sobota, 18 stycznia 2014

Prolog

"Dzieci okresu burzy uczą się szybciej"
Jan Mosdorf


Prolog

            Wojna domowa w Rumlandii zakończyła się oficjalnie już kilka dni temu, kiedy Jon van Nordescu podpisał ugodę z królem Marciem I. Kulisy ugody nie były jasne dla zwykłych obywateli, ale większość domyślała się, że chodzi o zachowanie mitu "niezdobytego miasta". W związku z tym siły królewskie odpuściły sobie długoletnie oblężenie miasta Norfdam i przy okazji zwiększyły poczucie bezpieczeństwa obywateli w razie przyszłych wojen.

                W tej chwili król wraz ze swoją armią wracał do stolicy. Podobno szedł wraz z nim namiestnik Norfdamu Jon van Nordescu, który wziął ze sobą kilka chorągwi pozostałego mu wojska, podobno zostawiając w mieście niewiele żołnierzy. Po drodze do stolicy Marc rozsyłał poszczególne chorągwie do miast w różnych częściach kraju, które do tej pory nie miały dostatecznej ochrony z racji wysłania swoich sił na wojnę.

            Obecnie zwycięzcy znajdowali się w okolicach małej wioski będącej już zaledwie dwa dni jazdy konnej od stolicy, niestety poruszały się konno, więc droga zajmie im sporo więcej czasu. Wobec powyższego praktycznie pewne było wstąpienie sołdatów na nocleg we wiosce, co nie bardzo cieszyło mieszkańców.

            Jednym z takich lokalnych niechętnych pochodowi tryumfatorów był Horia Cordeanu. Pochodził on z wioski, w której mieszkał - tu wychowali się jego przodkowie. Potrafił on określić swoje drzewo genealogiczne do 8 pokolenia wstecz. Jak na chłopa był wyjątkowo świadomy tożsamościowo i narodowo. Mimo stosunkowo młodego wieku - liczył sobie 27 lat - chętnie angażował się w działalność społeczną. Horia rozczarował się przebiegiem wojny, gdyż podczas swojego odwrotu na północ Armia Książęca rozgrabiła tę i inne pobliskie miejscowości.

            Cordeanu wraz z grupą podobnie myślących jak on chciał przedstawić swoje postulaty samemu królowi. Mianowicie chodziło im o rekompensatę za poniesione straty, wymierzenie kary oprawcą i ludziom za nich odpowiedzialnych oraz poprawę warunków życia na wsi. Przygotowywał się do tego momentu od wielu miesięcy. Sam pomysł został "poczęty" około dwóch lat przed śmiercią ojca żony Marca.

            Horia prowadził przez ten czas ożywioną edukację społeczną swojej wioski. Wraz z trójką współpracowników uświadamiał mieszkańców, że oni też należą do narodu rumlandzkiego. Mówił o potrzebie naprawy ustroju państwa, tak by poprawić los zwykłych chłopów. Oni często garnęli się do tych idei. Czuli się wtedy częścią większej społeczności, mieli też poczucie wpływu na władze - wyimaginowanego wpływu.

            Dojechał też wreszcie do miasta król i jego hordy. Wojsko ciągnęło się w długim szeregu, poszczególne chorągwie, pułki, a nawet i większe oddziały odłączały się i udawały się na postój i nocleg w innych wioskach oraz miejscach dostępnych do przenocowania tak liczebnych formacji wojskowych.

            Króla przywitać udał się sołtys wioski wraz z jednym z współtowarzyszy Cordeanu i najpiękniejszą kobitą w wiosce. Sołtys padł na kolana przed monarchą. Córka najbogatszego chłopa, uchodząca za najbardziej urodziwą we wsi, zakłopotana pokryła się rumieńcem, który tylko dodał jej urody. Wobec tego jeden z wysokich oficerów natychmiast zaczął rozmawiać z kobietą. Widać było, że wyraźnie wpadła mu w oko. Jedynie trzeci człowiek w delegacji umiał zachować zimną krew i nie zrobić z siebie błazna w obecności najważniejszych obecnie osób w kraju.

            Cordeanu nie zobaczył do tej pory samego władcy. Ujrzał tylko jakiegoś starego generała i świtę wysokich oficerów, możnowładców wspierających monarchę oraz masę zwykłych żołnierzy.
            Horia bardzo pragnął porozmawiać z królem. Nie tylko po to żeby przedstawić swoje postulaty, ale również po to by uzmysłowić Marcowi popełnione przez niego błędy odkąd doszedł do większej władzy, aż w końcu stał się jedynym suwerenem w kraju.

            Przede wszystkim sądził, że niedopuszczalne jest by po zdobyciu miasta pozostawić tam jednego człowieka, który miał budować tam administrację, a całą resztę stworzyć dopiero jakiś czas po zakończeniu wojny, która nie wiadomo - wtedy było - kiedy się zakończy i jak.

            Tymczasem trójka mieszkańców wioski zakończyła płaszczyć się przed oficjelami. Jak zauważył lider lokalnych działaczy narodowo- ludowych, nawet jego bliski pomocnik w końcu upadł na kolana i prosił o łaski wojskowych, co w jego opinii było całkowitą głupotą. Wojna się zakończyła, żołnierze mieli już wracać do koszar, siedzib wojskowych, a nie walczyć. W związku z powyższym, takie dziwne zabiegi o łaski jednego generała i masy niższych generałów. Wszystko to oznaczało, że czeka go jeszcze masa roboty we własnej wiosce.

            W końcu pojawił się król. Ubrany był w niebiesko-żółte szaty, niebieską pelerynę, a na głowie nosił koronę. W dłoni trzymał berło, zwieńczone rubinem. Miał sięgające do początku szyi czarne, nieco przetłuszczone głosy. Na twarzy miał gęstą brodę oraz wąsy.   Podjechał dostojnie do swoich poddanych. Podróżował na ogromnym, śniadym rumaku. Zatrzymał się przed delegacją. Uniósł w górę dłoń i przemówił dostojnym, głośnym tonem:

- Moi poddani, chcemy zmienić życie w naszym kraju - mówił patrząc nad nimi, gdzieś w krajobraz - dzięki mnie wprowadzimy w życie reformy, które poprawią wasze życie. Jesteśmy otwarci na wasze sugestie, jeśli ktoś ma pomysł niech przyjdzie. Będę czekał w chacie waszego sołtysa.

            Po czym odjechał w stronę wspomnianej chaty. Cordeanu poczuł się nieco zrażony szybkim zbyciem tłumu przez monarchę, ale i odnalazł pokłady nadziei na przekazanie swoich postulatów odpowiedniej osobie. Szybkim krokiem wrócił do swojej chaty.

            Stała ona na uboczu. Nie była jakaś bardzo nowoczesna. Jej dach stanowiła strzecha, a reszta wykonana była jak typowa chałupa chłopska. Mieszkał w niej sam. Jego rodzice umarli lata temu, w związku z czym musiał sobie radzić z problemami życia. Pomagała mu babcia, którą był zmuszony pogrzebać kilka miesięcy temu. Została zamordowana podczas wizyty w sąsiedniej wiosce, gdzie dopadli ją żołnierze jednego z królów. Kiedy usłyszał o tej informacji wpadł w szał, chciał organizować partyzantkę na wzór oddziału słynnego wtedy porucznika Tao. Niestety nie miał ku temu możliwości. Zabrakło mu pieniędzy i orężu.

            Teraz znowu wrócił myślami do tamtych chwil. Nikt nie był wtedy wstanie pomóc mu - do czasu... Pewnego dnia znalazła go bowiem ona. Była piękna jak i dziś. To dlatego tak zirytował go widok komitetu powitalnego i jego zachowania. Natasza nie nadawała się do tego towarzystwa wzajemnej adoracji. Wolał pamiętać ją z czasu, kiedy pomogła mu uporać się ze śmiercią ostatniej z krewnych. Pokochał ją wtedy z całej duszy, nie dane było im jednak pobrać się. Jej rodzina nie zgadzała się na takie małżeństwo. Ojciec Nataszy pragnął mezaliansu z jakimś szlachcicem lub miejskim bogaczem. Było to typowe myślenie większości mieszkańców wsi.

            Właśnie z takim myśleniem Horia zmagał się odkąd zaangażował się. Praca u podstaw jaką zapoczątkował, mierzyła się z kompleksami mieszkańców wsi. Większość czuła się gorsza ze względu na pochodzenie i status społeczny. Rodzice pragnęli by ich dzieci w jakiś cudowny sposób wydostali się ze wsi i próbowali wspiąć się w górę hierarchii społecznej, chociaż o jeden szczebel - i zostać biedotą miejską. "Przecież to lepiej brzmi być obywatelem miasta, nawet jeśli żyję się na ulicy jako żebrak bądź tania kurwa, niż zostać na wsi". Młodsi przejmowali te poglądy i utożsamiali się z takim zakompleksionym myśleniem. Gloryfikowali co obce bądź zagraniczne, a rodzime ganili.

            Teraz do problemów myślowych dojdą jeszcze wspomnienia wojny. Na szczęście może uda się coś poprawić, chociaż w tym. Z tych ludzi jeszcze mogą być prawdziwi dumni z pochodzenia lokalni patrioci. Najpierw należy jednak osiągnąć inne cele.

            Horia nawet nie zorientował się jak minął - i kiedy - czas pomiędzy przybyciem do domu, a porą wyjścia do króla. Ubrał się w białą koszulę i lniane spodnie, a na rękaw nałożył opaskę w barwach flagi państwowej. Opaski te były znakami rozpoznawczymi działaczy jemu podobnymi.

            Pomaszerował sprężyście do króla, w nadziei na audiencję. Przed chatą sołtysa stały tłumy. Większość stanowili żołnierze, bowiem miejscowi udali się do pracy w polu. Horia bez przeszkód ustawił się w krótkim wężyku interesantów. Troje osób szybko ubyło, ale ostatni z ludzi stojących przed nim przesiedział u monarchy około półgodziny. Wreszcie nadszedł jego moment.

            Wszedł do środka. Tuż za progiem dwóch halabardników gruntownie go przeszukało. Nie znaleźli, jednak nic groźnego. Mógł, więc pójść dalej wąskim i nie zbyt długim korytarzem. Ściany pokryte były wyblakłą beżową farbą. Wreszcie minął kolejnych dwóch wartowników i wszedł do salonu sołtysa.

            W środku znajdowali się król, wysoki brunet - stosunkowo młody wiekiem - oraz generał. Dopiero po chwili Horia zdał sobie sprawę, że w kącie siedzi kobieta. Miała trochę ponad 30 lat. Miała odrobinę przetłuszczone włosy, o kolorze ciemnej wiśni. Jej cera wskazywała na ordyńskie pochodzenie, a brązowe oczy badawczo go lustrowały.

- Wasza Miłość - Cordeanu padł na kolana.
- Wstań - przemówił wysoki brunet.
- Czy masz jakieś pomysły i sugestie dla króla? - spytał generał.
- Tak jaśnie panowie i wielmożna pani - powiedział spokojnie działacz, zadziwiając zebranych kurtuazją.

            Marc I spojrzał na niego badawczym wzrokiem. Zmarszczył młode czoło i zamyślił się. Wszyscy czekali co powie monarcha, który wreszcie rzekł:

- Skąd pochodzisz?
- Jestem stąd.
- Zadziwiające - wtrąciła kobieta - Jon nie poinformował nas Wasza Wysokość o tym, że możliwym jest spotkać tu kogoś inteligentnego.
- Zaiste Ayumi - odparł król - jak się nazywasz? - spytał interesanta.
- Horia Cordeanu.
- Znałem twojego dziadka - wyznał generał - był dobrym  żołnierzem i do tego zadziwiająco świadomym tożsamości narodowej jak na chłopa.
- Dziękuję panie - Horia przemówił z ukłonem - podobnie jest ze mną.

            Świta króla zareagowała na to wyznanie pomrukami. Ayumi kręciła z niedowierzaniem głową, a brunet Jon świdrował oczy Cordeanu. Tylko starszy generał wymienił kilka zdawkowych zdań z władcą.

- Jakie są twoje pomysły? - spytał ten ostatni.
- Przepraszam za śmiałość, ale na początek ośmielę się skrytykować Jego Wysokość - poinformował Horia z błagalnym wyrazem twarzy, ale nikt mu nie przerwał - sądzę że nie można było zajmować się administracją w zdobywanych miastach tak jak robił to król dotychczas...
- Wiem o tym - rzucił lakonicznie Marc.

            Wobec tego, chłop postanowił zmienić strategię. Musi mówić bardziej bezpośrednio.
- Chcemy jako chłopi rekompensaty za poniesione straty.

- Jaki bezczelny - żachnął się Jon.
- Niech mówi dalej - uciszył go Marc - czego dokładnie byście mogli chcieć?
- Talary za szkody. Sumy moglibyśmy ustalić z Jego Miłością przy zebraniu kilku przedstawicieli nas i doradców króla - przedstawił pierwszy postulat - po drugie uświadamianie narodowe chłopów i biedoty Dalej ukarać winnych zbrodni wojennych oraz zmienić nieco system rządów.
- Zgadzam się z większością tych rzeczy - zapewnił władca - mówisz bardzo ogólnikowo, a ja zajmę się konkretami. Umiesz czytać? - interesant odpowiedział skinieniem głowy - świetnie. Poruczniku van Ionescu proszę dać mu nasz manifest, niech go sobie przeczyta. Tam masz nasze główne cele na początek rządów.
- Dziękuję - powiedział Horia, kiedy dano mu dokument.
- Nie opuszczaj wioski, będziemy mogli cie potrzebować w przyszłości. Teraz, jednak idź już - pożegnał go Marc.
- Jeszcze raz dziękuję Wasza Sprawiedliwość - powiedział Horia, ukłonił się w pas i wyszedł.

            Wracał szczęśliwy z życia. Jeśli król zrobi choć mały gest w stronę wsi, to on zdobędzie niebywały posłuch wśród chłopów. Wtedy nawet ojciec Nataszy nie będzie mógł mu zabronić dobrać się do swojej córki i być z nią po życia kres.

            W domu musiał napić się herbaty z ziółek żeby nie wpaść w euforie. Jego nastrój nie trwał zbyt długo. Po upływie zaledwie godziny do domu wbiegła mu rozhisteryzowana kobieta marzeń.

- Horia... on chyba.... nie to niemożliwe! On musi... nie... nie, nie, nie!
- O co chodzi? - spytał wstając raptownie z krzesła, a te upadło z hukiem.
- Mój ojciec... - powiedziała dziewczyna i rozpłakała się rzęsiście - on umarł.
- Jak? - spytał zszokowany.
- Został ścięty za zdradę - wybełkotała i rzuciła mu się na szyję.
- Kogo zdradził? - dopytał osłupiony Cordeanu.
- Podobno współpracował z tymi, którzy nas ograbili i dlatego jest taki bogaty...

            Faktem było, że ojciec Natki wzbogacił się, kiedy trwały walki. Nikt we wioski nie wpadłby na pomysł żeby oskarżyć tego człowieka o taką okropność.

- Czy to prawda?
- Nie wiem - powiedziała dziewczyna do ramienia Horii. 

            Nie trudno było się domyślić, iż król Marc rozpoczął proces oczyszczania kraju ze zdrajców - tych walczących przeciw niemu do niemal końca wojny - oraz swoich przeciwników politycznych...

// Nowością w tomie drugim jak już mogliście zauważyć będą cytaty prawdziwych ludzi przed tekstem. Będą to fragmenty piosenek, pism, sentencji polityków, działaczy czy wojskowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz