Epilog
Jun
Tao miała 20 lat, kiedy doszło do największej tragedii w jej życiu. Pamiętnej
jesieni rok temu doszło do czegoś z czym dziewczyna nie może poradzić sobie do
dziś. Dziś mija dokładnie rocznica tamtego okrutnego dnia. Jun pamiętała jakby
to się stało wczoraj.
Jej
brat Len był rozczarowany porażką w finale turnieju szamanów. Właściwie to
słowo rozczarowany nie było odpowiednim. Chłopak był wściekły, rozgoryczony i obrażony
na cały świat. Nie chciał widzieć się z nikim - nawet z ukochaną siostrą. Przez
bite dwa tygodnie nie opuszczał swojego pokoju w rodowej siedzibie wysoko w
górach.
Tamtego
dnia Jun postanowiła choćby siłą wejść do pokoju Lena. Do tej pory było to
niemożliwe. Z jej bratem nikt nie miał kontaktu od finału turnieju. Nawet jego
duch stróż Bason nie potrafił powiedzieć co się dzieje z jego panem i
przyjacielem w jednym. Bason próbował przekazać im raz informację, ale Len
zapewne w jakiś sposób mu to uniemożliwił i duch nie potrafił wydukać z siebie
choćby jednego słowa o swoim panie.
Tao
pamiętała i tamten dzień. Siedziała właśnie w kuchni z mamą i dziadkiem. Mieli
ponure nastroje Len przegrał poprzedniego dnia najważniejszą walkę w historii
ich rodziny. Myśleli jakby mu poprawić humor. Nie było to łatwe, gdyż porażka z
najlepszym przyjacielem zawsze boli bardziej. Cóż powiedzieć kiedy dodatkowo
chciało się uśmiercić owego przyjaciela żeby osiągnąć cel i dojść do niego dosłownie
po trupie przyjaciela... Po porażce Tao nie odzywał się do nikogo, doleciał do
domu już w kilka godzin po porażce i nie
mówił nic do nikogo. Między finałem turnieju, a wizytą Basona w kuchni był
okres czasu nazywany pieszczotliwie - jeszcze za życia młodego Tao - pierwszym
zniknięciem Lena.
Chłopak
"znalazł się", kiedy jego stróż wleciał cichutko do kuchni, gdzie
przebywała najbardziej mu życzliwa część rodziny. Wyraz istoty nie mające ciała
był dziwny. Jun nie potrafiła teraz określić co dokładnie szło odczytać z
twarzy Basona.
- Co się stało Bason? - zapytała
wtedy Jun.
- Panicz Len, panienko... - zaczął
duch i urwał.
Poruszał
jeszcze ustami przez chwilę, ale nie potrafił nic wymówić na głos. Machał przy
tym rozpaczliwie rękoma i wykonywał niezrozumiałe gesty.
- Co z nim?! - spytała natarczywie
matka.
Duch
nie odpowiedział. Wtedy cała trójka żywych zaczęła lawinowo go przepytywać, a
on potrafił odpowiedzieć im tylko przez skinienie głową. Ostatecznie doszli do
informacji, że Len żyje i jest w swoim pokoju. Wtedy stało się coś jeszcze dziwniejszego,
duch odzyskał nagle głos i powiedział:
- Panicz mnie wzywa...
Zaraz
po tym przeniknął przez sufit i poleciał do pokoju Lena. Rodzina Tao pobiegła
korytarzami i schodami, ale nie udało się jej dostać do pokoju chłopaka. Stali
przez drewnianymi wrotami przez długie godziny, ale złotooki chłopak nie raczył
ich wpuścić lub chociaż się odezwać. Jun popłakała się wtedy po raz pierwszy od
wielu lat - pierwszy raz w dorosłym życiu - odtąd miało zdarzać się to coraz
częściej.
Przez
kolejne dni codziennie ktoś podchodził do drzwi do pokoju Lena. Jego zachowanie
niepokoiło wszystkich, a w szczególności jego siostrę. Pukała długie godziny w
drzwi, prosiła o wpuszczenie, rozkazywała, błagała, wykorzystywała dawne
sztuczki dzięki, którym zawsze chłopak robił to o co go prosiła - tym razem bez
skutku. Był to pierwszy raz, kiedy młodzieniec nie uległ jej presji.
Jun
traciła wtedy na wadze i urodzie. Jej zwykle zielone włosy, wyblakły nieco i
stały się matowe oraz przetłuszczone. Nie jadła praktycznie nic, więc znacznie
schudła - choć zawsze była osobą szczupłą. Wyglądała wtedy jak wieszak z dużymi
cyckami. Tylko one nie zmalały jej od braku apetytu, który towarzyszyć jej
zaczął po czwartym dniu braku kontaktu z Lenem.
Bason
nie zjawił się już ani razu. Inne duchy w domu mówiły, że nie wyczuwają
obecności olbrzymiego ducha antycznego, chińskiego generała. Był to kolejny
dowód na dziwne rzeczy jakie zaczęły się dziać po zostanie przez Yoh Asakurę
królem szamanów.
Asakura
był najlepszym przyjacielem Lena, ale musiał pokonać go w decydującej o tytule
króla szamanów walce. Od pamiętnej bitwy, kiedy Len w amoku bitewnym spróbował
go zabić, nie pojawił się jeszcze w domu chińskiego rywala.
Kolejne
dziwne wieści jakie dochodziły do twierdzy w górach, mówiły o zaginięciu kilku
szamanów, a wśród nich kilku poznanych przez rodzeństwo Tao na turnieju. Jun
nie wiązała jeszcze wtedy tych procederów z sytuację w jakiej znalazł się jej
brat.
Po
upływie ponad dwóch tygodni zdecydowała się dostać wreszcie do pokoju Lena,
nawet jeśli miałaby wyważyć drzwi albo zdetonować pod nimi małą bombę. Podeszła
pełna wiary do drzwi i wtedy zdała sobie sprawę z czegoś niecodziennego. Z
pokoju Lena dochodziły powiewy wiatru, a to oznaczała, że chłopak pierwszy raz
odkąd wrócił do domu otworzył okno.
Jun
wzięła głęboki wdech. Czuła jak serce wali jej w piersi. Nigdy jeszcze nie
czuła się tak zrozpaczona i nie pewna tego co ma zrobić. Pierwszy raz w życiu
tak się bała tego co ujrzy za drzwiami - nie przewidziała jednak tego co ujrzy.
Ostrożnie uniosła drżącą rękę ku drzwiom. Pięść nie chciała się zacisnąć.
Zmusiła ją do tego ostatkiem woli. Zapukała szybko i głośno. Spodziewała się,
że znów nikt jej nie odpowie i tak też było. Zrozpaczona zaczęła bić pięściami
w drzwi z całych sił.
- LEN! LEN! OTWIERAJ DO CHOLERY!
BASON! - wrzeszczała Jun.
Nic
to nie dało, nikt jej nie odpowiedział. Biła dalej w drzwi, jej dłonie pokryły
się obiciami i zadrapaniami, a nawet i drzazgami, lecz nie dbała o to. Jeden z
przypadkowych ciosów trafił w klamkę. Nastąpił cichy klik i drzwi otwarły się.
Zielonowłosa
poczuła się jakby ktoś ją zdzielił w łeb tępym toporem. Czy to możliwe, że
drzwi były cały czas otwarte? Nie to nie możliwe, przecież mama, dziadek, ona i
nawet wujek En sprawdzali to i inne możliwości dostanie się do pokoju. Teraz
same się otworzyły.
Wbiegła
do pokoju chcąc uściskać brata i rzec mu, że to nie jego wina, że martwili się,
że ona się martwiła... Przebiegła cały pokój, jednak nie zauważył Lena.
Zatrzymała się przy oknie. Tak jak myślała było otwarte. Do środka dostawał się
przez nie zimny, wschodni wiatr. Rozejrzała się po pokoju. Poczuła przy tym, że
jej buty i stopy stają się wilgotne.
Wyglądał
w miarę normalnie, dopóki nie spojrzała pod nogi. Stała w kałuży krwi. Pod
stołem obok, którego stała leżało ciało... Blade, z ogromną raną, z której
powoli wyciekała resztka krwi. Cała podłoga była już czerwona. Nie miała
kłopotu żeby uzmysłowić sobie czyje to zwłoki.
Drzwi
trzasnęły, pchnięte podmuchem wiatru.
- LEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEN! - wrzeszczała
w histerii.
Padła
na kolana. Wyrwała spod mebla ciało brata i przytuliła je z całych sił. Było zimne
i nagie od pasa w górę. Miał na sobie tylko swoje ulubione szerokie spodnie i
czarne buty, wsuwane na nogi. Oczy miał otwarte i puste, ale nie patrzyła na
nie - łzy jej nie pozwalały. Ryczała rozpaczliwie jak jeszcze nigdy w życiu.
Nawet po śmierci ojca nie doszła do takiego stanu. Była wtedy co prawda jeszcze
młoda i łudziła się, że tata z tego wyjdzie, ale też nie zdawała sobie
dokładnie sprawy z tego co się stało, nie widziała nigdy ciała martwego ojca...
Do
pokoju wbiegli po chwili mama i dziadek. Jun nie pamiętała już co działo się
dalej. Wiedziała tylko, że płakała przez kilka dni. Nie robiła wtedy nic poza
płaczem i leżeniem w miejscu, gdzie znalazła ciało złotookiego szamana.
Jej
rodzina chciała dowiedzieć się czegoś o śmierci Lena. W tym celu wezwali do
domu przyjaciół swoich dzieci, którzy jako szamani odznaczali się specjalnymi
zdolnościami. Jun nie wiedziała kto dokładnie przybył z tych przyjaciół, a kto
nie. Mama powiedziała jej tylko, że przybyło tam dwoje chłopaków i trzy
dziewczyny. Nie trzeba było być geniuszem żeby stwierdzić, że chłopacy nie
odpowiedzieli na wezwanie.
Dziadek
i wujek En coś ustalali z przybyszami. Dwudziestolatka nie wnikała w szczegóły.
Nie pokazała się nawet tym, którzy przypomnieli sobie o jej bracie zbyt późno.
W tamtej chwili odczuwała do nich jedynie pogardę. Z pewnością gdyby nie czuła
się taka zdołowana, sprawiłaby im sporo
problemów i mnóstwo bólu. Po czasie przeszło jej to i pozwoliła sobie "tylko"
nienawidzić tych, którzy nie pojawili się po pierwszym wezwaniu. Niby ich
przyjaciel Trey poinformował ich o sytuacji i rozpoczęli poszukiwania, jednakże
nie zjawili się w Chinach.
Pogrzeb
odbył się dwa dni później. Ciało złożono do dębowej trumny i zaniesiono do
krypt w podziemiach twierdzy, gdzie Len miał odbyć wieczny sen w towarzystwie
członków swojego rodu. Byli tam wszyscy ich przodkowie z wyjątkiem tych,
których ciała nigdy nie odnaleziono. Po samym pogrzebie okazało się, że jedna z
dziewczyn przybyłych do domu państwa Tao - Tamara - popełniła samobójstwo. Podobno
kochała brata zielonowłosej.
Miesiąc
potem, kiedy Jun zaczęła opuszczać pokój brata, w domu pojawił się Lyserg.
Młody Anglik przybył poinformować rodzinę zamordowanego o wynikach tego do
czego doszedł. Poza potwierdzeniem
zabójstwa, nie rzekł niczego nowego. Powiedział, że zabójstwo Lena jest
powiązane ze sprawami tych zaginionych szamanów. Oni również zginęli, a
informowała o tym nawet telewizja i inne media zwykłych ludzi. Reporterzy
mówili o tym, że specjalna "Międzykontynentalna Agencja do spraw Walk z Terroryzmem
Niekonwencjonalnym" rozbiła groźną organizację. W akcji zabitych zostało
18 bandytów, tylko dwaj z zatrzymanych uszli z życiem i są właśnie w specjalnym
więzieniu.
Anglik
został w Chinach na kilka dni. W tym
czasie oglądał miejsce zbrodni i zapoznał się ze zdjęciami zwłok Lena. Jun
stanowczo zaprotestowała, kiedy chciał otworzyć trumnę. Chłopak natychmiast
uznał, że złotooki został zastrzelony z nowego rodzaju karabinu snajperskiego,
wymyślonego niedawno przez amerykańskich naukowców. Nie potrafił opowiedzieć
jak dokładnie działa taka broń, ale wiedział, że niszczy ona wszystko co
znajduje się w kończynie, w którą trafi.
Ostatniego
dnia pobytu w Chinach, Lyserg znalazł w internecie informację o zamordowaniu
kolejnego groźnego terrorysty. Opis miejsca, w którym miał się on ukrywać
dziwnie pasował do domu rodu Tao...
Doszło
do tego, że uważano ich za terrorystów i strzelano do nich jak do kaczek. Media
prawie codziennie informowały wtedy o kolejnych morderstwach i zatrzymaniach. Po
pewnym czasie - około pół roku - od śmierci Lena ONZ ujawnił nazwiska zamordowanych
przestępców. Wśród nich widniało nazwisko Lena Tao oraz kilka innych znanych
Jun. Ta specjalna agencja zabijała wszystkich szamanów. Nie było dla niej
różnicy czy jest to dziecko czy starzec.
Jun
często myślała wtedy, dlaczego nie zamordowano całej jej rodziny, a tylko najmłodszego
członka. Nie znała odpowiedzi. Poznała ją tydzień później.
Król
szamanów Yoh Asakura powołał organizacją o nazwie "Wolność Szamanów"
jej zadaniem było chronić żyjących ludzi o specjalnych zdolnościach, przeciwdziałać
morderstwom oraz rozpracowywać najbardziej groźne dla ich społeczności agencje,
środowiska i służby specjalne. Yoh sprzeciwiał się odwetowym akcją szamanów na
zwykłych ludzi, którzy nie wiedzieli kim są ci rzekomi "terroryści i
bandyci". Mimo to grupa radykalniej usposobionych szamanów powołała do
życia "Grupę Pościgową", która likwidowała członków organizacji
odpowiedzialnych za morderstwa szamanów. Po pewnym czasie GP zabijała 10
przypadkowych ludzi, za każdego zaginionego, porwanego lub zamordowanego
szamana.
Ziemia
była w stanie wojny, o której zwykli ludzie nie mieli pojęcia. Wszystkie
możliwe nieszczęścia były przypisywane tym szczególnie groźnym bandom terrorystów.
Miesiąc
temu Jun dowiedziała się od innego przyjaciela - imieniem Rio - że służby
porwały bliskie im rodzeństwo Usui. Rio był wtedy na wysokim stanowisku w WS.
- Są nadzieje, że nie wydadzą nas
ludziom - mówił głosem nie wyrażającym zbyt wielkiej wiary w to co mówi - ale
gdyby tak się stało... - tu głos mu się załamał - ukryj się gdzieś z rodziną.
Nie pisz do nikogo, nie mów nawet mi gdzie będziecie. Mistrz Yoh jako mający
moce króla będzie w stanie was namierzyć.
- Ile to potrwa? - spytała
przerażona.
- Nie wiem Jun - odparł grobowym
tonem - na prawdę nie wiem. Chciałbym ci powiedzieć, że już niedługo to się
zakończy, ale.. - tu się zawahał - powiem ci w sekrecie, że mistrz Yoh chce rozmawiać
z przedstawicielami ludzi.
- Oby mu się udało.
- To nasza jedyna szansa -
skwitował chłopak - Yoh nie chce mścić naszych. Nie pozwala na to WS, a to nie
przysposabia mu zwolenników. Co raz więcej szamanów żałuje, że powstrzymaliśmy
wtedy tego szaleńca - zakończył.
Jun
wiedziała, że mówi o sytuacji z niedalekiej przeszłości. Kiedy Len, Yoh, Rio,
Lyserg i inni szamani przeciwstawili się szaleńcu, który chciał zlikwidować
wszystkich zwykłych ludzi i stworzyć na ziemi uniwersalne królestwo tylko dla
szamanów. Ładnie się im ludzie odwdzięczyli... - powtarzała sobie ze złością
Jun.
Po
wizycie Rio uciekła wraz z rodziną z Chin. Udali się daleko, na drugi koniec
świata. Ukrywali się w Amazonii. W dżungli nie mógł znaleźć ich zbyt szybko
zwykły morderca, który był tytułowany przez ludzkie władze na bohatera
likwidującego osoby, które zagrażały bezpieczeństwu globalnemu.
Tydzień
temu w Amazonii zjawił się Rio. Wyglądał strasznie. Miał mnóstwo ran i całkiem
zniszczone ubranie. Jego powód do dumy, którym była jeszcze niedawno fryzura,
był teraz w strzępach. Miał tylko niewielki obszar włosów na kości
ciemieniowej. Wyglądał niemal jak żywym trup. Matka Jun pomogła mu pozbyć się
resztek ubrania. Mężczyzna został tylko w slipkach. Jun musiała uznać, że mimo
ran wygląda on na przystojniejszego niż kiedyś. Pozornie nie wiele się zmienił,
więc może to ona zwróciła dopiero teraz uwagę na jego mięśnie?
- Jak nas znalazłeś? - zapiszczał
dziadek Tao.
- Yoh - wychrypiał Rio w odpowiedzi.
- Czemu nas niepokoisz? - dopytała
mama - Jun mówiła, że nie będziecie się z nami kontaktować dopóki nie zrobi się
bezpiecznie albo... - tu zakryła usta, a z płuc wydarł się jej okrzyk rozpaczy.
- To nie tak - zaprotestował wstając
tak gwałtownie, że aż upadł ponownie z bólu jaki wywołał swoją reakcją.
Dziadek
Tao natychmiast pomógł mu z tym na tyle na ile potrafił.
- Chcieliśmy was poinformować tylko
jak poważna jest sytuacja - odrzekł spokojniej już Rio - zdrady i wciąż zdrady.
Ktoś wydał całą Wielką Radę Szamanów. Wszyscy wpadli. Nasi agenci wewnątrz ONZ,
Unii Europejskiej i tej agencji, która zabijała naszych wpadli. Ktoś ich
wsypał. Podobno to ktoś z rady. Mają teraz informacje o naszych dotychczasowych
miejscach zamieszkania.
- Dobrze, że nas nie ma w Chinach -
zauważyła mama Jun.
- No - przytaknął jej Rio.
- Ty coś wiesz! - warknął wujek En,
który był do tej pory cicho.
- Chińskie bombowce zrobiły sobie
wycieczkę nad wasz dom...
Tego
było już za dużo dla Jun. Zakryła sobie ustał dłonią by nie zacząć krzyczeć i pobiegła
na oślep wewnątrz puszczy. Biegła ile sił w nogach, dopóki nie upadła potykając
się o korzeń.
Nogi
miała całe poranione od biegu boso. Nie wiedziała, gdzie się znalazła, ani
gdzie jej rodzina. To musiał być jej koniec. Poszła powoli w stronę, gdzie jak
myślała powinien być wschód. Pamiętała, że ileś tam kilometrów na wschód
powinna być rzeka.
Szła
do niej dwa dni. Nie jadła przez ten czas prawie nic. Drugiego dnia spadł deszcz.
Z otwartymi szeroko ustami starała się napić tyle deszczówki ile zdoła...
Jeszcze następnego dnia znalazła ranną papugę. Dobiła ją leżącym obok kamykiem.
Długie kwadranse walczyła by rozpalić ogień. Wreszcie udało się jej. Usmażyła
sobie ptaka. Zjadła i natychmiast ruszyła na wschód.
W
nocy dotarła do wioski. Natrafiła tam na dobrych ludzi, którzy utwierdzili ją w
przekonaniu, że tylko mała grupka stara się wyeliminować jej podobnych.
Medialna nagonka nie zdołała jeszcze ogłupić tych ludzi i nie mówili oni cały czas
o polowaniu na bandytów - o którym mówili ludzie, których spotkali w drodze do
Ameryki Południowej.
Żyła
w wiosce dość spokojnie aż do dziś. Dziś jest rocznica śmierci jej brata. Pragnęła
poświęcić się oddaniu mu pamięci i prostowaniu pogłosek dochodzących do
tubylców o zbrodniach band nazywanych teraz w mediach szamańskimi. Jak mówili
miejscowi w telewizji mówią, że tak karzą się nazywać ci terroryści i że
prawdziwi ludzie mający kontakty z duchami nie istnieją. Jun w miarę możliwości
zwalczała te ziarenka zwątpienia jakie osiadały w sercach ludzi w każdą środę,
kiedy do wioski dowożono gazety.
Tego
dnia Tao znów miała zaprzeczać pogłoskom o tym, że szamani to osoby zagrażające
bezpieczeństwu światowemu i odpowiadają za ostatnią katastrofę lotniczą w
Europie Zachodniej.
- Ty jesteś jedną z nich -
powiedział ktoś do niej, gdy wstawała z łóżka.
- Co? - spytała ziewając.
W
drzwiach stał jej gospodarz. Był to 43 letni Leonardo. Był na ogół miłym
mężczyzną, który miał ciężko chorą żonę, a jego liczne dzieci wyjechały do
miasta lata temu i słuch po nich zaginął. Zwykle był miły dla niej, aczkolwiek
zauważyła jak często patrzy na nią z pożądaniem i zbyt często wpatruje się jej
w biust.
- Nie wiem o czym mówisz -
zaprotestowała.
Zauważyła,
że mężczyzna ubrany jest tylko w bokserki i brudny podkoszulek, co wyraźnie
pokazywało, że jest o kilkanaście kilogramów zbyt gruby.
- Taa, a ja nie mam na imię
Leonardo - zakpił i spojrzał na jej biust. Ciemne sutki na bladych piersiach
wyraźnie rysowały się na za małej dla kobiety sukni nocnej żony gospodarza.
- Układ jest prosty - mówił wolno
Amazończyk, a w jego oczach zagościły iskry - dasz mi dupy albo wydam cię...
- Nie możesz - pisnęła Jun.
- Chcesz sprawdzić? - spytał łapiąc
się za bokserki.
Jun
nie odpowiedziała. Wstała i błyskawicznie rzuciła się pędem ku drzwiom, chcąc
nie dać się złapać stojącemu w nich Leonardowi. Nie udało się. Wpadła na niego
i z głuchym łoskotem upadli na podłogę. Mężczyzna błyskawicznie złapał ją za
nadgarstki. Jun wykazała się jednak intuicją godną jej brata i wymierzyła mu
cios kolanem w twarz. Napastnik zawył z bólu, ale i uśmiechnął się mogąc
spojrzeć kobiecie pod koszule nim jej kolano uderzyło o jego twarz.
Tao
wykorzystała sytuację i wybiegła. Zaszła jeszcze do kuchni nim opuściła dom.
Wzięła stamtąd tylko jedną rzecz - nóż. Biegła najszybciej jak się dało, a jej
oprawca biegł za nią wrzeszcząc, że jest oszustką, dziwką i szamanką...
Jun
nie miała pojęcia jak mu uciec. Nie chcąc dać się zgwałcić, złapać i umrzeć
bestialsko zamordowana zaczęła zadawać sobie ciosy nożem. Liczne rany cięte
spowodowały, że upadła konając, ale jej oprawca nie zbezcześcił jej ciała. W
końcu jej oczy się zamknęły...
Kiedy
znów je otworzyła była na rozległej równinie. Ubrana była w swoją zwyczajną
czarną, obcisłą sukienkę, rozciętą od uda w dół stopy z wyhaftowanym smokiem. W
jej stronę ktoś zmierzał. Był to wysoki człowiek. Ubrany w zbroję, z wyraźnie
złotymi dodatkami. Jun odnosiła wrażenie, że żyje.
- Czy to pani, panienko Jun? -
zapytał przybysz.
Pytanie
natychmiast uświadomiło kobiecie z kim rozmawia. Tylko czy to możliwe. Ona
powinna nie żyć, a jego nie widziała od ponad roku...
- Tak Bason to ja - zapewniła
zielonowłosa, uśmiechając się pierwszy raz od ponad roku. Już prawie zapomniała
jakie to uczucie, a mięsnie twarzy bardzo ją bolały.
- Gdzie my jesteśmy? - dopytała -
Dlaczego nie widziałam cię od roku? Co to za miejsce? Gdzie... czy jest tu... -
próbowała spytać, ale nie mogła wypowiedzieć jego imienia.
Bason
pokręcił przecząco głową na to ostatnie pytanie, ale powiedział:
- Jesteśmy w innym wymiarze
panienko. Tu nie ma szamanów, ani duchów. Jestem znów człowiekiem i do tego już
bardzo szanowanym. Spróbuję zaraz panience wszystko wyjaśnić.
Jun
nie odparła nic zszokowana tym co powiedział ex- duch stróż jej brata, który
znów został człowiekiem. Takie rzeczy nie działy się nawet wśród szamanów.
- Nie widziała mnie panienka od
roku - zaczął Bason - bo najpierw, kiedy chciałem opowiedzieć co się dzieje z
paniczem... on... on zabronił mi w jakiś sposób. Nie wiem jak to możliwe. Potem
uwięził mnie w moim nagrobku i nie mogłem wyjść. Nie było stamtąd ucieczki.
Widziałem jego śmierć - to wyznanie wstrząsnęło Jun i znów wybuchła ona płaczem
- ale on żyje jak i ja.
- Co? - wychlipała kobieta.
- Trafił tu gdzie my, tylko jest z
innej strony kontynentu. Pogłoski o nim dotarły i tu. Ma się całkiem dobrze,
tak jak i my panienko Jun.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz