"Kobiety czasami posuwają się bardzo daleko i poświęcają wiele wysiłku, by zaspokoić pragnienie zemsty."Agatha Cristie
Rozdział
24
Ahoj
stały lądzie!
"Miecz Krakena" powoli
wpływał do Portu Silver, który leżał mniej więcej w połowie długości południowego
brzegu Imperium Południowego, pod którego banderą statek pływał. Marynarze
krzątali się na pokładzie, a bosman i Rodrik Romulus stali nad sterem i
próbowali znaleźć jak najlepsze miejsce do cumowania. Ze wschodu wiał zimny
wiatr, choć niezbyt mocny wiatr, który pozwalał zachować dobrą prędkość do
zatknięcia kotwicy w porcie. Część marynarzy wiosłując nadawała odpowiednie
tempo ku temu.
Jun od czasu ostatniego balu nie
opuszczała ani na moment swojej kajuty. Zbyt dobrze pamiętała jak skończyło się
to ostatnio. Rodrik Romulus nie miał czasu na swoje seks-spotkania z wyzwoloną
przez siebie z mielizny kobietą. Oczywiście wyzwolone było tylko pozorne. Co
prawda uwolnił kobietę od śmierci z głodu na morzu, jednak zrobił to kosztem
jej wolności. Zniewolił Tao i sprowadził ją do roli swojej seksualnej
niewolnicy. Jeszcze przed balem zapowiedział, że po zejściu na ląd przekaże ją
swojej rodzinie i tam również będzie musiała zajmować się tym czym na galerze.
Od czasu balu Juz pałała do niego sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony była
mu wdzięczna, że uratował ją przed pijanym Papagasem. Z drugiej strony sposób w
jaki unieszkodliwił starego zastępcę kapitana budził w niej jak najgorsze
uczucia i obrzydzenie. Dość powiedzieć, że chociaż marynarz jeszcze żył, to nie
miał ani lewej ręki ani połowy twarzy. Życzenie śmierci temu człowiekowi nie
było niczym zdrożnym - w myśleniu Jun - od dwóch dni Papagas leżał nieruchomo i
tylko jęczał z bólu.
-
Jun? - gdzieś za drzwiami jej kajuty rozległ się nieznany jej głos.
Kobieta siedziała właśnie na swojej
koji i nie spodziewała się, że ktoś zainteresuje się nią wcześniej niż przy
wypakowywaniu towarów spod pokładu. Ona sama nie miała ze sobą nic co mogłaby
zabrać dalej. Po tragicznym zakończeniu balu, Romulus zostawił jej tylko jedną
kieckę i jeden komplet bielizny - nic więcej. Na jej szczęście zima w Imperium
Południowym nie była mroźna, temperatura rzadko kiedy spadała poniżej 5 stopni
Celsjusza.
-
Jestem - odparła kobieta po chwili namysłu - kto mnie szuka? - dopytała.
-
Przyjaciel - rozległ się męski głos, kiedy drzwi się otworzyły.
Przez drzwi do środka wszedł jeden z
marynarzy. Jun do tej pory widziała go tylko raz. Odprowadzana z balu przez
Klima i Ikera natknęła się na mężczyznę w brudnych spodniach i bez koszuli.
Jego naga, spocona klata zrobiła wtedy na niej jak najlepsze wrażenie.
Mężczyzna miał długie do ramion czarne włosy, które od tego czasu stały się
wyraźnie bardziej lśniące - ostatnim razem wydawały się przetłuszczone.
Marynarz był średniego wzrostu. Mięśni może nie miał jakoś specjalnie dużych,
ale ładnie się odznaczały pod obcisłym zielonym swetrem jaki miał akurat na
sobie. Na myśl o jego sześciopaku, dziewczynie zrobiło się gorąco.
-
Czego chcesz? - syknęła w jego stronę.
-
Pomóc ci - powiedział i położył coś na koji tuż przy stopie Jun.
Było to małe, podłużne zawiniątko. Znając
już trochę morskie życie i prezenty Tao spodziewała sie, że rozwiązawszy
pakunek znajdzie w nim nóż bądź też sztylet.
-
Co mam z tym zrobić?
Mężczyzna zamiast odpowiedzieć wprost,
uśmiechnął się i rzekł:
-
Przecież wiesz.
I wyszedł. A Jun wiedziała co musi
zrobić. Wiedziała to aż za dobrze. Nadchodzi pora rozliczeń za wszystkiego
grzechy i krzywdy jakie jej wyrządzono na tym okręcie.
Tymczasem okręt został już
zacumowany w porcie, a dzielni marynarze rozpoczęli już rozładunek zapasów,
które przetrwały rejs. Wojskowa załoga niemal w całości opuściła już
"Miecz Krakena", podczas schodzenia na ląd przewodził im Iker. Oznaczało to, że Rodrik pozostawał wciąż na
galerze. Jun zrobiła szybką analizę na temat jakie ma szanse na przedostanie
się do kajuty Południowca nie budząc podejrzeń, zabicie go oraz opuszczenie
swobodnie okrętu. Wyszło jej, że za dużych szans nie ma. Niemniej nic innego
jej nie pozostawało. Mogła dalej być czyjąś prywatną dziwką lub zabić go i
zaryzykować desperacką ucieczkę.
Otworzyła cicho drzwi i wyszła na
korytarz. Szła bardzo ostrożnie. Przez cały czas nasłuchiwała czy nie zbliża
się do niej jeden z marynarzy. W pewnym momencie bardziej niż nakrycia na gorącym
uczynku bała się, że ktoś ponownie spróbuje ją zgwałcić. Będąc już kilka kroków
od kajuty swojego celu nastąpiła zbyt głośno na deskę, która odpowiedziała jej
rozpaczliwym skrzypem. Gdzieś za zakrętem rozległy się kroki. Któryś z
marynarzy musiał ją usłyszeć. Schowała pakunek do rękawa. Był to głupi pomysł i
Jun szybko zdała sobie z tego sprawę. Musiała ściskać dłonią mankiet, gdyż w
przeciwnym razie pakunek wypadłby z niego na podłogę. Na jej szczęście marynarz
został zawołany przez innego i nie doszedł do skrętu. Odetchnęła głęboko z ulgą
i ruszyła dalej. Na palcach zbliżyła się do drzwi kajuty Romulusa. Przyłożyła
ucho do drewna i nasłuchiwała. Zdawało się jej, że przez moment coś słyszy,
jednak po ułamku sekundy odpowiadała jej tylko głucha cisza. Jednym, zgrabnym
ruchem rozpakowała prezent od tajemniczego, przystojnego marynarza. Nie myliła
się w jego ocenie. Ktoś sprezentował jej piękny sztylet z rękojeścią wykonaną z
kości słoniowej. Złapała go w prawą dłoń, którą ukryła w rękawie. Postronny
obserwator nie byłby w stanie dostrzec ostrza w jej ręce. Położyła drugą dłoń
na klamce. Chwila zawahania i...nacisnęła.
Wpadła do pokoju jak burza. Rodrik
Romulus znajdował się w nim tak jak to sobie na szybko zaplanowała. Leżał w
swoim łóżku - plecami do niej - i nawet nie zwrócił uwagi na to kto go właśnie
odwiedził.
-
Toros spętałeś dziwkę? - spytał nie otwierając oczu.
Jun nie odpowiedziała. Podeszła bliżej i uniosła prawą rękę w górę.
-
Zapomniałeś języka w gębie? - dopytał mężczyzna. Nie odpowiedziała. - Co
jest... - zaczął pytać, odwracając się na drugi bok.
Jun wyprowadziła pchnięcie prosto w
gardło swojego oprawcy i wybawiciela w jednej osobie. Romulus spojrzał na nią
zdziwiony, a potem na zakrwawione ostrze i czerwoną substancje skapującą na
jego białą pościel. Znowu spojrzał na nią. Nigdy nie widziała u niego takie
spojrzenia. Znajdowało się w nim coś nowego, coś jakby zwątpienie.
-
Ty się boisz - powiedziała na głos Jun, uświadomiwszy sobie nagle tą prawdę.
Nie odpowiedział. Strach wyraźnie
już mu minął, ponieważ rzucił się rozpaczliwie na kobietę, ale ta odskoczyła w
porę w bok. Teraz to ona znajdowała się na łóżku, a on na podłodze. Tao nie
myślała już dłużej co powinna zrobić. Wykonała trzy cięcia, które zamieniły
twarz Rodrika w krwawą jatkę, pozbawiając go między innymi znacznego kawałka
nosa. Oficer zalał się krwią i padł na podłogę, kasłając i dławiąc się własną
krwią.
Zielonowłosa nie czekała co stanie
się z nim dalej. Otworzyła z hukiem drzwi i ze sztyletem w dłoni ruszyła w
stronę pokładu. Była w amoku. Nie myślała co robi. Wbiegła na pokład, na którym
znajdowała się około dziesięciu marynarzy. Większość była tak zaskoczona jej
widokiem, że nawet nie zareagowała. Jeden się do niej uśmiechnął. Jeśli jeszcze
kiedyś się spotkają, będzie musiała mu podziękować i zapytać dla kogo pracował.
Nim otrzeźwiała z całej sytuacji, znajdowała się już w zimnej wodzie Morza
Południowego. Marynarze najwyraźniej nie byli uzbrojeni, gdyż nikt w nią nie
rzucał włócznią ani niczym innym, a także żaden z nich nie wskoczył za nią do
wody.
Woda była zimniejsza niż mogła na to
wskazywać pogoda. Jun wpadła do niej na głębokość kilku metrów, na szczęście
nie dotarło aż do dna. Wskakując boleśnie uderzyła wyprostowaną ręką. Z całych
sił machała rękoma i nogami aby wydostać się z podwodnej pułapki. Bała się
otworzyć oczy. Ciśnienie rozsadzało jej skronie. W skutek zdecydowania zbyt
szybkich ruchów zaczynała odczuwać coraz większe zmęczenie. I wtedy sobie
przypomniała co mówił jej brat o wydostawaniu się z takich opresji. Zwolniła
tempo. Uspokoiła oddech. 6 zgrabnych machnięć i mogła zaczerpnąć świeżego
powietrza. Życiodajny tlen napełniał jej płuca, a dziewczyna wykasływała
ostatnie krople wody.
Z napisów statków po jej bokach
zorientowała się, że pływa się pomiędzy "Ostrzem tytana", a
"Kłem Rekina". "Miecz Krakena" został gdzieś z tyłu -
widocznie pod wodą oddaliła się od niego dość daleko. Zanurzyła się w wodzie do
nosa i zaczęła przyglądać pobliskim statkom. Na żadnym nie dostrzegła marynarzy.
Miała szczęście. Na wprost od niej nie było już żadnego okrętu. Mogło to jej
pomóc lub zaszkodzić. Z jednej strony nie narazi się na zdekonspirowanie przez
członka załogi, a z drugiej strony nie będzie miała za czym się ukryć i będzie
łatwo do dostrzeżenia z brzegu oraz statków stojących w porcie - jeśli tylko
ktoś spojrzy w jej stronę przez lunetę.
Nie wiedząc gdzie płynąć płynęła
prosto przed siebie, bokiem do brzegu. Pragnęła wypłynąć poza port i wyjść na
brzeg na plaży - gdzieś tu musiała być plaża... Płynęła w spokoju nie niepokojona
przez nikogo przez setki metrów. Była zmęczona, lecz szczęśliwa, a co jeszcze
ważniejsze nareszcie była wolna. W końcu znalazła się poza portem. Niestety
brzeg był tu klifowy. Mimo to zmieniła kurs. Płynęła teraz na skos w stronę
brzegu, ale dalej do przodu.
Wreszcie wyszła na brzeg. Szybko
przekonała się, że to była zła decyzja. Zimny wiatr targał nią niemiłosiernie.
Nie debatując dłużej nad tym co powinna zrobić, wbiegła do wody. Po drodze
nastąpiła na jakiś kamień lub małże i rozcięła sobie nogę. Poczuła jak krwawi,
a pamiętała z opowieści marynarzy na "Mieczu Krakena", że w morzu
Południowym zdarza się spotkać rekina i to całkiem niedaleko brzegu. Z tego też
powodu kontynuowała swoją podróż wpław, jednak nie głębiej niż mając wodę na
wysokości swojej talii.
Dotarła tak jeszcze kilkaset metrów
dalej na wschód, gdzie zobaczyła małą chatkę stojącą kilkadziesiąt metrów od
plaży. Zerknęła na nogę, która wciąż krwawi i zdecydowała się dotrzeć do wiejskiej
chaty. Kulejąc i utykając wyszła z wody. Wiatr był jeszcze mocniejszy i
zimniejszy niż przed chwilą. Na domiar złego niebo zachmurzyło się i teraz
pokrywały je ciężkie, ciemne chmury, które zwiastowały w najlepszym razie
deszcz. Tao przeszła kilka metrów po piasku i upadła po raz pierwszy. Nim
dotarła do połowy plaży zdarzyło się to jej jeszcze dwa razy. Później odpuściła
sobie wstawanie i czołgała się w stronę swojego celu. Kątem oka zauważyła, że
ktoś wychodzi z budynku i rusza jej na przeciw. Nie miała pojęcia kto to.
Wyczerpana psychicznie i fizycznie zemdlała.
Ocuciła się dopiero leżąc pod grubą
pościelą. Zdała sobie sprawę, że jest sucha i ubrana w jakieś wiejskie łachy. Rozejrzała
sie po pomieszczeniu. Nad wąskim łóżkiem przymocowana była sieć rybacka. Pod
oknem stały wędki. Z drugiej strony ściany była szafa i kilka półek, na których
leżały swetry i koszule. Nad półkami na hakach wędziły się ryby. Na wprost
łóżka znajdowała się zasłona, za którą prawdopodobnie były inne pomieszczenia.
-
Obudziła się - usłyszała kobiecy głos zza kotary.
-
Co z nią zrobimy mamo? - odparł chłopięcy głos.
-
Zobaczymy. A co chciałbyś zrobić z taką wielką syreną?
-
Syreny nie istnieją.
-
A ta to co?
-
Kobieta.
Zasłona rozsunęła się i do pokoju
wszedł najwyżej ośmioletni chłopiec. Miał krótkie czarne włosy i roześmiane
niebieskie oczka. Za nim szła jego matka. Kobieta koło czterdziestki. Już po
pierwszym spojrzeniu na nią, Jun domyśliła się po kim chłopak ma oczy. Dalszy
wizerunek kobiety zupełnie nie pasował do kraju w jakim się znajdowali. Była
blada, niewysoka, piegowata i co najdziwniejsze miała blond włosy, sięgające
jej do ramion. W spracowanych dłoniach trzymała miskę z wodą i małą gąbkę.
-
Jak się czujesz? - spytała troskliwie zielonowłosej.
-
Lepiej - odparła słabym głosem Jun - dziękuję.
-
Nie ma za co - odparła kobieta.
Usiadła obok Jun. Miskę podała
synkowi i namoczyła w niej gąbkę. Zaczęła zwilżać rozpalone ciało
dwudziestoparolatki. Do tej pory Tao nawet nie zdawała sobie sprawy, że ma
gorączkę. Woda sprawiała jej ulgę.
-
Zostaniesz tu na kilka dni, ale potem wraca mój mąż i musisz nas opuścić -
oznajmiła jej gospodyni.
I tak Jun została w tym małym pokoju
na kilka dni, które wyglądały tak samo. Rano gospodyni albo jej syn zwilżali
wodą rozpalone ciało kobiety. Potem dostawała śniadanie. Opowiadała
ośmiolatkowi o przygodach swoich i swojego brata. Kiedy skończyła dostawała
obiad i znów była obmywana wodą. Później leżała w pokoju i rozmyślała nad tym
co zrobi dalej, aż wreszcie nastawała pora kolacji. Po której Jun zasypiała
niemal od razu.
Dzień przed powrotem gospodarza, Tao
czuła się już niemal dobrze. Wreszcie przeszła jej gorączka i mogła wyjść z
łóżka. Po obiedzie poprosiła chłopca żeby pokazał jej okolicę. Dostała stare
portki gospodarza i gruby sweter, który już od lat nie był noszony przez
gospodynię. Tak ubrana została zabrana przez chłopaka na spacer po wiosce.
Okazało się, że chata wybawicieli
Jun znajdowała sie kilkadziesiąt metrów od głównych zabudowań wioski, które
otoczone były drewnianą palisadę. Fortyfikacje można było przejść przez trzy
bramy. Jun i jej młodociany przewodnik wkroczyli do wsi tą od strony plaży.
Wewnątrz znajdowało się około dziesięć budynków drewnianych i jeden murowany.
-
Tam mieszka starszy wioski - powiedział jej chłopak.
Poza budynkiem starszego we wsi
znajdowały się spichlerz oraz mały budynek nazywany straganem. Mieszkańcy
przychodzili tam wymieniać się towarami. O tej porze na zewnątrz nie było
nikogo. Ośmiolatek wyjaśnił Jun, że to dlatego, iż mężczyźni pracują jeszcze w
polu albo łowią ryby z jego ojcem, a kobiety zajmują się zwierzętami
wyprowadzonymi dziś rano na łąki za miastem.
-
A czy u tego starszego wioski znajdę jakąś mapę? - spytała chłopaka.
-
Sprawdzimy - odparł młodzieniec i pociągnął ją za rękę w stronę murowanej
chałupy.
Zatrzymał się dopiero przy drzwiach
frontowych. Zapukał w nie i odsunął się kilka kroków do tyłu. Drzwi otworzył
około pięćdziesięcioletni mężczyzna, kędzierzawy, z długą brodą i wspierający
się na lasce. Później Jun dowiedziała się, że starszy wioski chodzi o lasce, bo
został ranny na wojnie kilkanaście lat temu.
-
Czego chcecie? - warknął w stronę nowoprzybyłych.
-
Szukam mapy panie starszy - wyznała Tao.
-
Panie? - zdziwił się mężczyzna i zaśmiał - ja zwykły chłop jestem. Wchodźcie.
Weszli za nim. Wewnątrz była istna
stajnia Augiasza. Kobieta nie mogła się nadziwić jak ktoś może cokolwiek
znaleźć w takim bałaganie.
-
Po co ci mapa dziecko? - spytał ją starszy, zanurzając się w stercie brudnych
ubrań i szukając tam coś gorliwie.
-
Chcę dotrzeć do brata, do Rumlandii.
Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony.
Ściągnął brwi ku sobie. Zastanowił się chwilę nad czymś, a potem przemówił:
-
Wiem jak tam dotrzeć bez mapy. Możesz płynąć drogą morską, ale odradzam, bo trwa
sezon burzowy. Sztormy są co chwilę. Masz konia?
-
Nie.
-
Pójdziesz prosto na północ do traktu na Green. Tam dowiesz się co dalej.
-
Dziękuję bardzo.
Z radości rzuciła się mężczyźnie na
szyję. Wycałowała go w oba policzki i razem z ośmiolatkiem opuściła jego
chatkę. Udali się prosto do domostwa chłopca i jego rodziców. Tam młoda kobieta
podziękowała gospodyni za opiekę i pomoc, a także wyściskała ją i jej syna, po
czym otrzymała od niej trochę jedzenia i wody pitnej na drogę.
Tao wyruszyła w podróż jeszcze tego
samego dnia. Kiedy doszła do wioski, w której była z ośmioletnim chłopcem był
już zmierzch. Również i tym razem nie spotkała na zewnątrz żadnej żywej duszy. Przemknęła
niezauważona przez wieś i wyszła północną bramą. Dalsza droga upływała jej
powoli. Do traktu z Portu Silver do miasta zwanego Green dotarła po niecałej
godzinie marszu. W tym czasie niemal zapadł zmrok. Jun natychmiast pożałowała
swojej decyzji żeby wyruszyć najszybciej jak się da. Nie mając, jednak nic do
stracenia postanowiła ruszyć dalej traktem na północ i przenocować się w
pierwszym dostępnym do tego miejscu.
Szła trochę ponad dwie godziny nim
dotarła do starej, opuszczonej strażnicy. Tabliczka przy niej zawierała
informacje ile kilometrów jest stąd do Green, ale ktoś wyrył w tym miejscu
dziurę i nie mogła nic rozczytać. Na szczęście poniżej była informacja, że 8km
dalej jest wioska Dzwon Anny.
Jun weszła do strażnicy. Wewnątrz
było trochę siana i jakieś stare, podarte ubrania. Śmierdziały jakby zdarto je
z trupa. Jun położyła się obok i próbowała zasnąć, było jednak jej wciąż za
zimno. Przezwyciężyła obrzydzenie i przykryła się źródłem smrodu. Nie było to
najprzyjemniejsze, ale chociaż było jej ciepło. Zasnęła prawie natychmiastowo.
Obudziła się tuż po wschodzie słońca i wyruszyła w dalszą drogę. W miedzy
czasie żałowało, że oddala się od morza, gdyż z chęcią zmyłaby z siebie zapach
jaki towarzyszył jej przez całą zeszłą noc...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz