niedziela, 9 grudnia 2018

19. Spotkanie rodzinne


Rozdział 19
Spotkanie rodzinne

            Denic van Nicolescu z piątką towarzyszy pędził konno na wschód. Nie czuł się zbyt pewny jadąc w rodzime strony. Nie czekało tam na niego nic miłego. Wprost przeciwnie spodziewał się zostać bardzo szybko pojmanym i skazanym – nawet bez procesu czy wyroku. Z tego też powodu uznał, że nie ma sensu starać się poskromić instynkty swoich ordyńskich podwładnych.

            Jesień była nad wyraz ciepła. Ciepłe promienie słońca przyjemnie grzały w twarz, kiedy wyjeżdżali z Trojaków. Jechali z zachodniego Trojaka, leżącego tuż nad rzeką Obrą. Ich pierwszym celem miała być Twierdza Obra, leżąca przy granicy ordyńsko- rumlandzkiej.

- Szef, tam ktoś się kąpie – zawołał jeden z Ordyńców.
- Dokładnie! – zawtórował mu drugi.
- Może będą cycki – ucieszył się trzeci.

            Denis nie skomentował zachowania swoich podwładnych. Jechał w milczeniu cwałem, aż zatrzymał się w odległości kilkudziesięciu metrów od dzikiej plaży znajdującej się w miejscu gdzie nurt rzeki nie był zbyt wartki.

- Jedziemy… - chciał wydać polecenie, ale dwójka jego ordyńców wyrwała się do przodu.

            Dopiero teraz zwrócił uwagę kto znajduje się w wodzie. Było tam kilka osób. Wszystkie były co nastoletnie. Po podjechaniu kilka kroków bliżej zdał sobie sprawę, że są to dwie rude bliźniaczki, ich brat i blondynka, która zdawała się być sympatią chłopaka.

- Już im współczuję – szepnął sam do siebie.

            Trójka nastolatków bawiła się bez trosko w wodzie, nieświadoma zbliżającego się niebezpieczeństwa. Dopiero wtedy Denis zdał sobie sprawę, że już sam kolor włosów plażowiczów zdradza, iż nie są Ordyńcami. Tym bardziej zrobiło mu się ich żal, lecz po chwili uczucie to zostało zastąpione przez gniew. Czuł czystą nienawiść. Nie do podwładnych, którzy właśnie konno wjechali do wody, lecz do własnych rodaków, którzy porzucili sprawę jego księcia, a jego samego omal nie zabili. Odruchowo dotknął dłonią w miejscu gdzie powinno być ucho. Młodzi zapłacą za zdradę rodaków.

- Szef, my nie… - zaczął kolejny z jeźdźców.

            Denis dał mu znać ręką by się zamknął. Podjechał do linii brzegowej i zgrabnym ruchem zeskoczył z konia. Szczęśliwy rumak podreptał do wody by się napić. Sam Denis zdjął w tym czasie wierzchni płaszcz.

            Jeden z tych, którzy wjechali do rzeki wracał już po upolowaniu jednej z bliźniaczek. Drugi wracał z blondynka, za nimi płynął chłopak. Druga z bliźniaczek nie wiedziała co ze sobą zrobić.

- Skąd jesteście? – krzyknął w jej stronę Denis.
- Z wioski… obok Twierdzy… Obry – odpowiedziała drżącym głosem.
- Chodźcie na brzeg, nie zrobimy wam krzywdy!

            Dwójka jeźdźców, która chciała już dobierać się do młódek patrzyła na niego zdziwiona. Nie rozumieli gry Rumlandczyka. Na szczęście dla niego uznali, że mogą powstrzymać swe rządze jeszcze przez kilka chwil.

            Denis dał znać jednemu z pozostałych jeźdźców by ogarnął chłopaka po wyjściu z wody. W tym czasie druga rudowłosa była już przy brzegu. Woda sięgała jej do kolan, kiedy Denis wszedł do wody i złapał ją delikatnie za dłoń. Podniósł ją do swoich ust i złożył nieśmiały pocałunek.

- Można! – krzyknął do swoich ludzi.

            Rozpętało się piekło dla młodych wieśniaków. Dwójka, która wywlekła sobie na brzeg „syreny” właśnie wkładała im języki do ust, kiedy Denis pewnym ruchem przyciągnął do siebie swoją zdobycz.

            Jego bliźniaczka była niższa o głowę od niego. Była szczupła i blada. Nie miała na sobie żadnego ubrania – zupełnie jak pozostała trójka ofiar. Denis spojrzał na jej niezbyt duże piersi i poczuł się rozczarowany – te jej siostry były znacznie lepsze. Pomimo tego nie miał oporów by zacząć je lizać, ssać. całować i przygryzać.

- Nie… - jęczała dziewczyna – proszę… nie…

            Pomimo sygnałów dźwiękowych nie zrobiła nic aby go zniechęcić do dalszej zabawy. Bardzo szybko sprowadził ją do parteru i wtargnął w nią. Posuwał ją rytmicznie i obserwował co się dzieje dokoła.

Blondynka dorobiła się dwóch kochanków, którzy równocześnie byli w niej. Ku swojemu zdziwieniu Denis zaobserwował, że i ona nie wygląda na przerażoną czy chociażby zmuszoną. Wprost przeciwnie jej dłonie przemieszczały się po ciałach kochanków. Wyglądało to w ten sposób, że gdyby znalazł się jeszcze jakiś wolny facet, to ona chętnie zaspokajałaby go w tej chwili ustami. Widać spełniały się jej fantazje, o których z pewnością nigdy nie wspominała chłopakowi. Jej partner z kolei nie miał szczęścia i także znalazł sobie kochanka. To z pewnością będzie najgorszy dzień w jego życiu. On jako jedyny był wyraźnie zdruzgotany tym co ich spotkało. Ostatnia z nastoletnich wieśniaczek ochoczo ujeżdżała ostatniego Ordyńca.

- Nie powinnyście być nieszczęśliwe? – spytał swoją kochankę, bo już nie ofiarę.
- Spełniacie… ach… - wzdychała w odpowiedzi – nasze marzenia.
- A co z nim? – spytał wykonując ruch w stronę wykorzystywanego chłopaka.

            Rudowłosa zrobiła wyrażający jej obojętność ruch głową. Denis wykorzystał chwilę jej dekoncentracji i obrócił ja brzuch. Ułożył ją na czworakach i wszedł ponownie. Tym razem działał znacznie szybciej. Po kilku minutach skończył w niej.

            Dopiero po zakończeniu aktu zdał sobie sprawę, że dziewczyna jest przerażona. Uznał to za zabawne. Wziął ją – jakby nie patrzeć – siłą, a ona liczyła, że będzie się przejmował czy nie zostawi jej bękarta na pamiątkę.

            Wstał i podciągnął spodnie. Rozejrzał się wokół. Siostra jego kochanki leżała zmęczona w wysokiej trawie. Strużka białej mazi spływała jej po udzie. Blondynka wrzeszczała właśnie w ekstazie, chociaż jeden z jej partnerów odpadł już wcześniej

- Zabić go – syknął Denis do podwładnego zajmującego się młodym wieśniakiem.

            Rozległ się odgłos wyciągania miecza z pochwy. Następnie świst powietrza i znajomy dźwięk podrzynania gardła. Jego partnerka, która właśnie odpadła ze swojego kochanka zaszlochała cicho gdy zdała sobie sprawę do czego doszło.

- Macie jakieś ubrania? – Denis spytał swoją kochankę.
- Tak.
- To ubierajcie się i pojedziecie z nami.

            Dziewka skwapliwie wykonała jego polecenie. Wkrótce miała na sobie letnią kieckę na wąskich ramiączkach. Jej siostra ubrana była w białą koszulę i obcisłe spodnie, co stanowiło dość niecodzienny ubiór jak na standardy rumlandzkich wieśniaków. Ostatnia z młódek miała na sobie czarny sweter i ciemnobeżową spódnicę.

- Jak się nazywasz? – spytał swoją kochankę.
- Anita Verh – przedstawiła się rudowłosa.

            Denis zamyślił się nad swym losem. Był na straceńczej misji. Powiedział już dziewczynom żeby się ubrały, lecz wciąż nie był pewien czy chce aby się z nimi zabrały w dalszą podróż. Odrobina urozmaicenia ciężkiej podroży przecież nie zaszkodzi. W końcu dzięki temu będzie mógł oszczędzić na dziwkach.

- Jedziemy w stronę waszej wioski – oznajmił patrząc nastolatce prosto w oczy – zabierzcie się z nami.
- Zgoda – odpowiedziała Verh i pocałowało go w usta.

            Zaraz potem wsiedli na konie i pojechali dalej. Anita siedziała w siodle przed Denisem. W skutek jazdy jej tyłek co rusz podskakiwał to zataczał okręg w siodle drażniąc przy tym mężczyznę. Ten nie pozostawał jej dłużny i ściągnął jej ramiączka sukienki. Następnie obniżył kieckę do wysokości pępka i zaczął bawić się sutkami dziewczyny.

- Ile masz lat? – spytał kiedy zrobili sobie przerwę w jeździe by zaspokoić potrzeby cielesne.
- 15 – odparł robiąc minę niewiniątka – moja siostra, Lucy tyle samo, a blondyna 16.

            Podróż upływała im wolniej niż zakładali przed wyjazdem. Denis nie potrafił odmówić sobie kilku chwil rozkoszy z nastolatką. Błyskawicznie kilka chwil przerodziło się w kilkanaście, a kilkanaście w kilkadziesiąt.

- Przekroczyliśmy granicę – oznajmił jeden z Ordyńców dwa tygodnie później niż powinien to zrobić.
- W takim razie zbliżamy się do Twierdzy Obry – odpowiedział Denis.

            Nim odwiedzili twierdzę udali się wioski, z której pochodziły dziewczyny. Celem wyprawy było zdobycie dla nich ubrań na dalszą podróż. Już z daleka widać było zabudowania. Drewniane chaty i zagrody dla zwierząt wyglądały jak w każdej innej wiosce.

- Nie spodziewam się żadnych problemów – rzekł Denis do jednego z Ordyńców.

            Podwładny odpowiedział znaczącym chrząknięciem.

- Tam ktoś jest – odezwała się Anita.

            Specjalnie inteligentna to ona nie była. Trudno się jednak dziwić. W końcu była prostą dziewką z ludu. Edukacji żadnej, nawet minimalnej nie odebrała. Była za to nad wyraz kreatywna w łóżku i pozbawiona zahamowani moralnych.

- To wioska – wzruszył ramionami w odpowiedzi.

            Kiedy podjechali bliżej okazało się, że dziewczyna miała rację. W wiosce poza mieszkańcami oczekiwał ich także skromny oddział lekkiej jazdy. Było już za późno na odwrót.

- Ordyńcy! – ryknął jeden z jeźdźców.
- Biorą jasyr! – wrzasnął jeden z chłopów.

            Denis spojrzał na towarzyszy. Jeden z nich obejmując blondynkę zawrócił konia i zmusił go do galopu w stronę granicy. Towarzyszył mu zabójca jej chłopaka. Pozostała dwójka wraz z Lucy oczekiwali na dalszy bieg wydarzeń.

- Do broni! – van Nicolescu wydał jedyny słuszny rozkaz.

            Nie zdołali jeszcze ustawić się w jakimkolwiek szyku kiedy kawalerzyści zadali pierwsze cięcia. Denis walczył z dwójką z nich, ale z uwagi na siedząca przed nim nastolatkę miał ograniczone możliwości ruchu jak i walki. Szybko poddał się co było jedyną słuszną opcją jeżeli chciał ocalić życie.

            W odróżnieniu od niego Ordyńcy walczyli dalej. Jeden z Rumlandczyków ciął partnera Verh w bark, wtedy drugi pomógł Lucy wejść na swojego konia i pogalopował z nią do wioski. Dziewczyna zachowała przy tym neutralną minę. W tym samym czasie drugi z ordyńskich jeźdźców zginął.

- Zostałeś sam – rozległ się dawno nie słyszany przez Denisa głos.

            Do walczących podjechał nowy jeździec. Miał duże brązowe oczy i bardzo wąskie źrenice. Jego twarz miała ostre i wyraźne rysy. Zupełnie jak kilka lat temu kiedy był młodzieńcem. Podwójny podbródek i nadwaga pozostały jako pamiątka z lat dzieciństwa w Twierdzy Dzikie Pola.

- Zaraz zginiesz! – ryknął Ordyniec puszczając się w oszalałą szarżę.
- Nie! – krzyknął Denis, którego pętali właśnie dwaj przybyli wraz z dowódcą jazdy wieśniacy.

            Rumak Ordyńca nie ujechał nawet kilku kroków gdy bełt wbił się w jego podbrzusze. Koń zrobił kilka kolejnych kroków wyłącznie z powodu siły rozpędu. Dopiero wtedy upadł. Wraz z nim jego jeździec.

- To ostatnie ostrzeżenie – oznajmił Eustachy.
- No dawaj cwaniaczku – zakpił Ordyniec.

            Świst powietrze i kolejny bełt wbił się między żebra podwładnego Denisa. Mężczyzna zatoczył się jakby przesadził z alkoholem podczas libacji, ale szedł do przodu. W dłoni rozpaczliwie ściskał zakrzywiony miecz. Wolnym krokiem podeszło do niego dwoje Rumlandczyków i zadało śmiertelne ciosy.

            Dopiero po wybiciu potencjalnych najeźdźców miejscowi zainteresowali się ich towarzyszem, który wyglądał jak ich rodak. Denis leżał już wtedy spętany i zakneblowany. Obok niego siedziała Anita, która pilnowałaby nikt nie zrobił mu krzywdy.

- Kim jesteś? -  zapytał Eustachy.
- Twoim ojcem, synu – odparł Denis.

            Jego rodacy wzięli to za kpinę za co spotkały go dwa kopniaki kawalerzystów.

- Mój ojciec nie żyje – odparł zimnym tonem Eustachy.
- Przecież jestem tutaj… Eustachy – oponował wygnaniec.
- Skąd…
- To ja, pułkownik Denis van Nicolescu.
- Ty nie żyjesz – jęknął niepewnie Eustachy.

            Anita spoglądała niepewnie to na ojca to na syna.

- Na pewno dobiegły cię informacje o tym, że poślubiłem Annę – mówił Denis – kiedyś zwano ją Rozwartą Damą, dzisiaj panią van Nicolescu. Spodziewamy się syna!
- Łżesz… - szepnął Eustachy.
- Co z nim zrobić? – spytał jeden z podwładnych Eustachego.
- Zabierz go do mojej kwatery – polecił młody van Nicolescu – tę młodą zaraz przesłucham.

            Anita przełknęła głośno ślinę. Jej siostry nie było widać. Blondwłosa szesnastolatka natomiast poszła gdzieś między drewniane chaty – pewnie za fizjologiczną potrzebą.

            Denis w tym czasie był prowadzony głównym dziedzińcem. Na czas drogi rozcięto więzy krępujące jego nogi. Ułatwiło mu to poruszanie, ale w dalszym ciągu nie poprawiło sytuacji w jakiej się znalazł ani poczucia własnej godności.

            Został wepchnięty do wojskowego namiotu. Wewnątrz znajdowało się kilka grubych skór robiących za posłanie dla Eustachego. Obok stał duży kufer, o który opierała się kusza. Za nią luzem na podłożu leżało kilka bełtów.

            Młody dziedzic Twierdzy Dzikie Pola pojawił się w namiocie kilka minut później. Mimochodem Denis zaczął myśleć czy jego syn został pozbawiony praw do rodzimej posiadłości, majątku i dziedzictwa czy też ukorzył się przed nowym królem, uzurpatorem i zachował wszelkie prawa i przywileje. Jego obecność z drugiej strony państwa zwiastowała iż został ukarany i wiedzie los nędznego żołnierza, lecz może to była przykrywka.

- Kim jest twoja młodociana towarzyszka? – spytał Eustachy siląc się na obojętny ton.
- Moją kurwą – odpowiedział spokojnie Denis.

            Zachowywał spokój mimo iż czuł jak wewnątrz targają nim emocje tak silne, że za chwile mogą go rozsadzić. Nie widział syna od lat. Od momentu gdy młody ubłagał go by pozwolił mu wybrać się na wojnę domową. Zamiast jednak okryć się tam chwałą, został pojmany do niewoli uzurpatora. Od tego czasu obaj się zmienili.

- Ona twierdziła inaczej – stwierdził Eustachy.
- To jej sprawa co sobie myśli – odciął się pułkownik.
- Yhm… - chrząknął młodszy van Nicolescu – udowodnij, że jesteś moim ojcem – zmienił temat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz