poniedziałek, 9 lipca 2018

15. Wolność


Rozdział 15
Wolność

            Len wiedział, że wizyta tajemniczego mordercy w jego celi nie ujdzie zbyt długo uwadze mieszkańców Norfdamu. Wiedząc o tym postanowił za wszelką cenę ukryć łup jaki padł jego udziałem po nieudanym zamachu na jego życie. Wcisnął pierścień do kieszeni i łudził się, że nikt go nie znajdzie. W razie gdyby wyszło inaczej postanowił połknąć pierścień.

            Dzień po wizycie ninja, do celi Lena zawitał jeden ze strażników. Kiedy tylko otworzył drzwi jego oczy zostały oślepione niezwykłym blaskiem. Nie mógł się do niego przyzwyczaić. Musiał zdać się na inne zmysły. Zamknął oczy.

- Co tu się do chuja odpierdala? – warknął znajomy głos strażnika.

            Len nie odpowiedział.

- Mów! – ponaglił go ten sam głos.
- Nie wiem.
- Jak to nie wiersz?! Tu leży trup!
- Mnie nie pytaj, nie ja go tu wpuściłem – odpowiedział zirytowany Len.

            Wartownik mruknął coś sam do siebie w ramach potwierdzenia słów więźnia. Nie sposób było zaprzeczyć, że to nie Len stoi za tym zdarzeniem. Strażnik wyraźnie musiał przestraszyć się oskarżenia o niedopełnienie swoich obowiązków.

- Co tam zamilkłeś? – spytał ciągle oślepiony Len.

            Wartownik nie odpowiedział. Zamiast tego rozległ się dźwięk ciała ciągniętego po wilgotnej posadzce. Zaraz potem drzwi zamknęły się z hukiem.

            Jakiś czas później otworzyły się po raz kolejny. Tym razem jednak zamknęły się tak samo szybko jak zostały otwarte. Len siedział w kącie i próbował zidentyfikować nową postać.

            Była w butach na obcasie, których wielkość wydała się więźniowi dziwnie znajoma. Zgrabne nogi ukrywały się pod fartuchem, który w ostatnim czasie także wyjątkowo często mógł być przez niego podziwianym. Teraz nie miał już wątpliwości wiedząc, że stoi przed nim Aneta von Schmeterling we własnej, nie zwykle, czterdziestokilkuletniej, atrakcyjnej osobie.

- Co cię do mnie sprowadza? – spytał prosto z mostu.
- Słyszałam dziwne plotki – odparła wymijająco.
- To znaczy? – dopytał podnosząc się.
- Jakiś trup w twojej celi – powiedziała siląc się na spokój, a Len nie mógł powstrzymać się od wrażenia, że jej oczy szklą się od zbierających się w nich łez.
- Tak było – potwierdził przytomnie Len.
- Ty jednak żyjesz – dopiero teraz zrobiła krok w jego stronę.
- Chyba nie myślałaś, że tak łatwo dam się zabić – tym razem to on zrobił w jej stronę tyle kroków, że naruszył jej przestrzeń osobistą- i… pozwolę sobie zabrać przyjemność patrzenie na twoją zgrabną dupę. – zakończył całując ją w usta.

            Niebawem całowali się stojąc w kącie pogrążonej w całkowitym mroku celi. Len dociskał kobietę do zimnej ściany, lecz ona na to nie zważała. Ręką dorwała się do jego krocza i pieściła kochanka przez materiał spodni. Drugą ściskała za pośladek. On nie pozostawał jej dłużny i starał się popieścić każdy kawałek jej ciała na jaki pozwalała mu stojąca pozycja.

- Zróbmy to… - wydyszała Aneta.
- Zaraz może ktoś przyjść – zauważył Len.
- Pieprzyć to!
- Ciebie zaraz będę pieprzyć – zapewnił ją chłopak zrywając z niej fartuch.

            Nie zadawał sobie trudu zmiany pozycji. Kobieta była tak wilgotna, że bez żadnych dodatkowych pieszczot wszedł w nią stojąc. Posuwał ją delikatnie, acz stanowczo. Po kilku minutach podniósł ją do góry. Owinęła nogi wokół jego bioder. Tymczasem on sam przysunął się kolanami do ściany. Dopiero wtedy zwiększył tempo.

- Dobre… ćwiczenie… - zażartował charcząc jej w ucho.

            Kiedy skończyli, Aneta nie wyszła. Zdziwiło to Lena. Zaczął się zastanawiać czy ,będąca w wieku zbliżonym do jego matki, kobieta nie zakochała się w nim. Uznał to za absurd. On siedział na posadce, a ona była obok z głową położoną na jego ramieniu. Może jednak coś w tych „absurdalnych” domysłach było słuszne.

- Nie boisz się, że cię tu znajdą? – spytał patrząc jej w oczy.

            Były zaszklone. Ciężko było stwierdzić czy to efekt nie dawnych przeżyć seksualnych, miłości czy wzruszenia. Zamknęła oczy.

- Nie.
- Możesz zginąć?
- Czy ty aby nie masz wyrzutów sumienia? – spytała zmieniając temat.
- Nie mam sumienia. – odparł pewnym głosem.

            Poklepała go po ramieniu w sposób co najmniej bagatelizujący jego wypowiedź. Doskonale wiedziała, że to nie prawda. Wiedziała to pomimo tego, że do tej pory dowiedziała się niewiele o jego przeszłości – poza tym co raczej nie było tajemnicą dla nikogo interesującego się ostatnią wojną domową i jej przebiegiem.

- Nie wierzysz?
- Ależ oczywiście, że wierzę – zapewniła całując go w policzek i wstając.

            Na jej twarzy zauważył smutek.

- Jednak mnie opuszczasz?
- Słyszę kroki na korytarzu – odpowiedziała.

            Len zasłuchał się w odgłosach z zewnątrz. W tym samym czasie zarządczyni szpitala założyła na siebie szpitalny fartuch, upychając bieliznę w jego wewnętrznych kieszeniach. Wstała dając jeszcze jednego buziaka chłopakowi. Poprawiła włosy kierując się do wyjścia. Drzwi otworzyły się w chwili, kiedy jej ręka oderwała się od czupryny, lecz wciąż nie opadła.

- Zmęczona? – rozległ się kolejny znajomy głos.
- Też by pan był zmęczony, gdyby od rana musiał zajmować się sprawdzaniem kondycji więźniów, którzy zostali napadnięci w jednoosobowej celi – zgrabnie odcięła się kobieta.
- Nie pozwalaj sobie na za dużo Schmeterling…
- … von Schmeterling – poprawiła machinalnie mężczyznę.
- Faktycznie – przyznał tamten – Przyjdę do ciebie jak skończę tutaj.

            Aneta skłoniła głową i wyszła. Jej miejsce zajął Jon van Nordescu we własnej osobie. Towarzyszyło mu troje zbrojnych. Jeden z nich wszedł wraz z panem miasta i twierdzy do celi. Jon rozejrzał się po celi.

- Czy twoja cela została przeszukana po… zajściach zeszłej nocy? – spytał.
- Sam oddałem broń tego ninja.
- Faktycznie – zgodził się van Nordescu – Wiesz, zadziwiło mnie to. Mogłeś użyć tej broni do próby wymknięcia się stąd. Ty jednak tego nie zrobiłeś. Dlaczego?

            Len spojrzał na niego. Czy to możliwe, aby ten mężczyzna domyślał się co łączy go z zarządczynią szpitala? Raczej nie. Nie mógł przecież czytać w myślach, a nie widział co robią w jego celi albo podczas pewnej wizyty w jej więziennym gabinecie. Może jeden ze strażników coś pod słyszał? Tego nie mógł wykluczyć.

- Dzień, w którym mnie pojmaliście był dla mnie lekcją – odparł Len.
- To znaczy? – dopytał zaintrygowany van Nordescu.
- Sam nie pozabijam was wszystkich – wyjaśnił chłodnym, nienawistnym tonem.

            Jon roześmiał się z groźby jaką wypowiedział mu jego własny więzień. Widocznie uznał to za całkiem niezły żart. Nie przejął się tym co naprawdę miał na myśli Tao, ale też nie sposób go za to winić. Któż bałby się samotnego więźnia, którego cały kraj ma za mordercę, który próbował zostać także mordercą szlachetnie urodzonych?

- Chciałem tylko cię zapewnić, że z tą sprawą nie mam nic wspólnego – powiedział Jon ku zaskoczeniu Lena – Wiesz dobrze, że gdybym chciał cię zamordować to bym to zrobił. Nie musiałbym bawić się w jakieś bieda-intrygi w tym celu. Właśnie dlatego przeprowadzimy w tej sprawie śledztwo. Mój dziedzic będzie je osobiście nadzorować.

            Len kompletnie osłupiał. Głowa rodu van Nordescu, będącego w top2 najbardziej nienawidzących go szlacheckich rodów całej Rumlandii, wysyłała swojego jedynego syna na poszukiwanie zleceniodawcy nie udanego zamachu na niego. Potrafił to sobie wytłumaczyć tylko w ten sposób, że duma władcy Norfdamu została poważnie naruszona tym aktem niedokonanej zbrodni i upokorzenia go.

            Tego dnia nikt więcej nie odwiedził już Lena. Tak samo jak i w ciągu kolejnych kilku dni. Miał w tym czasie czas na rozmyślenia nie tylko o zamachu, ale i o pierścieniu jaki padł jego łupem. Pamiętał, że ninja potrafił zamienić się w kałużę, kontrolować wodę. Odnosił dziwne wrażenie, że to za pomocą właśnie tego pierścienia. Nie wiedział jednak jak tego dokonać. Co gorsza nie miał na tyle dużo wody żeby ryzykować zmarnowanie jej podczas eksperymentów przy użyciu biżuterii.

            Zwykle siedział wtedy po turecku w swojej celi z palcem na palcu serdecznym i starał się go użyć. Wypowiadał w tym celu różne zaklęcia. Przynajmniej tak mu się wydawało, że mogłyby być to zaklęcia. Wreszcie doszedł do wniosku, że może należy spróbować nosić tanzanit na innym palcu. Bądź co bądź obrączką to on nie był. Nie udawało się.

            Wreszcie którejś nocy z kolei nastąpił przełom. Śnił właśnie o tym jak sam zmienia się w strumień wody, kiedy poczuł jak z jego ciałem dzieje się coś dziwnego. Początkowo zapiekło go na całym obszarze ciała. Następnie poczuł lodowaty chłód. Stracił także czucie w stopach i dłoniach, a następnie całych nogach i rękach, a potem reszcie ciała. Otworzył wreszcie oczy przerażony. Nie dostrzegł konturów swoich członków. Dopiero po krótkiej chwili zdał sobie sprawę, że jest wodą na podłodze miejsca swojej niedoli.

            Jego ruchy początkowo były niezgrabne. Musiał nauczyć się chodzić na nowo, a raczej poruszać – bo chodzeniem tego nazwać nie można było. Z każdą kolejną chwilą radził sobie lepiej aż zaczęło mu to wychodzić – po kilku godzinach – sprawnie. Wtedy zdał sobie sprawę z kolejnej bolączki z jaką będzie musiał się zmierzyć – jak przywrócić sobie ludzką formę?

            Problem ten udało mu się rozwiązać dopiero w akcie największej desperacji, kiedy usłyszał kroki za drzwiami. Próbował obrotów, przewrotów, przepłynięć, lecz nic to nie dało. Dopiero, kiedy kroki ustały za jego drzwiami pomyślał, że chciałby wrócić do swojej poprzedniej formy i wyobraził sobie jak zmienia się z kałuży wody w człowieka, wtedy znów poczuł jak robi mu się gorąco, a potem lodowato zimno. Nim zdążył zareagować na to leżał kompletnie nagi na ziemi. W panice w pośpiechu naciągnął na siebie spodnie.

- Co jest Tao? – rozległ się głos wartownika – Spodni ubrać nie umiesz? – roześmiał się patrząc na niego.

            Len nie zaszczycił tej zaczepki odpowiedzią. Z fałszywą pokorą wziął talerz z jakąś wodnistą zupą, która zdaje się miała udawać owsiankę. Skonsumował ją w spokoju i był gotowy do ucieczki. Prawie gotowy. Postanowił najpierw przetestować działanie pierścienia poza celą, a dopiero potem porwać się na ucieczkę.

            O zmierzchu pomyślał „chciałbym być strumieniem wody”. Nie zadziałało. Poczuł się lekko zirytowany, ale nie zniechęcony. Przypomniał sobie, że tanzanit zmienił go nie pod wpływem myśli, a wyobraźni. Poczuł, że rozgryzł tajemnicę pierścienia. Wyobraził sobie własną transformację i już po chwili poczuł jak zaczynając od kończyn jego ciało zaczyna piec, a potem zamarzać. Wreszcie ponownie był kałużą wody.

            Na początek pokonał znaną sobie jako taką drogę do gabinetu pewnej pani doktor. Po drodze płynąc po ścianie mijał kolejnych strażników przysypiających na nocnej warcie. Zatrzymał się przed drzwiami i przepłynął przez szczelinę pomiędzy nimi a podłogą. Znalazł się w środku. Okrążył pomieszczenie poruszając się po ścianie na wysokości około metra nad ziemią. Kiedy upewnił się, że nikogo poza nim i panią von Schmeterling nie ma w środku wylądował przed jej łóżkiem. Tam zmienił postać ponownie. Towarzyszyły mu uczucia, do których zaczął się już przyzwyczajać.

            Stał nad nią. Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Podziwiał jej ciemniejszą niż u Rumlandek karnację o długie włosy. Odchylił gruby koc, pod którym spała. Zobaczył, że kobieta śpi ubrana w półprzejrzystą, białą koszulę nocną. Przykląkł przy jej łóżku. Pocałował ją delikatnie w nagie udo. Zamruczała przez sen. Uznał to za przyzwolenie na więcej. Zaczął całować jej udo podążając w górę. Kobieta w tym czasie mruczała coraz mocniej. Kiedy złożył całusa w strategicznym miejscu docisnęła tam jego głowę, po czym od razu obudziła się dysząc ciężko. Była wyraźnie przerażona.

- Ciii, to ja – oznajmił Len pokazując głowę.
- Co? Co ty tu robisz?
- Dogadzam ci, nie czujesz? – odparł wzruszając ramionami i głaszcząc wewnętrzną stronę jej uda kciukiem.
- Jak udało ci się uciec?

            Nie odpowiedział. Pocałował ją głęboko w usta. Kiedy się oderwał powiedział tylko:

- Najpierw przyjemności, potem pogadamy.

            Kiedy skończyli po pół godziny swoje zabawy. Faktycznie nadszedł czas na wyjaśnienia. Len wyznał jej tylko, że znalazł sposób na opuszczenie więzienia i Norfdamu, lecz nie może jej powiedzieć jak udało mu się to odkryć i jak to zrobi.

- To dla twojego bezpieczeństwa – wyznał nie szczerze.
- Rozumiem. Potrzebujesz mojej pomocy w czymś, może?

            Zamyślił się przed odpowiedzią.

- W sumie tak – rzekł wreszcie – Potrzebuję moją broń. Możesz dowiedzieć się gdzie jej szukać?
- Myślę, że tak.

            Kolejnego dnia Len nie opuszczał swojej celi. Dopiero wieczorem zrobił to aby odwiedzić Anetę i zobaczyć czy udało jej się czegoś dowiedzieć. Oznajmiła, że zrobi to dopiero po tym jak jej dogodzi. Zrobił to ze zwyczajową ochotą spowodowaną tak długim okresem ascezy w swojej celi.

- Musisz opuścić więzienie – powiedziała drżącym głosem – i udać się do siedziby rodu van Nordescu. Tam podobno w sali audiencyjnej znajdziesz to czego szukasz. Jon uważa go za przedmiot swojej dumy i pokazuje wszystkim gościom. Będzie mu smutno, jeśli go zwiniesz.
- Lubię unieszczęśliwiać ludzi – odpowiedział przekornie.
- Kiedy uciekasz? – spytała zmieniając temat.
- Jak tylko od ciebie wyjdę.
- A więc to nasz ostatni raz? – spytała z miną porzucanej nastolatki.

            Len czasem nie wierzył, że kobieta ma naprawdę tyle lat ile podaje. W ostatnich dniach zachowywała się jak siedemnastolatka, która odkryła seks i chce go uprawiać w każdej chwili. Zaczął podejrzewać, że Aneta zaczyna przeżywać kobiecy odpowiednik kryzysu wieku średniego.

- Znajdziesz sobie kogoś na stałe – powiedział jej sucho.

            Czuł się dziwnie musząc mówić takie rzeczy kobiecie, która mogłaby być jego matką. To chyba jego najdziwniejsza relacja jaką miał z kobietą, a odkąd przybył do Międzymorza nie miał praktycznie normalnych, zdrowych relacji – poza Nataszą. Na myśl o pięknej brunetce poczuł mimowolnie bolesne ukłucie żalu.

- Żegnaj – powiedział wycałowując ją w policzki i czoło.
- Taa – szepnęła von Schmeterling- Len… - powiedziała gdy chciał już wychodzić – ja… dziękuję ci. Nie myślałam, że jeszcze komuś będę się na tyle podobać. Rozumiesz… Będzie mi ciebie brakować, ale tak jak mówisz, będę musiała sobie kogoś znaleźć w… moim wieku. Powodzenia!
- Nawzajem – odpowiedział i położył ją do łóżka, troskliwie przykrywając kocem.

            Prawdę mówiąc scenę z układaniem kobiety w łóżku odegrał nie z troski, a dla konieczności upewnienia się, że nie zobaczy ona jak zmienia się on w stróżkę wody. W związku z tym obrócił kobietę na bok plecami do siebie i jeszcze raz pocałował namiętnie na pożegnanie.

- Przestań, bo… zaraz cię stąd nie wypuszczę – wydyszała kiedy wreszcie się rozłączyli.

            Skinął głową. Pogłaskał ją po policzku i zrobił krok w stronę drzwi. Upewnił się, że kobieta na niego nie patrzy i wykonał transformację. Opuścił jej pokój tak jak do niego przybył. W drodze do wyjścia trochę błądził, ale koniec końców udało mu się wydostać na zewnątrz. Minął po drodze zaledwie dwóch strażników.

            Na zewnątrz temperatura była porównywalna z tą jaka towarzyszyła mu w celi. Na jego szczęście tu i ówdzie znajdowały się kałuże. Przemknął od jednej do drugiej. Nie potrafił sobie przypomnieć drogi do twierdzy. Błądził bardzo długo, aż zastał go ranek. Postanowił wpełznąć do pierwszej lepszej chaty i w jej piwnicy przespać się w spokoju.

            Wchodząc nie dostrzegł gospodarzy. Kiedy udało mu się dostać do piwniczki zmienił chwilowo postać w ludzką aby coś zjeść. Miał szczęście nikt nie schodził do piwnicy. Dopiero popołudniu pojawiła się tam starsza kobieta.

            O zmierzchu opuścił chatę i wyruszył na poszukiwanie twierdzy. Jego ucieczka musiała zostać odkryta, ponieważ wszędzie kręcili się nerwowo zbrojni w barwach rodu van Nordescu. Żaden z nich nie zwrócił uwagi na przemieszczającą się pomiędzy nimi wodę. Tym razem miał więcej szczęścia i udało mu się dostać do twierdzy. Tam minął swoją niedoszłą narzeczoną Lisę. Przepływając pod jej nogami przyjrzał się jakie majtki założyła na noc.

            Rozpoczął przeszukiwanie zamkowych komnat. Wreszcie dotarł do jednej z większych jakie widział. W centralnym jego miejscu stał okazały drewniany tron z purpurowymi obiciami z zamszowego materiału. Nad nim wisiała okazała płachta z rodowym herbem. Pomiędzy tronem a drzwiami wyjściowymi znajdowała się pusta przestrzeń. Dopiero pod bocznymi ścianami znajdował się rząd krzeseł. Nad wejściem znajdował się balkon. Ewidentnie trafił do Sali audiencyjnej.

            Zmienił się ponownie w człowieka. W tej postaci łatwiej było mu szukać Miecz Błyskawicy. Trwało to kilkanaście minut, kiedy dostrzegł w kącie pomieszczenie wielką szafę ze szklanymi drzwiami. Za nią znajdowało się skromne berło z białymi i srebrnymi elementami ozdobnymi. Obok leżały jakieś monety, puchary, naszyjniki i inna biżuteria. Półkę wyżej znajdowały się srebrny sztylet i miecz wyglądający na złamany. Len bez trudu rozpoznał w nim swój rodowy oręż. Rozbił łokciem szybę i wydobył Miecz Błyskawicy.

- Teraz mogę stąd wyjść – powiedział sam do siebie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz