"Na świecie są tylko dwie potęgi: miecz i duch. W końcu miecz zawsze ulega duchowi."
Napoleon Bonaparte
Rozdział 12
Nowa armia
W
ciągu ostatnich paru dni reformy Konwentu Seniorów wielkich rodów przybrały na
tempie. Udało się wreszcie zrealizować kilka postulatów z dziesięciopunktowego
manifestu króla, wydanego kilka miesięcy wcześniej. Dni stawały się coraz
krótsze, więc i wysłannikom poszczególnych rodów coraz bardziej spieszyło się
do domów, co wybitnie przyspieszyło bieg dyskusji między zwolennikami, a
przeciwnikami reform.
Len
od czasu ostatnich problemów z szlachetnie urodzonymi osobami, ograniczał do
minimum przebywanie pod salą obrad bądź też w niej. Wolał przebywać przy
wrotach prowadzących do pałacu. Kiedy nie było go tam, zwykle można było
odnaleźć go w swojej komnacie, którą dzielił w dalszym ciągu z Nataszą.
Całowali się wtedy, rozmawiali albo zwyczajnie przytulali.
- Len - do ich komnaty wpadła któregoś dnia, z rana
Akiko.
- Co jest? - spytał Len, tłumiąc ziewnięcie.
Nie
wygramolił się nawet spod pierzyny. Leżał w swoim łóżku i myślał o tym co mogą
porobić tego dnia z Natką. Zupełnie nie słuchał co mówiła do niego jego
podwładna.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - zapytała wreszcie.
- Nie - odparła za niego Natasza.
- Len! - ryknęła Namada - dziś będą omawiać reformę
wojska i spraw z nim związanych. Musisz tam być! Tylko ty masz jakiekolwiek
pojęcie o tym co oni chcą tam pozmieniać i modernizować.
Len
ożywił się trochę słysząc te słowa, ale nie wstał jeszcze z łóżka. Zamiast tego
zwalił z siebie kołdrę na podłogę. Ubrany był tylko w krótkie, czarne spodenki,
w których zwykle spał w tej komnacie. Jeśli dziś zaczną realizować modyfikacje
w wojsku, to on - kapitan Tao - musi być na miejscu za wszelką cenę i dopomóc
im tak, żeby zrobili to tak jak należy. W końcu prawie każdy kraj ma na swoich
usługach kogoś z "tamtego świata" i zwykle te osoby znakomicie
przekazują informacje o szczególnych osiągnięciach, możliwych do implikacji na
tutejszy grunt.
- Natka - zwrócił się wreszcie do ukochanej -
przygotuj mi ten płaszcz, który ostatni kupiliśmy i wiesz co jeszcze...
Brunetka
skinęła głową i błyskawicznie wygramoliła się z łóżka. Ubrana była w zwiewną
sukienkę nocną, w kremowej barwie. Jej mleczna cera i kremowa barwa sukienki
bardzo ładnie się komponowały w świetle porannego słońca. Krew mogła uderzyć do
mózgu, a co dopiero, kiedy brunetka pochyliła się by wydobyć płaszcz Lena z
kufra koło łóżka.
Len
nie mógł pozostać obojętny na ten widok. Od razu odczuł podniecenie, ale teraz
nie mógł nic zrobić, gdyż byli pod czujną obserwacją Akiko. Obrócił się na
drugi bok, a Namada kulturalnie udała, że nic nie widzi.
- Masz go? - syknął do swojej kobiety.
- Tak.
- To mi go rzuć.
Nie
minęło jeszcze pięć sekund, gdy miękki, obszyty futrem z lisa płaszcz opadł na
Lena. Chłopak od razu się okrył nim ze wszystkich stron, wepchnął dłonie w kieszenie
na wysokości bioder i wstał wreszcie z łóżka. Mógł zacząć szykować się na
wielki występ przed całym konwentem.
Pod
wejściem na salę obrad był już kilkanaście minut potem. Ubrał sie w czarny
ozdobny płaszcz, obszyty wokół futrem z lisa. Dodatkowo złote nici nadawały mu
elegancji. Pod płaszczem miał na sobie tylko czerwony bezrękawnik i swoje
ulubione szerokie spodnie. Podszedł nienagannym, miękkim chodem do wrót. Stało
przy nich dwoje żołnierzy wśród, których rozpoznał jako duet niedawno
przyjętych, z którymi ćwiczył szermierkę kiedyś pod drzwiami do budynku.
- Wpuścić mnie - rozkazał obojętnym tonem.
- Tak jest, panie kapitanie! - zasalutowali i jeden
z nich otworzył drzwi.
Wewnątrz
znajdowało się nie wiele osób. Byli tam Marc, któremu znowu urosła gęsta,
czarna broda. obok niego siedziała królowa Joanna, trochę wydawała się być
przygaszona, ale może to tylko przez niewyspanie? I brzuch trochę jej jakby
urósł. Tamara mówiła coś o tym kapitanowi Tao parę dni temu, ale ten był wtedy
zbyt pochłonięty wspominaniem randki z Nataszą, podczas której wybrali się za
miasto. Trochę za Joanna znajdowali sie przedstawiciele rodów van Ionescu, van
Bzykescu, van Danilescu, van Petescu, van Kresuescu, van Hopfer, van Winescu,
van Żmijescu oraz van Galaerescu."Sami wierni ludzie" - pomyślał Len.
Podszedł bliżej zebranych.
- Wasza wysokość - powiedział, sztywno kiwając
karkiem - i Wasza Piękność - rzekł do królowej Joanny.
- Witam kapitanie - odparł Marc.
- Dobrze cię widzieć Len - odpowiedziała kobieta -
bez ciebie było tu strasznie nudno. Sporo kłótni, ale żadnych rękoczynów -
zakończyła nieco żartobliwie.
Len
spojrzał na nią zdumiony, ale pokiwał tylko potwierdzająco głową. Wtedy ujrzał
coś co go zaniepokoiło za plecami generała van Petescu. Stał tam nie kto inny
jak ulubieniec synów zmarłego około roku temu władcy Rumladnii - generał van
Ambramescu.
- Co on tu robi? - spytał Len przez zaciśnięte zęby.
- Chyba nie uważasz, że masz lepsze informacje o tym
człowieku niż wywiad - zakpił Jon van Ionescu.
Len
nie odpowiedział.
- Wierzę w szczere intencje tego generała - oznajmił
Marc.
- Tylko szczere w jakiej intencji? - dopytał Tao.
- Kwestia jego obecności tu nie podlega dyskusji -
uciął król.
Chcąc,
nie chcąc Len musiał pogodzić się z obecnością dobrego znajomego Denisa van
Nicolescu na sali, w której omawiane będą najważniejsze szczegóły dotyczące
bezpieczeństwa kraju i reform armii. Zdaniem Tao jest to zbyt duże nadużycie
zaufania króla wobec generała. Przecież nic nie gwarantuje, że ten nie doniesie
o tym swojemu koledze przebywającemu w Ordzie, a ten ma już tylko ze dwa, trzy
kroki do wykonania po to, ażeby donieść o wszystkim chanowi i Filipowi. Ledwo
skończyła się jedna wojna, a lekkomyślność szlachty sprowadza nad ten - jeszcze
nie do końca szczęśliwy - kraj widmo kolejnej, tym razem międzynarodowej.
- Usiądźmy - jego rozmyślania przerwał marszałek
obrad, Wiktor van Danilescu.
Zebrani
zajęli miejsca przy stole. Len poczekał aż wszyscy usiądą i wtedy również on
spoczął na krześle. Z jednej jego strony siedział jakiś krewny panny van
Kresuescu - co niezbyt Lenowi odpowiadało - a z drugiej był to Nataniel van
Żmijescu. Zauważył tez, że jedno miejsce wciąż pozostaje wolne.
- Pułkownik się spóźnia... - rzekł Tobiasz van
Bzykescu.
- Zaraz będzie - odpowiedział gen. van Petescu -
miał wysłać ludzi na północ do obserwowania
skandynawskiej granicy. Podobno
kręci się tam ostatnimi czasy podejrzanie sporo, podejrzanych ludzi.
Kiedy
dowódca skończył mówić, do komnaty wpadł zdyszany pułkownik Narescu, co
uspokoiło nieco Lena, gdyż ten podświadomie spodziewał się zobaczyć tu innego
pułkownika...
- Siadaj oficerze - rozkazał van Danilescu.
- Tak jest! - odparł dowódca kawalerii.
Marc
podniósł się ze swojego ozdobnego fotela przy froncie stołu. Oznaczało to, że
debata zaraz się rozpocznie. Wszystkie szepty na sali ucichły i król mógł
mówić.
- Dziś omawiać będziemy tylko i wyłącznie sprawy
związane z wojskiem
Usiadł,
a zamiast niego powstał marszałek obrad.
- Na początek poruszymy kwestię obecnego tu
pułkownika Narescu. Nasz kraj jest w stanie kryzysu wojskowego. Mamy raptem
dwoje generałów. Reszta nie żyje bądź zaginęła i pewnie też zmarła. W skutek
tego musimy powołać nowych lub też, chociaż jednego nowego. Kto jest za tym
żeby pułkownik został mianowany generałem niech podniesie w górę prawicę.
Wszyscy
podnieśli, poza Lenem i Narescu, którzy nie mieli praw do głosowania. Nikt nie
był przeciw. Marc odetchnął cicho z ulgą.
- Kolejny plan to reforma systemu dowodzenia w
armii... - zaczął Wiktor van Danilescu.
- Sprzeciw! - przerwał mu Len.
- To jest bunt! - ryknął Jon, siedzący trochę na
skos od Lena, po drugiej stronie stołu. Zebrani zignorowali jego krzyk.
- A czemuż to? - spytała Joanna.
- Żeby zreformować system dowodzenia, trzeba
uwzględnić nowe formacje... - zaczął Len.
- ... a tego jeszcze nie zrobiliśmy - dokończył za
niego generał van Petescu.
- Wiedziałam, że z kapitanem będzie tu dużo
ciekawiej - zakończyła wymianę zdań królowa.
Zebrani
popatrzyli znacząco w złote tęczówki panicza Tao, a król udzielił mu prawa
głosu. Normalnie tacy postronni goście nie mieli bowiem prawa, żeby zgłaszać
swoje postulaty podczas obrad.
- Przede wszystkim ciężka kawaleria - powiedział
krótko Len.
- Nie ma warunków w lasach... - zaprotestował Józef
van Kresuescu.
- A kto mówi o lasach? - zdziwił się Tao - mało
macie pól i łąk? Nie znam za dobrze topografii terenu Rumlandii, ale wydaje mi
się, że nie same lasy tu macie.
- Prawda - poparł go szef wywiadu - nad Zatoką
Śródleśną jest sporo pól, tak samo na zachodzie i między Obrą, a Jesionką -
oznajmił.
- Budżet królestwa nie da rady na duży zaciąg -
wtrącił van Petescu.
- Jeden pułk na początek kolo granicy z chanem i
drugi na południowych krańcach - zaproponował Len.
- Zgoda - powiedział van Abramescu - ale kto ich
przeszkoli?
- Ja - odciął się Len.
- Dla Ciebie mamy inne zadnia - wtrącił marszałek -
ale o tym później.
Zebrani
zastanowili się nad pomysłem młodzieńca. Wreszcie - po kilku minutach - głos
postanowił zabrać świeżo mianowany generał.
- Sprowadźmy instruktora z Zachodu.
- Skąd? Kogo? Jak? A tajemnica? Jak ją utrzymać? -
pytali jeden przez drugiego zebrani.
Odpowiedziała
im Joanna, co spowodowało niemały szok wśród ludzi, z pośród których każdy
chciał uchodzić za eksperta od wojskowości.
- Ojciec miał sporo kontaktów - oznajmiła - mogę wysłać
natychmiastowo gońca do Kingstad. Z Państwa Czarnej Wrony powinno przybyć
czworo instruktorów od walki i kilku od wykuwania zbrój itp. Co wy na to?
Zebrani
pokiwali potulnie głowami i po sali przeszedł się pomruk aprobaty dla słów
królowej. Nikt nie spodziewał się, że tak ważny pomysł wyjdzie akurat od
kobiety, a tym bardziej właśnie od niej.
- Panowie wybaczą - zaczęła się żegnać - ale sprawy
wojskowe mnie wzywają. Kontynuujcie beze mnie.
Krótką
chwile trwało nim zebrani wyrwali się z osłupienia jakie wywarło na nich
przemówienie i zachowanie żony monarchy.
- System dowodzenia - wydukał wreszcie Wiktor.
Najszybciej
po nim zdolność mowy odzyskał van Petescu i to właśnie generał jako pierwszy
przedstawił swój plan.
- Proponuję podzielić kraj na dwa okręg wojskowe.
Będą to północ i południe - recytował bez zająknięcia - dowództwo południa
obejmie generał Narescu, a północ wezmę ja. Pan van Abramescu pozostanie w
stolicy i włączymy go w nową radę wojenną, ale jej skład to już później. Kraj
nie ma funduszy na budowę wielkiej armii. Dlatego proponuję po 15 tysięcy
żołnierzy na oba okręgi...
- Chwilowo wystarczy generale - przerwał mu Marc -
twoją reformę będziemy przegłosowywać bądź też nie stopniowo. Kto jest za tym,
co obecnie przedstawił nasz van Petescu? - wszyscy podnieśli dłonie. - Świetnie
- ucieszył się władca - mów, więc dalej przyjacielu.
- Wśród tych 15 tysięcy nie ma oczywiście takich
wojsk jak S.O.L.A.R czy też garnizony miast. Siły okręgu podzielmy w ten
sposób, że dowódca będzie miał bezpośrednio pod swoim dowództwem pułk lekkiej
jazdy i pułk piechoty oraz nowo sformowaną ciężką kawalerię. Oczywiście w
każdym pułku władzę będzie sprawował pułkownik, jednak w tych trzech pułkownik
odpowiada tylko za utrzymania dyscypliny, ćwiczenia i poprowadzenie żołnierzy w
bezpośrednim boju. Pozostałe 12 tysięcy rozlokujemy jako pułki w miastach,
twierdzach i strategicznie ważnych miejscach. Wszędzie tam dowodzić będą
pułkownicy lub też, gdy nie będzie odpowiednio wykwalifikowanych wojskowych ich
obowiązki przejmie wyznaczony przez dowódcę okręgu szlachcic. Rozplanowanie
pułków leży w gestii dowódcy okręgu, ale musi być zaakceptowane przez radę
wojenną i króla.
- Głosujmy - oświadczył Wiktor.
Znów
wszyscy byli za. Lena nie dziwiło to zbytnio. W końcu generał nie powiedział
jeszcze nic zbyt odkrywczego czy też kontrowersyjnego. Do tych punków miał
dopiero dojść.
- Idąc dalej. Likwidujemy ostatecznie i w całości
prywatne armie...
- Sprzeciw! - syknął sam marszałek.
- Nie ma mowy! - zawtórowali mu sąsiedzi Lena.
- Po co wam prywatne wojsko? - spytał Marc.
Nie
potrafili odpowiedzieć na to pytanie jak i na kolejne jakie zadał im król w tej
kwestii. Prawdę powiedziawszy to część z nich była po prostu przyzwyczajona do
trzymania w swojej siedzibie kilkuset regularnych żołnierzy, którymi można było
w dowolnej chwili postraszyć niepokornego sąsiada lub nawet monarchę.
Inicjatywa Marca by pozbawić szlachtę tego przywileju musiała się spotkać z
oporem. Nie wybuchły, jednak żadne zamieszki w sali posiedzeń konwentu. Może dlatego,
że władca zakazał wpuszczać na salę swoich przeciwników, a może dlatego że nie
była na sali żadnego strażnika z chorągwi S.O.L.A.R z wyjątkiem Lena Tao.
- Czyli nie macie nic przeciw? - dopytał marszałek.
Zebrani
pokiwali przecząco głową. Wobec tego, Wiktor van Danilescu spojrzał na kolejny
punkt obrad. Wyjął z kieszeni płaszcza pióro i wykreślił już omówione przedmioty
dysputy.
- Rada wojenna - zakomunikował - król Marc proponuje
żeby znaleźli się w niej generał van Ambramescu jako wieloletni generał wojsk
walczących na froncie. Poza nim będą tam też porucznik Jon van Ionescu jako
szef wywiadu, Ayumi Namada jako ekspertka od planowania i szef ścigania wrogów
narodu, kapitan Józef van Danilescu jako spec od kawalerii, Robert van Ionescu
oraz Andriej van Galerescu jako ekspert w sprawach floty, jej koordynator przy
sztabie wojennym króla. Na czele rady jest oczywiście Nasza Miłość, król Marc
I.
W
sprawie rady nikt nie był przeciwko temu co miało nastąpić. Co prawda szef
wywiadu nie ufał koordynatorowi floty z racji na jego pochodzenie ze Związku
Czerwonych, ale był już od kilku lat wiernym mężem córki, przywódczyni rodu panującego
w jedynym porcie w kraju. Marszałek przeczytał kolejny punkt obrad
- Nowe stopnie wojskowe - oznajmił - jak wiecie
nasza armia dzieli się na jednostki operacyjne. W nowym systemie armią dowodzi
dalej król. Ma on jednak pod sobą rade wojenną, której podlegają dwa okręgi,
chociaż w sumie ich dowódcy są głównodowodzącymi armiami. Dwa okręgi to dwie
armie. Obie dzielą się na pułki, a na ich czele stoi pułkownik. Pułki dzielą
się na chorągwie dowodzone przez kapitanów, a te z kolei dzielą się na drużyny
dowodzone przez poruczników. Podsumowując mamy cztery stopnie wojskowe. Ma to
swoje wady i zalety...
Dalej
wymieniał koncepcje jak wzbogacić ilość stopni wojskowych i za co je dodawać.
Były trzy koncepcje. W pierwszej tworzyło się rozmaitych vice- pułkowników i
zastępców kapitanów, poruczników itp. W drugiej tworzyło się dowódców dwóch
pułków, dwóch drużyn itp. W trzeciej z kolei nadawano różne tytuły różnym
osobom za osiągnięcia na polu walki. Żadna z opcji nie wzbudziła zachwytu
zebranych. Kiedy marszałek skończył, Marc dał prawo głosu po raz kolejny
Lenowi.
- Podzielmy drużyny na jeszcze mniejsze formacje.
Nadajmy stopień wojskowy ludziom, którzy dowodzą 1/3 drużyny. Nazwijmy ich
kapralami. W moim świecie kapral dowodzi od 3 do 15 ludzi. W naszej Rumlandii
będzie dowodził 10.
- Świetnie - ucieszył się Marc- inne stopnie są nam
nie potrebne.
- W sumie racja - zawtórował mu Wiktor van Ionescu,
który był kuzynem szefa wywiadu i jednocześnie dowódcą dawnej Gwardii
Królewskiej. Był ładnie opalony, miał nieco ponad 30 lat i odznaczał się
orzechowymi oczami i czarnymi jak smoła włosami.
- To chyba wszystko na dziś - oznajmił marszałek.
- A rozkazy dla mnie? - zdziwił się Len...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz