"Wszelkie przemiany społeczne, wstrząsające podstawami całego dzisiejszego świata, wymagają nowych metod, nowych haseł i nowych ludzi"Z deklaracji Obozu Narodowo- Radykalnego(14.04.1934r.)
Rozdział
28
Wiktoria
Ayumi dłużyło się niemiłosiernie,
kiedy po opuszczeniu stolicy przez większość przyjaciół musiała sama przebywać
w pustym pokoju. Za ścianą nie miała już nawet Lena i jego rozkosznej kochanki,
wraz z ich problemami z nieznanymi sprawcami. Na szczęście czas spędzany w
Królewskich Szponach urozmaicała jej praca, której ostatnimi czasy poświęcała
się bez reszty i zaczęła wreszcie zmieniać coś pod względem stanu liczebnego
swojej organizacji rządowej. Dodatkowo dwa dni temu do Rumlandii doszły wieści
z frontu wojny między Złotą Armią, a Związkiem Czerwonych.
Oblegany do tej pory Port Różańcowy
ostatecznie poddał się dwudziestotysięcznej armii generała Michałowa. Drugie
duże miasto otoczone przez Czerwonych, czyli Pika broniło się już z trudem.
Odparło do tej pory dwa szturmy, lecz w skutek ostrzału płonącymi pociskami
spłonęła znaczna część zapasów, które i tak nie były zbyt wielkie. Znawcy
sztuki wojennej prognozowali, że dowódcy broniącego się zaciekle miasta będą
starać się wynegocjować bezproblemowe wyjście garnizonu z miasta. Jon van
Ionescu twierdził z kolei, że dowódcy Piki starają się uzyskać jak najlepsze
warunki dla ludności cywilnej w razie kapitulacji. Ayumi uważała, że Czerwoni i
tak nie oszczędzą miasta po zdobyciu go. Ich reputacja od lat pozostawała bez
zmian. Ludność Międzymorza w dalszym ciągu uważała ich za nieokrzesanych
dzikusów.
Z dala od linii frontu Namada
starała się zorganizować siedzibę dla swojego komitetu ścigania wrogów narodu.
Jak narazie miała już pod sobą czworo osób, lecz nie byli to ludzie zdolni
spełniać pokładane w nich nadzieje. W stolicy poza nią pozostać miały dwie
kobiety, które zostały przez nią zwerbowane przedwczoraj. Złośliwi śmiali się,
że kobiety nie są zdolne do zabijania wrogów narodu rumlandzkiego, a lepiej
sprawiłyby się w kuchni lub łóżku, jednak Ayumi nic sobie nie robił z ich słów.
Prawdę powiedziawszy to jej nowe podwładne nie miały mieć kontaktu z ludźmi,
których obezwładniać będzie ich placówka. Jedna z nich zostanie sekretarką
(archiwistką), a druga odpowiadać będzie za rozporządzanie środkami finansowymi
organizacji. Archiwistka miała niewiele poniżej trzydziestu lat i była wciąż
bardzo atrakcyjna. Lubiła nosić obcisłe ciuchy nawet zimą, a druga była już
około pięćdziesiątki i została już dwukrotnie wdową. Jak dowiedziała się Ayumi,
pierwszy mąż kobiety umarł ponad 20 lat temu na polowaniu, a drugi w czasie
ostatniego najazdu wilkołaków. Przy okazji okazało się, że kobiety poznały się
już podczas pobytu Namady w Twierdzy Dzikie Pola.
Pozostałą dwóję stanowili
trzydziestoletni mężczyźni, którzy mieli zająć się budową struktur na południu
i północy kraju. Ayumi oddelegowała jednego z nich do Norfdamu, a drugi do
Stepdamu. To właśnie z tamtych miast miało wyjść ożywienie dla organizacji,
która miała stać twardo na nogach już wiele tygodni temu, lecz jak do tej pory
była niewypałem - największym za krótkich rządów Marca I.
Ayumi stanęła niedawno bardzo
ambicjonalnie do tego zadania. Uważała, że jest to test jej zdolności
przywódczych i organizatorskich. Później doszło do niej również to, że może, a
raczej będzie mogła wykorzystać przygraniczne komórki do zwalczania wpływów
pułkownika van Nicolescu, przez którego to została na tym świecie już tylko z
siostrą. Jej rodzina bowiem w wyniku niecnych knowań zbiegłego z kraju oficera
oraz jego młodocianego mentora, księcia Filipa, została brutalnie zamordowana.
-
Namada - powiedział do niej Marc I, podczas tajnego zebrania rady wojennej w
małej komnacie Szpon Króla. - cieszy nas fakt, że wreszcie ruszasz z rozbudową
swoich struktur. Jak dobrze wiesz sytuacja na linii frontu Czerwonych i Złotych
jest kiepska dla tych drugich. Pozornie nie jest to dla nas ważne, ponieważ
leżymy niemalże na drugim końcu kontynentu, jednak w skutek tego, że nasz
wywiad - tu wskazał na Jona van Ionescu będącego szefem tej instytucji - wiemy,
że Związek Czerwonych zawarł sojusz z Indianami.
-
To niemożliwe! - zaprotestował Andriej van Galerescu, który był zwierzchnikiem
sił morskich - do Portu Rumowego, ani nad zachodnią granicę nie dotarły nawet
plotki o tym sojuszu.
Andriej był wysokim, szczupłym
mężczyzną w sile wieku i wieloletnim doświadczeniu w sprawach morskich. Na
wodach Morza Południowego spędził ponad szesnaście lat. Wcześniej pływał też po
innych, ale po nieszczęśliwym wypadku pod Urwiskiem Gniewu, które ciągnie się
przez całą zachodnią granicę kontynentu, zrezygnował z "obcych mórz"
jak zwykł mawiać o wodach innych niż morze przy jego rodzinnej miejscowości.
-
Plotki są mniej warte niż fakty - wtrącił Józef van Danilescu.
-
Ich brak również - potwierdził szef wywiadu.
-
To na jakich faktach budujemy ten obraz? - dociekał nieugięty zwierzchnik
marynarki.
-
Zapewne wiesz Andrieju o tym, że stolicą Indian jest Zamek Rady - zaczął
spokojnie Jon - w zasadzie mieszkają w nim tylko przedstawiciele Wielkiej Rady
złożonej z przedstawiciela każdego plemienia. Poza nimi znajdują się tam
oczywiście żołnierze z garnizonu, służba itp. - tłumaczył cierpliwie jak
dziecku - Nad najwyższą wierzą, która jest centralnym punktem zamku, pod samą dachówką
wiszą sztandary wszystkich plemion - co niektórzy słuchacze już zaczęli
orientować się do czego zmierza panicz van Ionescu - poniżej powiewają flagi
państw sojuszniczych. Zgadnij mój drogi kolego jakie flagi powiewały tam, kiedy
ostatnim razem mój człowiek przejeżdżał przez Zamek Rady?
Pan Andriej zawstydził się okrutnie,
bo nie wiedział nic o sojusznikach sąsiedniego państwa. Być może byli wśród
nich Kozacy, ale mogło też być tam Państwo Czarnej Wrony.
-
Nie wiem.
-
To już cię informuję, że wiszą tam flagi Związku Czerwonych, Republiki
Kozackiej oraz Kraju Przyrzecznego - wyjaśnił porucznik Jon.
Na sali wybuchło małe zamieszanie.
Wyraźnie widać było, że nie tylko van Galerescu zaskoczony był tą wieścią. Król
pozwolił swoim doradcom powymieniać się uwagami na ten temat przez chwilę, po
czym przerwał ich swary.
-
Czy wiemy coś o sojuszu Czerwonych z Republiką Kozacką? - spytał Jona.
-
Nie - odparli równocześnie Jon i Andriej.
Zapadła chwila milczenia. Sytuacja
geopolityczna na całym kontynencie nie sprzyjała dalszemu rozwojowi Rumlandii.
Indianie od kilku lat mieli nadmiar ludności, a dodatkowo ich federacją trawił
kryzys. Sprawujący urząd Wielkiego Wodza od dziewięciu lat Dumny Orzeł z
plemienia Rudych Kun nigdy nie cieszył się wielką popularnością wśród innych
plemion. Co więcej jego plemię cieszyło się złą sławą na arenie
międzynarodowej. Zarówno mieszkańcy Danubii jak i Ordy pamiętali, że przed
kilkudziesięciu laty, kiedy plemiona najeżdżały ich kraje, to właśnie Rude Kuny
przodowały w gwałceniu ich kobiet oraz wywożeniu więźniów do swojego miasta. Z
tego też powodu Dumny Orzeł nie mógł liczyć na poparcie sąsiadów sporach z
wodzami plemion.
Jakiś czas temu wywiad Rumlandii
donosił nawet, że tylko wódz rodzimego plemienia Dumnego Orła, Pablo był jego jedynym
zwolennikiem, a pozostali wodzowie stanowili miałką, ale jednak opozycję. W tym
miejscu porucznik Jon van Ionescu wyjaśnił też Ayumi, że urząd Wielkiego Wodza
obejmuje jeden z wodzów plemion wybrany w demokratycznych wyborach przez zgromadzenie
wodzów. Po wybraniu na najwyższy urząd w federacji traci on stanowisko wodza
swojego plemienia i tam również dochodzi do zmiany wodza. W ten sposób wódz
wszystkich Indian nie ma swoich wojowników i musi polegać na siłach militarnych
pomniejszych wodzów, którzy popierają
jego działania. Z tego też powodu co jakiś dochodzi do buntu
zbuntowanych wodzów, którzy obalają Wielkiego Wodza, mordują go - dla pewności,
że nie będzie chciał odzyskać stanowiska - i wybierają nowego przywódcę.
-
Jak wyglądają nasze relację z sojusznikami? - spytał generał van Abramescu.
-
Nordank i Republika Centralna nie są potęgami, ale pozostają lojalne względem
nas - odparł spokojnie Marc.
-
Ile sił mogą wystawić? - dopytała Namada.
-
Republika coś koło pięciu pułków, a Nordank może trochę więcej - odpowiedział
generał.
-
W razie wojny, indiańska fala zaleje ich w mgnieniu oka - syknął van Galerescu.
-
Wątpliwe żeby Dumny Orzeł zdecydował się zaatakować Republikę Centralną, z
którą ma najkrótszą granicę, a Nordank leży u jej południowej granicy - wtrącił
król.
-
Państwo Czarnej Wrony odgrodziło się od Indian Dziesięcioma Fortecami
Południowymi - oznajmił Jon van Ionescu - zablokowało tym samym sobie drogę
ekspansji na południe, ale i zapewniło sobie względne bezpieczeństwo przy
granicy z Indianami. Na wschodzie, zachodzie i części południa granice federacji
zatrzymały się na wielkich rzekach Obrze i Danube - tłumaczył dalej - ciężko je
sforsować przy złej pogodzie i jeśli są dobrze bronione przez nas, Danubię lub
Republikę Kozaków. Granica z naszym sojusznikiem jest jedyną, która nie ma
przeszkód dla pochodu plemion na południe - oznajmił ze zgrozą w głosie - oczywiście
jeśli do tego dojdzie całe armie republiki i Nordanku powinny się tam stawić.
Inaczej padną. W razie wojny - tu zrobił krótką pauzę - my również powinniśmy
posłać tam kilka pułków wsparcia dla przyjaciół, którzy pomogli nam kilka
miesięcy temu - mówił z wyraźną ekscytacją - honor nakazuje nam utrzymywać
żywotność państwową republiki i Nordanku. Nie mówię już o tym, że w razie gdyby
Indianie doszli do tego drugiego to stracimy naturalną zaporę w postaci rzeki.
Nie muszę wam przypominać, że Obra wypływa kilkaset metrów przed nordańskim
miastem Owo, od którego nasza granica z tym państwem jest już poprzez pola i
łąki? Inna sprawa, że jest to najbardziej na północ wysunięte miasto naszego
sojusznika - zakończył swój długi wywód.
Ponownie zapadła cisza. Nikt nie
ośmielił się zakwestionować tez porucznika. Jego przygotowanie w tym temacie
zrobiło wrażenie na wszystkich zebranych.
-
Pora skończyć dzisiejsze posiedzenie - powiedział wreszcie Marc. - Ayumi pani
zostanie - zwrócił się do Ordynki.
Zwierzchnicy wojska i dygnitarze
opuścili komnatę. Król został sam na sam z Ayumi. Omówili ze sobą bieżące
kwestię komitetu, który wciąż powoływała Namada i rozeszli każde w swoją
stronę. Na pożegnanie Marc ze szczęściem niemal namacalnym w głosie
zakomunikował jej, że następca tronu jest już w drodze i za kilkanaście dni
będzie na tym samym świecie co oni. Wzruszony aż przytulił Ordynkę jak starą
znajomą, a jej samej zrobiło się wtedy jakoś dziwnie na sercu. Czuła się jakby
robiła coś złego. Widocznie Marc dostrzegł jej zakłopotanie, gdyż szybko
oderwał się od niej, jeszcze raz pożegnał się i wyszedł.
Przez kolejne dni Ayumi nie natknęła
się na króla, a i brzemienna królowa Joanna nie wychodziła ze swojej komnaty z
uwagi na spodziewane rychłe rozwiązanie. Namada w tym czasie spacerowała po
Szponach Króla, ale wychodziła też i poza twierdzę. Zwiedzała po raz kolejny
stolice. Przyglądała się przy tym uważnie wszystkim ludziom, jakich napotykała
na ulicach. Rozważała, który człowiek nadaje się na pracownika, a który na
tajnego współpracownika.
Jednego z dni wpadła na pomysł, że
skądś przecież musi brać informacje o "wrogach narodu". Z tego powodu
zdecydowała się stworzyć siatkę agentury, która donosić jej będzie o ludziach
szerzących wrogie idee oraz zagrażających jej nowej ojczyźnie.
Tego dnia Ayumi szła właśnie
dzielnicą fabryczną. Mijała zakład, w którym produkowana zabawki dla dzieci w
całej stolicy, kiedy po drugiej stronie ulicy zauważyła młodą, piękną brunetkę
o ciemnych niczym smoła oczach i równie ciemnych oprawkach okularów. Ubrana
była w tę samą bladoróżową suknię, którą miała na sobie kiedy się poznały. To
musiała być ona.
-
Wiktoria! - krzyknęła w jej stronę Ayumi.
Młoda aż podskoczyła, jakby
zaskoczona donośnym brzmieniem własnego imienia na ulicach stolicy. Spojrzała
na starą przyjaciółkę i rzuciła się biegiem w jej stronę. Ayumi również
wyruszyła na powitanie. Wpadły sobie w ramiona jakby się nie widziały ze sto
lat albo i dłużej.
-
Co cię tu sprowadza? - spytała niespodziewanie Wiktoria, kiedy wreszcie
odkleiła się od przyjaciółki.
-
Mieszkam tu i pracuje. - odparła Ayumi - To raczej ja powinnam zapytać cię o to
samo!
-
Słusznie - rzekła brunetka - wróciła do brata, bratowej i ich przyszłego
dziecka.
-
Twój brat spodziewa się dziecka? - zdziwiła się Ordynka - To wspaniale! -
oznajmiła wreszcie i ponownie rzuciła się na szyję młodszej koleżanki.
-
Nie mów, że nie znasz Jego Wysokości - powiedziała Wika, kiedy znów odkleiły
się od siebie.
-
Jesteś siostrą króla! - wypaliła bez namysłu starsza kobieta.
-
Nie tak głośno - skarciła ją w odpowiedzi młodsza - nie wszyscy muszą o tym
wiedzieć - powiedziała ze smutkiem - chodź na kawę w jakieś spokojne miejsce,
tam pogadamy.
Na miejsce spotkania wybrały tą samą
kawiarnię, w której Tamara poznała swojego wybranka. Tym razem, jednak Namada
nie spodziewała się, że któraś z nich wyjdzie stąd z amantem u swego boku. Co
prawda byłaby to różnica pomiędzy zachowaniem Tamao, a Ayumi, ale ostatecznie
Ordynka była o wiele starsza od studentki i dlatego nie mogła sobie już
pozwolić na randki w ciemno i rozmowy o pogodzie.
Wewnątrz gospody wybrały sobie
odludny stolik w kącie dużej sali. Obie zamówiły po małej, czarnej z cukrem. I
zaczęły plotkować o tym co się z nimi działo podczas rozłąki koleżanek. Okazało
się, że brunetka w tym czasie jeszcze przez jakiś czas pisała dla Wieści
Królewskich, a potem spotkała się braćmi. Miała dwójkę rodzeństwa jeszcze
młodszego od siebie. Do tej pory ani Ayumi, ani nikt z jej otoczenia nie dość,
że nie wiedział o istnieniu rodzeństwa Wiki, to nie spodziewał sie też, że jest
ona rodzoną siostrą nowego monarchy.
-
Dlaczego nam o tym nie powiedziałaś? - Ayumi musiała wreszcie zadać to pytanie.
-
Odkąd Marc został mężem Joanny wszyscy patrzą na mnie przez ich pryzmat -
odpowiedziała Wiktoria - najpierw mówiono o mnie jako siostrze męża córki
króla, tak wiem to strasznie brzmi - wyjaśniła ze śmiechem - potem była
rodzeństwem pretendenta, a po tryumfie Marca zostałam chyba najbardziej
rozchwytywaną partią w kraju.
-
Tamara mówiła, że narzekałaś, że nie możesz znaleźć sobie faceta - przypomniała
sobie Ayumi.
-
Bo to prawda - przyznała brunetka - najpierw każdy napalony błazen chciał mnie
wyruchać, bo byłam piękną szlachcianką, a odkąd jestem tym kim jestem, każdy z
nich chce mnie dla odmiany zaciągnąć przed ołtarz, a potem wyruchać -
opowiedziała tracąc humor.
-
Współczuję - wydukała zszokowana Namada.
-
Nie musisz, ale dziękuję - odparła Wiktoria patrząc smutno na koleżankę -
potowarzysz mi w drodze do brata? - zaproponowała.
-
Jasne.
W drodze do Szponów Króla debatowały
o tym jacy to faceci są beznadziejni, a poza tym to zupełnie niepotrzebni do
szczęścia. Przed wejściem do twierdzy humor przybyszki wrócił już do normy. W
budynku pogadały jeszcze chwilę o tym co u Tamary.
W miłej atmosferze znalazły się u
drzwi wiodących do królewskich komnat. Przed drzwiami stało dwoje halabardników
w błyszczących kolczugach i naramiennikach. Oboje na hełmach namalowany mieli
herb panującego rodu van Wolfescu, czyli szarego wilka w koronie na
jasnoczerwonym tle. Wyobraźnia Ayumi z wizualizowała jako wilka biegnącego
przez pole zaschniętej krwi o zmierzchu. Ta myśl nieco przeraziła kobietę.
-
My do Jego Wysokości - głos Wiktorii sprowadził ją na ziemię.
-
Ja nie wchodzę - głos Ayumi był jakby nieobecny.
-
Jak chcesz - odparła Wika i minęła wartowników - do zobaczenia - dodała na
pożegnanie.
Ayumi odeszła do swojej komnaty
zmieszana. Mimo długich godzin spędzonych na mieście nie znalazła żadnego
kandydata do pracy w swoich szeregach. Jak tak dalej pójdzie będzie musiała
poprosić kogoś o pomoc.
Wciągu kolejnych dni miała równie
miało szczęścia co wcześniej. Zważywszy na to, że nie spotkała żadnych
zaginionych, dawnych znajomych, można było rzec, iż miała go jeszcze mniej niż
uprzednio. W końcu zniecierpliwiona, ale i rozczarowana udała się do Jona van
Ionescu prosić go o pomoc. Ten nie zdziwił się widząc ją u siebie. Co więcej
był już przygotowany i po drobnych docinkach dał Namadzie listę osób, które
nadawałyby się do pracy u niej. Ayumi obawiała się tylko, że może zatrudnić
kogoś będącego już na etacie u Jona, co na pewno podważyłoby prestiż jej
organizacji oraz jej samej w oczach Marca i całej rady wojennej. Niestety nie
miała możliwości żeby samodzielnie sprawdzić ludzi, których przyjmowała do
służby.
Już dzień po otrzymaniu spisu
nazwisk od szefa wywiadu, Ayumi zwerbowała pięciu weteranów wojny domowej.
Następnego dnia dołączyło do nich trzech chłystków, a kolejnego dnia dwoje
siwych jegomości - mających rzekomo dobre konotacje w bogatych dzielnicach. Mając
już dwunastkę - wraz z nią trzynastkę -ludzi mogła zacząć urządzać działalność
tych ludzi, mimo że zaledwie dziesięcioro było mężczyznami, a starcy nie
nadawali się do pracy w terenie. Wszystko zaczynało zmierzać w dobrą stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz