poniedziałek, 9 października 2017

10. Czarodziejska ekipa ratunkowa



 "Magia jest niepojętą siłą, ale zrodziła się z pewnego powodu! To nie jest jakaś tam cudowna moc. To nadanie fizycznej formy naszej Energii Duchowej, zestawionej z Energią Duchową natury. Wymaga ono siły woli i koncentracji."

 Hiro Mashima
Rozdział 10
Czarodziejska ekipa ratunkowa

            Lisa za namową nowej przyjaciółki Wiktorii wprowadziła się do Szponów Króla. Przewidziano tam dla niej małą, lecz przytulną komnatę w części wydzielonej dla gości dworu. Dziewczyna musiała przyznać przed samą sobą, że to dość spory awans, ponieważ tym razem przybywała do Rumlandii jako zwykła podróżniczka. Większość z osób, które ją spotkały nie wiedziały nawet, że to czarodziejka.

            W Szponach Króla, czyli królewskiej twierdzy zlokalizowanej w stolicy kraju, Bukadamie większość czasu spędzała z Wiktorią. Ta opowiedziała jej o tragicznym finale zaręczyn Lena i Nataszy. Zabójstwie pochodzącej ze wsi pod stolicą piękności i morderczym amoku w jaki wpadł kapitan Tao. Od tych zdarzeń minęło wiele miesięcy, a jednak ja dotychczas z żołnierzy posiadających co najmniej stopień porucznika wyłącznie Akiko Namada odzyskała wolność – o czym poinformował listownie króla namiestnik Norfdamu, Jon van Nordescu.

            Król Marc I od pojmania Lena podejrzewał, że głowa najpotężniejszego na północy rodu pozostała wierna wypędzonemu księciu Filipowi. Podejrzenia nabierały na sile wraz z każdym kolejnym miesiącem więzienia większości żołnierzy chorągwi S.O.L.A.R. Po roku król poprzez dowodzącego północnym okręgiem Armii Rumlandzkiej generałem van Petescu wymusił na krnąbrnym namiestniku wypuszczenie szeregowym żołnierzy oraz jedynego ocalałego ze starć w Norfdamie kaprala, Józefa Orgiescu.

            Żołnierze przybyli do stolicy w turach, co van Nordescu tłumaczył brakiem adekwatnej liczby wojów do zabezpieczenia transportu groźnych przestępców – jak sam o nich mówił. Wobec tego kapral dotarł do stolicy dopiero dzień wcześniej.

- Dzisiaj Marc spotka się z tym van Orgiescu – powiedziała dzień wczoraj Wiktoria – swoją drogą musiał mieć przechlapane za młodu z takim nazwiskiem – zakończyła z uśmiechem i rumieńcem na twarzy.
- Pewnie tak – przyznała Lisa.

            Brunetka złapała ją wtedy za brodę i podniosła do góry.

- Nie łam się! – powiedziała nieznoszącym sprzeciwu tonem. – To wielki krok w stronę uwolnienia twojego przyjaciela.
- Oby.

            Panna van Wolfescu próbowała wkręcić się na spotkanie z kapralem. Nie udało jej się to jednak. Jej brat uznał, że to zbyt ważna sprawa by wtajemniczać w nią osoby postronne- nawet jeśli była to jego najbliższa rodzina w postaci siostry. Wobec tego na spotkanie z Józefem van Orgiescu udali się wyłącznie panowie z rady wojennej króla.

- Myślałam, że rada wojenna działa tylko w czasie wojny – zauważyła Lisa kiedy się o tym dowiedziała.
- Powinno tak być – przyznała Wika – mój brat uznał jednak, że czasy pozostają niespokojne. Dlatego nie zmienił nazwę tej instytucji, chociaż w innych krajach to samo ciało nazywa się raczej sztabem generalnym lub czymś podobnym.

            Po przesłuchaniu kaprala do pokoju Wiktorii, gdzie przebywała gospodyni i Lisa przyszedł Dan van Abramescu. Był to podstarzały generał, którego lojalność ponad dwa lata temu była mocno zachwiana. Pojawiły się słuchy, że to ona stał za służką, która nękała narzeczoną kapitana Tao. Koniec końców wybronił się z tych zarzutów, chociaż złośliwi mówili, że zawdzięcza to wyłącznie temu, że poszkodowani opuścili stolicę i udali się na misję na północ.

- Witam panienko Wiktorio – powiedział do siostry króla- i panienkę, czarodziejkę też – dodał nieskładnie.
- Czołem – odparła po żołniersku Wiktoria.
- Dobry wieczór – przywitała się Lisa z uprzejmym dygnięciem.

            Generał zajął miejsce przy stole pomiędzy dziewczynami. Oparł dłonie na blacie i przemówił:

- Zeznania kaprala niewiele zmieniają. Wspomniał, że w momencie kiedy doszło do śmierci narzeczonej Tao był z większością pozostałych żołnierzy na zewnątrz pałacu. W pewnym momencie wybiegł po nich jeden z poruczników chorągwi i wezwał z bronią do pałacu. Nim się zorientowali o co biega zostali otoczeni przez strażników Jona van Nordescu, rozbrojeni i pojmani… to znaczy aresztowani. Potem każdy z nich miał sprawiedliwy wyrok- napotkawszy wzrok Lisy szybko dodał- jego zdaniem. Powiedział też, że podobno kapitan zwariował i uciął rękę jakiegoś kusznika, a potem z jednym z poruczników i paroma szeregowymi targnął się na życie namiestnika miasta, jego córki i jej ukochanego.

- To wszystko? – dopytała Wiktoria.
- Zginęło kilku żołnierzy namiestnika i chorągwi S.O.L.A.R.
- Dziękujemy – powiedziała brunetka.
- Tak, dziękujemy – dodała blondynka.

            Generał wstał i ukłonił się królewnie. Następnie to samo zrobił wobec jej przyjaciółki. Wyszedł żołnierskim krokiem, a już po chwili echo jego kroków dobiegło z korytarza. W tym samym momencie o szyby zabębnił rzęsisty deszcz.

- Czy to coś zmieniło? – spytała ni to z wyrzutem, ni to z żalem Lisa.
- Znamy wersje jego żołnierza, zaufanego sądząc po stopniu – odparła niezbyt pewnie Wika.

            Lisa potrząsnęła z niedowierzaniem głową.

- Mam coś na ukojenie nerwów – stwierdziła van Wolfescu i wyjęła z szafki karafkę z białym winem.

            Nalała i po sekundzie wzniosła kieliszek z alkoholem w bezgłośnym toaście. Wychyliły tak po 2 kieliszki, kiedy do drzwi rozległo się pukanie.

- Proszę, wejść! – krzyknęła Wiktoria nie podnosząc się z wygodnego fotela.

            Dębowe drzwi otworzyły się i wychyliła się zza nich najpierw przyjemnie opalona głowa z orzechowymi oczami i krótkimi czarnymi włosami, a potem reszta ciała ponad trzydziestoletniego mężczyzny, Wiktora van Ionescu, który był dowódcą garnizonu w Bukadamie.

- Panienki wybaczą – zaczął pokornie kłaniając się Wice, która natychmiast wyprostowała się na fotelu – właśnie przyszedł list do Lisy Green.

            Blondynka momentalnie stanęła. Były tylko 2 osoby, które mogły do niej napisać. Jedną była jej matka, a drugą Syriusz Black. Pytanie kto z nich zdecydował się wysłać list? Oboje mogli mieć tylko 2 powody żeby to zrobić.

            Brunet podał lisie list i wyszedł jeszcze raz przepraszając za przerwanie wieczornego spokoju królewny. Oczy mu się lśniły, kiedy na nią spoglądał, ale nie był w tym względzie ani pierwszym ani ostatnim facetem.

- Kto pisze?
- Matka.
- I?
- Będzie tu jutro ze skromną delegacją.
- No to jeszcze po jednym i do spania!- krzyknęła radośnie Wiktoria.

***

            Jeszcze przed przybyciem białomagicznej delegacji do pokoju Wiktorii zapukał niespodziewany gość. Wiktoria otworzyła drzwi tłumiąc ziewnięcie.
 
- Hej – przywitała ją Tamara.
- Cześć – odpowiedziała okularnica – nie miałaś być jeszcze na wsi?
- Wszyscy wyjechali to wróciłam z Falkiem do miasta.

            Wiktoria gestem zaprosiła koleżankę do środka.

- Falkiem?
- Mój chłopak.

            Mina panny van Wolfescu początkowo zdradzała zaskoczenie, potem niedowierzanie by przejść w kiepsko zamaskowany żal, aż wreszcie wyraziła radość. A to wszystko w ciągu dwóch uderzeń serca!

- Gratulacje! – wypaliła nim Tamara zdążyła o to zapytać.
- Dzięki – bąknęła szczęśliwa dziewczyna – Wydawało mi się, że na początku nie ucieszyłaś się z tego powodu.
- Nie, to nie to.
- A co?
- Po prostu każdy znajduje sobie drugą połówkę, tylko ja nie – wyjaśniła starając się ukryć dąsy.
- Nie marudź, przynajmniej nie jesteś w więzieniu lub martwa – pocieszenie było brutalne.
- No tak – wydukała Wika – Nie zrozum mnie źle. Po prostu…
- Rozumiem – potwierdziła Tamara ze szczerym uśmiechem.

            Wiktoria wyszczerzyła ząbki w podzięce.

- Co do więzień – zmieniła temat – niedawno przybyła tu Lisa Green, znasz ją pewnie?
- Słyszałam o niej.
- Kombinuje jak odbić Lena – wyjaśniła jakby nigdy nic brunetka – co więcej wczoraj przesłuchiwany był kapral z jego chorągwi, który dotarł wreszcie do nas. A i jeszcze dziś ma tu wpaść delegacja z Czarnolasu, czarodzieje.
- Rodzina Green?
- Chyba tak, nie lubisz ich?
- Nie znam.

***

            Lisa dołączyła do dziewczyn po obiedzie. Po krótkiej ceremonii przywitania, przedstawienia i wymiany wspomnień o chłopaku łączącym ich losy dziewczyny zebrały się w pokoju Wiktorii.

            Godzinę później przyszedł po nie Jon van Ionescu i poprosił o przejście z nim do jednej z komnat używanych do narady. Droga upłynęła im w milczeniu, chociaż szef wywiadu od czasu do czasu rzucał niespokojne spojrzenia w stronę Tamary.

            Jon otworzył drzwi do komnaty, wpuścił dziewczyny i wszedł za nimi. Wewnątrz czekał na nie generał van Abramescu, siwa czarownica w podstarzałym wieku, matka Lisy, król Marc, dwóch czarodziejów oraz Robert van Ionescu.

- Witajcie – przywitał je Marc I.
- Wasza wysokość – odpowiedziały kobietki.
- Są z nami panie Lena Green – wskazał matkę Lisy ubraną w prostą czarną szatę podróżną- i Alice McKean – wskazał staruszkę – oraz panowie Syriusz Black – mężczyzna o kręconych, ciemnych i długich do ramion włosach podniósł się i ukłonił w stronę Wiktorii i jej towarzyszek – oraz… jak się nazywasz? – spytał ostatniego czarodzieja.
- To jest Will – wyjaśnił Black.

            Lisa pomachała mamie i Syriuszowi. Wiktoria dygnęła uprzejmie w stronę gości, a Tamara poszła za jej przykładem. Jon wskazał im miejsca przy prostokątnym stole naprzeciw gości z Czarnolasu. Król i generał siedzieli przy jednym z krótszych boków, a ojciec i syn van Ionescu przy drugim.

- Zebraliśmy się tu w związku z misją pani Green na obszarze naszego kraju – oznajmił Robert van Ionescu – może pani pokrótce wyjaśnić na czym ma ona polegać.
- Dziękuję – mama Lisy wstała – nie wiem czy są szanowni państwo oraz Wasza Królewska Mość świadomi czym jest magia żywiołów? – Marc, Wika, Tamara oraz duet van Ionescu pokręcił przecząco głową- a pan? – dopytała generała.
- Lata temu ojca często odwiedzał jeden z poszukiwaczy z jakiegoś południowego kraju.
- Och, tak to bardzo możliwe – zgodziła się czarodziejka – tym, którzy nie wiedzą pokrótce wyjaśnię. W latach starożytnych, kiedy nie istniały jeszcze państwa a Międzymorze było dziką krainą istniało coś takiego jak magia żywiołów. Magia dana nam przez 5 bóstw…
-  …niektórzy zwą to kontrolą nad żywiołami – przerwał jej Black.
- Rzeczywiście funkcjonuje i taka nazwa – przyznała Lena ganiąc towarzysza za wchodzenie jej w zdanie – jak już wyjaśnił Syriusz magia ta polega na kontroli nad danym żywiołem.

            Zebrani słuchali w skupieniu i milczeniu. Jon van Ionescu uniósł dłoń chcąc zabrać głos. Lena zgodziła się na to.

- Myślałem, że wy, czarodzieje potraficie kontrolować żywioły…
- Poniekąd masz rację – zgodziła się Green – nie jest to jednak kontrola absolutna. Przykładowo nie mam wpływu na pogodę a to wiąże się z tym o czym mówimy. Co więcej magia żywiołów pozwala kontrolować poza żywiołami także pogodą, ale dzięki niej mogą to robić także zwykli ludzie, nie będący białymi lub czarnymi magami.
- Jak to?!- gwałtownie zareagował van Abramescu.
- Każde bóstwo dało nam jeden artefakt, który pozwala na to jego posiadaczowi- odpowiedziała Green – niestety ostatnie udokumentowane użycie dotyczy Wodnego Pierścienia około 370 lat temu w Zamku Rady przez jednego z wodzów Indian…
- Teraz mamy poszlaki, że jeden z artefaktów znajduje się na północy waszego kraju – dodał Black, a oczy dziewczyn zaiskrzyły.

***

            Wieczorem po spotkaniu w sprawie magii żywiołów Lisa spotkała się z delegacją czarodziejów omówić temat odbicia Lena Tao z więzienia w Norfdamie przy okazji poszukiwań niewidzianego od setek lat artefaktu.

            Wiktoria i Tamara, której nie chciano dopuścić do rozmów po ustaleniu, że nie zna ona nic w temacie magii żywiołów postanowiły udać się na miasto, aby przy kawie w spokojnym miejscu swobodnie pogawędzić o szansach na odnalezienie przez czarodziejki i czarodziejów jakiegokolwiek artefaktu lub chociaż wyswobodzenia Lena.

            Postanowiły wybrać się do jednej z nowych kawiarni powstałych w drodze ze Szponów Króla do centrum miasta. Ruch na ulicach tego dnia był mniejszy niż zwykle z powodu deszczu, który siąpił od dobrych dwóch kwadransów. Z drugiej strony dzięki temu nie niepokojone przez nikogo dotarły do kawiarni.

            W środku nie było zbyt wielu klientów. Gdzieś pod najbardziej odległą ściana od wejścia siedział samotny mężczyzna, kawałek od niego staruszka, a w kącie zielonowłosa kobieta, która wydała się Tamarze znajoma. Dziewczyna zatrzymała się z tego powodu tak gwałtownie, że Wiktoria wpadła na nią.

- Au – królewna przetarła ramię – coś się stało?
- Bardziej ktoś.
- Nie rozumiem – wyznała brunetka rozglądając się wewnątrz  budynku.
- Poczekaj.

            Tamara niepewnym, powolnym krokiem ruszyła w stronę kobiety. Ta chyba ją dostrzegła podniosła głowę i skierowały na siebie wzajemnie wzrok. Teraz już Tamara była definitywnie pewna, że zna tę postać.

- Jun! – pisnęła i ruszyła ku koleżance z poprzedniego świata.
- Tamara! – zielonowłosa wstała.

            Wiktoria podeszła do nich zmieszana i niepewna co o tym sądzić.

- Poznaj Jun Tao – rzekła do niej Tamara wskazując na uśmiechniętą zielonowłosą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz