czwartek, 5 maja 2016

Prolog (tomu 3)



"Daj mi odwagę wytrwałość, zabierz słabość oddam ci lojalność
Zamień żałość na wspaniałość, małość mą na radość
Zazdrość wytnij jak złą narośl, karność daj i okryj chwałą
Wrogów cwał zamień na galop krwawy z białą flagą
Skonfiguruj moje ciało, każdych sztywnych silnych ramion
Plecy okryj wiarą, nie boję się nowych znamion
Kiedy zginę przyjmij na noc swą dolinę w ciszy dla żądz
Chroń rodzinę mi mą gałąź, usuń z duszy chaos"
 
Prolog (tomu 3)

            Lisa Green był niezbyt wysoką, szczupłą czarodziejką o piwnych oczach. Miała blond włosy opadające jej falami na ramiona i plecy. Ubrana była w szmaragdową sukienkę, która kończyła się falbankami tuż poniżej kolan. Na ramionach utrzymywały ją jedynie cienkie kawałeczki jedwabnej tkaniny. Wcięcie w biodrach i skromny dekolt podkreślały atrakcyjność jej biustu.

            Niedawno dziewczyna otrzymała list od mężczyzny, którego poznała podczas swojej jedynej w dotychczasowym życiu, wizycie w Rumlandii. Archibald van Dojnal był kuzynem namiestnika Westdamu. Właśnie na balu w tym mieście się poznali. Archibald przybył tam wówczas ze swoją pochodzącą z Ordy żoną, Tatianą. Lisa natomiast wybrała się na przyjęcie na zaproszenie swojego dobrego przyjaciela, kapitana Lena Tao. To właśnie obecnie już ex- kapitan Tao był tematem listu jaki przesłał jej van Dojnal. Otóż według słów jej kolegi Len, który od dwóch lat był przetrzymywany w lochach Norfdamu, miał niedługo paść ofiarą zamachu. Słowo te wyjątkowo zaniepokoiły Lisę. Postanowiła o tym porozmawiać ze swoją mamą, wysoką urzędniczką Ministerstwa Magii, Leną Green.

            Lena Green pracowała jako dyrektor "Wydziału współpracy z ludzkimi, nie magicznymi istotami żyjącymi w Czarnolesie". Z tego też powodu często nie było jej w domu. Matka była bardzo podobna z wyglądu do córki. Była odrobinę mniej drobna i miała większy biust, lecz przypatrując się im z daleka, ktoś nie znający ich szczególnie blisko miał pełne prawo pomylić matkę z córką.

            Urzędniczka przybyła na spotkanie z córką kilka minut przed czasem. Ubrała się w pośpiechu w obcisła, czarne spodnie, białą bluzkę i ciemną pelerynę. Na spotkanie umówiły się w jednym z barów.

            Lisa przybyła idealnie na czas. Z daleka pomachała mamie. Przysiadła się do niej i zamówiła sobie sok dyniowy. Matka poszła za jej przykładem i zamówiła to samo. Spojrzała badawczo na swoją pociechę i nie mogła rozgryźć co natchnęło dziewczynę do zaproszenia jej do baru na sok.

            Od jakiegoś czasu córka była obrażona na matkę za jej nieco zbyt rozwiązły tryb życia. Co prawda ojca nie było z nimi od wielu lat, lecz to nie tłumaczyło tego co wyprawiała jej matka z różnymi facetami. W końcu miarka się przebrała i Lisa wyprowadziła się od niej. Od tego czasu mieszkała u rodziców jednej ze swoich szkolnych koleżanek.

- Chcesz wrócić do domu, kotku? - spytała matka.
- Wprost przeciwnie - zaoponowała córka.
- Nie rozumiem.

            Lisa spojrzała na nią przeciągle. Ciężko było rozpoznać co jej "siedzi w głowie". Albo raczej kto.

- Dostałam list - powiedziała Lisa - mój znajomy pisze w nim, że na mojego dobrego kolegę przebywającego w więzieniu planowany jest zamach - tłumaczyła szybko - Nie mam pojęcia skąd ma te informacje, ale muszę mu pomóc!
- Co to za kolega? Gdzie przebywa? Dlaczego ty? - dopytywała Lena.
- Len Tao jest zamknięty w lochach Norfdamu.
- Od dwóch lat.
- To prawda.

            Lena spojrzała na salę wokół nich. Nie było tu zbyt wielu ludzi. Zwłaszcza takich, którzy mogliby pomóc jej odżegnać pociechę od szalonego pomysłu. Co gorsza nie było też nikogo, kogo mogłaby poprosić o pomoc w uwolnieniu złotookiego Tao.

- Jak to sobie wyobrażasz? - spytała siląc się na uprzejmy ton.
- Jeszcze nie wiem...

            Lisa pokryła się rumieńcem. Wiedziała, że jeśli już zdecydowała się na spotkanie z matką, to powinna mieć jakiś plan. Najlepiej dwa lub trzy. Przydałby się chociaż jakiś zarys.

- No nie wiem... - zaczęła jej mama.
- Witaj Leno! - przerwał jej męski głos dobiegający z wejścia - Cześć Liso!

            Kobiety spojrzały w tamtą stronę. Ku nim szedł Syriusz Black we własnej osobie. Mężczyzna był szefem zachodnich Sił Porządkowych Ministerstwa. Miał sięgające poniżej brody, kręcone, ciemne włosy. Ubrany był w prostą szatę czarodziejską.

- Jak leci? - spytał podchodząc.
- Robisz strasznie dużo zamieszania - ofuknęła go Lena.
- Nic na to nie poradzę, że tak mam, kiedy widzę dwie piękna, samotne kobiety - odparł lekko się uśmiechając Syriusz.

            Lisa poczuła jak zbiera się jej na wymioty. Znała dobrze Blacka. Miał renomę wiecznego podrywacza, lekkoducha, który mało co traktuje poważnie. Plotki nie oddawały jednak tego jaki na prawdę był czarodziej. Poza tym miał również kilka zalet i wad. Dziewczyna postanowiła jednak nie rozmyślać nad tym teraz. Znała go na tyle, że wiedziała czym może się skończyć takie zagajenie do nich. Zwłaszcza, że jej matka też do najświętszych nie należała.

- Chcesz się wybrać do Rumlandii? - spytała go prosto z mostu.
- Po co?
- Usiądź - Lena wskazała mu krzesło.

            Syriusz uczynił posłusznie co mu polecono. Wyglądał nie tylko na zaskoczonego bezpośredniością propozycji młodszej Green, ale także na zaintrygowanego.

- O co chodzi? - dopytywał czarodziej.
- Kolega mojej córki znajduje się w lochach Norfdamu - zaczęła Lena.
- Największej, nigdy nie zdobytej twierdzy Rumlandii - uściślił szatyn.
- Tak - przytaknęła Lisa.
- Jeśli pozwolicie mi dokończyć - syknęła urażona starsza Green - moja córka pragnie go uwolnić.
- No to życzę powodzenia! - zawołał Black.

            Lisa wyglądała na rozczarowaną taką postawą Syriusza.

- Nie pomożesz? - zdziwiła się Lena.
- Tego nie powiedziałem - zaprotestował mężczyzna - dajcie mi tylko kilka dni. Uporządkuję swoje sprawy w kraju... - tu się zawahał - na jakieś kilka miesięcy i możemy wyruszać!
- Super! - ucieszyła się Lisa.

            Dziewczyna aż podskoczyła na krześle. Kiedy to zrobiła jej piersi aż podskoczyły pod materiałem sukienki. Syriusz dostrzegł to. Domyśliła się widząc jego wzrok i błysk w nim.

- Bez takich! - zganiła go natychmiast.
- O co chodzi? - spytała Lena.

            Black uśmiechnął głupkowato. To wystarczyło pani Green do oceny sytuacji.

- Do diaska Syriuszu! - warknęła - to moja córka, nie kawał mięsa, do którego możesz się dobrać!

            Mężczyzna przyjął pokorną minę.

- Ok, przepraszam - bąknął.
- Żeby to było ostatni raz - Lena pogroziła mu palcem - bo inaczej, inaczej sobie pogadamy! - zagroziła koślawo z uśmiechem, który popsuł cały efekt.

            Syriusz kiwnął głową w geście zrozumienia, po czym klepnął wesoło dłonią w udo. 

- Macie jakiś pomysł na tę wyprawę?
- Nie - odparły Green równocześnie.
- Jeszcze lepiej- ucieszył się długowłosy - improwizacja to lubię.

            Lisa coraz bardziej zaczynała myśleć, że mężczyzna jest pijany albo co najmniej szalony. Doszła też do wniosku, że jedno nie wyklucza drugiego.

- We dwójkę nie dacie rady - zauważyła Lena.
- Jeśli będziemy na oficjalnej wizycie Ministerstwa Magii w Norfdamie, to nikt nie będzie nas podejrzewał o próbę uwolnienia więźnia.
- COO?! - krzyknęła zszokowana Green.

            Syriusz spojrzał na nią ze zdziwieniem. Wyraźnie nie rozumiał jak koleżanka z pracy może nie aprobować - jego zdaniem - genialnego urywka pomysłu. Lisa w duchu przyznawała mu rację, ale rozumiała też argumenty, które za chwile przedstawi jej matka.

- Po moim trupie! - zaczęła głośno Lena.
- Ciszej - syknął Black.

            Pani Green rozejrzała się wokół zawstydzona. Policzki zapłonęły jej czerwienią dojrzałego pomidora. Poczuła się jak mała dziewczynka. Doskonale rozumiała też z czym wiązać się będzie - w plotkach bywalców baru - jej reakcja w połączeniu z obecnością córki, która się od niej wyprowadziła jakiś czas temu oraz obecnością Syriusza B.

- Nie możemy ryzykować relacji Ministerstwa Magii z jakimkolwiek krajem spoza Czarnolasu dla osobistych korzyści - oponowała gwałtownie - nawet jeśli chodzi o przyjaciela mojej córki! Wiesz co by się stało gdybyście wpadli? Albo gdyby ktoś połączył ucieczkę tego chłopaka z waszą obecnością w mieście? Masz pojęcie jaki skandal by wybuchł?

            Syriusz nie odpowiadał, uśmiechał się niezbyt skrycie pod nosem. Teraz Lisa miała potwierdzenie : on na prawdę był szalony.

- Nic się nie bój - odparł wreszcie Black - wymyślę coś innego.

Epilog (tomu 2)



 Epilog

            Len Tao siedział w norfdamskim więzieniu. W dalszym ciągu był przybity stratą narzeczonej. Nie miał sił praktycznie na nic. Stał się - mówiąc wprost - słaby. Jon van Nordescu ani jego ludzie nie musieli robić nic żeby złamać chłopaka, to stało się samo, kiedy Natasza wyzionęła ducha.

            Jego pojmanie było bardzo drastyczne. Akiko Namada klęczała z ostrzem przystawionym do aorty przez jakiegoś zbrojnego. Ręce uniesione miała w górę poddańczym geście. Znajdujący się obok kapitana Esteban był już ranny w bark i udo. Ledwo stał na nogach. Do sali wbiegło ponad dziesięciu strażników namiestnika miasta. W pomieszczeniu było ich jeszcze kilku plus Florentyna van Nordescu z narzeczonym i jej ojciec. W związku z przeważającymi siłami wroga, Tao ostatkiem zdrowego rozsądku kazał swojemu podwładnemu schować broń. Sam pozbawił jeszcze życia jednego z obrońców Jona. Potem kilka ostrz przystawionych do jego ciała w różnych miejscach uniemożliwiło mu dalsze uśmiercanie mieszkańców północy kraju.

            Po pojmaniu został osadzony w jednej z najbardziej odludnych cel, znajdujących się w głębokich podziemiach miasta. Do tego pomieszczenia nie docierało żadne światło. Len nie widział nic. Dodatkowo do kostek znajdował się w wodzie. Cela nie była też zbyt wielka. Chłopak mógł zrobić kilka kroków wzdłuż i ze 2-3 wszerz.

            Oczekiwał na proces. Do tej pory nie miał żadnych informacji z świata zewnętrznego. Nie był nawet przesłuchiwany, co tylko utwierdziło go w przepuszczeniach, że cała ta farsa została zaplanowana przez szlachcica van Nordescu i tych drani Filipa i Denisa van Nicolescu.

            Czas liczył za pomocą posiłków. Z tego co mu powiedziano otrzymywał dziennie trzy (śniadanie, obiad i kolacje). Idąc tym tropem spędził w lochach już około sześciu dni.

            Wreszcie kiedy upływał już tydzień jego przymusowych wczasów w lochu, za drzwiami rozległ się tupot nóg. Specyficzne podzwanianie wskazywało, że idą po niego osoby uzbrojone i ubrane w co najmniej częściowe zbroje. Żałował w tym momencie, że jego rodzinny Miecz Błyskawicy znajduje się nie wiadomo gdzie. Z nim w ręce mógłby łatwo pokonać kilku przeciwników i zaryzykować próbę ucieczki.

            Nagle drzwi otwarły się z hukiem. Odzwyczajony od hałasu Len odczuł to o wiele bardziej niż jego oprawcy. Nim ustało dzwonienie w jego uszach, został oślepiony jasnym blaskiem. Padł na ziemię jak porażony. Po raz pierwszy od siedmiu dni widział światło. Zasłonił oczy dłońmi.
- Zabrać to ścierwo - rozległ się głęboki męski głos.

            Tao poczuł jak dwie pary silnych rąk biorą go pod pachy i taszczą w bliżej mu nieznanym kierunku. Starał się zapamiętać skręty i długość jaką pokonują pomiędzy nimi, gdyby nadarzyła się możliwość ucieczki z lochu.

- Otwórz oczy łamago - warknął jeden z niosących go żołnierzy.
- Żałosne - zadrwił drugi.
- Pomyśleć, że zbroiliśmy się aż tak dla jednego bojącego się światła dzieciaka - zawtórował im głęboki męski głos.

            Tao nie odpowiadał na zaczepki. Prawdę mówiąc odwykł już nie tylko od światła, dźwięków, ale i od mówienia.

- Otwórz oczy! - ryknął na niego ponownie jeden z żołnierzy.

            Kiedy tego nie zrobił, tamten zdzielił go w głowę metalową rękawicą. Len wydał z siebie tylko zduszony odgłos bólu.

- Zapomniałeś języka w gębie kmiocie? - spytał znajomy mu głos.

            Tao myślał chwilę, podczas gdy oprawcy otworzyli kolejne drzwi i podmuch ciepłego wiatru musnął jego twarz. Postanowił już otworzyć oczy, kiedy ktoś nałożył mu płócienny worek na twarz.

- Ostatnio nie byłeś taki cwany - syknął cicho Len do narzeczonego Florentyny van Nordescu.
- Ach ty - żachnął się tamten.

            Zaczął okładać wymęczonego złotookiego pięściami po całym ciele. Bił długo ku wyraźnej uciesze pozostałych mężczyzn. Wreszcie ktoś odciągnął go od skatowanego kapitana.

- Jeszcze za to zapłacisz... - zagroził ledwo słyszalnie Len.

środa, 4 maja 2016

40. Kiedy wszyscy odchodzą

"Roz­myśla­nie o śmier­ci jest roz­myśla­niem o wolności."
Jim Morrison


Rozdział 40
Kiedy wszyscy odchodzą

            Wieść o zgonie Ayumi Namady dotarła do Tamary kilka dni po fakcie. Początkowo były to tylko niepotwierdzone plotki. Niektóre studentki mówiły, że szefowa Komitetu Ścigania Wrogów Narodu została otruta, inne wspominały o zasztyletowaniu i poćwiartowaniu, ktoś szepnął o śmierci ze smutku po stracie niemal całej rodziny, a jeszcze inne wersje były tak makabryczne, że dziewczyna z chęcią zapomniałaby o tym, że je usłyszała. O ich zawartości już nie wspominając.

            Koniec końców jednego z kolejnych po ujawnieniu śmierci Namady, do Tamao przyszła w odwiedziny Wiktoria van Wolfesu. Jedna z najpiękniejszych i najlepszych zarazem partii w królestwie. Siostra króla i ciotka następcy tronu, a przy okazji dobra przyjaciółka Tamary Tamao.

- Jak się trzymasz? - spytała Wika wchodząc do pokoju.
- Nienajgorzej - skłamała studentka.

            Spojrzała na Wiktorię. Mimo, że od śmierci Ayumi minął tydzień, siostra króla wciąż chodziła ubrana na czarno. Tego dnia wybrała prostą czarną suknię bez ozdób i skórzane buty w tym samym kolorze. Na włosy założyła woalkę. Wszystko to oznaczało, że jak najbardziej wciąż jest w żałobie.

- Kłamiesz - zauważyła Wiktoria - widzę po oczach, że dalej płaczesz. Są całe przekrwione.

            Tamara nie odpowiedziała nic.

- Wiesz mam dla ciebie jeszcze kilka informacji ze świata - powiedziała brunetka - ale sama nie wiem od czego zacząć - zamyśliła się na chwilę - wiesz co u Lena i Akiko?

            Dziewczyna pokręciła przecząco głową.

- Pogrzeb Ayumi odbędzie się jutro w południu - powiedziała zbyt oficjalnie.

            Tamara skuliła się siadając na łóżku. Skinęła jednak głową na znak, że przyjdzie.

- Narzeczona Lena została zamordowana w Norfdamie...
- COOO? - zdziwiła się studentka.

            Znała Lena na tyle dobrze, że wiedziała jak to się skończyło. Wpadł w furię, w której tkwił nim w poprzednim świecie poznał ich dawnych przyjaciół. Co potrafił zrobić w tym stanie wolała nie wiedzieć, chociaż słyszała opowieści i znała plotki. Na myśl nasuwało się jej tylko jedno pytanie:

- Ile osób?
- Nie rozumiem - odrzekła Wiktoria.
- Znam go na tyle - zaczęła ostrożnie młodsza dziewczyna - że wiem jak to się potoczyło dalej. Powiedz mi ile osób dopadł w gniewie.
- Kilka - zawahała się starsza - no może kilkanaście.
- Złapali go?
- Razem z Akiko - odparła zgodnie z prawdą brunetka - cała ich chorągiew została tymczasowo aresztowana. 

            Tamara posmutniała jeszcze bardziej. Jej wnętrze cieszyło się, że akurat nie ma w pokoju żadnej z jej współlokatorek. Z drugiej strony za pewną będą chciały wiedzieć i usłyszeć to co właśnie usłyszała ona.

- Co ich czeka?
- To trudna sprawa - zaczęła ostrożnie Wika - dyplomatyczna. - dodała powoli - Wiesz w takich sytuacjach, kiedy wojskowy, więcej oficer, dowódca chorągwi targa się na życie szlachcica, oficera miasta, sprawa jest bardzo skomplikowana. Bada się wszelkie możliwe przyczyny...
- ... tu jest jedna - przerwała jej różowowłosa.
- Pewnie tak - zgodziła się brunetka - ale wiesz, będą badać inne tropy i poszlaki.

            Coś wewnątrz niej zawrzało. Jawna niesprawiedliwość. Dlaczego wszyscy, których kochała muszą odchodzić? Ayumi umarła. Len pewnie pójdzie siedzieć we więzieniu. Akiko raczej też. Inni zostali w poprzednim świecie, chociaż i tak nigdy jej nie doceniali. Dobrze, że miała chociaż dziewczyny. Tylko na nie mogła liczyć.

- Jakie są prognozy? - spytała wprost przyjaciółkę.
- Kilka lat zimnego, północnego lochu...
- A dla Akiko?
- Jeżeli tylko wykonywała rozkazy to maksymalnie trzy lata.

            Co najmniej trzy lata bez najbliższych jej osób przebywających poza stolicą. Czyż los może być jeszcze bardziej okrutnym. Czy król dla, którego Len tak wiele zrobił, nie może go uratować? Dziewczyna postanowiła o to zapytać:

- A twój brat? Nie może im pomóc?
- Stara się, ale musi działać w granicach prawa i nie urazić szlachetnie urodzonych.

            Tamara coraz mniej zaczynała lubić tych wszystkich szlachciców i szlachcianki. Oczywiście były wyjątki, takie jak Wiktoria czy Ela i Emmanuela, które też - na jej oko - miały w żyłach "niebieską krew".

- Jak ci idzie nauka? - spytała Wiktoria zmieniając temat.
- Całkiem ok
- To dobrze - stwierdziła tamta - pójdziemy jutro razem?
- Podejdź po mnie - poprosiła Tamao.

            Wiktoria pokiwała głową na znak zgody. Uściskała przyjaciółkę i wstała. Myślała nad czymś przez chwilę, ale nic nie powiedziała. Ruszyła pewnym krokiem w stronę drzwi. Przed nimi zatrzymała się po raz kolejny, ale i tym razem zrezygnowała z powiedzenia tego co ją trapi. Dopiero będąc już w połowie za progiem, odezwała się:

- Na prawdę dobrze to znosisz.
- Dzięki.

            Panna van Wolfescu pomachała jeszcze ręką zza progu i drzwi się za nią cicho zatrzasnęły. Tamara pozostała sama ze swoim żalem, pustką i uczuciem straty. Nawet się nie zorientowała kiedy zaczęła płakać. Początkowo spokojny, monotonny płacz, wkrótce przekształcił się w spazmatyczne łkanie.

- Co się stało? - spytała Karolina Andrea wchodząc do pokoju późnym popołudniem.

            Nie uzyskawszy odpowiedzi przykryła przyjaciółkę kocem i przytuliła delikatnie. Tkwiły tak przez dłuższą chwilę, aż w końcu młodsza białogłowa była w stanie przemówić:

- Straciłam... straciła wszytko... wszystkich... Ayumi, Akiko... Len...
- Nie rozumiem.
- Ayumi nie... nie... żyje...
- To akurat wiem. Przykro mi.
- Mnie też.

            Dziewczynie nie pozostawało nic innego jak tylko opowiedzieć tę paskudną historię, pełną bólu i straty.

- ... Akiko i Len pewnie pójdą siedzieć, a ja nie mam nikogo poza wami - zakończyła opowieść Tamara, a z oczu popłynęły jej kolejne łzy.

            Karolina Andrea przytuliła ją, lecz nie powiedziała nic. Prawdopodobnie nie wiedziała co mogłaby powiedzieć żeby podnieść przyjaciółkę na duchu. Prawdę powiedziawszy Tamara sama nie miała pojęcia czy istnieje coś co mogłoby poprawić jej humor.

- Co teraz zrobisz? - spytała blondynka.
- Nie mam pojęcia.

            Chwilę później do pokoju wkroczyła trzecia współlokatorka i ona także musiała wysłuchać dramatycznej historii bliskich najmłodszej dziewczyny.

- Skurwysyny - skwitowała wieści szatynka.
- Kto? - spytała Tamara.
- Ci którzy za to odpowiadają.
- Czyli nie wiadomo - wtrąciła blondynka.

            Dziewczyny spojrzały po sobie. Żadna z nich nie wiedziała co tak na prawdę stało się z ciałem Ayumi, ani dlaczego tak na prawdę Len i Akiko trafili do zimnych, północnych cel.

            Kilka dni później ogłoszone zostało, że komórka na czele, której stała Ayumi Namada została włączona do wywiadu. Wieści te nie zadziwiły raczej żadnych obserwatorów sceny politycznej w Rumlandii. Nie oznaczało to, że przyszła elita narodu, a więc studentki oraz studenci miała w tym rozeznanie. W związku z powyższym do Tamary często docierały informacje jakoby to Jon van Ionescu miał brać - choćby bierny - udział w zamordowaniu jej przyjaciółki.

- Sądzisz że to prawda? - spytała Tamarę któregoś dnia Elka - że to zabójstwo to gra służb?
- Sama nie wiem - odparła dziewczyna.

            Po kolejnych kilku dniach na jaw wyszło, że brakuje jakichkolwiek dowodów na zabójstwo Namady przez kogokolwiek. Ciało zostało znalezione w rynsztoku, jednej z bocznych uliczek. Nikt nie wiedział co miałaby tam robić Ayumi. Wiele osób wiązało jednak ten fakt z działalnością organizacji na czele, której stała.

- Sama nie wiem już w co wierzyć i komu - mówiła Tamao, kiedy ktoś ją pytał co o tym wszystkim sądzi.