sobota, 1 lutego 2014

2. Inwalida wojenny

"A kto chce być sługą, niechaj sobie żyje, 
Niechaj sobie powróz ukręci na szyję.

Niechaj swoją wolę na wieki okiełza. 

Pan jest niedaleko, niech do niego pełza... 

Niechaj jak pies wierny czołga się bez końca 

Za żydowskim biczem, który go potrąca 

I najpierw głaskany, a potem wzgardzony, 

Niechaj bolszewikom wybija pokłony.



A kto chce być wolnym i prawe ma serce,

 Niech walczy, niech cierpi, choćby w poniewierce.

 Niech ducha pokrzepi myślą o przyszłości 

Niech czoła nie zniża w podłej służalczości."
kpt. Zdzisław Broński „Uskok”


Rozdział 2
Inwalida wojenny

            Znacznie uszczuplona kompania eskortująca Filipa van Kingescu dotarła już jakiś czas temu do stolicy Ordy. Nie przywitał ich, jednak tu chan lub chociaż komitet powitalny. Tak samo jak uciekli niezauważenie, tak samo dotarli do celu. Nie czuli się potrzebni. Nie napotkali na żadne oznaki sympatii, a Ordyńcy patrzyli się na nich często z ukosa i odnosili bardzo nieufnie. Mieli świadomość, że nowy władca sąsiada ze wschodu ma zamiary uczynić ze swojego państwa silny podmiot międzynarodowej polityki.

            Głównym atutem dotarcia do miasta było wyzdrowienie pułkownika van Nicolescu. Co prawda ucha nic mu nie zwróci, ale mógł już samodzielnie funkcjonować. Był co prawda pod opieką żony i jej osobistej służki Izy. Mimo to ludzie nie czuli się zbyt dobrze, widząc jak ich wódz chodzi pozbawiony ucha, a z boku jego głowy istnieje znaczna wyrwa.

            W ciągu ostatnich paru dni, Denis zaczął już przechadzać się po okolicach kwatery, w której ostatecznie zaczęli mieszkać. Pułkownik pamiętał jak w końcu po paru godzinach, udało im się nawiązać kontakt z jakimś strażnikiem miejskim, który zaprowadził ich do podstarzałego porucznika, a ten z kolei oddzielił od grupy żonę pułkownika - Annę - księcia Marca oraz przewodnika, który doprowadził ich szczęśliwie do celu podróży. Czwórka doszła potem do pałacu chana, gdzie przewodnik oddalił się od Anny i Filipa i do tej pory się nie pojawił.  Dwójkę przechwycił tam adiutant podstarzałego skarbnika, który doprowadził ich do swojego szefa. Ów wypytał ich szczególnie o liczbę ludzi, których przyprowadzili i kto nimi dowodzi. Zaproponował nawet odesłania wojska do domu i zastąpienie ich Ordyńcami. Filip stanowczo odmówił. Uznał, że miasto jest i tak już dobrze chronione przez gospodarzy, a jemu starczy grupka 30 wojów, którzy z nim dotarli tu. Wtedy wreszcie skarbnik zaprowadził go ich do chana Tuhaja.

            Co działo się w sali tronowej, Denis nie miał pojęcia, gdyż jego żonę niemal błyskawicznie wyproszono. Filip umówił szczegóły sam. Podkomendni bali się o to jaki los ich tu czeka, ale jak narazie nie było aż tak źle. Mieli gdzie spać, co jeść i czym się zajmować.

            Filipa umieszczono w jednym z pokoi w bocznym skrzydle ogromnego pałacu chana, który liczył aż 50 pokoi sypialniano- mieszkalnych, kilka kuchni, dużą łaźnie oraz kilka mniejszych łazienek. Na przeciwko księcia ulokowano pułkownika z żoną. Anna uparła się by zatrzymać Izę, w związku z czym komunizująca służka sprzątała w ich pokoju. Resztę warty rumlandzkiej - jak tu ich zwano - ulokowano w trzech pokojach, po 10 osób w jednym.

            Denis miał zamiar spotkać się niedługo z księcia i omówić z nim strategię długofalowej pracy na rzecz odzyskania utraconej pozycji, a jeszcze później korony ojczystego kraju.

            Wczesnym rankiem wstał z łóżka - wreszcie całkowicie o własnych siłach - i ubrał najlepsze ubrania jakie uszykowała mu Iza. Anny nie było już w łóżku, ostatnio wstawała w środku nocy i wracała do pokoju dopiero około południa. Dokąd chodziła? Tego jej mąż jeszcze nie wiedział. Ubrany w szaty pułkownik, przypiął pas z pochwą i włożył w niego swój  miecz. Zjadł w spokoju śniadanie doniesione mu do pokoju przez ordyńską służbę. Po wszystkim był gotowy do rozmowy z Filipem.

            Oświadczył służce żeby poinformowała żonę, że wyszedł do władcy i wróci po spotkaniu. Był to kolejny element upokorzenia, jakie spadła na doświadczonego żołnierza na emigracji. Musiał się meldować służbie, że wychodzi. W czasach przed śmiercią poprzedniego króla, mógł żyć jak król w swojej twierdzy. Miał nad sobą zwierzchnictwo tylko monarchy, który był gdzieś daleko. Tymczasem tu prawie każdy musiał wiedzieć co, gdzie i kiedy będzie robił.

            Po przekroczeniu progu księcia poczuł kolejne upokorzenie. Filip żył tu w stosunkowo małym pokoju. Jego wymiary był nieco mniejsze niż lokalu zajmowanego przez małżeństwo van Nicolesców. Ściany wymalowane były w barwach pożółkłej pomarańczy. Meble wykonane były z drewna olchowego, z wykończeniami z brzozy - co dało dość komiczny efekt. Nad dużym dębowym łóżkiem wisiał piękny gobelin przywieziony tu z rodzinnego pałacu w Rumlandii. Filip siedział na małym stołku obok łóżka - meblu kompletnie niegodnym prawowitego następcy tronu.

- Witaj Denisie - przywitał go książę.
- Dzień dobry, wasza książęca mość - odparł oficer.
- Usiądź - Filip wskazał mu stołek naprzeciwko siebie.

            Denis zajął ochoczo miejsce. Znów odczuwał radosne napięcie nerwowe w związku z możliwością szybkiej walki.

- Jakie mamy plany, panie? - spytał Denis.
- Jeszcze żadne - odpowiedział Filip - wiemy tylko, że niedługo odbędzie Konwent Seniorów Wielkich Rodów. Tam ma zapaść wiele decyzji ważących na naszych losach.
- Kogo tam mamy z naszych ludzi?
- Każdy ród ma tam po dwa głosy...
- mój nie - zaprotestował gwałtownie Denis.
- do czasu, kiedy zjadą się przedstawiciele rodów możesz już mieć synową. Sam wiesz ile trwa taki proces - wyjaśnił książę - wracając do twojego pytania. Na pewno mamy dwa głosy od Jona van Nordescu, generał Dan van Ambramescu ma głosować tak żeby się nam przysłużyć, ale nie ma naprowadzić ich na to, że pracuje dla mnie. To znaczy poprze króla... tfuu - tu splunął - Marca w mało istotnych kwestiach, a ma przyblokować go w tych, które utrudniłyby mój powrót do kraju. Ma też zostać generałem AR. Specjalnie po to mieli puścić go w jednym z pierwszych szeregów podczas wielkiej bitwy. Van Augustescu też nas poprze, więc dolicz kolejne dwa głosy. Oczywiście mamy też moich krewniaków.
- To góra osiem głosów - zauważył Denis.
- Masz rację, ale w poszczególnych kwestiach stronnictwo popierania Marca będzie podzielone. Wtedy dojdą nam kolejne głosy. Nie pewne są też rody np. z Twierdzy Tęczy czy Selery.
- Z nimi nigdy nic nie wiadomo.
- Otóż to - przyznał mu rację książę - my musimy zachować przyjaźń chana.
- Nie nazwałbym tego tak - poskarżył się van Nicolescu.
- Lepsze to niż śmierć. Wiesz co spotkało moich braci...

            Zapadła chwila ciszy.

- Może byśmy zaczęli zbierać tu wojska i z siłami chana najechali na osłabione państwo Rumlandzkie - zasugerował wreszcie pułkownik.
- Nie będą ściągał obcych wojsk na terytorium ojczyzny! - odrzekł gwałtownie Filip.
- No tak, ale najemnicy mogliby się przydać.
- Oni walczą dla talarów, a nie dla idei czy poparcia słusznej sprawy.
- Tu się nie zgodzę mości książę - powiedział spokojnie oficer - wielu z tych najemników nie podejmie walki w złej sprawie. Oczywiście zdarzą się i degeneraci, ale tych znajdziemy i w wojskach regularnych albo ochotniczych.
- No tak.

            Filip wstał i podszedł do szafy, skąd wyjął butelkę gorzałki. Postawił ją na stole, a po upływie ledwie kilku sekund dorzucił jeszcze dwa kieliszki, wykonane z ozdobnego szkła. Wypili po dwie kolejki i mogli rozmawiać dalej.

- Mówisz, że są najemnicy oddani sprawie... - zaczął młody królewicz - ale jaką mamy gwarancję, że trafimy na właśnie takich? Poza tym nie mamy poparcia w świecie. Podczas wojny nasi sojusznicy nic nie zrobili. Van Dojnal miał osobiste poparcie chana i co? Chan zamanifestował, że nie pozwoli na szturm czy oblężenie Westdamu... Mimo to, ten cały Tao zdobył miasto! A co robi nasz przyjaciel? Nic. Nie zrobił nic żeby nas wspomóc. Mniejsi sojusznicy Marca, pomogli mu zdobyć miasta i wsie na zachodzie kraju, obsadzili mu je nawet swoimi żołnierzami! Do tego... jestem pewien, że zgładzili mojego brata!
- Spokojnie Wasza Miłość - próbował go uspokoić Denis,
- Nie chcę twoich uspokojeń - warknął Filip - chcę władzy, a jeśli nie od razu niej, to chociaż działań!
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać z chanem.
- Już rozmawiałem, ale jak chcesz spróbuj jutro.
- Tak też zrobię, mości książę.

            W tym momencie skupili się już tylko na piciu. W skutek tego Denis wrócił do swojego pokoju tak pijany, że nawet nie zwrócił uwagi czy jego żona tam jest. Położył się do łóżka i po prostu zasnął.

            Kiedy rano się obudził, znów był całkiem sam. Towarzyszył mu tylko okropny ból głowy. Nie zraziwszy się tym, ubrał się w najlepsze szaty, jakie mógł znaleźć w szafie - były o karmazynowej barwie z krwistoczerwonymi wstawkami. Opłukał twarz w misce z wodą, która stała jak zwykle w kącie pomieszczenia i wyszedł. Czuł jak żołądek dopina się czegoś tłustego do strawienia. Był to jeden z typowych objawów kaca u Denisa. Prócz tego - tym razem - nie pamiętał ile wypił, ani co robił jak zakończyli naradę. Wiedział, jednak że musi iść do samego chana Tuhaja i przedstawić mu propozycję dotyczące powrotu Filipa do stolicy Rumlandii, na tron swojego ojca.

            Śniadanie pochłonął błyskawicznie. Udało mu się nawet wyłudzić od kucharzy trochę karkówki, spełniającej oczekiwania jego żołądka - nieważne, że była wczorajsza. Po wszystkim udał się wprost do władcy Ordy. Oczywiście pod drodze został poddany licznym kontrolom i pogawędkom z rozmaitymi urzędnikami. W końcu dane było mu spotkać się z chanem. Jednak przy samej rozmowie mieli być obecni również synowie władcy, Fatik, Malik, Misahar i Mustafa, który był z nich najstarszy i już został głównodowodzącym armią.

- Bądź błogosławiony czcigodny chanie - Denis wypowiedział rutynową formułkę na przywitanie Tuhaja - tak jak i wy synowie pana świata - zwrócił się oficjalnie do synów chana.
- Witaj - odpowiedzieli chórem Ordyńcy.
- Co cię do nas sprowadza? - spytał senior.
- Chciałbym, chanie porozmawiać o tym jak widzicie przyszłość mnie, mojego księcia i naszego państwa. Jeśli zechcą panowie mi to wyjaśnić...
- Możemy pogadać o tym - przerwał mu Misahar.
- Byłem u was w kraju - kontynuował zamiast niego Fatik - strzegłem Westdamu, widziałem jak van Dojnal się poddał i wydał miasto. Mimo szczerych chęci nie mogłem mu przeszkodzić w tym - zapewnił z uśmiechem na twarzy - przeciwnicy nie są w ciemię bici, ale myślę że możemy ich zgnieść! - zakończył impulsywnie, uderzając zaciśniętą pięścią w blat stołu.
- Nasza kawaleria jest w stanie za dwa dni plądrować wioski przy granicy, a za cztery być w drodze na stolicę. Westdam odda się w nasze ręce już jutro - opowiadał Mustafa.
- Wstrzymajcie się synkowie - rzekł ich ojciec - wysłuchajmy najpierw naszego gościa.
- Z całym szacunkiem chanie, ale to ja Was i zwłaszcza ciebie chciałem wysłychać.
- Moglibyśmy za tydzień palić waszą stolicę - zapewnił Tuhaj - ale po co? Nie mamy w tym interesu. Co prawda, profilaktyczny najazd na przeciwnika, który ma szanse stać się za kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt lat liczącym się graczem na scenie kontynentalnej mogłoby dać profity, ale nie mamy w tym interesu teraz. Poza tym, co to za sława, rozbić rywala, który w tej chwili ledwo stoi na nogach? Jesteście teraz, jedynie przeszkodą dla realizacji celów Marca, ale on wie, że nie macie ani armii, ani wsparcia od innych niż my.

            Denis poczuł się dotknięty. Nie rozumiał też logiki chana. Jeśli uważa, że Marc i Rumlandia pod jego rządami ma szanse stać się taką potęgą, to czemu nie przeszkodzi mu w tym? Było to nie pojęte dla prostego pułkownika, z szlachetnego rodu.

- Co wobec tego zamierzacie wobec nas? - zapytał w końcu.
- Damy wam żyć - oświadczył Malik.
- Pozwolimy działać na rzecz zmazania plamy na honorze waszych ludzi - dodał Fatik.
- Kiedyś może nawet pójdziemy walczyć z waszymi oprawcami - skwitował chan.
- To całkiem sporo - podsumował Mustafa.
- Jesteśmy wdzięczni - powiedział potulnie van Nicolescu - niemniej nie będziecie panowie nam przeszkadzać w prowadzeniu naszych interesów?
- Nie - uciął Tuhaj.
- Chcecie, to wydawajcie sobie nawet gazetę - zaproponował Fatik - ja i moi ludzie będziemy ją kolportować do pewnego miasta.
- Byłoby świetnie.
- Postanowione - zakończył chan - a i jeszcze jedno - dodał na odchodne - mój syn - wskazał na dowodzącego armią - powiedział mi, że macie wśród służby czerwonego szpiega, a raczej panią szpieg. Nie żeby mnie interesowały takie gierki, ale jak za granicę będzie mknął raport na temat mojej Ordy, to ona zawiśnie. Potem jak udowodnimy wam współpracę zawisną wasi ludzie i w odpowiedniej kolejności twój książę i ty.
- Kim jest ten szpieg?
- Jesteś taki ciemny, czy tylko udajesz? - spytał Malik.
- Chodzi o tę waszą służkę - odparł Mustafa.
- Iza...
- Właśnie ona.

            Teraz Denis miał już dosyć tej dyskusji. Obcy szpiedzy mieli toczyć swoje rozgrywki jego kosztem. Nie rozumiał tych gier, nie chciał w nich uczestniczyć, ale późniejsze zapewnienie Mustafy o tym, że Orda nie da obcym agentom brylować na swoim terytorium, napełniło go strachem. Jeśli Iza rzeczywiście jest obcym wywiadowcą to wszyscy są w niebezpieczeństwie. Zwłaszcza jego żona, a miała urodzić mu dziecko...

            Pułkownik wrócił do swojej kwatery smutny i zdołowany.  Nie miał nadziei, że cokolwiek jest w stanie poprawić mu humor. Szedł beżowymi korytarzami, nie rzucił nawet spojrzenia na wspaniałe obrazy, które zdobiły ściany w pałacu chana. 

            Mijał właśnie portret jednego z najwspanialszych chanów - Sulejmana IV, który jako jeden z niewielu poprowadził Ordę na zachód i odniósł tam sukces. Dzięki temu władcy Ordyńcy przez ponad rok, okupowali Czarną Wronę i mieli znaczący udział w dostępie do morza i handlu morskim. Od tego czasu kolejni władcy, nawiązywali w swoich przemówieniach do tego wspaniałego osiągnięcia. Mimo to, wciąż zaledwie czworo władców potrafiło tego dokonać, a byli to oprócz wspomnianego Sulejmana, także Abdul II Tuhaj, Abdul VII oraz Stefan I Girejczyk, jedyny chan pochodzący spoza granic Ordy.
- Kochanie - Anna sprowadziła męża na ziemię.

            Szła sobie środkiem korytarza. Ubrana była w zwiewną suknię, o oliwkowej barwie, z wydatnie pokazanym dekoltem. Na szyi połyskiwały jej perłowe korale. Denis nie miał pojęcia skąd jego żona mogłaby mieć tak drogą biżuterię. Nie miał, jednak sił się nad tym zastanawiać.

- Co chcesz? - spytał tępym głosem.
- Mam ochotę się trochę pokochać - powiedziała głaszcząc się po brzuchu.
- Nie rozumiem.
- Ależ ty głupiutki - powiedziała zdecydowanie zbyt słodkim głosem, lecz Denis nie zwrócił na to uwagi.
- Mów jaśniej żono.
- Myślę, że dziś udałoby się nam spłodzić dziecko.

            Tego było dla Denisa za dużo. Jego gniew, narastający od jakiegoś czasu, eksplodował. Wpadł w furię.

- Masz mnie za debila? - warczał - z kim się pieprzyłaś suko?! Mów do chuja pana! - ryczał na kobietę, a kiedy ta nie potrafiła mu odpowiedzieć mówił: - zajebię cię jak mnie zdradzisz suko! To będzie ostatnia rzecz jaką w życiu zrobisz. Odpowiadaj! Skąd ta pewność? Z kim się pieprzyłaś?! Mów!

            Tego było dla Anny za dużo. Sponiewierana słownie przez męża kobieta, wybuchła płaczem. Jej twarz momentalnie pokryła się rumieńcami, a policzki pokryły się łzami.

- Ja...tylko - zaczęła nie pewnie - byłam u jednej z tutejszych zielarek i...
- Komu dałaś dupy? - syczał nieprzyjemnie Denis.
- Nikomu - odparła zatrwożona - ona dała mi maść, po której na pewno by nam się udało, ale teraz... Teraz nie mam już chęci. Żegnaj - powiedziała dobitnie.
- Zaraz - rzekł zdezorientowany pułkownik - poczekaj - powiedział, ale nie zatrzymała się.

            Anna biegła już do swoich komnat. Denis pokuśtykał za nią, czując coraz bardziej natarczywy ból w miejscu, gdzie kiedyś miał ucho.

- Przepraszam! - wydarł się na pustym już korytarzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz