sobota, 11 maja 2019

21. Tao znaczy właściwa droga


Rozdział 21
Tao znaczy właściwa droga

            W noc po usłyszeniu informacji o ucieczce brata Jun nie mogła spać. Cały czas myślała co słychać u jej „małego braciszka” jak lubiła zwracać się do niego. Wiedziała, że go to irytuje, jednak nic nie mogła na to poradzić. Taka już była. Uwielbiała się z nim przedrzeźniać. To była jedna z metod na zmotywowanie go do zrobienia tego o co akurat chciała go poprosić. Zawsze jej ulegał. Nic nie dawało jego gadanie o „sercu z kamienia i żyłach w lodzie” albo „lodzie w żyłach”… Sama już nie była pewna jak brzmiało jego ulubione powiedzonko dotyczące jego samego. 

Z wiekiem Len stawał się coraz silniejszy. Był coraz groźniejszym wojownikiem. Wygrywał pojedynki, ranił i zabijał, a mimo to ciągle był uległy wobec starszej siostry. Od czasu ich ostatniego spotkania minęło wiele czasu. Zdecydowanie zbyt wiele.

Jun wciąż miała w pamięci ich ostatnie chwile w poprzednim świecie. Byli szamanami. Istotami potrafiącymi komunikować się z duchami, naginać ich wolę do swojej, a przez to uzyskiwać nad nimi kontrolę, mogąc przy tym tworzyć armię. Len potrafił także łączyć się ze swoim duchem. W duecie z nim był niemal niepokonany. Pomimo tego świat ludzi odkrył istnienie szamanów. Oczywiście nie wszyscy ludzie o nich widzieli. Wystarczyło, jednak że wiedziały rządy Stanów Zjednoczonych Ameryki, Chin, Japonii i kilku innych krajów, gdzie społeczność szamanów była liczniejsza niż w innych krajach. Rządy tych państw zaczęły tworzyć specjalne agencje do poszukiwania szamanów. Zaczęły się zatrzymania osób obdarzonych specjalnymi umiejętnościami. Części szamanów nie podobało się takie zachowanie. Wśród nich był Len. Ostatecznie został zamordowany w czasie operacji przeprowadzonej przez agentów mających zlecenie na zamordowanie go.

W tamtym świecie jej brat zginął zdradzony przez rząd państwa, którego był obywatelem. Niemal jak ich ojciec. Jego także zdradzili ludzie. Jedyną różnicą był motyw zdrady. Ojca zdradzili ludzie, z którymi współpracował – przyjaciele. Syna zdradził rząd. Na nic zdało się, iż był członkiem szanowanego rodu. Gdyby Len doczekał się syna, ten z pewnością także został by zdradzony przez ludzi.

Myśląc nad tym dalej Jun zaczęła odczuwać coraz większa nienawiść. Ile zdrad mogła przetrwać ich rodzina? W tamtym zbyt wiele. Nie wiedziała jak obecnie mają się sprawy w świecie, z którego pochodzi. W tym byli sami. Tylko ona i Len. W zasadzie nie mieli nawet siebie. Nie mieli jeszcze okazji spotkać się. On pewnie nawet nie wiedział, że ona także trafiła tutaj.

Ten świat nie był lepszy od tamtego. Nie jest tutaj zbyt długo, raptem kilka lat, a była już wielokrotnie zdradzana. Ostatnią zdrada był Jon van Ionescu. Początkowo zdawał się być miły i pomocny. Zaprosił ją nawet na bal jako towarzyszkę. Kiedy, jednak odprowadzał ją czar prysł. Została przez niego zmuszona do odbycia stosunku seksualnego. Potem następnych. Stała się jego prywatną damą do towarzystwa. Słowo dama niebyt pasowło do tego do robienia czego zmuszał ją Jon. Godność straciła już wcześniej, lecz to właśnie Jon pozbawił ją resztek tego poczucia.

Wcześniej to samo lub coś podobnego zrobili z nią mąż jej przyjaciółki Sylvi van Hopfer czy wcześniej Rodrik Rolulus. Danuta van Kresuescu z kolei zrobiła z niej lesbijkę tylko po to aby „skompletować seksualnego zdobycze z rodzeństwem Tao”.

            Natomiast wszystkich dobrych ludzi jakich udało jej się spotkać nie spotkało nic dobrego. Tobiasz Hung nie żył. Tobiasz był jej ochroniarzem wysłanym przez Basona. Miał za zadanie eskortować kobietę do Rumlandii, lecz zginął w czasie sztormu. Sam Bason przebywał gdzieś w państwie Złotej Armii. Był tam szanowanym generałem. Jego państwo toczyło od kilku lat wojnę ze Związkiem Czerwonych. Widmo śmierci wisiało nad nim coraz mocniej. Tym bardziej, że Złota Armia ponosiła coraz więcej klęsk. Wieści o przyjacielu i dawnym duchu stróżu jej brata nie miała tak naprawdę od chwili gdy go opuściła.

- Jun – znajomy głos przerwał jej rozważania.

            Kobieta spojrzała w okno. Słońce już świeciło. Oznaczało to, że nie spała już od dawna. Poczuła się zmęczona. Nie mogła, jednak położyć się spać właśnie teraz. Było już na to za późno.

- Jun – dopiero teraz zidentyfikowała głos jako należący do Tamary.
- Hej – odparła starając się zrobić uśmiech.


            Podniosła głowę. Spojrzała na przyjaciółkę. Także i ona nie wyglądała najlepiej. Z tego co Jun dowiedziała się po przybyciu do Rumlandii dowiedziała się, że młodsza dziewczyna także wiele wycierpiała po przybyciu do tego wymiaru. Zwykle nie było tego po niej widać. Udało jej się przecież skończyć studia, znaleźć chłopaka czy pracę. Tego dnia Tamara wyglądała kiepsko. Była niewyspana tak sama jak panna Tao. To było pewne. Jej twarz była blada, a oczy przekrwione.
- Co z tobą? – zapytała postanawiając potwierdzić własne przypuszczenia na temat powodu obecnego stanu przyjaciółki.
- Martwię się.
- Ja też.

            Tamara nie powiedziała nic więcej.

- Usiądź – Jun wskazała jej miejsce na swoim łóżku.

            Sama natomiast przybrała pozycję półsiedzącą. Kiedy Tamara zajęła miejsce od razu przylgnęła do niej i objęła przyjacielsko. Obie potrzebowały wsparcia, a nie miały za bardzo nikogo mogącego im z tym pomóc.

- Lisa śpi? – spytała cicho Jun nie odrywając się od przyjaciółki.
- Tak.

            Oderwały się od siebie.

- Brakowało mi ciebie – powiedziała młodsza z kobiet.
- Mi ciebie też – odparła zgodnie z prawdą Tao.

            Już w poprzednim wymiarze ich relacje były bliskie. Owszem nie były najbliższymi przyjaciółkami, ale na pewno dobrymi. Różnica wieku robiła swoje. Tutaj było zupełnie inaczej. Tamara stawała się coraz bardziej dojrzała, a Jun… Cóż ona była coraz bliżej statusu starej panny.

***

            Po kilku dniach Lenowi udało się w końcu dotrzeć na przedmieścia. Tutaj poczuł się już znacznie swobodniej. Pomimo pozostawania ciągle w ukryciu wiedział, że to tutaj jego zniszczone ubranie ani kiepski wygląd nie wzbudziłby większe zainteresowania. Nikt nie pytałby dlaczego wygląda jakby uciekał kanałami przez płatnymi zabójcami. Tutaj wszyscy na ogół wyglądali podobnie. Wiedział, że jego głównym problemem jest w tej chwili charakterystyczny czub na głowie. Nie zdecydował się, jednak ściąć go za pomocą swojego rodowego miecza.

- Używanie go do fryzjerstwa byłoby hańbą – szeptał od czasu do czasu sam do siebie.

            Krążąc po przedmieściach Norfdamu zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma pojęcia co ze sobą dalej zrobić. Jedyne co umiał w życiu robić to walczyć. Potrafił także kierować walczącymi, niezależnie czy byli to jego partnerzy z zespołu, partyzanci czy podlegli mu żołnierze. Nie miał, niestety żadnych szans aby powrócić do armii.

            Kiedyś, w innym świecie, miał pomysł aby po zakończeniu przygód związanych z walką szamanów zostać biznesmenem. Otworzyć firmę komputerową albo zajmującą się szerzej elektroniką. Pomnożyłby dzięki temu rodowy majątek i przywrócił rodzinie Tao należny szacunek w kraju jak i poza nim. Niestety nie dane było mu tego zrealizować.

            W Międzymorzu nie mógł nawet marzyć otwarciu swojego przedsiębiorstwa. Po pierwsze nigdy nie miał tu aż takich środków finansowych, po drugie elektronika nie była tutaj znana, a z uwagi na silne pokłady magii prawdopodobnie nie było szans aby ją wynaleźć na tym kontynencie. Magia miała bowiem to do siebie, że nie lubiła się z nowinkami technologicznymi znanymi w jego pozbawionym czarów świecie.

            Tak myśląc krążył po przedmieściach. Obserwował życie biedoty miejskiej. Praczka zmagała się z obficie pobrudzoną odzieżą. Obok niej bawiły się brudne dzieci. Kawałek obok nich zaczerwieniony na twarzy niczym dojrzały pomidor mężczyzna pochylał się nad kolejnym kubkiem gorzały. Naprzeciw niego bawiła się gromadka małych dzieci. Kilka kroków obok nich staruszka wracała z zakupów. Towarzyszył jej kilkuletni chłopak, który zawzięcie opowiadał jej jak wczorajszego dnia razem z kuzynem udał się do lepszej dzielnicy i jak musiał uciekać stamtąd przed strażą miejską, która wzięła ich za złodziei.

Poczuł zazdrość do każdego z tych biedaków. Zdał sobie sprawę, że odkąd kilka lat temu trafił do tego świata nie miał własnego dom. Przez pewien czas miał do swojej dyspozycji komnatę w Twierdzy Dzikie Pola czy pokój w stolicy, lecz nie były one jego. Najczęściej spał w namiocie w obozowisku swojej chorągwi lub izbie użyczonej mu przez wieśniaków na czas pobytu S.O.L.A.R w ich wsi. W ten sposób zdał sobie sprawę, że pomimo kariery jaką zaczynał robić w rumlandzkiej armii w rzeczywistości był biedniejszy od miejskiej biedoty.

Wiedział, że nie może zostać w tym mieście, ale nie miał pojęcia co powinien ze sobą zrobić. Dopóki pozostawał zbiegiem nie mógł czuć się bezpiecznie na terytorium królestwa. Musiał udać się na banicję. Zaczął zastanawiać się, w którym sąsiednim kraju mógłby się ukrywać przed rumlandzkim wymiarem sprawiedliwości. Z powodów swoich wcześniejszych działań odrzucił Ordę. O pozostałych nie wiedział zbyt wiele. Norfdam leżał na północnym krańcu Rumlandii. Z tego też powodu odpadała emigracja do Republiki Centralnej i Nordanku, które dodatkowo były sojusznikami Rumlandii. Odległość przeszkadzała także w udaniu się do Imperium Południowego i Księstwa Srebrnej Armii, które leżały po przeciwległej stronie Rumlandii.

Jego jedyną opcją była Skandynawia. Poznał kiedyś nawet szpiega z tamtego kraju. Nie pamiętał jej imienia. Wiedział, jednak że Skandynawia ma napięte relacje z Rumlandią. Oznaczało to, że najbardziej napięte relacje będzie miała z namiestnikiem największego miasta na północy tego kraju. To mogła być jego szansa…

***

            Jun krzątała się nerwowo po komnacie, w której spała. Przez ostatnie godziny towarzyszył jej Antoni. Szlachcic okazał się dobrym słuchaczem. Panna Tao dziwiła się samej sobie jak łatwo było jej otworzyć się przed tym człowiekiem. Miał on w sobie coś co wzbudzało jej zaufanie. Oczywiście pod wpływem doświadczeń ze wszystkich sił starała się nie pozwolić sobie obdarzyć go zaufaniem, ale…nie było to łatwe.

            Lisa oznajmiła jej niedawno, że musi wyjść do miasta odnaleźć Syriusza Black. Czarodziej miał za zadanie odnaleźć zbiega z norfdamskiego lochu. Okazało się to, jednak znacznie trudniejsze niż przypuszczał.

            Z jednej strony Jun niepokoiła się, że jej brat wymknął się sam z celi. Miała nadzieję, że to ekspedycja jej oraz przyjaciół pozwoli mu uzyskać wolność. Bała się także co mogło go spotkać na wolności. Nikt w całej twierdzy nie miał pojęcia czy Len miał jakieś wsparcie kogoś z zewnątrz. Oczywistym pozostawało, że nie miał. Jego oddział był w rozsypce po aresztowaniu dowódców. Akiko Namada, o której mówiło się, że była jego największą przyjaciółką odsiedziała już swój wyrok i ślad po niej zaginął. Mówiło się, że udała się za granicę. Przez pewien czas krążyła plotka, że została zamordowana, ale nikt nie odnalazł jej ciała. Wątpliwym było by została zamordowana przez czarodzieja co mogłoby uniemożliwić odkrycie zwłok. W związku z tym powszechnie uznano, iż wyjechała na zachód kontynentu by tam szukać lepszego życia.

            Z drugiej strony natomiast panna Tao odczuwała ulgę, że nie pojawiły się jeszcze informacje o tym, że jej brat był gdzieś widziany albo jeszcze gorzej pojmany przez wartowników miejskich lub ludzi chcących się przypodobać namiestnikowi van Nordescu.

- Znowu myślisz? – głos Tamary sprowadził ją na ziemię.
- Człowiek myśli przez każdą chwilę swojego życia – odparła Jun.
- To teoria – wtrącił Antoni.
- W moim świecie to fakt, nie teoria – odparła Jun.

            Była rozzłoszczona. Przeszkodzili jej w bardzo ważnych rozważaniach. Musiała przeanalizować wszystkie możliwe scenariusze, a oni jej to uniemożliwiali. Ich troska także stawała się coraz bardziej męcząca.

- Będzie dobrze – szepnęła Tamara.
- Musi być – poparł ją gorliwie von Olbracht.

            Kobieta zamyśliła się nad tym na chwilę. Miała pewne wątpliwości. Świat – obojętnie który – nauczył ją by nie ufać marzeniom i nie być optymistą. Realista znacznie częściej był pesymistą. Teraz także i ona zdawała się zostawać realistką.

- Wiecie co znaczy moje nazwisko? – spytała a widząc ich zdezorientowane miny dodała – Tao, moje nazwisko brzmi Tao. Tao oznacza właściwa droga. Wierzę, że gdziekolwiek jest teraz mój brat podąża właściwą drogą.

***

            Dzień zbliżał się do wieczora. Zapadał zmierzch. Ulice przedmieść Norfdamu opustoszały. Także i Len powoli szukał już sobie jakiegoś lokum na noc. Artefakt wody miał pozwolić mu wśliznąć się w dowolne miejsce jakie upatrzy sobie na noc.

            Dopiero po godzinnym spacerze znalazł miejsce, które nadawało się w jego opinii do przenocowania go. Była to na wpół ziemianka na wpół szałas. Wewnątrz nie paliło się żadne palenisko. Schronienie wyglądało na opuszczone. Wobec tego stanowiło idealną ochronę dla zbiega.

            Tao użył artefaktu by pod postacią strumienia wody przedostać się pod drzwiami. Strumyk przemieszczający się po glebie sunął z coraz większą prędkością docierając aż do drzwi. Ku własnemu zdumieniu nie sforsował progu. Jakaś niewidzialna siła zatrzymała go gdy próbował przedrzeć się przez szparę pod drzwiami. Został odrzucony w tył i mimowolnie zmienił postać ponownie w człowieka.

            Leżał przez chwilę oniemiały. Ten moment rozkojarzenia wystarczyłby nie zdążył zareagować, kiedy drzwi zostały otworzone przez mężczyznę. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że człowiek w progu celuje w niego cienkim badylem.

- O, nie – wetchnął tylko gdy z czubka tego badyla wystrzelił w niego promień.

            Mężczyzna w progu machnął różdżką, bo nie ulegało wątpliwości, że to właśnie tym był ten przeklęty badyl, i ciało Len podniosło się i wpadło do ziemianki. Opadł ciężko na twardą podłogę, lecz nie odzyskał kontroli nad samym sobą. 

            Dopiero teraz przyjrzał się człowiekowi, który go pojmał. Miał na oko czterdzieści lat. Ciemne włosy sięgały mu do ramion. Nie były w żaden sposób upięte czy ułożone. Czarodziej nosił zużyty płaszcz i widocznym było, że w świetle dnia niczym nie różniłby się od mieszkańców przedmieść Norfdamu.

- Syriusz Black – przedstawił się czarodziej – jak próbowałeś sforsować drzwi? – zapytał spokojnie.

            Len nie odpowiedział. 

- Ok, spróbujemy inaczej – nie tracił optymizmu tamten – Jak się nazywasz?

            Ponownie odpowiedzią było jedynie milczenie.

- Nie chcesz zmuszać mnie bym użył mniej humanitarnych metod – oznajmił Syriusz a przez jego oczy przemknął błysk – Nie chcę zrobić ci krzywdy, ani wydać Jonowi van Nordescu – drgnienie na dźwięk tego nazwiska zdradziło Lena – To jego się obawiasz – bardziej powiedział niż stwierdził Black – Prawda, Lenie Tao?
- Skąd wiesz?

            Syriusz przyjrzał mu się badawczo. Przez chwilę nic nie mówił. Różdżka przez cały czas spoczywała w jego dłoni. Kierował ją neutralnie w drzwi prowadzące na zewnątrz. Jak gdyby spodziewał się, że lada moment może tamtędy próbować wtargnąć do środka kolejna nie zapowiedziana osoba.

- Jeśli ci opowiem długą i skomplikowaną historię to pewnie mi nie uwierzysz – rzekł wreszcie do zbiega.
- Mamy czas – odparł szorstko Len.
- To prawda, chociaż co najwyżej częściowo.

            Len usiłował nie dać wciągnąć się w rozmowę, lecz pozostawanie przez ponad dwa lata w ciszy norfdamskiego lochu zrobiło swoje. Mimowolnie zadał pytanie:

- Jak to częściowo?
- To proste – odpowiedział Black – Ty masz czas. Ja i moi towarzysze nie. Możesz więc komplikować albo powiesz mi co chcę wiedzieć. Wtedy ja przekażę cię dalej. Osobom, na którym ci zależy. No, a jeśli nie – dodał widząc powątpiewanie na twarzy Lena – to im zależy na tobie.

            Ex- kapitan Armii Rumlandzkiej trawił przez chwilę te słowa w milczeniu. Czarodziej pozwolił mu na to łaskawie. Według słów przybysza z Czarnolasu, przybył on tu razem z osobami, którym zależało na Lenie. Chłopak był w Czarnolesie raz czy dwa. Poznał wtedy dwie osoby, którym mogło na nim zależeć. Jedną był wilkołak, którego poznał na samym początku swojego życia w Międzymorzu. Drugą była urocza czarodziejka, Lisa Green. To z pewnością musiała być ona. 

            Układał sobie to dalej w głowie. Lisa była starsza o 2-3 lata niż gdy widział się z nią ostatnio. Nie był pewien kiedy dokładnie to było. Odsiadka w lochu zrobiła swoje. Przez ten czas musiała pójść w ślady matki i znaleźć zatrudnienie w aparacie administracyjnym Ministerstwa Magii. Możliwe, że przybyła to służbowa. Przy okazji spróbowała mu pomóc…

- Lisa? – zadał wreszcie pytanie Tao.
- Nie tylko.

***

            Po kolacji Jun, Tamara i Lisa udały się do komnaty jaka została przydzielona tej pierwszej. Antoni został na spotkaniu z namiestnikiem miasta i kilkoma przedstawicielami miejskiej elity.

            Pierwszą rzeczą jaka rzuciła im się w oczy po wejściu do komnaty była koperta. Nie była to, jednak zwykła koperta. Tamara wydała niemy okrzyk na jej widok. Jun westchnęła cicho i tylko panna Green zachowała należyty rozsądek. Machnęła różdżką w stronę koperty, a z tej wyskoczyła kartka. Zwinnym ruchem pochwyciła ją w dłoń i spaliła kolejnym ruchem dłoni.

- Złapcie mnie za ramiona – poleciła dziewczynom.

            Bez pytania zrobiły o co prosiła Lisa. Ta jednym ruchem różdżki spaliła list, a kolejnym ruch, wspomogła ruchem ciała. Omal nie wyrwała się z uścisku Jun. Nagle świat stał się czarny a w głowach im zawirowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz