Rozdział 15
Stan krytyczny
Pierwszy deszcz tego października zastał Lena w okolicach
pierwszej ludzkiej osady, na jaką natrafił po zjawieniu się w Międzymorzu. Była
to wioska Dzikie Pola, bardzo blisko twierdzy o tej samej nazwie.
Deszcz padał
gęsto i równomiernie na całą wieś. Stopniowo wszystkie budynki stawały się
mokre i wilgotne. Deszcz wiał nieco leniwie, aczkolwiek przypominał dostojny
chód jaśniepana - jak mawiali tutejsi mieszkańcy.
Ci ostatni
natrafiając na Lena rozmawiali z nim o ostatnich wydarzeniach, a te w Rumlandii
stawały się coraz ciekawsze dla postronnych obserwatorów. Mieszkańcy wspomnianego kraju byli coraz
bardziej przerażeni - mimo iż wojna domowa nadal nie wybuchła - wiadomo było, że każde ze stronnictw zbierało
siły i zagranicznych sprzymierzeńców. Miasta będące dotychczas poza wpływem
pretendentów do tronu zostały zmuszone do określenia się po jednej ze stron. Z
racji na położenie geograficzne mogły dołączyć do grona popierającego zięcia
zmarłego króla lub rodziny Danilesców. Tereny południowych stepów dołączyły do
wspomnianego męża córki monarchy, a ziemie na
północ poparły - w pewien sposób z przymusu - najpotężniejszy w kraju
ród. Na samej północy twardo rządziła koalicja synów zmarłego, która opanowała
również stolice kraju - Bukadam.
Len po rozmowach
z kolejnymi chłopami, dochodził do wniosku, że każdy w kraju musiał zacząć
udzielać - chociaż cichej - aprobaty którejś z osób dążących do władzy.
Osobiście miał zamiar znaleźć się w opozycji do znienawidzonego przez siebie
Denisa van Nicolescu. Ku jego niezadowoleniu nastroje we wiosce były sprzeczne
z jego interesami. Oczywiście myślał też nad zmianą państwa, w którym przebywał
- ostatecznie nie został obywatelem żadnego z krajów w tym świecie - także mógł
sobie - przynajmniej teoretycznie wybrać tymczasową narodowość. Dlaczego
tymczasową? Bowiem panicz Tao w dalszym ciągu miał nadzieję na powrót do
swojego świata i to możliwie jak najszybciej. Do działań w tym kierunku
motywowały go wieści o nadciągającym kataklizmie. Przede wszystkim pragnął
ocalić siebie, Tamarę i może jeszcze siostry Namada. Jedynym problemem było
wykonanie takiego zamiaru. Sam nie miał pojęcia gdzie znajdują się
przedstawicielki płci pięknej.
Po kolejnych
rozmowach, Len znalazł 10 chłopów, którzy zgodzili się pójść wraz z nim, w celu
realizacji założonych przez niego celów. Były to usunięcie van Nicolescu od
władzy, zemsta na nim i zaprowadzenie spokoju w Dzikich Polach.
Chłopi byli
fatalnie uzbrojeni - posiadali jedynie zmodyfikowane do walki kosy. Nie mieli
zbroi, hełmów itp. Wszystkie braki pragnęli nadrobić walecznością, a Len
obiecał zdobyć dla nich odpowiedni ekwipunek.
Następnego dnia
Len w asyście dziesięciu chłopów ruszył do twierdzy, podróż niespodziewanie
zajęła im prawie cały dzień...
***
Tamara siedziała
niespokojnie wiercąc się na krześle w pokoju sióstr Namada. Ostatnie wieści
jakie dotarły do Dzikich Pól były coraz bardziej straszliwe. Dziewczynka nie
usłyszała ich - nigdy - bezpośrednio, zawsze coś udało się jej posłuchać.
Podczas ostatniego podsłuchiwania, dowiedziała się o tym, że Danilescowie
proponują spotkanie wszystkich kandydatów do korony, na neutralnym terenie,
który zostanie zabezpieczony przez armię neutralnego kraju. Książęta nie
wyrazili zgody na takie spotkanie obawiając się pułapki, mającej ogromne wpływy
w kraju i poza nim rodziny.
Siostry Namada
znajdowały się właśnie na jakichś tajnych negocjacjach w gabinecie pułkownika
van Nicolescu. Z pewnością obmyślają strategię na wypadek zbrojnej wyprawy
armii należącej do pewnej rodziny o dużej ambicji.
Zza otwartych
okiennic twarz Tamary były muskana przez delikatny i ciepły październikowy
wietrzyk. Pogoda wybitnie sprzyjała prowadzeniu wojen i działań oblężniczych.
Deszcz padał rzadko i nigdy nie były to gwałtowne ulewy, a drobne opady.
Temperatura nadal utrzymywała się na poziomie od 15 do 20 stopni w ciągu dnia.
Wiatr nie był w
stanie uspokoić skołatanych nerwów nastolatki. OD dawna martwiła się o Lena.
Nim wyruszył na wyprawę van Nicolescu powiedział, że jeśli nie wróci po dwóch
tygodniach to spotka ją coś złego. Minęło więcej - i to dużo - niż dwa
tygodnie, a mimo tego nic złego ją nie spotkało. Wobec tego gniew pułkownika
musiał być jeszcze bardziej okrutny niż zwykle. Bała się zemsty, ale jeszcze
bardziej obawiała się o los złotookiego chłopaka. Dla oficera rumlandzkiej
armii wykonał już niejedną niebezpieczną misję, lecz tym razem nawet po
szczęśliwym wykonaniu zadaniu mogło spotkać go coś złego ze strony, którejś z
walczących stron.
Nagle rozważania
dziewczyny zostały przerwane przez rozpaczliwe i gwałtowne pukanie do drzwi.
Dziewczyna powoli, aczkolwiek niechętnie zbliżyła się do nich.
-
Otwieraj! Musimy Uciekać! - krzyczały siostry Namada - SZYBKO!
Tamara nie
myślała długo, tylko otworzyła drzwi i cofnęła się o parę kroków, unikając
dzięki temu stratowaniu przez Akiko i Ayumi.
-
Co się stało? - spytała opiekunek.
-
Musimy uciekać - stwierdziła lakonicznie Akiko.
-
Coś nie wypaliło - dodała Ayumi.
-
Weź tylko bukłak z wodą, piersiówkę i coś do żarcia i spadamy - rozkazała
Ayumi.
Różowo włosa nie
myślała już o niczym, tylko popędziła zabrać co się da.
-
Gdzie mój łuk?! - doszły jej do uszu wrzaski Akiko.
-
Nie wiem! A moich sztyletów nie widziałaś?! - wtórowała jej Ayumi.
Po kilku minutach
panie były gotowe do drogi. Każda miała starodawną torbę, a w niej zapasy wody
i jedzenie, starczące na - góra - 1 dzień.
-
Dokąd idziemy? - zapytała w biegu Tamara, gdy opuściły pokój.
-
Północy- zachód - wyszeptała Ayumi.
-
Co tam jest?
-
Cicho! - przerwała im Akiko - nie ma czasu na gadanie...
Z zamku wydostały
się jakimś tajnym przejściem znanym - zapewne - tylko siostrom. W kilka minut
udało im się opuścić twierdze i uciekać ile sił w nogach na północ.
-
Dlaczego na północ? - spytała, na którymś z kolei przystanku Tamara.
-
Zgubimy pościg - wyjaśniła Ayumi - najpierw na północ, a potem na zachód.
***
Len przekroczył,
po cichu - nierozpoznany przez nikogo bramy siedziby van Nicolesców i ruszył
wprost do ich gabinetów. Długo nie musiał szukać, natknął się na syna
namiestnika już na parterze najważniejszego budynku w twierdzy.
-
Gdzie twój ojciec miernoto? - zawołał z daleka.
-
Straże! - krzyknął tamten - brać go! - rozkazał.
Nagle nie
wiedzieć skąd wyskoczyło 5 pikinierów i skierowali swoją broń w stronę Tao. Ten
nie wydawał się przerażony w jakikolwiek sposób. Uśmiechnął się kpiąco i
spojrzał na syna pułkownika Denisa.
-
Sądzisz, że to wystarczy do pojmania mnie? - zakpił.
-
Łapcie skurwysyna! - ryknął van Nicolescu.
Pikinierzy
zbliżali się coraz bliżej Lena, a ten rozłożył swój miecz.
-
Zapraszam panienki - zakpił.
Urażony obelgą
jeden z pikinierów wykonał pchnięcie w chłopaka. Ten nie zrażony przewagą
liczebną przeciwników, wykonał unik.
Nie raz cieszył
się z tego, że rywale lekceważyli go z uwagi na jego posturę. Dzięki temu mógł
ich łatwo zaskoczyć swoją szybkością, zwrotnością, zwinnością i siłą uderzenia.
Tak samo teraz
zaskoczony, niecelnym atakiem pikinier stracił na chwile uwagę, co wykorzystał
Len. W błyskawicznym tempie przeszedł od uniku do kontry. Wbił ostrze miecza w żebra
żołnierza i pociągnął w górę. Rozrywana klatka piersiowa eksplodowała krwią
pikiniera. Pomiędzy jej strugami można było dostrzec śnieżnobiałe żebra
mężczyzny. Po kilku sekundach padł on nieżywy, a z rany wypadła część
wnętrzności. Krwotok nie ustawał.
-
Chcecie dalej się tak bawić? - zapytał Tao.
-
Musiałeś go tak potraktować? - odpowiedział za pomocą pytania van Nicoelscu -
mogliśmy jeszcze negocjować.
-
Musiałem, bo chciał mnie zabić - oświadczył Len - a negocjować możemy nawet
teraz.
-
Po tym co zrobiłeś? - wtrącił jeden z wartowników - NIGDY!
-
Skoro tak stawiacie sprawę - rzekł lekceważąco Len - w takim razie... Chłopaki!
Pokażcie się jaśnie panom!
Przez próg
przeszło dziesięciu chłopów, uzbrojonych w kosy. Mimo braków w uzbrojeniu i
wyszkoleniu ich przewaga liczebna stawała się mocnym argumentem w negocjacjach
z synem namiestnika.
-
To jak? - spytał Tao, niewinnym tonem głosu.
-
Czego chcesz?
-
Prowadź do ojca. W tej chwili!
Van Nicolescu nie
odpowiedział już na te pogwałcenie jego honoru oraz rodowej dumy i potulnie
obrócił się w stronę drogi do gabinetu ojca.
-
Rozejść się - zwrócił się do pikinierów.
-
Poczekajcie tu na mnie - rzekł Len do swoich kosynierów - zrobią fałszywy krok,
to możecie ich potraktować jak ja tego - dodał patrząc na leżącego na posadce
trupa.
Podróż
korytarzami upłynęła im w milczeniu i nerwowym oczekiwaniu na to co się wydarzy
w gabinecie namiestnika. A wydarzyć się mogło wiele. Len liczył na wyjaśnienia
co z Tamarą i dlaczego napadł go syn dowódcy zamku. Natomiast ten drugi liczył
na okrutną zemstę ojca.
Kiedy zatrzymali
się przed drzwiami do pomieszczenia zajmowanego przez pułkownika, serca obu na
chwilę zamarły. Oboje przełknęli ślinę i poszli jak na ścięcie.
-
Co cię sprowadza synu? - powitał ich pan Denis.
-
On - odrzekł cicho młodszy, wskazując na Lena.
-
Trochę ci się przedłużyła misja - warknął van Nicolescu.
-
Bywa - odpowiedział Len - Crouch ci nie napisał o tym?
-
Pisał, pisał - odrzekł namiestnik - jak poszło?
-
Nie twoja sprawa.
-
No cóż, ale udało się?
-
Chyba.
-
Tajemniczy jesteś - stwierdził Denis van Nicolescu - a ode mnie czego chcesz?
-
Dobrze wiesz.
-
Właśnie nie - odparł namiestnik.
-
Gdzie Tamara?! - warknął Len.
-
Nie ma - odparł van Nicolescu - uciekła z dwójką szpiegów z Ordy.
-
Jak to uciekła?! - ryknął Len.
-
Takie życie - wtrącił młody van Nicolescu.
-
Sytuacja wygląda tak, że tamte dwie realizowały zamach na mnie - wyjaśnił
starszy van Nicolescu - wiesz, że nasz kraj jest w stanie wojny. Dzisiaj odbyło
się spotkanie jednego z naszych legalnych książąt z mężem córki naszego świętej
pamięci, zmarłego monarchy, którą reprezentował jej mąż - Marc. Na owym
spotkaniu doszło do tragicznego wypadku. Zamach na Marca. Facet żyje, ale juz
ogłosił, że zwołuje swoich chorążych do walki ze skrytobójcami. W tym samym
czasie pewne dwie siostry, wiesz już które? Przeprowadziły zamach na mnie. jak
widać nawet żyje. A one uciekły...
-
I mam uwierzyć, że im tak po prostu pozwoliłeś uciec? - zapytał Len, z drwiącym
uśmieszkiem.
-
Nie.
-
Co planujesz?
-
Dorwę, wyrucham i zabiję - oświadczył pułkownik.
-
Nie pasuje mi ta wizja - odrzekł Len.
-
Nikogo nie obchodzi co ty o tym myślisz smarkaczu! - warknął syn namiestnika.
-
Cisza - syknął w odpowiedzi Len - bo pobawimy się inaczej. Mam dla ciebie
propozycję - zwrócił się do starszego mężczyzny - potrzebuję broni,
wyposażenia, zbroi itp. dla moich żołnierzy.
-
Ilu ich masz? - spytał namiestnik.
-
10 - odpowiedział złotooki.
-
Kpisz sobie ze mnie chłopcze? - zapytał prześmiewczym tonem namiestnik.
-
Nie - odpowiedział z powaga Len - jeśli nie wierzysz zapytaj syna o tak jak tu
wtargnęliśmy.
-
Obejdzie się.
-
No to jak?
-
Zaprowadź go synu do zbrojmistrza.
W ciągu
kilkunastu następnych minut Len zdobył jednakowe kontusze, z kiepskimi
kolczugami dla swoich wojów. Wynegocjował też dla nich halabardy zamiast kos.
Całość wizerunku oddziału uzupełniały czerwone czapki. Tao postanowił zostać
przez kilka dni w twierdzy żeby wypocząć po ostatniej ucieczce z Czarnolasu. Po
tym czasie uda się na poszukiwania przyjaciółek...
***
W tym samym
czasie w jednej z najpotężniejszych twierdz w Rumlandii odbywało się
posiedzeniu trójki książąt, sierot po zmarłym królu. Gościniec warowni niemal w
całości zajmowały kolorowe tłumy wojsk popierających koalicje braci. Z okien w najwyższej
z 4 wierz budynku można było dostrzec, że wokół twierdzy również jest sporo pól
namiotowych utworzonych przez wojsko. Wśród okolicznych mieszkańców pojawiały
się plotki o niezliczonej liczbie wojów, których prowadzą na południe książęta.
Patrząc na tereny zajmowane przez armię można było ulec złudzenie, że samego
wojska jest tu paręset tysięcy.
W największej
komnacie twierdzy odbywało się tajne posiedzenie, rady wspomagającej
pretendentów do tronu. Wśród żołnierzy, którzy podążali za książętami mówiono,
że jest to rada wojenna i obmyśla plan zajęcia reszty terytorium Rumlandii, a w
dalszej perspektywie ekspansji na południe, na tereny Imperium Południowego.
Komnata
wykończona była jasnymi kolorami i meblami. Na ścianach wisiały ogromne
portrety - naturalnych rozmiarów - przedstawiające przeszłych władców i ich
najbliższe rodziny. Centrum sali stanowił duży, dębowy stół. Przy którym
zasiadała rada, składająca się z trójki książąt, skarbnika królestwa, marszałka
- zarządcy dworu - czwórki wiernych generałów, namiestnika Zachodniej Twierdzy,
w której właśnie przebywali i kanclerza - który zajmował się dyplomacją i
bardziej papierkowa robotą. Zebrani debatowali nad przyszłymi posunięciami.
-
Panie marszałku ilu żołnierzy mamy? - spytał jeden z generałów.
-
Około 20 tysięcy - odpowiedział marszałek - plus drugie tyle ochotników,
chłopów, najemników z zagranicy. Łącznie 40 tysięcy.
-
Wspaniale - ucieszył się generał - proponuje podzielić nas na 3 lub nawet 4
mniejsze oddziały i rozpocząć inwazję na tereny Danilesców, a potem pobić
kolejnego uzupatora.
-
Jak chce pan to zrobić, panie van Abramescu? - spytał kanclerz.
-
Organizujemy cztery armię po 10tysięcy wojów - wyjaśniał generał van Abramescu
- Każdą dowodzi jedno z książąt przy współudziale generała. W czwartej księcia
zastąpi marszałek. Armia pierwsza będzie złożona w większości z chłopów i
ochotników, wesprzemy ją około tysiącem zwykłych, rumlandzkich żołnierzy -
objaśniał dalej - jej zadaniem będzie zajmowanie wsi przy naszej zachodniej
granicy i zabezpieczanie ich. Sądzę, że ta armia powinna dojść bez problemów do
miasta Pogranicznice i rozpocząć oblężenie go. Druga armia pójdzie przy
wschodniej granicy i poza ubezpieczaniem nas przed inwazją z lasu będzie
musiała rozpocząć oblężenie Amsteresztu. Nie muszę przypominać, że poza stolica
to najważniejsze z miast w kraju? - spytał retorycznie - Ach tak, zapomniałbym.
Ta armia to będzie dwa tysiące naszych wojów i reszta ta dzika, ochotnicza
banda. Trzecia armia zajmie rodową twierdzę Danilesców. Będzie sie składać w
całości z armii rumlandzkiej. Ostatnia armia obejdzie twierdzę, usadowi się kilka
kilometrów za nią i odetnie drogę ucieczki Danilescom... Gdy armia, która
będzie ich ścigać spotka tą, która odcina drogę dojdzie do zakończenia żywota
armii tego rodu... Wtedy obmyślimy plan na ostatniego uzupatora.
-
Ciekawy plan - powiedział książę Filip - mam nadzieję, że się powiedzie.
-
Czy są inne plany? - spytał kanclerz.
Zebrani pokręcili
przecząco głowami.
-
W takim razie pozostaje ustalić, kto pójdzie, z która armią - obwieścił inny
generał.
-
Zaczynamy manewry już jutro - wtrącił ponownie najstarszy z książąt, Filip.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz