wtorek, 6 stycznia 2015

24. Ahoj stały lądzie!



"Ko­biety cza­sami po­suwają się bar­dzo da­leko i poświęcają wiele wy­siłku, by zas­po­koić prag­nienie zemsty."
Agatha Cristie


Rozdział 24
Ahoj stały lądzie!

            "Miecz Krakena" powoli wpływał do Portu Silver, który leżał mniej więcej w połowie długości południowego brzegu Imperium Południowego, pod którego banderą statek pływał. Marynarze krzątali się na pokładzie, a bosman i Rodrik Romulus stali nad sterem i próbowali znaleźć jak najlepsze miejsce do cumowania. Ze wschodu wiał zimny wiatr, choć niezbyt mocny wiatr, który pozwalał zachować dobrą prędkość do zatknięcia kotwicy w porcie. Część marynarzy wiosłując nadawała odpowiednie tempo ku temu.

            Jun od czasu ostatniego balu nie opuszczała ani na moment swojej kajuty. Zbyt dobrze pamiętała jak skończyło się to ostatnio. Rodrik Romulus nie miał czasu na swoje seks-spotkania z wyzwoloną przez siebie z mielizny kobietą. Oczywiście wyzwolone było tylko pozorne. Co prawda uwolnił kobietę od śmierci z głodu na morzu, jednak zrobił to kosztem jej wolności. Zniewolił Tao i sprowadził ją do roli swojej seksualnej niewolnicy. Jeszcze przed balem zapowiedział, że po zejściu na ląd przekaże ją swojej rodzinie i tam również będzie musiała zajmować się tym czym na galerze. Od czasu balu Juz pałała do niego sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony była mu wdzięczna, że uratował ją przed pijanym Papagasem. Z drugiej strony sposób w jaki unieszkodliwił starego zastępcę kapitana budził w niej jak najgorsze uczucia i obrzydzenie. Dość powiedzieć, że chociaż marynarz jeszcze żył, to nie miał ani lewej ręki ani połowy twarzy. Życzenie śmierci temu człowiekowi nie było niczym zdrożnym - w myśleniu Jun - od dwóch dni Papagas leżał nieruchomo i tylko jęczał z bólu.

- Jun? - gdzieś za drzwiami jej kajuty rozległ się nieznany jej głos.

            Kobieta siedziała właśnie na swojej koji i nie spodziewała się, że ktoś zainteresuje się nią wcześniej niż przy wypakowywaniu towarów spod pokładu. Ona sama nie miała ze sobą nic co mogłaby zabrać dalej. Po tragicznym zakończeniu balu, Romulus zostawił jej tylko jedną kieckę i jeden komplet bielizny - nic więcej. Na jej szczęście zima w Imperium Południowym nie była mroźna, temperatura rzadko kiedy spadała poniżej 5 stopni Celsjusza.

- Jestem - odparła kobieta po chwili namysłu - kto mnie szuka? - dopytała.
- Przyjaciel - rozległ się męski głos, kiedy drzwi się otworzyły.

            Przez drzwi do środka wszedł jeden z marynarzy. Jun do tej pory widziała go tylko raz. Odprowadzana z balu przez Klima i Ikera natknęła się na mężczyznę w brudnych spodniach i bez koszuli. Jego naga, spocona klata zrobiła wtedy na niej jak najlepsze wrażenie. Mężczyzna miał długie do ramion czarne włosy, które od tego czasu stały się wyraźnie bardziej lśniące - ostatnim razem wydawały się przetłuszczone. Marynarz był średniego wzrostu. Mięśni może nie miał jakoś specjalnie dużych, ale ładnie się odznaczały pod obcisłym zielonym swetrem jaki miał akurat na sobie. Na myśl o jego sześciopaku, dziewczynie zrobiło się gorąco.

- Czego chcesz? - syknęła w jego stronę.
- Pomóc ci - powiedział i położył coś na koji tuż przy stopie Jun.

            Było to małe, podłużne zawiniątko. Znając już trochę morskie życie i prezenty Tao spodziewała sie, że rozwiązawszy pakunek znajdzie w nim nóż bądź też sztylet.

- Co mam z tym zrobić?

            Mężczyzna zamiast odpowiedzieć wprost, uśmiechnął się i rzekł:

- Przecież wiesz.

            I wyszedł. A Jun wiedziała co musi zrobić. Wiedziała to aż za dobrze. Nadchodzi pora rozliczeń za wszystkiego grzechy i krzywdy jakie jej wyrządzono na tym okręcie.

            Tymczasem okręt został już zacumowany w porcie, a dzielni marynarze rozpoczęli już rozładunek zapasów, które przetrwały rejs. Wojskowa załoga niemal w całości opuściła już "Miecz Krakena", podczas schodzenia na ląd przewodził im Iker.  Oznaczało to, że Rodrik pozostawał wciąż na galerze. Jun zrobiła szybką analizę na temat jakie ma szanse na przedostanie się do kajuty Południowca nie budząc podejrzeń, zabicie go oraz opuszczenie swobodnie okrętu. Wyszło jej, że za dużych szans nie ma. Niemniej nic innego jej nie pozostawało. Mogła dalej być czyjąś prywatną dziwką lub zabić go i zaryzykować desperacką ucieczkę.

            Otworzyła cicho drzwi i wyszła na korytarz. Szła bardzo ostrożnie. Przez cały czas nasłuchiwała czy nie zbliża się do niej jeden z marynarzy. W pewnym momencie bardziej niż nakrycia na gorącym uczynku bała się, że ktoś ponownie spróbuje ją zgwałcić. Będąc już kilka kroków od kajuty swojego celu nastąpiła zbyt głośno na deskę, która odpowiedziała jej rozpaczliwym skrzypem. Gdzieś za zakrętem rozległy się kroki. Któryś z marynarzy musiał ją usłyszeć. Schowała pakunek do rękawa. Był to głupi pomysł i Jun szybko zdała sobie z tego sprawę. Musiała ściskać dłonią mankiet, gdyż w przeciwnym razie pakunek wypadłby z niego na podłogę. Na jej szczęście marynarz został zawołany przez innego i nie doszedł do skrętu. Odetchnęła głęboko z ulgą i ruszyła dalej. Na palcach zbliżyła się do drzwi kajuty Romulusa. Przyłożyła ucho do drewna i nasłuchiwała. Zdawało się jej, że przez moment coś słyszy, jednak po ułamku sekundy odpowiadała jej tylko głucha cisza. Jednym, zgrabnym ruchem rozpakowała prezent od tajemniczego, przystojnego marynarza. Nie myliła się w jego ocenie. Ktoś sprezentował jej piękny sztylet z rękojeścią wykonaną z kości słoniowej. Złapała go w prawą dłoń, którą ukryła w rękawie. Postronny obserwator nie byłby w stanie dostrzec ostrza w jej ręce. Położyła drugą dłoń na klamce. Chwila zawahania i...nacisnęła.

            Wpadła do pokoju jak burza. Rodrik Romulus znajdował się w nim tak jak to sobie na szybko zaplanowała. Leżał w swoim łóżku - plecami do niej - i nawet nie zwrócił uwagi na to kto go właśnie odwiedził.

- Toros spętałeś dziwkę? - spytał nie otwierając oczu.

            Jun nie odpowiedziała. Podeszła bliżej i uniosła prawą rękę w górę.

- Zapomniałeś języka w gębie? - dopytał mężczyzna. Nie odpowiedziała. - Co jest... - zaczął pytać, odwracając się na drugi bok.

            Jun wyprowadziła pchnięcie prosto w gardło swojego oprawcy i wybawiciela w jednej osobie. Romulus spojrzał na nią zdziwiony, a potem na zakrwawione ostrze i czerwoną substancje skapującą na jego białą pościel. Znowu spojrzał na nią. Nigdy nie widziała u niego takie spojrzenia. Znajdowało się w nim coś nowego, coś jakby zwątpienie.

- Ty się boisz - powiedziała na głos Jun, uświadomiwszy sobie nagle tą prawdę.

            Nie odpowiedział. Strach wyraźnie już mu minął, ponieważ rzucił się rozpaczliwie na kobietę, ale ta odskoczyła w porę w bok. Teraz to ona znajdowała się na łóżku, a on na podłodze. Tao nie myślała już dłużej co powinna zrobić. Wykonała trzy cięcia, które zamieniły twarz Rodrika w krwawą jatkę, pozbawiając go między innymi znacznego kawałka nosa. Oficer zalał się krwią i padł na podłogę, kasłając i dławiąc się własną krwią.

            Zielonowłosa nie czekała co stanie się z nim dalej. Otworzyła z hukiem drzwi i ze sztyletem w dłoni ruszyła w stronę pokładu. Była w amoku. Nie myślała co robi. Wbiegła na pokład, na którym znajdowała się około dziesięciu marynarzy. Większość była tak zaskoczona jej widokiem, że nawet nie zareagowała. Jeden się do niej uśmiechnął. Jeśli jeszcze kiedyś się spotkają, będzie musiała mu podziękować i zapytać dla kogo pracował. Nim otrzeźwiała z całej sytuacji, znajdowała się już w zimnej wodzie Morza Południowego. Marynarze najwyraźniej nie byli uzbrojeni, gdyż nikt w nią nie rzucał włócznią ani niczym innym, a także żaden z nich nie wskoczył za nią do wody.

            Woda była zimniejsza niż mogła na to wskazywać pogoda. Jun wpadła do niej na głębokość kilku metrów, na szczęście nie dotarło aż do dna. Wskakując boleśnie uderzyła wyprostowaną ręką. Z całych sił machała rękoma i nogami aby wydostać się z podwodnej pułapki. Bała się otworzyć oczy. Ciśnienie rozsadzało jej skronie. W skutek zdecydowania zbyt szybkich ruchów zaczynała odczuwać coraz większe zmęczenie. I wtedy sobie przypomniała co mówił jej brat o wydostawaniu się z takich opresji. Zwolniła tempo. Uspokoiła oddech. 6 zgrabnych machnięć i mogła zaczerpnąć świeżego powietrza. Życiodajny tlen napełniał jej płuca, a dziewczyna wykasływała ostatnie krople wody.

            Z napisów statków po jej bokach zorientowała się, że pływa się pomiędzy "Ostrzem tytana", a "Kłem Rekina". "Miecz Krakena" został gdzieś z tyłu - widocznie pod wodą oddaliła się od niego dość daleko. Zanurzyła się w wodzie do nosa i zaczęła przyglądać pobliskim statkom. Na żadnym nie dostrzegła marynarzy. Miała szczęście. Na wprost od niej nie było już żadnego okrętu. Mogło to jej pomóc lub zaszkodzić. Z jednej strony nie narazi się na zdekonspirowanie przez członka załogi, a z drugiej strony nie będzie miała za czym się ukryć i będzie łatwo do dostrzeżenia z brzegu oraz statków stojących w porcie - jeśli tylko ktoś spojrzy w jej stronę przez lunetę.

            Nie wiedząc gdzie płynąć płynęła prosto przed siebie, bokiem do brzegu. Pragnęła wypłynąć poza port i wyjść na brzeg na plaży - gdzieś tu musiała być plaża... Płynęła w spokoju nie niepokojona przez nikogo przez setki metrów. Była zmęczona, lecz szczęśliwa, a co jeszcze ważniejsze nareszcie była wolna. W końcu znalazła się poza portem. Niestety brzeg był tu klifowy. Mimo to zmieniła kurs. Płynęła teraz na skos w stronę brzegu, ale dalej do przodu.

            Wreszcie wyszła na brzeg. Szybko przekonała się, że to była zła decyzja. Zimny wiatr targał nią niemiłosiernie. Nie debatując dłużej nad tym co powinna zrobić, wbiegła do wody. Po drodze nastąpiła na jakiś kamień lub małże i rozcięła sobie nogę. Poczuła jak krwawi, a pamiętała z opowieści marynarzy na "Mieczu Krakena", że w morzu Południowym zdarza się spotkać rekina i to całkiem niedaleko brzegu. Z tego też powodu kontynuowała swoją podróż wpław, jednak nie głębiej niż mając wodę na wysokości swojej talii.

            Dotarła tak jeszcze kilkaset metrów dalej na wschód, gdzie zobaczyła małą chatkę stojącą kilkadziesiąt metrów od plaży. Zerknęła na nogę, która wciąż krwawi i zdecydowała się dotrzeć do wiejskiej chaty. Kulejąc i utykając wyszła z wody. Wiatr był jeszcze mocniejszy i zimniejszy niż przed chwilą. Na domiar złego niebo zachmurzyło się i teraz pokrywały je ciężkie, ciemne chmury, które zwiastowały w najlepszym razie deszcz. Tao przeszła kilka metrów po piasku i upadła po raz pierwszy. Nim dotarła do połowy plaży zdarzyło się to jej jeszcze dwa razy. Później odpuściła sobie wstawanie i czołgała się w stronę swojego celu. Kątem oka zauważyła, że ktoś wychodzi z budynku i rusza jej na przeciw. Nie miała pojęcia kto to. Wyczerpana psychicznie i fizycznie zemdlała.

            Ocuciła się dopiero leżąc pod grubą pościelą. Zdała sobie sprawę, że jest sucha i ubrana w jakieś wiejskie łachy. Rozejrzała sie po pomieszczeniu. Nad wąskim łóżkiem przymocowana była sieć rybacka. Pod oknem stały wędki. Z drugiej strony ściany była szafa i kilka półek, na których leżały swetry i koszule. Nad półkami na hakach wędziły się ryby. Na wprost łóżka znajdowała się zasłona, za którą prawdopodobnie były inne pomieszczenia.

- Obudziła się - usłyszała kobiecy głos zza kotary.
- Co z nią zrobimy mamo? - odparł chłopięcy głos.
- Zobaczymy. A co chciałbyś zrobić z taką wielką syreną?
- Syreny nie istnieją.
- A ta to co?
- Kobieta.

            Zasłona rozsunęła się i do pokoju wszedł najwyżej ośmioletni chłopiec. Miał krótkie czarne włosy i roześmiane niebieskie oczka. Za nim szła jego matka. Kobieta koło czterdziestki. Już po pierwszym spojrzeniu na nią, Jun domyśliła się po kim chłopak ma oczy. Dalszy wizerunek kobiety zupełnie nie pasował do kraju w jakim się znajdowali. Była blada, niewysoka, piegowata i co najdziwniejsze miała blond włosy, sięgające jej do ramion. W spracowanych dłoniach trzymała miskę z wodą i małą gąbkę.

- Jak się czujesz? - spytała troskliwie zielonowłosej.
- Lepiej - odparła słabym głosem Jun - dziękuję.
- Nie ma za co - odparła kobieta.

            Usiadła obok Jun. Miskę podała synkowi i namoczyła w niej gąbkę. Zaczęła zwilżać rozpalone ciało dwudziestoparolatki. Do tej pory Tao nawet nie zdawała sobie sprawy, że ma gorączkę. Woda sprawiała jej ulgę.

- Zostaniesz tu na kilka dni, ale potem wraca mój mąż i musisz nas opuścić - oznajmiła jej gospodyni.

            I tak Jun została w tym małym pokoju na kilka dni, które wyglądały tak samo. Rano gospodyni albo jej syn zwilżali wodą rozpalone ciało kobiety. Potem dostawała śniadanie. Opowiadała ośmiolatkowi o przygodach swoich i swojego brata. Kiedy skończyła dostawała obiad i znów była obmywana wodą. Później leżała w pokoju i rozmyślała nad tym co zrobi dalej, aż wreszcie nastawała pora kolacji. Po której Jun zasypiała niemal od razu.

            Dzień przed powrotem gospodarza, Tao czuła się już niemal dobrze. Wreszcie przeszła jej gorączka i mogła wyjść z łóżka. Po obiedzie poprosiła chłopca żeby pokazał jej okolicę. Dostała stare portki gospodarza i gruby sweter, który już od lat nie był noszony przez gospodynię. Tak ubrana została zabrana przez chłopaka na spacer po wiosce.

            Okazało się, że chata wybawicieli Jun znajdowała sie kilkadziesiąt metrów od głównych zabudowań wioski, które otoczone były drewnianą palisadę. Fortyfikacje można było przejść przez trzy bramy. Jun i jej młodociany przewodnik wkroczyli do wsi tą od strony plaży. Wewnątrz znajdowało się około dziesięć budynków drewnianych i jeden murowany.

- Tam mieszka starszy wioski - powiedział jej chłopak.

            Poza budynkiem starszego we wsi znajdowały się spichlerz oraz mały budynek nazywany straganem. Mieszkańcy przychodzili tam wymieniać się towarami. O tej porze na zewnątrz nie było nikogo. Ośmiolatek wyjaśnił Jun, że to dlatego, iż mężczyźni pracują jeszcze w polu albo łowią ryby z jego ojcem, a kobiety zajmują się zwierzętami wyprowadzonymi dziś rano na łąki za miastem.

- A czy u tego starszego wioski znajdę jakąś mapę? - spytała chłopaka.
- Sprawdzimy - odparł młodzieniec i pociągnął ją za rękę w stronę murowanej chałupy.

            Zatrzymał się dopiero przy drzwiach frontowych. Zapukał w nie i odsunął się kilka kroków do tyłu. Drzwi otworzył około pięćdziesięcioletni mężczyzna, kędzierzawy, z długą brodą i wspierający się na lasce. Później Jun dowiedziała się, że starszy wioski chodzi o lasce, bo został ranny na wojnie kilkanaście lat temu.

- Czego chcecie? - warknął w stronę nowoprzybyłych.
- Szukam mapy panie starszy - wyznała Tao.
- Panie? - zdziwił się mężczyzna i zaśmiał - ja zwykły chłop jestem. Wchodźcie.

            Weszli za nim. Wewnątrz była istna stajnia Augiasza. Kobieta nie mogła się nadziwić jak ktoś może cokolwiek znaleźć w takim bałaganie.

- Po co ci mapa dziecko? - spytał ją starszy, zanurzając się w stercie brudnych ubrań i szukając tam coś gorliwie.
- Chcę dotrzeć do brata, do Rumlandii.

            Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony. Ściągnął brwi ku sobie. Zastanowił się chwilę nad czymś, a potem przemówił:

- Wiem jak tam dotrzeć bez mapy. Możesz płynąć drogą morską, ale odradzam, bo trwa sezon burzowy. Sztormy są co chwilę. Masz konia?
- Nie.
- Pójdziesz prosto na północ do traktu na Green. Tam dowiesz się co dalej.
- Dziękuję bardzo.

            Z radości rzuciła się mężczyźnie na szyję. Wycałowała go w oba policzki i razem z ośmiolatkiem opuściła jego chatkę. Udali się prosto do domostwa chłopca i jego rodziców. Tam młoda kobieta podziękowała gospodyni za opiekę i pomoc, a także wyściskała ją i jej syna, po czym otrzymała od niej trochę jedzenia i wody pitnej na drogę.

            Tao wyruszyła w podróż jeszcze tego samego dnia. Kiedy doszła do wioski, w której była z ośmioletnim chłopcem był już zmierzch. Również i tym razem nie spotkała na zewnątrz żadnej żywej duszy. Przemknęła niezauważona przez wieś i wyszła północną bramą. Dalsza droga upływała jej powoli. Do traktu z Portu Silver do miasta zwanego Green dotarła po niecałej godzinie marszu. W tym czasie niemal zapadł zmrok. Jun natychmiast pożałowała swojej decyzji żeby wyruszyć najszybciej jak się da. Nie mając, jednak nic do stracenia postanowiła ruszyć dalej traktem na północ i przenocować się w pierwszym dostępnym do tego miejscu.

            Szła trochę ponad dwie godziny nim dotarła do starej, opuszczonej strażnicy. Tabliczka przy niej zawierała informacje ile kilometrów jest stąd do Green, ale ktoś wyrył w tym miejscu dziurę i nie mogła nic rozczytać. Na szczęście poniżej była informacja, że 8km dalej jest wioska Dzwon Anny.

            Jun weszła do strażnicy. Wewnątrz było trochę siana i jakieś stare, podarte ubrania. Śmierdziały jakby zdarto je z trupa. Jun położyła się obok i próbowała zasnąć, było jednak jej wciąż za zimno. Przezwyciężyła obrzydzenie i przykryła się źródłem smrodu. Nie było to najprzyjemniejsze, ale chociaż było jej ciepło. Zasnęła prawie natychmiastowo. Obudziła się tuż po wschodzie słońca i wyruszyła w dalszą drogę. W miedzy czasie żałowało, że oddala się od morza, gdyż z chęcią zmyłaby z siebie zapach jaki towarzyszył jej przez całą zeszłą noc...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz