"Im jaśniej człowiek płonął za życia, tym mocniej jego gwiazda świeci w ciemności"
G.R.R. Martin
Rozdział 4
Sieć spisków
Od
czasu, kiedy dwa lata temu pułkownik van Nicolescu pomylił się w wyborze dobrej
drogi do Twierdzy Jesiennej i omal nie trafił na bandę Skandynawów plądrujących
jedną z wsi, siedział spokojnie w komnacie w jednym z Trojaków, w najdalej na
południe wysuniętym fragmencie Ordy. Rok później książę Filip dołączył do
niego. Początkowo Denis uznał to za spadek wartości ich akcji w Przystani
Chana. Dopiero po pewnym czasie Filip wezwał go na spotkanie, na którym wiele
wyjaśnił.
- Tuhaj ma wiele na głowie - powiedział.
- I dlatego odesłał cię do Trojaków? -
spytał kpiąco - Przecież nawet my wiemy, że to zesłanie dla każdego Ordyńca.
Trojaki
były tak na prawdę trzema leżącymi bardzo blisko siebie miastami- twierdzami.
Dodatkowo zostały połączone wiszącymi kilka metrów nad ziemią kamiennymi mostami
oraz - o czym Denis dowiedział się niedawno - tajnymi przejściami leżącymi pod
ziemią. W rzeczywistości były teren spornym leżącym na pograniczu Ordy, Indian
oraz Rumlandii. Z Indianami co prawda graniczyli przez rzekę Obrę, lecz i tak
znajdowały się na drodze ich marszu na wschód w razie gdyby przeprawili się
przez wodę. W historii zdarzało się tak wiele razy. Kiedy należały do Ordy,
która formalnie mogły nie uczestniczyć w wojnie rumlandzko- indiańskiej, także
zostawały atakowane. To właśnie z tego powodu jedno samotne miasteczko
rozbudowało się w twierdzę, która następnie szybko ewoluowała w miasto. Podczas
rumlandzkiego panowania nad tymi terenami zostali tu zasiedleni osadnicy ze
wschodu, co doprowadziło do powstania kolejnych - początkowo drewnianych
twierdz - które w ciągu dwustu lat rozrosły się do sporych, pod względem
liczebności mieszkańców, miast. Znajdowały się wtedy pod panowaniem plemienia
Irokezów. Wykorzystali swoje zdolności konstruowania i połączyli odległe od
siebie dwieście metrów miasta za pomocą kamiennych mostów. Stały się wtedy
jednym miastem, a przez to i jedną twierdzą. Od tego czasu minęło sto
pięćdziesiąt lat. Przez ten czas nikomu nie udało się zdobyć Trojaków. Co
prawda zmieniały właściciela jeszcze raz, ale odbyło się to na mocy traktatu
pokojowego podpisanego przez chana z Wielkim Wodzem pochodzącym z wrogiego
Irokezom plemienia Rudych Kun. Od reszty terytorium Ordy oddzielone były
odpływem Obry zwanym Żuławami od leżącego nad nimi dużego miasta. To właśnie
teren od Żuław do leżącej na południe Twierdzy Obry był sporną kwestią w
trójkątnych relacjach sąsiedzkich Ordyńców, Indian oraz Rumlandzczyków.
- Nie tylko - oponował Filip - trafiają
tu także najwięksi śmiałkowie z reszty Ordy.
- To prawda - zgodził się niechętnie
Denis - ale oni są bez mózgami.
- Skoro tak twierdzisz. Pamiętaj, że to
ty poległeś w ostatniej misji na całej linii. Gdyby nie moje starania tkwiłbyś
teraz w trojackich lochach albo leżał martwy.
- Doskonale pamiętam o swoich winach,
Wasza Miłość - zapewnił oficer.
- Nie wiesz co wydarzyło się w tym
czasie, chociaż zrobiłem co mogłem by chan dalej uznawał nas za przydatnych.
- Co uczyniłeś? - spytał nieco zbyt
ostro Denis.
- Obiecałem oddać mu ziemie od naszej
granicy ze Skandynawiom przez Twierdzę Jesienną, Twierdzę Zachodnią po źródło
Obry.
- Spory kawałek kraju.
- Każdy władca musi być zdolny do
poświęceń - odparł gorzko książę, a Denisowi aż cisnęło się na usta by dodać,
że monarchowie robią to dla dobra swoich krajów i poddanych a nie zdobycia
panowania nad nimi. Nie zrobił tego jednak.
Podczas
czasu spędzonego w Trojakach na nowo analizowali sytuację wewnątrz kraju. Syn
zmarłego władcy przyniósł ze sobą masę wieści, z których jedna ucieszyła
szlachcica - znad Czarnolasu szczególnie. Mianowicie chodziło o wtrącenia Lena
Tao i Akiko Namady do lochów Norfdamu. Poza tym w niesłychanie dobry nastrój
wprawiła go wiadomość o zamordowaniu na oczach kapitana jego ukochanej. Inne
informacje mogły zostać wykorzystane na ich korzyść lub im zaszkodzić.
Przykładem tego typu trudności była sytuacja w Norfdamie, który w dalszym ciągu
pozbawiony był męskiego spadkobiercy. Co prawda w Rumlandii dziedziczyć mogły
także kobiety, lecz dotyczyło to wyłącznie szczególnie tragicznych sytuacji
dynastycznych. Aktualnie rządy kobiet były problemem - jak nazywał to Denis -
zaledwie dwóch na dwadzieścia wielkich rodów. Na ten moment rządy kobiet
oznaczały oddanie władzy Rozwartej Damie, czyli Annie van Nicolescu, czyli de
facto jej wygnanemu z kraju mężowi. Głównym problemem było... nazwisko
małżeństwa. Gdyby kilka lat temu to pułkownik przyjął nazwisko żony, nie byłoby
problemu z uznaniem jego rządów przez resztę rodu van Nordescu, zwłaszcza jeśli
Filip odzyskałby właśnie władzę w królestwie. Tak się jednak nie stało. Z tego
też powodu Denis wątpił żeby rodzina jego żony zgodziła się na przeprowadzkę z
"nigdy niezdobytego miasta na północy" do jednej z
najniebezpieczniejszych twierdz na skraju Czarnolasu.
- Pora pogadać o sytuacji poza krajem -
powiedział któregoś dnia książę van Kingescu.
Denis
zmarszczył nerwowo brwi.
- To znaczy?- spytał.
- Związek Czerwonych stracił impet w
wojnie ze Złotą Armią - odparł spokojnie książę - front trzyma się na linii
miast Pika, Tanasis, Radonis i Różańcowy
Port. Generał Bason dokonał cudów w walkach pomiędzy Portem, a Radonis -
wyjaśnił - Srebrna Armia wciąż zachowuje neutralność. To o tyle dobrze dla ich
suwerena, że Indianie, którzy już oficjalnie mają sojusz z Czerwonymi nie mają
cacus belli do wypowiedzenia wojny komukolwiek...
- ...ale przecież oni nie graniczą ani z
jednymi ani z drugimi - przerwał mu oficer.
- To prawda - przyznał Filip - jednak
prawo przemarszu dla swoich wojsk przez terytorium Danubi raczej uzyskaliby bez
przeszkód.
- Niby tak - zgodził się niechętnie
Denis.
Filip
zamyślił się na chwilę.
- Wiesz jak wyglądają relacje Ordy z Indianami
oraz Związkiem Czerwonych? - spytał po chwili milczenia.
- Nie.
- Nieoficjalnie Tuhaj podpisał sojusz z
Czerwonymi - syknął nerwowo Filip.
- A do naszej markietanki miał problem!
- zauważył gwałtownie van Nicolescu.
- Znów masz rację - napomknął dziedzic
tronu - jednak od tego czasu trochę się zmieniło. Niedługo może dojść do
poważnych przetasowań na mapie kontynentu - opowiadał z błyskiem w oczach -
poza tym Tuhaj nawiązał sojusz obronny z Zamkiem Rady.
- To oznacza...
- że jeśli Czerwoni wypowiedzą wraz z
Czerwonoskórymi komukolwiek wojnę i sojusznicy tego kogoś wypowiedzą wojnę tym
drugim, to Ordyńcy automatycznie włączają się do niej.
Denis
zamilkł. Książę domyślił się, że jego kompan przyswaja do siebie te informacje.
W związku z tym dał mu czas na to.
- Z kimś jeszcze to trójporozumienie się
dogadało? - zapytał wreszcie pułkownik.
- Z nami - powiedział z dumą van
Kingescu - jestem przewidziany do panowania nad Rumlandią i nie tylko.
- Dopiero co mówiłeś o oddawaniu sporej
części ziem Tuhajowi - zaoponował Denis.
- Trzeci raz masz rację. Obowiązuje tu
zasada coś za coś.
- To znaczy?
- Weźmiemy za to ten fragment
Skandynawii od naszej granicy do koryta rzeki Radew. Poza tym Nordank i
Republika Centralna muszą zapłacić za wsparcie dla tego uzurpatora.
- Czyli?
- Południe nasze, północ chana.
- Brzmi obiecująco - zauważył Denis,
- Prawda - rzekł książę - poza tym
Księstwo Srebrnej Armii jest sztucznym tworem, któremu pod względem
ukształtowania terenu bliżej do nas niż Złotej Armii.
- To potwierdzone plany? - dopytał
podejrzliwie oficer.
- Jeszcze nie, ale mam zamiar dziabnąć
ten kawałek tortu podczas ustalania nowego porządku.
Denis
zamyślił się na chwilę. Główne trójporozumienie chciało zachwiać równowagę na
kontynencie. Związek Czerwonych liczył na znaczne przesunięcie swojej
wschodniej granicy na... wschód. Indianie mogli sporo zyskać, tak samo jak i
Orda. Nie ulegało jednak wątpliwości, że jeżeli Złota Armia wraz z Księstwem
Srebrnej Armii oraz Imperium Południowym dogada się z Państwem Białego Orła lub
Krajem Czarnej Wrony to trójporozumienie może ponieść sromotną klęskę.
- Co jeśli przegrają? - spytał Denis,
bowiem słowo "przegramy" nie chciało mu przejść przez gardło.
- Tego nie biorę pod uwagę - odparł
książę - przegrywamy od lat. Pora na zmianę - mówił w uniesieniu - najwyższa
pora! Wszyscy oni zapłacą za nasze krzywdy!
Denis
uśmiechnął się.
- Wiesz kogo wtedy wezmę na swoją żonę?!-
pytał Filip.
- Nie mam pojęcia, Wasza Wysokość.
- Wiktorię van Wolfescu! - wypalił
gwałtownie wygnaniec.
- Siostrę...
- ... uzurpatora Marca I - zakończył
mściwie.
Denis
poczuł się odrobinę przestraszony makabrycznymi wizjami jakie zaczynał tkać w
swej głowie jego suweren. Z jednej strony sam zrobiłby to samo kobiecie, która
jest bliska dla Lena Tao... ale przecież jest taka dziewczyna! Tamara Tamao.
Diaboliczny uśmieszek zagościł na obliczu szlachcica. Skoro Filip może snuć
wizje upadlania kobiety powiązanej ze znienawidzonym mężczyzną, to dlaczego nie
mógłby tego robić on? Tamao jeszcze nie wie, ale już niedługo będzie chodzić na
smyczy - jego smyczy.
- Jak wygląda sytuacja geopolityczna
naszej ojczyzny obecnie? - zagadnął księcia.
Tak
na prawdę w tej chwili mało to interesowało Denisa, chciał po prostu odepchnąć
od siebie na moment wizje tego co i jak zrobiłby młodej koleżance więzionego w
Norfdamie chłopaka.
- Sojusz z Nordankiem i Republiką
Centralną ma się dobrze - recytował Filip - tylko nie rozumiem jak Marc może
chcieć coś znaczyć na arenie międzynarodowej mając tak słabych pomagierów -
zastanawiał się książę - chyba, że on sam jest na smyczy jakiegoś mocarstwa...
Tylko, którego? Czerwoni, Orda czy Czerwonoskórzy odpadają. Złota Armia ma inne
rzeczy do roboty. He, he.
- Może w tajemnicy coś negocjuje?
- Może.
- Jakieś inne ciekawe ruchy polityce?
Filip
zmarszczył na chwilę brwi.
- Coś dziwnego dzieje się z Orkami i
stworami w Czarnolesie.
- Co Wasza Sprawiedliwość ma na myśli?
- Orki coś knują. Pewnie znowu zrobią
inwazję na kontynent - bagatelizował Filip - bardziej ciekawi mnie co się
stanie w Czarnolesie. Pamiętam jak ojciec opowiadał mi koncepcje, które kiedyś
wysuwali Czarnoksiężnicy, czyli utworzenie Unii Czarnoleskiej. Byłoby to
przymierze wszystkich mieszkańców puszczy. Dzięki niej mogliby lepiej... to
znaczy skuteczniej egzekwować od ludzi respektowanie swoich praw i obowiązków.
- Bajdurzenie.
- Czyżby?
- Czyli...
- Nic mi o tym nie wiadomo.
Zapadło
milczenie.
- Mamy jeszcze jakiś szalony plan? -
spytał Denis.
Wzrok
księcia uzmysłowił mu, że to pytanie posunęło się zbyt daleko.
- Przepraszam poprawił się.
- Wybaczam.
- Wracając jednak do mojego pytania.
- Niedługo wyruszysz na kolejną misję,
tym razem będzie to zadanie inne niż wszystkie poprzednie. Twoim celem nie
będzie mordowanie i zadawanie bólu, sianie terroru. Tym zajmie się ktoś inny.
Ty mój drogi Denisie, wyruszysz po coś co zapewni nam tryumf niezależnie od
działań chana i reszty naszej koalicji...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz