"Nadzieja jest kapitałem życia"
przysłowie tureckie
Rozdział 8
Podroż na zachód
Akiko
była w szoku po usłyszeniu ostatnich słów Lucy Thai. Ambasadorka Ordy wyraźnie
dała jej znać, że słyszała, a może i widziała jej siostrę przed śmiercią Ayumi.
To by oznaczało, że miała w tym swój udział. Nie zdziwiłoby to specjalnie Akiko.
W końcu nie było tajemnicą, iż zbiegły z kraju książę Filip wraz z pułkownikiem
Denisem van Nicolescu ukryli się w Ordzie, czyli kraju pochodzenia Lucy.
Na
szczęście Akiko nie miała zbyt wiele czasu na rozmyślanie nad tym. Już wkrótce
musiała stawić się na wyjazd na Zachód, gdzie udać się miała z Anakinem.
Mężczyzna pochodził z Państwa Czarnej Wrony. Prawdopodobnie był jednym z
najlepszych - jeśli nie najlepszym - wojownikiem na całym kontynencie. Akiko
poznała go jeszcze przed odsiadką. Anakin wtargnął wtedy do wiejskiej chaty, w
której przebywali Len i Natasza. Brutalnie zmusił Tao do walki, a następnie
dotkliwie ranił. Od tego czasu wiele się, jednak zmieniło i przy ponownym
spotkaniu uratował Akiko przed zamordowaniem z rąk jej znajomej z dawnych lat.
Wreszcie
wyznaczonego dnia Namada doczekała się przybycia Vadera. Mężczyzna ubrany był w
czarny, podróżny płaszcz i ciężkie buty tego samego koloru. Podjechał wozem
załadowanym sporymi worami. Ich zawartość pozostawała tajemnicą.
- Mam nadzieję, że nie czekałaś zbyt
długo - powiedział zamiast przywitania.
- Nie.
- Wsiadaj - wskazał jej miejsce obok
siebie - czeka nas długa droga, a i czas ciekawy.
Akiko
z gracją zajęła miejsce obok niego.
- Co się dzieje w świecie? - spytała na
wydechu.
- Orkowie rosną w siłę - zaczął opowieść
Anakin zmuszając przy tym konie do ruszenia - wiesz ich wyspa nie jest znowuż
tak wielka żeby po pierwsze się tam pomieścili, a po drugie wyżywili. Z resztą
jak jesteś takim Orkiem to nie masz zbyt wielu zajęć, więc szukasz okazji do
wyprawy na wojnę.
- Sugerujesz, że...
- Nic nie sugeruję. - przerwał jej
gwałtownie, lecz chłodno i z siłą spokoju w głosie - za każdym razem tak było,
jest i będzie.
Akiko
zamyśliła się nad słowami towarzysza podróży. Miał wiele słuszności i nie mogła
temu zaprzeczyć. Mimowolnie nasunęło jej się skojarzenie w Wilkołakami i
Kotołakami z Czarnolasu. To i to były dzikie bestie, które za nic miały ład i
spokój. Dla liczyło się mordowanie, palenie i podbój. W czasie wolnym od tych
czynności gromadziły siły do dalszej lub ponownej próby ekspansji.
- Masz rację - powiedziała wreszcie -
jaki był zwykle rejon ich najazdów?
- Czerwoni, Orzeł Biały, a przy
wyjątkowo niesprzyjających wiatrach znosiło ich aż do nas. Kiedy wicher hulał w
odpowiedni sposób znosiło ich poza kontynent, a przy najmniej jakąś tam część,
ewentualnie topili się przed zejściem na brzeg.
- Wiesz, gdybyś mówiła tak beztrosko o
śmierci istot żywych w innym kontekście, to chyba bym się obraziła.
- Nie zrobisz tego, nie masz dokąd pójść
- zakończył z chytrym uśmieszkiem.
Nim
Akiko się zorientowała, byli już poza murami Norfdamu. Po ponad dwóch latach
wreszcie opuszczała to okropne i pełne złych wspomnień miejsce. Co prawda żal
jej było, że nie mogła pomóc swojemu dawnemu zwierzchnikowi, który dalej
przesiadywał tam. Nie ulegało bowiem żadnym wątpliwością, że Jon van Nordescu
nie zamordował Lena. Gdyby tak zrobił, wiedziałby o tym cały kraj. Na pewno
pochwaliłby się zgładzeniem niewygodnego więźnia.
Czasami
Namada zastanawiała się dlaczego w tamtej sytuacji zaatakowana została właśnie
narzeczona Tao, a nie on sam. Mając kusze nie trudno byłoby pozbawić go życia.
Śmierć Nataszy nic nie zmieniała w ogólnym rozrachunku. Jej jedynym skutkiem
było złamanie hartu ducha jej narzeczonego i rykoszetem uwięzienie go w lochach
Norfdamu. Równie dobrze można byłoby wyeliminować go i to na znacznie dłużej,
mordując go. Nasuwało jej to dwa wnioski, albo zleceniodawca był psycholem
czerpiącym radość z ludzkiej rozpaczy albo miał wobec Lena plany w przyszłości
i chciał go tylko na jakiś czas usunąć z planszy, na której toczyła się gra o
władze w kraju. Chociaż biorąc pod uwagę sojuszniczą oś Indianie- Orda- Związek
Czerwonych i nasilenie aktywności Orków wiele mogło ulec zmianie. Czyżby
nadchodził czas dużych przemian na arenie międzynarodowej? Akiko nie miała
pojęcia jak wygląda front na wojnie Czerwonych ze Złotą Armią, ale być może
jest to przyczynek do większej wojny. Tylko kto miałby stanąć za Złotymi? Na
pewno Księstwo Srebrnej Armii - to w końcu ich wasal - ale poza tym? Kraj
Białego Orła mógłby to zrobić żeby Czerwoni nie wzmocnili się za bardzo, ale
mając na karku inwazję barbarzyńskich stworów z Morza Północnego, nie będą
skorzy do walki na kilku frontach. Czarna Wrona identycznie, zwłaszcza że
graniczy z Indianami i Ordą. Rumlandia wciąż była zbyt osłabiona po niedawno
zakończonej wojnie domowej, a Skandynawia nie zechce zapewne walczyć o zmianę
swoich granic mając je tak dobrze strzeżone przez rzeki i morze. Ludzie z
północy walczyć mogli tylko z bestiami z Czarnolasu, lecz problem w tym, że z
ich terytorium graniczyli głównie Czarnoksiężnicy i na malutkim odcinku
Kotołaki.
- O czym tak myślisz? - pytanie Anakina
sprowadziło ją na ziemię.
Rozejrzała
się wokół wciąż zamyślona i jakby nieobecna. Byli już kilka kilometrów za
miastem rodu van Nordescu. Zewsząd otaczały ich pola uprawne i łąki, na których
aktualnie pasło się bydło - głównie krowy.
- O polityce - odpowiedziała lakonicznie.
- To śliski i niebezpieczny temat.
- Racja - zgodziła się z ożywieniem -
sam jednak przyznasz, że sojusz Związku z Indianami i Ordą jest czymś niby
logicznym z uwagi na charakter tych państw, ale jakby wymierzony w kogoś lub
coś.
- To prawda - Anakin nic nie ułatwiał,
więc to kobieta musiała kontynuować temat.
- Myślę też czy wojna ze Złotą Armią ma
z tym jakiś związek, bo jeśli tak to ktoś musiałby ją wesprzeć.
- Nic takiego się nie stanie -
zaprzeczył Vader patrząc w dal.
- Dlaczego?
- Powszechnie wiadomo, że umowy pomiędzy
wspomnianą przez ciebie trójką zawierają punkty mówiące o tym, że wypowiedzenie
wojny jednemu z tych państw skutkuje wypowiedzeniem jej pozostałej dwójce.
Włączenie się kogokolwiek do walki złoto- czerwonej skutkuje de facto właśnie
tym, że zaczyna się wojnę ze Związkiem.
- Niby tak, ale nie do końca.
- Właśnie do końca, bo jak poinformujesz
Dymitriburg, że będziesz z nimi walczyć?
- Wyślę delegacje.
- Która powie na miejscu, że...
- Przystępuje do wojny przeciw nim.
- A zrobi to jak?
Akiko
wiedziała już co ma na myśli Anakin i dlaczego tak sprytnie podpisana umowa
jest śmiertelnie groźna dla każdego, kto nie chce wojować z trójporozumieniem.
Dalszą
drogę tego dnia przebyli w ciszy. Mijali wioski, miasteczka, pola, łąki i lasy.
Pierwszym dużym obiektem jaki pojawił się na ich trasie była Twierdza Jesienna.
Nad najwyższą wieżą powiewały flaga Rumlandii oraz herb rodu van Augustescu.
Akiko mimowolnie pomyślała o Florentynie van Nordescu i jej narzeczonym, a może
już mężu? Szybko przegoniła jednak tę myśl z głowy. Nie zajeżdżali do środka za
co dozgonnie dziękowała -w duchu - swojemu towarzyszowi podróży.
W
ciągu kolejnych dni i nocy mieli minąć jeszcze rzekę Jesionkę przez, którą
dotrzeć mieli do pierwszego ordyńskiego miasta jakim był Nowy Most. Stamtąd
przez miasta Hordę i Mokre Pola mieli dotrzeć do granicznej rzeki między Ordą i
Państwem Czarnej Wrony. Tam mieli dowiedzieć się czy lepiej udać się do brodu
na południe czy na północ. Do wyboru mieli przeprawę na wysokości Dziesięciu
Fortec Południa lub miasta Redstadt.
***
Jun
zadomowiła się na dobre w dworku na wsi. Do jej obowiązków należało zwykle
towarzyszenie pani domu, Sylvi w jej obowiązkach i rozrywkach. Obie damy były w
mniej więcej podobnym wieku, w związku z czym nie miały raczej problemu z
nawiązaniem koleżeńskich relacji.
Dzień
zwykle zaczynał się od pobudki. Jun budziła się wcześniej, mniej więcej o 7
rano. Myła twarz i w 15 minut doprowadzała się do takiego stanu żeby móc iść
obudzić swoją szefową i przyjaciółkę w jednym. Potem razem jadły śniadanie
doniesione do sypialni żony wójta wioski przez służbę. Następnie wykonywały
poranną toaletę i Jun towarzyszyła Sylvii w przyjmowaniu ewentualnych gości. Po
tej czynności następowała pora obiadu, a dalej to już zależało od kaprysu pani
domu.
Wszystko
toczyło się w miarę poprawnie do czasu wyprawienia przyjęcia z okazji
trzydziestych urodzin męża Sylvii. Pochodził on z jednej z bocznych gałęzi rodu
van Hopfer. W związku z tym wieść gminna niosła, że ma na nie przybyć głowa
rodu, czyli namiestnik Centrdamu Petr van Hopfer we własnej osobie.
Od
samego rana wszystko było przygotowane na ostatni guzik. Nad dworkiem poza flagami
kraju i rządzącego rodu pojawił się szary trójząb na żółtym tle z szarą obwódką
będący herbem rodu pana domu. Na co dzień nie był on zbyt przywiązany do swoich
rodzinnych barw, ale wizyta jej głowy mogła znacząco poprawić jego pozycję względem
chociażby kuzynów.
W
południe dotarła na wieść informacja, że Petr spóźni się i miejscowi mają na
niego nie czekać z rozpoczęciem. Urażony nazwaniem go "miejscowym"
lokalny van Hopfer zarządził, że nie wpuści krewnego na swoje przyjęcie - nawet
jeśli ten miałby go zrobić namiestnikiem rodowej posiadłości. Wobec tego
impreza rozpoczęła się godzinę wcześniej niż planowano, a więc o godzinie
15:00.
W
głównej sali dworku znalazło się około pięćdziesiąt osób - na oko Jun. Wśród
nich byli trzej zamożni kupcy z okolicy, jeden dobrze znający się z jubilatem będący
przejazdem, dwaj właścicieli manufaktur z żonami, pojawili się trzej lokalni
kułacy z żonami. Jeden z nich zabrał też córkę na wydaniu licząc na to, iż
wpadnie ona w oko paniczowi z miasta. Innych gości Tao nie znała.
Ona
sama ubrała się na tę okazję w elegancką czarną suknię, która idealnie
podkreślała jej kobiecość i wdzięki. Od samego początku przyciągała uwagę płci
przeciwnej, ale nic nie sugerowało, że nastąpi to co nastąpi.
Jun
miała wyznaczone miejsce po boku Sylvii. Kiedy jednak przyszła na miejsce
siedział tam jakiś nieznany jej wyrostek. Rzucił jej pogardliwe spojrzenie i
nie stwarzał nawet pozorów jakoby było mu głupio, że zajął jej miejsce. Wobec
tego usiadła na pierwszym wolnym miejscu jakie znalazła. Spoczęła pomiędzy ojcem
córy na wydaniu, a jednym z lokalnych kupców, który natychmiast zaczął zabawiać
ją rozmową.
Gawędzili
wesoło o wszystkim i o niczym. Wino lało się strumieniami. Jedzenia nie
brakowało, a wiejska orkiestra grała skoczne melodię gdzieś w koncie. W końcu
jubilat zarządził konkurs pomiędzy przedstawicielami czterech profesji. Z
miejsca zgłosił się kupiec siedzący obok Jun, jeden z kułaków, rzemieślnik z
pobliskiego miasteczka oraz szef manufaktury. Dopiero kiedy ustawili się na
podwyższeniu kilka kroków od stołu gospodarz oznajmił, że zabawa polega na jak
najszybszym wypiciu pucharu o pojemności półtora litra, wypełnionego winem, na
raz.
Nim
ochotnicy zdążyli zaprotestować dwie służki pana domu przyniosły cztery dzbany
i ustawiły je przed każdym z mężczyzn. Sylvia zachichotała. Zawtórował jej
arogant siedzący na miejscu przeznaczonym dla Jun. Jubilat czkał wesoło,
opowiadał coś swojemu przyjacielowi- kupcowi. W końcu podniósł dłoń - co
oznaczało konieczność podniesienia kufli przez zawodników. Kiedy każdy z nich
to uczynił wystartował ich. Zaczęli pochłaniać kolosalne ilości trunku. Jako
pierwszy nie sprostał zadaniu przedsiębiorca. Nie zdążył jednak nawet odstawić
naczynia gdy służka napełniła mu je do pełna.
- Trzeba wypić całe naczynie na raz -
przypomniał van Hopfer parskając śmiechem.
Rzemieślnik
opróżnił swoje naczynie jako pierwszy. Chwilę po nim to samo zrobił rolnik.
Pozostała dwójka męczyła się nie miłosiernie. Wreszcie po kilku minutach szef
manufaktury padł na posadzkę. Już po samej minie widać było, że jest pijany w
trupa. Nim ktokolwiek zdołał zareagować zwymiotował na posadzkę.
- Wynieść go - polecił służbie jubilat.
Kiedy
już się uporano z posprzątaniem po mężczyźnie, który przegrał z alkoholem,
kupiec wypił resztki wina ze swojego pucharu i ostatkiem sił uniósł go do góry
dnem nad głowę. Rozległy się oklaski.
- W nagrodę za wygraną - zaczął podpity
już van Hopfer - dam ci e... - rozejrzał się po sali - dupę córki jednej z
córek moich ludzi.
Tłum
zawrzał. Wypici i znajomi tryumfatora zaczęli domagać się przekazania mu
nagrody. Obrońcy moralności oraz znajomi młódki i jej ojca rozpoczęli protest.
Siedzący obok Jun ojciec "głównej wygranej" pociągnął ją za sobą w
kąt sali. Za nimi podążyli ich stronnicy.
- Precz ze zwyrolami! - krzyczeli z
bezpiecznego miejsca.
Zwolennicy
rzemieślnika ustawili się czymś przypominającym tyralierę naprzeciwko nich.
Niektórzy w dłoniach trzymali dzbany, inni puchary, kilku ściskało noże, a sam
główny zainteresowany nerwowo dotykał tasaka. Ich przeciwnicy byli nie
uzbrojeni.
- Przerwij to - pisnęła przerażona Jun
do Sylvii.
Ta
jej jedna nie usłyszała. Przesadziła z alkoholem i właśnie dwie służki wynosiły
ją pod pachy z sali. Sam szlachcic zataczał się właśnie z nogi na nogę w stronę
Tao. Objął ją w pasie i szepnął na ucho:
- Cho ze mną... to... ja cię... -
pijacki ton nie pomagał zrozumieć jego głosu - a ich... ja... uspokoję.
- Ok - zgodziła się niewiele myśląć.
Van
Hopher klepnął ją jeszcze w pośladek i polazł między zwaśnione strony. Tam
jakoś załagodził spór. Jun nie dosłyszała jak to osiągnął, lecz wiedziała co
teraz przyjdzie jej zrobić. Wychyliła cały puchar wina na raz i podążyła za nim
w stronę wyjścia.
Od
tej imprezy została kochanką męża swojej najlepszej i chyba jedynej w tym
świecie przyjaciółki. Przez kilka tygodni męczyła się w ten sposób. Dnie
spędzała w dalszym ciągu zwykle z Sylvią, a w nocy odwiedzał ją jej mąż.
Niestety lub na szczęście, któregoś dnia kiedy trzydziestolatek zadowalał Tao "od
tyłu" do pokoju, w którym byli weszła Sylvia. Wrzasnęła coś i podbiegła do
nich. Migiem spoliczkowała oboje i wybiegła z głośnym płaczem.
Jeszcze
tego samego dnia Jun została eksmitowana nie tylko z dworku, ale i ze wsi. Nie
wiedząc co ze sobą zrobić postanowiła wykorzystać niedawno nabyte zdolności
łóżkowe i nakłonić jednego z kupców w pobliskim miasteczku aby pomógł jej
dotrzeć do stolicy. Tam miała nadzieję spotkać przyjaciółkę z dawnych lat,
Tamarę albo kogoś znającego jej brata. Dość już miała tego małomiasteczkowego
lub wprost zaściankowego klimatu i zapachu z pola lub obory...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz