"Duma powinna być pancerzem, nie mieczem"
Henry de Montherlant
Rozdział 9
Poniewierana duma
Życie
w co rusz nowej wiosce, pół roku w Stepowych Polach, skąd uciekła do Twierdzy
Kresowej przed szykanami, którą opuściła po upojnej, upokarzającej nocy z
ex-kochanką własnego brata – Danutą van Kresuescu. Trafiła wreszcie do jednej z
wiosek, gdzie została zatrudniona przez władające nią małżeństwo van Hopfer.
Wydawało się, że wszystko układało się w sposób pożądany przez June. Wreszcie
miała gdzie mieszkać, co robić i z kim spędzać czas. Mogła też w spokoju
nasłuchiwać wieści o bracie i jego znajomych.
Wszystko
zmieniło się po ów feralnej imprezie, kiedy pijany szlachcic obiecał zwycięscy
konkursu pójście do łóżka z wybraną przez niego córką jednego z poddanych. Jak
nie trudno zgadnąć wywołało to opór i zarzewie buntu wśród ojca i jego
znajomych. Sprawę w końcu załagodził sam van Hopfer jednak jego ceną była June
i jej ciało. Od tego czasu została regularną kochanką mężczyzny. Odczuwała z
tego powodu nienawiść do niego oraz siebie, a także pogardę do właśnie samej
siebie, spowodowaną sypianiem z mężem swojej jedynej przyjaciółki w tym
świecie. Jako, że nic nie trwa wiecznie, związek June i jej kochanka wyszedł
pewnego dnia na światło dzienne i zdekonspirowana kobieta musiała opuścić
kolejne miejsce zamieszkania.
Nie
wiedząc co ze sobą zrobić June postanowiła udać się do stolicy. Czekała ją długa droga, a znikąd nie miała
szans na pomoc. Cały dobytek zmieściła w małym tobołku. Miała tam raptem
bieliznę, kilka ubrań, trochę pieniędzy zarobionych podczas pracy w dworku van
Hopferów i Twierdzy Kresowej oraz bochenek chleba otrzymany od jednej z
wieśniaczek. Na nic więcej liczyć nie miała jako, że uważana była za podłą sukę
– łagodnie rzecz ujmując. W takim przypadku z pewnością nie dostałaby nic od
mieszkańców wsi, jednak zgodnie z ich zwyczajami nie godzi się wypuszczać
wędrowca w daleką drogę bez wyprawki w postaci skromnego posiłku. W związku z
tym wieśniacy ustalili, że dostanie od nich bochenek chleba i trochę malin.
Owoce zjadła pierwszego dnia po wyruszeniu, chleb pozostawiła na kolejne dni.
Jako,
że ostatnie jej miejsce zamieszkania znajdowało się nieopadal Stepdamu –
jednego z większych miast na południu Rumlandii – to właśnie tam spędziła
pierwszą noc swojej drogi na północ. W najtańszej garkuchni, ubogiej dzielnicy
miasta zjadła obiadokolację i przespała się w miejskim przytułku. Jeszcze przed
wejściem do budynku długo walczyła z własną dumą, jednak wkrótce uznała, że
pora schować ją w kieszeń i lepiej spędzić noc we względnie bezpiecznym,
strzeżonym miejscu z żulami, bezdomnymi i pospolitą drobną bandyterką niż tymi
samymi ludźmi na ulicy.
Na
swoje nieszczęście miejsce nie było aż tak dobrze pilnowane jak sądziła,
dlatego też kiedy obudziła się rano nie miała przy sobie nic ze swoich
oszczędności. Optymistycznie uznała, że dobrze iż nie skradli jej chleba, ubrań
oraz resztek godności.
Wyruszyła
w dalsza drogę. Tygodniami idąc pieszo dotarła do Twierdzy Stepowej. W tym
czasie żywiła się wyłącznie owocami znalezionymi w lasach i na polach. Unikała
wiosek i miasteczek. Potężna twierdza jednak przykuła jej uwagę. Liczyła też,
że tutaj znajdzie chociaż jakąś skromną pomoc nawet za cenę utraty szacunku dla
samej siebie, swoich zasad i zasad postępowania w kontaktach interpersonalnych.
Twierdza
Stepowa była pierwszym miejscem w jakim zatrzymała się po przybyciu do tego
przeklętego kraju. O ile dobrze pamiętała namiestnikiem był tam Robert van
Petescu. Mężczyzna darzył ją szacunkiem, a nawet pomógł wieść godne życie. Z
całą pewnością wynikało to z faktu, iż jego brat jeszcze w czasach wojny
domowej walczył po stronie króla Marca I, czyli tej samej co jej brat.
Dodatkowo to właśnie Len jako pierwszy wzniósł broń dla nowego monarchy.
Generał van Petescu z tego powodu bardzo szanował Tao i informacje o tym
szacunku przekazał bratu. Korzyści z tego wyniosła do tej pory wyłącznie June.
Zbliżając
się do twierdzy dostrzegła znajome chorągwie z białym sokołem na niebieskim
tle. Znak, że władający ród nie uległ zmianie. O ile pamięć ją nie myliła
zdrowie Roberta było całkiem niezłe w związku z czym istniały naprawdę duże
szanse, że w dalszym ciągu jest on namiestnikiem.
Do
miasta wkroczyła bez żadnych problemów. Historia June Tao była raczej znana w
Twierdzy Stepowej i, o ile żadne plotki nie zakrzywiły jej mogła liczyć tu na
wsparcie mieszkańców a nawet i rządzącego rodu.
Pierwszy
problem dotknął ją przy próbie wejścia do centralnego budynku, gdzie członkowie
rodu van Petescu żyli, spędzali czas i administrowali twierdzą. Otóż na miejscu
okazało się, że namiestnik Robert wraz z synami wyjechał w delegację do stolicy
i nie będzie go jeszcze wiele dni. W tym czasie rządy sprawował nieznany
kobiecie z nazwiska dowódca garnizonu. W takim wypadku uznała, że przeczeka noc
gdzieś w ustronnym miejscu i ruszy dalej o brzasku.
Kolejnym
przystankiem na jej trasie był Amstereszt, drugie największe miasto w kraju.
Dotarła tam po około trzech tygodniach błądzenia polnymi drogami. Nad miastem
wisiały chorągwie przedstawiające złoty młot na tle czarno- czerwonych
poziomych pasów. Nie wiedziała do jakiego rodu należy ten herb, a nawet gdyby
znała wysoce wątpliwe było żeby był to przedstawiciel znanego jej rodu. Prawdę
mówiąc do tej pory jej opinie o szlachcicach były skrajnie różne. Szczere
gardziła Danutą van Kresuescu i panem van Hopfer. Lubiła i żałowała tego co
wyrządziła jego żonie, Sylvii. Ceniła ród van Petescu i żałowała, iż nie
natrafiła na żadnego ze znanych sobie członków tego ostatniego podczas
ostatniego pobytu w jego rodowej twierdzy.
- Nazwisko! – warknął strażnik przy bramie
miasta.
Ubrany
był w ciemną kolczugę z wygrawerowanym herbem rodu rządzącego miastem. W dłoni
trzymał halabardę, a jego szyszak zdobił pióropusz. Dziwne ozdoba, aczkolwiek w
pewnych kręgach świata, z którego pochodziła June uznane by to było za
estetyczne lub nawet modne. Być może namiestnik tego miasta jest koneserem
mody? Myśl o tym wydała się kobiecie dziwna, infantylna oraz śmieszna.
- June Tao – przedstawiła się zgodnie z
prawdą.
- Ciekawe – stwierdził strażnik.
- Co jest takie ciekawe?
- Twoje nazwisko! – krzyknął drugi
strażnik wychodzący z masywnie zbudowanej, kamiennej bramy miasta.
- June Tao – powtórzyła spokojnie.
- Słyszałem kretynko!
Strażnik
stanął w linii równo z kolegą.
- Znajomo brzmi – stwierdził ten, który
pierwszy spotkał pannę Tao.
- Dziwisz się! Przecież tak samo miał na
nazwisko tamten Tao!
- Faktycznie!
- Co z nią zrobimy?
- Wypuścić nie możemy, wpuścić też dziwnie…
- Więc?
June
przysłuchiwała się skonsternowana tej rozmowie.
- Ty jej pilnuj ja pójdę do porucznika. –
zadecydował ten, który nazwał ją kretynką.
Oczekiwali
w milczeniu kilka dobrych minut. W tym czasie jednymi słowami jakie padały były
te skierowane przez strażnika do innych ludzi odwiedzających miasto. Wśród nich
znaleźli się trzej kupcy, delegacja chłopów z pobliskiej wsi, patrol zwiadowców
oraz karawana z jednej z miejskich manufaktur ruszająco z wyprodukowanym
towarem na zachód kraju.
Wreszcie powrócił
strażnik z innym mężczyzną. June domyśliła się, że jest to wspomniany wcześniej
porucznik. Ubrany był w ciemnoszare napierśniki oraz fragmenty zbroi płytowej
od pasa w dół. Tylko buty miał ze zwykłego materiału. On sam jawił się jako
mężczyzna w sile wieku z wieloma plamami siwych włosów w przerzedzonej
jasnoblond czuprynie. Miał wiele blizn i bruzd na twarzy, a jego oczy
obrazowały zmęczenie życiem i służbą w armii. Z pewnością było to jedne co w
życiu umiał i nigdy nie robił nic innego.
- To ona? – spytał strażników
- Tak jest! – odpowiedzieli chórem.
Mężczyzna
przyjrzał się June dokładnie. Ona sama nie odczuwała w związku z tym żadnego
dyskomfortu. Czułe się zupełnie obojętnie.
- Paniczkowie Jon i Petr przebywają u ojca
– stwierdził porucznik – oni najlepiej znajdą tego całego Tao – oznajmił –
chodź za mną, pani – zwrócił się do zielonowłosej.
June
skinęła głową i ruszyła za porucznikiem do wnętrza miasta. Kroczyli na początku
główną drogą mijając stare kamienice, lecz bardzo szybko skręcili w kręte i
wąskie uliczki. Minęli miejskie speluny, tani burdel, w końcu miejskie
targowisko i wrócili na główny trakt miejski. Stamtąd w kilka minut dotarli do
okazałego pałacu. Sterczały nad nim 4 wieże, na każdej wisiała olbrzymia
chorągiew z herbem rodu władającego miastem.
- Zawołaj panicza! – krzyknął porucznik do
strażnika bramy do pałacu.
Sam
poprowadził June pod rękę do jednej z ławek przed pałacem. Usiedli tam i milczeli. Kilkanaście minut
później z pałacu wyszedł brunet. Ubrany w kapelusz z rondem zasłaniającym mu
połowę twarzy.
- Jon van Ionescu – przedstawił się
ściskając rękę June.
- June Tao.
- Możesz odejść – rzekł do porucznika.
Usiadł
na miejscu zwolnionym przez żołnierza. On sam nie wyglądał ani na żołnierza,
ani na namiestnika miasta. Bardziej sprawiał wrażenie ekscentrycznego
szlachcica, nie mającego co robić z fortuną i masą wolnego czasu.
- Jesteś siostrą Lena? – spytał bezpośrednio,
patrząc jej przy tym w oczy.
- Tak.
Zamyślił
się na krótką chwilę.
- Poznałem go z bratem, Petrem kiedy
jeszcze trwała wojna domowa – odpowiedział – obecnie mój brat jest namiestnikiem
miasta. Ojciec, Robert doradza królowi, a ja sam pełnię także służbę dla
naszego Jaśnie Wielmożnego Pana.
Kobieta
skinęła głową. Nie miała pojęcia po co Jon mówi jej o tym.
- Mówię ci o tym dlatego żebyś wiedziała,
że tak samo my jak i twój brat wszystko co robimy, robimy dla dobra króla i
królestwa – jakby odgadł jej wątpliwości.
Ponownie
skinęła głową.
- Chciałbym żebyś została z nami przez
jakiś czas – zaproponował – do czasu – widząc jej nerwowy ruch dał jej znak by
dalej go słuchała – aż wraz z ojcem udamy się do stolicy. Tam spotkasz się z
przyjaciółmi brata, a być może także i swoimi.
- To znaczy? – dopytała.
- Tamara Tamao to nie jest twoja znajoma? –
spytał Jon, patrząc na nią podejrzliwie.
- No jest, poznaliśmy się… - głos jej się
załamał, nie wiedziała jak to wytłumaczyć.
- W innym świecie – dokończył za nią van
Ionescu – twój brat wspominał o tym kiedyś.
June
odczuła ulgę. Skoro Len opowiedział temu człowiekowi o swoim pochodzeniu, a
więc pewnie i świecie, z którego pochodzi to musiał mu zaufać, a to oznaczało,
że i ona mogła mu zaufać. Może i Jon van Ionescu ubierał się nieco
ekscentrycznie i różnił się od innych szlachciców, których poznała do tej pory
w tym przedziwnym świecie, ale coś w tym jak mówił i rozumiał jej zachowanie
mówiło jej, że to nie jest zły człowiek.
Istotnie
w ciągu pierwszych dni pobytu June w mieście, Jon był bardzo miły i uczynny.
Załatwił jej małą komnatę, w której mogła mieszkać. Przysłał sługę z kilkoma bogato
zdobionymi sukniami. W końcu przedstawił ją ojcu i bratu. Oboje wydali się jej
miłymi szlachcicami, którzy całe swoje życie poświęcają sprawą królestwa.
Zrobiło to na niej wrażenie.
W
końcu przedostatniego dnia przed wyruszeniem do stolicy Jon zaproponował June
by jako siostra oficera zasłużonego dla nowej, lepszej Rumlandii wzięła wraz z
nimi udział w skromnej uczcie na pożegnanie seniora rodu. Zgodziła się. Nie
miała nic lepszego do roboty, a i sami panowie van Ionescu robili na niej jak
najlepsze wrażenie.
Na
samej uczcie pojawiła się elita miasta i okolic. Łącznie jakieś – na oko panny
Tao – 60, może 70 osób. W większości małżeństw. Byli właściciele największych
manufaktur, właściciel domu handlowego, osoba odpowiedzialna za targowiska
miejskie i podmiejskie, rodzina van Ionescu i wiele innych, znacznych na
lokalnie osób z partnerami i partnerkami życiowymi.
W
czasie uczty June siedziała z dala od Jona i jego rodziny, lecz było to
wytłumaczalne tym, że nie była żoną żadnego z panów van Ionescu. Nie oznaczało
to, iż nie miała z nimi kontaktu. Dwukrotnie tańczyła z namiestnikiem miasta,
Petrem. Ojciec Robert przypijał do niej od czasu do czasu i to pomimo dość
znacznej liczby osób siedzących pomiędzy nimi. Wreszcie sam Jon zachowywał się
wobec niej o wiele śmielej niż uprzednio. Kobieta tłumaczyła to sobie wypitym
przez niego alkoholem.
Kiedy
uczta się zakończyła panicz van Ionescu zaoferował się jako towarzystwo June w
drodze do komnaty. Zgodziła się. Prawdę mówiąc nie miała nic do gadania w tej
kwestii. Jon i tak zrobiłby to co by chciał – w końcu to on był bratem
namiestnika miasta.
- Dobranoc – powiedziała Tao i już chciała
dziękować za odprowadzenie i zamykać drzwi, kiedy Jon uniemożliwił jej to.
Złapał
ją za nadgarstki niezwykle mocno i pociągnął ku sobie. Omyl się nie
przewróciła. Przynajmniej zrobiłaby to, gdyby jej nie ściskał. Chciała coś
powiedzieć, lecz Jon przyłożył jej dłoń do ust. Drugą ścisnął ją za pośladek.
Pisnęła z bólu.
- Pora odpracować gościnę – stwierdził Jon
pchając ją do pokoju.
- Nie chcę – zapiszczała w proteście.
- Nikt cię nie pyta czego chcesz –
zawyrokował zamykając drzwi i rozwiązując troczki spodni.
Resztę
nocy spędzili w łóżku June. Podobnie było ostatniej nocy. W między czasie
stosunek Jona do dziewczyny zmienił się. Nie był już szarmancki, uczynny i
pomocny. Teraz okazywał jej wyższość i podkreślał, że jest zdana na jego łaskę
i nie łaskę. Nie wiedział, jednak że dla niej to nic nowego w tym świecie. Tak
samo wobec niej zachowywało się tu już kilka – jeżeli nie kilkanaście – osób. Sytuacja
nie zmieniła się w czasie drogi.
Za dnia kobieta jechała w
towarzystwie głowy rodu, ojca chłopaka, Roberta. Wysłuchiwała od niego wielu
pasjonujących opowieści o samej Rumlandii jak i całym kontynencie zwanym
Międzymorzem oraz potężnej puszczy leżącej na jego wschodnim krańcu, która
nazywana była Czarnolasem. Słuchała także o rozmaitych bestiach zamieszkujących
puszczę oraz czarodziejach i czarnoksiężnikach.
W nocy „ogrzewała
posłanie” Jona jak nazywał to on sam. Z każdym kolejnym dniem sposób w jaki
uprawiali seks był coraz mniej przyjemny dla kobiety. Jon ujawniał wtedy pełnię
swojej władzy nad nią i coraz bardziej ją upokarzał. June nie protestowała
jednak. Wiedziała, że jedynie w ten sposób może trafić do stolicy i spotkać się
tam chociażby z Tamarą, jeśli Jon nie okłamywał jej na temat miejsca gdzie
przebywała Tamao. Z drugiej strony po co miałby to robić? No i nie mógł przecież
wymyślić tego, że dziewczyna mieszka w stolicy skoro jej nie znał…
- Powiem ci prawdę – powiedział Jon dnia,
w którym mieli wjechać do Bukadamu – nigdy nie lubiłem się z twoim bratem, ale
po tym co razem robiliśmy mogę uznać, że nasze rachunki zostały wyrównane.
Myślę, że on sam to zrozumie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz