piątek, 13 marca 2015

28. Wiktoria



"Wszelkie przemiany społeczne, wstrząsające podstawami całego dzisiejszego świata, wymagają nowych metod, nowych haseł i nowych ludzi" 
Z deklaracji Obozu Narodowo- Radykalnego(14.04.1934r.)
Rozdział 28
Wiktoria
 
            Ayumi dłużyło się niemiłosiernie, kiedy po opuszczeniu stolicy przez większość przyjaciół musiała sama przebywać w pustym pokoju. Za ścianą nie miała już nawet Lena i jego rozkosznej kochanki, wraz z ich problemami z nieznanymi sprawcami. Na szczęście czas spędzany w Królewskich Szponach urozmaicała jej praca, której ostatnimi czasy poświęcała się bez reszty i zaczęła wreszcie zmieniać coś pod względem stanu liczebnego swojej organizacji rządowej. Dodatkowo dwa dni temu do Rumlandii doszły wieści z frontu wojny między Złotą Armią, a Związkiem Czerwonych.

            Oblegany do tej pory Port Różańcowy ostatecznie poddał się dwudziestotysięcznej armii generała Michałowa. Drugie duże miasto otoczone przez Czerwonych, czyli Pika broniło się już z trudem. Odparło do tej pory dwa szturmy, lecz w skutek ostrzału płonącymi pociskami spłonęła znaczna część zapasów, które i tak nie były zbyt wielkie. Znawcy sztuki wojennej prognozowali, że dowódcy broniącego się zaciekle miasta będą starać się wynegocjować bezproblemowe wyjście garnizonu z miasta. Jon van Ionescu twierdził z kolei, że dowódcy Piki starają się uzyskać jak najlepsze warunki dla ludności cywilnej w razie kapitulacji. Ayumi uważała, że Czerwoni i tak nie oszczędzą miasta po zdobyciu go. Ich reputacja od lat pozostawała bez zmian. Ludność Międzymorza w dalszym ciągu uważała ich za nieokrzesanych dzikusów.

            Z dala od linii frontu Namada starała się zorganizować siedzibę dla swojego komitetu ścigania wrogów narodu. Jak narazie miała już pod sobą czworo osób, lecz nie byli to ludzie zdolni spełniać pokładane w nich nadzieje. W stolicy poza nią pozostać miały dwie kobiety, które zostały przez nią zwerbowane przedwczoraj. Złośliwi śmiali się, że kobiety nie są zdolne do zabijania wrogów narodu rumlandzkiego, a lepiej sprawiłyby się w kuchni lub łóżku, jednak Ayumi nic sobie nie robił z ich słów. Prawdę powiedziawszy to jej nowe podwładne nie miały mieć kontaktu z ludźmi, których obezwładniać będzie ich placówka. Jedna z nich zostanie sekretarką (archiwistką), a druga odpowiadać będzie za rozporządzanie środkami finansowymi organizacji. Archiwistka miała niewiele poniżej trzydziestu lat i była wciąż bardzo atrakcyjna. Lubiła nosić obcisłe ciuchy nawet zimą, a druga była już około pięćdziesiątki i została już dwukrotnie wdową. Jak dowiedziała się Ayumi, pierwszy mąż kobiety umarł ponad 20 lat temu na polowaniu, a drugi w czasie ostatniego najazdu wilkołaków. Przy okazji okazało się, że kobiety poznały się już podczas pobytu Namady w Twierdzy Dzikie Pola.

            Pozostałą dwóję stanowili trzydziestoletni mężczyźni, którzy mieli zająć się budową struktur na południu i północy kraju. Ayumi oddelegowała jednego z nich do Norfdamu, a drugi do Stepdamu. To właśnie z tamtych miast miało wyjść ożywienie dla organizacji, która miała stać twardo na nogach już wiele tygodni temu, lecz jak do tej pory była niewypałem - największym za krótkich rządów Marca I.

            Ayumi stanęła niedawno bardzo ambicjonalnie do tego zadania. Uważała, że jest to test jej zdolności przywódczych i organizatorskich. Później doszło do niej również to, że może, a raczej będzie mogła wykorzystać przygraniczne komórki do zwalczania wpływów pułkownika van Nicolescu, przez którego to została na tym świecie już tylko z siostrą. Jej rodzina bowiem w wyniku niecnych knowań zbiegłego z kraju oficera oraz jego młodocianego mentora, księcia Filipa, została brutalnie zamordowana.

- Namada - powiedział do niej Marc I, podczas tajnego zebrania rady wojennej w małej komnacie Szpon Króla. - cieszy nas fakt, że wreszcie ruszasz z rozbudową swoich struktur. Jak dobrze wiesz sytuacja na linii frontu Czerwonych i Złotych jest kiepska dla tych drugich. Pozornie nie jest to dla nas ważne, ponieważ leżymy niemalże na drugim końcu kontynentu, jednak w skutek tego, że nasz wywiad - tu wskazał na Jona van Ionescu będącego szefem tej instytucji - wiemy, że Związek Czerwonych zawarł sojusz z Indianami.

- To niemożliwe! - zaprotestował Andriej van Galerescu, który był zwierzchnikiem sił morskich - do Portu Rumowego, ani nad zachodnią granicę nie dotarły nawet plotki o tym sojuszu.

            Andriej był wysokim, szczupłym mężczyzną w sile wieku i wieloletnim doświadczeniu w sprawach morskich. Na wodach Morza Południowego spędził ponad szesnaście lat. Wcześniej pływał też po innych, ale po nieszczęśliwym wypadku pod Urwiskiem Gniewu, które ciągnie się przez całą zachodnią granicę kontynentu, zrezygnował z "obcych mórz" jak zwykł mawiać o wodach innych niż morze przy jego rodzinnej miejscowości.

- Plotki są mniej warte niż fakty - wtrącił Józef van Danilescu.
- Ich brak również - potwierdził szef wywiadu.
- To na jakich faktach budujemy ten obraz? - dociekał nieugięty zwierzchnik marynarki.

- Zapewne wiesz Andrieju o tym, że stolicą Indian jest Zamek Rady - zaczął spokojnie Jon - w zasadzie mieszkają w nim tylko przedstawiciele Wielkiej Rady złożonej z przedstawiciela każdego plemienia. Poza nimi znajdują się tam oczywiście żołnierze z garnizonu, służba itp. - tłumaczył cierpliwie jak dziecku - Nad najwyższą wierzą, która jest centralnym punktem zamku, pod samą dachówką wiszą sztandary wszystkich plemion - co niektórzy słuchacze już zaczęli orientować się do czego zmierza panicz van Ionescu - poniżej powiewają flagi państw sojuszniczych. Zgadnij mój drogi kolego jakie flagi powiewały tam, kiedy ostatnim razem mój człowiek przejeżdżał przez Zamek Rady?

            Pan Andriej zawstydził się okrutnie, bo nie wiedział nic o sojusznikach sąsiedniego państwa. Być może byli wśród nich Kozacy, ale mogło też być tam Państwo Czarnej Wrony.

- Nie wiem.
- To już cię informuję, że wiszą tam flagi Związku Czerwonych, Republiki Kozackiej oraz Kraju Przyrzecznego - wyjaśnił porucznik Jon.

            Na sali wybuchło małe zamieszanie. Wyraźnie widać było, że nie tylko van Galerescu zaskoczony był tą wieścią. Król pozwolił swoim doradcom powymieniać się uwagami na ten temat przez chwilę, po czym przerwał ich swary.

- Czy wiemy coś o sojuszu Czerwonych z Republiką Kozacką? - spytał Jona.
- Nie - odparli równocześnie Jon i Andriej.

            Zapadła chwila milczenia. Sytuacja geopolityczna na całym kontynencie nie sprzyjała dalszemu rozwojowi Rumlandii. Indianie od kilku lat mieli nadmiar ludności, a dodatkowo ich federacją trawił kryzys. Sprawujący urząd Wielkiego Wodza od dziewięciu lat Dumny Orzeł z plemienia Rudych Kun nigdy nie cieszył się wielką popularnością wśród innych plemion. Co więcej jego plemię cieszyło się złą sławą na arenie międzynarodowej. Zarówno mieszkańcy Danubii jak i Ordy pamiętali, że przed kilkudziesięciu laty, kiedy plemiona najeżdżały ich kraje, to właśnie Rude Kuny przodowały w gwałceniu ich kobiet oraz wywożeniu więźniów do swojego miasta. Z tego też powodu Dumny Orzeł nie mógł liczyć na poparcie sąsiadów sporach z wodzami plemion.

            Jakiś czas temu wywiad Rumlandii donosił nawet, że tylko wódz rodzimego plemienia Dumnego Orła, Pablo był jego jedynym zwolennikiem, a pozostali wodzowie stanowili miałką, ale jednak opozycję. W tym miejscu porucznik Jon van Ionescu wyjaśnił też Ayumi, że urząd Wielkiego Wodza obejmuje jeden z wodzów plemion wybrany w demokratycznych wyborach przez zgromadzenie wodzów. Po wybraniu na najwyższy urząd w federacji traci on stanowisko wodza swojego plemienia i tam również dochodzi do zmiany wodza. W ten sposób wódz wszystkich Indian nie ma swoich wojowników i musi polegać na siłach militarnych pomniejszych wodzów, którzy popierają  jego działania. Z tego też powodu co jakiś dochodzi do buntu zbuntowanych wodzów, którzy obalają Wielkiego Wodza, mordują go - dla pewności, że nie będzie chciał odzyskać stanowiska - i wybierają nowego przywódcę.

- Jak wyglądają nasze relację z sojusznikami? - spytał generał van Abramescu.
- Nordank i Republika Centralna nie są potęgami, ale pozostają lojalne względem nas - odparł spokojnie Marc.
- Ile sił mogą wystawić? - dopytała Namada.
- Republika coś koło pięciu pułków, a Nordank może trochę więcej - odpowiedział generał.
- W razie wojny, indiańska fala zaleje ich w mgnieniu oka - syknął van Galerescu.
- Wątpliwe żeby Dumny Orzeł zdecydował się zaatakować Republikę Centralną, z którą ma najkrótszą granicę, a Nordank leży u jej południowej granicy - wtrącił król.

- Państwo Czarnej Wrony odgrodziło się od Indian Dziesięcioma Fortecami Południowymi - oznajmił Jon van Ionescu - zablokowało tym samym sobie drogę ekspansji na południe, ale i zapewniło sobie względne bezpieczeństwo przy granicy z Indianami. Na wschodzie, zachodzie i części południa granice federacji zatrzymały się na wielkich rzekach Obrze i Danube - tłumaczył dalej - ciężko je sforsować przy złej pogodzie i jeśli są dobrze bronione przez nas, Danubię lub Republikę Kozaków. Granica z naszym sojusznikiem jest jedyną, która nie ma przeszkód dla pochodu plemion na południe - oznajmił ze zgrozą w głosie - oczywiście jeśli do tego dojdzie całe armie republiki i Nordanku powinny się tam stawić. Inaczej padną. W razie wojny - tu zrobił krótką pauzę - my również powinniśmy posłać tam kilka pułków wsparcia dla przyjaciół, którzy pomogli nam kilka miesięcy temu - mówił z wyraźną ekscytacją - honor nakazuje nam utrzymywać żywotność państwową republiki i Nordanku. Nie mówię już o tym, że w razie gdyby Indianie doszli do tego drugiego to stracimy naturalną zaporę w postaci rzeki. Nie muszę wam przypominać, że Obra wypływa kilkaset metrów przed nordańskim miastem Owo, od którego nasza granica z tym państwem jest już poprzez pola i łąki? Inna sprawa, że jest to najbardziej na północ wysunięte miasto naszego sojusznika - zakończył swój długi wywód.

            Ponownie zapadła cisza. Nikt nie ośmielił się zakwestionować tez porucznika. Jego przygotowanie w tym temacie zrobiło wrażenie na wszystkich zebranych.

- Pora skończyć dzisiejsze posiedzenie - powiedział wreszcie Marc. - Ayumi pani zostanie - zwrócił się do Ordynki.

            Zwierzchnicy wojska i dygnitarze opuścili komnatę. Król został sam na sam z Ayumi. Omówili ze sobą bieżące kwestię komitetu, który wciąż powoływała Namada i rozeszli każde w swoją stronę. Na pożegnanie Marc ze szczęściem niemal namacalnym w głosie zakomunikował jej, że następca tronu jest już w drodze i za kilkanaście dni będzie na tym samym świecie co oni. Wzruszony aż przytulił Ordynkę jak starą znajomą, a jej samej zrobiło się wtedy jakoś dziwnie na sercu. Czuła się jakby robiła coś złego. Widocznie Marc dostrzegł jej zakłopotanie, gdyż szybko oderwał się od niej, jeszcze raz pożegnał się i wyszedł.

            Przez kolejne dni Ayumi nie natknęła się na króla, a i brzemienna królowa Joanna nie wychodziła ze swojej komnaty z uwagi na spodziewane rychłe rozwiązanie. Namada w tym czasie spacerowała po Szponach Króla, ale wychodziła też i poza twierdzę. Zwiedzała po raz kolejny stolice. Przyglądała się przy tym uważnie wszystkim ludziom, jakich napotykała na ulicach. Rozważała, który człowiek nadaje się na pracownika, a który na tajnego współpracownika.

            Jednego z dni wpadła na pomysł, że skądś przecież musi brać informacje o "wrogach narodu". Z tego powodu zdecydowała się stworzyć siatkę agentury, która donosić jej będzie o ludziach szerzących wrogie idee oraz zagrażających jej nowej ojczyźnie.

            Tego dnia Ayumi szła właśnie dzielnicą fabryczną. Mijała zakład, w którym produkowana zabawki dla dzieci w całej stolicy, kiedy po drugiej stronie ulicy zauważyła młodą, piękną brunetkę o ciemnych niczym smoła oczach i równie ciemnych oprawkach okularów. Ubrana była w tę samą bladoróżową suknię, którą miała na sobie kiedy się poznały. To musiała być ona.

- Wiktoria! - krzyknęła w jej stronę Ayumi.

            Młoda aż podskoczyła, jakby zaskoczona donośnym brzmieniem własnego imienia na ulicach stolicy. Spojrzała na starą przyjaciółkę i rzuciła się biegiem w jej stronę. Ayumi również wyruszyła na powitanie. Wpadły sobie w ramiona jakby się nie widziały ze sto lat albo i dłużej.

- Co cię tu sprowadza? - spytała niespodziewanie Wiktoria, kiedy wreszcie odkleiła się od przyjaciółki.
- Mieszkam tu i pracuje. - odparła Ayumi - To raczej ja powinnam zapytać cię o to samo!
- Słusznie - rzekła brunetka - wróciła do brata, bratowej i ich przyszłego dziecka.
- Twój brat spodziewa się dziecka? - zdziwiła się Ordynka - To wspaniale! - oznajmiła wreszcie i ponownie rzuciła się na szyję młodszej koleżanki.
- Nie mów, że nie znasz Jego Wysokości - powiedziała Wika, kiedy znów odkleiły się od siebie.
- Jesteś siostrą króla! - wypaliła bez namysłu starsza kobieta.
- Nie tak głośno - skarciła ją w odpowiedzi młodsza - nie wszyscy muszą o tym wiedzieć - powiedziała ze smutkiem - chodź na kawę w jakieś spokojne miejsce, tam pogadamy.

            Na miejsce spotkania wybrały tą samą kawiarnię, w której Tamara poznała swojego wybranka. Tym razem, jednak Namada nie spodziewała się, że któraś z nich wyjdzie stąd z amantem u swego boku. Co prawda byłaby to różnica pomiędzy zachowaniem Tamao, a Ayumi, ale ostatecznie Ordynka była o wiele starsza od studentki i dlatego nie mogła sobie już pozwolić na randki w ciemno i rozmowy o pogodzie.

            Wewnątrz gospody wybrały sobie odludny stolik w kącie dużej sali. Obie zamówiły po małej, czarnej z cukrem. I zaczęły plotkować o tym co się z nimi działo podczas rozłąki koleżanek. Okazało się, że brunetka w tym czasie jeszcze przez jakiś czas pisała dla Wieści Królewskich, a potem spotkała się braćmi. Miała dwójkę rodzeństwa jeszcze młodszego od siebie. Do tej pory ani Ayumi, ani nikt z jej otoczenia nie dość, że nie wiedział o istnieniu rodzeństwa Wiki, to nie spodziewał sie też, że jest ona rodzoną siostrą nowego monarchy.

- Dlaczego nam o tym nie powiedziałaś? - Ayumi musiała wreszcie zadać to pytanie.
- Odkąd Marc został mężem Joanny wszyscy patrzą na mnie przez ich pryzmat - odpowiedziała Wiktoria - najpierw mówiono o mnie jako siostrze męża córki króla, tak wiem to strasznie brzmi - wyjaśniła ze śmiechem - potem była rodzeństwem pretendenta, a po tryumfie Marca zostałam chyba najbardziej rozchwytywaną partią w kraju.
- Tamara mówiła, że narzekałaś, że nie możesz znaleźć sobie faceta - przypomniała sobie Ayumi.
- Bo to prawda - przyznała brunetka - najpierw każdy napalony błazen chciał mnie wyruchać, bo byłam piękną szlachcianką, a odkąd jestem tym kim jestem, każdy z nich chce mnie dla odmiany zaciągnąć przed ołtarz, a potem wyruchać - opowiedziała tracąc humor.
- Współczuję - wydukała zszokowana Namada.
- Nie musisz, ale dziękuję - odparła Wiktoria patrząc smutno na koleżankę - potowarzysz mi w drodze do brata? - zaproponowała.
- Jasne.

            W drodze do Szponów Króla debatowały o tym jacy to faceci są beznadziejni, a poza tym to zupełnie niepotrzebni do szczęścia. Przed wejściem do twierdzy humor przybyszki wrócił już do normy. W budynku pogadały jeszcze chwilę o tym co u Tamary.

            W miłej atmosferze znalazły się u drzwi wiodących do królewskich komnat. Przed drzwiami stało dwoje halabardników w błyszczących kolczugach i naramiennikach. Oboje na hełmach namalowany mieli herb panującego rodu van Wolfescu, czyli szarego wilka w koronie na jasnoczerwonym tle. Wyobraźnia Ayumi z wizualizowała jako wilka biegnącego przez pole zaschniętej krwi o zmierzchu. Ta myśl nieco przeraziła kobietę.

- My do Jego Wysokości - głos Wiktorii sprowadził ją na ziemię.
- Ja nie wchodzę - głos Ayumi był jakby nieobecny.
- Jak chcesz - odparła Wika i minęła wartowników - do zobaczenia - dodała na pożegnanie.

            Ayumi odeszła do swojej komnaty zmieszana. Mimo długich godzin spędzonych na mieście nie znalazła żadnego kandydata do pracy w swoich szeregach. Jak tak dalej pójdzie będzie musiała poprosić kogoś o pomoc.

            Wciągu kolejnych dni miała równie miało szczęścia co wcześniej. Zważywszy na to, że nie spotkała żadnych zaginionych, dawnych znajomych, można było rzec, iż miała go jeszcze mniej niż uprzednio. W końcu zniecierpliwiona, ale i rozczarowana udała się do Jona van Ionescu prosić go o pomoc. Ten nie zdziwił się widząc ją u siebie. Co więcej był już przygotowany i po drobnych docinkach dał Namadzie listę osób, które nadawałyby się do pracy u niej. Ayumi obawiała się tylko, że może zatrudnić kogoś będącego już na etacie u Jona, co na pewno podważyłoby prestiż jej organizacji oraz jej samej w oczach Marca i całej rady wojennej. Niestety nie miała możliwości żeby samodzielnie sprawdzić ludzi, których przyjmowała do służby.

            Już dzień po otrzymaniu spisu nazwisk od szefa wywiadu, Ayumi zwerbowała pięciu weteranów wojny domowej. Następnego dnia dołączyło do nich trzech chłystków, a kolejnego dnia dwoje siwych jegomości - mających rzekomo dobre konotacje w bogatych dzielnicach. Mając już dwunastkę - wraz z nią trzynastkę -ludzi mogła zacząć urządzać działalność tych ludzi, mimo że zaledwie dziesięcioro było mężczyznami, a starcy nie nadawali się do pracy w terenie. Wszystko zaczynało zmierzać w dobrą stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz