołnierzy wpakował Aslamowi nóż pod żebra. Żołnierz skonał w kilka uderzeń serca później.

            Wysoka, szczupła blondynka o figurze klepsydry wysunęła się przed swoich kolegów o morderczych spojrzeniach. Ona sama miała, natomiast różne kolory tęczówek. Jedna z nich była jasnobrązowa, a druga ciemnoszara. Te oczy nie mogły mu się pomylić. Denis widział już tą kobietę i z pewnością było to na balu u niego w twierdzy. Tylko jak ona się nazywała? Nie potrafił sobie tego przypomnieć teraz, lecz wiedział już, że z tym iż pochodzi ona ze Skandynawii nie pomylił się.

- Pan mnie pamięta pułkowniku - odezwała się Skandynawka - na pewno nie mógł mnie pan zapomnieć - sama sobie odpowiedziała - nazywam się Natalia Larsson i wiedzieliśmy się już na balu w Twierdzy Dzikie Pola.
- Pamiętam.
- No właśnie... i to by było na tyle z tych miłych tematów - powiedziała chora na heterochomię dziewczyna - pana człowiek zabił mojego.
- A twoi ludzie trójkę moich.
- Jednak tamta trójka wymordowała jeszcze piątkę przyjaciół mojego człowieka.
- To co?
- To był cenny dla mojego kraju człowiek.
- Może się dogadamy - wtrąciła się Lucy.

            Przyszła pani ambasador wstała od stołu i podeszła do Natalii. Stała bardzo blisko niej, na odległość mocnego chuchnięcia. Wyszeptała kilka słów Skandynawce do ucha i obejmując ją w pasie nakłoniła do pójścia za sobą. Podeszły do karczmarza i jemu również coś powiedziała. On pokiwał tylko potakująco głową, za co otrzymał trzy złote monety. Z pewnością było to więcej niżby śmiał oczekiwać. Lucy poszła na zaplecze, a Larsson dreptała tuż za nią. Od chwili, kiedy zniknęły za kotarą do pojawienia się ich z powrotem minęło ponad dwadzieścia minut. W tym czasie nikt wewnątrz karczmy nie wymienił słowa. Nikt nawet nie wstał czy też nie zamówił piwa.

            W końcu wróciły kobiety. Lucy miała nieco potargane włosy, a Larsson mocno zaczerwienione policzki. Denis bez trudu domyślił się co robiły i jak ambasadorka namówiła tamtą do zmiany poglądu na ostatnie wypadki.

- Wychodzimy - powiedziała Natalia do swoich Ordyńców.
- My też  - rzekła z kolei Thai do swoich Rumlandczyków.

            Filip i Denis posłusznie poszli za swoją wybawicielką. Nie mieli bowiem złudzeń, że w razie walki ludzi Skandynawki z nimi, nie mieliby szans, albowiem tylko van Nicolescu miał przy sobie jakąkolwiek broń. Pani ambasador zapłaciła za ich los własnym ciałem, za co Denis był jej bezgranicznie wdzięczny.

- Nie pogadamy już o twojej wyprawie - odezwał się w końcu książę.
- Nie mów już nic, ok? - zganiła go Lucy - to twoja wina. Gdybyś nie kazał zabić tamtego, to by tak nie było. Chuj mnie obchodzi, że chciałeś zabłysnąć rycerskością. Tu jest Orda, a nie Rumlandia nie zrobisz wrażenia na kimkolwiek robiąc z siebie wielkiego pana i wysyłając swoje psy na bezbronnego pijaka.

            Widać było, że jej przemowa mocno dotknęła księcia. Nie odezwał się on już ani słowem do niej i Denisa aż do końca spaceru do ich kwatery. Denis też milczał, myślał o tym jak blisko byli tego dnia śmierci - i to dwa razy.

- Żegnam panów - powiedziała im Lucy na pożegnanie - i mimo wszystko miło było poznać.

            Kiedy szła dalej, kręciła ochoczo biodrami w obie strony. W związku z powyższym mężczyźni zatrzymali się odrobinę dłużej przed wejściem żeby popatrzeć dłużej na ten spektakl. Kiedy była już tak daleko, że nie mogli podziwiać jej "tańca", wkroczyli do środka i udali się do swoich komnat - w dalszym ciągu milcząc.

            Na Denisa w środku czekała już Anna. Żona wybaczyła mu już jego okropne zachowanie ostatnimi czasy. Między nimi znów wszystko było w porządku i oczekiwali w spokoju na przyjście na świat potomka i zarazem dziedzica rodu van Nicolescu. Denis pragnął bowiem wydziedziczyć Eustachego i przekazać cały majątek, jaki pozostawił w kraju, chociaż raczej lepszym słowem byłoby twierdzę jaką pozostawił w Rumlandii. Nie miał bowiem wątpliwości, że ten zdrajca jego syn, nie utracił twierdzy. Przecież Marc nie miał powodów żeby zabrać mu tytuł namiestnika Twierdzy Dzikie Pola, skoro przeszedł na jego stronę i walczył przecież obu wrogom.

- Jak spotkanie? - spytała go żona, sprowadzając przy okazji na ziemię z obłoków.
- Fatalnie.
- Czemu? - dopytała kładąc mu dłonie na ramionach i masując je delikatnie.
- Prawie zginąłem i to dwa razy.

            Dłonie Anny zacisnęły się sztywno na jego ramionach. Wywołało to przyjemne mrowienie u starego oficera. W końcu musiał, jednak strącić jej dłonie, gdyż zaczynało mu być już niewygodnie.

- Ktoś was rozpoznał? Jak? Dlaczego? - zarzucała go pytaniami żona.
- Filip chciał się popisać przed naszą przyszła ambasadorką.
- I co?
- Nie dałem rady powstrzymać go przed zabiciem jakiegoś pijaka, który miał oddanych kolegów i domyśl się jak się to potoczyło dalej.

środa, 23 kwietnia 2014

9. Nadejście burzy


"Prawdziwy patriotyzm nie tylko polega na tym, ażeby kochać jakąś idealną ojczyznę, ale - ażeby kochać, badać i pracować dla realnych składników tej ojczyzny, którymi są ziemia, społeczeństwo, ludzie i wszelkie ich bogactwa."
Bolesław Prus

Rozdział 9

Nadejście burzy
- Wejdź - powiedział wreszcie Len.

            Odsunął się na bok i wpuścił dziewczynę do środka. Ayumi spojrzała pytająco na Lena, a ten skinął głową i ona również weszła. Len musiał wrócić do swojego mieszkania i przygotować się na rozmowę, a nawet i dwie o ile nie więcej, na które nie był - i może już nie będzie - gotowy.

            Tamara tymczasem była zaskoczona widokiem na pół śpiącej kobiety w jednym z łóżek w pokoju Lena. Tamao musiała przyznać, że jest mniej atrakcyjna od niej. Brunetka w łóżku miała mleczną cerę i większe od niej piersi - co dostrzegła nawet teraz, kiedy tamta była przykryta kołdrą.

- Witaj! - krzyknęła Akiko i rzuciła się na szyje Tamarze.

            Trwały tak w objęciu przez chwilę. Tamara mimowolnie upuściła kilka łez na ramiona i biust dużo starszej przyjaciółki. Kiedy się wreszcie oddaliły, Tamara stanęła pod ścianą, a Ayumi przysiadła się na łóżko Lena.

- Opowiadaj co się z tobą działo - zachęciła ją Akiko.

            Dziewczyna spojrzała nie pewnie na Lena. Ten zdawał się chwilowo nieobecny. Patrzył nieprzytomnie na brunetkę, która zaczynała się rozbudzać, a potem spoglądał gdzieś nad nią.

- Wybaczcie, że się wtrącam - rzekła Natasza - ale może ktoś nas sobie przedstawi?
- Och tak, oczywiście - zeszła na ziemię Akiko - to jest Tamara. Przyjaciółka Lena z poprzedniego świata, w jakim żyli. A to - zwróciła się do Tamao - to jest Natasza. Nowa przyjaciółka Lena, przywiózł ją tu z jednej z wiosek przez, które przechodziliśmy.

            Natasza po tych słowach oblała się rumieńcem, a Tamara dostrzegła, że czub na głowie Len niebezpiecznie uniósł się w górę. W związku z tym, nie chcąc wywoływać awantury tuż po swoim przybyciu, oderwała się od ściany i podeszła do nowej. Uścisnęły sobie dłoń, lecz była to tylko formalność, a nie dowód sympatii nowo poznanych dziewczyn.

- To mów już co u ciebie - ponowiła prośbę Akiko.
- Nic - odparła lakonicznie Tamao.
- Daj spokój co planujesz robić?
- Czy królowa zmieniła już edukację? - spytała Lena, patrząc na jego buty.
- Tak.
- To wybieram się na kontynuowanie nauki.
- Trochę koślawo tłumaczysz - zauważyła Natasza.
- Będę wychowawczynią - oznajmiła Tamara, dobitnie akcentując jak dumne stanowisko będzie dzierżyć w przyszłości.

            Później przez jakiś czas rozmawiała z siostrami Namada - zajęły łóżko Lena - o zaletach pracy, którą chce podjąć i jak będzie wyglądało jej dalsze kształcenie. Według nowych zasad żeby zacząć drugi etap nauki trzeba będzie mieć 16 lat. Ona w tym roku ukończy dopiero 15, ale pewnie wpływy u królowej załatwią jej miejsce na uczelni, zamiast w elementarnej szkole.

            W tym samym czasie Len przysiadł się do Nataszy. Patrzył na nią i podziwiał w milczeniu. Nie zauważył jak dziewczyna spogląda podejrzliwie to na niego, to na nowo przybyłą. Wreszcie nie wytrzymała i pogładziła go po klatce piersiowej. Przywołany tym sposobem na ziemię Len, spojrzał na nią bystrym teraz, już wzrokiem. Siedziała na łóżku nadal owinięta pościelą aż po szyję.

- O co chodzi? - spytał cicho.
- Pogadamy, kiedy one wyjdą? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, cichym szeptem.

            Len musiał przyznać, że kiedy tak mówiła jej głos był strasznie zmysłowy. W tej chwili mógł się zgodzić na wysłuchiwanie takiego tonu jej głosu do końca życia. Mimowolnie przeniósł rękę za jej plecy. Trzymał ją chwilę na pościeli, po czym zaczął gładzić Nataszkę po plecach - z tyłu nie była tak szczelnie owinięta kołdrą.

- Jak chcesz, to rozkażę im wynosić się w tej chwili - odparł równie cicho co ona.
- Nie trzeba - powiedziała z pięknym uśmiechem.

            Siedzieli w milczeniu, przysłuchując się dyskusji sióstr Namada i Tamary. temat powoli zdawał się wyczerpywać, więc Akiko zmieniła go i spytała:

- Słyszałam, że wyruszyłaś do nas wraz z królową. Dlaczego przyjechałaś tak późno?

            Tamara spojrzała na Lena i Nataszę. Widziała ich ckliwą - w jej opinii - rozmowę, dostrzegła jak Tao gładzi tamtą po plecach. Czuła się strasznie zazdrosna. Nie była już tym dzieckiem co kiedyś. Myślała co by mogła powiedzieć żeby zrobić wrażenie. W końcu zdecydowała się powiedzieć prawdę - kłamstwo nie rokowało nadziei na zszokowanie  panicza Tao.

- To prawda - odrzekła - i tak też było. Wyjechałyśmy razem, jednak po drodze naszły pewnie nie przewidziane wypadki, które skłoniły nas do zmiany zamiarów - mówiła chłodnym i zarazem tajemniczym tonem.
- Co się stało? - wtrącił się Len, pierwszy raz odkąd weszła do pokoju.
- Drobiazg taki. Królowa zapomniała kilku rzeczy i chciała kogoś zaufanego do powrotu po nie. Dostałam kilku żołnierzy i wróciliśmy. byli bardzo mili i pomagali mi we wszystkim w czym chciałam pomocy.

            Siostry Namada zachichotały na te słowa. Jeszcze jakiś czas temu nikt nie miałby wątpliwości dlaczego słowa Tamary wywołały u niech taką reakcję, jednak teraz każdy miał wątpliwości - wyjątek stanowiła Natka słabiej znająca kobiety. Równie prawdopodobne jak to, że pomyślały o seksie, mogło być to, że pomyślały o wykorzystaniu tych żołnierzy do zemsty na księciu Filipie i pułkowniku van Nicolescu. Mimo to Len sądził, że chichot sióstr znamionuje, iż pomyślały one o ostrej zabawie z żołnierzami, ponieważ Akiko jako porucznik S.O.L.A.R była dowódcą jednej z drużyn tej chorągwi, a jak do tej pory nie agitowała wśród swoich podwładnych odwetowej eskapady na terytorium Ordy.

            Kiedy Akiko i Tamara opuściły pomieszczenie Ayumi pozostała jeszcze na moment. Miała sprawę do kapitana Tao i chciała ją omówić bez obecności młodszej koleżanki, która dopiero co wróciła do nich po długiej nieobecności. Sama nie widziała jak powiedzieć Lenowi to co ma mu do powiedzenia, a było to kilka rzeczy, pozornie ze sobą nie związanych. W końcu musiała jakoś zacząć, więc powiedziała:

- Też myślisz, że zamach na naszą rodzinę to nie był przypadek?

            Len spojrzał na nią nieco podejrzliwie, a nieco ironicznie.

- Tak - odparł lakonicznie, nie ułatwiając zadania Namadzie.
- To domyślasz się też pewnie, że cel nie był przypadkowy. Marc jest poza ich zasięgiem, tak jak i my. Zostali w kraju bez stronników, mają tylko rodzinę Filipa i prawdopodobnie Jona van Nordescu. To im dużo nie daje, ale jednak zawsze coś. Sądzę, że będą chcieli uderzyć wkrótce na nas.
- Len co znaczy na nas? - wtrąciła się Natasza.
- Ayumi ci to lepiej wyjaśni.

- Chodzi o to, że istnieje realne zagrożenia, że van Nicolescu z terytorium Ordy będzie chciał sterować buntownikami i brakuje mu do tego zaledwie łączności. Gdyby chcieli z nami walczyć, mogliby bez trudu zebrać ludzi z północy, którzy podlegają namiestnikowi Norfdamu, a jak wiemy Jon van Nordescu do końca wojny był wierny księciu. Poza tym jak już mówiłam atak na moją rodzinę nie był przypadkowy. Denis odgrywa się na Lenie, a że nie miał sposobności żeby uderzyć w niego bezpośrednio to... uderzył pośrednio przez nas. Wymordowali nasze rodziny... - głos Ayumi się załamał na chwilę - nie, nie mamy pretensji do Lena - kontynuowała na pół płacząc - tylko, że teraz jak już skończą im się cele w Ordzie, przyjdą tu.

- Nie rozumiem - wyznała Natasza - skoro pokonaliście ich w wojnie, to czemu boisz się ich powrotu teraz?
- Tamto to regularna wojna - odpowiedział jej Len - wiedziałaś kto wróg, a kto nie. Teraz mogą zabijać pod osłoną nocy lub kiedy oddalą się z kimś z nas w przestronne miejsce. Nie wiesz kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Będą robić coś takiego jak ja, nim dostałem specjalne rozkazy od króla. Nawet więcej. Za dnia mogą chodzić do pracy, przechodzić koło nas, a w nocy skrytobójczo uderzyć - wyjaśnił - nie bój się - dodał szybko widząc strach w jej oczach - ciebie nie ruszą. Chłopaki nie dadzą ruszyć kogokolwiek kto jest... no wiesz.
- Chyba tak - odparła Natka, uśmiechając się.

            Ayumi w tym momencie zdała sobie sprawę, że Len się zakochał, chociaż sam się jeszcze do tego przed samym sobą przyznać nie potrafi, a może po prostu nie umie tego sobie powiedzieć. W każdym razie, to nie jej sprawa. Tylko Tamary jej żal, ale nie wiadomo czy dziewczyna wciąż go tak samo mocno... W sumie to i tak wyjeżdżają. Ona na studia, a Len pewnie ruszy na odwet wobec wrogów Rumlandii, króla i swoich.

- Tylko jakie macie podstawy by sądzić, że to prawda?
- Od początku jest z nimi nasz agent - odparła Ayumi - Jon van Ionescu nieźle się napracował żeby wkręcić swojego człowieka do najbardziej zaufanych ludzi tych morderców.

            Len pokręcił głową z niedowierzaniem, kiedy usłyszał o tym, kto jest odpowiedzialny za wyprzedzenie informacyjne wroga. Owszem miał Jona za dobrego oficera, ale odkąd poznał się z nim przy okazji pierwszego spotkania z Marc'iem, wywarł na nim jak najgorsze wrażenie, z resztą działało to w obie strony w tej znajomości.

- Nie wierzę, że on sam na to wpadł - wydusił wreszcie złotooki.
- I masz rację - zawtórowała mu nieoczekiwanie Namada - była to inicjatywa wtedy jeszcze rady wojennej, w której się przez pewien czas znajdowałam. Porucznik dostał od nas tylko polecenia, ale całą grę operacyjną przeprowadził na własną odpowiedzialność i sam wybrał metodę działania.
- Skąd pewność, że zamierza nas skrzywdzić? - wtrąciła się Natka, zmieniając temat.

            Ayumi spojrzała na Tao, a on odwzajemnił wzrok. Patrzyli sobie w oczy, po czym kobieta kontynuowała. 

- Widzisz, gdyby to było na polecenia Filipka to nie mielibyśmy podstaw do obaw, jednak jego jedynym wysokim oficerem jest pułkownik Denis van Nicolescu, ex- namiestnik Twierdzy Dzikie Pola. Denis za wszystkie swoje porażki wciągu ostatniego roku wini jedną osobę - tu spojrzała znacząco na Lena - znam go dobrze z pobytu w jego twierdzy. jest strasznie mściwy i przebiegły, do tego jakoś od początku dążył do zlikwidowania Lena, kiedy ten przestanie być mu potrzebny. Jak się okazało zaszkodził tym sobie, gdyż kapitan Tao zamiast szukać w pewnym momencie syna namiestnika, zbiegł do lasu i walczył z dotychczasowym... - tu zrobiła przerwę myśląc jak to nazwać - powiedzmy, że zleceniodawcą. Późniejsze zachowanie Lena i sławą jaką się okrył dodatkowo pognębiły pułkownika. Poza tym on dalej uważa, że gdybyś - zwróciła się bezpośrednio do Lena - poszukał Eustachego, to on by nie zmienił strony. Sprawy syna za nic nam nie wybaczy.

            Len pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Nam? - zdziwiła się Natka.
- Tak - odparła Ayumi - nie jest w stanie zabić Lena, w tej chwili. Poza tym woli odebrać mu to, co sam stracił, czyli najbliższą osobę, a żeby to zrobić będzie chciał zamordować Tamarę, mnie i moją siostrę i ciebie, gdy się o tobie dowie. Jak do tej pory macki, Filipa i pułkownika nie sięgają do stolicy, ale oni już zaczęli nową walkę zabijając... sami wiecie kogo.

            Natasza przysunęła się do Lena i nie zważając na obecność starszej kobiety, przytuliła się z całej siły do chłopaka. Widać było gołym okiem, że się bała. Nie była przyzwyczajona do takich sytuacji. Sprawa jej ojca była inna, wtedy wiedziała kto im zagraża, a teraz tak nie było. Poza tym w grę wchodziły jeszcze inne sprawy. Nie była w stanie pogodzić się z ewentualną stratą kolejnej bliskiej osoby. Tao nie odwzajemnił uścisku. Był jakiś dziwnie zimny i... zdeterminowany - widać to było w jego złotawych tęczówkach.

- Zapłacą za to - wycedził przez zęby.
- Mam taką nadzieję - odrzekła Ayumi i pożegnała się z nimi.

            Kiedy Ordynka wyszła, Natka wciąż tuliła się współlokatora. Ten ostatni nie bardzo wiedział co z tym zrobić, wyraźnie podobało mu sie to, ale nie wiedział czy tak powinno to wyglądać. Wobec braku pomysłów spojrzał za okno.

            Za murami wiatr wiał coraz mocniej. Odwieczny zwiastun zmian pogodowych - silny wiatr ze wschodu - dawał o sobie znać. Niebo od dawna już nie było widoczne - zapadła noc - lecz do tej pory zerkając za okno Len dostrzegał gwiazdy, teraz niebo musiało być pokryte gęstymi chmurami, gdyż nie dostrzegł ani jednej gwiazdy lub księżyca. Widać zmiana pogody musiała wreszcie nastąpić. Nagle usłyszał głośny grzmot gdzieś na zewnątrz. Ciało Nataszy zareagowała natychmiastowo, dziewczyna zatrzęsła się nerwowo i mocnej przywarła do chłopaka.

- Nie bój się - wyszeptał nienaturalnym głosem.
- Kapłani wody przepowiadali zmianę pogody - oznajmiła z przejęciem - zbliża się jesień.
- Skąd wiesz?
- Zmiana pogody....
- nie to - przerwał jej zbyt raptownie i na moment odkleiła się od niego.

            Wtedy ciemność nocy rozświetliła błyskawica. Przerażona dziewczyna skoczyła znów ku Lenowi i przytuliła się do niego. Sekundę po tym krople deszczu zaczęły uderzać rytmicznie o szybę. Kolejne grzmoty i pioruny przerywały harmonię nocy w stolicy Rumlandii.

- Skąd wiesz o tych kapłanach? - dopytał Len.
- Jestem religijna, a ty nie? - spytała, ale sama wybawiła Lena od kłopotu odpowiedzi, gdyż mówiła dalej. - większość dziewczyn u mnie na wsi marzyło tylko o tym aby się z niej wyrwać. Praca w polu nie jest łatwa, ani przyjemna. Gotowe było oddać się pierwszemu lepszemu miastowemu albo szlacheckiemu, nawet jeśli żył jako margines tu w mieście. Zrobiłyby wszystko żeby się wyrwać z wiosko, ale ja taka nie byłam. Nie prosiłam o nikogo, a zjawiłeś się ty. Modliłam się o wspaniałego faceta, mógł być nawet z mojej wioski, ale żaden nie był odpowiedni. Myślałam wtedy, że wyjdę za jakiegoś chłopa z innej wioski. Były nawet nadzieje na to, ale ojciec... sam wiesz co się stało. Modliłam się tylko o dobrego chłopa. Takiego, który by mnie kochał i wziąłby ze mną piękny ślub. Taki jak z bajek.

            Kiedy mówiła oderwała się trochę od kapitana. Oczy jej lśniły, a twarz nabierała niewiarygodnego blasku. Mogła oczarować każdego, a trafiła się akurat jemu. Len przestał myśleć co robi i zbliżył do niej swoje usta. Ona również to zrobiła. Przybliżali się do siebie coraz bliżej. Wreszcie, kiedy byli o milimetry od siebie, ona powiedziała:

- Nigdy się nie całowałam...

            Len nie odparł nic. Wplątał swoją dłoń w jej włosy i delikatnie przybliżył do siebie o te brakujące milimetry. Pocałował ją. Nie trwało to długo. Raptem kilka sekund. Dziewczyna było zaskoczona i nie za bardzo wiedziało co robić. Prawdę mówiąc on też nie był ekspertem w tych dziedzinach. Gdyby dobrze policzył to wyszłoby, iż całował się tylko podczas seksu.

- Dobrze ci poszło - powiedział jej, gdy oderwali od siebie usta.

            Na dworze hulała burza. Gołym okiem widać było, że Natasza boi się jej. Za nic nie chciała się oderwać od Lena. Przytulając go czuła się bezpieczniej i łatwiej było jej znieść tak wrogie dla niej zjawisko atmosferyczne.

- Nie chce spać dziś sama - powiedziała swojemu nowemu i zarazem pierwszemu chłopakowi w życiu.
- Śpij ze mną.
- Dobrze, ale Len... Tylko śpimy nic więcej - oznajmiła pewnym tonem.
- Ok.

            W przyszłości czeka ich jeszcze kilka rozmów na ten i inne tematy, ale tego że zostali parą nikt im już nie odbierze. Najbliższa przyszłość należy do nich. Od tej pory, gdy ktoś - zwłaszcza o nazwisku van Ionescu - zbliży się za bardzo do Natki czeka go niechybna śmierć w męczarniach.

            Dla Tamary związek najbliższego w Międzymorzu przyjaciela był nie lada zaskoczeniem. Nie polubiła Nataszy zaraz po przybyciu do stolicy. Mimo to teraz musiała tolerować jej towarzystwo, jeśli chciała spotkać się z Lenem. Chłopak starał się nie opuszczać swojej partnerki, o ile nie pełnił służby. Konwent nie obchodził go za bardzo. I tak szlachta głównie się kłóciła. W zasadzie - a przynajmniej tak mówił Tamarze - do czasu omawiania spraw wojskowych mógłby nie wchodzić na salę debat. I tak też postanowił. Akiko i Linescu jako oficerowie jego chorągwi mają pełnić rolę szefa wartowników na sali obrad.

            Sama Tamara cieszyła się jego szczęściem. Od sióstr Namada, z którymi znowu zamieszkała, dowiedziała się iż Len miał już kilka przelotnych partnerek. Akiko naliczyła ich cztery. Jedną była tajemnicza Skandynawka na balu w Twierdzy Dzikie Pola, kolejną była jakaś szlachcianka, a ostatnie dwie nie były do końca zidentyfikowane i Namada nie chciała opowiedzieć Tamarze w jakich okolicznościach doszło do kontaktu między nimi, a Lenem. W końcu po długich namowach Akiko zgodziła się to wyjaśnić Tamarze i Ayumi, gdyż młodsza siostra również była żywo zainteresowana tym tematem. Ostatecznie Akiko wyjawiła, iż stało się to na balu w Westdamie. Jej siostra skwitowała to krótkim stwierdzeniem, że Len nie potrafi obejść się na balu bez przygodnego seksu.

            Czternastolatka była bardzo zaskoczona tymi faktami z życia intymnego Lena. Nie podejrzewała go o to. Zaczynała powoli myśleć, iż w innym wymiarze, kiedy Len mówił o swoim skamieniałym sercu i płynących w żyłach lodzie, to kłamał. Przypuszczenia te potwierdzały obie siostry. Dla otuchy, starsza Namada opowiedziała nastoletniej przyjaciółce o zachowaniu Lena względem żołnierzy i o sympatii jaką go darzą. Wygłosiła też mowę o poświęceniach na jakie dla swojego kapitana gotowi są najdłużej służący w jego jednostce ludzie.

            Siostry Namada zaczynała też traktować Tamarę nie tylko jak przyjaciółkę, ale też i córkę. Swoje matczyne uczucia, które zostały tak okrutnie zranione przez pułkownika van Nicolescu i jego ludzi, przelewały na Tamao. Patrząc na wiek kobiet nie trudno było pomyśleć, że faktycznie mogą one być jej mamą i ciotką albo ciotką i mamą - zależności kogo uznać za matkę. Dziewczynie nie przeszkadzało to. Wreszcie miała kogoś kto zajmował się nią w każdej wolnej chwili, a do czasu omawiania spraw wojennych Ayumi miała go sporo, a Akiko zajęta była tylko pełniąc wartę, ale nawet wtedy - jeśli nie stróżowała w sali obrad - można było do niej podejść i pogadać.

            Nadszedł wreszcie czas, kiedy królowa Joanna znalazła chwilę na porozmawianie ze swoją niedawną protegowaną. Tamara ubrała się tego dnia w białą, luźną sukienkę. Pod nią ubrała halkę, bieliznę i białe pończochy. Całą ubrana na biało z lekkim makijażem zrobionym jej przez Ayumi, która okazała się całkiem niezłą specjalistką w tej dziedzinie była gotowa na rozmowę z żoną króla.

            Joanna oczekiwała jej w jednej z mniejszych sal. Siedziała tam nie na tronie, a na zwykłym, chociaż bogato przyozdobionym krześle. Ubrana była tego dnia w czerwono- bordową szatę z srebrnymi wykończeniami. Trzeba było przyznać, że wyglądała w niej nieziemsko. Przed taką królową każdy padłby na kolana. Nie inaczej było z Tamarą. Weszła do komnaty i od razu padła na kolana, po czym pokłoniła się do stóp królowej. Zawstydzona nieco zachowaniem dziewczyny Joanna, nakazała jej wstać. Były same w sali, mogły swobodnie porozmawiać.

- Jak ci się podoba w stolicy? - królowa rozpoczęła neutralnym pytaniem.
- Bardzo pięknie tu Wasza Miłość.
- Och mów mi dziś na ty - zaproponowała Joanna - albo wiesz co? Zawsze jak będziemy same, możesz mi mówić Joanna. Tylko nie zdrabniaj, dobrze?

            Tamara skinęła posłusznie głową.

- I nie bądź taka poważna - skarciła ją z uśmiechem królowa - wiesz, że pragnę twojego dobra. Jesteś trochę nie w humorze chyba - Joanna za to, aż promieniała szczęściem. - powiem ci coś w takim razie. Spotkało mnie i Marca niesamowite szczęście. Całe królestwo też z resztą. Spodziewamy się dziecka, to już prawie pół miesiąca od poczęcia.
- Gratulacje Joanno - rozpromieniała się młodsza i poczuła lekko dziwnie mówiąc do monarchini per ty.
- Dzięki.
- To chyba dobrze, że następca już w drodze - powiedziała nieco luźniej dziewczyna.
- Jasne, ale przejdźmy już do rzeczy - stwierdziła przyszła matka - szkolnictwo zostało zreformowane. Mamy w planach przerobić opuszczony budynek przed miastem na uczelnię. Zajmie nam to z dwa miesiące. Czyli już kilka dni po astronomicznym początku jesieni rozpocznie się twoja nauka. Jak mniemam, nie zmieniłaś zdania?
- Nie.

- To dobrze - ucieszyła się królowa. - Poza tym będziemy równolegle dobudowywać do tych nieużytków kilka budynków na ambasady, które chcemy znowu uruchomić w kraju. Poprawi to nasz prestiż na arenie międzynarodowej i poprawi reputacje w oczach sąsiadów. Tak, więc nie zdziw się, jeśli kilka osób, z pośród tych jakie niedługo przybędą do stolicy i możesz je spotkać u nas w pałacu, spotkasz potem w pobliżu swojej uczelni. W zasadzie, sam teren pomieszczeń do nauki nie wymaga poprawek, ale trzeba zmienić część mieszkalną i ulepszyć zabezpieczenia. Stworzymy specjalny oddział do obrony i ochrony uczelni. A zapomniałabym dodać, to będzie uczelnia tylko dla dziewczyn. Nauczać w niej będą również i panowie, ale tylko kobiecych zawodów. No dobra. Może nie tylko, ale głównie. Poza tym będą też zawody jakie uprawiają obie płcie, ale faceci pozostaną w dotychczasowym uniwersytecie, w pobliżu Norfdamu.