wtorek, 25 lutego 2014

5. Nie pewna przyszłość

"Głosem na­rodu jest har­mo­nia czys­ta, mie­czem - jed­ność i zgo­da, ce­lem - prawda."
Cyprian Kamil Norwid
Rozdział 5
Nie pewna przyszłość

            Życie Tamary jako reporterki pierwszego czasopisma w Rumlandii było zupełnie innego od tego jakim je sobie wymarzyła. Do tej pory ukazały się 4 wydania jej gazety, lecz tylko w trzech z nich pojawił się jej artykuł - w dwóch napisanych wspólnie z Wiktorią.

            Dziewczyna cierpiała na blokadę twórczą. Nie mogła nic napisać. Nie potrafiła też wymyślić tematu do napisania choćby zwykłego reportażu lub felietonu o życiu codziennym zwykłych mieszczan. Tęskniła do przyjaciół, nie miała tu prawie nikogo bliskiego. Faceci i dziewczyny z redakcji były bardzo sympatyczne, lecz nie utrzymywały z nią zbyt bliskich kontaktów. Większość czasu spędzała w samotności, czasem odwiedzała ją Wiktoria.

            Brunetka była osobą, która przez cały jej pobyt w Amstereszcie odnosiła się do niej z sympatią. Kiedy przychodziła do Tamary gawędziły o mieście, plotkach, pechu starszej kobiety do napotkanych mężczyzn itp. Tamao zawsze dziwiła się jak tak piękna dama jak Wiktoria może mieć problemy ze znalezieniem partnera. Zagadkę rozwiązała się dopiero podczas ich ostatniej rozmowy.

- Nie rozumiem, jak to możliwe - mówiła młodsza.
- Ale co?
- Że nie masz dalej żadnego chłopaka - palnęła Tamara.
- No wiesz - zaczęła Wiktoria, przyjmując odcień lekkiej czerwieni na policzkach - mam dość spore wymagania. Poza tym - tu na chwilę się zawahała - nie jestem taka jak Emma czy inne tego typu dziewczyny. Rozumiesz co mam na myśli?

            Tamara odpowiedziała skinieniem głowy. Dobrze wiedziała co starsza koleżanka ma na myśli. Ruda Emmanuela potrafiła wyrwać praktycznie każdego mężczyznę na jedną noc. Wszystkie żonate kobiety w okolicy, które miały w miarę przystojnych mężczyzn darzyły ją jawną niechęcią, a w skrytości nienawidziły i bały się, że akurat tego dnia najdzie ją chęć na ich męża. Wiktoria jak do tej pory nie dała się spotkać nawet na spacerze, z jakimkolwiek facetem. Potrafiła z nimi rozmawiać, czego dowodziła wielokrotnie na dworze królowej Joanny przy okazji różnych imprez jak i zwykłych spotkań. Jej Wysokość bardzo ceniła brunetkę za kulturalne zachowanie, nienaganne maniery czy też życzliwe usposobienie. Mimo tych zalet Wiktoria nie miała w swym życiu jeszcze żadnego chłopaka. Nigdy się nawet nie całowała - o czym poinformowała Tamarę poprzedniego dnia.

- Też taka jesteś - zauważyła Wiktoria, przerywając refleksję Tamao.
- Jaka?
- Nieśmiała i konserwatywna w tych kwestiach.
- Racja - uśmiechnęła się Tamara - bo ja marzę o wielkiej miłości.
- Jak i ja - zakończyła Wiktoria.

***

            Naczelny zwołał wszystkich swoich reporterów na pilne zebranie, jednak Tamara nie wybrała się na nie. Kiepsko się czuła. Swoim skromnym zdaniem stwierdziła, iż nabawiła się grypy. Prawdę mówiąc była to tylko w połowie racja. W rzeczywistości bowiem szykowała się do porzucenia tej pracy. Od kilku godzin układała sobie w głowie to co powie królowej i jak przeprosi ją za zawiedzenie jej oczekiwań. Bała się tego co może usłyszeć z ust Joanny. Jak do tej pory monarchini nie dała jej powodów do niepokoju, zawsze wspierała ludzi ze swojego otoczenia, ale... Nie widziała jeszcze jak zachowa się żona władcy, kiedy młoda reporterka przyjdzie powiedzieć jej, że nie podołała zadaniu jakie postawiła przed nią królowa. Czy wybuchnie złością i każe ją skrzywdzić? Czy rozkaże jej się wynosić? A może uda, że nic się nie stało albo da drugą szansę gdzie indziej? Tak to by było najlepszym wyjściem.

            Dziewczyna ubrała na umówioną audiencję - Wiktoria po znajomości załatwiła żeby to było oficjalne spotkanie, choć w cztery oczy - czarną aksamitną sukienkę, na wąskich beżowych ramiączkach. Do tego dobrała perłowo białe korale. Na nogi wsunęła skromne czarne buciki na płaskim obcasie, z białą wstążka nad śródstopiem. Rozprostowała włosy, które sięgały jej aż połowy pleców.

            Wyszła powoli i bardzo nerwowo ze swojego pokoju. Podreptała wprost to komnaty, gdzie Joanna przyjmowała wizyty. Dodatkową tremą dla dziewczyny był fakt, że miała przemawiać zaraz po wizycie jednego z zagranicznych ambasadorów. Nie pamiętała już z jakiego kraju miał przybyć dyplomata - Wiktoria mówiła jej to, ale z nerwów zapomniała. Po drodze do królowej nie zwracała uwagi na spoglądających na nią ludzi. Nie dostrzegła, więc że przechodnie - zwłaszcza męskiej płci - podziwiają jej wygląd. Gdyby to zauważyła, z pewnością byłaby w szoku, ponieważ do tej pory raczej uważała się nie tyle, że za brzydką, co za zwyczajną, przeciętną dziewczyną z malutkim biustem. Ten ostatni fakt był największym kompleksem Tamary. Odkąd przybyła do Rumlandii piersi jej urosły - to fakt - lecz nadal były co najwyżej małe - wcześniej nie miała ich prawie wcale.

            Zatrzymała się dopiero przed wrotami. Stało tam dwoje wartowników w strojach Gwardii Królewskiej. Dziewczyna wiedziała, że cała gwardia szykuje się powoli do odjazdu wraz z Joanną do stolicy, gdzie Jej Wysokość będzie niezbędna podczas zbliżającego się Konwentu Seniorów Wielkich Rodów. 

- Nie może tam panienka wejść - powiedział blond włosy gwardzista.
- Przebywa tam teraz ambasador von Beck ze Skandynawii - dodał drugi gwardzista, o ciemnych włosach.
- To mało skandynawskie nazwisko - stwierdziła Tamara, a gwardziści pokiwali potwierdzająco głową.

            Czekała przed wejściem dobre kilka minut. Ambasador przebywał w środku od około pół godziny - według tego co mówili żołnierze. Tamara niecierpliwiła się coraz bardziej. Wraz ze zniecierpliwieniem coraz bardziej narastał w niej niepokój o to co nastąpi oraz przerażenie. Nim jednak zdążyła pogrążyć się w panicznym strachu, von Beck opuścił komnatę.
 
            Dziewczyna przyjrzała mu się, kiedy wychodził. Chód jego był dumny i sprężysty, jak najważniejszego obywatela swojego kraju w Rumlandii przystało. Brzuch i klatkę piersiową wypiętą miał do przodu, co powodowało złudzenie jakby miał się zaraz przewrócić. Tamara oszacowała na szybko, że ma około pięćdziesięciu lat. Jego blond włosy z pewnością miały kiedyś ciemny odcień, lecz teraz coraz bardziej pokrywała się siwizną. Twarz miał bardzo pomarszczoną i zdradzającą olbrzymie napięcie. Ubrany był w zieloną kamizelkę, do której na wysokości serca, doszyty miał mały metalowy znaczek przedstawiający piorun przechodzący na dole w spiralę o srebrzystej barwie.  Minął gwardzistów i następną interesantkę bez słowa. Zatrzymał się dopiero kilkanaście metrów dalej. Tam wymienił kilka słów z dwoma młodszymi od niego ludźmi i poszli dalej. Tamara nie słyszała o czym mógł im powiedzieć, gdyż sama wkroczyła do komnaty królowej.

            Joanna siedziała na pozłacanym tronie. Ubrana była w suknię o barwie szmaragdu z falbankowymi rękawami. Na szyi miała łańcuszek, zwieńczony prawdziwym szmaragdem co podkreślało piękno jej sukni. Za władczynią sterczało kolejnych dwoje gwardzistów. Kilka kroków przed nią, po lewej stronie czerwonego dywanu, ciągnącego się od wejścia aż do stóp żony króla, stał herold.

            Interesantka podeszła pod tron. Padła na kolana przed swoją panią. Opuściła głowę w dół i nieśmiała nic powiedzieć. Oczy miała zamknięte, a twarz skupioną.

- Panienka Tamara Tamao - oznajmił oficjalnym tonem herold.
- Dziękuję - odparła mu Joanna - wszyscy poza interesantką wyjdźcie - poleciła mu i wojom.

            Mężczyźni posłusznie wykonali polecenie królowej. Kiedy zostały wreszcie same, Tamara mogła otworzyć oczy. Wyraz twarzy wciąż miała jakby przyszła na ogłoszenie wyroku w sprawie, w której popełniła morderstwo.

- Boisz sie czegoś? - spytała Joanna.

            Tamara zaprzeczyła ruchem głowy, lecz w dalszym ciągu nie podniosła się z kolan i patrzyła wprost w podłogę. Nie uszło to uwadze jej rozmówczyni.

- Wstań i spójrz na mnie - rozkazała Joanna - świetnie - powiedziała, gdy Tamara wstała. - w takim razie czemu zawdzięczam tę wizytę?
- Bo widzi Wasza Miłość - zaczęła niepewnie Tamao - ja... ja... - tu wzięła głęboki oddech - nie czuję się na siłach do pracy w tej gazecie - oznajmiła wreszcie i dodała natychmiast po tym - błagam o wybaczenie.
- Cóż... Szkoda, ale nie będziemy z tego powodu rozpaczać. Nie rozumiem dlaczego tak bałaś się mi o tym powiedzieć. Wyjaśnisz mi to?
- Wstydziłam się, że zawiodłam oczekiwania Waszej Wysokości.
- Jesteś słodka - oświadczyła niespodziewanie królowa.

            Tamara poczuła się kompletnie rozbrojona tą uwagą. Nabrała trochę odwagi i wiedziała już, że nic się jej tego dnia nie stanie. Nie myślała, jednak że królowa dalej będzie się interesować tym co będzie robiła i jak sobie poradzi.

- Co teraz zamierzasz? - spytała kobieta.
- Nie wiem.
- Powiedz mi dlaczego zrezygnowałaś.

            Tamara zamyśliła się. Próbowała w głowie ułożyć sobie na ten temat przemówienie od dawna. Mimo tego teraz niewiele co pamiętała. Ponownie była zmuszona wymyślać na szybko jakby to powiedzieć żeby nie rozczarować rozmówczyni. Po chwili powiedziała:

- Nie miała pomysłu o czym pisać. W redakcji byli na pewno świetni ludzie, ale ja... nie potrafiłam się przed nimi otworzyć. Nie byłam zbyt kreatywna.
- No tak - zamyśliła się teraz z kolei Joanna - musimy znaleźć ci coś do roboty. Nie myślałaś nad karierą wychowawczyni?
- Nie - odpowiedziała dziewczyna zszokowana pytaniem.
- Pomyśl nad tym - poleciła królowa - jeśli się namyślisz, to przyjdź tu za dwa dni. Wyjeżdżam wtedy z panem ambasadorem i kilkoma innymi ludźmi do stolicy. Tam musimy z mężem zreformować system nauczania, a wtedy byś mogła dołączyć do nauki zawodu wychowawczyni - oznajmiła rzeczowo.
- Na czym takie wychowawstwo polega?
- Uczysz indywidualnie dziecko w domu i wpajasz mu elementarne zasady moralności i dobrych manier, a także etykiety jakiej trzeba przestrzegać w otoczeniu np. moim. Zobaczymy się pojutrze i mi powiesz co wymyśliłaś, dobrze?

            Tamara potakiwała głową. W końcu upadła znów na kolana i opuściła komnatę z mieszanymi uczuciami. Z jeden strony cieszyła się z tego jak Joanna podeszła do całej sprawy, natomiast z drugiej nie wiedziała co myśleć o nowym pomyśle swojej pani.

            Dwa dni minęły jej istotnie na rozważaniach na swoją przyszłością. Na początku myślała jaki zawód mogłaby sobie wybrać. Tu pojawił się pierwszy problem, dlatego że nie znała sytuacji ekonomicznej Rumlandii i struktury zatrudnienia. Z pomocą pospieszyła jej niezastąpiona Wiktoria, która odwiedziła jej tego samego wieczora, w którym młoda była u królowej. Brunetka była ciekawa rozmowy Tamao i Joanny. Cierpliwie wysłuchała opowieści koleżanki. Następnie zamyśliła się, szukając odpowiedzi na pytanie młodszej o to, jakie zawody istnieją w tym kraju. 

- Wiesz ten świat różni się od tego, z którego pochodzisz - zaczęła wywód Wiktoria - czytałam ostatnio o twoim - dodała szybko, widząc zaskoczenie na twarzy młodszej koleżanki - w tamtym, tzn. twoim kobiety przejęły część prac mężczyzn, ale tutaj tak nie jest. Tu kobieta pracuje na typowo kobiecych stanowiskach. Jeśli chcesz iść do pracy możesz zostać kimś pospolitym jak szwaczka, służka, kucharka, pokojówka w gospodach dla bogaczy, praczka itp. Masz jednak predyspozycję i możliwości by zostać kimś więcej. Dziewczyny takie jak ty, czyli zdolne, młode i nie mające ograniczeń klasowych zostają zwykle nauczycielkami, wychowawczyniami, żonami bogaczy, zarządczyniami majątków, damami dworu lub kimś więcej - wyjaśniała.

- Czyli mam wybór. Zostać praczką albo wykształconą nauczycielką.
- Wychowawczyni to ktoś o większym szacunku - powiedziała brunetka - będziesz uczyć w domu, dziecko jakiegoś bogatego mieszczanina albo szlachcica. Dzięki czemu więcej zarobisz.
- Nie wiem czy się nadaję, nie umiem uczyć.
- Joanna jedzie do Bukadamu żeby przeprowadzić z Marciem reformy między innymi w systemie oświaty, a wtedy powstaną specjalne miejsca, gdzie nauczysz się tego co będziesz potrzebować do wychowywania elit Rumlandii. Spójrz na to i w ten sposób, że możesz mieć kiedyś sławę wychowawczyni namiestnika miasta, właściciela fabryki albo bohaterskiego żołnierza.
- Rozmarzyłaś się - zauważyła Tamao.
- No trochę - zgodziła się Wiktoria - pora na mnie...

            Dziewczyny pożegnały się serdecznie. Brunetka pomachała jeszcze Tamarze zza progu i zamknęła za sobą drzwi. Nastolatka znów została sama. Teraz miała jeszcze większy mętlik w głowie. Argumenty koleżanki przemówiły do jej próżności i skrytej gdzieś w głębi duszy ambicji, która mówiła najciszej jak tylko jest to możliwe "ja im wszystkim jeszcze pokaże na co mnie stać".

            Tego dnia dziewczyna położyła się spać, będąc zupełnie nie śpiącą. Przeżywała właśnie jedną z najokrutniejszych wojen - wojnę własnych myśli. Nie cierpiała fizycznie czy psychicznie, ale brak pewności co powinna zrobić nie dawał jej spać i pobudzał do myślenia. Jakby tego wszystkiego było mało, jeszcze około północy dostała miesiączki. Zakrwawiła odrobinę pościel, nim udała się do łazienki.

            Zasnęła wreszcie, kiedy zaczynało już świtać. W związku z tym nie pospała zbyt długo. Dołożywszy do tego jeszcze rozdrażnienie wewnętrzne, okres i trudną decyzję jaką miała podjąć, lepiej było nie wchodzić jej w drogę.

            Dzień rozpoczęła od ziewania i konfrontacji ze swoim lenistwem, nakazującym pozostać w łóżku. Tą batalię udało się jej jeszcze wygrać. Następnie wymusiła na sobie przemycie twarzy i resztę porannej toalety, wykonanej odrobinę niechlujnie. Ubrała się w zwykłą białą bluzkę i ciemne spodnie. Nie czuła specjalnej potrzeby ubrania się w super modny ciuch, skoro była niewyspana i nie do końca dysponowana.

            Cała w nerwach wyszła na śniadanie, które spożyła w samotności. Być może był to zbieg okoliczności, działający na korzyść osób, które uniknęły spotkania z nią już samiutkiego ranka. Sam posiłek zjadła migiem i popiła ciepłym mlekiem, które odrobinę poprawiło jej humor.

            Wychodząc z sali natknęła się na Elę. Szatynka przywitała się z nią uprzejmie i oznajmiła, że jeśli chce to Joanna może poznać jej odpowiedź przez pośrednika i sama przekaże królowej co postanowiła Tamara. Dziewczyna odrzuciła propozycję i poszła się przejść wokół pałacu. Dawno tego nie robiła, a warunki były bardzo sprzyjające.

            Słońce świeciło wysoko nad horyzontem. Było ciepło, ale nie upalnie. Wiatr wiał niezbyt mocno, orzeźwiając przechodniów na ulicach miasta i osoby spacerujące po parku.       Tamara widziała gdzieś w dali Emanuelę z jakimś obcym mężczyzną, przechadzającą się gdzieś koło rabatki z bratkami. Z innej strony dyskutowało jakichś czworo mężczyzn. Kiedy przyjrzała się im bliżej, rozpoznała wśród nich ambasadora Skandynawii i dowódcę Gwardii Królewskiej. Nie interesowało ją co mogło wzbudzić takie emocję między mężczyznami, lecz nie trudno było się domyśleć, że za pewne chodziło o planowany przejazd do stolicy, w którym uczestniczyć miał między innymi ambasador i królowa wraz z całą gwardią - liczącą obecnie 60 żołnierzy. Usiadła na pobliskiej ławce i poddała się promieniom Słońca pieszczącym jej twarz.

            Do pałacu wróciła dopiero w porze obiadowej. Nie natknęła się na nikogo poza kilkoma gwardzistami pełniącymi wartę i przypilnowującym pakowanie wozów z bagażami należącymi do monarchini. Sama poszła do swojej komnaty. Przebrała się w te samą kreację, którą miała na sobie podczas poprzedniej wizyty u Joanny i udała się prosto do sali, gdzie udzielano audiencji.

            Przed ową komnatą  wartę pełnił ten sam mężczyzna co ostatnio. Drzwi były otwarte/ Strażnik gestem dłoni oznajmił dziewczynie, że może wejść do środka. Ruszyła twardo do przodu i wstąpiła do środka. Tam nie było nikogo poza królową i jej dwoma strażnikami.

            Joanna ubrana była tego dnia w niebieską szatę, ozdobioną złotymi i srebrnymi nićmi. Na głowie miała złocistą koronę, z sporym rubinem pośrodku. Brzeg nakrycia głowy otaczała złota palisada, szpiczasto zakończona. Królowa spojrzała na Tamarę, a ta powiedziała:

- Jadę z Waszą Wysokością.
- Spakowana?
- Prawie tak.
- Bądź gotowa jak najszybciej. Za godzinę wyruszamy - rzekła z uśmiechem Joanna.
 

środa, 19 lutego 2014

4. Zamachy

"Jesteśmy fanatykami, bo tylko fanatycy umieją dokonać wielkich rzeczy. Nienawidzimy kompromisu: jest to nie tylko cechą młodości naszej, ale ducha czasów, w których żyjemy."
Jan Mosdorf


Rozdział 4
Zamachy

            Pobyt pułkownika van Nicolescu, księcia Filipa i jego świty coraz bardziej ciążył ich gospodarzowi. Chan wymagał żeby ci podjęli realną działalność zamiast nieustannego spiskowania. Podjudzeni zachowaniem władcy Ordy, mężczyźni opracowywali powoli plan. Wobec tego zbierali się jeszcze częściej na debaty w komnacie wygnanego następcy tronu.

            Podczas jednego z ostatnich spotkań, w których uczestniczyła też żona Denisa - Anna - doszli wreszcie do konkretów co powinno zadowolić Tuhaja. 

- Musimy działać precyzyjnie - mówił Filip - nie możemy sobie pozwolić na uchybienia, musimy wykorzystać nasz skromny potencjał w stu procentach.
- Tylko jak to zrobić? - zastanawiał się Denis.
- Tata zrobiłby to tak żeby ich zabolało najmocniej jak tylko będzie to możliwe - powiedziała żona oficera.

            Filip spojrzał wtedy na nią swoimi smutnymi od kilku dni oczyma. Odkąd chan zaczął naciskać na działania, spał coraz mniej. Był też nerwowy, wybuchowy i stale rozdrażniony.

- Mam pomysł - rzekł van Nicolescu - nie dosięgniemy Marca i jego świty. Najważniejsze psy też będą dobrze chronione po tym co spotkało generałów w ostatniej bitwie.

            Wieść o tragicznej śmierci prawie wszystkich najwyższych oficerów armii Marca, dotarła do Filipa i jego obstawy dopiero przedwczoraj. Informacja ucieszyła całą grupę emigracyjną i natchnęła ich motywacją do bardziej wytrwałej pracy. Uwierzyli też, że czasami przypadek potrafi obrócić spojrzenie na pewne kwestie o 180 stopni. Od tamtej pory każdy poza księciem, uśmiechał się częściej.

- Mamy na terytorium Ordy kogoś - zaczął tajemniczo Denis - kogo możemy zamordować bez żadnych problemów. Są to osoby ważne dla kobiet ważnych w Rumlandii, dla ważnych osób. Wiecie kogo mam na myśli?
- Nie - zaprzeczyła Anna, a Filip zaprzeczył ruchem głowy.
- Rodzina sióstr Namada wydaje się dobrym celem na początek - oznajmił pułkownik.

            Oczy Filipa nagle stały się dużo bardziej radosne. Oblicze jego twarzy nabrała barw - do tej pory było blade jak kreda. Zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią w stół, śmiejąc się przy tym głośno.

- TO JEST TO! - ryknął szczęśliwy - że też na to wcześniej nie wpadliśmy!
- Jest tylko jeden problem - wtrąciła ostrożnie Rozwarta Dama.
- Jaki?
- Są ORDYNKAMI - powiedziała kładąc odpowiedni akcent na właściwym słowie.

            Książę znów zasępił się na chwilę. Przez moment można było odnieść wrażenie, że ma zamiar się poddać i oddać w "brudne łapy uzurpatora" - jak mówiono tu powszechnie o Marcu. 

            Denis martwił się stanem psychicznym swojego pana, w związku z tym pragnął za wszelką ceną dopełnić tą misję - przy okazji mógłby się odegrać na Lenie Tao. Tej ostatniej motywacji nie mogło mu nic zastąpić. Jego nienawiść do złotookiego kapitana zwiększała się z każdym dniem spędzonym poza krajem. Gdyby miał sposobność rzuciłby wyzwanie tej "podłej, małej kreaturze", wtedy byłby w stanie zakończyć jego życie w odpowiedni sposób. Teraz miał okazję żeby uderzyć w niego pośrednio. Takiej okazji nie można było wypuścić z rąk, nawet za cenę utraty względów chana i jego dworu.

- Zajmę się tym - oświadczył i wyszedł.

            Denis ruszył żywym krokiem w kierunku sali tronowej Tuchaja. Po drodze znów naszły go dziwne myśli, dotyczące jego żony. "A co jak mnie zdradzi z księciem? Dlaczego zostawiłem ją z nim sam na sam?". Przyznać trzeba, że po ostatnim akcie furii, Anna wyznała mężowi, że nie zdradziła go jeszcze nigdy, ale jeżeli jeszcze raz ją skrzywdzi to zrobi to na jego oczach. Tej zniewagi nie mógł puścić jej płazem, lecz nie mógł też jej znów uderzyć. Nie chciał dać jej powodów do zrealizowania swojej groźby. W końcu po dwóch dniach, udało mu się ją przebłagać i uzyskać wybaczenie, ale od tej pory wiedział już, że to ona jest stroną dominującą w ich związku. Czasami wracał znów do myślenia, co by było gdyby nie został przymuszony do poślubienia jej. Wtedy próbował zmienić tor myślenia na refleksję nad zdradą swojego jedynego syna Eustachego oraz jego zdrady.

- Otaczają mnie sami zdrajcy - mruknął sam do siebie, minął kolejnych wartowników i znalazł się przy wejściu do odpowiedniej komnaty.
- Czego chcesz? - warknął do niego nieprzyjemnym tonem wartownik.

            Denis znał już tego człowieka. Nazywał się Ahmed Isajelwowicz. Pochodził ze zubożałego rodu szlacheckiego i musiał trudnić się strzeżeniem swojego władcy, dzięki czemu jego rodzina mogła administrować dość dużą wioską na zachodzie Ordy. Ahmed miał podłe usposobienie i niezbyt wyszukane maniery. Zwykle, wieczorami można go było spotkać w knajpach, gdzie pił na umór i uganiał się za dziewkami - nie raz zmuszając je do obcowania z sobą i nie tylko tego... Raz podczas gonitwy z przydrożną dziwką, wpadł na dygnitarza z innego państwa. Wdał się wtedy z nim w przepychankę i nieco zbyt dotkliwie pobił. Fatik, syn chana wpadł w szał, kiedy się o tym dowiedział - zastępował ojca, będącego na zagranicznej wizycie - rozkazał wychłostać wartownika. Wykonujący to zadanie żołnierz postąpił nieco nadgorliwie i w konsekwencji tego Ahmedowi pozostała okropna szrama od lewego ramienia, przez szyję, brodę, aż po prawe ucho.

- Do chana - odrzekł lekko zasapany Denis.
- Idź.

            Wrota otworzyły się i pułkownik wszedł do sali tronowej.  W środku był tylko chan oraz dwóch jego synów - tak przynajmniej pomyślał oficer zaraz po wejściu. Po chwili zauważył, że w kontach i za tronem stoją uzbrojeni wartownicy.

- Witaj chanie - przywitał się Denis z głębokim ukłonem - mam zaszczyt i śmiałość żeby zakomunikować ci o tym, że zaczynamy z Jego Książęcą Wysokością realizować Twoje chanie, nasz dobrodzieju wytyczne.

- Co to znaczy?
- Potrzebujemy pozwolenia od Twojej chańskiej osoby na zlikwidowanie kilka Ordyńców.
- Co?! - ryknął Misahar.

            Tuchaj uciszył go ruchem dłoni. Spojrzał przenikliwie na interesanta. Złączył ręce w pałąk i ułożył je na jedwabiu, swoich czerwonych szat, wysadzanych drogimi kamieniami - pułkownik rozpoznał wśród nich rubiny i szafiry.

- Dlaczego miałbym pozwolić zabijać moich obywateli? - spytał w końcu - Czyż to nie ja goszczę was, kiedy inni wydaliby was na stracenie? Czy to nie z reżimem we własnym kraju macie walczyć? - zadawał kolejne pytania.

- Właśnie dlatego zwracamy się do ciebie panie z prośbą - odpowiadał spokojnie i powoli, ważąc każde słowo van Nicolescu - te osoby to rodzina bliskich współpracownic naszych wrogów.

            Oczy chana zaiskrzyły. Uniósł dłoń i gestem zachęcił Denisa do podejścia. Ten posłusznie niczym pies, wykonał polecenie. Ściszył głos do minimum i rzekł:

- Nazwiska...
- Namada i cała rodzina.

            Chan skinął głową i powiedział do stojącego po jego prawej stronie Mustafy. 

- Wezwij Fatika, on od dawna czeka na sposobność do zabicia zdrajców, a teraz mamy pretekst do likwidacji ich rodziny - powiedział chłodno - karz wysłać listy do sióstr, napisz że jeśli się nie stawią na mym dworze za tydzień, to ich rodziny zginą. Mimo to, przydziel Fatikowi dwudziestu ludzi, niech idzie z naszymi gośćmi. Każdy kto przeciwstawi się władzy chana ma zostać zgładzony - wygłaszał polecenia synowi - żołnierzu - zwrócił się do Denisa - kiedy wyruszacie?
- Jak tylko zdobędziemy adresy.
- Mój syn was poprowadzi jutro rano. Idź już.
- Dzięki ci wielki chanie, władco wspaniały - rozradował się oficer.

            Z sali wyszedł uradowany jak nigdy - odkąd przybył do Ordy. Prawie, że pobiegł do komnaty swojego ukochanego księcia i swojej żony. Gdy tylko tam wbiegł, stanął na baczność i wysapał:

- Jutro ruszamy!
- Dokąd? - spytała Anna.
- Likwidować rodziną Namad - odparł z dumą.
- Wy zostajecie ze mną - oznajmił dobitnie Filip - nie mogę was puścić, pan van Nordescu polecił mi bym trzymał was blisko mnie, gdyż tak na prawdę, gdy chan zobaczy, że nie mamy już prawie poparcia wśród możnowładców w kraju, może zechcieć uprzykrzyć nam życie i wydalić z pałacu.
- Kto, więc pójdzie? - spytał rozczarowany Denis - chan śle swojego syna plus dwudziestu wojów, a my?
- Jeśli pójdzie aż tylu Ordyńców, sądzę że połowa naszej straży powinna starczyć.
- Zaraz wydam rozkazy Wasza Miłość.
- Wspaniale.

            Denis i Rozwarta Dama, wyszli z komnaty władcy. Natychmiast po wyjściu zastąpiło ich tam troje wartowników - w tym jeden Ordyniec. Chan uparł się bowiem, że nie może pozostawić swojego gościa bez należytej ochrony, Denis podejrzewał jednak, iż chodzi o śledzenie i kontrolowanie Filipa. Nie mógł, jednak nic z tym zrobić, więc chcąc, nie chcąc poszedł z żoną do swojego pokoju.

            Tego dnia już nic nie mogło popsuć humoru Denisa. Jako starego żołnierza, śmierć rodziny zdrajczyń nie robiła na nim żadnego wrażenia, co innego Anna. Przyzwyczajona do praworządności i sprawiedliwości na dworze ojca, nie wyrażała aprobaty dla poczynań męża. Chodziła cały dzień znowu smutna i nadąsana. Podczas obiadu nic nie tknęła. Denis nie przyzwyczajony do takich zachowań i babskich fochów, spytał jej wreszcie wieczorem:

- O co ci chodzi?
- O nic - odparła z wyrzutem.
- Jesteś zła?
- Nie.
- To co ci? - warknął.
- Nic.

            Odpowiedzi Anny nie potrafiły naprowadzić go na właściwy tok myślenia o całym zajściu. Naszły go za to wątpliwości co do relacji między nimi. Spojrzał na żonę.

            Siedziała przed lustrem i sama szczotkowała swoje długie włosy, była to pewnego rodzaju nowość gdyż do tej chwili zwykle robiła to ich służąca Iza. Niestety teraz nie mogła tego robić, dlatego że Ordyńcy udowodnili pułkownikowi, iż jest ona szpiegiem obcego mocarstwa. W związku z tym Denis pozwolił im zabrać ją na przesłuchania, nie mówiąc o tym nic żonie. Kiedy Iza zniknęła powiedział jej tylko, że pewnie uciekła.

            Anna van Nicolescu już od pewnego czasu nie zajmowała się swoją fryzurą. Denis zdał sobie z tego sprawę dopiero po chwili. Tak długo się w nią wpatrywał, że stracił kontakt z rzeczywistością. Zdecydowanie zbyt bardzo spodobała mu się zwiewna sukienka z dwoma wcięciami po bokach, którą obecnie miała ubrana jego żona.

- Podobam ci się? - spytała.
- I to jeszcze jak - odparł niezwłocznie.
- Chcesz mnie teraz? - spytał słodko.
- Tak.

            Podeszła do męża i zaczęli się całować. Robili to długo i starannie. Ich usta oraz języki pieściły się nawzajem, a dłonie błądziły po ciele drugiej osoby. Nawet nie zauważyli jak przeszli do czegoś więcej... Z amoku, ocknęli się dopiero po kilkunastu minutach, leżąc nago w łóżku.

- Przeszło ci już? - spytał Denis.

            Anna zamiast odpowiedzieć wsparła się łokciach. Ścisnęła przy tym swojej piersi ramionami, co sprawiło, że wydawały się jakby większe. Zmierzyła męża od głowy do stóp, zatrzymując wzrok na sflaczałej chwilowo męskości i wzięła ją w dłoń. Nic nie robiła tylko trzymała. Denis spojrzał na nią zaskoczony. Mimo to, nic nie powiedział.

- Powiedz mi - zaszeptała Anna - dlaczego chcecie zabić tych ludzi i kim oni są? - pytając zacisnęła mocniej dłoń.
- No wiesz - zaczął odpowiadać Denis, ale z rytmu wytrąciła go dłoń żony, głaskająca go teraz powoli - oni... to znaczy one, Akiko i Ayumi są zdrajczyniami obu państw. Odry, bo były jej szpiegami... i... - w przerwach sapał coraz bardziej, czując jak wraca mu siła i zdolności do figli - naszego, bo początkowo służąc Filipowi i mi...
- A czy służyły wam tak - powiedziała Anna i wzięła to co trzymała w usta, ssąc już po chwili namiętnie.

            Denis ujął jej głowę w swoje ręce i przytrzymał jej włosy. Kobieta pracowała nią jak szalona z coraz większą prędkością. Starała się jak najszybciej doprowadzić do finału, co udało jej się, gdy już osłabła i zmniejszyła szybkość działań. Wypluwając z ust, narząd męża, spytała wycierając nieco zbyt białe usta:

- Czy tak było?
- Nie - wychrypiał wymęczony pułkownik - nigdy do tego nie doszło. Nie żałuję - dodał pospiesznie widząc minę kobiety - zamiast nas wspomóc, przeprowadziły nieudany zamach na mnie i zbiegły z tą małą dziwką Tamarą. Teraz są już z tym przeklętym Tao.
- Nie pochwalam tego.
- Wiem - odparł spokojnie - chodźmy spać.

            Anna zgodziła się na sugestię męża. Obróciła się w swoją stronę, a on w swoją i zasnęli leżąc do siebie plecami.

            Rankiem kiedy piętnastu Rumlandczyków i dwudziestu Ordyńców pod dowództwem Fatika wyruszało na misję likwidacji całej rodziny, oni jeszcze smacznie spali. Obudzili się dopiero koło południa.

- Powiedz mi - rzekła Anna po przywitaniu - ile czasu zajmą te zamachy?
- Nie wiem - wyznał szczerze Denis - zależy gdzie mieszkają tamte rodziny. Nie więcej niż tydzień i wrócą - zapewnił.

            Wyszli razem na śniadanie pełni wiary w to co robią i sens tego. Posiłek spożyli z Filipem i resztą rumlandzkiej ekipy w stolicy Ordy. Zjedli powoli i zastanawiając się kiedy operacja "Familia" zakończy się sukcesem. Filip powołał też swojego oficjalnego sekretarza, którym została jedna z Ordynek, służących w pałacu. Nie spodobało się to Denisowi i jego podwładnym, lecz chan zaaprobował taki scenariusz.

            Z każdym kolejnym dniem narastało napięcie wśród Rumlandczyków. Oczekiwali na wieści o sukcesie operacji "Familia", ale informacji nie tylko o pozytywnym rezultacie misji, ale też o porażce akcji nie docierały do stolicy. Chan tonował nastroje Denisa i Filipa, mówiąc że o skutku akcji poinformuje ich goniec od jego syna.

            Wreszcie po pięciu dniach pojawił się goniec. Był to jeden z żołnierzy Denisa, imieniem Józef. Miał na sobie kolczugę i tradycyjne dla Ordyńców spodnie. W pochwie trzymał miecz, a w dłoni dostarczył list.

- Co tam masz? - spytał książę Filip.
- A to tylko, jakby mnie ktoś napadł - wyjaśnił beztrosko - ważniejsze rzeczy mam do przekazania Wasza Miłość.
- Mów - zachęcił go pułkownik van Nicolescu.
- Dzieci Akiko Namady nie żyją, dorwaliśmy je i na miejscu obcięliśmy łby.

            Entuzjazm jaki zapanował z powodu śmierci dwójki nieletnich Ordyńców wydał się początkowo Denisowi czymś niezdrowym, ale potem i on poddał się fali radości. Filip wydał tego dnia ucztę w swojej komnacie, na którą zaprosił Denisa i Annę.  Jedzenie i picie, zneutralizowały wyrzuty sumienie jakie pojawiły się u pułkownika. Po wydaniu rozkazu egzekucji nie czuł nic poza nienawiścią, po usłyszeniu wieści było mu żal w gruncie rzeczy nie winnych ofiar, lecz teraz ponownie było mu wszystko jedno.

            Następnego dnia pojawił się drugi koniec, zwiastujący powrót całej gromady w ciągu kolejnych kilku dni. Tym razem przyjechał jeden z Ordyńców. Oznajmił, iż wymordowano kuzynki i kuzynów sióstr wraz z ich dziećmi i pozostało skończyć jeszcze z Różą Namada, córką Ayumi i męża Akiko.

            To co powiedział goniec zaskoczyło wszystkich będących przy odczytaniu słów Fatika. Emigranci nie spodziewali się, że Ordyńcy posuną się, aż tak daleko... Mimo to ucieszyli się, że taki przebieg wydarzeń jeszcze bardziej wstrząśnie reżimem.

            Mimo zapowiedzi gońca, Fatik nie pojawił się w ciągu kolejnych dni. Oczekiwano na niego jeszcze kilka dni. Z tego powodu, pogorszył się lekko stan zdrowia Denisa, która pocierał miejsce gdzie kiedyś miało ucho. Stan tego ostatniego miał z resztą niedługo ulec kompletnej metamorfozie. 

            Tydzień po przybyciu ostatniego gońca Anna van Nicolescu, ubrała się w najlepszą suknię z tkanego w Imperium Południowym materiału, wysadzanego złotymi nićmi i z mankietami wyszytymi bursztynem. Miała też ostro zakończony dekolt, podkreślający jej biust, a na dłoniach białe, na pół przezroczyste rękawiczki.

            Jej widok zaskoczył Denisa. Nie widział jeszcze swojej żony w tak pięknym stroju. Owszem, lubiła się ubierać w ładne, czasem odważne kreację lecz tym razem wyglądała jak prawdziwa królowa. Sam chan wodził za nią swymi oczami, patrząc z pożądaniem na jej kształty. Nie zaniepokoiło to jednak pułkownika, gdyż sam czuł jak zapiera mu dech, kiedy widzi swoją żonę.

- Jest jakaś okazja, dla której się tak wystroiłaś? - spytał wreszcie, obejmując ją w jednym z korytarzy.
- Tak, ale nie tu - odpowiedziała, ciągnąc go za rękę do komnaty.

            Kiedy tylko znaleźli się w środku, rzuciła mu się po raz kolejny na szyję, a Denis poczuł, że może jednak byłby w stanie ją pokochać. Może nawet już do tego doszło, ale jak narazie czuł tylko jak krew napłynęła mu do członka. Anna też to czuła, gdyż odruchowo cofnęła się od męża. Takie zachowanie zaskoczyło go. Nie tracąc nadziei podszedł do niej i złapał za ramiona. Przyciągnął do siebie i pocałował namiętnie. Oddała pocałunek. Ich usta były złączone przed kilka minut, podczas których krew niemal całkiem odpłynęła staremu oficerowi w pewne rejony. Kiedy złapał żonę za pierś, ta strząsnęła jego dłoń i powiedziała:

- Siadaj.

            Denis nic nie odpowiedział. Usiadł i zaczął rozplątywać sznurek od spodni. Rozwiązawszy go, zauważył karcący wzrok żony. Poczuł się jakby robił coś złego, ale mimo to nie zawiązał spodni. Siedział teraz przed nią z rozwiązanymi spodniami i wszystkim co potrzeba gotowym do seksu.

- Musimy pogadać - powiedziała Anna, nim się odezwał.
- O co chodzi?
- Będziemy mieli dziecko.

            Powiedziała i przytuliła się do męża. Denis wykorzystał moment i przycisnął ją do siebie, odsłaniając i jej i sobie strategiczne miejsca. Kiedy wreszcie sobie ulżył i jej zdaję się też przy okazji, zapytał tępym wzrokiem:
- Dziecko?
- No - odparł jakby nieobecna - nie cieszysz się?
- Jasne.

***

            Fatik z ludźmi Denisa i swojego ojca pojawił się wreszcie dopiero tydzień później. Van Nicolescu dostrzegł ich ze swojego okna, gdy byli jeszcze daleko od pałacu. Był wczesny ranek, stosunkowo zimny w dodatku - jak na terytorium Ordy - ubrał się w zwykłe szaty, przepasał płaszcz z szablą, którą otrzymał dzień wcześniej w prezencie od samego chana. Naciągnął na to płaszcz i był gotowy wyjść na spotkanie powracającemu oddziałowi. Kiedy wyszedł przed pałac stał tam już Filip i Mustafa - syn chana i dowódca jego armii.

- I jak bracie? - spytał Mustafa na przywitanie, kiedy woje już byli u celu podróży.
- Namada zginął - powiedział bez emocji - ale mała suka uciekła do Rumlandii. Ścigaliśmy ją jeszcze za granicą, aż do spalonej wioski, gdzie żył kiedyś van Selerescu, ale nam uciekła.
- Ojciec się o tym dowie - zakomunikował mu nachmurzony brat.