środa, 18 marca 2015

29. Nierozwiązana zagadka



 "Doskonalić się można tylko przez pracę i walkę;
działanie posiada samo przez się większą wartość
moralną niż zaniechanie.
Lepiej błądzić nawet niż pozostać biernym"
Jan Mosdorf

Rozdział 29
Nierozwiązana zagadka

            Dziesięciu jeźdźców zatrzymało się kilkadziesiąt metrów od wioski. Jeden z nich ubrany był tylko w mokre spodnie, reszta była w pełnym rynsztunku, choć i na nich widać było ślady niedawnej przeprawy przez rzekę. Wzrok każdego z nich był skierowany z pożądaniem na wioskę i dym unoszący się z kominów domów.

- Daj mi miecz - rzucił pułkownik do jednego z żołnierzy.

            Ten z niechęcią, ale bez marudzenia oddał oręż dowódcy. Pozostał mu tylko sztylet, nóż myśliwski, łuk i w połowie wypełniony kołczan ze strzałami. Pułkownik z kolei miał teraz tylko miecz. Swój oręż stracił podczas przeprawy wraz z kolczugą i górą odzienia.

            Żołnierze zebrali się wokół Denisa. Ten intensywnie myślał jak znaleźć dziewkę i nie wywołać przy tym popłochu wśród chłopów. Wojsk na pewno nie ma w zabudowaniach, gdyby było już by o tym wiedzieli. Róża na pewno poinformowałaby zbrojnych Rumlandczyków o powrocie do kraju zbiegłego z księciem Filipem banity.

- Co robimy? - spytał jeden z Ordyńców.
- Chat jest kilkanaście, nas dziesięcioro - stwierdził van Nicolescu - parami będziemy sprawdzać chaty. Jedna para będzie się rozglądać czy żadna nastolatka nie ucieka na wschód albo południe. Tumuk idziesz ze mną!

            Rozkazy wydane. Wszystko gotowe, a przynajmniej powinno być. Ze wschodu zerwał się wiatr. Denis momentalnie poczuł, że z tej wyprawy nie wróci z niczym. W najgorszym razie wróci z grypą, o ile w ogóle wróci - dodał głos gdzieś wewnątrz jego umysłu.

- Do roboty! - syknął i ruszyli pierwsza dwójka ruszyła kłusem do wioski.

            Jechali parami. W miarę równych odstępach. Chwila odpoczynku okazała się zbawienna dla ich koni, które teraz były w stanie jechać równym tempem. Do celu było niedaleko, więc konie wytrzymały szaleńcze tempo.

            Denis z Tumukiem zatrzymali się przed pierwszą chatą. Ostatni rzut oka w stronę dwójki mającej pilnować przestrzeni między domami, która wskazywała, że jak narazie wszystko idzie zgodnie z na szybko wymyślonym planem. Obaj żołnierze zeskoczyli z konia i podeszli do drzwi. Przez szczelinę między drzwiami, a ziemią prześwitywało światło z płonącej wewnątrz świecy, a więc ktoś na pewno im otworzy.

            Tumuk zapukał donośnie. Denis nie wierzył, że młoda Orynka mogła ukryć się w pierwszej chacie, w której będą jej szukać, ale ostatecznie Namada była w szoku i z pewnością zaczęła panikować. Człowiek - zwłaszcza młody - może popełnić wiele głupstw będąc w takim stanie. Nim pułkownik skończył się nad tym głowić drzwi zostały otwarte.

            W progu stał mężczyzna liczący sobie około pięćdziesięciu lat. Miał zmierzwione, siwe włosy i zakola. Twarz pokryta była kilkoma bliznami i zmarszczkami. Rzut oka na jego ręce wystarczył aby stwierdzić, że całe swoje życie poświęca na pracę w polu. Ktoś taki nie byłby w stanie okłamać doświadczonego żołnierza, będącego w dodatku szlachcicem.

- Czego? - warknął nieuprzejmie chłop.
- Może grzeczniej - obruszył się Tumuk.
- Szukamy dziewczyny - odpowiedział Denis nie zważając na kamrata.
- Kurew tu nie ma.
- Nie o taką dziewkę nam chodzi - odparł pułkownik podnosząc wyżej miecz.

                        Pas Denisa pływał gdzieś w rzece, w związku z czym przez cały czas musiał nieść pożyczony miecz w dłoniach. Palce zaczynały mu od tego strasznie drętwieć. Żałował, że nie zażyczył sobie również i pochwy do miecza albo i całego nowego pasa.

- Nie gróź mi bezuchy, bo pożałujesz! - ryknął chłop.
- Stachu co się dzieje? - z głębi izby dobiegł kobiecy głos.

            Denis postanowił to wykorzystać. Uderzył rękojeścią gospodarza i wskoczył do środka nim ten zdążył osunąć się na podłogę. Za nim wpadł Tumuk, który pozostawił chyba jeszcze drugi siniak na głowie nieprzytomnego już chłopa. Wewnątrz był straszny bałagan. Ubrania i słoma walały się po podłodze. W łóżku leżał przykryta pierzyną kobieta, która z twarzy wygląda na o kilka lat młodszą niż jej mąż. Denisowi ten fakt wydał się interesujący, gdyż wszystko wskazywało na to, że małżeństwo nie ma dzieci - a przynajmniej nie mieszkały z nimi. Chłopka miała długie blond włosy, chociaż gdzieś w głębi tej blond burzy pewnie znajdowały się już siwawe kosmyki. Mimo to Denis nie zważając na nic zdarł z niej pierzynę i stwierdził:

- Tu jej nie ma.

            Zobaczył przy tym, że kobieta śpi ubrana tylko w lnianą koszulę. Z tego też powodu przez kilka sekund mógł popatrzeć się na jej łono. Jak na ten wiek wyglądało całkiem zachęcająco. Widocznie gospodarz spędzał w polu jeszcze więcej czasu, ponieważ wzgórek jego żony wyglądał niemal na nieużywany, jeśli wziąć poprawkę na jej wiek. Do głowy Denisa wpadł szatański pomysł.

- Tumuk przepytaj no gospodarza- polecił podwładnemu - ja w tym czasie się trochę rozgrzeje - dodał uśmiechając się obrzydliwie.

            Kobieta widocznie nie wiedziała co oficer miał na myśli, gdyż uśmiechnęła się nieznacznie i spróbowała naciągnąć na siebie pierzynę, pytając przy tym:

- Co panów oficerów na wieś sprowadza?

            Denis usiadł na łóżku tuż obok niej. Pozwolił jej nawet naciągnąć na siebie trochę pierzynę. Postanowił nie odpowiedzieć od razu. Spojrzał kobiecie w oczy. Nie było w nich strachu, zamiast niego coś jakby ciekawość.

- Jak ci na imię?
- Jagna panie - odpowiedziała.
- Jagno moja droga - rzekł szarmancko Denis, kładąc przy tym dłoń na sznurku swoich mokrych spodni - na wieś sprowadzasz mnie tylko i wyłącznie ty.

            Poliki chłopki spłonęły rumieńcem, niczym u młodej dziewki, która pierwszy raz jest podrywana przez chłopaka. Van Nicolescu w tym czasie pozbawił się spodni i przywarł do niej ustami. Ku jego zdziwieniu Jagna ochoczo oddawała pocałunki. Całując się z nią Denis doszedł do dwóch wniosków, z których jeden na pewno musiał być prawdziwy. Albo Jagna nigdy w życiu nie miała za kochanka kogoś z wyższych sfer albo była tak niedopieszczona przez swojego męża, że szukała tylko sposobności do skoku w bok, a że wioska była mała i każdy tu każdego znał, to z radością oddała się przybyszowi z nieznanych stron.

            Denis nie wiedział ile czasu się całowali. Miał pewność, że trwało to dobre kilka minut, a może i dłużej - tak przynajmniej się u wydawało. Nim ich usta się rozłączyły jedna dłoń kobiety spoczęła na jego męskości, a drugą rozpinała sobie koszulę. Denis musiał przyznać, że chłopka wiedziała czego chce. Chwilę później jej jęki i inne odgłosy rozkoszy musiały wywołać furię małżonka, gdyż zza ściany dało się słychać jakieś wołanie i odgłosy ciosów zadawane przez Tumuka.

            Kiedy skończyli Denis grzał się jeszcze przez chwilę w ciepłym łożu, pod pierzyną, wtulony w ciało swojej wiejskiej kochanki. Zaczął się zastanawiać czemu przez te wszystkie lata samotności w Twierdzy Dzikie Pola nie spróbował nigdy znaleźć pocieszenia w ramionach którejś wieśniaczki z pobliskich wiosek.

            Kiedy wreszcie przemógł się w sobie żeby wstać, kobieta uniemożliwiła mu to. Wymogła na nim aby położył się na plecach i położyła swoje piersi na jego klatce piersiowej. W ślad za nimi reszta jej ciała przygwoździła go do łóżka. Zatopiła wargi w jego ustach, a jej strategiczny punkt zaczął ocierać się o jego męskość. Nie minęła chwila, a Denis przeżył swój drugi raz z Jagną. Tym razem, jednak poczuł się bardzo zmęczony. Wiedział, że tego dnia nie będzie już w stanie kontynuować poszukiwań młodej Namady. Przez jego głowę przeleciała nawet myśl, że kobieta robi to specjalnie aby uniemożliwić mu poszukiwania dziewczyny.

- Wstań - powiedział do obcej kobiety, która właśnie przytulała się mu do klaty - albo nie wracaj do łóżka.
- Jaśnie pan ma ochotę na jeszcze? - zapytała niedowierzając, ale wyglądając przy tym wciąż bardzo seksownie jak na swój wiek.
- Chwilowo mam inne rzeczy do roboty - warknął, zerwał z podłogi koszulę zrzuconą tam wcześniej przez Jagnę i poprosił ją o jakieś portki. Ubrawszy je wyszedł przed dom. Poprosił jeszcze miłą kobietą, aby poczekała tu na niego, obiecując jej coś w zamian.

            Przed chatą Tumuk stał obok leżącego na ziemi zakrwawionego męża Jagny. Ordyniec popatrzył z wyrzutem na dowódcę, ale nic nie powiedział.

- Co z nim? - spytał Denis.

            Żołnierz w odpowiedzi wzruszył ramionami.

- Zabij i wyrzuć zwłoki do lasu - rozkazał i poszedł dalej.

            Od kolejnych swoich żołnierzy dowiedział się, że nie znaleźli dziewczyny w wiosce. Rozkazał wtedy sprowadzić wszystkich mieszkańców przed najwyższe zabudowanie - wyjątkiem była Jagna.

            Ordyńcy sprowadzili przed wskazany budynek kilkadziesiąt osób. Denis przyjrzał się im bacznie. Było tam kilku starców. Kilkoro dzieci, jedna matka z niemowlęciem. Mężczyzn zdolnych do ciężkiej pracy w polu było również tylko kilku. Stare baby zrzędziły coś pod nosem - nie przypadły pułkownikowi do gustu. Gestem wezwał do siebie dwójkę najlepszych łuczników i polecił im związać ręce staruchom, a potem je zabić. Ordyńcy wyprowadzili z tłumu osiem kobiet - Denis liczył kiedy je wyprowadzano. Na skraju wioski mieli je zabić. Po ich wyjściu zostało ponad 10 kobiet, które nadawały się jeszcze do rodzenia dzieci - nie licząc matki niemowlaka. Wspomnianą matkę oraz wszystkie dzieci rozkazał wyprowadzić do jej chaty wraz ze starcami. Mężczyzn w wieku zbliżonym do niego i młodszych rozkazał zabijać dwójkami. Krwawa robota trwać miała do późnych godzin nocnych.

            Mimo tak okrutnych metod nie dowiedział się nic w sprawie ucieczki Róży. Jedna z zrozpaczonych kobiet, które właśnie zostały wdowami wyjawiła mu fakt, że połowa mieszkańców wioski pojechała wczoraj do miasteczek i właściciela wsi, gdyż ich zapasy zaczynały się kończyć, a do zbiorów jeszcze daleko.

            Zmęczony Denis wrócił do chaty owdowiałej tego dnia - przez jego rozkaz - Jagny i zasnął kiedy tylko ułożył się w jej ciepłych ramionach. Obudził się wczesnym rankiem. Zapewne spałby jeszcze dłużej, gdyby nie bardzo głośne pukanie do drzwi. Już zaczynał się bać, że to wojska rumlandzkie, lecz kiedy otworzył drzwi, stał w nich Tumuk.

- Pułkowniku żołnierze są zmęczeni - oświadczył przełożonemu - czy mogą sobie pouważywać jak pan? - spytał nie zważając na to, że Jagna może ich słyszeć.
- Gdzie umieściliście te kobiety, które jeszcze miesiączkują? - odpowiedział pytaniem na pytanie van Nicolescu.
- Tam gdzie była zbiórka chłopów. W tym dużym budynku.
- Dobra - powiedział Denis - macie tam jedenaście kobiet. Na tych możecie poużywać ile chcecie, ale reszta ma być nietknięta. Jasne?
- Jasne panie pułkowniku! - odpowiedział Tumuk i odszedł zadowolony.

            Denis wrócił do swojej wiejskiej kochanki. Ta właśnie uszykowała mu na śniadanie kilka pajd chleba ze smalcem. Zjadł je ochoczo i zaczął się zastanawiać co zrobić dalej. W między czasie ubrał się ponownie w koszulę, w której spała Jagna, kiedy jego ludzie wjechali do wioski oraz w spodnie jej zmarłego męża. Ona sama ubrała się w odświętną spódnicę oraz jedyną koszulę z dekoltem jaką miała. Przez cały ranek chodziła kręcąc swoim tyłkiem i nęcąc oficera. Ten nie miał już, jednak żadnej chęci na takie zabawy. I tak stracił tu już z nią wystarczająco dużo czasu.

- Zabieram ci te ciuchy - oświadczył jej dobitnie, po czym zebrał się i wyszedł przed chatę.

            Jego ludzie również uwinęli się już chyba z chłopkami, gdyż tu i tam widać było Ordyńców spacerujących wesoło po wsi tudzież okładających witkami tych chłopów, którzy nie stracili wczoraj swojego życia.

- Zbiórka! - ryknął w ich stronę van Nicolescu - Oddział zbiórka! - powtórzył jeszcze głośniej - Zbiórka! Zbiórka! Zbiórka! - wrzeszczał jak opętany.

            Po chwili wszyscy jego ludzie byli już gotowi do dalszej drogi. Nie miał pojęcia gdzie powinien się udać, ale wszystko było lepsze niż tkwienie w tej wiosce zapomnianej przez wszystkich bogów. Przed wyjazdem kilku Ordyńców obrzuciło część domostw płonącymi gałęziami. Będąc za rogatkami, słyszeli za sobą wesoły trzask płomieni.

- Gdzie ona może być? - spytał Tumuk, który ponownie jechał z dowódcą.
- Nie wiem - wyznał szczerze Denis - może być w lesie, w innej wiosce, mogła przekroczyć ponownie rzekę w nocy. Szukamy wiatru w polu.

            Słyszący to Ordyńcy zasmucili się okrutnie. Mimowolnie dały o sobie znać ich nieco dzikie upodobania. Jeden z jeźdźców zaproponował splądrowanie kolejnej wioski, inny rzucił pomysł aby powrócić do dopiero co opuszczonej wioski i bawić tam aż do kolejnej pogłoski o tym gdzie przebywa Róża. Ten ostatni pomysł zainteresował pułkownika.

            Co prawda jeszcze rano odczuwał zawstydzenie z powodu zdradzenia żony. Jeszcze bardziej w zakłopotanie wprawiał go fakt, że do wiejskiej piękności zaczynał czuć coś więcej niż tylko pożądanie, którego tak długo nie potrafił w sobie wzbudzić wobec żony. Sytuację komplikowała ciąża Anny. Jego małżeństwo z kobietą znaną kiedyś jako Rozwarta Dama było w ostatnich tygodniach jedynym spoiwem wątpliwej jakości sojuszu między księciem Filipem, a będącym namiestnikiem największego miasta na północy Rumlandii ojcem Anny. Przymierze, którego ostrze wymierzone było w nowego króla Marca I, powinno się ustabilizować po narodzinach potomka pani pochodzącej z rodu van Nordescu i Denisa. Mimo to ten ostatni zaczynał czuć się znużony beznadziejną walką o przywrócenie Filipa na tron. W zasadzie wszystkie akcje skierowane przeciw nowej władzy kończyły się albo całkowitą klęską albo połowicznym sukcesem. Z tego też powodu jeszcze w nocy Denis rozważał czy nie porzucić żony, nienarodzonego dziecka oraz księcia Filipa i w ramionach wieśniaczki Jagny wieść spokojne życie, na uboczu kraju. Potem, jednak naszły go wątpliwości. Przygaszony honor zaczął dawać o sobie znać. Dziecko powinno mieć ojca! Między innymi dlatego Denis zdecydował się opuścić rumlandzką wioskę i ruszyć dalej na wschód. Teraz zaczynał tego żałować i walczyć z samym sobą.

- Co zrobimy panie pułkowniku? - spytał Hasan.
- Nie wiem - odparł zrezygnowany Denis. - Zróbmy sobie postój w pierwszej lepszej wiosce i zastanówmy się nad tym.

            Ruszyli, więc spokojnym tempem na wschód. Mijali po drodze pokrywające się świeżymi, intensywnie zielonymi liśćmi drzewa. Na polach uwijali się w pocie czoła chłopi, nieświadomi tego co spotkało ich pobratymców w wiosce nie wiele dalej na zachód. Wieśniacy sprawiali wrażenie jakby wcale nie obchodziła ich obecność sąsiadów zza rzeki Jesionki, ale van Nicolescu doskonale wiedział, że to tylko pozory. Z lat swoich rządów w Twierdzy Dzikie Pola zapamiętał, że chłopi w nadgranicznych wsiach potrafią wspaniale maskować swój strach, lecz żyją w ciągłej czujności w obawie przed najazdem Ordyńców na zachodzie lub bestii z Czarnolasu na wschodzie kraju.

            Dojechali wreszcie do jakiejś nieznanej z nazwy wsi. Jej centralnym punktem była świątyni ku czci boga ognia. Był to dość niecodzienny widok, gdyż chłopi częściej modlili się do bóstwa mogącego dopomóc im w żniwach. Denis zbagatelizował ten widok. Wokół miejsca kultu znajdowały się spichlerz na czas klęski urodzaju lub wojny, budynek wiejskiej spółdzielni, które działały tylko w niewielkiej liczbie wiosek, większa od pozostałych chata sołtysa oraz jedyny - poza świątynią - budynek nie będący z drewna. Była to mała strażnica, która została częściowo wykonana z kamienia, a częściowo z cegieł. Dopiero ten widok zaniepokoił szlachcica. Nad strażnicą wisiały bowiem chorągwie z herbami państwa, skrzyżowane miecze na fioletowym tyle - herb rodu van Abramescu - oraz szary wilk w koronie na jasnoczerwonym tyle - herb rodu panującego aktualnie monarchy. O ile chorągiew państwowa była czymś naturalnym na budynku służącym armii, tak herb rodu van Wolfescu był bardzo niepokojącym znakiem. Ród ten miał swoją siedzibę bowiem na odległym południu, w mieście Stepdam - skąd też z resztą pochodził Marc. Flaga zwiastowała, że w wiosce przebywa ktoś reprezentujący rodzinę króla albo, że jest ona pod komisarycznym zarządem kogoś lojalnego władcy. Było to z resztą usprawiedliwione zachowanie podczas wojny generała Dana, głowy rodu van Abramescu, który do końca trwał przy księciu Filipie i jego zmarłych braciach. Podobno generał miał pozostać wierny wygnańcowi aż do dziś, lecz jak zachowa się jego krewniak na włościach było jedną wielką niewiadomą. Tych wszystkich niewiadomych było według Denisa zbyt dużo, aby tu pozostać.

- Jedziemy dalej! - rzucił przez ramię do swoich Ordyńców.

            Ci protestowali przez chwilę, ale w końcu wykonali rozkaz swojego tymczasowego dowódcy. Ich niezadowolenie było kolejnym powodem do niepokoju Denisa. Do tej pory nie wątpił w lojalność poddanych chana Tuhaja, ale wobec braku sukcesów i zgubienia tropu Róży, nie mógł być już niczego pewny.

            Pogrążony w wątpliwościach i smutku Denis opuścił na przedzie swojej gromadki wieś. Zanurzony we własnych myślach nie zauważył jak strażnicę opuszcza mały ptaszek, do którego nóżki przyczepiono zalakowaną kopertę z listem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz