środa, 1 stycznia 2014

Epilog



Epilog

            Jun Tao miała 20 lat, kiedy doszło do największej tragedii w jej życiu. Pamiętnej jesieni rok temu doszło do czegoś z czym dziewczyna nie może poradzić sobie do dziś. Dziś mija dokładnie rocznica tamtego okrutnego dnia. Jun pamiętała jakby to się stało wczoraj.

            Jej brat Len był rozczarowany porażką w finale turnieju szamanów. Właściwie to słowo rozczarowany nie było odpowiednim.  Chłopak był wściekły, rozgoryczony i obrażony na cały świat. Nie chciał widzieć się z nikim - nawet z ukochaną siostrą. Przez bite dwa tygodnie nie opuszczał swojego pokoju w rodowej siedzibie wysoko w górach.

            Tamtego dnia Jun postanowiła choćby siłą wejść do pokoju Lena. Do tej pory było to niemożliwe. Z jej bratem nikt nie miał kontaktu od finału turnieju. Nawet jego duch stróż Bason nie potrafił powiedzieć co się dzieje z jego panem i przyjacielem w jednym. Bason próbował przekazać im raz informację, ale Len zapewne w jakiś sposób mu to uniemożliwił i duch nie potrafił wydukać z siebie choćby jednego słowa o swoim panie. 

            Tao pamiętała i tamten dzień. Siedziała właśnie w kuchni z mamą i dziadkiem. Mieli ponure nastroje Len przegrał poprzedniego dnia najważniejszą walkę w historii ich rodziny. Myśleli jakby mu poprawić humor. Nie było to łatwe, gdyż porażka z najlepszym przyjacielem zawsze boli bardziej. Cóż powiedzieć kiedy dodatkowo chciało się uśmiercić owego przyjaciela żeby osiągnąć cel i dojść do niego dosłownie po trupie przyjaciela... Po porażce Tao nie odzywał się do nikogo, doleciał do domu już w  kilka godzin po porażce i nie mówił nic do nikogo. Między finałem turnieju, a wizytą Basona w kuchni był okres czasu nazywany pieszczotliwie - jeszcze za życia młodego Tao - pierwszym zniknięciem Lena.

            Chłopak "znalazł się", kiedy jego stróż wleciał cichutko do kuchni, gdzie przebywała najbardziej mu życzliwa część rodziny. Wyraz istoty nie mające ciała był dziwny. Jun nie potrafiła teraz określić co dokładnie szło odczytać z twarzy Basona.

- Co się stało Bason? - zapytała wtedy Jun.
- Panicz Len, panienko... - zaczął duch i urwał.

            Poruszał jeszcze ustami przez chwilę, ale nie potrafił nic wymówić na głos. Machał przy tym rozpaczliwie rękoma i wykonywał niezrozumiałe gesty.

- Co z nim?! - spytała natarczywie matka.

            Duch nie odpowiedział. Wtedy cała trójka żywych zaczęła lawinowo go przepytywać, a on potrafił odpowiedzieć im tylko przez skinienie głową. Ostatecznie doszli do informacji, że Len żyje i jest w swoim pokoju. Wtedy stało się coś jeszcze dziwniejszego, duch odzyskał nagle głos i powiedział:

- Panicz mnie wzywa...

            Zaraz po tym przeniknął przez sufit i poleciał do pokoju Lena. Rodzina Tao pobiegła korytarzami i schodami, ale nie udało się jej dostać do pokoju chłopaka. Stali przez drewnianymi wrotami przez długie godziny, ale złotooki chłopak nie raczył ich wpuścić lub chociaż się odezwać. Jun popłakała się wtedy po raz pierwszy od wielu lat - pierwszy raz w dorosłym życiu - odtąd miało zdarzać się to coraz częściej.

            Przez kolejne dni codziennie ktoś podchodził do drzwi do pokoju Lena. Jego zachowanie niepokoiło wszystkich, a w szczególności jego siostrę. Pukała długie godziny w drzwi, prosiła o wpuszczenie, rozkazywała, błagała, wykorzystywała dawne sztuczki dzięki, którym zawsze chłopak robił to o co go prosiła - tym razem bez skutku. Był to pierwszy raz, kiedy młodzieniec nie uległ jej presji.

            Jun traciła wtedy na wadze i urodzie. Jej zwykle zielone włosy, wyblakły nieco i stały się matowe oraz przetłuszczone. Nie jadła praktycznie nic, więc znacznie schudła - choć zawsze była osobą szczupłą. Wyglądała wtedy jak wieszak z dużymi cyckami. Tylko one nie zmalały jej od braku apetytu, który towarzyszyć jej zaczął po czwartym dniu braku kontaktu z Lenem.

            Bason nie zjawił się już ani razu. Inne duchy w domu mówiły, że nie wyczuwają obecności olbrzymiego ducha antycznego, chińskiego generała. Był to kolejny dowód na dziwne rzeczy jakie zaczęły się dziać po zostanie przez Yoh Asakurę królem szamanów.

            Asakura był najlepszym przyjacielem Lena, ale musiał pokonać go w decydującej o tytule króla szamanów walce. Od pamiętnej bitwy, kiedy Len w amoku bitewnym spróbował go zabić, nie pojawił się jeszcze w domu chińskiego rywala.

            Kolejne dziwne wieści jakie dochodziły do twierdzy w górach, mówiły o zaginięciu kilku szamanów, a wśród nich kilku poznanych przez rodzeństwo Tao na turnieju. Jun nie wiązała jeszcze wtedy tych procederów z sytuację w jakiej znalazł się jej brat.

            Po upływie ponad dwóch tygodni zdecydowała się dostać wreszcie do pokoju Lena, nawet jeśli miałaby wyważyć drzwi albo zdetonować pod nimi małą bombę. Podeszła pełna wiary do drzwi i wtedy zdała sobie sprawę z czegoś niecodziennego. Z pokoju Lena dochodziły powiewy wiatru, a to oznaczała, że chłopak pierwszy raz odkąd wrócił do domu otworzył okno. 

            Jun wzięła głęboki wdech. Czuła jak serce wali jej w piersi. Nigdy jeszcze nie czuła się tak zrozpaczona i nie pewna tego co ma zrobić. Pierwszy raz w życiu tak się bała tego co ujrzy za drzwiami - nie przewidziała jednak tego co ujrzy. Ostrożnie uniosła drżącą rękę ku drzwiom. Pięść nie chciała się zacisnąć. Zmusiła ją do tego ostatkiem woli. Zapukała szybko i głośno. Spodziewała się, że znów nikt jej nie odpowie i tak też było. Zrozpaczona zaczęła bić pięściami w drzwi z całych sił.

- LEN! LEN! OTWIERAJ DO CHOLERY! BASON! - wrzeszczała Jun.

            Nic to nie dało, nikt jej nie odpowiedział. Biła dalej w drzwi, jej dłonie pokryły się obiciami i zadrapaniami, a nawet i drzazgami, lecz nie dbała o to. Jeden z przypadkowych ciosów trafił w klamkę. Nastąpił cichy klik i drzwi otwarły się.

            Zielonowłosa poczuła się jakby ktoś ją zdzielił w łeb tępym toporem. Czy to możliwe, że drzwi były cały czas otwarte? Nie to nie możliwe, przecież mama, dziadek, ona i nawet wujek En sprawdzali to i inne możliwości dostanie się do pokoju. Teraz same się otworzyły.

            Wbiegła do pokoju chcąc uściskać brata i rzec mu, że to nie jego wina, że martwili się, że ona się martwiła... Przebiegła cały pokój, jednak nie zauważył Lena. Zatrzymała się przy oknie. Tak jak myślała było otwarte. Do środka dostawał się przez nie zimny, wschodni wiatr. Rozejrzała się po pokoju. Poczuła przy tym, że jej buty i stopy stają się wilgotne.

            Wyglądał w miarę normalnie, dopóki nie spojrzała pod nogi. Stała w kałuży krwi. Pod stołem obok, którego stała leżało ciało... Blade, z ogromną raną, z której powoli wyciekała resztka krwi. Cała podłoga była już czerwona. Nie miała kłopotu żeby uzmysłowić sobie czyje to zwłoki. 

            Drzwi trzasnęły, pchnięte podmuchem wiatru.

- LEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEN! - wrzeszczała w histerii.

            Padła na kolana. Wyrwała spod mebla ciało brata i przytuliła je z całych sił. Było zimne i nagie od pasa w górę. Miał na sobie tylko swoje ulubione szerokie spodnie i czarne buty, wsuwane na nogi. Oczy miał otwarte i puste, ale nie patrzyła na nie - łzy jej nie pozwalały. Ryczała rozpaczliwie jak jeszcze nigdy w życiu. Nawet po śmierci ojca nie doszła do takiego stanu. Była wtedy co prawda jeszcze młoda i łudziła się, że tata z tego wyjdzie, ale też nie zdawała sobie dokładnie sprawy z tego co się stało, nie widziała nigdy ciała martwego ojca...

            Do pokoju wbiegli po chwili mama i dziadek. Jun nie pamiętała już co działo się dalej. Wiedziała tylko, że płakała przez kilka dni. Nie robiła wtedy nic poza płaczem i leżeniem w miejscu, gdzie znalazła ciało złotookiego szamana.

            Jej rodzina chciała dowiedzieć się czegoś o śmierci Lena. W tym celu wezwali do domu przyjaciół swoich dzieci, którzy jako szamani odznaczali się specjalnymi zdolnościami. Jun nie wiedziała kto dokładnie przybył z tych przyjaciół, a kto nie. Mama powiedziała jej tylko, że przybyło tam dwoje chłopaków i trzy dziewczyny. Nie trzeba było być geniuszem żeby stwierdzić, że chłopacy nie odpowiedzieli na wezwanie.

            Dziadek i wujek En coś ustalali z przybyszami. Dwudziestolatka nie wnikała w szczegóły. Nie pokazała się nawet tym, którzy przypomnieli sobie o jej bracie zbyt późno. W tamtej chwili odczuwała do nich jedynie pogardę. Z pewnością gdyby nie czuła się taka zdołowana,  sprawiłaby im sporo problemów i mnóstwo bólu. Po czasie przeszło jej to i pozwoliła sobie "tylko" nienawidzić tych, którzy nie pojawili się po pierwszym wezwaniu. Niby ich przyjaciel Trey poinformował ich o sytuacji i rozpoczęli poszukiwania, jednakże nie zjawili się w Chinach.

            Pogrzeb odbył się dwa dni później. Ciało złożono do dębowej trumny i zaniesiono do krypt w podziemiach twierdzy, gdzie Len miał odbyć wieczny sen w towarzystwie członków swojego rodu. Byli tam wszyscy ich przodkowie z wyjątkiem tych, których ciała nigdy nie odnaleziono. Po samym pogrzebie okazało się, że jedna z dziewczyn przybyłych do domu państwa Tao - Tamara - popełniła samobójstwo. Podobno kochała brata zielonowłosej.

            Miesiąc potem, kiedy Jun zaczęła opuszczać pokój brata, w domu pojawił się Lyserg. Młody Anglik przybył poinformować rodzinę zamordowanego o wynikach tego do czego doszedł.  Poza potwierdzeniem zabójstwa, nie rzekł niczego nowego. Powiedział, że zabójstwo Lena jest powiązane ze sprawami tych zaginionych szamanów. Oni również zginęli, a informowała o tym nawet telewizja i inne media zwykłych ludzi. Reporterzy mówili o tym, że specjalna "Międzykontynentalna Agencja do spraw Walk z Terroryzmem Niekonwencjonalnym" rozbiła groźną organizację. W akcji zabitych zostało 18 bandytów, tylko dwaj z zatrzymanych uszli z życiem i są właśnie w specjalnym więzieniu.

            Anglik został w Chinach na kilka dni.  W tym czasie oglądał miejsce zbrodni i zapoznał się ze zdjęciami zwłok Lena. Jun stanowczo zaprotestowała, kiedy chciał otworzyć trumnę. Chłopak natychmiast uznał, że złotooki został zastrzelony z nowego rodzaju karabinu snajperskiego, wymyślonego niedawno przez amerykańskich naukowców. Nie potrafił opowiedzieć jak dokładnie działa taka broń, ale wiedział, że niszczy ona wszystko co znajduje się w kończynie, w którą trafi. 

            Ostatniego dnia pobytu w Chinach, Lyserg znalazł w internecie informację o zamordowaniu kolejnego groźnego terrorysty. Opis miejsca, w którym miał się on ukrywać dziwnie pasował do domu rodu Tao...

            Doszło do tego, że uważano ich za terrorystów i strzelano do nich jak do kaczek. Media prawie codziennie informowały wtedy o kolejnych morderstwach i zatrzymaniach. Po pewnym czasie - około pół roku - od śmierci Lena ONZ ujawnił nazwiska zamordowanych przestępców. Wśród nich widniało nazwisko Lena Tao oraz kilka innych znanych Jun. Ta specjalna agencja zabijała wszystkich szamanów. Nie było dla niej różnicy czy jest to dziecko czy starzec.

            Jun często myślała wtedy, dlaczego nie zamordowano całej jej rodziny, a tylko najmłodszego członka. Nie znała odpowiedzi. Poznała ją tydzień później.

            Król szamanów Yoh Asakura powołał organizacją o nazwie "Wolność Szamanów" jej zadaniem było chronić żyjących ludzi o specjalnych zdolnościach, przeciwdziałać morderstwom oraz rozpracowywać najbardziej groźne dla ich społeczności agencje, środowiska i służby specjalne. Yoh sprzeciwiał się odwetowym akcją szamanów na zwykłych ludzi, którzy nie wiedzieli kim są ci rzekomi "terroryści i bandyci". Mimo to grupa radykalniej usposobionych szamanów powołała do życia "Grupę Pościgową", która likwidowała członków organizacji odpowiedzialnych za morderstwa szamanów. Po pewnym czasie GP zabijała 10 przypadkowych ludzi, za każdego zaginionego, porwanego lub zamordowanego szamana.

            Ziemia była w stanie wojny, o której zwykli ludzie nie mieli pojęcia. Wszystkie możliwe nieszczęścia były przypisywane tym szczególnie groźnym bandom terrorystów.

            Miesiąc temu Jun dowiedziała się od innego przyjaciela - imieniem Rio - że służby porwały bliskie im rodzeństwo Usui. Rio był wtedy na wysokim stanowisku w WS.

- Są nadzieje, że nie wydadzą nas ludziom - mówił głosem nie wyrażającym zbyt wielkiej wiary w to co mówi - ale gdyby tak się stało... - tu głos mu się załamał - ukryj się gdzieś z rodziną. Nie pisz do nikogo, nie mów nawet mi gdzie będziecie. Mistrz Yoh jako mający moce króla będzie w stanie was namierzyć.
- Ile to potrwa? - spytała przerażona.
- Nie wiem Jun - odparł grobowym tonem - na prawdę nie wiem. Chciałbym ci powiedzieć, że już niedługo to się zakończy, ale.. - tu się zawahał - powiem ci w sekrecie, że mistrz Yoh chce rozmawiać z przedstawicielami ludzi.
- Oby mu się udało.
- To nasza jedyna szansa - skwitował chłopak - Yoh nie chce mścić naszych. Nie pozwala na to WS, a to nie przysposabia mu zwolenników. Co raz więcej szamanów żałuje, że powstrzymaliśmy wtedy tego szaleńca - zakończył.

            Jun wiedziała, że mówi o sytuacji z niedalekiej przeszłości. Kiedy Len, Yoh, Rio, Lyserg i inni szamani przeciwstawili się szaleńcu, który chciał zlikwidować wszystkich zwykłych ludzi i stworzyć na ziemi uniwersalne królestwo tylko dla szamanów. Ładnie się im ludzie odwdzięczyli... - powtarzała sobie ze złością Jun.

            Po wizycie Rio uciekła wraz z rodziną z Chin. Udali się daleko, na drugi koniec świata. Ukrywali się w Amazonii. W dżungli nie mógł znaleźć ich zbyt szybko zwykły morderca, który był tytułowany przez ludzkie władze na bohatera likwidującego osoby, które zagrażały bezpieczeństwu globalnemu.

            Tydzień temu w Amazonii zjawił się Rio. Wyglądał strasznie. Miał mnóstwo ran i całkiem zniszczone ubranie. Jego powód do dumy, którym była jeszcze niedawno fryzura, był teraz w strzępach. Miał tylko niewielki obszar włosów na kości ciemieniowej. Wyglądał niemal jak żywym trup. Matka Jun pomogła mu pozbyć się resztek ubrania. Mężczyzna został tylko w slipkach. Jun musiała uznać, że mimo ran wygląda on na przystojniejszego niż kiedyś. Pozornie nie wiele się zmienił, więc może to ona zwróciła dopiero teraz uwagę na jego mięśnie?

- Jak nas znalazłeś? - zapiszczał dziadek Tao.
- Yoh - wychrypiał Rio w odpowiedzi.
- Czemu nas niepokoisz? - dopytała mama - Jun mówiła, że nie będziecie się z nami kontaktować dopóki nie zrobi się bezpiecznie albo... - tu zakryła usta, a z płuc wydarł się jej okrzyk rozpaczy.
- To nie tak - zaprotestował wstając tak gwałtownie, że aż upadł ponownie z bólu jaki wywołał swoją reakcją.

            Dziadek Tao natychmiast pomógł mu z tym na tyle na ile potrafił.

- Chcieliśmy was poinformować tylko jak poważna jest sytuacja - odrzekł spokojniej już Rio - zdrady i wciąż zdrady. Ktoś wydał całą Wielką Radę Szamanów. Wszyscy wpadli. Nasi agenci wewnątrz ONZ, Unii Europejskiej i tej agencji, która zabijała naszych wpadli. Ktoś ich wsypał. Podobno to ktoś z rady. Mają teraz informacje o naszych dotychczasowych miejscach zamieszkania.
- Dobrze, że nas nie ma w Chinach - zauważyła mama Jun.
- No - przytaknął jej Rio.
- Ty coś wiesz! - warknął wujek En, który był do tej pory cicho.
- Chińskie bombowce zrobiły sobie wycieczkę nad wasz dom...

            Tego było już za dużo dla Jun. Zakryła sobie ustał dłonią by nie zacząć krzyczeć i pobiegła na oślep wewnątrz puszczy. Biegła ile sił w nogach, dopóki nie upadła potykając się o korzeń.

            Nogi miała całe poranione od biegu boso. Nie wiedziała, gdzie się znalazła, ani gdzie jej rodzina. To musiał być jej koniec. Poszła powoli w stronę, gdzie jak myślała powinien być wschód. Pamiętała, że ileś tam kilometrów na wschód powinna być rzeka.

            Szła do niej dwa dni. Nie jadła przez ten czas prawie nic. Drugiego dnia spadł deszcz. Z otwartymi szeroko ustami starała się napić tyle deszczówki ile zdoła... Jeszcze następnego dnia znalazła ranną papugę. Dobiła ją leżącym obok kamykiem. Długie kwadranse walczyła by rozpalić ogień. Wreszcie udało się jej. Usmażyła sobie ptaka. Zjadła i natychmiast ruszyła na wschód.

            W nocy dotarła do wioski. Natrafiła tam na dobrych ludzi, którzy utwierdzili ją w przekonaniu, że tylko mała grupka stara się wyeliminować jej podobnych. Medialna nagonka nie zdołała jeszcze ogłupić tych ludzi i nie mówili oni cały czas o polowaniu na bandytów - o którym mówili ludzie, których spotkali w drodze do Ameryki Południowej.

            Żyła w wiosce dość spokojnie aż do dziś. Dziś jest rocznica śmierci jej brata. Pragnęła poświęcić się oddaniu mu pamięci i prostowaniu pogłosek dochodzących do tubylców o zbrodniach band nazywanych teraz w mediach szamańskimi. Jak mówili miejscowi w telewizji mówią, że tak karzą się nazywać ci terroryści i że prawdziwi ludzie mający kontakty z duchami nie istnieją. Jun w miarę możliwości zwalczała te ziarenka zwątpienia jakie osiadały w sercach ludzi w każdą środę, kiedy do wioski dowożono gazety.

            Tego dnia Tao znów miała zaprzeczać pogłoskom o tym, że szamani to osoby zagrażające 
bezpieczeństwu światowemu i odpowiadają za ostatnią katastrofę lotniczą w Europie Zachodniej.

- Ty jesteś jedną z nich - powiedział ktoś do niej, gdy wstawała z łóżka.
- Co? - spytała ziewając.

            W drzwiach stał jej gospodarz. Był to 43 letni Leonardo. Był na ogół miłym mężczyzną, który miał ciężko chorą żonę, a jego liczne dzieci wyjechały do miasta lata temu i słuch po nich zaginął. Zwykle był miły dla niej, aczkolwiek zauważyła jak często patrzy na nią z pożądaniem i zbyt często wpatruje się jej w biust.

- Nie wiem o czym mówisz - zaprotestowała.

            Zauważyła, że mężczyzna ubrany jest tylko w bokserki i brudny podkoszulek, co wyraźnie pokazywało, że jest o kilkanaście kilogramów zbyt gruby.

- Taa, a ja nie mam na imię Leonardo - zakpił i spojrzał na jej biust. Ciemne sutki na bladych piersiach wyraźnie rysowały się na za małej dla kobiety sukni nocnej żony gospodarza.
- Układ jest prosty - mówił wolno Amazończyk, a w jego oczach zagościły iskry - dasz mi dupy albo wydam cię...
- Nie możesz - pisnęła Jun.
- Chcesz sprawdzić? - spytał łapiąc się za bokserki.

            Jun nie odpowiedziała. Wstała i błyskawicznie rzuciła się pędem ku drzwiom, chcąc nie dać się złapać stojącemu w nich Leonardowi. Nie udało się. Wpadła na niego i z głuchym łoskotem upadli na podłogę. Mężczyzna błyskawicznie złapał ją za nadgarstki. Jun wykazała się jednak intuicją godną jej brata i wymierzyła mu cios kolanem w twarz. Napastnik zawył z bólu, ale i uśmiechnął się mogąc spojrzeć kobiecie pod koszule nim jej kolano uderzyło o jego twarz.

            Tao wykorzystała sytuację i wybiegła. Zaszła jeszcze do kuchni nim opuściła dom. Wzięła stamtąd tylko jedną rzecz - nóż. Biegła najszybciej jak się dało, a jej oprawca biegł za nią wrzeszcząc, że jest oszustką, dziwką i szamanką...

            Jun nie miała pojęcia jak mu uciec. Nie chcąc dać się zgwałcić, złapać i umrzeć bestialsko zamordowana zaczęła zadawać sobie ciosy nożem. Liczne rany cięte spowodowały, że upadła konając, ale jej oprawca nie zbezcześcił jej ciała. W końcu jej oczy się zamknęły...



            Kiedy znów je otworzyła była na rozległej równinie. Ubrana była w swoją zwyczajną czarną, obcisłą sukienkę, rozciętą od uda w dół stopy z wyhaftowanym smokiem. W jej stronę ktoś zmierzał. Był to wysoki człowiek. Ubrany w zbroję, z wyraźnie złotymi dodatkami. Jun odnosiła wrażenie, że żyje.

- Czy to pani, panienko Jun? - zapytał przybysz.

            Pytanie natychmiast uświadomiło kobiecie z kim rozmawia. Tylko czy to możliwe. Ona powinna nie żyć, a jego nie widziała od ponad roku...

- Tak Bason to ja - zapewniła zielonowłosa, uśmiechając się pierwszy raz od ponad roku. Już prawie zapomniała jakie to uczucie, a mięsnie twarzy bardzo ją bolały.
- Gdzie my jesteśmy? - dopytała - Dlaczego nie widziałam cię od roku? Co to za miejsce? Gdzie... czy jest tu... - próbowała spytać, ale nie mogła wypowiedzieć jego imienia.

            Bason pokręcił przecząco głową na to ostatnie pytanie, ale powiedział:

- Jesteśmy w innym wymiarze panienko. Tu nie ma szamanów, ani duchów. Jestem znów człowiekiem i do tego już bardzo szanowanym. Spróbuję zaraz panience wszystko wyjaśnić.

            Jun nie odparła nic zszokowana tym co powiedział ex- duch stróż jej brata, który znów został człowiekiem. Takie rzeczy nie działy się nawet wśród szamanów.

- Nie widziała mnie panienka od roku - zaczął Bason - bo najpierw, kiedy chciałem opowiedzieć co się dzieje z paniczem... on... on zabronił mi w jakiś sposób. Nie wiem jak to możliwe. Potem uwięził mnie w moim nagrobku i nie mogłem wyjść. Nie było stamtąd ucieczki. Widziałem jego śmierć - to wyznanie wstrząsnęło Jun i znów wybuchła ona płaczem - ale on żyje jak i ja.
- Co? - wychlipała kobieta.
- Trafił tu gdzie my, tylko jest z innej strony kontynentu. Pogłoski o nim dotarły i tu. Ma się całkiem dobrze, tak jak i my panienko Jun.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz