Rozdział 18
Norfdam
- Jak to Antoni? – zdziwiła się Tamara.
Dziewczyna
siedziała właśnie w jednej ze zlokalizowanych w stolicy gospód, gdzie wraz z
Jun, Lisą i innym czarodziejem nazywanym Syriusz Black doprecyzowała plany
wyprawy na północ.
- No tak sobie ostatnio rozmawialiśmy i
powiedział, że może się z nami wybrać – odpowiedziała niefrasobliwie Jun.
- Co ty sobie w ogóle wyobrażałaś?! –
wrzasnęła guwernantka.
Lisa
i Syriusz posłali sobie porozumiewawcze spojrzenie. Umknęło ono uwadze
pozostałej dwójki niewiast.
- Właściwie to nie najgorszy pomysł –
wtrąciła Green nieznoszącym sprzeciwu głosem.
- Co?! – zdziwiła się Tamara.
- No pomyśl… - zachęciła ją Lisa –
potrzebujemy powodu legitymującego naszą wizytę w Norfdamie. Olbracht…
- … von – poprawiła ją automatycznie Tao.
- Co? – Lisa była wybita z rytmu.
- von Olbracht, tak się nazywa – wyjaśniła
Jun.
- Nieważne – odwarknęła Lisa – w każdym
razie chodzi o to, że nie mamy dobrego, to jest wiarygodnego, powodu aby
składać wizytę w Norfdamie. Nikt nie uwierzy, że czwórka mocno egzotycznych
turystów przybyła na wycieczkę do niezdobytego nigdy miasta aby go je
pooglądać. Zupełnie przypadkiem jedną z turystek jest siostra najpilniej
strzeżonego więźnia w miejskich lochach – wyjaśniała cierpliwie podczas
sączenia kawy – mając ze sobą kupca możemy udać się tam w celach handlowych,
biznesowych, zwijcie to jak chcecie.
- Młoda ma rację – przyznał Black.
- No dobra, ale jak się tam przemieścimy w
tyle osób? – dopytała Tamara.
- Latający dywan – odparła Lisa.
- To prawda – potwierdził Syriusz widząc
niedowierzanie na twarzy dziewczyn – co więcej Lisa uda się tam będąc pod
działaniem zaklęcia kameleona. Ja natomiast nie wejdę z wami, tylko oddzielnie.
Dzięki temu będę mógł w odpowiedniej chwili wraz z tą uroczą czarodziejką
uratować waszego idola – zakończył z wyraźnym rozbawieniem.
- No dobra – zgodziła się niechętnie
Tamara.
- Pora na nas – zauważyła Jun – resztę
dogadamy w locie.
Jako,
że pozostali zgodzili się z nią, wyszli z lokalu. Na zewnątrz nastąpiło szybkie
pożegnanie i każde z nich udało się w swoją stronę. Tamara szła przez pewien
czas z Lisą.
- Co powiedziałaś szefowi? – zagadała
czarodziejka.
- Że potrzebuję kilku dni wolnego z
powodów osobistych.
- Nie temu szefowi – poprawiła ją z
uśmiechem Green.
Tamara
przyjrzała się badawczo sojuszniczce. Wciąż nie potrafiła nazwać nastoletniej
czarodziejki przyjaciółką czy choćby koleżanką. Wiedziała już, jednakże o
wspólnym celu i bezkompromisowości jaką przejawiała blondynka. Nie miała jednak
pojęcia skąd miała pojęcie na jakim w rzeczywistości stanowisku zatrudniona
jest Tamara.
- Skąd… - odparła niezbyt inteligentnie w
odpowiedzi.
- Nie mogłam cały czas knuć spisków – Lisa
parsknęła śmiechem.
- Nie wiem co cię tak bawi.
- Serio myślałaś, że wybiorę się w taką
podróż z kimś o kim nic nie wiem?
- No nie – Tamara czuła się coraz głupsza
z każdym wypowiedzianym zdaniem.
- No właśnie – przytaknęła Lisa – pora na
mnie. Do jutra!
Zaraz
potem Lisa wskoczyła w boczną uliczkę i już po chwili ślad po niej zaginął.
Tamara mogła więc w spokoju i ciszy dotrzeć do mieszkania rodziny Kingescu.
Drzwi otworzyła jej Tara, która była w nad wyraz szczęśliwym nastroju.
Służka
była ulubioną kochanką pana domu dopóki roli tej nie zabrała jej Tamara.
Relacje pomiędzy oboma kobietami znacznie wtedy podupadły. Raptowna zmiana jej
zachowania zwiastowała, że wraca do łask pana domu. Jeżeli zastąpienie jej w
roli pracownicy dającej się pieprzyć Janowi miało uzdrowić relacje w
dormitorium, to dziewczyna nie miał nic przeciwko temu.
W
sypialni nie było nikogo kiedy kładła się spać. Budząc się rano zaobserwowała,
że Tary nie ma, a Angelika śpi zupełnie nago, a przykrycie spoczywa gdzieś na
podłodze. Ciężka noc- domyśliła się guwernantka. Przez chwilę gapiła się z
podziwem w cycki służki, lecz uspokoiła się zdając sobie sprawę, że jej są coraz
większe.
Na
miejsce odlotu przybyła jako ostatnia. Wszyscy ubrani byli w grubsze niż zwykle
ciuchy. Tamara pożałowała bardzo szybko swojego normalnego ubioru. Nim zdążyła
zrobić coś głupiego, poczuła jak robi się jej cieplej. Nie zadała żadnego pytania
w związku z tym, ponieważ zauważyła jak różdżka Lisy dyskretnie ukrywa się
rękawie.
- Wchodzić – zarządził Syriusz.
Następnie
wraz z Lisą zajął miejsca na przedzie dywanu. Za nimi usiadła Tamara, a na
końcu Jun i Antoni. Oboje czarodzieje trzymali w swoich dłoniach różdżki.
Szeptali pod nosem nie dosłyszalne przez resztę słowa w języku, który nie był
językiem powszechnie używanym na terenie Międzymorza.
Po
krótkiej chwili dywan zaczął sunąć do przodu, aż wreszcie zaczął unosić się
wzwyż skośnym ruchem. Lecieli przez jakiś czas w ten sposób, aż osiągnęli
wreszcie poziom, na którym mogli frunąć nie niepokojeni przez zasięg ludzkich
oczu. Lecieli tak przez kilka godzin, a pod ich stopami rozciągały się na ogół
pola, lasy i łąki. Black i Green starali się omijać miasta, wsie, osady i
obozowiska. Na ogół im się to udawało. Bezpośrednio przelecieli tylko nad
pasterzem pasącym swoją trzodę i obozowiskiem – z wysoka – wyglądającym na
siedzibę koczowniczo żyjących rabusiów jacy zdarzali się jeszcze pojawiać na traktach
Rumlandii, chociaż od kilkunastu lat był to rzadki widok.
Wreszcie
około wieczora na horyzoncie pojawiło się skupisko niezliczonej liczby świateł.
Nie trudno było zgadnąć co jest ich źródłem. Mieszkańcy nazywali to miast najpotężniejszą
fortecą w Międzymorzu. Istotnie miasto było zbudowane inaczej niż inne. Co
już wkrótce zaobserwować miała także piątka wyzwolicieli – jak zaczęli o sobie
myśleć.
Całość zabudowań Norfdamu
otoczona była drewnianą palisadą. Za nią znajdowały się lepianki biedoty miejskiej,
za którymi znajdował się ostrokół otaczający kolejny pierścień zabudowań. Były
to drewniane chaty odrobinę bogatszych biedaków, tanie burdele, do których
żaden szanujący się - bogaty - obywatel nie zaglądał. Za nimi znajdował się
kamienny, owalny mur, otaczający rzemieślników i średniozamożnych mieszczan
oraz dwie gospody. Następnie była fosa, w kształcie koła, szeroka na 10 metrów
i głęboka na ponad trzydzieści. Podobno w dawnych czasach pływały w niej
piranie, jednak po ostatnich zimach było to mało prawdopodobne - minęło sto lat
odkąd widziano ostatnią mięso żerną rybę w Norfdanku. Przez wodę można było
przejść po jednym z ośmiu zwodzonych mostów. Za fosą znajdowały się posterunki
wartowników, fabryki, domy bogatszych mieszczan, targ i w miarę schludne
przybytki rozkoszy. W fabrycznym pierścieniu zostało zbudowanych kilka tawern,
w większości przy fabrykach. Również o ten pierścień otoczony był umocnieniem,
tym razem murem z czerwonych cegieł, na którym osadzono sześć baszt, wysokich
na około czterdzieści metrów. Dalej można było wejść tylko za okazaniem
odpowiednich dokumentów strażnikom. W kolejnym pierścieniu zabudowań natrafiało
się na ekskluzywny burdel, domy najbogatszych mieszczan, kamienice, w których
można było kupić luksusowe towary, domy lichwiarzy, koszary straży miejskiej i
budynki należące do niej i armii stacjonującej w mieście. Znajdowały się tu też
trzy świątynie poświęcone różnym bogom.
Pierwsza
w całości zbudowana z czerwonych cegieł poświęcona była bogu ognia. Wokół niej
kręcili się kapłani i kapłanki w krwistoczerwonych szatach, a ze ścian budynku
sterczały pochodnie. Przed samom świątynią płonęło ogromne ognisko.
Prostaczkowie na obrzeżach mówili, że ono nigdy nie gasło.
Drugą
świątynią była kaplica poświęcona bogu natury. Cegły, z których ją zbudowano
były niewiadomego koloru, gdyż całość została pomalowana na zielono
i ozdobiona olbrzymimi muralami, na których przedstawiano Czarnolas, rozmaite
zwierzęta i człowieka w złotej koronie i z olbrzymim mieczem, ozdobionym
rubinami, szmaragdami i diamentami w prawej ręce. Kapłani chodzący
koło niej nosili szaty w kolorze moro.
Trzecia
świątynia zbudowana była z marmuru. Miała kształt rozwiniętych skrzydeł.
Została poświęcona bogu wiatru, a jej kapłani nosili jasnoszare szaty.
Cały
pierścień otoczony był od wewnątrz kolejnym murem, który tym razem tworzył
kwadratowe kontury wokół jądra miasta. Z muru sterczały w górę cztery wieże
będące również bramami do Górnego Miasta. Istotnie ta dzielnica leża na
wzgórzu, ale zwano ją tak nie tylko ze względu na topografię terenu.
W
sercu Norfdanku znajdowały się spichlerze na czas oblężenia, urząd miejski,
uniwersytet, rezydencje szlacheckich rodów i gospoda dla szlachetnie urodzonych
podróżnych, druga dla zagranicznych bogaczy oraz trzecia dla dyplomatów i ich
świt.
Znajdowała
się tu też baszta na samym szczycie wzniesienia. Miała 50 metrów wysokości, ale
to jej podziemia budziły podziw lub trwogę. Miały kilka kondygnacji. Większość
służyło za lochy i więzienie. Wieża obsadzona była - ponad ziemią - przez
oficerów, a katakumby zajmowali najokrutniejsi i najbardziej lojalni zbrojni.
Do
obsadzenia wszystkich fortyfikacji miasta potrzebne było bardzo wielu ludzi, co
pochłaniało ogromne koszty. W związku z tym namiestnicy zrezygnowali z obsady
palisady, której strzegli biedacy zwolnieni z płacenia podatku na okres służby.
W związku z tym wydawać by się mogło, że chętnych nie zabraknie ale było to
tylko pobożnym życzeniem rządzących. Strażnicy palisady samu musieli
zorganizować sobie broń, miasto dawało im tylko po starej, utwardzonej skórze z
zardzewiałymi ćwiekami, na której namalowano herb miasta. Brunatnego niedźwiedzia,
stojącego na tylnych łapach i obejmującego szare mury.
Wokół
ostrokołu stali również biedni mieszczanie, ale uzbrojeni już przez miasto w
żelazne miecze i rozsypujące się kolczugi, w barwie brudnego błota i z małym
herbem miasta na piersi.
Kolejne
linie obrony obsadzali dobrze wyszkoleni, uzbrojeni i ubrani wartownicy. Ich
umundurowanie zależne było od pozycji w straży, ale każdy miał brunatny
płaszcz, stąd zwano ich potocznie brunatnymi płaszczami. Poza tym łączył ich
herb miasta wygrawerowany na brzuchach i klatkach piersiowych ich kreacji.
Wylądowali
na polanie z drugiej strony miasta. Syriusz oszacował, że są najwyżej kwadrans
od obrzeży miasta. Postanowili udać się do niego na noc. Nim to zrobili doświadczony
czarodziej rzucił odpowiedni urok na Lisę, a ta rozpłynęła się w powietrzu.
- Idźcie – ponaglił ich.
- Uważaj na siebie – odparła Lisa.
- Ty też, twoja matka ukatrupiłaby mnie
gdyby coś ci się stało.
Lisa
odpowiedziała mu promiennym uśmiechem. Nikt już nic nie powiedział do
czarodzieja albowiem zgodnie z jego sugestią ruszyli prosto do miasta, a
Syriusz kolistym kursem miał do niego wejść w innym miejscu.
Do
pierwszej palisady dotarli szybciej niż przypuszczał Black. Dłużej szli
pomiędzy lepiankami biedoty, aż dotarli do ostrokołu. Wśród najmniejszym
kosztem zbudowanych drewnianych chat nie znaleźli niczego przypominającego
gospody, w której można przenocować. Dopiero po przekroczeniu kamiennego muru,
będąc już prawie przy fosie oddzielającej dzielnicę, w której się znajdowali od
kolejnej znaleźli pierwszą gospodę. Było już dobrą chwilę po północy, gdy
weszli do niej i załatwili sobie pokój.
Rankiem
pospiesznie zjedli śniadanie przywiezione jeszcze ze stolicy i wyszli w dalszą
wędrówkę do centrum. Po około dwóch, może więcej, godzinach dotarli do centrum.
Tam natknęli się – ku własnemu – zaskoczeniu na jedną z córek namiestnika
miasta.
Niebieskooka,
opalona, posiadająca długie ciemne włosy i ładna z twarzy. To musiała być jedna
z córek Jona i Lilly van Nordescu.
- Lisa – rzucił w jej stronę Antoni.
- Pan wybaczy, ale chyba pana nie znam? –
odpowiedziała panna van Nordescu.
- Być może mnie panienka nie pamięta –
odpowiedział swobodnie von Olbracht – kiedy ostatnio byłem w mieście, byłaś
kilkuletnim dzieckiem.
- Kim pan jest? – spytała zaciekawiona.
- Antoni von Olbracht - przedstawił się z kurtuazją i ucałował
młoda szlachciankę w dłoń – a to moja… bliska przyjaciółka Jun – wskazał na
pannę Tao – oraz nasza znajoma Tamara – wskazał na najmłodszą dziewczynę.
Tamara
poczuła jak Lisa kładzie jej dłoń na ramieniu w uspokajającym geście. Doceniła
ten gest, chociaż bała się, iż grymas jaki pojawił się na jej twarzy w chwili
dotyku zdradzi, że coś jest nie tak. Na szczęście dla ich misji, Lisa była
wtedy zbyt zajęta rozmową z Antonim.
- Może zawitacie, więc do mojego ojca na
audiencję – zaproponowała Lisa.
- Jego wstawiennictwo może wiele zdziałać
w tym mieście – zauważyła Jun.
- Racja, kiedy moglibyśmy się z nim
spotkać? – spytał Olbracht.
- Jeśli ze mną pójdziecie to jeszcze
dzisiaj.
- Wspaniale! – ucieszyła się Jun nieco
zbyt entuzjastycznie.
Jej
zachowanie uszło uwadze Lisy. Szlachcianka szybko zadała pytanie:
- Twoje przyjaciółka jest żywo
zainteresowana twoimi interesami?
Antoni
zbliżył się do Tao i objął ją delikatnie w talii.
- Mam nadzieję, że już wkrótce to będzie
więcej niż przyjaciółka – odpowiedział radośnie.
Tamara
wątpiła czy kłamał, ale nic nie powiedziała. Nie odezwała się też przez całą
drogę do siedziby rządzącego niezdobytą twierdzą rodu.
- Jesteśmy – oznajmiła Lisa pukając do
dębowych wrót.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz