poniedziałek, 10 listopada 2014

19. Szpiegowski pojedynek

"Skutki gniewu są dużo poważniejsze od jego przyczyn."
Marek Aureliusz
 


Rozdział 19
Szpiegowski pojedynek

            Od czasu spotkania z podwójną agentką Namadą, Len uważnie się przyglądał ludziom w otoczeniu króla. Dotyczyło to zwłaszcza ułaskawionego niedawno temu przez Marca generała van Ambramescu. Niestety jak do tej pory Len nie miał żadnych dowodów na jego zdradę albo chociaż poszlak dzięki, którym mógł by je zdobyć. Wobec tego przerzucił swoje podejrzenia na inne osoby. Przyglądał się szefowi wywiadu oraz ludziom, którzy byli w opozycji wobec władcy podczas Konwentu Seniorów wielkich rodów Rumlandii. Im również nie mógł nic zarzucić, czego dotychczas każda z postronnych osób by o nich nie wiedziała. Szukania spisku stawało się powoli jego manią.

            Faktem jest, że Len miał powody by zacząć świrować. Prawie co noc ktoś tłukł w jego drzwi. Zdarzało się to nawet wtedy, kiedy Len stał tuż za nimi i otwierał je, kiedy rozległ się hałas. Problem został rozwiązany dopiero wtedy, gdy rozkazał swoim ludziom pełnić wartę pod drzwiami przez całą noc. Od dość dawna czuł się obserwowany. Przez kogo dokładnie? Nie wiedział. Linescu nie potrafił znaleźć podglądaczy, mimo że co jakiś czas próbowali z Lenem zmusić intruzów do ujawnienia się. Kolejną nie dającą mu spokoju sprawą był list z pogróżkami do jego ukochanej. Dwa dni przed spotkaniem z Ayumi, Natka otrzymała list, a raczej znalazła go wetkniętego pod drzwi do pokoju. W jego treści nie było żadnych wskazówek kto mógł go wysłać, zamiast tego same bluzgi i groźby. Kobieta po przeczytaniu go chodziła smutna i przybita przez kilka godzin nim wreszcie wyjawiła ukochanemu co ją trapi. Len wpadł w szał, kiedy o tym usłyszał, a kiedy przeczytał list osobiście było jeszcze gorzej. Wybiegł z pokoju i zarządził sparing z pięcioma podwładnymi naraz. Żołnierze byli bez szans wobec furii dowódcy, którego początkowo zlekceważyli widząc swoją przewagę liczebną. Otrzymali porządne lania, a jeden z nich trafił na jakiś czas pod opiekę medyka.

            Jesień pogorszyła jeszcze bardziej humor kapitana. Stał się małomówny i drażliwy, bardzo łatwo i szybko wpadał w gniew. Wtedy tylko jedna osoba miała szansę go uspokoić. Natasza zawsze działała na niego kojąco. Wyciszała nerwy i studziła emocje. Przy niej stawał się impulsywny tylko wtedy, kiedy był podniecony. Odkąd musiał "walczyć z wiatrem" - jak to nazywał Linescu - Natasza często chcąc, nie chcąc musiała iść do łóżka ze swoim ukochanym, gdyż zdarzały się sytuację, że inaczej nie udałoby się jej go zneutralizować.

            Z tych wszystkich powodów Len zaniedbał swoją "lepszą połówkę" - jak nazwał kiedyś brunetkę w rozmowie z Ayumi. Powoli dochodziło do niego, że złapanie nieuchwytnego wroga nie może stać się jego jedynym zajęciem. Mimo frustracji jaką to u niego wywoływało musiał zwolnić poszukiwanie wroga, który wciąż się nie ujawnił - mimo iż Len miał kilka podejrzeń kim może być. Od wczoraj starał się wyciszyć i wrócić do normalnego życia, jakie czekało go po zakończeniu działań wojennych.

            Na dzień dzisiejszy zaplanował kilka atrakcji, ale największą miało być to, że wziął urlop na kilka dni i zamierzał ten czas w całości poświęcić Natce.

- Kiepsko wyglądasz, faktycznie przyda ci się kilka dni wolnego - rzekł mu Marc, kiedy poprosił go o urlop.
- Postaram się dowiedzieć czego o wie pan kapitan czym przez ten czas - powiedział mu z kolei Linescu, kiedy dowiedział się, że będzie dowodził chorągwią przez bliżej nieokreślony czas.

            Nim rozpocznie urlop czeka go jeszcze jedna rozmowa. I jak sądził, to właśnie ta będzie najtrudniejszą jaką przyjdzie mu stoczyć do chwili, aż zdecyduje się o wszystkim co dzieje się wokół opowiedzieć Nataszy.

            Umówił się w samo południe w parku na rozmowę z Ayumi. Len nie obawiał się bynajmniej konwersacji z siostrą podwładnej, ale tego co zaplanował i co musi jej powiedzieć. Liczył też, że Ordynka dowiedziała się czegoś co pomoże mu rozpracować cichych oprawców. Siedział właśnie na tej samej ławce co podczas poprzedniej rozmowy z Namadą, kiedy przeszedł obok niego tajemniczy mężczyzna, ubrany w czarny płaszcz i kapelusz o takim samym kolorze. Tao nie zwrócił uwagi na twarz mężczyzny, zbyt bardzo był pochłonięty swoimi myślami, ale mógłby przysiąc, że obcy uważnie się mu przyglądał.

- Dziwne - rzekł sam do siebie.
- Co jest dziwne? - rozległ się głos Ayumi - hej kapitanie - przywitała go nim zdążył odpowiedzieć.

            Podniósł na nią wzrok. Ordynka wyglądała równie ujmująco co wtedy, kiedy nie wpadła wraz z siostrą w żałobę po skrytobójczo zamordowanej rodzinie. Ubrana była w ciemnobrązowy płaszcz, a pod nim z pewnością miała coś co sięgało jej nie dalej niż do kolan. Len skonkludował to, kiedy dostrzegł, że widzi nagie nagi kobiety od kolan aż do butów.

- Widzę, że ogoliłaś nogi - wypalił na przywitanie.
- No wiesz... - obruszyła się Ayumi.
- Co tak u Akiko?
- Powinieneś wiedzieć jesteś jej dowódcą.

            Len spojrzał na nią jak na idiotkę, a ona spojrzała w ten sam sposób na niego. Po ułamku sekundy kobieta roześmiała się, lecz złotooki nie widział ku temu powodu.

- Akiko ma się dobrze, chociaż dziwi się co się dzieje z jej ulubionym oficerem - kontynuowała Namada - może powinieneś ją też wtajemniczyć? - zasugerowała mrugając porozumiewawczo okiem.
- Nie mów mi co powinienem robić - warknął - siadaj - wskazał na miejsce obok siebie.

            Ordynka usiadła na wskazanym jej miejscu. Zdała już sobie sprawę, że Tao jeszcze nie wrócił do takiego stanu emocjonalnego, kiedy można sobie z niego żartować albo zwyczajnie udzielać mu dobrych rad.

- Siedzę - oznajmiła chłopakowi.
- Widzę.
- I co teraz?

            Źrenice oczu Lena zaczęły się niebezpiecznie zwężać, a czub jego włosów jakby urósł. Zacisnął pięści tak mocno, że paznokciami przebił sobie skórę na dłoniach, ale to nie był problem. Nawet nie czuł bólu, był zresztą na niego bardzo odporny. Miał zamiar przez chwilę rzucić się na kobietę i w tłuc jej... rozum do głowy, ale nie zrobił tego. Oprzytomniał kiedy Ayumi wycierała mu chusteczką krew z rąk. Nic nie powiedział. Tego dnia nikt nie mógł liczyć na jego wdzięczność.

- Jon zaczyna się irytować, że jeszcze nie uciekłeś - powiedziała Namada, chcąc przerwać niezręczną ciszę.
- I dobrze - syknął Tao - niech skurwysyn pocierpi.
- Wiesz już kiedy to zrobisz?
- Mniej więcej - odparł.

            Nagle stało się o wiele zimniej, a Słońce zaszło za chmury. Były to ciężkie burzowe chmury, które nie zwiastowały niczego dobrego. Raptem zawiał silny wiatr z południa. Korony drzew zawirowały, a kolorowe liście z ich gałęzi pospadały natychmiastowo na trawę. Len już wiedział, że większość jego planów względem ukochanej wzięła w łeb. Rozwścieczyło go to jeszcze bardziej. Na szczęście zdaje się, że Ayumi to dostrzegła, bo nie próbowała się już z nim przekomarzać więcej tego dnia.

- To kiedy?
- Czy on wie, że mam urlop?
- Zdaje się, że nie - powiedziała kobieta po chwili zawahania - w każdym razie jeszcze na pewno nie wie, ale możliwe, że się dowie albo już się dowiedział. Nie tylko ja mam cię rozpracowywać.
- To dobrze.
- Co dobrze? - zdziwiła się Ayumi.
- Wszystko co powiedziałaś jest dobre dla sprawy.
- Twojej sprawy? - spytała, a on skinął głową na potwierdzenie tych słów.
- Nie rozumiem tej waszej prywatnej wojenki.
- Brał się za Natkę - wypalił Len.
- Oboje dobrze wiemy, że gdyby tylko o to chodziło, to rozwiązał byś to inaczej.

            Len spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nie sądził, że Ayumi tak łatwo rozpracuje jego sposób myślenia. Może, jednak mógłby powiedzieć jej całą prawdę?

- To jak myślisz po co to robię?
- Nie mam pojęcia, ale wiem, że jeśli on odkryje, że pozorujesz tylko swoją dezercję to będę spalona, a on ośmieszony - wyjaśniła Namada.
- Może właśnie to jest celem.
- Ośmieszenie? Daj spokój Len - żachnęła się ex agentka wywiadu Ordy - ośmieszenie szefa wywiadu może być środkiem, ale nie celem. No chyba, że zrobił już coś... czego nie możesz mu odpuścić, a nie jesteś w stanie go zabić...
- Co ty sugerujesz? - zjeżył się złotooki.

            Ayumi zdała sobie sprawę, że posunęła się odrobinę zbyt daleko. Odsunęła się odrobinę od Lena i spojrzała na niego od stóp do głów. Miecz Błyskawicy jak zawsze tkwił złożony i wbity za pas, gotowy w każdej chwili do użycia.

- Nic - zapewniła spokojnie - przepraszam.

            Zapadło krótkotrwałe i pełne napięcia milczenie.

- Rozegramy to jeszcze inaczej - stwierdził Tao - nic mu nie mów. Graj swoją rolę, a ja zacznę swoją. Pod koniec mojego urlopu odbędzie się ewakuacja.
- Ewakuacja?
- Przecież nie ucieczka.

            Ayumi roześmiała się głośno słysząc taką odpowiedź. Nie spodziewała się, że Len zakończy ich rozmowę w sposób, którego nie powstydziłby się kapitan Tao, którego znała nim rozpętało się zamieszanie z "niewidzialnymi wrogami".

- Żegnaj - powiedziała na do widzenia - i Len... powodzenia! - dokończyła z uśmiechem.
- Tobie też - odparł na odchodne i pomachał sztywno kobiecie dłonią.

            Len oddalał się w pośpiechu. Stracił tu już i tak zbyt wiele czasu, który mógł wykorzystać z Nataszą. Na moment całkowicie odpłynął od wydarzeń ostatnich tygodni. Pogrążył się w rozmyśleniach co porabia jego ukochana i jak spędza czas. Czy oczekuje na niego czy może zajmuje się swoimi codziennymi sprawami. Z drugiej strony Len nie wiedział co składa się na codzienne obowiązki jego partnerki.

- Witaj Tao - jego myślenie przerwał nieprzyjemny dla ucha Lena męski głos.
- Czołem poruczniku - odrzekł złotooki, a jego rozwiane włosy zdawały się mówić, że prędkość wiatru gwałtownie wzrosła.

            Drogę Lenowi zastąpił Jon van Ionescu we własnej osobie. Ubrany był w ciemnoniebieski płaszcz, podszyty owczą wełną. Tao zwrócił uwagę na twarz szefa wywiadu. Jon miał na niej ślady po licznych zadrapaniach i jedną dość głęboką ranę, którą mógł otrzymać nie dawniej jak dwa dni temu.

- Nie w pracy? - spytał kapitana Tao.
- Nie - odparł stanowczo złotooki - nowe ozdoby? - zapytał wskazując na twarz porucznika.
- Nie - odpowiedział zmieszany Jon i odszedł.

            Len odetchnął z ulgą. Spięcie z van Ionescu było jedną z ostatnich rzeczy jakie w tej chwili potrzebował. Rozmowa była krótka, więc nie mógł się zdenerwować, a co ważniejsze zdawało się, iż wyszedł z wymiany uprzejmości zwycięsko.

- Pozdrów Natkę! - rozległ się za nim głos porucznika.

            "A było tak blisko" - pomyślał Len. Tym okrzykiem porucznik przelał czarę goryczy. Len, jednak wpadł w furię. Nie minęło nawet dwóch sekund, a Miecz Błyskawicy znajdował się w jego prawej dłoni. Kapitan szedł sprężystym, miękkim krokiem w stronę rywala. Ten nie próżnował. Nie wiedzieć skąd, dobył tarczę i szeroki - chociaż krótszy niż oręż Lena - miecz. Tao przyspieszył. Jon zrobił dwa kroki w przód, zaparł się na nogach i oczekiwał.

            W tym czasie Len już niemal biegł. W między czasie pozbył się peleryny. Teraz już nic nie będzie ograniczać jego ruchów - tym gorzej dla przeciwnika. Złotooki pędził sprintem i będąc kilka kroków od celu, wybił się co sił w górę. Wziął zamach z nad głowy i ciął. Jon spodziewając się tego ataku, w porę osłonił się tarczą. Rozległ się głośny trzask i w dębowej tarczy pojawił się pierwszy ślad po ataku Lena.

            Nie czekając na reakcję wroga, Tao wykonał kilka kolejnych ataków od obu boków. Wszystkie zostały odparte przez van Ionescu za pomocą tarczy bądź miecza. Len wściekał się coraz bardziej. Wziął potężny zamach znad lewego ramienia i uderzył na tyle mocno, na ile pozwalały mu siły. Jon znów zasłonił się tarczą, lecz atak był tak silny, że wokół posypały się drzazgi, kiedy miecz huknął o dębinę. Lena odrzuciło kilka kroków do tyłu po tym ataku - tam samo było zresztą z jego rywalem.

- Starzejesz sie Tao - zakpił Jon.

            Len uznał, że wróg chce go rozproszyć. Poza tym w jego mniemaniu porucznik nie był godzien, aby strzępić sobie na niego język. Był skoncentrowany i wściekły. Źrenice już dawno zwęziły mu się niebotycznie. Istniał tylko on i jego przeciwnik. Miecz stał się nie tylko przedłużeniem ręki, ale jej częścią. Mimo to nie trafił jeszcze ani raz Jona.

            Wykorzystując chwilową przerwę Lena w atakach, van Ionescu ruszył w jego stronę. Tym razem do on atakował. Ciął mieczem z góry, dołu, lewej, potem znowu z góry i z prawej. Wszystkie ataki zostały sparowane przez Lena. Kapitan w odpowiedzi wyprowadził kontrę. Lekkim atakiem odciął kawał rękawa z płaszcza Jona. Szef wywiadu przeraził się.

            Obaj panowie zaatakowali równocześnie. Miecz zazgrzytał o miecz. Potem miecz o tarczę i znów miecz o miecz. W pobliżu dało się słyszeć tupot biegnących ludzi i ich głosy. Tao nie zwracał na to uwagi - był zbyt zajęty przeciwnikiem. Porucznik van Ionescu co raz spoglądał w bok. Len wykorzystywał te ułamki sekund i ciął zwykle wtedy wściekle mieczem. Na szczęście dla porucznika, chroniła go zwykle wtedy tarcza. Wkrótce, jednak była już tak porąbana, że nie nadawała się do obrony życia oficera. Jon odrzucił ją na bok zręcznym ruchem.

- Teraz mamy równe szanse, nie musisz dziękować - zakpił van Ionescu.

            Len po raz kolejny nic nie odpowiedział, tylko zaatakował z całych sił i z całą furią jaka w nim drzemała. Potężnego cięcia nie udało się sparować paradzie porucznika Jona, którego aż odrzuciło do tyłu - co uratowało mu życie. Ostrze zagłębiło się nieznacznie w brzuchu pana van Ionescu. Krew pociekła niemal natychmiast.

            Len podziwiał przez kilka sekund swoje dzieło w milczeniu. To był koniec wygrał tą walkę i wiedział o tym zarówno dobrze on jak i jego oponent. Po ostatnim ataku uspokoił się niemal zupełnie. Gdzieś z dali usłyszał tupot ludzkich kroków.

- Aresztować go! - krzyknął ktoś z tyłu.
- Którego?
- Przecież to nasz kapitan! - ryknął Linescu.

            Len obrócił się zaciekawiony kto też będzie decydował o tym czy jest przestępcą czy nie. W jego stronę biegło trzech nie znanych mu halabardników i pięcioro jego ludzi. Linescu przewodził całej grupie. Tao zrobił kilka kroków w jego stronę.

- Zabierzcie go do medyka - rozkazał.

            Linescu zatrzymał się jak wryty, a za nim jego podwładni. Spojrzał niepewnie na swojego kapitana, a ten skinął głową. Linescu mimo, że ciągle zaskoczony powtórzył do żołnierzy chorągwi S.O.L.A.R.

- Słyszeliście kapitana! Zabrać tamtego do medyka! - rozkazywał - wy dwaj! - wskazał na dwójkę halabardników - spieprzać mi stąd!
- A ja? - spytał trzeci ze strażników.
- Posprzątaj tu!

            Linescu spojrzał na swojego wodza w oczekiwaniu co dalej. Len nie chciał rozmawiać o tym co tu zaszło - zwłaszcza z mężczyzną. Uścisnął dłoń porucznikowi i odszedł w milczeniu. Starszy żołnierz nawet nie próbował już dopytywać co zaszło w parku, gdyż wiedział że jest to pytanie -w najlepszym wypadku - retoryczne.

            Tao szedł już w tym czasie szybkim krokiem do swojego pokoju. Nie myślał o pojedynku, jaki niedawno stoczył. Jego myśli pogrążone już były w słodkim uśmiechu Nataszki, który za chwilę znów będzie mógł podziwiać... Migiem znalazł się pod drzwiami, które otworzył zamaszystym ruchem.

- Cześć piękna - rzucił na przywitanie.
- Hej skarbie - odparła brunetka - a ty nie w pracy? - zapytała zamykając książkę, którą aktualnie czytała.
- Mam trochę wolnego - odparł niepewnie - chcę ten czas spędzić z tobą - wydukał wreszcie.
- Och Len - westchnęła Natasza i podbiegła do ukochanego. Wtuliła się w niego ze wszystkich sił i nie puszczała już przez dłuższy czas. Widać było gołym okiem, że wyczekiwała na ten moment wiele dni. Teraz będzie go miała tylko dla siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz