"Burza zna więcej nikczemnych podstępów, niż włoscy książęta w siedemnastym wieku."
Joseph Conrad
Rozdział 11
Sztorm
Jun
weszła na podkład "Południowego niszczyciela" dwa dni po tym jak
Bason zorganizował jej pogadankę na temat różnic między narodami i państwami w
Międzymorzu. Statek, którym płynęła był średniej wielkości galerą. Uzbrojony
tylko w taran na dziobie i mostek do abordażu, nie zapewniał najwyższych
standardów bezpieczeństwa przed piratami, okrętami wrogich wojsk itp.
Dwadzieścia sześć rzędów wioślarzy napędzać miał statek szybko i sprawnie przy
współudziale wiatru z zachodu, jaki przypowiedział jeden z kapłanów.
Panna
Tao w czasie oczekiwania na podróż poznała dobrze lokalne wierzenia.
Dowiedziała się m.in. w jakie bóstwa wierzą mieszkańcy tej krainy. W Złociej
Armii na terytorium, której obecnie się znajdowała, ludzie modlili się
najczęściej do boga ognia i często przebywali w świątyniach zbudowanych z
czerwonych cegieł przed, którymi paradowali i modlili się kapłani i kapłanki w
krwistoczerwonych szatach. Wieśniacy i rybacy żyjący blisko Morza Południowego
modlili się do boga wody i mórz. Jego świątynie znajdowały się zwykle w
jaskiniach skalnych. Służący temu bóstwu nosili szaty w kolorze wody morskiej.
Z bogów cieszących się mniejszą renomą w Złotej Armii byli jeszcze bóg wiatru,
bóg natury i bóg ciemności, znany też jako władca zła oraz pan bestii z
Czarnolasu.
Dzień
przed wypłynięciem Jun dowiedziała się, że towarzyszyć jej będzie dziesięciu
żołnierzy i przyszły ambasador w Rumlandii Raul Mounitis, starszy człowiek o
sporej wiedzy dyplomatycznej.
Towarzyszyć im miało dwoje asystentów ambasadora. Takie towarzystwo
zapewniało, że Jun nie będzie musiała się martwić o rozrywki czy o to, że
znienacka zaatakuje ją nuda. Wszystko to sprawiło, że oczekiwała w oczekiwaniu
na wypłynięcie w rejs do nieznanego kraju, o którym słyszała tylko parę zdań
kilka dni wcześniej.
Nadszedł
wreszcie dzień wypłynięcia. Jun nie miała zbyt wiele do zabrania - raptem trzy
sukienki i bagaż podróżny. Jun w obstawie swojego osobistego ochroniarza
Tobiasza Hunga. Był to młody - na oko - dwudziestokilkuletni facet. Wpadł w oko
Jun już po pierwszym spojrzeniu młodej damy na niego. Miał około sto
dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i krótkie czarne włosy i był zawsze
dokładnie ogolony. Krążyły plotki, że Bason wysłał jednego z najlepszych
żołnierzy do ochrony tej młódki, która przybyła tu niewiadomo skąd.
Port
Różańcowy, z którego mieli wypłynąć nie zrobił na kobiecie wielkiego wrażenia.
Było to typowe, duże miasto nadmorskie,
z biedną dzielnicą rybacką, złocistymi plażami oraz dużym murowanym
portem w pobliżu wysokiego i stromego klifu. Jadąc konno przez miasto Jun
dostrzegła ludzi biednych i bogatych, przeciętnych i nietuzinkowych, grubych i
chudych, ćwiczących walkę i uciekających przed wściekłą żoną,
drobnomieszczańskie żony i damy z wyższych sfer, piękne kobiety i te brzydkie,
damy i dziwki. Miasto jak miasto.
Port
był dobrze chroniony przez przeróżne umocnienia od strony plaż, klifu i miasta.
Przed samym murem otaczającym właściwą część portu znajdował się szeroki na
około dwa metry i głęboki na kolejne kilka rów wypełniony przez zaostrzone
pale. Nieostrożny wędrowca mógł marnie skończyć próbując wkraść się do portu
pod osłoną nocy lub też za dnia.
"Południowy niszczyciel" był średniej wielkości
kupiecką galerą. Stał zakotwiczony na samym końcu portu. Z daleka zasłaniały go
wielkie karawele i karaki, których załogi szykowały się do zaatakowania portów
wroga. Marynarze i żołnierze mający nimi podróżować chodzili bez koszulek, a
ich ciała lśniły w słońcu, co bardzo radowało najtańsze prostytutki w mieście
chichoczące głośno gdzieś w oddali. Jun również przyglądała się umięśnionym
sylwetkom złotoarmistów.
Weszła
przed szeroki mostek na pokład, gdzie przywitał ją jej ochroniarz. Tobiasz
wziął od niej bagaże i zaprowadził podpokład gdzie Jun miała swoją kajutę. Jak
narazie będzie spała i zamieszkiwała w niej sama. Rozpakowała się - co nie
trwało długo zważywszy na ilość bagażu - po czym rzuciła się na swoje nowe
łóżko. Było duże i szerokie, co najmniej dwu osobowe. Pierzyna była miękka i
cienka, ale kobieta wyczuła, że przed nią jest inna, grubsza i bardziej ciepła.
Nad łóżkiem znajdował się mały baldachim. Sprawiało to urocze wrażenie w połączeniu
z dwoma maleńkimi oknami, przez które wpadało więcej światła niż mógłby o tym
świadczyć ich rozmiar - jak widać ten ostatni nie zawsze ma znaczenie.
Inni
pasażerowie - głównie kupcy i przedstawiciele przedsiębiorstw zbrojeniowych -
wchodzili powoli na pokład. Kapitan
coraz bardziej ożywionym głosem wykrzykiwał komendy do swoich ludzi. Majtkowie
kończyli szorować pokład, a bosman komplementował przyrządy nawigacyjne koło
steru. Cywilną załogę statku uzupełniało dziesięcioro zbrojnych chroniących
ambasadora oraz drugie tyle mające bronić galery przed wrogami państwa.
Wieczorem
statek był już gotowy do wypłynięcia. Z tej okazji w największej kajucie -
nazywanej przez załogę komnatą - zajmowanej aktualnie przez pana Mountisa,
miała się odbyć uczta inauguracyjna dla rejsu do Rumlandii, gdzie każdy z
pasażerów miał zamiar się dorobić bądź też wspomóc rozwój kariery.
Jun
ubrała się na tę okazję w luźną, ciemnoniebieską sukienkę, która sięgała jej do
połowy ud. Dzięki temu wszyscy obecni będą mogli podziwiać jej zgrabne i długie
nogi. Do tej pory Tao nie zwracała zbyt dużej uwagi na to czy podoba się
facetom. Co prawda zdawała sobie sprawę, że podoba się im, lecz nie robiła z
tego jakiejś wielkiej hecy, po prostu tak było i już. Teraz, gdy była
wypełniona szczęściem z powodu powrotu po ponad roku do najbliższego jej
człowieka, mogła spróbować sprawdzić jakie robi wrażenia na mężczyznach. Jej
sukienka miała skromnie wycięty biust, o kształcie wąskiego trójkąta
równoramiennego. Długie włosy tym razem zostawiła rozpuszczone. Pod kiecką
tradycyjnie już miała podwiązkę, za którą trzymał się nóż - gotowy do użycia w
każdej chwili.
- Panienka gotowa do wyjścia - przygotowywanie się
Jun do wyjścia przerwał jej strażnik.
- Prawie - odrzekła nie patrząc nawet na niego.
- Będę czekał pod drzwiami.
Kiedy
wyszedł, Jun mogła do końca ozdobić się skromnymi dodatkami jakie dostała od
Basona na podróż. Były to małe kolczyki o kształcie kuleczki, zrobione ze
szczerego srebra. Poza tym na lewy nadgarstek nałożyła bransoletę, która była
posrebrzana. Wyszła. Za drzwiami dołączył do niej Tobiasz. Mężczyzna trzymał
się dyskretnie za swoją panią. Szli w milczeniu, ale że do kajuty ambasadora
nie było daleko, więc doszli szybko. Jun zatrzymała się przed drzwiami, a
Tobiasz zapukał donośnie. Otworzył im niski żołnierz - jeden z tych, którzy
dojechali tu z Jun. Ukłonił się nisko per "panience" jak zwykli
zwracać się do niej żołnierze w ślad za generałem Basonem.
- Proszę wejść panienko - powiedział robiąc miejsce
w drzwiach.
Wewnątrz
nie było aż tak dużo miejsca jak w komnatach w domu Tao, jednak jak na galerę
to pomieszczenie było doprawdy przeogromne. Znajdowały się tam dwa długie stoły
i liczne krzesła wokół nich. Było tu już kilku gości, wśród nich oczywiście
ambasador.
Raul
Mountis był średniego wzrostu i przeciętnej sylwetki. Nie był ani gruby, ani
chudy. Liczył sobie już ponad 60 lat i miał na koncie wieloletnią pracę
dyplomatyczną owianą licznymi sukcesami.
- Witam panienko Jun - dyplomata jak i reszta
złotoarmistów miał zakodowane jak zwracać się do zielonowłosej.
- Dzień dobry panu.
- Mów mi Raul.
- Dobrze pan... dobrze Raul - poprawiła się szybko.
- Usiądź gdzieś, zaraz przyjdzie reszta gości.
Jun
usiadła z brzegu stołu. Siedziała w napięciu i przyglądała się kolejnym
wchodzącym osobom. Byli to w większości mężczyźni po czterdziestce. Spora część
z nich miała już okazałe brzuszki i można je było śmiało nazywać mięśniami
piwnymi. No cóż może ona nie będzie mogła podziwiać urodziwych mężczyzn, a i
bycie podziwianą lub nawet pożądaną przez takich ludzi nie dowartościowywało ją
jakoś szczególnie. Po chwili pojawił się młody asystent ambasadora, natomiast
po nim weszło jeszcze troje młodych żołnierzy.
Wkrótce
rozpoczęła się uczta. Na stole pojawiły się dorsze, flądry i inne ryby. Były
też sałatki, surówki, bitki z jelenia oraz chleb i napoje. Wśród tych ostatnich
szczególnym powodzeniem cieszyły się czerwone, półsłodkie wino oraz sok z dyni.
Jun
zjadła już całego dorsza i trochę jelenia, a także surówek. Jej brzuch był
wypełniony jedzeniem i sokiem z dyni. Postanowiła wobec tego rozejrzeć się po
innych biesiadujących. Większość odwracała speszona wzrok, kiedy na nich
patrzyła. Siedzący obok niej pan około 50 wpatrywał się w jej okolice bikini za
każdym razem, gdy odwracała się od niego.
Cała
ta sytuacja, gdzie każdy pożerał ją wzrokiem, ale tylko kiedy nie kierowała na
niego swoich niebieskich oczu, męczyła ją. Postanowiła napić się odrobinę wina.
Nigdy dotąd nie piła dużych ilości alkoholu. Teraz miało się to zmienić. Nalała
sobie wina. Wypiła je jednym haustem - co zdziwiło ją szczerze. Poczuła znajomy
smak w ustach - drobne ilości wina zdarzało się jej już pijać. Zaraz potem
poprosiła siedzącego obok niej napaleńca po 50, aby nalał jej jeszcze. Teraz
piła już wolniej. Z przypływem ilości alkoholu we krwi, przestała zwracać uwagę
jak mężczyźni pożerają ją wzrokiem, a że prawie wszyscy podróżowali bez żon, to
praktycznie każdy teraz bezkarnie oglądał jej kształty.
- Odprowadź mnie - szepnęła do siedzącego obok
mężczyzny, myśląc że to jeden z żołnierzy wysłanych z nimi przez Basona.
- Z chęcią - zaśmiał się tamten.
Szli
tymi samymi korytarzami, którymi wcześniej Jun podróżowała z Tobiaszem. Z tego
wszystkiego zapomniała o swoim strażniku. Ale przecież to on miał pilnować jej,
a nie ona niego. Wtem coś przerwało jej rozważenia o miejscu, w którym może
przebywać jej ochroniarz. Coś ciepłego przesuwało się po jej lewym pośladku. W
końcu zacisnęło się na nim. Było to nawet przyjemne, jednak Jun oprzytomniała
na chwilę kiedy doszło do niej, że to ręka tego, którego poprosiła o
odprowadzenie.
- Co... - wyszeptała, lecz tamten przyparł ją do
ściany. - Co robisz?
Jej
twarz została dopchnięta do ściany. Chcąc nie złamać sobie nosa, skierowała
twarz w bok. W tym czasie biodra mężczyzny przyparły ją do ściany. Biust
dziewczyny boleśnie wbijał się w drewniane ściany. Mężczyzna szarpnął jej ręce
do tyłu. Wykręcił je na wysokości jej nerek.
- Puść - wycedziła przez zęby.
Nie
odpowiedział.
Jedną
ręką trzymał jej wykręcone dłonie, a drugą zaczął głaskać po tej części ud,
gdzie nie sięgała już sukienka. Nie było to przyjemne. Odczuwała znaczny
dyskomfort.
- NIE! NIE! - krzyczała co sił w płucach.
- Taaaak - wydyszał jej w kark oprawca.
Rozpoznała
go po głosie. To ten obleśny pięćdziesięciolatek. Podwinął już jej kieckę i
przylgnął do niej ponownie - tym razem jeszcze mocnej. Czuła jak ściana wbija
się w nią na całej długości jej ciała - a może to on wbijał się w ścianę przez
nią? Na to pytanie nie umiała sobie odpowiedzieć, zadała je sobie tylko z racji
na ilość wypitego alkoholu.
- Puść ją - usłyszała czyjś głos.
- Bo co? - warknął tamten.
- Bo ja ci zrobię to co ty chcesz zrobić panience -
powiedział Tobiasz.
Jun
rozpoznała go. Zostanie uratowana, więc zachowa swoją niewinność i zapamięta,
że nigdy już nie powinna pić alkohol w tych ilościach. Nim podjęła się jeszcze
kilku postanowień, silne ręce jej ochroniarza złapały ją pod ramiona i zawlokły
do kajuty. Tam ostrożnie została umieszczona na łóżku. Tobiasz wyszedł przed
drzwi...
Rankiem
Jun kompletnie nie pamiętała co się stało w nocy. Próbowała sobie to
przypomnieć przez kilka godzin, okraszonych bólem głowy, lecz nie była w
stanie. Początkowo nie chciała się przyznać przed swoim strażnikiem, ale
ostatecznie musiała to zrobić - najpierw jednak usiłowała zrobić to przed samą
sobą. Nie tak łatwo jest bowiem przyznać się sobie samemu, że nic się nie
kojarzy z imprezy suto zakrapianej alkoholem. Pannie Tao udało się to zrobić po
sporo trwających zmaganiach - podczas nich ból głowy jeszcze się nasilił. Wreszcie
postanowiła spytać Tobiasza. Wezwała go do siebie.
- Panienka mnie wzywała - przywitał się wartownik.
- Tak.
- Co się stało poprzedniej nocy?
- Nie rozumiem.
- Dlaczego mam tak pogniecioną kieckę?
- Obawiam się panienko, że dalej nie rozumiem.
- Mów mi co robiłam po tej uroczystości - nie
ustępowała Tao.
- W sumie to nic.
- Jak to nic?
- Upiła się panienka...
- Tylko tyle? - zdziwiła się kobieta - kto mnie tu
odprowadził?
- Ja.
- I obyło się bez sensacji?
- Nawet panienka nie rzygała...
- Nie to mam na myśli! - oburzyła się Jun.
- Nie rozumiem.
- No wiesz... - zaczęła nie pewnie - czy nikt się do mnie... no
wiesz....
- Nie - skłamał Hung.
Podczas
kolejnych dni rejsu nie wydarzyło się już nic ciekawego. Jun przez dwa bite dni
odchorowywała swoje nieumiarkowanie w picu wina. Prawdę mówiąc bardzo przydała
się jej tak lekcja. Teraz wiedziała, że nie może sobie na tyle pozwolić, bo
jeśli ktoś o nieczystych intencjach natrafi na nią pijaną, to może się to
skończyć gorzej niż poprzednim razem.
***
Galera
"Południowy niszczyciel" szybko znalazła się na pełnym morzu i
napędzana przez kilkadziesiąt par wioseł praz sprzyjający jej zachodni wiatr
mknęła do przodu niczym burza, chociaż pogoda na morzu stawała się coraz
bardziej jesienna.
Określenie
o burzy nie było może szczególnie korzystne dla załogi zważywszy na fakt, że
pogoda w jakiej się znajdowali od kilkudziesięciu minut nie była już tak
sprzyjająca jak letnia. Niebo spowijały liczne ciemne chmury. Zaczął wiać silny
wiatr ze wschodu. Daleko na linii
horyzontu ciemne niebo zostało oświetlone przez błyskawicę. Chwilę po niej do
uszu Jun dotarł grzmot.
- Pod pokład - powiedział do Tao jeden z marynarzy -
szybko!
Zaczęła
biec. Cała przestraszona nie wiedziała co ma myśleć o zaistniałej sytuacji.
Duże piersi utrudniały bieganie - przekonała się o tym nie po raz pierwszy.
Dwoje majtków zbyt długo spoglądało jak kołyszą się one, kiedy Tao biegnie, za
co zostali gromko opieprzeni przez swojego zwierzchnika. Kiedy kobieta
przekroczyła otwarte drzwi rozpadał się deszcz. Początkowo była to mżawka,
jednak z każdą chwilą spadało na galerę coraz więcej wody. Dodatkowo falę
robiły się coraz większe.
Jun
wbiegła przerażona do swojej kajuty. Usiadła na łóżku i podniosła w górę
kolana. Oparła na nich głowę i ukryła ją pomiędzy dłońmi. Z każdą chwilą jej strach się wzmagał.
Nieustające kołysanie się statku nie poprawiało jej nastroju. Kiedy kolejne
dwie błyskawice rozświetliły nieboskłon, który teraz był ciemny niczym w nocy,
na okręcie rozległy się krzyki nielicznych wśród podróżnych kobiet. Jun również
wydała z siebie zduszony okrzyk, pomimo chęci, że nie zrobi tego. Statek
kołysał się coraz mocniej. Meble w jej kajucie jeździły już od jednej ściany do
drugiej. Nie mogła tu dłużej siedzieć. Czuła jak wszystko przewraca się jej w
żołądku. Wybiegła z kajuty. Zwymiotowała tuż za drzwiami.
- Panienko... - rozległ się czyjś głos, gdzieś w
głębi korytarz.
- Kto tam?
- To ja Tobiasz - odpowiedział jej wysoki strażnik,
który podszedł teraz do niej.
Jego
widok napełnił kobietę nadzieją, że jednak będzie wszystko dobrze. W końcu to
właśnie on miał dostarczyć ją całą i zdrową do Lena.
- Musimy iść - przerwał jej rozmyślania.
- Dokąd?
- Na pokład.
- Ale kazali mi stamtąd zejść jakiś czas temu...
Hung
nie odpowiedział złapał ją mocno za nadgarstek i pociągnął za sobą. Kiedy
zrobili kilka kroków, o burtę galery uderzyła fala tak duża, że okręt niemal
się przewrócił. Statek co prawda zachował pion, jednak Jun i jej ochroniarzowi
się to nie udało. Nim wyszli na pokład upadli jeszcze parę razy.
Przekroczywszy
próg upadli kolejny raz. Tym razem, jednak nie zostało to wywołane przez
ogromna falę, ale przez piorun, który uderzył w maszt. Ten zapalił się po
upływie kilkunastu sekund.
- Do szalup - ponaglił ją Tobiasz.
- W którą stronę?
- Za mną - oświadczył strażnik.
Pobiegli
co sił w nogach ku ster burcie. Jun nie wiedziała dlaczego akurat w takim
miejscu znajdują się szalupy ratunkowe. Nie pytała, jednak o to, biegła co sił
w nogach w stronę, która miała zapewnić jej ratunek. Gdy już się tam znalazła
zobaczyła jedną małą łódkę. Nie wiedziała w jaki sposób, to dzięki niej miała
uratować swoje życie.
- Musimy ją zrzucić do wody - powiedział Hung.
- Co?
- Pomóż mi. Chwyć ją z drugiej strony i ciągnij do
burty.
Jun
nie wiedziała co ma o tym myśleć. Nie pytała o to. Szybko znalazła się w
miejscu wskazanym przez strażnika. Chwyciła z brzeg łódki. Razem z Tobiaszem
zaczęła ciągnąć łódkę ku burcie "Południowego niszczyciela". Nie szło
im to zbyt dobrze. Ostatecznie nie udało im się to tak jakby wymarzył to sobie
mężczyzna.
- Poczekaj pójdę po pomoc - oświadczył strażnik
dziewczyny - odejdź od burty.
Pobiegł
szybko w stronę, gdzie znajdowali się marynarze. Dziewczyna w tym czasie
odeszła o parę kroków w stronę środka okrętu. Widziała jak żołnierze mający
stanowić obstawę dla ambasadora, próbują gasić pożar.
Kolejne
fale chybotały łódkę. Jun zwymiotowała kolejny raz. Osłabiona zatoczyła się
delikatnie. Chwyciła się burty, żeby nie upaść lub też nie wypaść do morza.
Woda obryzgała jej twarz. Trochę ją to otrzeźwiło, lecz dalej czuła się
wykończona psychicznie i teraz też psychicznie. Z całych sił trzymała się
burty. Powoli zjechała po niej na pokład "Południowego niszczyciela".
Ostatkiem sił utrzymywała świadomość,
walczyła już tylko aby nie zemdleć.
- Mielizna! Wpadliśmy na mieliznę! - rozległy się
okrzyki gdzieś dalej.
- Jun! Jun!
- Ratunku!
- Ambasador wpadł do morza!
Jun
słyszała jak na okręcie wybucha coraz większa panika. Przez na pół zamknięte
oczy widziała jak jeden z przedsiębiorców wyjął z pochwy miecz i grożąc nim
zaczął wraz z trójką swoich towarzyszy wodować szalupę. W odpowiedzi jeden z
żołnierzy z obstawy ambasadora wyjął swój krótki miecz i zaatakował biznesmana.
Tamten otrzymał cios prosto w kark. Krew trysnęła we wszystkie strony.
Mężczyzna padł martwy na pokład.
Burza
nie ustawała. Pokład był zalewany i przez deszcz i przez rozszalałe fale
morskie. Leżąca wciąż na pokładzie Jun, przewróciła się na wznak. Poziom wody
na pokładzie sięgał już prawie jej nosa. Zaczęła zmuszać swoje osłabione
mięśnie żeby wstać. Jakimś nadludzkim - jak dla niej - wysiłkiem dźwignęła się
odrobinę w górę.
W
tym czasie woda wlewała się juz coraz mocniej pod pokład. Co więcej znaczna
część załogi zamiast ratować ludzi i okręt, zajęła się walką z samymi sobą.
Śmierć bogatego pasażera wywołała chęć odwetu ze strony jego znajomych. Ci
rzucili się rozszalali na żołnierzy Złotej Armii. Na pokładzie galery wybuchła
rzeź. Równocześnie statek napełniony był już coraz bardziej wodą. Na szczęście
dla pasażerów galera nie mogła zatonąć, gdyż znajdowała się na mieliźnie.
Jun
utraciła przytomność. Nie wiedziała co działo się dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz