piątek, 9 maja 2014

11. Sztorm



"Burza zna więcej nikczemnych podstępów, niż włoscy książęta w siedemnastym wieku."
Joseph Conrad
 
Rozdział 11
Sztorm

            Jun weszła na podkład "Południowego niszczyciela" dwa dni po tym jak Bason zorganizował jej pogadankę na temat różnic między narodami i państwami w Międzymorzu. Statek, którym płynęła był średniej wielkości galerą. Uzbrojony tylko w taran na dziobie i mostek do abordażu, nie zapewniał najwyższych standardów bezpieczeństwa przed piratami, okrętami wrogich wojsk itp. Dwadzieścia sześć rzędów wioślarzy napędzać miał statek szybko i sprawnie przy współudziale wiatru z zachodu, jaki przypowiedział jeden z kapłanów.

            Panna Tao w czasie oczekiwania na podróż poznała dobrze lokalne wierzenia. Dowiedziała się m.in. w jakie bóstwa wierzą mieszkańcy tej krainy. W Złociej Armii na terytorium, której obecnie się znajdowała, ludzie modlili się najczęściej do boga ognia i często przebywali w świątyniach zbudowanych z czerwonych cegieł przed, którymi paradowali i modlili się kapłani i kapłanki w krwistoczerwonych szatach. Wieśniacy i rybacy żyjący blisko Morza Południowego modlili się do boga wody i mórz. Jego świątynie znajdowały się zwykle w jaskiniach skalnych. Służący temu bóstwu nosili szaty w kolorze wody morskiej. Z bogów cieszących się mniejszą renomą w Złotej Armii byli jeszcze bóg wiatru, bóg natury i bóg ciemności, znany też jako władca zła oraz pan bestii z Czarnolasu.

            Dzień przed wypłynięciem Jun dowiedziała się, że towarzyszyć jej będzie dziesięciu żołnierzy i przyszły ambasador w Rumlandii Raul Mounitis, starszy człowiek o sporej wiedzy dyplomatycznej.  Towarzyszyć im miało dwoje asystentów ambasadora. Takie towarzystwo zapewniało, że Jun nie będzie musiała się martwić o rozrywki czy o to, że znienacka zaatakuje ją nuda. Wszystko to sprawiło, że oczekiwała w oczekiwaniu na wypłynięcie w rejs do nieznanego kraju, o którym słyszała tylko parę zdań kilka dni wcześniej.

            Nadszedł wreszcie dzień wypłynięcia. Jun nie miała zbyt wiele do zabrania - raptem trzy sukienki i bagaż podróżny. Jun w obstawie swojego osobistego ochroniarza Tobiasza Hunga. Był to młody - na oko - dwudziestokilkuletni facet. Wpadł w oko Jun już po pierwszym spojrzeniu młodej damy na niego. Miał około sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i krótkie czarne włosy i był zawsze dokładnie ogolony. Krążyły plotki, że Bason wysłał jednego z najlepszych żołnierzy do ochrony tej młódki, która przybyła tu niewiadomo skąd. 

            Port Różańcowy, z którego mieli wypłynąć nie zrobił na kobiecie wielkiego wrażenia. Było to typowe, duże miasto nadmorskie,  z biedną dzielnicą rybacką, złocistymi plażami oraz dużym murowanym portem w pobliżu wysokiego i stromego klifu. Jadąc konno przez miasto Jun dostrzegła ludzi biednych i bogatych, przeciętnych i nietuzinkowych, grubych i chudych, ćwiczących walkę i uciekających przed wściekłą żoną, drobnomieszczańskie żony i damy z wyższych sfer, piękne kobiety i te brzydkie, damy i dziwki. Miasto jak miasto.

            Port był dobrze chroniony przez przeróżne umocnienia od strony plaż, klifu i miasta. Przed samym murem otaczającym właściwą część portu znajdował się szeroki na około dwa metry i głęboki na kolejne kilka rów wypełniony przez zaostrzone pale. Nieostrożny wędrowca mógł marnie skończyć próbując wkraść się do portu pod osłoną nocy lub też za dnia.

            "Południowy  niszczyciel" był średniej wielkości kupiecką galerą. Stał zakotwiczony na samym końcu portu. Z daleka zasłaniały go wielkie karawele i karaki, których załogi szykowały się do zaatakowania portów wroga. Marynarze i żołnierze mający nimi podróżować chodzili bez koszulek, a ich ciała lśniły w słońcu, co bardzo radowało najtańsze prostytutki w mieście chichoczące głośno gdzieś w oddali. Jun również przyglądała się umięśnionym sylwetkom złotoarmistów.

            Weszła przed szeroki mostek na pokład, gdzie przywitał ją jej ochroniarz. Tobiasz wziął od niej bagaże i zaprowadził podpokład gdzie Jun miała swoją kajutę. Jak narazie będzie spała i zamieszkiwała w niej sama. Rozpakowała się - co nie trwało długo zważywszy na ilość bagażu - po czym rzuciła się na swoje nowe łóżko. Było duże i szerokie, co najmniej dwu osobowe. Pierzyna była miękka i cienka, ale kobieta wyczuła, że przed nią jest inna, grubsza i bardziej ciepła. Nad łóżkiem znajdował się mały baldachim. Sprawiało to urocze wrażenie w połączeniu z dwoma maleńkimi oknami, przez które wpadało więcej światła niż mógłby o tym świadczyć ich rozmiar - jak widać ten ostatni nie zawsze ma znaczenie.

            Inni pasażerowie - głównie kupcy i przedstawiciele przedsiębiorstw zbrojeniowych - wchodzili powoli na pokład.  Kapitan coraz bardziej ożywionym głosem wykrzykiwał komendy do swoich ludzi. Majtkowie kończyli szorować pokład, a bosman komplementował przyrządy nawigacyjne koło steru. Cywilną załogę statku uzupełniało dziesięcioro zbrojnych chroniących ambasadora oraz drugie tyle mające bronić galery przed wrogami państwa.

            Wieczorem statek był już gotowy do wypłynięcia. Z tej okazji w największej kajucie - nazywanej przez załogę komnatą - zajmowanej aktualnie przez pana Mountisa, miała się odbyć uczta inauguracyjna dla rejsu do Rumlandii, gdzie każdy z pasażerów miał zamiar się dorobić bądź też wspomóc rozwój kariery.

            Jun ubrała się na tę okazję w luźną, ciemnoniebieską sukienkę, która sięgała jej do połowy ud. Dzięki temu wszyscy obecni będą mogli podziwiać jej zgrabne i długie nogi. Do tej pory Tao nie zwracała zbyt dużej uwagi na to czy podoba się facetom. Co prawda zdawała sobie sprawę, że podoba się im, lecz nie robiła z tego jakiejś wielkiej hecy, po prostu tak było i już. Teraz, gdy była wypełniona szczęściem z powodu powrotu po ponad roku do najbliższego jej człowieka, mogła spróbować sprawdzić jakie robi wrażenia na mężczyznach. Jej sukienka miała skromnie wycięty biust, o kształcie wąskiego trójkąta równoramiennego. Długie włosy tym razem zostawiła rozpuszczone. Pod kiecką tradycyjnie już miała podwiązkę, za którą trzymał się nóż - gotowy do użycia w każdej chwili.

- Panienka gotowa do wyjścia - przygotowywanie się Jun do wyjścia przerwał jej strażnik.
- Prawie - odrzekła nie patrząc nawet na niego.
- Będę czekał pod drzwiami.

            Kiedy wyszedł, Jun mogła do końca ozdobić się skromnymi dodatkami jakie dostała od Basona na podróż. Były to małe kolczyki o kształcie kuleczki, zrobione ze szczerego srebra. Poza tym na lewy nadgarstek nałożyła bransoletę, która była posrebrzana. Wyszła. Za drzwiami dołączył do niej Tobiasz. Mężczyzna trzymał się dyskretnie za swoją panią. Szli w milczeniu, ale że do kajuty ambasadora nie było daleko, więc doszli szybko. Jun zatrzymała się przed drzwiami, a Tobiasz zapukał donośnie. Otworzył im niski żołnierz - jeden z tych, którzy dojechali tu z Jun. Ukłonił się nisko per "panience" jak zwykli zwracać się do niej żołnierze w ślad za generałem Basonem.

- Proszę wejść panienko - powiedział robiąc miejsce w drzwiach.

            Wewnątrz nie było aż tak dużo miejsca jak w komnatach w domu Tao, jednak jak na galerę to pomieszczenie było doprawdy przeogromne. Znajdowały się tam dwa długie stoły i liczne krzesła wokół nich. Było tu już kilku gości, wśród nich oczywiście ambasador.

            Raul Mountis był średniego wzrostu i przeciętnej sylwetki. Nie był ani gruby, ani chudy. Liczył sobie już ponad 60 lat i miał na koncie wieloletnią pracę dyplomatyczną owianą licznymi sukcesami.

- Witam panienko Jun - dyplomata jak i reszta złotoarmistów miał zakodowane jak zwracać się do zielonowłosej.
- Dzień dobry panu.
- Mów mi Raul.
- Dobrze pan... dobrze Raul - poprawiła się szybko.
- Usiądź gdzieś, zaraz przyjdzie reszta gości.

            Jun usiadła z brzegu stołu. Siedziała w napięciu i przyglądała się kolejnym wchodzącym osobom. Byli to w większości mężczyźni po czterdziestce. Spora część z nich miała już okazałe brzuszki i można je było śmiało nazywać mięśniami piwnymi. No cóż może ona nie będzie mogła podziwiać urodziwych mężczyzn, a i bycie podziwianą lub nawet pożądaną przez takich ludzi nie dowartościowywało ją jakoś szczególnie. Po chwili pojawił się młody asystent ambasadora, natomiast po nim weszło jeszcze troje młodych żołnierzy.

            Wkrótce rozpoczęła się uczta. Na stole pojawiły się dorsze, flądry i inne ryby. Były też sałatki, surówki, bitki z jelenia oraz chleb i napoje. Wśród tych ostatnich szczególnym powodzeniem cieszyły się czerwone, półsłodkie wino oraz sok z dyni.

            Jun zjadła już całego dorsza i trochę jelenia, a także surówek. Jej brzuch był wypełniony jedzeniem i sokiem z dyni. Postanowiła wobec tego rozejrzeć się po innych biesiadujących. Większość odwracała speszona wzrok, kiedy na nich patrzyła. Siedzący obok niej pan około 50 wpatrywał się w jej okolice bikini za każdym razem, gdy odwracała się od niego.

            Cała ta sytuacja, gdzie każdy pożerał ją wzrokiem, ale tylko kiedy nie kierowała na niego swoich niebieskich oczu, męczyła ją. Postanowiła napić się odrobinę wina. Nigdy dotąd nie piła dużych ilości alkoholu. Teraz miało się to zmienić. Nalała sobie wina. Wypiła je jednym haustem - co zdziwiło ją szczerze. Poczuła znajomy smak w ustach - drobne ilości wina zdarzało się jej już pijać. Zaraz potem poprosiła siedzącego obok niej napaleńca po 50, aby nalał jej jeszcze. Teraz piła już wolniej. Z przypływem ilości alkoholu we krwi, przestała zwracać uwagę jak mężczyźni pożerają ją wzrokiem, a że prawie wszyscy podróżowali bez żon, to praktycznie każdy teraz bezkarnie oglądał jej kształty.

- Odprowadź mnie - szepnęła do siedzącego obok mężczyzny, myśląc że to jeden z żołnierzy wysłanych z nimi przez Basona.
- Z chęcią - zaśmiał się tamten.

            Szli tymi samymi korytarzami, którymi wcześniej Jun podróżowała z Tobiaszem. Z tego wszystkiego zapomniała o swoim strażniku. Ale przecież to on miał pilnować jej, a nie ona niego. Wtem coś przerwało jej rozważenia o miejscu, w którym może przebywać jej ochroniarz. Coś ciepłego przesuwało się po jej lewym pośladku. W końcu zacisnęło się na nim. Było to nawet przyjemne, jednak Jun oprzytomniała na chwilę kiedy doszło do niej, że to ręka tego, którego poprosiła o odprowadzenie.

- Co... - wyszeptała, lecz tamten przyparł ją do ściany. - Co robisz?

            Jej twarz została dopchnięta do ściany. Chcąc nie złamać sobie nosa, skierowała twarz w bok. W tym czasie biodra mężczyzny przyparły ją do ściany. Biust dziewczyny boleśnie wbijał się w drewniane ściany. Mężczyzna szarpnął jej ręce do tyłu. Wykręcił je na wysokości jej nerek.

- Puść - wycedziła przez zęby.

            Nie odpowiedział.

            Jedną ręką trzymał jej wykręcone dłonie, a drugą zaczął głaskać po tej części ud, gdzie nie sięgała już sukienka. Nie było to przyjemne. Odczuwała znaczny dyskomfort.

- NIE! NIE! - krzyczała co sił w płucach.
- Taaaak - wydyszał jej w kark oprawca.

            Rozpoznała go po głosie. To ten obleśny pięćdziesięciolatek. Podwinął już jej kieckę i przylgnął do niej ponownie - tym razem jeszcze mocnej. Czuła jak ściana wbija się w nią na całej długości jej ciała - a może to on wbijał się w ścianę przez nią? Na to pytanie nie umiała sobie odpowiedzieć, zadała je sobie tylko z racji na ilość wypitego alkoholu.

- Puść ją - usłyszała czyjś głos.
- Bo co? - warknął tamten.
- Bo ja ci zrobię to co ty chcesz zrobić panience - powiedział Tobiasz.

            Jun rozpoznała go. Zostanie uratowana, więc zachowa swoją niewinność i zapamięta, że nigdy już nie powinna pić alkohol w tych ilościach. Nim podjęła się jeszcze kilku postanowień, silne ręce jej ochroniarza złapały ją pod ramiona i zawlokły do kajuty. Tam ostrożnie została umieszczona na łóżku. Tobiasz wyszedł przed drzwi...

            Rankiem Jun kompletnie nie pamiętała co się stało w nocy. Próbowała sobie to przypomnieć przez kilka godzin, okraszonych bólem głowy, lecz nie była w stanie. Początkowo nie chciała się przyznać przed swoim strażnikiem, ale ostatecznie musiała to zrobić - najpierw jednak usiłowała zrobić to przed samą sobą. Nie tak łatwo jest bowiem przyznać się sobie samemu, że nic się nie kojarzy z imprezy suto zakrapianej alkoholem. Pannie Tao udało się to zrobić po sporo trwających zmaganiach - podczas nich ból głowy jeszcze się nasilił. Wreszcie postanowiła spytać Tobiasza. Wezwała go do siebie.

- Panienka mnie wzywała - przywitał się wartownik.
- Tak.
- Co się stało poprzedniej nocy?
- Nie rozumiem.
- Dlaczego mam tak pogniecioną kieckę?
- Obawiam się panienko, że dalej nie rozumiem.
- Mów mi co robiłam po tej uroczystości - nie ustępowała Tao.
- W sumie to nic.
- Jak to nic?
- Upiła się panienka...
- Tylko tyle? - zdziwiła się kobieta - kto mnie tu odprowadził?
- Ja.
- I obyło się bez sensacji?
- Nawet panienka nie rzygała...
- Nie to mam na myśli! - oburzyła się Jun.
- Nie rozumiem.
- No wiesz... - zaczęła  nie pewnie - czy nikt się do mnie... no wiesz....
- Nie - skłamał Hung.

            Podczas kolejnych dni rejsu nie wydarzyło się już nic ciekawego. Jun przez dwa bite dni odchorowywała swoje nieumiarkowanie w picu wina. Prawdę mówiąc bardzo przydała się jej tak lekcja. Teraz wiedziała, że nie może sobie na tyle pozwolić, bo jeśli ktoś o nieczystych intencjach natrafi na nią pijaną, to może się to skończyć gorzej niż poprzednim razem.

 ***

            Galera "Południowy niszczyciel" szybko znalazła się na pełnym morzu i napędzana przez kilkadziesiąt par wioseł praz sprzyjający jej zachodni wiatr mknęła do przodu niczym burza, chociaż pogoda na morzu stawała się coraz bardziej jesienna.

            Określenie o burzy nie było może szczególnie korzystne dla załogi zważywszy na fakt, że pogoda w jakiej się znajdowali od kilkudziesięciu minut nie była już tak sprzyjająca jak letnia. Niebo spowijały liczne ciemne chmury. Zaczął wiać silny wiatr ze wschodu.  Daleko na linii horyzontu ciemne niebo zostało oświetlone przez błyskawicę. Chwilę po niej do uszu Jun dotarł grzmot.

- Pod pokład - powiedział do Tao jeden z marynarzy - szybko!

            Zaczęła biec. Cała przestraszona nie wiedziała co ma myśleć o zaistniałej sytuacji. Duże piersi utrudniały bieganie - przekonała się o tym nie po raz pierwszy. Dwoje majtków zbyt długo spoglądało jak kołyszą się one, kiedy Tao biegnie, za co zostali gromko opieprzeni przez swojego zwierzchnika. Kiedy kobieta przekroczyła otwarte drzwi rozpadał się deszcz. Początkowo była to mżawka, jednak z każdą chwilą spadało na galerę coraz więcej wody. Dodatkowo falę robiły się coraz większe.

            Jun wbiegła przerażona do swojej kajuty. Usiadła na łóżku i podniosła w górę kolana. Oparła na nich głowę i ukryła ją pomiędzy dłońmi.  Z każdą chwilą jej strach się wzmagał. Nieustające kołysanie się statku nie poprawiało jej nastroju. Kiedy kolejne dwie błyskawice rozświetliły nieboskłon, który teraz był ciemny niczym w nocy, na okręcie rozległy się krzyki nielicznych wśród podróżnych kobiet. Jun również wydała z siebie zduszony okrzyk, pomimo chęci, że nie zrobi tego. Statek kołysał się coraz mocniej. Meble w jej kajucie jeździły już od jednej ściany do drugiej. Nie mogła tu dłużej siedzieć. Czuła jak wszystko przewraca się jej w żołądku. Wybiegła z kajuty. Zwymiotowała tuż za drzwiami.

- Panienko... - rozległ się czyjś głos, gdzieś w głębi korytarz.
- Kto tam?
- To ja Tobiasz - odpowiedział jej wysoki strażnik, który podszedł teraz do niej.

            Jego widok napełnił kobietę nadzieją, że jednak będzie wszystko dobrze. W końcu to właśnie on miał dostarczyć ją całą i zdrową do Lena.

- Musimy iść - przerwał jej rozmyślania.
- Dokąd?
- Na pokład.
- Ale kazali mi stamtąd zejść jakiś czas temu...

            Hung nie odpowiedział złapał ją mocno za nadgarstek i pociągnął za sobą. Kiedy zrobili kilka kroków, o burtę galery uderzyła fala tak duża, że okręt niemal się przewrócił. Statek co prawda zachował pion, jednak Jun i jej ochroniarzowi się to nie udało. Nim wyszli na pokład upadli jeszcze parę razy.

            Przekroczywszy próg upadli kolejny raz. Tym razem, jednak nie zostało to wywołane przez ogromna falę, ale przez piorun, który uderzył w maszt. Ten zapalił się po upływie kilkunastu sekund.

- Do szalup - ponaglił ją Tobiasz.
- W którą stronę?
- Za mną - oświadczył strażnik.

            Pobiegli co sił w nogach ku ster burcie. Jun nie wiedziała dlaczego akurat w takim miejscu znajdują się szalupy ratunkowe. Nie pytała, jednak o to, biegła co sił w nogach w stronę, która miała zapewnić jej ratunek. Gdy już się tam znalazła zobaczyła jedną małą łódkę. Nie wiedziała w jaki sposób, to dzięki niej miała uratować swoje życie.

- Musimy ją zrzucić do wody - powiedział Hung.
- Co?
- Pomóż mi. Chwyć ją z drugiej strony i ciągnij do burty.

            Jun nie wiedziała co ma o tym myśleć. Nie pytała o to. Szybko znalazła się w miejscu wskazanym przez strażnika. Chwyciła z brzeg łódki. Razem z Tobiaszem zaczęła ciągnąć łódkę ku burcie "Południowego niszczyciela". Nie szło im to zbyt dobrze. Ostatecznie nie udało im się to tak jakby wymarzył to sobie mężczyzna.

- Poczekaj pójdę po pomoc - oświadczył strażnik dziewczyny - odejdź od burty.

            Pobiegł szybko w stronę, gdzie znajdowali się marynarze. Dziewczyna w tym czasie odeszła o parę kroków w stronę środka okrętu. Widziała jak żołnierze mający stanowić obstawę dla ambasadora, próbują gasić pożar.

            Kolejne fale chybotały łódkę. Jun zwymiotowała kolejny raz. Osłabiona zatoczyła się delikatnie. Chwyciła się burty, żeby nie upaść lub też nie wypaść do morza. Woda obryzgała jej twarz. Trochę ją to otrzeźwiło, lecz dalej czuła się wykończona psychicznie i teraz też psychicznie. Z całych sił trzymała się burty. Powoli zjechała po niej na pokład "Południowego niszczyciela". Ostatkiem  sił utrzymywała świadomość, walczyła już tylko aby nie zemdleć.

- Mielizna! Wpadliśmy na mieliznę! - rozległy się okrzyki gdzieś dalej.
- Jun! Jun!
- Ratunku!
- Ambasador wpadł do morza!

            Jun słyszała jak na okręcie wybucha coraz większa panika. Przez na pół zamknięte oczy widziała jak jeden z przedsiębiorców wyjął z pochwy miecz i grożąc nim zaczął wraz z trójką swoich towarzyszy wodować szalupę. W odpowiedzi jeden z żołnierzy z obstawy ambasadora wyjął swój krótki miecz i zaatakował biznesmana. Tamten otrzymał cios prosto w kark. Krew trysnęła we wszystkie strony. Mężczyzna padł martwy na pokład.

            Burza nie ustawała. Pokład był zalewany i przez deszcz i przez rozszalałe fale morskie. Leżąca wciąż na pokładzie Jun, przewróciła się na wznak. Poziom wody na pokładzie sięgał już prawie jej nosa. Zaczęła zmuszać swoje osłabione mięśnie żeby wstać. Jakimś nadludzkim - jak dla niej - wysiłkiem dźwignęła się odrobinę w górę.

            W tym czasie woda wlewała się juz coraz mocniej pod pokład. Co więcej znaczna część załogi zamiast ratować ludzi i okręt, zajęła się walką z samymi sobą. Śmierć bogatego pasażera wywołała chęć odwetu ze strony jego znajomych. Ci rzucili się rozszalali na żołnierzy Złotej Armii. Na pokładzie galery wybuchła rzeź. Równocześnie statek napełniony był już coraz bardziej wodą. Na szczęście dla pasażerów galera nie mogła zatonąć, gdyż znajdowała się na mieliźnie.

            Jun utraciła przytomność. Nie wiedziała co działo się dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz