Rozdział 15
Wolność
Len
wiedział, że wizyta tajemniczego mordercy w jego celi nie ujdzie zbyt długo
uwadze mieszkańców Norfdamu. Wiedząc o tym postanowił za wszelką cenę ukryć łup
jaki padł jego udziałem po nieudanym zamachu na jego życie. Wcisnął pierścień
do kieszeni i łudził się, że nikt go nie znajdzie. W razie gdyby wyszło inaczej
postanowił połknąć pierścień.
Dzień
po wizycie ninja, do celi Lena zawitał jeden ze strażników. Kiedy tylko
otworzył drzwi jego oczy zostały oślepione niezwykłym blaskiem. Nie mógł się do
niego przyzwyczaić. Musiał zdać się na inne zmysły. Zamknął oczy.
- Co tu się do chuja odpierdala? – warknął
znajomy głos strażnika.
Len
nie odpowiedział.
- Mów! – ponaglił go ten sam głos.
- Nie wiem.
- Jak to nie wiersz?! Tu leży trup!
- Mnie nie pytaj, nie ja go tu wpuściłem –
odpowiedział zirytowany Len.
Wartownik
mruknął coś sam do siebie w ramach potwierdzenia słów więźnia. Nie sposób było
zaprzeczyć, że to nie Len stoi za tym zdarzeniem. Strażnik wyraźnie musiał
przestraszyć się oskarżenia o niedopełnienie swoich obowiązków.
- Co tam zamilkłeś? – spytał ciągle
oślepiony Len.
Wartownik
nie odpowiedział. Zamiast tego rozległ się dźwięk ciała ciągniętego po
wilgotnej posadzce. Zaraz potem drzwi zamknęły się z hukiem.
Jakiś
czas później otworzyły się po raz kolejny. Tym razem jednak zamknęły się tak
samo szybko jak zostały otwarte. Len siedział w kącie i próbował zidentyfikować
nową postać.
Była
w butach na obcasie, których wielkość wydała się więźniowi dziwnie znajoma.
Zgrabne nogi ukrywały się pod fartuchem, który w ostatnim czasie także
wyjątkowo często mógł być przez niego podziwianym. Teraz nie miał już
wątpliwości wiedząc, że stoi przed nim Aneta von Schmeterling we własnej, nie
zwykle, czterdziestokilkuletniej, atrakcyjnej osobie.
- Co cię do mnie sprowadza? – spytał
prosto z mostu.
- Słyszałam dziwne plotki – odparła
wymijająco.
- To znaczy? – dopytał podnosząc się.
- Jakiś trup w twojej celi – powiedziała
siląc się na spokój, a Len nie mógł powstrzymać się od wrażenia, że jej oczy
szklą się od zbierających się w nich łez.
- Tak było – potwierdził przytomnie Len.
- Ty jednak żyjesz – dopiero teraz zrobiła
krok w jego stronę.
- Chyba nie myślałaś, że tak łatwo dam się
zabić – tym razem to on zrobił w jej stronę tyle kroków, że naruszył jej
przestrzeń osobistą- i… pozwolę sobie zabrać przyjemność patrzenie na twoją
zgrabną dupę. – zakończył całując ją w usta.
Niebawem
całowali się stojąc w kącie pogrążonej w całkowitym mroku celi. Len dociskał
kobietę do zimnej ściany, lecz ona na to nie zważała. Ręką dorwała się do jego
krocza i pieściła kochanka przez materiał spodni. Drugą ściskała za pośladek. On
nie pozostawał jej dłużny i starał się popieścić każdy kawałek jej ciała na
jaki pozwalała mu stojąca pozycja.
- Zróbmy to… - wydyszała Aneta.
- Zaraz może ktoś przyjść – zauważył Len.
- Pieprzyć to!
- Ciebie zaraz będę pieprzyć – zapewnił ją
chłopak zrywając z niej fartuch.
Nie
zadawał sobie trudu zmiany pozycji. Kobieta była tak wilgotna, że bez żadnych
dodatkowych pieszczot wszedł w nią stojąc. Posuwał ją delikatnie, acz
stanowczo. Po kilku minutach podniósł ją do góry. Owinęła nogi wokół jego
bioder. Tymczasem on sam przysunął się kolanami do ściany. Dopiero wtedy
zwiększył tempo.
- Dobre… ćwiczenie… - zażartował charcząc
jej w ucho.
Kiedy
skończyli, Aneta nie wyszła. Zdziwiło to Lena. Zaczął się zastanawiać czy
,będąca w wieku zbliżonym do jego matki, kobieta nie zakochała się w nim. Uznał
to za absurd. On siedział na posadce, a ona była obok z głową położoną na jego
ramieniu. Może jednak coś w tych „absurdalnych” domysłach było słuszne.
- Nie boisz się, że cię tu znajdą? –
spytał patrząc jej w oczy.
Były
zaszklone. Ciężko było stwierdzić czy to efekt nie dawnych przeżyć seksualnych,
miłości czy wzruszenia. Zamknęła oczy.
- Nie.
- Możesz zginąć?
- Czy ty aby nie masz wyrzutów sumienia? –
spytała zmieniając temat.
- Nie mam sumienia. – odparł pewnym głosem.
Poklepała
go po ramieniu w sposób co najmniej bagatelizujący jego wypowiedź. Doskonale
wiedziała, że to nie prawda. Wiedziała to pomimo tego, że do tej pory
dowiedziała się niewiele o jego przeszłości – poza tym co raczej nie było
tajemnicą dla nikogo interesującego się ostatnią wojną domową i jej
przebiegiem.
- Nie wierzysz?
- Ależ oczywiście, że wierzę – zapewniła
całując go w policzek i wstając.
Na
jej twarzy zauważył smutek.
- Jednak mnie opuszczasz?
- Słyszę kroki na korytarzu –
odpowiedziała.
Len
zasłuchał się w odgłosach z zewnątrz. W tym samym czasie zarządczyni szpitala
założyła na siebie szpitalny fartuch, upychając bieliznę w jego wewnętrznych
kieszeniach. Wstała dając jeszcze jednego buziaka chłopakowi. Poprawiła włosy
kierując się do wyjścia. Drzwi otworzyły się w chwili, kiedy jej ręka oderwała
się od czupryny, lecz wciąż nie opadła.
- Zmęczona? – rozległ się kolejny znajomy
głos.
- Też by pan był zmęczony, gdyby od rana
musiał zajmować się sprawdzaniem kondycji więźniów, którzy zostali napadnięci w
jednoosobowej celi – zgrabnie odcięła się kobieta.
- Nie pozwalaj sobie na za dużo
Schmeterling…
- … von Schmeterling – poprawiła
machinalnie mężczyznę.
- Faktycznie – przyznał tamten – Przyjdę
do ciebie jak skończę tutaj.
Aneta
skłoniła głową i wyszła. Jej miejsce zajął Jon van Nordescu we własnej osobie.
Towarzyszyło mu troje zbrojnych. Jeden z nich wszedł wraz z panem miasta i
twierdzy do celi. Jon rozejrzał się po celi.
- Czy twoja cela została przeszukana po…
zajściach zeszłej nocy? – spytał.
- Sam oddałem broń tego ninja.
- Faktycznie – zgodził się van Nordescu –
Wiesz, zadziwiło mnie to. Mogłeś użyć tej broni do próby wymknięcia się stąd.
Ty jednak tego nie zrobiłeś. Dlaczego?
Len
spojrzał na niego. Czy to możliwe, aby ten mężczyzna domyślał się co łączy go z
zarządczynią szpitala? Raczej nie. Nie mógł przecież czytać w myślach, a nie
widział co robią w jego celi albo podczas pewnej wizyty w jej więziennym
gabinecie. Może jeden ze strażników coś pod słyszał? Tego nie mógł wykluczyć.
- Dzień, w którym mnie pojmaliście był dla
mnie lekcją – odparł Len.
- To znaczy? – dopytał zaintrygowany van
Nordescu.
- Sam nie pozabijam was wszystkich –
wyjaśnił chłodnym, nienawistnym tonem.
Jon
roześmiał się z groźby jaką wypowiedział mu jego własny więzień. Widocznie
uznał to za całkiem niezły żart. Nie przejął się tym co naprawdę miał na myśli
Tao, ale też nie sposób go za to winić. Któż bałby się samotnego więźnia,
którego cały kraj ma za mordercę, który próbował zostać także mordercą
szlachetnie urodzonych?
- Chciałem tylko cię zapewnić, że z tą
sprawą nie mam nic wspólnego – powiedział Jon ku zaskoczeniu Lena – Wiesz
dobrze, że gdybym chciał cię zamordować to bym to zrobił. Nie musiałbym bawić
się w jakieś bieda-intrygi w tym celu. Właśnie dlatego przeprowadzimy w tej
sprawie śledztwo. Mój dziedzic będzie je osobiście nadzorować.
Len
kompletnie osłupiał. Głowa rodu van Nordescu, będącego w top2 najbardziej
nienawidzących go szlacheckich rodów całej Rumlandii, wysyłała swojego jedynego
syna na poszukiwanie zleceniodawcy nie udanego zamachu na niego. Potrafił to
sobie wytłumaczyć tylko w ten sposób, że duma władcy Norfdamu została poważnie
naruszona tym aktem niedokonanej zbrodni i upokorzenia go.
Tego
dnia nikt więcej nie odwiedził już Lena. Tak samo jak i w ciągu kolejnych kilku
dni. Miał w tym czasie czas na rozmyślenia nie tylko o zamachu, ale i o
pierścieniu jaki padł jego łupem. Pamiętał, że ninja potrafił zamienić się w
kałużę, kontrolować wodę. Odnosił dziwne wrażenie, że to za pomocą właśnie tego
pierścienia. Nie wiedział jednak jak tego dokonać. Co gorsza nie miał na tyle
dużo wody żeby ryzykować zmarnowanie jej podczas eksperymentów przy użyciu
biżuterii.
Zwykle
siedział wtedy po turecku w swojej celi z palcem na palcu serdecznym i starał się
go użyć. Wypowiadał w tym celu różne zaklęcia. Przynajmniej tak mu się
wydawało, że mogłyby być to zaklęcia. Wreszcie doszedł do wniosku, że może
należy spróbować nosić tanzanit na innym palcu. Bądź co bądź obrączką to on nie
był. Nie udawało się.
Wreszcie
którejś nocy z kolei nastąpił przełom. Śnił właśnie o tym jak sam zmienia się w
strumień wody, kiedy poczuł jak z jego ciałem dzieje się coś dziwnego.
Początkowo zapiekło go na całym obszarze ciała. Następnie poczuł lodowaty
chłód. Stracił także czucie w stopach i dłoniach, a następnie całych nogach i
rękach, a potem reszcie ciała. Otworzył wreszcie oczy przerażony. Nie dostrzegł
konturów swoich członków. Dopiero po krótkiej chwili zdał sobie sprawę, że jest
wodą na podłodze miejsca swojej niedoli.
Jego
ruchy początkowo były niezgrabne. Musiał nauczyć się chodzić na nowo, a raczej
poruszać – bo chodzeniem tego nazwać nie można było. Z każdą kolejną chwilą
radził sobie lepiej aż zaczęło mu to wychodzić – po kilku godzinach – sprawnie.
Wtedy zdał sobie sprawę z kolejnej bolączki z jaką będzie musiał się zmierzyć –
jak przywrócić sobie ludzką formę?
Problem
ten udało mu się rozwiązać dopiero w akcie największej desperacji, kiedy
usłyszał kroki za drzwiami. Próbował obrotów, przewrotów, przepłynięć, lecz nic
to nie dało. Dopiero, kiedy kroki ustały za jego drzwiami pomyślał, że chciałby
wrócić do swojej poprzedniej formy i wyobraził sobie jak zmienia się z kałuży
wody w człowieka, wtedy znów poczuł jak robi mu się gorąco, a potem lodowato
zimno. Nim zdążył zareagować na to leżał kompletnie nagi na ziemi. W panice w
pośpiechu naciągnął na siebie spodnie.
- Co jest Tao? – rozległ się głos
wartownika – Spodni ubrać nie umiesz? – roześmiał się patrząc na niego.
Len
nie zaszczycił tej zaczepki odpowiedzią. Z fałszywą pokorą wziął talerz z jakąś
wodnistą zupą, która zdaje się miała udawać owsiankę. Skonsumował ją w spokoju
i był gotowy do ucieczki. Prawie gotowy. Postanowił najpierw przetestować
działanie pierścienia poza celą, a dopiero potem porwać się na ucieczkę.
O
zmierzchu pomyślał „chciałbym być strumieniem wody”. Nie zadziałało. Poczuł się
lekko zirytowany, ale nie zniechęcony. Przypomniał sobie, że tanzanit zmienił
go nie pod wpływem myśli, a wyobraźni. Poczuł, że rozgryzł tajemnicę
pierścienia. Wyobraził sobie własną transformację i już po chwili poczuł jak
zaczynając od kończyn jego ciało zaczyna piec, a potem zamarzać. Wreszcie
ponownie był kałużą wody.
Na
początek pokonał znaną sobie jako taką drogę do gabinetu pewnej pani doktor. Po
drodze płynąc po ścianie mijał kolejnych strażników przysypiających na nocnej
warcie. Zatrzymał się przed drzwiami i przepłynął przez szczelinę pomiędzy nimi
a podłogą. Znalazł się w środku. Okrążył pomieszczenie poruszając się po
ścianie na wysokości około metra nad ziemią. Kiedy upewnił się, że nikogo poza
nim i panią von Schmeterling nie ma w środku wylądował przed jej łóżkiem. Tam
zmienił postać ponownie. Towarzyszyły mu uczucia, do których zaczął się już
przyzwyczajać.
Stał
nad nią. Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Podziwiał jej ciemniejszą
niż u Rumlandek karnację o długie włosy. Odchylił gruby koc, pod którym spała.
Zobaczył, że kobieta śpi ubrana w półprzejrzystą, białą koszulę nocną.
Przykląkł przy jej łóżku. Pocałował ją delikatnie w nagie udo. Zamruczała przez
sen. Uznał to za przyzwolenie na więcej. Zaczął całować jej udo podążając w
górę. Kobieta w tym czasie mruczała coraz mocniej. Kiedy złożył całusa w
strategicznym miejscu docisnęła tam jego głowę, po czym od razu obudziła się
dysząc ciężko. Była wyraźnie przerażona.
- Ciii, to ja – oznajmił Len pokazując
głowę.
- Co? Co ty tu robisz?
- Dogadzam ci, nie czujesz? – odparł
wzruszając ramionami i głaszcząc wewnętrzną stronę jej uda kciukiem.
- Jak udało ci się uciec?
Nie
odpowiedział. Pocałował ją głęboko w usta. Kiedy się oderwał powiedział tylko:
- Najpierw przyjemności, potem pogadamy.
Kiedy
skończyli po pół godziny swoje zabawy. Faktycznie nadszedł czas na wyjaśnienia.
Len wyznał jej tylko, że znalazł sposób na opuszczenie więzienia i Norfdamu,
lecz nie może jej powiedzieć jak udało mu się to odkryć i jak to zrobi.
- To dla twojego bezpieczeństwa – wyznał
nie szczerze.
- Rozumiem. Potrzebujesz mojej pomocy w
czymś, może?
Zamyślił
się przed odpowiedzią.
- W sumie tak – rzekł wreszcie –
Potrzebuję moją broń. Możesz dowiedzieć się gdzie jej szukać?
- Myślę, że tak.
Kolejnego
dnia Len nie opuszczał swojej celi. Dopiero wieczorem zrobił to aby odwiedzić
Anetę i zobaczyć czy udało jej się czegoś dowiedzieć. Oznajmiła, że zrobi to
dopiero po tym jak jej dogodzi. Zrobił to ze zwyczajową ochotą spowodowaną tak
długim okresem ascezy w swojej celi.
- Musisz opuścić więzienie – powiedziała
drżącym głosem – i udać się do siedziby rodu van Nordescu. Tam podobno w sali
audiencyjnej znajdziesz to czego szukasz. Jon uważa go za przedmiot swojej dumy
i pokazuje wszystkim gościom. Będzie mu smutno, jeśli go zwiniesz.
- Lubię unieszczęśliwiać ludzi –
odpowiedział przekornie.
- Kiedy uciekasz? – spytała zmieniając
temat.
- Jak tylko od ciebie wyjdę.
- A więc to nasz ostatni raz? – spytała z
miną porzucanej nastolatki.
Len
czasem nie wierzył, że kobieta ma naprawdę tyle lat ile podaje. W ostatnich
dniach zachowywała się jak siedemnastolatka, która odkryła seks i chce go
uprawiać w każdej chwili. Zaczął podejrzewać, że Aneta zaczyna przeżywać
kobiecy odpowiednik kryzysu wieku średniego.
- Znajdziesz sobie kogoś na stałe –
powiedział jej sucho.
Czuł
się dziwnie musząc mówić takie rzeczy kobiecie, która mogłaby być jego matką.
To chyba jego najdziwniejsza relacja jaką miał z kobietą, a odkąd przybył do
Międzymorza nie miał praktycznie normalnych, zdrowych relacji – poza Nataszą.
Na myśl o pięknej brunetce poczuł mimowolnie bolesne ukłucie żalu.
- Żegnaj – powiedział wycałowując ją w
policzki i czoło.
- Taa – szepnęła von Schmeterling- Len… -
powiedziała gdy chciał już wychodzić – ja… dziękuję ci. Nie myślałam, że
jeszcze komuś będę się na tyle podobać. Rozumiesz… Będzie mi ciebie brakować,
ale tak jak mówisz, będę musiała sobie kogoś znaleźć w… moim wieku. Powodzenia!
- Nawzajem – odpowiedział i położył ją do
łóżka, troskliwie przykrywając kocem.
Prawdę
mówiąc scenę z układaniem kobiety w łóżku odegrał nie z troski, a dla
konieczności upewnienia się, że nie zobaczy ona jak zmienia się on w stróżkę
wody. W związku z tym obrócił kobietę na bok plecami do siebie i jeszcze raz
pocałował namiętnie na pożegnanie.
Skinął
głową. Pogłaskał ją po policzku i zrobił krok w stronę drzwi. Upewnił się, że
kobieta na niego nie patrzy i wykonał transformację. Opuścił jej pokój tak jak
do niego przybył. W drodze do wyjścia trochę błądził, ale koniec końców udało
mu się wydostać na zewnątrz. Minął po drodze zaledwie dwóch strażników.
Na
zewnątrz temperatura była porównywalna z tą jaka towarzyszyła mu w celi. Na
jego szczęście tu i ówdzie znajdowały się kałuże. Przemknął od jednej do
drugiej. Nie potrafił sobie przypomnieć drogi do twierdzy. Błądził bardzo
długo, aż zastał go ranek. Postanowił wpełznąć do pierwszej lepszej chaty i w
jej piwnicy przespać się w spokoju.
Wchodząc nie dostrzegł gospodarzy. Kiedy udało mu się dostać do piwniczki zmienił chwilowo postać w ludzką aby coś zjeść. Miał szczęście nikt nie schodził do piwnicy. Dopiero popołudniu pojawiła się tam starsza kobieta.
O
zmierzchu opuścił chatę i wyruszył na poszukiwanie twierdzy. Jego ucieczka
musiała zostać odkryta, ponieważ wszędzie kręcili się nerwowo zbrojni w barwach
rodu van Nordescu. Żaden z nich nie zwrócił uwagi na przemieszczającą się pomiędzy
nimi wodę. Tym razem miał więcej szczęścia i udało mu się dostać do twierdzy.
Tam minął swoją niedoszłą narzeczoną Lisę. Przepływając pod jej nogami
przyjrzał się jakie majtki założyła na noc.
Rozpoczął
przeszukiwanie zamkowych komnat. Wreszcie dotarł do jednej z większych jakie
widział. W centralnym jego miejscu stał okazały drewniany tron z purpurowymi
obiciami z zamszowego materiału. Nad nim wisiała okazała płachta z rodowym
herbem. Pomiędzy tronem a drzwiami wyjściowymi znajdowała się pusta przestrzeń.
Dopiero pod bocznymi ścianami znajdował się rząd krzeseł. Nad wejściem
znajdował się balkon. Ewidentnie trafił do Sali audiencyjnej.
Zmienił
się ponownie w człowieka. W tej postaci łatwiej było mu szukać Miecz
Błyskawicy. Trwało to kilkanaście minut, kiedy dostrzegł w kącie pomieszczenie
wielką szafę ze szklanymi drzwiami. Za nią znajdowało się skromne berło z
białymi i srebrnymi elementami ozdobnymi. Obok leżały jakieś monety, puchary,
naszyjniki i inna biżuteria. Półkę wyżej znajdowały się srebrny sztylet i miecz
wyglądający na złamany. Len bez trudu rozpoznał w nim swój rodowy oręż. Rozbił
łokciem szybę i wydobył Miecz Błyskawicy.
- Teraz mogę stąd wyjść – powiedział sam
do siebie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz