piątek, 12 lipca 2013

15. Stan krytyczny



Rozdział 15
Stan krytyczny

                               Pierwszy deszcz tego października zastał Lena w okolicach pierwszej ludzkiej osady, na jaką natrafił po zjawieniu się w Międzymorzu. Była to wioska Dzikie Pola, bardzo blisko twierdzy o tej samej nazwie. 

                               Deszcz padał gęsto i równomiernie na całą wieś. Stopniowo wszystkie budynki stawały się mokre i wilgotne. Deszcz wiał nieco leniwie, aczkolwiek przypominał dostojny chód jaśniepana - jak mawiali tutejsi mieszkańcy. 

                               Ci ostatni natrafiając na Lena rozmawiali z nim o ostatnich wydarzeniach, a te w Rumlandii stawały się coraz ciekawsze dla postronnych obserwatorów.  Mieszkańcy wspomnianego kraju byli coraz bardziej przerażeni - mimo iż wojna domowa nadal nie wybuchła -  wiadomo było, że każde ze stronnictw zbierało siły i zagranicznych sprzymierzeńców. Miasta będące dotychczas poza wpływem pretendentów do tronu zostały zmuszone do określenia się po jednej ze stron. Z racji na położenie geograficzne mogły dołączyć do grona popierającego zięcia zmarłego króla lub rodziny Danilesców. Tereny południowych stepów dołączyły do wspomnianego męża córki monarchy, a ziemie na  północ poparły - w pewien sposób z przymusu - najpotężniejszy w kraju ród. Na samej północy twardo rządziła koalicja synów zmarłego, która opanowała również stolice kraju - Bukadam.

                               Len po rozmowach z kolejnymi chłopami, dochodził do wniosku, że każdy w kraju musiał zacząć udzielać - chociaż cichej - aprobaty którejś z osób dążących do władzy. Osobiście miał zamiar znaleźć się w opozycji do znienawidzonego przez siebie Denisa van Nicolescu. Ku jego niezadowoleniu nastroje we wiosce były sprzeczne z jego interesami. Oczywiście myślał też nad zmianą państwa, w którym przebywał - ostatecznie nie został obywatelem żadnego z krajów w tym świecie - także mógł sobie - przynajmniej teoretycznie wybrać tymczasową narodowość. Dlaczego tymczasową? Bowiem panicz Tao w dalszym ciągu miał nadzieję na powrót do swojego świata i to możliwie jak najszybciej. Do działań w tym kierunku motywowały go wieści o nadciągającym kataklizmie. Przede wszystkim pragnął ocalić siebie, Tamarę i może jeszcze siostry Namada. Jedynym problemem było wykonanie takiego zamiaru. Sam nie miał pojęcia gdzie znajdują się przedstawicielki płci pięknej. 

                               Po kolejnych rozmowach, Len znalazł 10 chłopów, którzy zgodzili się pójść wraz z nim, w celu realizacji założonych przez niego celów. Były to usunięcie van Nicolescu od władzy, zemsta na nim i zaprowadzenie spokoju w Dzikich Polach. 

                               Chłopi byli fatalnie uzbrojeni - posiadali jedynie zmodyfikowane do walki kosy. Nie mieli zbroi, hełmów itp. Wszystkie braki pragnęli nadrobić walecznością, a Len obiecał zdobyć dla nich odpowiedni ekwipunek. 

                               Następnego dnia Len w asyście dziesięciu chłopów ruszył do twierdzy, podróż niespodziewanie zajęła im prawie cały dzień...

***

                               Tamara siedziała niespokojnie wiercąc się na krześle w pokoju sióstr Namada. Ostatnie wieści jakie dotarły do Dzikich Pól były coraz bardziej straszliwe. Dziewczynka nie usłyszała ich - nigdy - bezpośrednio, zawsze coś udało się jej posłuchać. Podczas ostatniego podsłuchiwania, dowiedziała się o tym, że Danilescowie proponują spotkanie wszystkich kandydatów do korony, na neutralnym terenie, który zostanie zabezpieczony przez armię neutralnego kraju. Książęta nie wyrazili zgody na takie spotkanie obawiając się pułapki, mającej ogromne wpływy w kraju i poza nim rodziny.

                               Siostry Namada znajdowały się właśnie na jakichś tajnych negocjacjach w gabinecie pułkownika van Nicolescu. Z pewnością obmyślają strategię na wypadek zbrojnej wyprawy armii należącej do pewnej rodziny o dużej ambicji.

                               Zza otwartych okiennic twarz Tamary były muskana przez delikatny i ciepły październikowy wietrzyk. Pogoda wybitnie sprzyjała prowadzeniu wojen i działań oblężniczych. Deszcz padał rzadko i nigdy nie były to gwałtowne ulewy, a drobne opady. Temperatura nadal utrzymywała się na poziomie od 15 do 20 stopni w ciągu dnia.

                               Wiatr nie był w stanie uspokoić skołatanych nerwów nastolatki. OD dawna martwiła się o Lena. Nim wyruszył na wyprawę van Nicolescu powiedział, że jeśli nie wróci po dwóch tygodniach to spotka ją coś złego. Minęło więcej - i to dużo - niż dwa tygodnie, a mimo tego nic złego ją nie spotkało. Wobec tego gniew pułkownika musiał być jeszcze bardziej okrutny niż zwykle. Bała się zemsty, ale jeszcze bardziej obawiała się o los złotookiego chłopaka. Dla oficera rumlandzkiej armii wykonał już niejedną niebezpieczną misję, lecz tym razem nawet po szczęśliwym wykonaniu zadaniu mogło spotkać go coś złego ze strony, którejś z walczących stron. 

                               Nagle rozważania dziewczyny zostały przerwane przez rozpaczliwe i gwałtowne pukanie do drzwi. Dziewczyna powoli, aczkolwiek niechętnie zbliżyła się do nich.

- Otwieraj! Musimy Uciekać! - krzyczały siostry Namada - SZYBKO!

                               Tamara nie myślała długo, tylko otworzyła drzwi i cofnęła się o parę kroków, unikając dzięki temu stratowaniu przez Akiko i Ayumi.

- Co się stało? - spytała opiekunek.
- Musimy uciekać - stwierdziła lakonicznie Akiko.
- Coś nie wypaliło - dodała Ayumi.
- Weź tylko bukłak z wodą, piersiówkę i coś do żarcia i spadamy - rozkazała Ayumi.

                               Różowo włosa nie myślała już o niczym, tylko popędziła zabrać co się da.

- Gdzie mój łuk?! - doszły jej do uszu wrzaski Akiko.
- Nie wiem! A moich sztyletów nie widziałaś?! - wtórowała jej Ayumi. 

                               Po kilku minutach panie były gotowe do drogi. Każda miała starodawną torbę, a w niej zapasy wody i jedzenie, starczące na - góra - 1 dzień. 

- Dokąd idziemy? - zapytała w biegu Tamara, gdy opuściły pokój.
- Północy- zachód - wyszeptała Ayumi.
- Co tam jest?
- Cicho! - przerwała im Akiko - nie ma czasu na gadanie...

                               Z zamku wydostały się jakimś tajnym przejściem znanym - zapewne - tylko siostrom. W kilka minut udało im się opuścić twierdze i uciekać ile sił w nogach na północ.
- Dlaczego na północ? - spytała, na którymś z kolei przystanku Tamara.
- Zgubimy pościg - wyjaśniła Ayumi - najpierw na północ, a potem na zachód.

***

                               Len przekroczył, po cichu - nierozpoznany przez nikogo bramy siedziby van Nicolesców i ruszył wprost do ich gabinetów. Długo nie musiał szukać, natknął się na syna namiestnika już na parterze najważniejszego budynku w twierdzy.

- Gdzie twój ojciec miernoto? - zawołał z daleka.
- Straże! - krzyknął tamten - brać go! - rozkazał.

                               Nagle nie wiedzieć skąd wyskoczyło 5 pikinierów i skierowali swoją broń w stronę Tao. Ten nie wydawał się przerażony w jakikolwiek sposób. Uśmiechnął się kpiąco i spojrzał na syna pułkownika Denisa.

- Sądzisz, że to wystarczy do pojmania mnie? - zakpił.
- Łapcie skurwysyna! - ryknął van Nicolescu.

                               Pikinierzy zbliżali się coraz bliżej Lena, a ten rozłożył swój miecz.
 
- Zapraszam panienki - zakpił.

                               Urażony obelgą jeden z pikinierów wykonał pchnięcie w chłopaka. Ten nie zrażony przewagą liczebną przeciwników, wykonał unik. 

                               Nie raz cieszył się z tego, że rywale lekceważyli go z uwagi na jego posturę. Dzięki temu mógł ich łatwo zaskoczyć swoją szybkością, zwrotnością, zwinnością i siłą uderzenia.

                               Tak samo teraz zaskoczony, niecelnym atakiem pikinier stracił na chwile uwagę, co wykorzystał Len. W błyskawicznym tempie przeszedł od uniku do kontry. Wbił ostrze miecza w żebra żołnierza i pociągnął w górę. Rozrywana klatka piersiowa eksplodowała krwią pikiniera. Pomiędzy jej strugami można było dostrzec śnieżnobiałe żebra mężczyzny. Po kilku sekundach padł on nieżywy, a z rany wypadła część wnętrzności. Krwotok nie ustawał.

- Chcecie dalej się tak bawić? - zapytał Tao.
- Musiałeś go tak potraktować? - odpowiedział za pomocą pytania van Nicoelscu - mogliśmy jeszcze negocjować.
- Musiałem, bo chciał mnie zabić - oświadczył Len - a negocjować możemy nawet teraz.
- Po tym co zrobiłeś? - wtrącił jeden z wartowników - NIGDY!
- Skoro tak stawiacie sprawę - rzekł lekceważąco Len - w takim razie... Chłopaki! Pokażcie się jaśnie panom!

                               Przez próg przeszło dziesięciu chłopów, uzbrojonych w kosy. Mimo braków w uzbrojeniu i wyszkoleniu ich przewaga liczebna stawała się mocnym argumentem w negocjacjach z synem namiestnika.

- To jak? - spytał Tao, niewinnym tonem głosu.
- Czego chcesz?
- Prowadź do ojca. W tej chwili!

                               Van Nicolescu nie odpowiedział już na te pogwałcenie jego honoru oraz rodowej dumy i potulnie obrócił się w stronę drogi do gabinetu ojca.

- Rozejść się - zwrócił się do pikinierów.
- Poczekajcie tu na mnie - rzekł Len do swoich kosynierów - zrobią fałszywy krok, to możecie ich potraktować jak ja tego - dodał patrząc na leżącego na posadce trupa.

                               Podróż korytarzami upłynęła im w milczeniu i nerwowym oczekiwaniu na to co się wydarzy w gabinecie namiestnika. A wydarzyć się mogło wiele. Len liczył na wyjaśnienia co z Tamarą i dlaczego napadł go syn dowódcy zamku. Natomiast ten drugi liczył na okrutną zemstę ojca.

                               Kiedy zatrzymali się przed drzwiami do pomieszczenia zajmowanego przez pułkownika, serca obu na chwilę zamarły. Oboje przełknęli ślinę i poszli jak na ścięcie.

- Co cię sprowadza synu? - powitał ich pan Denis.
- On - odrzekł cicho młodszy, wskazując na Lena.
- Trochę ci się przedłużyła misja - warknął van Nicolescu.
- Bywa - odpowiedział Len - Crouch ci nie napisał o tym?
- Pisał, pisał - odrzekł namiestnik - jak poszło?
- Nie twoja sprawa.
- No cóż, ale udało się?
- Chyba.
- Tajemniczy jesteś - stwierdził Denis van Nicolescu - a  ode mnie czego chcesz?
- Dobrze wiesz.
- Właśnie nie - odparł namiestnik.
- Gdzie Tamara?! - warknął Len.
- Nie ma - odparł van Nicolescu - uciekła z dwójką szpiegów z Ordy.
- Jak to uciekła?! - ryknął Len.
- Takie życie - wtrącił młody van Nicolescu.
- Sytuacja wygląda tak, że tamte dwie realizowały zamach na mnie - wyjaśnił starszy van Nicolescu - wiesz, że nasz kraj jest w stanie wojny. Dzisiaj odbyło się spotkanie jednego z naszych legalnych książąt z mężem córki naszego świętej pamięci, zmarłego monarchy, którą reprezentował jej mąż - Marc. Na owym spotkaniu doszło do tragicznego wypadku. Zamach na Marca. Facet żyje, ale juz ogłosił, że zwołuje swoich chorążych do walki ze skrytobójcami. W tym samym czasie pewne dwie siostry, wiesz już które? Przeprowadziły zamach na mnie. jak widać nawet żyje. A one uciekły...
- I mam uwierzyć, że im tak po prostu pozwoliłeś uciec? - zapytał Len, z drwiącym uśmieszkiem.
- Nie.
- Co planujesz?
- Dorwę, wyrucham i zabiję - oświadczył pułkownik.
- Nie pasuje mi ta wizja - odrzekł Len.
- Nikogo nie obchodzi co ty o tym myślisz smarkaczu! - warknął syn namiestnika.
- Cisza - syknął w odpowiedzi Len - bo pobawimy się inaczej. Mam dla ciebie propozycję - zwrócił się do starszego mężczyzny - potrzebuję broni, wyposażenia, zbroi itp. dla moich żołnierzy.
- Ilu ich masz? - spytał namiestnik.
- 10 - odpowiedział złotooki.
- Kpisz sobie ze mnie chłopcze? - zapytał prześmiewczym tonem namiestnik.
- Nie - odpowiedział z powaga Len - jeśli nie wierzysz zapytaj syna o tak jak tu wtargnęliśmy.
- Obejdzie się.
- No to jak?
- Zaprowadź go synu do zbrojmistrza.

                               W ciągu kilkunastu następnych minut Len zdobył jednakowe kontusze, z kiepskimi kolczugami dla swoich wojów. Wynegocjował też dla nich halabardy zamiast kos. Całość wizerunku oddziału uzupełniały czerwone czapki. Tao postanowił zostać przez kilka dni w twierdzy żeby wypocząć po ostatniej ucieczce z Czarnolasu. Po tym czasie uda się na poszukiwania przyjaciółek...

***

                               W tym samym czasie w jednej z najpotężniejszych twierdz w Rumlandii odbywało się posiedzeniu trójki książąt, sierot po zmarłym królu. Gościniec warowni niemal w całości zajmowały kolorowe tłumy wojsk popierających koalicje braci. Z okien w najwyższej z 4 wierz budynku można było dostrzec, że wokół twierdzy również jest sporo pól namiotowych utworzonych przez wojsko. Wśród okolicznych mieszkańców pojawiały się plotki o niezliczonej liczbie wojów, których prowadzą na południe książęta. Patrząc na tereny zajmowane przez armię można było ulec złudzenie, że samego wojska jest tu paręset tysięcy.

                               W największej komnacie twierdzy odbywało się tajne posiedzenie, rady wspomagającej pretendentów do tronu. Wśród żołnierzy, którzy podążali za książętami mówiono, że jest to rada wojenna i obmyśla plan zajęcia reszty terytorium Rumlandii, a w dalszej perspektywie ekspansji na południe, na tereny Imperium Południowego. 

                               Komnata wykończona była jasnymi kolorami i meblami. Na ścianach wisiały ogromne portrety - naturalnych rozmiarów - przedstawiające przeszłych władców i ich najbliższe rodziny. Centrum sali stanowił duży, dębowy stół. Przy którym zasiadała rada, składająca się z trójki książąt, skarbnika królestwa, marszałka - zarządcy dworu - czwórki wiernych generałów, namiestnika Zachodniej Twierdzy, w której właśnie przebywali i kanclerza - który zajmował się dyplomacją i bardziej papierkowa robotą. Zebrani debatowali nad przyszłymi posunięciami.

- Panie marszałku ilu żołnierzy mamy? - spytał jeden z generałów.
- Około 20 tysięcy - odpowiedział marszałek - plus drugie tyle ochotników, chłopów, najemników z zagranicy. Łącznie 40 tysięcy.
- Wspaniale - ucieszył się generał - proponuje podzielić nas na 3 lub nawet 4 mniejsze oddziały i rozpocząć inwazję na tereny Danilesców, a potem pobić kolejnego uzupatora.
- Jak chce pan to zrobić, panie van Abramescu? - spytał kanclerz.
- Organizujemy cztery armię po 10tysięcy wojów - wyjaśniał generał van Abramescu - Każdą dowodzi jedno z książąt przy współudziale generała. W czwartej księcia zastąpi marszałek. Armia pierwsza będzie złożona w większości z chłopów i ochotników, wesprzemy ją około tysiącem zwykłych, rumlandzkich żołnierzy - objaśniał dalej - jej zadaniem będzie zajmowanie wsi przy naszej zachodniej granicy i zabezpieczanie ich. Sądzę, że ta armia powinna dojść bez problemów do miasta Pogranicznice i rozpocząć oblężenie go. Druga armia pójdzie przy wschodniej granicy i poza ubezpieczaniem nas przed inwazją z lasu będzie musiała rozpocząć oblężenie Amsteresztu. Nie muszę przypominać, że poza stolica to najważniejsze z miast w kraju? - spytał retorycznie - Ach tak, zapomniałbym. Ta armia to będzie dwa tysiące naszych wojów i reszta ta dzika, ochotnicza banda. Trzecia armia zajmie rodową twierdzę Danilesców. Będzie sie składać w całości z armii rumlandzkiej. Ostatnia armia obejdzie twierdzę, usadowi się kilka kilometrów za nią i odetnie drogę ucieczki Danilescom... Gdy armia, która będzie ich ścigać spotka tą, która odcina drogę dojdzie do zakończenia żywota armii tego rodu... Wtedy obmyślimy plan na ostatniego uzupatora.
- Ciekawy plan - powiedział książę Filip - mam nadzieję, że się powiedzie.
- Czy są inne plany? - spytał kanclerz.

                               Zebrani pokręcili przecząco głowami.

- W takim razie pozostaje ustalić, kto pójdzie, z która armią - obwieścił inny generał.
- Zaczynamy manewry już jutro - wtrącił ponownie najstarszy z książąt, Filip.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz