Rozdział 19
Spotkanie rodzinne
Denic
van Nicolescu z piątką towarzyszy pędził konno na wschód. Nie czuł się zbyt
pewny jadąc w rodzime strony. Nie czekało tam na niego nic miłego. Wprost
przeciwnie spodziewał się zostać bardzo szybko pojmanym i skazanym – nawet bez
procesu czy wyroku. Z tego też powodu uznał, że nie ma sensu starać się
poskromić instynkty swoich ordyńskich podwładnych.
Jesień
była nad wyraz ciepła. Ciepłe promienie słońca przyjemnie grzały w twarz, kiedy
wyjeżdżali z Trojaków. Jechali z zachodniego Trojaka, leżącego tuż nad rzeką
Obrą. Ich pierwszym celem miała być Twierdza Obra, leżąca przy granicy
ordyńsko- rumlandzkiej.
- Szef, tam ktoś się kąpie – zawołał jeden
z Ordyńców.
- Dokładnie! – zawtórował mu drugi.
- Może będą cycki – ucieszył się trzeci.
Denis
nie skomentował zachowania swoich podwładnych. Jechał w milczeniu cwałem, aż
zatrzymał się w odległości kilkudziesięciu metrów od dzikiej plaży znajdującej
się w miejscu gdzie nurt rzeki nie był zbyt wartki.
- Jedziemy… - chciał wydać polecenie, ale
dwójka jego ordyńców wyrwała się do przodu.
Dopiero
teraz zwrócił uwagę kto znajduje się w wodzie. Było tam kilka osób. Wszystkie
były co nastoletnie. Po podjechaniu kilka kroków bliżej zdał sobie sprawę, że
są to dwie rude bliźniaczki, ich brat i blondynka, która zdawała się być
sympatią chłopaka.
- Już im współczuję – szepnął sam do
siebie.
Trójka
nastolatków bawiła się bez trosko w wodzie, nieświadoma zbliżającego się
niebezpieczeństwa. Dopiero wtedy Denis zdał sobie sprawę, że już sam kolor
włosów plażowiczów zdradza, iż nie są Ordyńcami. Tym bardziej zrobiło mu się
ich żal, lecz po chwili uczucie to zostało zastąpione przez gniew. Czuł czystą
nienawiść. Nie do podwładnych, którzy właśnie konno wjechali do wody, lecz do
własnych rodaków, którzy porzucili sprawę jego księcia, a jego samego omal nie
zabili. Odruchowo dotknął dłonią w miejscu gdzie powinno być ucho. Młodzi
zapłacą za zdradę rodaków.
- Szef, my nie… - zaczął kolejny z
jeźdźców.
Denis
dał mu znać ręką by się zamknął. Podjechał do linii brzegowej i zgrabnym ruchem
zeskoczył z konia. Szczęśliwy rumak podreptał do wody by się napić. Sam Denis
zdjął w tym czasie wierzchni płaszcz.
Jeden
z tych, którzy wjechali do rzeki wracał już po upolowaniu jednej z bliźniaczek.
Drugi wracał z blondynka, za nimi płynął chłopak. Druga z bliźniaczek nie
wiedziała co ze sobą zrobić.
- Skąd jesteście? – krzyknął w jej stronę
Denis.
- Z wioski… obok Twierdzy… Obry –
odpowiedziała drżącym głosem.
- Chodźcie na brzeg, nie zrobimy wam
krzywdy!
Dwójka
jeźdźców, która chciała już dobierać się do młódek patrzyła na niego zdziwiona.
Nie rozumieli gry Rumlandczyka. Na szczęście dla niego uznali, że mogą
powstrzymać swe rządze jeszcze przez kilka chwil.
Denis
dał znać jednemu z pozostałych jeźdźców by ogarnął chłopaka po wyjściu z wody.
W tym czasie druga rudowłosa była już przy brzegu. Woda sięgała jej do kolan,
kiedy Denis wszedł do wody i złapał ją delikatnie za dłoń. Podniósł ją do
swoich ust i złożył nieśmiały pocałunek.
- Można! – krzyknął do swoich ludzi.
Rozpętało
się piekło dla młodych wieśniaków. Dwójka, która wywlekła sobie na brzeg
„syreny” właśnie wkładała im języki do ust, kiedy Denis pewnym ruchem
przyciągnął do siebie swoją zdobycz.
Jego
bliźniaczka była niższa o głowę od niego. Była szczupła i blada. Nie miała na
sobie żadnego ubrania – zupełnie jak pozostała trójka ofiar. Denis spojrzał na
jej niezbyt duże piersi i poczuł się rozczarowany – te jej siostry były
znacznie lepsze. Pomimo tego nie miał oporów by zacząć je lizać, ssać. całować
i przygryzać.
- Nie… - jęczała dziewczyna – proszę… nie…
Pomimo
sygnałów dźwiękowych nie zrobiła nic aby go zniechęcić do dalszej zabawy.
Bardzo szybko sprowadził ją do parteru i wtargnął w nią. Posuwał ją rytmicznie
i obserwował co się dzieje dokoła.
Blondynka dorobiła się
dwóch kochanków, którzy równocześnie byli w niej. Ku swojemu zdziwieniu Denis
zaobserwował, że i ona nie wygląda na przerażoną czy chociażby zmuszoną. Wprost
przeciwnie jej dłonie przemieszczały się po ciałach kochanków. Wyglądało to w
ten sposób, że gdyby znalazł się jeszcze jakiś wolny facet, to ona chętnie
zaspokajałaby go w tej chwili ustami. Widać spełniały się jej fantazje, o
których z pewnością nigdy nie wspominała chłopakowi. Jej partner z kolei nie
miał szczęścia i także znalazł sobie kochanka. To z pewnością będzie najgorszy
dzień w jego życiu. On jako jedyny był wyraźnie zdruzgotany tym co ich
spotkało. Ostatnia z nastoletnich wieśniaczek ochoczo ujeżdżała ostatniego
Ordyńca.
- Nie powinnyście być nieszczęśliwe? –
spytał swoją kochankę, bo już nie ofiarę.
- Spełniacie… ach… - wzdychała w odpowiedzi
– nasze marzenia.
- A co z nim? – spytał wykonując ruch w
stronę wykorzystywanego chłopaka.
Rudowłosa
zrobiła wyrażający jej obojętność ruch głową. Denis wykorzystał chwilę jej
dekoncentracji i obrócił ja brzuch. Ułożył ją na czworakach i wszedł ponownie.
Tym razem działał znacznie szybciej. Po kilku minutach skończył w niej.
Dopiero
po zakończeniu aktu zdał sobie sprawę, że dziewczyna jest przerażona. Uznał to
za zabawne. Wziął ją – jakby nie patrzeć – siłą, a ona liczyła, że będzie się
przejmował czy nie zostawi jej bękarta na pamiątkę.
Wstał
i podciągnął spodnie. Rozejrzał się wokół. Siostra jego kochanki leżała
zmęczona w wysokiej trawie. Strużka białej mazi spływała jej po udzie.
Blondynka wrzeszczała właśnie w ekstazie, chociaż jeden z jej partnerów odpadł
już wcześniej
- Zabić go – syknął Denis do podwładnego
zajmującego się młodym wieśniakiem.
Rozległ
się odgłos wyciągania miecza z pochwy. Następnie świst powietrza i znajomy
dźwięk podrzynania gardła. Jego partnerka, która właśnie odpadła ze swojego
kochanka zaszlochała cicho gdy zdała sobie sprawę do czego doszło.
- Macie jakieś ubrania? – Denis spytał
swoją kochankę.
- Tak.
- To ubierajcie się i pojedziecie z nami.
Dziewka
skwapliwie wykonała jego polecenie. Wkrótce miała na sobie letnią kieckę na
wąskich ramiączkach. Jej siostra ubrana była w białą koszulę i obcisłe spodnie,
co stanowiło dość niecodzienny ubiór jak na standardy rumlandzkich wieśniaków.
Ostatnia z młódek miała na sobie czarny sweter i ciemnobeżową spódnicę.
- Jak się nazywasz? – spytał swoją
kochankę.
- Anita Verh – przedstawiła się rudowłosa.
Denis
zamyślił się nad swym losem. Był na straceńczej misji. Powiedział już
dziewczynom żeby się ubrały, lecz wciąż nie był pewien czy chce aby się z nimi
zabrały w dalszą podróż. Odrobina urozmaicenia ciężkiej podroży przecież nie
zaszkodzi. W końcu dzięki temu będzie mógł oszczędzić na dziwkach.
- Jedziemy w stronę waszej wioski –
oznajmił patrząc nastolatce prosto w oczy – zabierzcie się z nami.
- Zgoda – odpowiedziała Verh i pocałowało
go w usta.
Zaraz
potem wsiedli na konie i pojechali dalej. Anita siedziała w siodle przed
Denisem. W skutek jazdy jej tyłek co rusz podskakiwał to zataczał okręg w
siodle drażniąc przy tym mężczyznę. Ten nie pozostawał jej dłużny i ściągnął
jej ramiączka sukienki. Następnie obniżył kieckę do wysokości pępka i zaczął
bawić się sutkami dziewczyny.
- Ile masz lat? – spytał kiedy zrobili
sobie przerwę w jeździe by zaspokoić potrzeby cielesne.
- 15 – odparł robiąc minę niewiniątka –
moja siostra, Lucy tyle samo, a blondyna 16.
Podróż
upływała im wolniej niż zakładali przed wyjazdem. Denis nie potrafił odmówić
sobie kilku chwil rozkoszy z nastolatką. Błyskawicznie kilka chwil przerodziło
się w kilkanaście, a kilkanaście w kilkadziesiąt.
- Przekroczyliśmy granicę – oznajmił jeden
z Ordyńców dwa tygodnie później niż powinien to zrobić.
- W takim razie zbliżamy się do Twierdzy
Obry – odpowiedział Denis.
Nim
odwiedzili twierdzę udali się wioski, z której pochodziły dziewczyny. Celem
wyprawy było zdobycie dla nich ubrań na dalszą podróż. Już z daleka widać było
zabudowania. Drewniane chaty i zagrody dla zwierząt wyglądały jak w każdej
innej wiosce.
- Nie spodziewam się żadnych problemów –
rzekł Denis do jednego z Ordyńców.
Podwładny
odpowiedział znaczącym chrząknięciem.
- Tam ktoś jest – odezwała się Anita.
Specjalnie
inteligentna to ona nie była. Trudno się jednak dziwić. W końcu była prostą
dziewką z ludu. Edukacji żadnej, nawet minimalnej nie odebrała. Była za to nad
wyraz kreatywna w łóżku i pozbawiona zahamowani moralnych.
- To wioska – wzruszył ramionami w
odpowiedzi.
Kiedy
podjechali bliżej okazało się, że dziewczyna miała rację. W wiosce poza
mieszkańcami oczekiwał ich także skromny oddział lekkiej jazdy. Było już za
późno na odwrót.
- Ordyńcy! – ryknął jeden z jeźdźców.
- Biorą jasyr! – wrzasnął jeden z chłopów.
Denis
spojrzał na towarzyszy. Jeden z nich obejmując blondynkę zawrócił konia i
zmusił go do galopu w stronę granicy. Towarzyszył mu zabójca jej chłopaka.
Pozostała dwójka wraz z Lucy oczekiwali na dalszy bieg wydarzeń.
- Do broni! – van Nicolescu wydał jedyny
słuszny rozkaz.
Nie
zdołali jeszcze ustawić się w jakimkolwiek szyku kiedy kawalerzyści zadali
pierwsze cięcia. Denis walczył z dwójką z nich, ale z uwagi na siedząca przed
nim nastolatkę miał ograniczone możliwości ruchu jak i walki. Szybko poddał się
co było jedyną słuszną opcją jeżeli chciał ocalić życie.
W
odróżnieniu od niego Ordyńcy walczyli dalej. Jeden z Rumlandczyków ciął
partnera Verh w bark, wtedy drugi pomógł Lucy wejść na swojego konia i
pogalopował z nią do wioski. Dziewczyna zachowała przy tym neutralną minę. W
tym samym czasie drugi z ordyńskich jeźdźców zginął.
- Zostałeś sam – rozległ się dawno nie
słyszany przez Denisa głos.
Do
walczących podjechał nowy jeździec. Miał duże brązowe oczy i bardzo wąskie
źrenice. Jego twarz miała ostre i wyraźne rysy. Zupełnie jak kilka lat temu
kiedy był młodzieńcem. Podwójny podbródek i nadwaga pozostały jako pamiątka z
lat dzieciństwa w Twierdzy Dzikie Pola.
- Zaraz zginiesz! – ryknął Ordyniec
puszczając się w oszalałą szarżę.
- Nie! – krzyknął Denis, którego pętali
właśnie dwaj przybyli wraz z dowódcą jazdy wieśniacy.
Rumak
Ordyńca nie ujechał nawet kilku kroków gdy bełt wbił się w jego podbrzusze. Koń
zrobił kilka kolejnych kroków wyłącznie z powodu siły rozpędu. Dopiero wtedy
upadł. Wraz z nim jego jeździec.
- To ostatnie ostrzeżenie – oznajmił Eustachy.
- No dawaj cwaniaczku – zakpił Ordyniec.
Świst
powietrze i kolejny bełt wbił się między żebra podwładnego Denisa. Mężczyzna
zatoczył się jakby przesadził z alkoholem podczas libacji, ale szedł do przodu.
W dłoni rozpaczliwie ściskał zakrzywiony miecz. Wolnym krokiem podeszło do
niego dwoje Rumlandczyków i zadało śmiertelne ciosy.
Dopiero
po wybiciu potencjalnych najeźdźców miejscowi zainteresowali się ich
towarzyszem, który wyglądał jak ich rodak. Denis leżał już wtedy spętany i
zakneblowany. Obok niego siedziała Anita, która pilnowałaby nikt nie zrobił mu
krzywdy.
- Kim jesteś? - zapytał Eustachy.
- Twoim ojcem, synu – odparł Denis.
Jego
rodacy wzięli to za kpinę za co spotkały go dwa kopniaki kawalerzystów.
- Mój ojciec nie żyje – odparł zimnym
tonem Eustachy.
- Przecież jestem tutaj… Eustachy –
oponował wygnaniec.
- Skąd…
- To ja, pułkownik Denis van Nicolescu.
- Ty nie żyjesz – jęknął niepewnie
Eustachy.
Anita
spoglądała niepewnie to na ojca to na syna.
- Na pewno dobiegły cię informacje o tym,
że poślubiłem Annę – mówił Denis – kiedyś zwano ją Rozwartą Damą, dzisiaj panią
van Nicolescu. Spodziewamy się syna!
- Łżesz… - szepnął Eustachy.
- Co z nim zrobić? – spytał jeden z
podwładnych Eustachego.
- Zabierz go do mojej kwatery – polecił
młody van Nicolescu – tę młodą zaraz przesłucham.
Anita
przełknęła głośno ślinę. Jej siostry nie było widać. Blondwłosa szesnastolatka
natomiast poszła gdzieś między drewniane chaty – pewnie za fizjologiczną
potrzebą.
Denis
w tym czasie był prowadzony głównym dziedzińcem. Na czas drogi rozcięto więzy
krępujące jego nogi. Ułatwiło mu to poruszanie, ale w dalszym ciągu nie
poprawiło sytuacji w jakiej się znalazł ani poczucia własnej godności.
Został
wepchnięty do wojskowego namiotu. Wewnątrz znajdowało się kilka grubych skór
robiących za posłanie dla Eustachego. Obok stał duży kufer, o który opierała
się kusza. Za nią luzem na podłożu leżało kilka bełtów.
Młody
dziedzic Twierdzy Dzikie Pola pojawił się w namiocie kilka minut później. Mimochodem
Denis zaczął myśleć czy jego syn został pozbawiony praw do rodzimej
posiadłości, majątku i dziedzictwa czy też ukorzył się przed nowym królem,
uzurpatorem i zachował wszelkie prawa i przywileje. Jego obecność z drugiej
strony państwa zwiastowała iż został ukarany i wiedzie los nędznego żołnierza,
lecz może to była przykrywka.
- Kim jest twoja młodociana towarzyszka? –
spytał Eustachy siląc się na obojętny ton.
- Moją kurwą – odpowiedział spokojnie
Denis.
Zachowywał
spokój mimo iż czuł jak wewnątrz targają nim emocje tak silne, że za chwile mogą
go rozsadzić. Nie widział syna od lat. Od momentu gdy młody ubłagał go by
pozwolił mu wybrać się na wojnę domową. Zamiast jednak okryć się tam chwałą,
został pojmany do niewoli uzurpatora. Od tego czasu obaj się zmienili.
- Ona twierdziła inaczej – stwierdził Eustachy.
- To jej sprawa co sobie myśli – odciął się
pułkownik.
- Yhm… - chrząknął młodszy van Nicolescu –
udowodnij, że jesteś moim ojcem – zmienił temat.