Rozdział 21
Tao znaczy właściwa droga
W
noc po usłyszeniu informacji o ucieczce brata Jun nie mogła spać. Cały czas
myślała co słychać u jej „małego braciszka” jak lubiła zwracać się do niego.
Wiedziała, że go to irytuje, jednak nic nie mogła na to poradzić. Taka już
była. Uwielbiała się z nim przedrzeźniać. To była jedna z metod na zmotywowanie
go do zrobienia tego o co akurat chciała go poprosić. Zawsze jej ulegał. Nic
nie dawało jego gadanie o „sercu z kamienia i żyłach w lodzie” albo „lodzie w
żyłach”… Sama już nie była pewna jak brzmiało jego ulubione powiedzonko
dotyczące jego samego.
Z wiekiem Len stawał się
coraz silniejszy. Był coraz groźniejszym wojownikiem. Wygrywał pojedynki, ranił
i zabijał, a mimo to ciągle był uległy wobec starszej siostry. Od czasu ich
ostatniego spotkania minęło wiele czasu. Zdecydowanie zbyt wiele.
Jun wciąż miała w pamięci
ich ostatnie chwile w poprzednim świecie. Byli szamanami. Istotami potrafiącymi
komunikować się z duchami, naginać ich wolę do swojej, a przez to uzyskiwać nad
nimi kontrolę, mogąc przy tym tworzyć armię. Len potrafił także łączyć się ze
swoim duchem. W duecie z nim był niemal niepokonany. Pomimo tego świat ludzi
odkrył istnienie szamanów. Oczywiście nie wszyscy ludzie o nich widzieli.
Wystarczyło, jednak że wiedziały rządy Stanów Zjednoczonych Ameryki, Chin,
Japonii i kilku innych krajów, gdzie społeczność szamanów była liczniejsza niż
w innych krajach. Rządy tych państw zaczęły tworzyć specjalne agencje do
poszukiwania szamanów. Zaczęły się zatrzymania osób obdarzonych specjalnymi
umiejętnościami. Części szamanów nie podobało się takie zachowanie. Wśród nich
był Len. Ostatecznie został zamordowany w czasie operacji przeprowadzonej przez
agentów mających zlecenie na zamordowanie go.
W tamtym świecie jej brat
zginął zdradzony przez rząd państwa, którego był obywatelem. Niemal jak ich
ojciec. Jego także zdradzili ludzie. Jedyną różnicą był motyw zdrady. Ojca zdradzili
ludzie, z którymi współpracował – przyjaciele. Syna zdradził rząd. Na nic zdało
się, iż był członkiem szanowanego rodu. Gdyby Len doczekał się syna, ten z
pewnością także został by zdradzony przez ludzi.
Myśląc nad tym dalej Jun
zaczęła odczuwać coraz większa nienawiść. Ile zdrad mogła przetrwać ich
rodzina? W tamtym zbyt wiele. Nie wiedziała jak obecnie mają się sprawy w
świecie, z którego pochodzi. W tym byli sami. Tylko ona i Len. W zasadzie nie
mieli nawet siebie. Nie mieli jeszcze okazji spotkać się. On pewnie nawet nie
wiedział, że ona także trafiła tutaj.
Ten świat nie był lepszy
od tamtego. Nie jest tutaj zbyt długo, raptem kilka lat, a była już
wielokrotnie zdradzana. Ostatnią zdrada był Jon van Ionescu. Początkowo zdawał
się być miły i pomocny. Zaprosił ją nawet na bal jako towarzyszkę. Kiedy,
jednak odprowadzał ją czar prysł. Została przez niego zmuszona do odbycia
stosunku seksualnego. Potem następnych. Stała się jego prywatną damą do
towarzystwa. Słowo dama niebyt pasowło do tego do robienia czego zmuszał ją
Jon. Godność straciła już wcześniej, lecz to właśnie Jon pozbawił ją resztek
tego poczucia.
Wcześniej to samo lub coś
podobnego zrobili z nią mąż jej przyjaciółki Sylvi van Hopfer czy wcześniej
Rodrik Rolulus. Danuta van Kresuescu z kolei zrobiła z niej lesbijkę tylko po
to aby „skompletować seksualnego zdobycze z rodzeństwem Tao”.
Natomiast
wszystkich dobrych ludzi jakich udało jej się spotkać nie spotkało nic dobrego.
Tobiasz Hung nie żył. Tobiasz był jej ochroniarzem wysłanym przez Basona. Miał
za zadanie eskortować kobietę do Rumlandii, lecz zginął w czasie sztormu. Sam
Bason przebywał gdzieś w państwie Złotej Armii. Był tam szanowanym generałem.
Jego państwo toczyło od kilku lat wojnę ze Związkiem Czerwonych. Widmo śmierci
wisiało nad nim coraz mocniej. Tym bardziej, że Złota Armia ponosiła coraz
więcej klęsk. Wieści o przyjacielu i dawnym duchu stróżu jej brata nie miała
tak naprawdę od chwili gdy go opuściła.
- Jun – znajomy głos przerwał jej
rozważania.
Kobieta
spojrzała w okno. Słońce już świeciło. Oznaczało to, że nie spała już od dawna.
Poczuła się zmęczona. Nie mogła, jednak położyć się spać właśnie teraz. Było
już na to za późno.
- Jun – dopiero teraz zidentyfikowała głos
jako należący do Tamary.
- Hej – odparła starając się zrobić
uśmiech.
Podniosła
głowę. Spojrzała na przyjaciółkę. Także i ona nie wyglądała najlepiej. Z tego
co Jun dowiedziała się po przybyciu do Rumlandii dowiedziała się, że młodsza
dziewczyna także wiele wycierpiała po przybyciu do tego wymiaru. Zwykle nie
było tego po niej widać. Udało jej się przecież skończyć studia, znaleźć
chłopaka czy pracę. Tego dnia Tamara wyglądała kiepsko. Była niewyspana tak
sama jak panna Tao. To było pewne. Jej twarz była blada, a oczy przekrwione.
- Co z tobą? – zapytała postanawiając
potwierdzić własne przypuszczenia na temat powodu obecnego stanu przyjaciółki.
- Martwię się.
- Ja też.
Tamara
nie powiedziała nic więcej.
- Usiądź – Jun wskazała jej miejsce na
swoim łóżku.
Sama
natomiast przybrała pozycję półsiedzącą. Kiedy Tamara zajęła miejsce od razu
przylgnęła do niej i objęła przyjacielsko. Obie potrzebowały wsparcia, a nie
miały za bardzo nikogo mogącego im z tym pomóc.
- Lisa śpi? – spytała cicho Jun nie
odrywając się od przyjaciółki.
- Tak.
Oderwały
się od siebie.
- Brakowało mi ciebie – powiedziała
młodsza z kobiet.
- Mi ciebie też – odparła zgodnie z prawdą
Tao.
Już
w poprzednim wymiarze ich relacje były bliskie. Owszem nie były najbliższymi
przyjaciółkami, ale na pewno dobrymi. Różnica wieku robiła swoje. Tutaj było
zupełnie inaczej. Tamara stawała się coraz bardziej dojrzała, a Jun… Cóż ona
była coraz bliżej statusu starej panny.
***
Po
kilku dniach Lenowi udało się w końcu dotrzeć na przedmieścia. Tutaj poczuł się
już znacznie swobodniej. Pomimo pozostawania ciągle w ukryciu wiedział, że to
tutaj jego zniszczone ubranie ani kiepski wygląd nie wzbudziłby większe
zainteresowania. Nikt nie pytałby dlaczego wygląda jakby uciekał kanałami przez
płatnymi zabójcami. Tutaj wszyscy na ogół wyglądali podobnie. Wiedział, że jego
głównym problemem jest w tej chwili charakterystyczny czub na głowie. Nie
zdecydował się, jednak ściąć go za pomocą swojego rodowego miecza.
- Używanie go do fryzjerstwa byłoby hańbą
– szeptał od czasu do czasu sam do siebie.
Krążąc
po przedmieściach Norfdamu zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma pojęcia co
ze sobą dalej zrobić. Jedyne co umiał w życiu robić to walczyć. Potrafił także
kierować walczącymi, niezależnie czy byli to jego partnerzy z zespołu,
partyzanci czy podlegli mu żołnierze. Nie miał, niestety żadnych szans aby
powrócić do armii.
Kiedyś,
w innym świecie, miał pomysł aby po zakończeniu przygód związanych z walką
szamanów zostać biznesmenem. Otworzyć firmę komputerową albo zajmującą się
szerzej elektroniką. Pomnożyłby dzięki temu rodowy majątek i przywrócił
rodzinie Tao należny szacunek w kraju jak i poza nim. Niestety nie dane było mu
tego zrealizować.
W
Międzymorzu nie mógł nawet marzyć otwarciu swojego przedsiębiorstwa. Po
pierwsze nigdy nie miał tu aż takich środków finansowych, po drugie elektronika
nie była tutaj znana, a z uwagi na silne pokłady magii prawdopodobnie nie było
szans aby ją wynaleźć na tym kontynencie. Magia miała bowiem to do siebie, że
nie lubiła się z nowinkami technologicznymi znanymi w jego pozbawionym czarów
świecie.
Tak
myśląc krążył po przedmieściach. Obserwował życie biedoty miejskiej. Praczka
zmagała się z obficie pobrudzoną odzieżą. Obok niej bawiły się brudne dzieci.
Kawałek obok nich zaczerwieniony na twarzy niczym dojrzały pomidor mężczyzna
pochylał się nad kolejnym kubkiem gorzały. Naprzeciw niego bawiła się gromadka
małych dzieci. Kilka kroków obok nich staruszka wracała z zakupów. Towarzyszył
jej kilkuletni chłopak, który zawzięcie opowiadał jej jak wczorajszego dnia
razem z kuzynem udał się do lepszej dzielnicy i jak musiał uciekać stamtąd
przed strażą miejską, która wzięła ich za złodziei.
Poczuł zazdrość do
każdego z tych biedaków. Zdał sobie sprawę, że odkąd kilka lat temu trafił do
tego świata nie miał własnego dom. Przez pewien czas miał do swojej dyspozycji
komnatę w Twierdzy Dzikie Pola czy pokój w stolicy, lecz nie były one jego.
Najczęściej spał w namiocie w obozowisku swojej chorągwi lub izbie użyczonej mu
przez wieśniaków na czas pobytu S.O.L.A.R w ich wsi. W ten sposób zdał sobie
sprawę, że pomimo kariery jaką zaczynał robić w rumlandzkiej armii w
rzeczywistości był biedniejszy od miejskiej biedoty.
Wiedział, że nie może
zostać w tym mieście, ale nie miał pojęcia co powinien ze sobą zrobić. Dopóki
pozostawał zbiegiem nie mógł czuć się bezpiecznie na terytorium królestwa.
Musiał udać się na banicję. Zaczął zastanawiać się, w którym sąsiednim kraju
mógłby się ukrywać przed rumlandzkim wymiarem sprawiedliwości. Z powodów swoich
wcześniejszych działań odrzucił Ordę. O pozostałych nie wiedział zbyt wiele.
Norfdam leżał na północnym krańcu Rumlandii. Z tego też powodu odpadała
emigracja do Republiki Centralnej i Nordanku, które dodatkowo były sojusznikami
Rumlandii. Odległość przeszkadzała także w udaniu się do Imperium Południowego
i Księstwa Srebrnej Armii, które leżały po przeciwległej stronie Rumlandii.
Jego jedyną opcją była
Skandynawia. Poznał kiedyś nawet szpiega z tamtego kraju. Nie pamiętał jej
imienia. Wiedział, jednak że Skandynawia ma napięte relacje z Rumlandią.
Oznaczało to, że najbardziej napięte relacje będzie miała z namiestnikiem
największego miasta na północy tego kraju. To mogła być jego szansa…
***
Jun
krzątała się nerwowo po komnacie, w której spała. Przez ostatnie godziny
towarzyszył jej Antoni. Szlachcic okazał się dobrym słuchaczem. Panna Tao
dziwiła się samej sobie jak łatwo było jej otworzyć się przed tym człowiekiem.
Miał on w sobie coś co wzbudzało jej zaufanie. Oczywiście pod wpływem
doświadczeń ze wszystkich sił starała się nie pozwolić sobie obdarzyć go
zaufaniem, ale…nie było to łatwe.
Lisa
oznajmiła jej niedawno, że musi wyjść do miasta odnaleźć Syriusza Black.
Czarodziej miał za zadanie odnaleźć zbiega z norfdamskiego lochu. Okazało się
to, jednak znacznie trudniejsze niż przypuszczał.
Z jednej strony Jun niepokoiła się,
że jej brat wymknął się sam z celi. Miała nadzieję, że to ekspedycja jej oraz
przyjaciół pozwoli mu uzyskać wolność. Bała się także co mogło go spotkać na
wolności. Nikt w całej twierdzy nie miał pojęcia czy Len miał jakieś wsparcie
kogoś z zewnątrz. Oczywistym pozostawało, że nie miał. Jego oddział był w
rozsypce po aresztowaniu dowódców. Akiko Namada, o której mówiło się, że była
jego największą przyjaciółką odsiedziała już swój wyrok i ślad po niej zaginął.
Mówiło się, że udała się za granicę. Przez pewien czas krążyła plotka, że
została zamordowana, ale nikt nie odnalazł jej ciała. Wątpliwym było by została
zamordowana przez czarodzieja co mogłoby uniemożliwić odkrycie zwłok. W związku
z tym powszechnie uznano, iż wyjechała na zachód kontynentu by tam szukać
lepszego życia.
Z
drugiej strony natomiast panna Tao odczuwała ulgę, że nie pojawiły się jeszcze
informacje o tym, że jej brat był gdzieś widziany albo jeszcze gorzej pojmany
przez wartowników miejskich lub ludzi chcących się przypodobać namiestnikowi
van Nordescu.
- Znowu myślisz? – głos Tamary sprowadził
ją na ziemię.
- Człowiek myśli przez każdą chwilę
swojego życia – odparła Jun.
- To teoria – wtrącił Antoni.
- W moim świecie to fakt, nie teoria –
odparła Jun.
Była
rozzłoszczona. Przeszkodzili jej w bardzo ważnych rozważaniach. Musiała
przeanalizować wszystkie możliwe scenariusze, a oni jej to uniemożliwiali. Ich
troska także stawała się coraz bardziej męcząca.
- Będzie dobrze – szepnęła Tamara.
- Musi być – poparł ją gorliwie von Olbracht.
Kobieta
zamyśliła się nad tym na chwilę. Miała pewne wątpliwości. Świat – obojętnie
który – nauczył ją by nie ufać marzeniom i nie być optymistą. Realista znacznie
częściej był pesymistą. Teraz także i ona zdawała się zostawać realistką.
- Wiecie co znaczy moje nazwisko? –
spytała a widząc ich zdezorientowane miny dodała – Tao, moje nazwisko brzmi
Tao. Tao oznacza właściwa droga. Wierzę, że gdziekolwiek jest teraz mój brat
podąża właściwą drogą.
***
Dzień
zbliżał się do wieczora. Zapadał zmierzch. Ulice przedmieść Norfdamu
opustoszały. Także i Len powoli szukał już sobie jakiegoś lokum na noc.
Artefakt wody miał pozwolić mu wśliznąć się w dowolne miejsce jakie upatrzy
sobie na noc.
Dopiero
po godzinnym spacerze znalazł miejsce, które nadawało się w jego opinii do
przenocowania go. Była to na wpół ziemianka na wpół szałas. Wewnątrz nie paliło
się żadne palenisko. Schronienie wyglądało na opuszczone. Wobec tego stanowiło
idealną ochronę dla zbiega.
Tao
użył artefaktu by pod postacią strumienia wody przedostać się pod drzwiami.
Strumyk przemieszczający się po glebie sunął z coraz większą prędkością
docierając aż do drzwi. Ku własnemu zdumieniu nie sforsował progu. Jakaś
niewidzialna siła zatrzymała go gdy próbował przedrzeć się przez szparę pod
drzwiami. Został odrzucony w tył i mimowolnie zmienił postać ponownie w
człowieka.
Leżał
przez chwilę oniemiały. Ten moment rozkojarzenia wystarczyłby nie zdążył
zareagować, kiedy drzwi zostały otworzone przez mężczyznę. Dopiero po chwili
zdał sobie sprawę, że człowiek w progu celuje w niego cienkim badylem.
- O, nie – wetchnął tylko gdy z czubka
tego badyla wystrzelił w niego promień.
Mężczyzna
w progu machnął różdżką, bo nie ulegało wątpliwości, że to właśnie tym był ten
przeklęty badyl, i ciało Len podniosło się i wpadło do ziemianki. Opadł ciężko
na twardą podłogę, lecz nie odzyskał kontroli nad samym sobą.
Dopiero
teraz przyjrzał się człowiekowi, który go pojmał. Miał na oko czterdzieści lat.
Ciemne włosy sięgały mu do ramion. Nie były w żaden sposób upięte czy ułożone.
Czarodziej nosił zużyty płaszcz i widocznym było, że w świetle dnia niczym nie
różniłby się od mieszkańców przedmieść Norfdamu.
- Syriusz Black – przedstawił się
czarodziej – jak próbowałeś sforsować drzwi? – zapytał spokojnie.
Len
nie odpowiedział.
- Ok, spróbujemy inaczej – nie tracił
optymizmu tamten – Jak się nazywasz?
Ponownie
odpowiedzią było jedynie milczenie.
- Nie chcesz zmuszać mnie bym użył mniej
humanitarnych metod – oznajmił Syriusz a przez jego oczy przemknął błysk – Nie chcę
zrobić ci krzywdy, ani wydać Jonowi van Nordescu – drgnienie na dźwięk tego
nazwiska zdradziło Lena – To jego się obawiasz – bardziej powiedział niż
stwierdził Black – Prawda, Lenie Tao?
- Skąd wiesz?
Syriusz
przyjrzał mu się badawczo. Przez chwilę nic nie mówił. Różdżka przez cały czas
spoczywała w jego dłoni. Kierował ją neutralnie w drzwi prowadzące na zewnątrz.
Jak gdyby spodziewał się, że lada moment może tamtędy próbować wtargnąć do
środka kolejna nie zapowiedziana osoba.
- Jeśli ci opowiem długą i skomplikowaną
historię to pewnie mi nie uwierzysz – rzekł wreszcie do zbiega.
- Mamy czas – odparł szorstko Len.
- To prawda, chociaż co najwyżej
częściowo.
Len
usiłował nie dać wciągnąć się w rozmowę, lecz pozostawanie przez ponad dwa lata
w ciszy norfdamskiego lochu zrobiło swoje. Mimowolnie zadał pytanie:
- Jak to częściowo?
- To proste – odpowiedział Black – Ty masz
czas. Ja i moi towarzysze nie. Możesz więc komplikować albo powiesz mi co chcę
wiedzieć. Wtedy ja przekażę cię dalej. Osobom, na którym ci zależy. No, a jeśli
nie – dodał widząc powątpiewanie na twarzy Lena – to im zależy na tobie.
Ex-
kapitan Armii Rumlandzkiej trawił przez chwilę te słowa w milczeniu. Czarodziej
pozwolił mu na to łaskawie. Według słów przybysza z Czarnolasu, przybył on tu
razem z osobami, którym zależało na Lenie. Chłopak był w Czarnolesie raz czy dwa.
Poznał wtedy dwie osoby, którym mogło na nim zależeć. Jedną był wilkołak,
którego poznał na samym początku swojego życia w Międzymorzu. Drugą była urocza
czarodziejka, Lisa Green. To z pewnością musiała być ona.
Układał
sobie to dalej w głowie. Lisa była starsza o 2-3 lata niż gdy widział się z nią
ostatnio. Nie był pewien kiedy dokładnie to było. Odsiadka w lochu zrobiła
swoje. Przez ten czas musiała pójść w ślady matki i znaleźć zatrudnienie w
aparacie administracyjnym Ministerstwa Magii. Możliwe, że przybyła to służbowa.
Przy okazji spróbowała mu pomóc…
- Lisa? – zadał wreszcie pytanie Tao.
- Nie tylko.
***
Po
kolacji Jun, Tamara i Lisa udały się do komnaty jaka została przydzielona tej
pierwszej. Antoni został na spotkaniu z namiestnikiem miasta i kilkoma
przedstawicielami miejskiej elity.
Pierwszą
rzeczą jaka rzuciła im się w oczy po wejściu do komnaty była koperta. Nie była
to, jednak zwykła koperta. Tamara wydała niemy okrzyk na jej widok. Jun
westchnęła cicho i tylko panna Green zachowała należyty rozsądek. Machnęła
różdżką w stronę koperty, a z tej wyskoczyła kartka. Zwinnym ruchem pochwyciła
ją w dłoń i spaliła kolejnym ruchem dłoni.
- Złapcie mnie za ramiona – poleciła dziewczynom.
Bez
pytania zrobiły o co prosiła Lisa. Ta jednym ruchem różdżki spaliła list, a
kolejnym ruch, wspomogła ruchem ciała. Omal nie wyrwała się z uścisku Jun.
Nagle świat stał się czarny a w głowach im zawirowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz