poniedziałek, 5 września 2016

4. Sieć spisków



 "Im jaśniej człowiek płonął za życia, tym mocniej jego gwiazda świeci w ciemności"
G.R.R. Martin

Rozdział 4
Sieć spisków

            Od czasu, kiedy dwa lata temu pułkownik van Nicolescu pomylił się w wyborze dobrej drogi do Twierdzy Jesiennej i omal nie trafił na bandę Skandynawów plądrujących jedną z wsi, siedział spokojnie w komnacie w jednym z Trojaków, w najdalej na południe wysuniętym fragmencie Ordy. Rok później książę Filip dołączył do niego. Początkowo Denis uznał to za spadek wartości ich akcji w Przystani Chana. Dopiero po pewnym czasie Filip wezwał go na spotkanie, na którym wiele wyjaśnił.

- Tuhaj ma wiele na głowie - powiedział.
- I dlatego odesłał cię do Trojaków? - spytał kpiąco - Przecież nawet my wiemy, że to zesłanie dla każdego Ordyńca.

            Trojaki były tak na prawdę trzema leżącymi bardzo blisko siebie miastami- twierdzami. Dodatkowo zostały połączone wiszącymi kilka metrów nad ziemią kamiennymi mostami oraz - o czym Denis dowiedział się niedawno - tajnymi przejściami leżącymi pod ziemią. W rzeczywistości były teren spornym leżącym na pograniczu Ordy, Indian oraz Rumlandii. Z Indianami co prawda graniczyli przez rzekę Obrę, lecz i tak znajdowały się na drodze ich marszu na wschód w razie gdyby przeprawili się przez wodę. W historii zdarzało się tak wiele razy. Kiedy należały do Ordy, która formalnie mogły nie uczestniczyć w wojnie rumlandzko- indiańskiej, także zostawały atakowane. To właśnie z tego powodu jedno samotne miasteczko rozbudowało się w twierdzę, która następnie szybko ewoluowała w miasto. Podczas rumlandzkiego panowania nad tymi terenami zostali tu zasiedleni osadnicy ze wschodu, co doprowadziło do powstania kolejnych - początkowo drewnianych twierdz - które w ciągu dwustu lat rozrosły się do sporych, pod względem liczebności mieszkańców, miast. Znajdowały się wtedy pod panowaniem plemienia Irokezów. Wykorzystali swoje zdolności konstruowania i połączyli odległe od siebie dwieście metrów miasta za pomocą kamiennych mostów. Stały się wtedy jednym miastem, a przez to i jedną twierdzą. Od tego czasu minęło sto pięćdziesiąt lat. Przez ten czas nikomu nie udało się zdobyć Trojaków. Co prawda zmieniały właściciela jeszcze raz, ale odbyło się to na mocy traktatu pokojowego podpisanego przez chana z Wielkim Wodzem pochodzącym z wrogiego Irokezom plemienia Rudych Kun. Od reszty terytorium Ordy oddzielone były odpływem Obry zwanym Żuławami od leżącego nad nimi dużego miasta. To właśnie teren od Żuław do leżącej na południe Twierdzy Obry był sporną kwestią w trójkątnych relacjach sąsiedzkich Ordyńców, Indian oraz Rumlandzczyków.

- Nie tylko - oponował Filip - trafiają tu także najwięksi śmiałkowie z reszty Ordy.
- To prawda - zgodził się niechętnie Denis - ale oni są bez mózgami.
- Skoro tak twierdzisz. Pamiętaj, że to ty poległeś w ostatniej misji na całej linii. Gdyby nie moje starania tkwiłbyś teraz w trojackich lochach albo leżał martwy.
- Doskonale pamiętam o swoich winach, Wasza Miłość - zapewnił oficer.
- Nie wiesz co wydarzyło się w tym czasie, chociaż zrobiłem co mogłem by chan dalej uznawał nas za przydatnych.
- Co uczyniłeś? - spytał nieco zbyt ostro Denis.
- Obiecałem oddać mu ziemie od naszej granicy ze Skandynawiom przez Twierdzę Jesienną, Twierdzę Zachodnią po źródło Obry.
- Spory kawałek kraju.
- Każdy władca musi być zdolny do poświęceń - odparł gorzko książę, a Denisowi aż cisnęło się na usta by dodać, że monarchowie robią to dla dobra swoich krajów i poddanych a nie zdobycia panowania nad nimi. Nie zrobił tego jednak.

            Podczas czasu spędzonego w Trojakach na nowo analizowali sytuację wewnątrz kraju. Syn zmarłego władcy przyniósł ze sobą masę wieści, z których jedna ucieszyła szlachcica - znad Czarnolasu szczególnie. Mianowicie chodziło o wtrącenia Lena Tao i Akiko Namady do lochów Norfdamu. Poza tym w niesłychanie dobry nastrój wprawiła go wiadomość o zamordowaniu na oczach kapitana jego ukochanej. Inne informacje mogły zostać wykorzystane na ich korzyść lub im zaszkodzić. Przykładem tego typu trudności była sytuacja w Norfdamie, który w dalszym ciągu pozbawiony był męskiego spadkobiercy. Co prawda w Rumlandii dziedziczyć mogły także kobiety, lecz dotyczyło to wyłącznie szczególnie tragicznych sytuacji dynastycznych. Aktualnie rządy kobiet były problemem - jak nazywał to Denis - zaledwie dwóch na dwadzieścia wielkich rodów. Na ten moment rządy kobiet oznaczały oddanie władzy Rozwartej Damie, czyli Annie van Nicolescu, czyli de facto jej wygnanemu z kraju mężowi. Głównym problemem było... nazwisko małżeństwa. Gdyby kilka lat temu to pułkownik przyjął nazwisko żony, nie byłoby problemu z uznaniem jego rządów przez resztę rodu van Nordescu, zwłaszcza jeśli Filip odzyskałby właśnie władzę w królestwie. Tak się jednak nie stało. Z tego też powodu Denis wątpił żeby rodzina jego żony zgodziła się na przeprowadzkę z "nigdy niezdobytego miasta na północy" do jednej z najniebezpieczniejszych twierdz na skraju Czarnolasu.

- Pora pogadać o sytuacji poza krajem - powiedział któregoś dnia książę van Kingescu.

            Denis zmarszczył nerwowo brwi.

- To znaczy?- spytał.
- Związek Czerwonych stracił impet w wojnie ze Złotą Armią - odparł spokojnie książę - front trzyma się na linii miast Pika, Tanasis, Radonis  i Różańcowy Port. Generał Bason dokonał cudów w walkach pomiędzy Portem, a Radonis - wyjaśnił - Srebrna Armia wciąż zachowuje neutralność. To o tyle dobrze dla ich suwerena, że Indianie, którzy już oficjalnie mają sojusz z Czerwonymi nie mają cacus belli do wypowiedzenia wojny komukolwiek...
- ...ale przecież oni nie graniczą ani z jednymi ani z drugimi - przerwał mu oficer.
- To prawda - przyznał Filip - jednak prawo przemarszu dla swoich wojsk przez terytorium Danubi raczej uzyskaliby bez przeszkód.
- Niby tak - zgodził się niechętnie Denis.

            Filip zamyślił się na chwilę.

- Wiesz jak wyglądają relacje Ordy z Indianami oraz Związkiem Czerwonych? - spytał po chwili milczenia.
- Nie.
- Nieoficjalnie Tuhaj podpisał sojusz z Czerwonymi - syknął nerwowo Filip.
- A do naszej markietanki miał problem! -  zauważył gwałtownie van Nicolescu.
- Znów masz rację - napomknął dziedzic tronu - jednak od tego czasu trochę się zmieniło. Niedługo może dojść do poważnych przetasowań na mapie kontynentu - opowiadał z błyskiem w oczach - poza tym Tuhaj nawiązał sojusz obronny z Zamkiem Rady.
- To oznacza...
- że jeśli Czerwoni wypowiedzą wraz z Czerwonoskórymi komukolwiek wojnę i sojusznicy tego kogoś wypowiedzą wojnę tym drugim, to Ordyńcy automatycznie włączają się do niej.

            Denis zamilkł. Książę domyślił się, że jego kompan przyswaja do siebie te informacje. W związku z tym dał mu czas na to.

- Z kimś jeszcze to trójporozumienie się dogadało? - zapytał wreszcie pułkownik.
- Z nami - powiedział z dumą van Kingescu - jestem przewidziany do panowania nad Rumlandią i nie tylko.
- Dopiero co mówiłeś o oddawaniu sporej części ziem Tuhajowi - zaoponował Denis.
- Trzeci raz masz rację. Obowiązuje tu zasada coś za coś.
- To znaczy?
- Weźmiemy za to ten fragment Skandynawii od naszej granicy do koryta rzeki Radew. Poza tym Nordank i Republika Centralna muszą zapłacić za wsparcie dla tego uzurpatora.
- Czyli?
- Południe nasze, północ chana.
- Brzmi obiecująco - zauważył Denis,
- Prawda - rzekł książę - poza tym Księstwo Srebrnej Armii jest sztucznym tworem, któremu pod względem ukształtowania terenu bliżej do nas niż Złotej Armii.
- To potwierdzone plany? - dopytał podejrzliwie oficer.
- Jeszcze nie, ale mam zamiar dziabnąć ten kawałek tortu podczas ustalania nowego porządku.

            Denis zamyślił się na chwilę. Główne trójporozumienie chciało zachwiać równowagę na kontynencie. Związek Czerwonych liczył na znaczne przesunięcie swojej wschodniej granicy na... wschód. Indianie mogli sporo zyskać, tak samo jak i Orda. Nie ulegało jednak wątpliwości, że jeżeli Złota Armia wraz z Księstwem Srebrnej Armii oraz Imperium Południowym dogada się z Państwem Białego Orła lub Krajem Czarnej Wrony to trójporozumienie może ponieść sromotną klęskę.

- Co jeśli przegrają? - spytał Denis, bowiem słowo "przegramy" nie chciało mu przejść przez gardło.
- Tego nie biorę pod uwagę - odparł książę - przegrywamy od lat. Pora na zmianę - mówił w uniesieniu - najwyższa pora! Wszyscy oni zapłacą za nasze krzywdy!

            Denis uśmiechnął się.

- Wiesz kogo wtedy wezmę na swoją żonę?!- pytał Filip.
- Nie mam pojęcia, Wasza Wysokość.
- Wiktorię van Wolfescu! - wypalił gwałtownie wygnaniec.
- Siostrę...
- ... uzurpatora Marca I - zakończył mściwie.

            Denis poczuł się odrobinę przestraszony makabrycznymi wizjami jakie zaczynał tkać w swej głowie jego suweren. Z jednej strony sam zrobiłby to samo kobiecie, która jest bliska dla Lena Tao... ale przecież jest taka dziewczyna! Tamara Tamao. Diaboliczny uśmieszek zagościł na obliczu szlachcica. Skoro Filip może snuć wizje upadlania kobiety powiązanej ze znienawidzonym mężczyzną, to dlaczego nie mógłby tego robić on? Tamao jeszcze nie wie, ale już niedługo będzie chodzić na smyczy - jego smyczy.

- Jak wygląda sytuacja geopolityczna naszej ojczyzny obecnie? - zagadnął księcia.

            Tak na prawdę w tej chwili mało to interesowało Denisa, chciał po prostu odepchnąć od siebie na moment wizje tego co i jak zrobiłby młodej koleżance więzionego w Norfdamie chłopaka.

- Sojusz z Nordankiem i Republiką Centralną ma się dobrze - recytował Filip - tylko nie rozumiem jak Marc może chcieć coś znaczyć na arenie międzynarodowej mając tak słabych pomagierów - zastanawiał się książę - chyba, że on sam jest na smyczy jakiegoś mocarstwa... Tylko, którego? Czerwoni, Orda czy Czerwonoskórzy odpadają. Złota Armia ma inne rzeczy do roboty. He, he.
- Może w tajemnicy coś negocjuje?
- Może.
- Jakieś inne ciekawe ruchy polityce?

            Filip zmarszczył na chwilę brwi.

- Coś dziwnego dzieje się z Orkami i stworami w Czarnolesie.
- Co Wasza Sprawiedliwość ma na myśli?
- Orki coś knują. Pewnie znowu zrobią inwazję na kontynent - bagatelizował Filip - bardziej ciekawi mnie co się stanie w Czarnolesie. Pamiętam jak ojciec opowiadał mi koncepcje, które kiedyś wysuwali Czarnoksiężnicy, czyli utworzenie Unii Czarnoleskiej. Byłoby to przymierze wszystkich mieszkańców puszczy. Dzięki niej mogliby lepiej... to znaczy skuteczniej egzekwować od ludzi respektowanie swoich praw i obowiązków.
- Bajdurzenie.
- Czyżby?
- Czyli...
- Nic mi o tym nie wiadomo.

            Zapadło milczenie.

- Mamy jeszcze jakiś szalony plan? - spytał Denis.

            Wzrok księcia uzmysłowił mu, że to pytanie posunęło się zbyt daleko.

- Przepraszam poprawił się.
- Wybaczam.
- Wracając jednak do mojego pytania.
- Niedługo wyruszysz na kolejną misję, tym razem będzie to zadanie inne niż wszystkie poprzednie. Twoim celem nie będzie mordowanie i zadawanie bólu, sianie terroru. Tym zajmie się ktoś inny. Ty mój drogi Denisie, wyruszysz po coś co zapewni nam tryumf niezależnie od działań chana i reszty naszej koalicji...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz