poniedziałek, 5 grudnia 2016

7. Więzień sumienia



"Nie możemy się dzielić na ludzi, którzy o wol­ność wal­czą
i
którzy na wy­wal­czoną wol­ność z założony­mi ręka­mi oczekują. "
ks. J. Popiełuszko
Rozdział 7
Więzień sumienia

            Po pobiciu przez narzeczonego Florentyny Len trafił do pokoju przesłuchań. Nie było w nim nikogo poza nim. Spędził tam bez jedzenia, picia i innych niezbędnych do życia rzeczy oraz towarzystwa innych osób kilkanaście godzin. Dla niego samego czas mógłby się zatrzymać. Nie kontaktował zbyt wiele. Obite i posiniaczone ciało dawało o sobie znać przy każdym nawet najmniejszym ruchu. Nie miał siły ani chęci by dać komukolwiek znać o swoim stanie. Postanowił nie dawać uciechy przydupasom namiestnika miasta i jego familii.

            Wreszcie do ciemnej celi weszły dwie osoby. Rozmawiały. Nie potrafił zrozumieć o czym rozmawiają, ale kiedy jedna z nich podeszła do niego - zrozumiał.

- Coś boli? - rozległ się nieznany mu głos.

            Nie odpowiedział.

- Hardy jest - zauważył drugi z Norfdamczyków.
- Zobaczymy ile wytrzyma.
- Kto go tak załatwił?
- Narzeczony panny Florentyny.
- Rewanż?
- Na to wygląda. W końcu omal go nie zabił.

            Zapadła cisza. Len spowalniał oddech. Mężczyźnie podeszli do niego w milczeniu. Jeden z nich złapał go pod pachy i wyciągnął jak worek kartofli z celi. Na korytarzu światło palących się pochodni omal nie oślepiło kapitana Tao.

- Boli? - spytał niosący go facet.

            Ponownie nie odpowiedział.

- Buntuje się - rzekł idący za nimi drugi z żołnierzy.
- Może szybka rozmowa wychowawcza? Wszyscy wiedzą, że oberwał, nikt się nie przyczepi o kilka siniaków więcej.
- Nie.

            Z przebiegu rozmowy, Tao wywnioskował, że ten z tyłu jest wyższy stopniem. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że obaj służą jeśli nie w Armii Rumlandzkiej to co najmniej garnizonie miasta.

            Nim oczy chłopaka przyzwyczaiły się do ciemności znalazł się w jakimś jasnym, dużym, przestronnie urządzonym pomieszczeniu. Pod jedną ze ścian stało kilka zasłanych łóżek. Był już kiedyś w podobnym miejscu. Było to niedługo po jego pojawieniu się w Międzymorzu. Pamiętał doskonale jak ranny trafił do punktu szpitalnego Twierdzy Dzikie Pola i jak odwiedziła go jedna z sióstr Namada... Zdaje się, że właśnie trafił do takiego samego rodzaju pomieszczenia w Norfdamie.

- Zaraz ktoś cię obejrzy - poinformował go starszy stopniem mężczyzna - pilnuj go - rzucił towarzyszowi i wyszedł trzasnąwszy drzwiami.

            Do sali weszła trójka żołnierzy w kolczugach, na których wygrawerowano herb rodu panującego nad miastem od wieków. Za nimi kroczyła kobieta około czterdziestki. Ubrana była w biały płaszcz przypominający kitel lekarski. Miała czarne włosy i zbyt ciemną karnację jak na warunki północy Rumlandii.

- Aneta von Schmeterling - przedstawiła się machinalnie - będę składać cię w całość.

            W asyście czwórki wartowników zajmowała się pobitym Lenem przez kilka godzin, po czym stwierdziła, że pacjent musi zostać w szpitalu jeszcze przez kilka dni. Połowa zbrojnych opuściła salę.

            Podczas tygodniowego pobytu na leczeniu Len polubił panią doktor. Rozmawiał z nią nader często. Oczywiście zwykle robili to gdy wartownicy oddalali się od więźnia. Przez pierwsze dwa dni dwójka wojów cały czas przebywała w miejscu pracy Anety. Potem przychodzili tylko na co godzinny obchód i sprawdzenie czy Tao nie ukrył się gdzieś lub nie zaryzykował porwania pani doktor.

            Podczas rozmów z von Schmeterling dowiedział się, że pochodzi ona z Państwa Czarnej Wrony. Miała 43 lata i była wdową. Jej mąż był kupcem. Podróżował na zachód. Często robił interesy z Czerwonymi. Został zamordowany przez orków podczas powrotu z jednego z zachodnich miast. Od tego czasu minęło dziesięć lat. Dzieci Anety dorosły, lecz ona nie zdecydowała się na ponowne wyjście za mąż. Dwójka synów medyczki została żołnierzami, córka wyszła za bogatego właściciela manufaktury, a ostatni z synów przyucza się na kapłana bóstwa ognia.

            Von Schmeterling ceniła Lena za jego lakoniczność. Mówiła mało, ale za to mógł słuchać do woli. Nie trudno było się domyślić, że nie miała zbyt wielu przyjaciół ani przyjaciółek. Z powodu swojego oszczędnego sposobu wysławiania się Tao nie czynił jej żadnych zarzutów z powodu błędów jakie popełniała, a było tego sporo.

- Dlaczego trafiłaś do Norfdamu? - spytał Tao ostatniego dnia pobytu w szpitalu.

- Wiesz po śmierci mojego śp. męża nie miałam co ze sobą zrobić- zaczęła smutnym tonem - rodzina zamiast pocieszać szukała innego kandydata na męża. Wychowałam dzieci. W zasadzie nie całe dwa lata i wszystkie były już dorosłe i samodzielne, więc mnie nie potrzebowały. W między czasie straciłam pracę w branży. Wiesz robiłam to samo co tu w jednym z zamków w moim kraju. Zwierzchnik przystawiał się do mnie, a ja go nie chciałam. Dobierał się do mnie dość ostro pewnego razu, a ja go spoliczkowałam. Obił mnie za to porządnie. Przez kilka dni to mnie trzeba była na takiej sali doglądać. Po wszystkim kazał mi spierdalać... Zadbał też o to żeby jego koledzy po fachu mnie nie przyjęli. Zostałam z wilczym biletem. Postanowiłam zamienić go na bilet w jedną stronę, jeśli wiesz co mam na myśli. Wyjechałam na wschód, bo był mniej... jakby to powiedzieć? Nie miałam tu aż takiej konkurencji wśród koleżanek i kolegów po fachu. Najpierw leczyłam w małej mieścinie nie daleko stąd. Tam wypatrzył mnie Jon van Nordescu i zatrudnił tutaj. Trzy lata temu zostałam przełożoną szpitala.

            Len potaknął głową. Historia tej kobiety nie była usłana różami. Pani von Schmeterling zasłużyła na o wiele więcej od życia niż dostała, jednak on nie mógł nic z tym zrobić. Liczył po cichu, że może korzystając z nici porozumienia, bo przyjaźń to za duże słowo, będzie mógł liczyć na jej pomoc w próbie ucieczki...

            Następnego dnia do sali wparował jednak narzeczony Florentyny z rodu van Augustescu wraz z asekurującymi go miecznikami. Za nimi weszła sama panna van Nordescu oraz jej matka Lilly i siostra Lisa. Dziedzic rodu van Auguestescu ustawił się przed szeregiem zbrojnych. Za nimi ulokowały się panie van Nordescu.

- Witaj Anetko - powiedział uprzejmie szlachcic.

            Obywatelka Państwa Czarnej Wrony dygnęła na powitanie. To samo uczyniły żona i córki namiestnika miasta. Żołnierze pozostali skamieniali.

- Co mogę dla państwa uczynić? - spytała lekarka.
- Zabieramy to ścierwo - powiedział van Augustescu.
- Grzeczniej - warknął Len.
- Zaraz ci spuszczę to co ostatnio - zagroził nabuzowany młodzieniec.
- Kochanie... - pisnęła znacząco Flora.

            Tao nie był w stanie na nią spojrzeć, ponieważ zbyt bardzo przypominała jego zamordowaną narzeczoną. Mimowolnie pomyślał, że jej nagła i niespodziewana śmierć byłaby odpowiednią rekompensatą za zachowanie jej narzeczonego.

- Dobra, dobra - Rumlandczyk machnął ręką - chcemy z nim pogadać, tylko - dodał znacząco.
- No dobrze - zgodziła się von Schmeterling.
- Potem trafi do innego miejsca - dodała Lilly.
- Nie rozumiem...
- To zależy od przebiegu i wyniku naszej pogawędki - wyjaśniła tajemniczo Flora, a jej siostra spłonęła rumieńcem.

            Jeden z żołnierzy podszedł do Lena, ale ten podniósł się gwałtownie.

- Sam będę szedł.
- Cóż za bohaterstwo - zakpił jego niedawny oprawca z bezpiecznej odległości.

            Rodzina władcy miasta kroczyła na przedzie. Za nimi pomiędzy szpalerem wojów podążał powoli Len. Zaciekawiony co takiego będzie musiał przejść tym razem. Widać familia miała co niego jakieś plany, lecz nie bardzo chcieli zdradzić przed kimkolwiek o co chodziło.

            Wreszcie weszli do jeden z komnat używanych przez panią Lilly do podejmowania ważniejszych gości oraz dwórek. Żona głowy rodu zajęła miejsce przy froncie niezbyt długiego stołu. Po jej bokach usiadły córki. Za plecami Flory stanął jej przyszły mąż. Do komnaty weszła tylko dwójka zbrojnych. 

- O co chodzi? - spytał Tao, któremu wskazano miejscu u boku frontu drugiego końca stołu.

            Van Augustescu spiorunował go spojrzeniem.

- Niezbyt miły - stwierdziła Lilly.
- Dziwisz się mamo? - usprawiedliwiała go Flora.
- W sumie nie.

            Zachowanie brunetki dziwiło złotookiego. Poczuł do niej mimowolny przypływ sympatii. Koniec końców nie był przecież złym człowiekiem.

- Wiem, że lubisz rzeczowe przedstawianie sytuacji, kapitanie - zaczęła tłumaczyć mata dziewczyny - przejdę więc do sedna. Mój mąż może gwałtownie skrócić ci karę, ale nie za nic.
- Słucham.

            Matka spojrzała porozumiewawczo na obie córki. Dopiero teraz Tao zwrócił większą uwagę na drugą z nich. Była nieco starsza. Miała ciemniejszą karnację i niebieskie oczy. W odróżnieniu od młodszej miała ciemnoblond włosy. Raczej była zgrabna z wyglądu. Na pewno była mniej atrakcyjna, ale nie brzydka. Miała też ostrzejsze rysy twarzy. 

- W zasadzie to poza skróceniem odsiadki czeka cię zaszczyt - oznajmiła Lilly robiąc pauzę jakby chciała przetestować jego reakcję.

            On domyślał się już co chce zaproponować mu matka dziewczyn. Nie rozumiał jednak co takiego chce w ten sposób ugrać jej mąż, bo nie ulegało wątpliwości, że to jego inicjatywa. Jego lub kogoś kto pociąga za sznurki, na których znajduje się marionetką jaką mógł być namiestnika największej twierdzy w kraju.

- Co to za zaszczyt? - spytał prawie kurtuazyjnie Len.
- Poślubisz moją córkę.
- Którą?
- Nie udawaj głupiego - warknął van Augustescu klepiąc rękojeść znajdującego się w pochwie krótkiego miecza.

            Tao zbagatelizował jego słowa.

- O ile krócej?
- Jeszcze dwa lata.
- Muszę pomyśleć.
- Tu nie ma nad czym myśleć - zaprotestowała Lilly - bierzesz ślub albo gnijesz w pierdlu.

            Sprawa stała na ostrzu noża. Wóz albo przewóz. Wygrane życie na teoretycznej wolności w towarzystwie córki największego wroga albo długoletni pobyt w jednej z jego cel. Wiedział co postanowi i dlaczego.

- Nie będziesz mnie szantażować suczko - zakpił z kobiety.
- Jak śmiesz? - warknęła Lilly.

            Dwójka wartowników natychmiast podniosła Lena gwałtownie z krzesła, które zajmował. Van Augustescu był już przy nim z błyskiem w oczach. Sadysta - pomyślał Tao nim stracił przytomność od uderzenia rękojeścią miecza w skroń.

            Ocknął się ponownie w szpitalu. Poza nim w sali znajdowała się także Lisa van Nordescu. Kobieta była zapłakana, a jej oczy wciąż pozostawały zaczerwienione.

- Dlaczego mnie odrzuciłeś? - spytała.
- Rodzice wiedzą, że tu jesteś?
- Nie.
- Nie dam się szantażować.
- Czyli to nie moja wina? - dopytała panna van Nordescu.

            Tao nie odpowiedział. Postanowił nie ulżyć cierpieniom wewnętrznym młodej damy. Ta czekała chwilę na jego odpowiedź, ale nie doczekawszy się jej wstała.

- Dała... dałabym ci wszystko - zapewniła drżącym głosem.

            Obróciła się raptownie i wyszła jeszcze nim zdołał pomyśleć nad reakcją na jej słowa.

- Dałeś popis głupoty i honoru - rzuciła z oddali Aneta.
- Wiem.

            Tym razem w sali szpitalnej spędził kilkanaście dni - tylko dzięki pomocy medyczki. Następnie trafił na rok do izolatki, która nadszarpnęła jego równowagę psychiczną. Pogrążył się w niej w rozpaczy po śmierci Nataszy. Myślał też co mogła stać się z jego chorągwią. Kilku chłopaków zginęła w zdarzeniach w komnacie Jona. Akiko została pojmana, Esteban tak samo. Ciekawiło go jaki los spotkał jego starego, wiernego porucznika Linescu. Nie miał żadnych wieści od dawnych kompanów. 

            Po roku w izolatce trafił do ciasnej, ciemnej celi. Siedział tam z innym więźniem, który lata temu podpadł czymś władcy miasta. Współwięzień Lena nie chciał nic o sobie mówić. Nie przedstawił się, nie powiedział też za co dokładnie spędza długie lata w tym okropnym miejscu. Powiedział tylko, że ma 73 lata i aktualnie już 11 rok spędza w tej celi.

            Po kolejnym pół roku Tao został ponownie zabrany na spotkanie z przedstawicielem rodziny van Nordescu. W małym pokoju siedziała pani Lilly we własnej osobie.

- Co mogę dla pani zrobić? - spytał chłodno.
- Być kartą przetargową.
- Nie rozumiem.
- Szykują się duże zmiany na scenie politycznej za granicą. Nie myśl, że kiedy zmieni się układ sił na kontynencie w kraju nie znajdą się łasuchy chętne nałożyć sobie większy kawałek ojczyźnianego tortu.
-Jaki to ma związek ze mną? - spytał oficer nie wiedząc do czego kobieta zmierza.

            Lilly wzięła głęboki oddech.

- Odrzuciłeś moją ofertę poślubienia Lisy, ok - powiedziała w końcu - nie mam żalu. Obraziłeś mnie - wyliczała - rozumiem źle sformułowałam moją ofertę. Nie pragnę zemsty. Masz jednak jeszcze jedną okazję żeby mnie do siebie zniechęcić na tyle żeby pomóc ci opuścić ten świat.
- Co to za oferta? - dopytał ważąc dokładnie każde słowo.
- Krążą słuchy, że w stolicy nie wierzą w posłuszeństwo i oddanie królowi mojego męża - tłumaczyła niejasno - twoje świadectwo po tym co cię tu spotkało uspokoiłoby czynniki wrogie Norfdamowi.
- A co mnie tu spotkało - kolejne pytanie opuściło jego usta nim zdołał się powstrzymać.
- Śmierć tamtej kobiety i pierdel.

            Len zaniemówił. Nie był pewien co właściwie ma zrobić żeby poprawić pozycję Lilly i Jona van Nordescu w kontaktach z królem Marcem I i jego dworem. Niby jak ma świadczyć na ich korzyść gnijąc w ich lochu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz